Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Opis procesu powstawania scjentologii jest najlepszą częścią książki. Chociażby tylko po to warto ją przeczytać. To jest po prostu dobra historia.

Trochę gorzej czyta się fragmenty, w których najpierw angażowani jesteśmy w opowieści, często o rękoczynach lub jakichś formach prześladowań, a potem, w ostatnim zdaniu lub przypisie informuje się nas, że to wspomnienia jednego uczestnika, pozostali pamiętają wydarzenie inaczej lub w ogóle kwestionują, że miało miejsce.

Rozumiem, dlaczego trudno o potwierdzenie informacji o tym, co się dzieje w zamkniętej społeczności, rozumiem też potrzebę zabezpieczenia się przed pozwami, ale mi, jako czytelnikowi, trudno przejąć się historiami, których prawdziwości nie próbowano nam przynajmniej uprawdopodobnić czymś ponad "jedyny świadek, jakiego miałem tak powiedział, ale...". Zwłaszcza, że w książce znalazło się wystarczająco dużo w pełni wiarygodnych danych, by wyrobić sobie zdanie o metodach działania scjentologów.

Opis procesu powstawania scjentologii jest najlepszą częścią książki. Chociażby tylko po to warto ją przeczytać. To jest po prostu dobra historia.

Trochę gorzej czyta się fragmenty, w których najpierw angażowani jesteśmy w opowieści, często o rękoczynach lub jakichś formach prześladowań, a potem, w ostatnim zdaniu lub przypisie informuje się nas, że to wspomnienia jednego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Biografia totalna, ale bardzo dobrze się ją czyta.

Był też jeden poważny zgrzyt, przez który, w zależności od nastroju, albo chciało mi się śmiać, albo odłożyć książkę - te wszystkie zbędne peryfrazy. A to wakacje nad morzem spędzał "autor Raportu z oblężonego miasta", a to nowy wiersz zrobił wrażenie na "autorze Ocalenia". Zupełnie jakby Franaszek nazwisko "Herbert" i "Miłosz" uważał za określenia nieprzyzwoite i wolał ich w towarzystwie unikać.

Biografia totalna, ale bardzo dobrze się ją czyta.

Był też jeden poważny zgrzyt, przez który, w zależności od nastroju, albo chciało mi się śmiać, albo odłożyć książkę - te wszystkie zbędne peryfrazy. A to wakacje nad morzem spędzał "autor Raportu z oblężonego miasta", a to nowy wiersz zrobił wrażenie na "autorze Ocalenia". Zupełnie jakby Franaszek nazwisko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pomysł świetny, niestety, raczej na jeden większy artykuł albo reportaż wydany w zbiorze z innymi. Ciekawa jest mniej więcej jedna trzecia książki.

Druga jedna trzecia to nużący folder o planowanych inwestycjach, deweloperach zainteresowanych okolicą i wyborczych obietnicach wójta. Całość domyka trzecia jedna trzecia, czyli przypadkowe, nieposkracane fragmenty innych książek (cytat na kilka stron to zdecydowana przesada, zwłaszcza gdy nawet nie jest za bardzo na temat) oraz, nie wiedzieć czemu, kilkukrotnie powtarzana lista osób, które zna Barbara Ścibakówna.

Pomysł świetny, niestety, raczej na jeden większy artykuł albo reportaż wydany w zbiorze z innymi. Ciekawa jest mniej więcej jedna trzecia książki.

Druga jedna trzecia to nużący folder o planowanych inwestycjach, deweloperach zainteresowanych okolicą i wyborczych obietnicach wójta. Całość domyka trzecia jedna trzecia, czyli przypadkowe, nieposkracane fragmenty innych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sama historia jest jak najzupełniej niezwykła i aż dziw, że nie została (być może jeszcze) wyeksploatowana do cna w produkcjach hollywoodzkich. Naprawdę rzadko zdarza się, żeby jakaś sądowa batalia był w tak oczywisty sposób walką niewinnych ofiar z bezwzględnym złem.

Natomiast autorce, niestety, w najbardziej dramatycznych momentach jakby "puszczają nerwy" i pozwala sobie na emocjonalne komentarze. Bardzo nie lubię, gdy mnie ktoś tak jawnie nakręca.

Sama historia jest jak najzupełniej niezwykła i aż dziw, że nie została (być może jeszcze) wyeksploatowana do cna w produkcjach hollywoodzkich. Naprawdę rzadko zdarza się, żeby jakaś sądowa batalia był w tak oczywisty sposób walką niewinnych ofiar z bezwzględnym złem.

Natomiast autorce, niestety, w najbardziej dramatycznych momentach jakby "puszczają nerwy" i pozwala sobie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rzadki przypadek, gdy film jest znacznie lepszy niż książka.

Nie to, że książka jest do niczego. Aż tak źle nie jest, ale jest znacznie bardziej dosłowna. Mniej tu tajemnicy i grozy. Narrator wszechwiedzący, który ciągle atakuje nas ironią losów bohaterów sprawia, że historia bardzo dużo traci. Filmowe niedopowiedzenia są znacznie bardziej sugestywne.

Rzadki przypadek, gdy film jest znacznie lepszy niż książka.

Nie to, że książka jest do niczego. Aż tak źle nie jest, ale jest znacznie bardziej dosłowna. Mniej tu tajemnicy i grozy. Narrator wszechwiedzący, który ciągle atakuje nas ironią losów bohaterów sprawia, że historia bardzo dużo traci. Filmowe niedopowiedzenia są znacznie bardziej sugestywne.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytałam ostatnio kilka bardzo słabych kryminałów i na ich tle "Pojedynek" błyszczy jak diament - nie ma tu grafomanii, szablonowej akcji i biegłości w sztuce pisarskiej nabytej na kursie "i ty napiszesz skandynawski kryminał w weekend". Być może to zawyża moją ocenę książki.

Być może jednak powinnam napisać, że "Pojedynek" "błyszczałby jak diament" na tle gatunku, bo nie jestem pewna, czy nowa książka Krajewskiego w ogóle jest kryminałem. Na pewno nie jest w klasycznym tego słowa znaczeniu - nie ma tu zatem mozolnego zestawiania faktów i wartkich dedukcji przeprowadzanych przez utalentowanego detektywa w celu odkrycia mordercy poznanego w pierwszym rozdziale trupa. Napięcie jest tu nieco innego rodzaju, choć tyle dobrego, że jest denat.

Sama atmosfera Breslau, bohaterowie jak z sennego koszmaru i tło akcji są jednak "krajewskie", więc fanom gatunku jak najbardziej do polecenia.

Czytałam ostatnio kilka bardzo słabych kryminałów i na ich tle "Pojedynek" błyszczy jak diament - nie ma tu grafomanii, szablonowej akcji i biegłości w sztuce pisarskiej nabytej na kursie "i ty napiszesz skandynawski kryminał w weekend". Być może to zawyża moją ocenę książki.

Być może jednak powinnam napisać, że "Pojedynek" "błyszczałby jak diament" na tle gatunku, bo nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

100% Twardocha w Twardochu.

Gdyby jakiś (niewątpliwie utalentowany) pisarz napisał książkę, w której dla pieniędzy, sławy lub zgrywy zdecydował się udawać Szczepana Twardocha, to wyszłoby właśnie "Królestwo". Nie ma tu bowiem żadnego wątku, który nie byłby jakąś wariacją pomysłu z wcześniejszych książek. Mamy zatem obserwatora widzącego jednocześnie cały czas. Nie jest to co prawda Drach, a człowiek zanurzony w "wteraz", ale zasada jest ta sama. Na krótki, gościnny występ wraca nawet kaszalot. Główni bohaterowi są zaś, rzecz jasna, mocno niedoskonałymi ludźmi, którzy muszą walczyć o przetrwanie w złym świecie i w złych czasach. Moralności i nadziei, oczywiście, nie ma. I ten brak oryginalności to nie jest nawet zarzut, bo wyszło z tego całkiem ciekawe dzieło. Przy czym wolałabym, żeby do znanego refrenu autor dopisał jakąś nową zwrotkę.

Natomiast sama akcja, nastrój i język nie pozostawiają nic do życzenia. Twordoch jest mistrzem w swoim fachu, czytanie to sama przyjemność.

100% Twardocha w Twardochu.

Gdyby jakiś (niewątpliwie utalentowany) pisarz napisał książkę, w której dla pieniędzy, sławy lub zgrywy zdecydował się udawać Szczepana Twardocha, to wyszłoby właśnie "Królestwo". Nie ma tu bowiem żadnego wątku, który nie byłby jakąś wariacją pomysłu z wcześniejszych książek. Mamy zatem obserwatora widzącego jednocześnie cały czas. Nie jest to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Coś rozbrajającego. To niezwykłe, jak bezbrzeżnie optymistyczna może być historia piłkarza, którego zmuszono do emerytury.

Coś rozbrajającego. To niezwykłe, jak bezbrzeżnie optymistyczna może być historia piłkarza, którego zmuszono do emerytury.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Żulczyk, niestety, ewidentnie uwierzył, że pisze tak pięknie, że głównym bohaterem jego książek może być język. Że pies drapał fabułę (bo tej w "Ślepnąc" jest może na sto stron), że kto by się tam przejmował ciekawymi bohaterami (tego też nie ma u Żulczyka zbyt wiele, chłodnych degeneratów szanujących kobiety literatura ma na pęczki, a Jacek jest tak nudny, że pod każdym względem ustępuje nawet swoim odpowiednikom literatury średniej półki, Eberhard Mock wbiłby go w ziemię i nie zostawił jeńców). Jedno co jest dopieszczone to nawał zabiegów językowych, w większości, znacznie mniej atrakcyjnych i oryginalnych niż autorowi by się wydawało.

No i tak to z wysokich aspiracji wyszła bardzo średnia książka.

Żulczyk, niestety, ewidentnie uwierzył, że pisze tak pięknie, że głównym bohaterem jego książek może być język. Że pies drapał fabułę (bo tej w "Ślepnąc" jest może na sto stron), że kto by się tam przejmował ciekawymi bohaterami (tego też nie ma u Żulczyka zbyt wiele, chłodnych degeneratów szanujących kobiety literatura ma na pęczki, a Jacek jest tak nudny, że pod każdym...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Życie w średniowiecznej wsi Frances Gies, Joseph Gies
Ocena 6,6
Życie w średni... Frances Gies, Josep...

Na półkach:

To jakby rozbudowany rozdział "społeczeństwo" z licealnego podręcznika do historii. Dobrze się czyta, ale nie jest to pogłębione dzieło naukowe.

To jakby rozbudowany rozdział "społeczeństwo" z licealnego podręcznika do historii. Dobrze się czyta, ale nie jest to pogłębione dzieło naukowe.

Pokaż mimo to


Na półkach:

To by była znacznie lepsza książki, gdyby nie język, którym jest napisana. Żulczyk stanowczo zbyt mocno przedawkował przymiotniki, metafory i porównania magiczne. Mikołaj nie może pić kawy siedząc na krześle, o nie, on pije mrok z plastikowego kubka i siedzi tak bardzo, że staje się krzesłem. I, wiecie, raz można sobie pozwolić na taki zabieg, dwa razy można. Ponieważ ta książka ma prawie 900 stron, to powiedziałabym, że nawet dziesięć razy można, ale nie 900. Bo to się już robi śmieszne.

O dziwo jednak, atmosfera powieści jest tak przekonująca, że zupełnie nie bolą pewne braki w wątku kryminalnym. Powiedziałabym, że wręcz przeciwnie, autor sprawił, że uwierzyłam, że w tym przeklętym Zyborku tak właśnie by to wszystko wyglądało.

To by była znacznie lepsza książki, gdyby nie język, którym jest napisana. Żulczyk stanowczo zbyt mocno przedawkował przymiotniki, metafory i porównania magiczne. Mikołaj nie może pić kawy siedząc na krześle, o nie, on pije mrok z plastikowego kubka i siedzi tak bardzo, że staje się krzesłem. I, wiecie, raz można sobie pozwolić na taki zabieg, dwa razy można. Ponieważ ta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Oczywiście, znam dobrze twórczość Ciechowskiego (kto nie zna!) i słucham audycji Stelmacha (kto nie słucha Stelki, no ludzie!), ale naprawdę nie spodziewałam się, że ta książka będzie aż tak dobra.

Piotr Stelmach przełożył na język literacki konwencję reportażu radiowego. I okazało się, że ma to w zasadzie wyłącznie zalety. Narrator w swoim imieniu wypowiada się mało i, jeżeli już, to po to, żeby opisać własną historię poznawania twórczości Ciechowskiego. Nie komentuje wypowiedzi innych bohaterów, pozornie milczy, udaje stojak pod mikrofon. Ale tak naprawdę widać ogrom pracy włożony w ułożenie cudzych wypowiedzi w spójną książkę, w której wątki sensownie się ze sobą splatają. Opowieść o Ciechowskim jest przez to pozbawiona chamskiej łopatologii, nie atakuje słuchacza, tfu!, czytelnika gotowymi wnioskami, pozwala je wyciągnąć samemu. Przyjemnie czytać autora, która traktuje czytelnika jak istotę myślącą, zdolną do objęcia rozumem złożoności świata. Cieszę się, że postać tak nietuzinkowa nie została utopiona w kronikarskiej dokładności biografa w służbie tezy.

Bardzo podoba mi się też zabieg z odwróceniem chronologii. Niby nic, a po odłożeniu książki zostaje w głowie jasny obraz dziecka, które ma przed sobą kilkadziesiąt lat ciekawego życia, a nie historia przedwczesnej śmierci fascynującego artysty, który z pewnością jeszcze wiele miał do powiedzenia.

Skończyłam czytać "Lżejszego", a teraz siedzę nad piosenkami Republiki i odkrywam je na nowo. Jakbym je słyszała po raz pierwszy. Niebanalnym twórcą był Grzegorz Ciechowski, oj, niebanalnym.

Oczywiście, znam dobrze twórczość Ciechowskiego (kto nie zna!) i słucham audycji Stelmacha (kto nie słucha Stelki, no ludzie!), ale naprawdę nie spodziewałam się, że ta książka będzie aż tak dobra.

Piotr Stelmach przełożył na język literacki konwencję reportażu radiowego. I okazało się, że ma to w zasadzie wyłącznie zalety. Narrator w swoim imieniu wypowiada się mało i,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyzwoita, ale bez szału.

Zdaję sobie sprawę, że to był efekt zamierzony, a nie pomyłka. Ale z rozmysłem też można zrobić błąd. Pomysł, żebyśmy o głównej bohaterce dowiedzieli się czegokolwiek konkretniejszego pod koniec opowieści nie jest szczególnie trafiony. Przez to pierwsze 300 stron nie bardzo trzyma w napięciu, a główni bohaterowie są czytelnikowi raczej obojętni.

W zasadzie gdyby nie ostatnie kilkadziesiąt stron byłaby to fajna, dobrze napisana książka o niczym.

Przyzwoita, ale bez szału.

Zdaję sobie sprawę, że to był efekt zamierzony, a nie pomyłka. Ale z rozmysłem też można zrobić błąd. Pomysł, żebyśmy o głównej bohaterce dowiedzieli się czegokolwiek konkretniejszego pod koniec opowieści nie jest szczególnie trafiony. Przez to pierwsze 300 stron nie bardzo trzyma w napięciu, a główni bohaterowie są czytelnikowi raczej obojętni....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To znacznie lepsza książka niż wydawało mi się na podstawie pierwszych stron (i okropnej okładki). Jeżeli, tak jak ja, na podstawie opisu, mielibyście się obawiać naciąganej antyutopii, z której heros w hollywoodzkim stylu wyciąga świat, to spokojnie. To nie jest ta książka.

Przede wszystkim, podoba mi się oszczędny język i surowość samej akcji. Budują znacznie więcej grozy niż pojedyncze wrzutki, które mają nas powoli prowadzić do prawdy o świecie przedstawionym (te wrzutki to największa wada książki, dosyć tani to chwyt). Podoba mi się też zakończenie, które, chociaż przewidywalne co do faktów, jest zaskakujące, jeżeli chodzi o emocje, które budzi. Bo chociaż temat społeczeństwa wykorzystującego jednostki, jakby te były rzeczami lub, w najlepszym razie, hodowlanymi zwierzętami, jest oklepany, to pytania, które stawia Ishiguro są oryginalne.

Bardzo też podoba mi się perspektywa, z jakiej pokazana jest "sprawa" Madame, panny Emily i panny Lucy. Samo to jest wystarczająco niebanalne, żeby uznać "Nie opuszczaj mnie" za bardzo dobrą książkę.

Natomiast są w książce wady, takie drobne błędy, które pokazują, że Ishiguro, w trosce o atmosferę tajemnicy, trochę zburzył wiarygodność świata, który stworzył. Jest tam kilka nitek, które nie za dobrze się łączą w spójną całość. No i to już trochę przeszkadza.

To znacznie lepsza książka niż wydawało mi się na podstawie pierwszych stron (i okropnej okładki). Jeżeli, tak jak ja, na podstawie opisu, mielibyście się obawiać naciąganej antyutopii, z której heros w hollywoodzkim stylu wyciąga świat, to spokojnie. To nie jest ta książka.

Przede wszystkim, podoba mi się oszczędny język i surowość samej akcji. Budują znacznie więcej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Brawo, panie Mróz. Stworzył pan najgorszą książkę, jaką w życiu miałam w rękach. A mi już naprawdę takie bzdury zdarzało się w życiu z nudów czytać, że jest to niewątpliwie jakieś osiągnięcie.

Po pierwsze, książka jest napisana na kolanie. W fabule jest tyle niewybaczalnych błędów, że nie da się ich wytłumaczyć inaczej niż bardzo słabym ghost writerem, którego pracy nikt bystrzejszy nie nadzorował. Przysięgam, każda kartka tej książki mówiła mi "mam cię za osobę pozbawioną intelektu i po prostu nie chce mi się dla ciebie starać, twoje cztery dychy są już na moim koncie, więc mam cię głęboko w de".

Nie chcę psuć ewentualnym przyszłym czytelnikom niespodzianek przy zwrotach akcji, więc za przykład rażącego błędu niechaj posłuży mi wydarzenie opisane na okładce - przychodzi ginekolog do prawnika i mówi, że ma problem, bo odziedziczył dom. A problem ginekologa polega na tym, że do odziedziczonej nieruchomości wszedł i znalazł ciało akurat tej pacjentki, która mu ten dom zapisała. I ten prawnik, wybitna pani mecenas, oczywiście nie zadaje żadnego z pytań, które od razu cisną się na usta. Skąd u licha spadkobierca wiedział, że odziedziczy ten dom, skoro nie znał spadkodawcy i, jak twierdzi, raz w życiu z nim rozmawiał. Bo przecież nie mogło dojść do otwarcia spadku przed wizytą w nieruchomości, skoro dopiero tam okazało się, że spadkodawca nie żyje i jakiś spadek w ogóle jest do wzięcia. No i jeszcze jedna rzecz - po co ginekolog tam w ogóle szedł, skoro dom jeszcze wtedy do niego nie należał. To było przecież włamanie, przestępstwo kryminalne. Co ciekawe, tych oczywistych pytań nie zadaje też ani prokurator, ani sędzia. Po prostu zbiorowy wirus głupoty u wszystkich warszawskich orłów Temidy.

Bzdur zbliżonego kalibru jest więcej, w tym jedna ma niby robić za puentę. Nie będę wdawać się w szczegóły, ale naprawdę czułam, że pan Mróz mnie tą książką obraża.

Po drugie, humor gimnazjalny. Główna bohaterka nie komunikuje się ze światem za pomocą języka polskiego, ale za pomocą tekstów z Demotywatorów i Wykopu. Te domniemanie zabawne grepsy najpierw irytują, potem wzbudzają politowanie, a potem już tylko nużą.

Brawo, panie Mróz. Stworzył pan najgorszą książkę, jaką w życiu miałam w rękach. A mi już naprawdę takie bzdury zdarzało się w życiu z nudów czytać, że jest to niewątpliwie jakieś osiągnięcie.

Po pierwsze, książka jest napisana na kolanie. W fabule jest tyle niewybaczalnych błędów, że nie da się ich wytłumaczyć inaczej niż bardzo słabym ghost writerem, którego pracy nikt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

A to jest akurat przykład bardzo udanej książki na wakacje. Oczywiście, przy założeniu, że lubi się konwencję kryminału.

Wiadomo, że prawdopodobieństwo niektórych opisanych wydarzeń i zbiegów okoliczności jest bliskie zeru. Dlatego akcja nie jest jak wyjęta z prawdziwego życia i na to, czytając kryminały, trzeba być gotowym. Natomiast te drobne zgrzyty w pełni rekompensują bardzo dobrze napisani bohaterowie - nawet ci lekko przerysowani są oryginalni, konsekwentnie stworzeni i dobrze służą fabule. Rzadko zdarza się tyle troski o szczegóły w lekkich czytadłach.

A to jest akurat przykład bardzo udanej książki na wakacje. Oczywiście, przy założeniu, że lubi się konwencję kryminału.

Wiadomo, że prawdopodobieństwo niektórych opisanych wydarzeń i zbiegów okoliczności jest bliskie zeru. Dlatego akcja nie jest jak wyjęta z prawdziwego życia i na to, czytając kryminały, trzeba być gotowym. Natomiast te drobne zgrzyty w pełni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest to wystarczająco dobrej jakości wakacyjne kryminalne czytadło, sztampowe rzecz jasna (detektyw amator z problemem rodzinnym plus uzależnienie oraz młoda, rzutka, piękna detektyw amator, która nie ma szczęścia w miłości) i, oczywiście, całkowicie niemożliwe do powtórzenia w realnym świecie (Policja wysyła do uzbrojonego napastnika przypadkowego cywila, taaaa).

No ale jak ktoś lubi tę konwencję, mógłby być zadowolony. Ale możliwe, że nie będzie, tak jak nie byłam ja, bo redaktor i korektor wzięli pieniądze za spartoloną robotę. Naprawdę chwilami aż czytelnika ręka świerzbi, żeby poprawiać to i owo na czerwono - często chodzi o rzeczy, które bardzo łatwo byłoby zmienić bez wpływu na fabułę.

PS Panie Borkowski! Pan jesteś polonista! W wątpliwość się podaje, nie poddaje!

Jest to wystarczająco dobrej jakości wakacyjne kryminalne czytadło, sztampowe rzecz jasna (detektyw amator z problemem rodzinnym plus uzależnienie oraz młoda, rzutka, piękna detektyw amator, która nie ma szczęścia w miłości) i, oczywiście, całkowicie niemożliwe do powtórzenia w realnym świecie (Policja wysyła do uzbrojonego napastnika przypadkowego cywila, taaaa).

No ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Komeda był tajemniczy, małomówny i ogólnie skryty. Żył w ciekawych czasach, w arcyciekawym środowisku, tworzył niezwykłe rzeczy, ale sam sprawiał wrażenie średnio ciekawego i raczej zwykłego człowieka. Krzysztof Trzciński to nie Zdzisław Beksiński.

Na dodatek większość przyjaciół Komedy, świadków jego życia, albo już nie żyje, albo, siłą rzeczy, nie pamięta szczegółów wydarzeń sprzed pięćdziesięciu lat (czy ja bym pamiętała, o czym rozmawiałam z przyjaciółmi pięć lat temu - ano wątpię). Wspomnienia potrafią być sprzeczne nawet w kwestiach tak zasadniczych jak okoliczności śmierci Trzcińskiego.

Ale książka Grzebałkowskiej to mocne 9/10, choć opowiada raczej o środowisku polskich artystów z tego czasu. I ta historia (tłuczone płyty, problemy z zakupem instrumentów muzycznych, wypady do górskich schronisk) jest po prostu fascynująca.

Komeda był tajemniczy, małomówny i ogólnie skryty. Żył w ciekawych czasach, w arcyciekawym środowisku, tworzył niezwykłe rzeczy, ale sam sprawiał wrażenie średnio ciekawego i raczej zwykłego człowieka. Krzysztof Trzciński to nie Zdzisław Beksiński.

Na dodatek większość przyjaciół Komedy, świadków jego życia, albo już nie żyje, albo, siłą rzeczy, nie pamięta szczegółów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Jak zawsze" jest zabawne, miejscami nawet bardzo zabawne i, przynajmniej w odniesieniu do niektórych pomysłów, błyskotliwe.

Natomiast z całą pewnością nie jest to wybitna literatura. Po prostu wyjątkowo udany wygłup, ewentualnie lekki komentarz do rzeczywistości. Sama historia opowiedziana w książce, pozbawiona tła, byłaby mało ciekawa, a bohaterowie okazaliby się niezbyt zajmujący. Trochę też boli, że czytelnik utrzymywany jest w zainteresowaniu dosyć tanimi chwytami typu "rzucony wabik, o co chodzi? dowiesz się za dwa rozdziały".

Gdyby Miłoszewski darował sobie próby zrobienia głębokiej analizy historyczno-politologicznej, gdyby zrezygnował z tych pretensji do roli wieszcza, byłoby to mocne 8/10. Niestety darować sobie nie umiał i raz na czas jakiś nad książką wzdycha się ze zniecierpliwieniem. Dlatego góra 6/10.

"Jak zawsze" jest zabawne, miejscami nawet bardzo zabawne i, przynajmniej w odniesieniu do niektórych pomysłów, błyskotliwe.

Natomiast z całą pewnością nie jest to wybitna literatura. Po prostu wyjątkowo udany wygłup, ewentualnie lekki komentarz do rzeczywistości. Sama historia opowiedziana w książce, pozbawiona tła, byłaby mało ciekawa, a bohaterowie okazaliby się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo dobra książka. Nie epatuje okrucieństwem, jest pisana bez patosu i potrzeby przekonania o prawdziwości jakiejś z góry założonej tezy. Fragmenty czysto reporterskie (rozmowy przeprowadzone w Korei Południowej) są trochę słabsze, ale same opowiedziane historie (np. randki w zaciemnionym kraju) mają dużą moc.

Bardzo dobra książka. Nie epatuje okrucieństwem, jest pisana bez patosu i potrzeby przekonania o prawdziwości jakiejś z góry założonej tezy. Fragmenty czysto reporterskie (rozmowy przeprowadzone w Korei Południowej) są trochę słabsze, ale same opowiedziane historie (np. randki w zaciemnionym kraju) mają dużą moc.

Pokaż mimo to