-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel22
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel3
Biblioteczka
2024-02-25
2024-02-16
Francuski komiks "Historia Science Fiction" niedawno wydany u nas dzięki Egmontowi to naprawdę konkretna piguła wiedzy o rozwoju tego gatunku. Choć przede wszystkim z perspektywy amerykańskiej, angielskiej i co oczywiste patrząc po twórcach - francuskiej.
Nie ma się jednak co dziwić, końcówka XIX wieku jak i początek XX to przede wszystkim angielscy twórcy z H.G. Wellsem na czele. Z kolei od lat 20 zaczyna się już kształtować powoli to, co stanie się później amerykańskim Złotym Wiekiem Sci-Fi.
Historia Science Fiction ładnie to wszystko pokazuje, a do tego zastosowano tu narrację rozmów z ikonami i osobistościami tego motywu, przez co chociażby wspomniany Wells rozmawia tu z angielskimi autorami, którzy tworzyli już po jego śmierci i opisują mu - nestorowi - co na rynku się zmieniło. Może trochę momentami przekombinowane, ale miłe i spinające narrację.
Na duży plus, że dzięki temu komiksowi naprawdę można poznać chronologię Sci-Fi i najważniejsze dzieła praktycznie od Mary Shelley i jej Frankensteina z 1818 do autorów piszących w XXI wieku. Oczywiście im bliżej naszych czasów tym więcej kompromisów w tym o czym wspomnieć a o czym nie, ale przedział 1818 - 1960 jest naprawdę wzorcowo ogarnięty i każdy po lekturze jakieś ciekawostki i nazwiska zapamięta.
Dwie rzeczy jednak mi się nie spodobały i zwłaszcza do drugiej mam żal:
- Bardzo dużo stron poświęcony rynkowi magazynów sci-fi w USA za czasów Johna W. Campbella. W dodatku ma to wszystko formę rozmowy 5 autorów i bardzo często padają tu terminy, tytuły i autorzy w takiej ilości, że polskiemu czytelnikowi będzie ciężko wyłapać z tego zrozumiałe informacje.
Pulpowe komiksy miały krytyczny wkład w rozwój Sci-Fi w Ameryce a w następstwie też na resztę świata, ale tej tematyki było tu po prostu za dużo, w tak momentami przesadzonej tekstem formie.
- Tylko ostatnie strony poświęcone na inne kraje, z czego Polska dostała cały zawrotny jeden kadr a propos twórczości Stanisława Lema. Wybór zrozumiały, ale patrząc na to, że ponad jedną stronę miały Niemcy i całą jedną literatura radziecka, to chociaż o Jerzym Żuławskim mogli jeszcze wspomnieć.
Tyle dobrego, że honor ratuje tekst Tomasza Kołodziejczaka dostępny na samym końcu. Tam nie dość, że temat Lema zostaje rozwinięty i pojawiają się Żuławski i Stefan Grabiński, to w ogóle dostajemy kompleksową historię polskiej sci-fi aż do autorów nowego pokolenia. Ten tekst na końcu jest pod wieloma względami ciekawszy, niż rozmowy Campbella z jego kolegami o rynku wydawniczym już z właściwego komiksu.
Jeżeli więc chcielibyście dowiedzieć się, jak to z tym sci-fi było, albo do tej pory głównie w fantastyce magii i miecza siedzieliście i chcecie dla odmiany zgłębić z tą technologiczno-psychologiczną, to komiskowa Historia Science Fiction jest naprawdę warta zainteresowania. Ja z zakupu jestem zadowolony i chociaż chciałbym dowiedzieć się znacznie więcej, to wtedy komiks musiałby mieć gruuuubo ponad te 200 stron z kawałkiem jakie posiada 😅
Francuski komiks "Historia Science Fiction" niedawno wydany u nas dzięki Egmontowi to naprawdę konkretna piguła wiedzy o rozwoju tego gatunku. Choć przede wszystkim z perspektywy amerykańskiej, angielskiej i co oczywiste patrząc po twórcach - francuskiej.
Nie ma się jednak co dziwić, końcówka XIX wieku jak i początek XX to przede wszystkim angielscy twórcy z H.G. Wellsem...
2024-02-02
"Przed Adamem" Jacka Londona okazało się co prawda krótką (raptem 130 stron) ale zaskakująco lekką i przystępnie napisaną (a to książka wydana w 1906!) historią o odkrywaniu życia swojego przodka. Przodka bardzo, bardzo odległego.
Jeżeli słysząc o obserwacji z pierwszej osoby poczynań kogoś, kto był waszym przodkiem - a co jest możliwe dzięki penetracji umysłu/DNA - macie skojarzenia z serią gier Assassin's Creed, to "Przed Adamem" Londona bez wątpienia jedną z inspiracji dla tej serii mógł być.
Historia przedstawiona w książce jest prosta. Nasz młodociany bohater szybko w swoim życiu odkrywa, że za każdym razem gdy śni, to widzi życie swojego bardzo odległego przodka
sprzed przynajmniej kilkuset-tysięcy lat.
Będąc jego bardzo odległym prawnukiem, posiada w swoim mózgu wciąż wyraźnią cząstkę wspomnień jego życia, i każdy rozdział jest właśnie takim chronologicznym
odkrywaniem realiów, w których ten przodek żył.
Narracja jest oczywiście prowadzona z perspektywy już współczesnego bohatera, który przekłada w zrozumiały język to, czego w snach doświadcza jako swój prehistoryczny dziadek. Dzięki czemu chociażby nadaje nazwy towarzyszom, mimo że w realiach w jakich żyli, oczywiście nikt nikomu nazw nie nadawał. I ludzie w ogóle nie używali słów.
"Przed Adamem" dalej dale radę jako mała podróż w czasie uświadamiając nam, jak długa drogę przebyła ludzkość, i czym jest dynamika rozwoju w ostatnich 100 latach względem tego, jak mocno stagnacyjne to było tysiące lat temu. Poza tym w książce można dopatrzeć się pewnej pochwały a przynajmniej chłodnego zrozumienia autora dla eugeniki.
Eugenika była mocno nośnym i szeroko komentowanym tematem przełomu XIX i XX wieku, miała wielu swoich zwolenników, a najbardziej skrajną jego formą była oczywiście III Rzesza.
Jack London umarł w 1916 więc oczywiście żadnym sympatykiem Hitlera nie był, widział za to kwestie eugeniki jako rozwinięcie ewolucji, która zrobiła swoje te lata temu.
Sam był do końca życia socjalistą, i ciągoty ku temu widać w tej lekturze, zwłaszcza gdy opowiada o potrzebie zjednoczenia się wspólnoty pierwotnych i instynktu ku temu, ale brak możliwości komunikacji zabijał im ten koncept w zarodku.
Książka na jeden krótki wieczór, dla poznania stylu tego autora można zacząć spokojnie od tego zamiast chociażby jego bardziej znany "Biały Kieł".
"Przed Adamem" Jacka Londona okazało się co prawda krótką (raptem 130 stron) ale zaskakująco lekką i przystępnie napisaną (a to książka wydana w 1906!) historią o odkrywaniu życia swojego przodka. Przodka bardzo, bardzo odległego.
Jeżeli słysząc o obserwacji z pierwszej osoby poczynań kogoś, kto był waszym przodkiem - a co jest możliwe dzięki penetracji umysłu/DNA - macie...
2024-01-31
"Umysł Rozstrojony" Tadeusza Sławka okazał się świetnym dopełnieniem lektury Trylogii Księżyowej Jerzego Żuławskiego, który pomaga wyciągnąć z lektury trylogii znacznie, znacznie więcej.
Tadeusz Sławek rozbija dzieło Żuławskiego na takie aspekty jak religia i wiara w powrót mesjasza, humanitaryzm, niezmienność ludzkiego charakteru czy po prostu emocje. Coś, co w 2/3 jest przygodą na Księżycu a na sam koniec w 1/3 powrotem na Ziemię, skrywa w sobie spójną historię o ludzkim upadku, i po lekturze tego opracowania jest to znacznie bardziej widoczne.
Samo to, jak Sławek podchodzi do księżycowej rasy Szernów - widząc w nich motyw upadłych aniołów i po prostu cywilizacji, która zaniechała dalszego rozwoju i zadowala się wiecznym trwaniem - było czymś o czym nie pomyślałem samemu Trylogię czytając, a jak pasuje!
Jeżeli planujecie sięgnąć po klasyczne dzieło jakim jest Trylogia, to "Umysł Rozstrojony" jest w zasadzie pozycją obowiązkową, nieoficjalną czwartą książką w tej sadze, po której dużo lepiej zrozumieć, co Żuławski miał na myśli. Bez znajomości klasyka nie polecam jednak po książkę Sławka sięgać.
Chociaż autor już na okładce informuje, że dokładna pamięć o fabule księżycowej serii nie jest potrzebna,
to bez niej dużo tekstu staje się niejasne, bez kontekstu.
W dodatku tytuł nie zawiera żadnych rozdziałów i podziału na tematyki. Po prostu Sławek skacze w miarę płynny sposób od zagadnienia do zagadnienia, co sprawia że dłuższe posiedzenie nad lekturą jest męczące, i sam się zadowalałem max 50 stronami dziennie.
Książka bez wątpienia specyficzna i celuje w konkretnego odbiercę, a i sama Trylogia Księżycowa nie jest tak nośną polską fantastyką jak Wiedźmin chociażby. Gdybyście jednak chcieli jej dać szansę, to naprawdę warto, dla mnie było to wielkie literackie odkrycie 2023 roku.
A fakt, że omówienie tej historii jest dłuższe niż 1/3 samej trylogii tylko dobrze oddaje, jakim bogatym w przekaz i analogie jest twór Żuławskiego.
"Umysł Rozstrojony" Tadeusza Sławka okazał się świetnym dopełnieniem lektury Trylogii Księżyowej Jerzego Żuławskiego, który pomaga wyciągnąć z lektury trylogii znacznie, znacznie więcej.
Tadeusz Sławek rozbija dzieło Żuławskiego na takie aspekty jak religia i wiara w powrót mesjasza, humanitaryzm, niezmienność ludzkiego charakteru czy po prostu emocje. Coś, co w 2/3 jest...
2022-06-22
2022-06-07
“Mizora: Przepowiednia. Amerykańska Utopia Feministyczna XIX Wieku” to napisana przez Mary E. Bradley Lane prosta konstrukcyjnie ale intrygująca opowieść o kobiecie, która zawędrowała do tajemniczego kraju. Kraju, który technologicznie, cywilizacyjnie i kulturowo wyprzedza resztę znanego świata sprzed roku 1900 o całe wieki. Jednocześnie, tytułowa Mizora skrywa pewne sekrety, pod pewnymi względami również tkwiąc w XIX wieku.
Bohaterką tego trwającego niecałe 200 stron opowiadania jest Vera Zarovitch, rosyjska arystokratka która na skutek pomocy udzielonej swojej przyjaciółce Polce, musi udać się na banicje. Los dość szybko skazuje ją na niebezpieczną podróż, która kończy się przypadkowym dotarciem do odizolowanej od reszty świata krainy Mizorii. W państwie tym żyją same kobiety, a ta zamknięta kraina przechodziła przez tysiące lat historię bliźniaczo podobną do naszej. Tutaj jednak, punktem przełomowym okazało się wymarcie mężczyzn i stworzenie przez same kobiety Utopii, gdzie to Nauka i Natura są jedyną religią. Nie ma tu przestępstw, niewolników i służących, każdy ma dostęp do darmowego wykształcenia i może parać się tym na co ma ochotę i w czym czuje się najlepiej. Ze względu na potężny postęp medyczny i chemiczny, mieszkanki Mizory są w stanie dożywać nawet kilkaset lat, każdego dnia dając coś od siebie do społeczeństwa.
Bohaterka Vera jest tutaj odbiciem idei XIX wiecznego umysły które zderza się z narodem technokratycznym, ateistycznym i wyznającym równość i wolny dostęp tak do nauki jak i do dóbr, które posiadają tu śmiesznie niską cenę, będąc ogólnie dostępne dla każdego. W tym ostatnim naturalnie widać wydźwięk wyidealizowanej idei komunistycznej, która to w końcówce XIX wieku już na dobre porywała tłumy. Jednocześnie fakt, że Mizora to kraj samych kobiet, tworzy dość specyficzny odłam tego umysłowego prądu.
W praktyce więc, 150 stron Mizory: Przepowiedni to dotarcie Very do kraju, przebywanie tam kilka lat oraz powrót do swojego świata. Lwia część książki została oczywiście przeznaczona na to drugie, a ponieważ to tytuł napisany w 1890 roku, to dochodzi tu momentami do wręcz rewolucyjnych i odważnych tez jak na te czasy.
Z jednej strony, już sam brak mężczyzn jest szokiem, ponieważ realia pisarki Mizory to świat męski, gdzie piastują oni wszystkie najważniejsze urzędy, tak polityczne, militarne jak i biznesowe czy duchowe. O dziwo, chociaż pada tu krytyka pod adresem tej płci i jednak przesłanie Mizory jest takie, że wyeliminowanie nas pozwoliło wprowadzić przez lata kolejne reformy, to jednak wciąż najwięcej uwagi poświęca się tu wpływowi nauki i odrzucenia zabobonów.
Vera oczywiście jest tym niezwykle zaskoczona, ponieważ jako rosyjska arystokratka z XIX, cały jej znany świat kontrolowany był przez przeciwną płeć, a sama przed banicją miała męża i dziecko, bo tkai też był obyczaj. Dziwi się także ogromnie brakiem religii w ym kraju, gdzie nie potrafi oswoić się z tym, że postęp świata jest możliwy bez żarliwych modlitw do Bóstwa i jego rzekomej samej ingerencji.
Świat Utopii bez mężczyzn i religi to oczywiście najbardziej odważne perspektywy, jakie pokazuje ta książka. Zwłaszcza jak na rok 1890 to wydaje się wręcz nieprawdopodobne, że pisarka Mary E. Bradley Lane odważyła się na takie postulaty, nawet jeżeli pod etykietą książki sci-fi.
Rodzi się więc pytanie, dlaczego tak wydawało by się rewolucyjna powieść, na Lubimy Czytać nie doczekała się wcześniej żadnej recencji, a trafienie na wzmiankę o nią bez okopania się w tematach sci-fi i utopii graniczy z cudem?
Poniekąd odpowiedź na to kryje się w samej przedmowie do właściwego tytułu, która to przedmowa jest zresztą bardzo wyczerpująca w większości kwestii związanych z Mizorią.
Autorka pomimo pewnych rewolucyjnych tez, mentalnie jednak w XIX wieku trochę tkwiła. Przede wszystkim, każda kobieta w Mizorii to jasnoskóra, blondwłosa piękność, jak określa je Vera. Mamy tu więc oczywisty przejaw eugeniki i naturalnego w czasach autorki rasizmu, gdzie nawet w tak fantastycznej powieści, autorce nie przechodziło na myśl, by w jej utopii mogły żyć kobiety różnych odcieni i ras. To jednak ta białoskóra ma być tu naukowo idealna, przez co nie dziwi już w tym momencie, czemu popkultura przechodzi obok Mizorii obojętnie.
Druga sprawa to prostota samej historii. Autorka słowami swojej bohaterki broni się, że nie stać jej na lepszy opis tego co zobaczyła, co ma oczywiście zamaskować najpewniej braki w warsztacie pisarki, która zrobiła po prostu obchód po Mizorze, nie siląc się na więcej imiennych postaci, jakieś konflikty interesów i nagłe wydarzenia, które bardziej zachwiały by niejednoznacznością tej Utopii. Można się zachwycać tą krainą, która w wielu kwestiach wyprzedziła swoje czasy, ale wciąż czyta się to bez specjalnego zaangażowania, bo i autorka nie zapowiada nic intrygującego na horyzoncie.
No i wreszcie kwestia dość mocno związana z bieżącymi czasami, a znów wynikająca z realiów pisarki. Pomimo, że to świat samych kobiet, to nie pada tu nigdy absolutnie żadna aluzja do związków jednopłciowych. Kobiety wychowują swoje potomstwo a z wszystkimi innymi mają koleżeńsko-przyjacielskie stosunki ale to wszystko. NIe ma tu romansów, pożądania ani jakichkolwiek dwuznaczności. LGBT to w 1890 temat tabu i choroba, i o ile ateizm był już coraz bardziej ugruntowany i autorka pozwoliła sobie na świat bez religii, to świat postępu to świat bez miłości, chyba że tej rodzicielskiej. W tytule nie pada też zupełnie wątek tego, jak w ogóle młode Mizorianki przychodzą na świat, skoro nie ma czynnika męskiego, tak jakby to również było tematem tabu, przez co pisarka trochę wpada w swoją własną pułapkę.
Podsumowując, Mizora: Przebudzenie to z jednej strony bardzo rewolucyjne dzieło jak na coś, co zostało napisane przez kobietę w 1890 roku. Z drugiej jednak storny ta rewolucja wciąż ma swoje wyraźne ściany, których obyczaj XIX wieku jednak silnie w autorce się przebija. Tytuł ten nie ma więc większych szans na bycie odkrytym na nowy przez większe koncerny jak Netflix, Disney czy inne Amazony, bo nie oferuje żadnej interesującej fabuły, będąc przede wszystkim widokówka Kobiecej Utopii i przeglądem wszystkich wad świata roku 1890. Jednocześnie, nawet Utopia posiada tu zabobony, które nie przeszły by w już w produkcji dla szerszego widza w 2022 roku.
Przyjemna ciekawostka którą warto znać, a która jednak niesłusznie siedzi w cieniu innych pozycji Sci-Fi z ostatnich lat XIX wieku.
“Mizora: Przepowiednia. Amerykańska Utopia Feministyczna XIX Wieku” to napisana przez Mary E. Bradley Lane prosta konstrukcyjnie ale intrygująca opowieść o kobiecie, która zawędrowała do tajemniczego kraju. Kraju, który technologicznie, cywilizacyjnie i kulturowo wyprzedza resztę znanego świata sprzed roku 1900 o całe wieki. Jednocześnie, tytułowa Mizora skrywa pewne...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-16
"Inwazja Jaszczurów" czeskiego pisarza Karela Capka to polane potężną dawką czarnego humoru i satyry lustrzane odbicie naszego ludzkiego gatunku. A ponieważ tytuł ten wydano po raz pierwszy w 1936 roku, to autor na ledwie 3 lata przed II Wojną Światową, trafnie zdiagnozował i przedstawił wiele z naszych najgorszych przywar, które finalnie znalazły ujście w postaci rzecz jasna Adolfa Hitlera i wojny z lat 1939-1945.
Fabuła "Inwazji Jaszczurów" pokazuje czytelnikowi, jak ludzkość na przestrzeni mniej więcej 50 lat sama kopie sobie grób. A wszystko na własne życzenie, poprzez zetknięcie się z pewnym gatunkiem chodzących na dwóch nogach, półtorametrowych jaszczurek. Te skazana na wymarcie w paszczach rekinów ogoniaste, wchodzą z handlowe kontakty z cywilizacją ludzi. Stopniowo ich populacja się zwiększa,
otrzymują wykształcenie, uczą się inżynierii, są wykorzystywane do szeroko zakrojonych morskich robót...jednym słowem, są niewolnikami, poddanymi nowemu kolonizacyjnemu procesowi.
A przy tym wszystkim, ze względu na swoją odmienność i pozorną bierność, są regularnym obiektem drwin, szyderstw, ataków, polowań i wreszcie regularnych mordów, jakich dokonują na nich ludzie. Będąc szeroko wykorzystywane w światowym handlu i przemyśle, zaopatrywane przez państwa i koncerny w żywność i wszelkie potrzebne im materiały, naturalnie w końcu przeważają
ilościowo nad ludźmi, którzy jednocześnie dalej nie wykazują zainteresowania ich kulturą i uczuciami, stale patrząc na nich jak na towar.
Finał tej historii jest oczywiście dla cywilizacji człowieka tragiczny, ale jednocześnie w trakcie tych ponad 300 stron, krok po kroku jako czytelnik widzimy całą tą butę, arogancję i krótkowzroczność ludzi, która doprowadziła do ich własnego końca. Ze względu na okres wydania tytułu, w "Inwazji Jaszczurów" znalazły się silne nawiązania do Komunizmu, Kapitalizmu, Partii Robotniczej czy Kolonializmu.
Nie brakuje też rzecz jasna Faszyzmu, a jeden rozdział to wręcz oczywisty komentarz do idei hitlerowskiego, Aryjskiego Ideału Nadczłowieka...tylko że w wersji płazowej.
"Inwazję Jaszczórów" uważam za najlepszą książkę Karela Capka z tych, które miałem okazję czytać. Fabuła faktycznie wciąga, bo doskonale zdajemy sobie sprawę, że ludzie wychowują sobie swoich własnych katów i zdobywców, i chcemy w końcu zobaczyć ten moment. Jednocześnie historia jest przepełniona typowym dla tego pisarza humorem, gdzie z jednej strony jest groteska, z drugiej makabra, trup ścielę się gęsto (i to nie tylko płazów), ale jednocześnie wcale tak do śmiechu nie jest, bo nawet jeżeli głównymi bohaterami są tytułowe jaszczury, to najbardziej pokrzywdzeni jesteśmy my czytelnicy.
Pokrzywdzeni tym, że jako ludzkość jesteśmy tak zdeprawowani, że naszym przeznaczeniem wydaje się nieustanne dążenie do konfliktu i nasycenia nienasyconego głodu, a dowodów na to niezmiennie nie brakuje,
jak barbarzyński atak zbrodniarza wojennego Putina, który wciąż, w trakcie pisania tego tekstu, ma miejsce na wschód od naszych granic.
Karel Capek był więc trafnym obserwatorem, i z tego też powodu lektura "Inwazji Jaszczurów" nie zestarzała się ani trochę, a przy tym w jednocześnie humorystycznym i posępnym tonie, jest ciekawą przygodą jak
i lekcją o nas samych.
"Inwazja Jaszczurów" czeskiego pisarza Karela Capka to polane potężną dawką czarnego humoru i satyry lustrzane odbicie naszego ludzkiego gatunku. A ponieważ tytuł ten wydano po raz pierwszy w 1936 roku, to autor na ledwie 3 lata przed II Wojną Światową, trafnie zdiagnozował i przedstawił wiele z naszych najgorszych przywar, które finalnie znalazły ujście w postaci rzecz...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-12
2022-02-05
2022-01-28
2021-12
2021-11-14
2021-11-07
2021-10-26
2021-10-17
“Star Wars. Wielka Republika: W Ciemność” to trzecia już wydana na naszym rynku książka, wchodząca w skład nowej, kanonicznej ery rozgrywającej się w świecie Gwiezdnych Wojen około ponad 200 lat przed wydarzeniami z Mrocznego Widma. Podobnie jak dwie poprzednie tak i ten tom ukazał się nakładem Wydawnictwa Olesiejuk, autorką książki jest zaś Claudia Gray.
“W Ciemność” wywarło na mnie znacznie lepsze wrażenie niż dwie poprzednie powieści, ponieważ jest niejako wypadkową tamtych dwóch.
“Światło Jedi” cierpiało na zbytnie podzielenie akcji, ciągle przeskakiwanie z jednych grup osób na drugie, a i finał historii do którego to wszystko zmierzało był bardzo rozmyty, i czuć było że to bardziej wstęp do czegoś więcej niż zamknięta historia.
“Próba Odwagi” zaś była kierowana do najmłodszych czytelników i sympatyków Star Wars, przez co była to historia krótka, bezpiecznie prowadzona i bez większych dawek informacji o świecie Wielkiej Republiki.
Omawiana tu książka na szczęście całkiem sprawnie to balansuje, choć nie ustrzegła się pewnych problemów.
Bohaterami historii od początku do końca jest konkretna grupa osób, która składa się na 3-osobową ekipę kosmicznego statku...o nazwie Statek, czyli starszy pilot Leox, pomagająca mu młoda Affie i dziwna osobliwość Geoda, a także czworo Jedi: jeden padawan Reath, drugi trochę starszy, pełnoprawny rycerz zakonu Dez i dwójka weteranów - Orla i Cohmac.
W trakcie historii oczywiście przewija się cała plejada innych postaci, ale cieszy, że to jednak wokół tej siódemki wszystko orbituje, i każdy z rozdziałów jest z perspektywy któregoś członka ten ciekawej drużyny, lub kilku. Większość czasu spędzają albo na statku albo na pewnej tajemniczej stacji kosmicznej, dzięki czemu nie następuje tu dezorientacja jak przy czytaniu wspomnianego Światła Jedi, gdzie w pewnym momencie główni bohaterowie byli porozrzucani po całej galaktyce.
Sam scenariusz bazuje na znanym już od pierwszego tomu kataklizmie statku Szlak Dziedzictwa i jego skutkach. Dla ekipy Statku skutek jest taki, że muszą przerwać swoją podróż i udać się tymczasowo na opuszczoną stację kosmiczną dawno upadłej już, starożytnej cywilizacji Amaxinów.
Oczywiście jak łatwo się domyślić już po samym tytule, obiekt skrywa pewien mroczny sekret, z którym przyjdzie się naszym Jedi zmierzyć. W historii dominuje dużo odniesień do poczucia nienazwanej obecności, bycia obserwowanym, mroku i niepokoju.
Momentami zahacza to nawet na terytorium horroru, ale prędzej czy później tytuł przypomina czytelnikowi, że wciąż jest powieścią młodzieżową, może nie dla tak młodych czytelników jak to było z Próbą Odwagi, ale jednak.
Zagrożenie stopniowo jest odkrywane, pojawiają się nawet nowe, ale ponieważ jest to historia w świecie Gwiezdnych Wojen, to poczucie niebezpieczeństwa jest trochę psute już przez samo to, że 3/7 załogi nawet nie zwraca nie nie uwagi, bo są niewrażliwi na moc i przynajmniej na początku mają bardziej przyziemne zmartwienia.
Nie ma tu również opisu specjalnie brutalnych scen. Owszem, jest wielokrotnie machanie mieczem świetlnym, jedna scena tortur czy też postacie nieraz ponoszą obrażenia, ale wszystko jest napisane w taki sposób, że człowiek nie wyobraża sobie jakieś posoki czy innej rzeźni, a sami Jedi mieczy świetlnych używają w ostateczności i przede wszystkich z myślą o obronie siebie i innych, a nie celowym ataku.
Kiedy zaś w końcu karty zostają odkryte to odczucia są dwojakie. Z jednej strony faktycznie zagrożenie jest prawdziwe, czuć też, że nie chciało by się być na miejscu głównych bohaterów, a i pojawia się w końcu coś, co przed “W Ciemność” zdaje się nigdy wspomniane bardziej nie było, co rozszerza świat Star Wars.
Z drugiej strony jednak następuje pewne rozczarowanie tym, czym jest to zagrożenie + pojawiają się dobrze znani z poprzednich tomów Nihilowie, którzy wcale jakoś mniejszym problemem nie są, ale o ich istnieniu wiedzieliśmy już wcześniej, przez co odbierają znaczną część uwagi.
Mimo to czytając książkę byłem bardzo ciekawy tego, jaka tajemnica na stacji się kryje i rozdział po rozdziale sprawiało mi przyjemność zbliżania się do tego momentu, i nawet jeżeli mroczny sekret był w pewnym momencie już do przewidzenia, to jednak jestem zadowolony z tego, że nie przesadzono, i autorka nie poszła w przebudzenie jakiegoś tysiącletniego Sitha o monstrualnej mocy, tylko w...brutalność przyrody
Nie podobały mi się jednak ostatnie rozdziały rozgrywane na stacji. Czuć w tym było chaos, momentami czytałem nie skupiając się już na uwagach na temat otoczenia i czekałem, aż akcja pójdzie naprzód. Bohaterowie strasznie się rozpraszali, coś tam niby robiąc, ale jednak ciągle przeskakując narracyjnie z jednego na drugiego i nie za bardzo wiadomo w jakim celu, przez czytało się to mało przyjemnie.
Mam też wrażenie, że Nihilów mogło w tej historii po prostu nie być, ale ponieważ to nowe, kluczowe zagrożenie w ramach Wielkiej Republiki, to autorka miała nakaz z góry by ich umieścić, przez co daje się odczuć, że pierwotna historia najpewniej w ogóle ich nie uwzględniała w takiej skali.
Irytowały też po pewnym czasie retrospekcje Orli i Cohmaca. Rozumiem, że miało to pokazać tragedię, której byli uczestnikami 25 lat temu i jaki wpływ miało to na ich charakter. Problem jednak w tym, że działało by to znacznie lepiej jako jeden dłuższy rozdział, a nie 6 różnych wyskakujących w naprawdę dziwnych momentach historii. Takie rozbicie tylko wytrąca z czytania, sama historia sprzed 25 lat naprawdę nie jest jakaś ciekawa a i finał nie wywołuje większych emocji, a sama Orla i Cohmac nie mają wtedy jakiś specjalnych interakcji, więc jest to segment zupełnie niepotrzebny. Już lepiej by wyszło, gdybyśmy po prostu się domyślali z tych strzepków informacji co tam się wydarzyło, ale autorka postanowiła niepotrzebnie pokazać to wprost i bez domysłów, co wyszło jej słabo.
Na duży plus jednak cała ekipa głównych postaci! Ciężko mi było kogoś nie lubić, chociaż niektórzy mają wyraźnie więcej stron książki dla siebie niż inni.
Padawan Reath mnie bardzo kupił,, ponieważ sam jestem typem domownika i czytelnika to doskonale go rozumiem, że nie chciał pchać się w przygody i sympatyzowałem z nim. Jednocześnie jego droga do bardziej aktywnego Jedi jest tutaj dobrze ukazana i ma swoje powody, by być na koniec tym kim jest.
Dez dosyć szybko znika i jego główną rolą jest wpłynąć na Reatha, ale z tego co się o nim dowiadujemy to dostajemy kogoś, kto mógłby się doczekać swojej książki rozgrywającej się przed W Ciemność, ewentualnie dłuższego epizodu u boku kogoś innego.
Cohmac jest tym opanowanym Jedi, który jednak skrywa w sobie duży żal do zakonu i ma swoje wątpliwości w sercu, ale te nie zasłaniają mu horyzontu i wie co musi robić jako odpowiedzialny rycerz zakonu, przez co czuje się do niego zaufanie.
Orla miała potencjał na bycie najciekawszą osobą, która jako Poszukiwaczka jest trochę na uboczu Zakonu i ma większą swobodę działania, ale książka niezbyt jej taką możliwość daje, choć na pewno teksty które rzuca są całkiem luźne jak na Jedi, momentami szydercze i fajnie integruje się z załogą Statku. Końcówka książki daje jednak do zrozumienia, że może się większej historii dla siebie doczekać.
Humor to w ogóle miły element tego tytułu, bo po sztywnym Światło Jedi i wygładzonej Próbie Odwagi, autorka pozwala sobie na takie rzeczy, jak krótka rozmowa o tym, że Jedi nie uprawiają seksu czy wizja zjaranego Mistrza Yody. Nawet doświadczeni Jedi jak Orla i Cohmac pozwalają sobie na różne ciekawe uwagi i przymykanie oczu, przez co widać w nich bardziej ludzi z mocą niż tych idealnych paladynów w białej szacie. Uwagi o nieskazitelnej szacie zresztą też padają, ha!
Momentami historia brnie o w ogóle niespodziewane tony w wydawało by się awanturniczych Gwiezdnych Wojnach, jak drakońskie umowy o pracę, niewolnictwo u pracodawcy pod pozorem wolności decyzji czy biurokrację. Pojawia się też wątek tolerancji, a jedna postać żeńska ma swoją żonę którą kocha i kilka razy o niej wspomina. Trzeba jednak mieć pokłady naprawdę złej woli, by doszukiwać się w tym jakieś propagandy i czuć niesmak, skoro jest to kwestia zupełnie poboczna i nie ma żadnych powodów ku temu, by królowa pewnej planety nie mogła mieć żony, skoro nie znamy ich kultury.
Sumując, chociaż Światło Jedi są pewnie lepszym wprowadzeniem ogólnie w okres Wielkiej Republiki, to W Ciemność jest na pewno przystępniejsza, i lepsza do polecenia dla adeptów Star Wars, którzy chcieli by coś kanonicznego poczytać.
Ponad 500 stronnicowy tom jest też najdłuższą do tej pory na naszym rynku historią z tego projektu, a dzięki konkretnej grupie postaci i miejscu, w którym ta opowieść się toczy, dostajemy dużo lepszy wgląd w charaktery postaci i spójniejszą historię niż w Światło Jedi. No i jest też sensowny finał, chociaż ponownie, wszystko tu krzyczy, że to część większego projektu i postacie te na pewno jeszcze powrócą.
“Star Wars. Wielka Republika: W Ciemność” to trzecia już wydana na naszym rynku książka, wchodząca w skład nowej, kanonicznej ery rozgrywającej się w świecie Gwiezdnych Wojen około ponad 200 lat przed wydarzeniami z Mrocznego Widma. Podobnie jak dwie poprzednie tak i ten tom ukazał się nakładem Wydawnictwa Olesiejuk, autorką książki jest zaś Claudia Gray.
“W Ciemność”...
2021-08-22
„Uciekinierzy na Wenus” to już czwarta odsłona klasycznej serii autorstwa Edgara Rice Burroughsa, rozgrywająca się na planecie Wenus. Tytuł ten w 2021 roku wreszcie zawitał oficjalnie na nasz rodzimy rynek dzięki wydawnictwu Stalker Books, który też odpowiadał za trzy poprzednie części Wenus czy serię o Johnie Carterze.
Piszę to jako sympatyk Burroughsa i piszę to z trudem, ale Wenus Tom 4, mimo że objętościowo największy z całej serii, jest jednocześnie największym zawodem rozczarowania, i tytułem zdecydowanie najsłabszym z całej czwórki. W zasadzie, jest w ogóle najsłabszą książką Burroughsa którą czytałem, bo nawet najmniej ciekawe tomy przygód Johna Cartera i jego towarzyszy na Marsie wciąż wywoływały u mnie większą sympatię, niż ta omawiana pozycja.
Problemy z “Uciekinierami” są dwa.
Po pierwsze, poprzedni tom, czyli „Carson z Wenus” był naprawdę powiewem nowości na tle tego, co autor serwował wcześniej, i pomysłem całkiem udany. Twórca wtedy pokazał, że zamiast robić jak zwykle szaloną przygodę z jednego miejsca w drugie bez patrzenia wstecz, może zrobić coś kameralniejszego, operując właściwie dwiema lokacjami i przewijającymi się przez całą historię postaciami pobocznymi, i będzie to pasować do klimatu Wenus i charakteru bohatera. Oczywiście, dalej od początku do końca był to Burroughs ze swoimi pisarskimi nawykami - dobrze znanymi już od pierwszego tomu Johna Cartera - ale jednak w bardziej spokojnej formule.
Zwiastowało to, że Burroughs może i w kolejnym tomie pójść w tym kierunku, i znów przygoda będzie skupiona bardziej w jednym miejscu, a postacie nabiorą charakteru.
Drugi problem to to, że jest to już czwarty tom z tą samą parą bohaterów i z tym samym wątkiem powrotu do domu. Jak można się spodziewać już po lekturze z okładki, powrót ten nie będzie spokojny i udany. Tym samym po raz kolejny czeka nas przygoda Carsona i Duare w nieznanym środowisku, gdyż tradycyjnie dla pisarza, akcja musi się odbywać w nie poznanych wcześniej lokacjach, które zamieszkuje niebezpieczna i wrogo nastawiona społeczność.
I ponownie, nie było by to problemem, gdyby historia w tej krainie była rozwinięciem pomysłów z Tomu 3, i dostalibyśmy jedno państwo i jego mieszkańców, i przez te kilkaset stron zostali by oni jakoś głębiej nakreśleni.
Niestety, autor zamiast tego chyba kierował się tęsknotą za stylem poprzednich tomów lub powtórzenie motywu z poprzedniego go przerosło, ale to, co odbywa się w Uciekinierach na Wenus to jest coś, co można nazwać “Burroughs po wypiciu kilku energetyków siada do pisania”.
Dostajemy w tym tomie nie jedną, nie dwie i nawet nie trzy cywilizacje, do których na dłużej trafia Carson ze swoją miłością, ale aż cztery!!! Cztery różne społeczności, jedna bardziej spaczona od drugiej i oczywiście z niebezpiecznym tyranem u władzy, do którego nie czuje się żadnej sympatii.
Mimo, że bohaterowie mają jako jedyni na całej planecie samolot, to praktycznie nie są w stanie przelecieć dłuższego odcinka, by zaraz nie wpakować się w kłopoty, z czego do większości z nich doprowadzili sami, lądując w bardzo niepewnych lokalizacjach.
Staje się to w końcu komiczno-męczące, zwłaszcza że jedynym faktycznie ciekawym elementem jest powrót pewnego towarzysza Carsona którego poznaliśmy w Tomie 2, ale i tak nie odgrywa on większej roli. Zamiast tego pojawia się cała masa nowych postaci, o których zapomina się po skończeniu książki.
Nie rozumiem sensu tworzenia czwartego tomu w takiej formule. jest to męczące dla czytelnika, a dla polskiego dodatkowo frustrujące, że czekał miesiącami na ten tom, który będzie mógł przeczytać w języku polskim i dostał takie coś.
Ten sam autor rozpisał główne wojaże Johna Cartera na trzy tomy i tom 3 był zwieńczeniem tej głównej historii.
Uciekinierzy na Wenus trochę ten trzeci tom Cartera przypominają, bo tam też bohater skakał z miejsca na miejsce, i po czasie człowiek też o większości tamtych postaci zapominał.
Różnica jest jednak taka, że Carter całą tą pogoń prowadził za miłością swojego życia, był ofiarą spisku i ostatecznie swój cel osiągnął i wrócił bezpiecznie do kraju.
Carson od samego początku ma swoją wybrankę obok siebie, są w samolocie który pozwala na lot przez kilkadziesiąt lat bez tankowania, zmierzają do celu a finalnie i tak go nie osiągają, gdzie zakończenie książki jest po prostu jawnym wstępem do kolejnej podróży.
Mimo tego wszystkiego, tytuł swoje pewne plusy posiada.
Wciąż jest to kolejna dawka przygód Carsona na Wenus, a ponieważ dostajemy dużo nowych frakcji, to i wiedza o tym świecie zostaje mocno poszerzona, chociaż historie stojące za tymi państwami-miastami absolutnie nie powalają.
Jedyna kultura, która jakoś bardziej wpada w pamięć, to rasa ludzi-ślimaków, którzy w niecny sposób mamią przybyszów i tworzą sobie z nich żywe eksponaty do swojego ohydnego muzeum.
Carson dalej jest Carsonem i można jego zawadiackie podejście lubić, ale tutaj przez dużą część historii ma swój pistolet strzelający laserem, przez co spotkania z prymitywnymi ludami są przez to obdzierane z poczucia zagrożenia, i dopiero gdy z jakiegoś powodu pistolet traci, to robi się chociaż trochę ciekawie.
Na plus też rozdział poświęcony historii z perspektywy Duare, która po raz pierwszy w tym cyklu może się przez chwilę wykazać jako bohaterka pierwszoplanowa. Nie jest to jednak długi epizod, i akcja szybko wraca do Carsona.
Ponieważ książka została oryginalnie wydana w 1946, to widać też pewne nieśmiałe próby ze strony Burroughsa, by te rycersko-cnotliwe relacje postaci podkręcić, w stosunku do tego, co serwował chociażby w 1918.
Uwięziona Duare w rozmowie z Carsonem droczy się, że może się przespać z wrogiem, jeżeli pomoże to w uratowaniu jego wybranka, tak samo jedna osoba mówi o gwałcie, ale patrząc na to, że mówimy tu o 30 letniej różnicy, to styl autora i kwestie jakie porusza w relacjach wiele się nie zmieniły, ot świat trochę poszedł do przodu to i Burroughs coś tam dorzuca, ale w dalszym ciągu związek Carsona i Duare to laurka do wyobrażenia idealnego związku bohatera który nic poza swą wybranką nie widzi, a ona ma tak samo względem niego.
Sumując, Uciekinierzy na Wenus to książka tylko i wyłącznie dla największych fanów Burroughsa, którzy chcą przeżyć kolejne przygody z Carsonem Napierem, nawet jeżeli są świadomi tego, że żadnego sensownego finału nie otrzymają. Jednocześnie, ci sami fani na pewno poczują się już przejedzeni, chyba że między ukończeniem Tomu 3 a rozpoczęciem tego, zrobią sobie długą przerwę.
Nie uważam czasu poświęconego na ten tytuł za stracony. Lubię twórczość Burrougha i czytając jego czternastą już książkę doskonale wiedziałem co mnie czeka, ale i tak czułem duże rozczarowanie tym co otrzymałem, a sam autor chyba bardzo chciał przelać na papier pewne rzeczy o których nie zdążył jeszcze napisać, a którymi chciał ubarwić ten świat, choć niekoniecznie przygodę samego Carsona.
Kawał przygodowej książki, który jednak wywołuje niesmak jako coś, co powinno być zwieńczeniem wojaży głównego bohatera na Wenus i jego wybranki, a absolutnie tym nie jest.
„Uciekinierzy na Wenus” to już czwarta odsłona klasycznej serii autorstwa Edgara Rice Burroughsa, rozgrywająca się na planecie Wenus. Tytuł ten w 2021 roku wreszcie zawitał oficjalnie na nasz rodzimy rynek dzięki wydawnictwu Stalker Books, który też odpowiadał za trzy poprzednie części Wenus czy serię o Johnie Carterze.
Piszę to jako sympatyk Burroughsa i piszę to z...
2021-07-11
Przystępny pierwszy krok w świat Star Wars dla młodszych czytelników, do tego okraszony uniwersalnymi wartościami, w tym przede wszystkim zachęta do szukania swoich mocnych stron. Jednocześnie jednak, nie wnosząca nic nowego pod względem informacji o Wielkiej Republice przygoda dla bardziej starszych czytelników,
którzy mają już za sobą najpewniej lekturę "Światła Jedi" - tak w skrócie można opisać tą pozycję.
Star Wars. Wielka Republika: Próba Odwagi od Justina Ireland już na etapie komiksowej okładki zdradza, że grupa docelowa dla tego tytułu jest dużo bardziej szeroka, niż w przypadku poprzedniej książki Star Wars, wydanej u nas również przez Wydawnictwo Olesiejuk. Nie inaczej jest z objętością, która jest skrojona pod młodszych fanów książek, i nawet nie siedząc od rana do wieczora z nosem pomiędzy stronami, tytuł jest do przeczytania "na jedno posiedzenie".
Nie ma w tym nic dziwnego, bo jest to tytuł wchodzący w skład Pierwszej Fazy projektu "Wielkiej Republiki", i "Próba Odwagi" wypełnia właśnie ten najniższy przedział wiekowy w jego ramach.
Jest to prosta przygoda o grupie młodych osób (najstarsza z nich ma 16 lat), która to ekipa na skutek katastrofy kosmicznego statku jest zmuszona wylądować na obcej, niegościnnej planecie i musi przetrwać.
A ponieważ światem w którym ta przygoda się dzieje jest świat Star Wars, to nie brakuje tu też Rycerzy Jedi jak i przeciwników, z którymi muszą się zmierzyć.
Największym zagrożeniem dla grupki bohaterów nie jest jednak sama wroga człowiekowi planeta z kwaśnymi deszczami czy dwójka żywych przestępców.
W Próbie Odwagi największym zagrożeniem są uczucia, a dokładniej uczcucie strachu, brak wiary w swoje możliwości, gniew, impulsywność czy bezcelowość działania.
Nie bez powodu liderką ekipy jest młoda Jedi, ponieważ to właśnie ona ma być tą latarnią otuchy i wujkiem (ciocią?) dobrą radą dla reszty grupy.
Chociaż sama jest jeszcze niedoświadczona i niejednokrotnie potrzebuje wsparcia fizycznego czy wiedzy od innych, to jednak dla czytelnika jest ona domyślnym wzorem, z którego w myśl autorki będą czerpane pomysły i spostrzeżenia.
Pozostałe postacie reprezentują różne problemy etapu dorastania.
Jest 14-letni Padawan, którego dramat kręci się wokół utraty mistrza, a tym samym pomysłu na swoją drogę. Jednocześnie zaś, sytuacja prowokuje go do poddania się zemście i gniewowi, co będzie próbował zwalczyć, oczywiście z pomocą naszej Jedi.
Jest syn wpływowego dyplomaty, który sam ma problemy z wizją na siebie samego, ale można w nim dostrzec typowy konflikt na linii rodzic-dziecko, gdzie dziecko chce z jednej strony zaimponować rodzicowi i zyskać w jego oczach, ale z drugiej strony żyje on też pod presją oczekiwań. Jego postać ma też udowodnić, że nawet pozornie egzotyczne i mało przydatne umiejętności w bezpiecznych czasach,
mogę nagle stać się równie cenne co złoto.
Ostatnią postacią i praktycznie drugą główną bohaterką jest Avon, córka innej ambasador. Reprezentuje ona tak uwielbianego przez młodzież wolnego ducha i chęć wykazywania się kreatywnością na każdym kroku,
przy jednoczesnym naginaniu lub wręcz łamaniu ustalonych norm społecznych czy etykiety.
Każda z tych 4 postaci ma pewne dobrze znane w społeczeństwie ludzkim cechy i wady, dzięki czemu nawet jeżeli jakaś postać zupełnie do czytelnika nie trafi, to może on spróbować polubić się z inną.
Ponieważ jednak historia jest dość krótka, to żadna z tych osób nie jest na tyle mocno rozpisana by jakoś wryć się w pamięć. Ja sam, mimo że jestem całkiem świeżo po lekturze, to z imienia zapamiętałem właśnie ledwie Avon,
i to tylko dlatego, że jej imię brzmi tak samo, jak pewna mocno znana firma kosmetyków.
Innym problemem tego tytułu jest to, że fani Star Wars na dobrą sprawę nie mają tu czego szukać. Jasne, jest to kanoniczna historia dla tego okresu, a postacie tu ukazane mogą powracać w innych historiach,
ale w Próbie Odwagi nie biorą udziału na dobrą sprawę w żadnym istotnym dla Galaktyki wydarzeniu, którego nie dało by się podsumować jednym zdaniem.
Nie ma tu też żadnych specjalnie rozbudowujących ten świat informacji, nie licząc opisu jednej planety i kultury ich mieszkańców, z której pochodzi jeden z bohaterów.
Sam kupiłem ten tytuł bardziej na zasadzie, by mieć po jedną kanoniczną historię więcej na półce, ale ciężko dorosłemu czytelnikowi czy fanowi Star Wars ten tytuł polecić.
Jak ktoś kupuje wszystko co jest wydawane to kupi i to, natomiast jedyną wartość z tej historii wyciągną młodzi adepci wchodzący w świat wykreowany przez George Lucasa.
Większość wartości które próbuje przekazać tu autorka można znaleźć też w innych przygodowych książkach fantasy czy sci-fi dla młodszych, ale wiadomo, świat Jedi i Mocy jest tylko jeden.
Zawsze można też podejść do zakupu tego tytułu jak do dania wydawcy sygnału, że jest zainteresowanie na książki Star Wars w naszym kraju i można stabilnie wydawać kolejne.
Każdy już musi zagłosować swoim portfelem sam, natomiast ja ze swojego zakupu jestem zadowolony i wiedziałem, że kupuję po prostu kolejną historię Star Wars do kolekcji, i znając grupę docelową tej historii byłem na to wszystko przygotowany.
Strawna opowiastka, mały kamyczek wiedzy dla Star Wars, i lektura, która raczej nie zapadnie w pamięć, ale mogą w przyszłości pojawić się nawiązania do niej, co może wywołać przynajmniej lekki uśmiech satysfakcji u osób, które Próbie Odwagi dadzą jednak szansę...i swój wolny czas.
Przystępny pierwszy krok w świat Star Wars dla młodszych czytelników, do tego okraszony uniwersalnymi wartościami, w tym przede wszystkim zachęta do szukania swoich mocnych stron. Jednocześnie jednak, nie wnosząca nic nowego pod względem informacji o Wielkiej Republice przygoda dla bardziej starszych czytelników,
którzy mają już za sobą najpewniej lekturę "Światła...
2021-07-08
“Ziemia Obiecana” autorstwa byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Baracka Obamy, to inspirująca i przystępnie napisana autobiografia człowieka, który musiał za swojego życia mierzyć się odwiecznym dylematem, jakim jest działanie na rzecz własnych pragnień i prozaicznych celów, jak pomoc bliskim i przyjaciołom, przy jednoczesnej potrzebie myślenia o ogóle społecznym i szeroko pojętej stabilności.
To co jednak odróżniało jego dylemat od takiego samego u nas to to, że Obama był przez dwie kadencje głową najpotężniejszego państwa na świecie.
Wydana przez Wydawnictwo Agora a przełożona na nasz język przez Dariusza Żukowskiego Ziemia Obiecana, jest fascynują okazją, do poznania tej politycznej kuchni od środka, i przejścia z Barackiem Obamą przez jego całą polityczną drogę do tego urzędu.
Chociaż mowa tutaj o ponad 800-stronnicowym tomiszczu, książka ta jest zaskakująco przyjemna i przystępna, i widać już na pierwszy rzut oka, że sam autor wraz z armią swoich redaktorów, edytorów i współpracowników, miał na uwadze, by po lekturę tą mógł sięgnąć każdy przeciętny obywatel USA czy reszty świata, który chciałby jednak dowiedzieć się o pierwszym czarnoskórym prezydencie tego kraju czegoś więcej, i poznać jego skrytą perspektywę.
Rozdziały i podrozdziały kończą się w wygodnych momentach na zrobienie sobie przerwy, jednocześnie niektóre wątki potrafią faktycznie trzymać w napięciu przez dłuższy czas, nawet jeżeli daną historię pamiętamy dobrze chociażby z telewizji czy lektury Wikipedii.
Przez większość lektury nie miałem problemów ze zrozumieniem danego problemu i zagadnienia, a i sama znikoma ilość odnośników udowadnia, jak niski jest próg wejścia, i w zasadzie pojawiają się one jedynie wtedy, kiedy coś jest zrozumiałe głównie tylko dla rodowitych amerykanów.
Jednocześnie Ziemia Obiecana posiada dosyć długi wątek poświęcony kryzysowi ekonomicznemu i walce z nim, i pewne zagadnienia kredytowe i giełdowe chociaż nie zdominowały nagle historii, to jednak momentami potrafiły wprowadzić pewne zakłopotanie, i zwłaszcza przy dłuższym czytaniu sam miałem takie chwile gdzie po prostu na nich kończyłem czytać i podejmowałem wątek na następny dzień.
Poza tym jednak, Obama rozpisuje się tutaj o założeniu swojej rodziny, początkach w roli animatora społecznego a potem pełnoprawnego senatora, o zwycięskiej ale i niepewnej i burzliwej kampanii wyborczej, ustawie zdrowotnej, relacjach z Bliskim Wschodem czy w końcu zatwierdzeniu misji, która doprowadziła do zlikwidowania Osamy Bin Ladena.
To właśnie te elementy są najmocniejszą stroną książki, ponieważ będąc autobiografią, Ziemia Obiecana siłą rzeczy skupia się całkowicie na tym, co o tym wszystkim sądzi sam Barack Obama. Za co siebie chwalił, co mu się udało zdziałać zgodnie z planem a co skaszanił po całości, bo i takich sytuacji nie brakuje.
Autor pozwala sobie na całkiem sporo szczerości, komentując dużo zakulisowych rozmów i sytuacji ze swoimi współpracownikami czy wciąż aktywnymi politycznie osobistościami, jednocześnie też samemu wyznając popularny pogląd na chociażby Nagrodę Nobla, której odebranie sam uznał za akt przede wszystkim polityczny, który miał zachęcić USA do pewnych działań, a nie nagrodzenie Obamy za konkretne działania.
Ponieważ jednak okres rządów Obamy to wcale nie jakaś odległa przeszłość, książka przeszła przez wiele korekt i edycji zanim została opublikowana, a wiele z wymienionych w niej osób wciąż jest zawodowo aktywna, to oczywistym jest, że autobiografia ta nie wyjawi czytelnikowi takich rzeczy jak tajemnice Strefy 51 czy kody atomowe. Cały czas trzeba mieć na uwadze, że to przede wszystkim spojrzenie Obamy na sprawy i wydarzenia ogólnie znane, ale spojrzenie dające bardziej poukładany wgląd od środka, polany dużą ilością emocji i wątpliwości prezydenta.
W żaden sposób nie odbiera to tytułowi wartości i zmuszania do refleksji, a elementy takie jak dywagacja o tym, jakim pyłkiem w obliczu historii zostanie zarówno Obama jak i każdy z nas, są szczególnie wartościowe, kiedy takie znane i niby oklepane pytanie stawia ktoś, kto miał taką władzę i wgląd w cały świat jak on.
Osobną ale na pewno istotną kwestią pozostaje to, dla kogo w ogóle ta książka jest.
Ja przed lekturą Ziemii Obiecanej miałem do postaci Baracka Obamy całkowicie neutralny stosunek. Okres jego dwóch kadencji przypadał na okres, gdy polityką interesowałem się marginalnie, i żadnego zdania na jego temat nie miałem, zaś po objęciu urzędu prezydenta przez Donalda Trumpa również nie wykazałem większego zainteresowania jego osobą.
Po lekturze natomiast stałem się jego zdecydowanym sympatykiem, doceniłem z czym musiał się zmagać i dlaczego podejmował decyzje jakie podejmował i przynajmniej mogłem dzięki tej lekturze próbować postawić się w jego miejscu.
Jednocześnie jednak nie jest on osobą, której nie mógłbym kilku rzeczy wygarnąć, i które nie zmieniły się ani przed ani po lekturze. Np. Barack Obama za czasów walki o prezydenturę potrafił reklamować się w grach video tylko po to, by potem rzeczone gry krytykować całkowicie stereotypowymi bzdurkami.
Jako wieloletni gracz oczywiście mu tego nie zapomniałem, mimo że Obama uznał to chyba za kwestie nieistotną, w ogóle do niej w książce nie powracając. Co jakiś czas z Obamy w książce wychodzi też osoba, która ewidentnie wolała trzymać się w przeszłości z grupką szkolnych sportowców niż “tych dziwnych nerdów” i coś mu z tej mentalności zostało, co widać w tym, jak często Obama wraca do wspomnień z towarzyskich gier w kosza ze znajomymi z pracy czy dopingowanie drużyny swojej córki, jednocześnie określając pewnych naukowców “nerdowatymi”.
Z perspektywy zwykłego czytelnika w Polsce czy USA mogą to być rzeczy nieuchwytne, ale każda osoba w bardziej lub w mniejszym stopniu identyfikująca się jako geek czy pasjonat-hobbysta, wychwyci ten zamaskowany ale jednak pogardliwie-lekceważący stosunek Obamy do takich spraw, co jednak tylko pokazuje, że wciąż był po prostu człowiekiem ze swoim charakterem, i nawet jako dyplomata i polityk ugodowy na najwyższym poziomie, miał do pewnych rzeczy sympatie a do innych nie.
Dlatego też i ja w trakcie lektury gdzieś tam jednak szyderczą satysfakcje poczułem, że w 2021 roku w którym ja i Obama żyjemy, te geekowate rzeczy mają się coraz lepiej i tylko na popularności zyskują, często kosztem jego kochanej koszykówki :)
U mnie to jednak były kwestie czysto hobbystyczne, tymczasem co z osobami, które mają z różnych powodów mniej lub bardziej negatywną opinię o Obamie? Cóż, one mogą nie być zachwycone wizją wertowania ponad 800 stron o człowieku, za którym szczerze nie przepadają. Wspomniałem jednak, że książka ta to wgląd w politykę od środka, a na dwie kadencje Obamy przypada wiele ważnych światowych wydarzeń, na które perspektywa Obamy rzuca bardziej szczegółowy przekaz.
Na pewno nie zabraknie komentarzy, że obraz ten jest mniej lub bardziej wykadrowany przez samego Obame, ale to tym bardziej powinna być zachęta do tego, by taka lektura sprowokowała do weryfikacji sytuacji z tym, jak widział to były lider mocarstwa, by potem móc z nią polemizować.
Sumując, autobiografia Obamy to potężna kopalnia czerpiąca pełnymi garściami ze światopoglądu i doświadczenia człowieka, który w pewnym momencie osiągnął na kilka lat szczyt polityki amerykańskiej a tym samym światowej. Jednocześnie zaś odsłania wewnętrzne dramaty, problemy, słabości ale i różnego rodzaju nadzieje i motywacje, które tym człowiekiem kierowały.
Przynajmniej kilka razy podczas tej lektury zacząłem zastanawiać się nad własnym życiem. Niekoniecznie dlatego, że Obama mnie czymś bezpośrednio zainspirował, ale bardziej tym, jak surowo, na zimno ale jednak ze słusznymi i pragmatycznymi intencjami potrafił podejść do danego zagadnienia. Po czym w zaciszu Białego Domu solidnie sobie porzucał wulgaryzmami, czy odreagował emocje w inny sposób, by na następny dzień znów móc podejmować trudne decyzje.
Polecam, nawet jeżeli miałaby to być wasza pierwsza taka autobiografia od lat do poczytania. To jedna z tych uniwersalnych lektur, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie, a jednocześnie wcale jakoś swojej opinii o Obamie ani na plus ani na minus nie trzeba po niej zabetonowanej. Sam go jednak polubiłem, nawet jeżeli za ten dziwny stosunek do "nerdozy" będę miał do niego pewien niesmak do końca życia, haha!
“Ziemia Obiecana” autorstwa byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Baracka Obamy, to inspirująca i przystępnie napisana autobiografia człowieka, który musiał za swojego życia mierzyć się odwiecznym dylematem, jakim jest działanie na rzecz własnych pragnień i prozaicznych celów, jak pomoc bliskim i przyjaciołom, przy jednoczesnej potrzebie myślenia o ogóle społecznym i...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-05-25
“Star Wars. Wielka Republika: Światło Jedi” autorstwa Charles Soule to pierwsze, poważne wprowadzenie czytelnika do tak zwanego okresu Wielkiej Republiki, czyli wydarzeń rozgrywających się około 200 lat przed akcją znaną z filmu Mroczne Widmo. Książka została wydana u nas przez Wydawnictwo Olesiejuk, które przejęło prawa do wydawania Star Warsowych książek w naszym kraju.
Jak na flagową książkę i przygodę zarazem, która ma być w domyśle tym pierwszym dużym krokiem w poznawanie tego świata, "Światło Jedi" okazuje się zaskakująco...kameralne? Bo chociaż skala fabuły jest dosłownie kosmiczna, to wszystko jednak ukazane w tym tytule krzyczy wręcz, że jest zaledwie początkiem czegoś duuuużo bardziej rozbudowanego, co dopiero nadejdzie.
Nie zdradzając nic konkretnego z fabuły samego tytułu - około pierwsza połowa opowiadania to opis skutków pewnej katastrofy na niewyobrażalną skalę i podjęcie walki z nią przez zjednoczoną Republikę, czyli międzygalaktyczny sojusz na rzecz rozwoju, postępu i bezpieczeństwa.
Okres Wielkiej Republiki to czas silnego działania na rzecz pokojowego ładu w Galaktyce, wydawania pieniędzy na wielkie projekty naukowo-kulturowe i dyplomatycznych relacji z nawet odległymi regionami kosmosu, a wszystko to przy aktywnej pomocy Zakonu Rycerzy Jedi.
Ta druga połowa książki zaś skupia się na następstwach wspomnianej katastrofy, próbie kontrataku ze strony Republiki a także pokazaniu działań siły, która jest temu pokojowi wroga. To ta tajemnicza, kryjąca się w cieniu organizacja jest właśnie czymś, co wydaje się być długofalowym zagrożeniem w historiach spod znaku Wielkiej Republiki, a "Światło Jedi" oferuje właśnie wejrzenie już teraz w jej struktury i niejako początek drogi do jej potęgi.
Niby nie brakuje tu starć kosmicznych statków, intryg, mrocznego planu zagrażającego pokojowi, akcji w terenie na planetach czy oczywiście samych Mistrzów Jedi. Jest też nawet jedna duża bitwa, wiele poważnych rozmów i używania Mocy, a miłośnicy kosmicznych batalii będą szczególnie zadowoleni, gdyż książka stawia zaskakująco wielki nacisk na takie batalie. Kilka razy ktoś machnie tu też mieczem świetlnym, ale ludzie posiadający w pamięci takie produkcje jak Zemsta Sithów czy Wojny Klonów muszą obejść się smakiem, ponieważ tutaj jest on narzędziem używanym głównie do pilotowania statków (Vectorów), a dopiero gdzieś dalej do walki.
Czuć jednak bardzo w tym tytule, że jest on ledwie pierwszą cegiełką w tym wszystkim i rozstawianiem pionków na szachownicy. Nie jest to oczywiście decyzja samego Charlesa Soule. Wielka Republika to potężny projekt, obliczony na lata moloch, w skład którego wejdą inne książki, komiksy, seriale, filmy czy gry, a wszystko to w ramach jednego, spójnego uniwersum.
Autor miał tu co się rozumie mocno związane ręce przez kierownictwo tego projektu (Disneya), ale i tak doceniam, że jak na taki tytuł wprowadzający, pisarz pozwolił sobie na takie rzeczy, jak kilka zaskakujących zgonów ważnych postaci, ciekawą zdradę czy faktyczne skupienie się tylko na samych nowych postaciach, gdzie okres Sagi Skywalkerów reprezentuje to głównie pewien znany i lubiany zielony Mistrz Jedi, który oczywiście żył już i w takich czasach, i był ceniony i szanowany w Radzie Jedi już w Wielkiej Republice.
Nie ma on jednak bezpośredniego udziału w fabule, i przewija się jedynie w dialogach, będąc w zasadzie puszczaniem oka do starszych fanów Star Wars.
Decydując się na zakup Światła Jedi, trzeba być świadomym, że pomimo swojej prawie 500-stronnicowej objętości, jest to jedynie Epizod I czegoś znacznie dłuższego, i warto być przynajmniej lekkim sympatykiem Gwiezdnych Wojen, by być zadowolonym z odkrywania nowej przygody w tym świecie, jednocześnie szykując się już na zakup kolejnych książek z serii Wielkiej Republiki.
Nie ma tu nic, co zaskoczy szeroko pojętych fanów Sci-Fi. Najłatwiej porównać to do filmów w ramach Kinowego Uniwersum Marvela, gdzie człowiek czeka na każdy kolejny film który popchnie tą historię do przodu, ale generalnie myśli o tym wszystkim jak o wielkim serialu, niekoniecznie zaś uważając każdy z tych filmów za samodzielne dzieło, niezależne od reszty.
Ja przyjmując takie podejście bawiłem się dobrze i czekam na następne, zapowiedziane już książki od Wydawnictwa Olesiejuk. Dla każdego fana Star Wars to w zasadzie na ten moment pozycja obowiązkowa, ponieważ daje pierwsze poważne wejrzenie w ten świeżutki okres historii.
Dla wszystkich innych będzie to bardziej ciekawostka, i lepszą decyzją było by pewnie zacząć przygodę z tym kosmicznym fenomenem od filmów Star Wars i ewentualnie serialu Mandalorian, i jeżeli poczujecie że “Moc jest z Wami” to wtedy warto już zakup Światła Jedi rozważyć.
Wszyscy jesteśmy Republiką
“Star Wars. Wielka Republika: Światło Jedi” autorstwa Charles Soule to pierwsze, poważne wprowadzenie czytelnika do tak zwanego okresu Wielkiej Republiki, czyli wydarzeń rozgrywających się około 200 lat przed akcją znaną z filmu Mroczne Widmo. Książka została wydana u nas przez Wydawnictwo Olesiejuk, które przejęło prawa do wydawania Star Warsowych książek w naszym...
więcej mniej Pokaż mimo to
Tom 2 wchodzący w skład cyklu "Droga do Science Fiction" napisanego przez Jamesa E. Gunna (w żadnym wypadku nie ten od Strażników Galaktyki) to bardzo interesująca pozycja, objaśniająca czytelnikowi jak wyglądał rozwój literatury Sci-Fi w latach około 1890 - 1950.
Były to lata w ramach których lokuje się tak zwana Złota Era Sci-Fi, i książka Gunna pozwala lepiej ten fenomen zrozumieć. Jak do niego doszło, jak zmieniały się zagadnienia podejmowane przez pisarzy i wreszcie jak sci-fi znalazło się w pewnym getcie literackim, zamkniętym na czasopisma i stając się literaturą "od fanów dla fanów".
Jedną z największych zalet tej książki - nawet w 2024 roku - jest to, że tu i właściwie tylko tu pojawiły się w języku polskim pewne opowiadania, które w innych antologiach nigdy się nie zagrzały miejsca. Jednym z takich opowiadań jest "Maszyna Staje" E.M. Forster, albo "Proxima Centauri" Murray Leinstera.
Niepozorna "Droga do Science Fiction Tom 2" staje się
na dobrą sprawę jedyną okazją by w oficjalnym, papierowym przekładzie zapoznać się z pewnymi kultowymi pozycjami w języku Mickiewicza.
Prócz tego, w książce znajduje się wiele innych opowiadań albo fragmentów dużych nowel, i czytelnik ma okazje zasmakować twórczości takich pisarzy jak Wells, Burroughs, Merrit, del Rey czy sam Isaac Asimov. Chociaż jest to pozycja wydana w 1986 i można ją zdobyć już tylko z drugiej ręki, to dostępność na rynku jest na tyle spora, że nie ma większego problemu z zakupem jej za śmieszne pieniądze z portali aukcyjnych.
A naprawdę warto ten zakup rozważyć, bo otrzymujecie prawie 500 stron soczystej, kultowej literatury Science Ficition, trochę publicystyki od Gunna która to ładnie porządkuje i nadaje kontekst,
a do tego może to być okazja do zetkniecie się w pewnymi pisarzami po raz pierwszy!
Jedyne zastrzeżenia miałem momentami do tłumaczenia. Szczególnie posiadając w pamięci całą sagę Barsoom od Stalker Books czytanie "Wojewoda Marsa" zamiast "Wodza Marsa" wywoływało automatyczny uśmiech na twarzy. Jak jednak wspomniałem pozycja jest z 1986 i ma pewne PRL naleciałości, które jednak nie przeszkadzają w czytaniu. To dalej pełnowartościowa lektura, która intryguje od początku do końca.
Tom 2 wchodzący w skład cyklu "Droga do Science Fiction" napisanego przez Jamesa E. Gunna (w żadnym wypadku nie ten od Strażników Galaktyki) to bardzo interesująca pozycja, objaśniająca czytelnikowi jak wyglądał rozwój literatury Sci-Fi w latach około 1890 - 1950.
więcej Pokaż mimo toByły to lata w ramach których lokuje się tak zwana Złota Era Sci-Fi, i książka Gunna pozwala lepiej ten...