Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

"Ludzie sypiają ze sobą, nic ekscytującego. Zdjąć przed kimś ubrania i położyć się na kimś, pod kimś lub obok kogoś to żaden wyczyn, żadna przygoda. Przygoda następuje później, jeśli zdejmiesz przed kimś skórę i mięśnie i ktoś zobaczy twój słaby punkt, żarzącą się w środku małą lampkę, latareczkę na wysokości splotu słonecznego, kryptonit, weźmie go w palce, ostrożnie, jak perłę, i zrobi z nim coś głupiego, włoży do ust, połknie, podrzuci do góry, zgubi. I potem, dużo później zostaniesz sam, z dziurą jak po kuli, i możesz wlać w tą dziurę dużo, bardzo dużo mnóstwo cudzych ciał, substancji i głosów, ale nie wypełnisz, nie zamkniesz, nie zabetonujesz, nie ma chuja"

"Ślepnąc od świateł" - na pierwszy rzut oka typowa gangsterska opowiastka, o napinających muskuły reprezentantach płci męskiej, walczących o wzajemny respekt i uznanie. Kiedy jednak wejdzie się nieco głębiej, jest to powieść egzystencjalna o właściwie każdym z nas. Każdym z tych, którzy mają swoje pragnienia, cele, sukcesy, porażki, czy w końcu uzależnienia. Czytelnik tak naprawdę może utożsamiać się z zachowaniami zupełnie odmiennych dla siebie bohaterów, co jest efektem tego, w jaki sposób Żulczyk przedstawił patologię dzisiejszego społeczeństwa. Mimo, że 'Ślepnąc' ma już rocznikowo 10 lat, to nadal problemy podjęte w książce są ponadczasowe i morale, a bardziej pasowałoby tu określenie - ich brak u ludzi wciąż jest widoczny, a może nawet staje się dostrzegalny coraz bardziej i coraz częściej. Zdecydowanymi atrybutami książki jest także narracja pierwszoosobowa, która tworzy nam pewnego rodzaju dialog na linii bohater - czytelnik. Ponadto, realność większości przedstawionych zdarzeń, dialogów, czy związków przyczynowo-skutkowych sprawia, iż czuć, że autor do szpiku kości poznał świat, o którym piszę, dzięki czemu ten przedstawiony absolutnie nie jest mu obcy. Coś, co obniżyło nieco jednak moje odczucia po lekturze to fakt tego, że mimo, iż książka jest ciekawa, to przez jej znaczną część nie dzieją się żadne zwroty akcji, czy nawet chwyty emocjonalne. Główny bohater po prostu gdzieś jedzie, później wraca, załatwia jakąś sprawę, potem następną i następną. Na końcu książki akcja przyśpiesza kilkukrotnie i czytelnik od narzekania na jej brak, nagle nie ma czasu nawet na jakikolwiek oddech. Mnie taki stan rzeczy niestety nie urzekł, wręcz odniosłem wrażenie, iż w ostatnich kilkudziesięciu stronach książki wkradło się takie "hollywood", że książka zaczęła przestawać być dla mnie realna, jak też wydawała mi się być do tej pory. Co więcej, autor potrafi przerwać nagle ów akcję w martwym punkcie, tylko po to aby przez kilka dobrych stron dodać swoje filozoficzne myśli o egzystencji człowieka i jej sensie lub jej braku, co samo w sobie nie jest niczym złym, natomiast akurat w takim momencie historii zwyczajnie to irytuje. Reasumując jednak książka zrobiła na mnie pozytywne wrażenie, czas więc zerknąć w końcu na głośny niedawno serial HBO.

"Ludzie sypiają ze sobą, nic ekscytującego. Zdjąć przed kimś ubrania i położyć się na kimś, pod kimś lub obok kogoś to żaden wyczyn, żadna przygoda. Przygoda następuje później, jeśli zdejmiesz przed kimś skórę i mięśnie i ktoś zobaczy twój słaby punkt, żarzącą się w środku małą lampkę, latareczkę na wysokości splotu słonecznego, kryptonit, weźmie go w palce, ostrożnie, jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Yumi i malarz koszmarów

Jeśli pamięć mnie nie nie zawodzi, najnowsza książka Brandona Sandersona. W moim przypadku natomiast - pierwsze spotkanie z twórczością wyżej wymienionego pisarza. Tym bardziej więc nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać, ze względu na to, że postać tegoż autora, raczej kojarzyła mi się z zupełnie innego rodzaju pozycjami. Oczywiście w ogólnym rozrachunku, nie miało to absolutnie żadnego znaczenia i ostatecznie do samodzielnego tomu ze świata Cosmere podszedłem zupełnie tabula rasa. Coś, co z pewnością należy przyznać, to fakt, iż pozycja ta jest dość dobrym przykładem tego, jak powinien wyglądać świat fantasy. Ponadto również ma w sobie ona odpowiednią dozę baśniowości, a co więcej chętnie czerpie z innych środków kultury, w tym wypadku choćby z japońskiego anime. W efekcie tego "Yumi" staje się pewnego rodzaju mixem gatunkowym, który ostatecznie tworzy dość składną i ciekawą formę, mimo ulepienia jej, z na pozór zupełnie odmiennych komponentów. Do tego dochodzi ogromna wielowątkowość mogąca pochwalić się takimi motywami, jak ratowanie świata, samotność, konflikt z bliskimi, czy w końcu zakochanie się w sobie dwojga ludzi. Coś, co jeszcze może nas niemało zaskoczyć to treści filozoficzne, które pomimo tego, że zaskakują samą swoją obecnością, to w dodatku zdumiewają ilością, oraz ogólnym przesłaniem. Przykładowe zdanie, które nie bez powodu zostaje z czytelnikiem na dłużej to "Zgubione rzeczy znajdujemy w ostatnim miejscu do którego zajrzymy. Zły omen, zawsze w pierwszym". Faktycznie, z czasem ta fraza pojawia się już nawet aż nazbyt często, jednak książka wypełniona jest tego typu naukami, choć na pierwszy rzut oka, zupełnie taką się nie wydaje. Całość spinają cudowne ilustracje, oddające klimat świata przedstawionego przez Sandersona. Mimo tych wszystkich superlatyw, nie jest to dzieło bez wad. Sam wymieniony przeze mnie świat przedstawiony, jest w mojej opinii jednym z większych problemów tej na pozór idealnej całości. Sanderson od pierwszych stron wrzuca nas w zupełnie obce środowisko, z nazwami czy przedmiotami, których nie przyjdzie raczej nigdy nam doświadczyć, gdyż taka oczywiście charakterystyka książek fantastycznych i rola ich autora. W tym przypadku jednak, pomimo wszelkich chęci wyobraźni, spora większość tych wyimaginowanych rzeczy była dla mnie niezrozumiała. Wyszukałem sobie jakieś półśrodki, aby móc brnąć przez lekturę, natomiast nie był to stan wykreowany przeze mnie na tyle, żebym miał poczucie jakiejkolwiek kontroli i pełnej świadomości tego co czytam. Dodatkowo z każdą kolejną stroną, co raz bardziej zastanawiałem się, o czym właściwie jest studiowana przeze mnie rzecz? Każdy kolejny wątek staje się ważniejszy od poprzedzającego, co sprawia, iż można mieć niemały mętlik związany z tym, z czym tak naprawdę się mierzymy. Ponadto autor na tyle komplikuje sprawę, że sam za pomocą narratora abstrakcyjnego, w ostatnich stronach książki, dosłownie tłumaczy nam całą akcję i to, dokąd ona zmierza, posługując się stwierdzeniami "Pewnie nic z tego nie rozumiecie i macie do mnie wiele pytań". Zakończenie samo w sobie jest dla mnie mocno infantylne i przerysowane, jednak co gorsza, jest przeciągnięte do granic możliwości, ponieważ najpierw mamy koniec książki, później epilog, żeby na końcu, jakby tego było mało, dostać jeszcze postscriptum. Kiedy więc spotkacie się z opinią "emocjonujące zakończenie" nie będziecie wiedzieć, które z nich miał na myśli jej autor. Ostatecznie nie oceniam tej książki źle, gdyż faktycznie umiliła mi kilka wieczorów i momentami rzeczywiście ciekawiło mnie, co tam u yoki-hijo i malarza koszmarów. Nie będzie to jednak raczej coś, co jeszcze będę pamiętał po jutrzejszej pobudce. Zacznę po prostu dzień od nowa. Zupełnie tak jak Yumi.

Yumi i malarz koszmarów

Jeśli pamięć mnie nie nie zawodzi, najnowsza książka Brandona Sandersona. W moim przypadku natomiast - pierwsze spotkanie z twórczością wyżej wymienionego pisarza. Tym bardziej więc nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać, ze względu na to, że postać tegoż autora, raczej kojarzyła mi się z zupełnie innego rodzaju pozycjami. Oczywiście w ogólnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Przyznać muszę, iż po niezwykle nużącej księdze pierwszej, czymkolwiek V. Brett by nas nie uraczył i tak moje odczucia raczej byłyby na plus. Pod warunkiem oczywiście powrotu do wątków, od których wszystko się zaczęło i dzięki którym sięgnęliśmy po pozostałe tomy. Tym razem bowiem rzeczywiście mamy szansę w końcu poznać dalsze losy Arlena, Leeshy i Rojera, nie dostając przy okazji po twarzy żadnymi shardam ka, alagai ka i innymi tego typu zwrotami, których do tej pory od siebie nie odróżniam. Owszem pojawiają się one w dalszej części książki jednak nie jest to tak nachalne, jak w przypadku poprzednika 'Pustynnej Włóczni'. Przyznać muszę, iż ten tom na nowo odkrył we mnie fascynację światem przedstawionym, a co za tym idzie, znów większość powieści przeczytałem jednym tchem z zarumienionymi polikami. Nie wszystko jednak sprostało moim oczekiwaniom, ponieważ z jednej strony zdecydowanym atutem jest wielowątkowość i absolutnie niespodziewane zwroty akcji, jednocześnie jednak autor momentami podejmuję za sprawą swoich bohaterów tak absurdalne decyzję, że poziom irytacji 'zajawionego' czytelnika sięga wręcz zenitu. Oczywiście sprawia to, że książka wzbudza ogromną ilość emocji, do czego z pewnością V. Brett dążył, natomiast są to na tyle skrajne emocje, iż niektóre rozdziały jakkolwiek to nie brzmi, zwyczajnie trzeba rozchodzić.

Przyznać muszę, iż po niezwykle nużącej księdze pierwszej, czymkolwiek V. Brett by nas nie uraczył i tak moje odczucia raczej byłyby na plus. Pod warunkiem oczywiście powrotu do wątków, od których wszystko się zaczęło i dzięki którym sięgnęliśmy po pozostałe tomy. Tym razem bowiem rzeczywiście mamy szansę w końcu poznać dalsze losy Arlena, Leeshy i Rojera, nie dostając przy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

'Fotograf utraconych wspomnień' z pewnością należy do tego rodzaju literatury, którą przypadkiem chwytamy w swoją rękę i po zaledwie chwili czujemy ogromny, wewnętrzny głód, związany z chęcią natychmiastowego poznania jej treści. Fakt taki może wynikać chociażby z natrafienia na klimatyczną okładkę, intrygujący opis, bądź inne tego rodzaju aspekty. Przyznać muszę, że właśnie tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z debiutem Sanako Hiiragi. Co więcej, na pierwszy rzut oka w moim odczuciu tej książce absolutnie niczego nie brakowało. Śmiała teza, bez przeczytania żadnej ze stron, jednak to takie myśli wtedy mi przyświecały. Poza zapowiedzią fabuły z tyłu okładki, oraz bardzo ciekawą grafiką z przodu, dodatkowo zachęcał również fakt odgrywającej się w Japonii akcji, będącej często zupełnie osobnym bohaterem w tekstach kultury umiejscowionych właśnie w kraju kwitnącej wiśni. Co więcej warstwa graficzna z automatu wzbudzała olbrzymie podobieństwo z książką "Zanim wystygnie kawa", a to również napawało niemałym optymizmem. Owszem, istnieje porzekadło starsze niż świat mówiące, jakoby książek nie wybiera się po okładce, jednak gdzieś w głębi, każdy z nas bardziej lub mniej jawnie i tak właśnie to robi. W tym przypadku popełniłem jednak wielki błąd, ponieważ z miejsca udałem się z książką do kasy, następnie wróciłem do domu i przeczytałem ją właściwie w jeden wieczór. Przyznać muszę, iż lubię takie książki, które czyta się tak lekko, takim szybkim tempem, jednak nie dostałem zupełnie nic z tego, na co błędnie nastawiłem się wcześniej. W historii wymyślonej przez panią Hiiragi, owszem, jest pewna baśniowość i lekkość, co zdecydowanie działa na plus odbioru ogólnego, natomiast historie te choć na pozór ciekawe, to mimo wszystko są one dość nijakie, jak na de facto podstawę głównej akcji utworu. Skoro mamy do czynienia z niecałymi dwustoma stronami i zaledwie trzema aktami, w których poznajemy trzy różne opowieści, dobrze by było, aby w jakikolwiek sposób nas one porywały. W moim przypadku tak się jednak nie stało. Głównym aspektem, który mnie kupił, podczas mojego bycia w sklepie, był sam pomysł ostatniego zdjęcia przed śmiercią. Wydało mi się to tak genialne, że nie znając akcji ani historii poszczególnych bohaterów już miałem pewnego rodzaju ciarki na ciele. Niestety w tym wypadku także się przeliczyłem, ponieważ książka była właściwie obojętna dla mojej wrażliwości. Z pewnością jest to coś wartego przeczytania, jednak wątki, jakie mieliśmy okazję poznać, nie wzbudziły we mnie żadnych refleksji, żadnego wzruszenia, a co gorsze ani dobrych ani złych emocji. Po prostu, coś przeczytałem. Ani się w tym nie zakochałem, ani nie jestem z tych, którzy tę pozycję by negowali. Na pewno warto oddać, iż w dość przyzwoity sposób na koniec wszystkie te historię się zazębiają i tworzą pewną minimalną nić między sobą, jednak nadal nie jest to nic takiego, co wyróżniłoby tę książkę na tle innych nowości. Z przykrością muszę stwierdzić, że delikatnie się zawiodłem i potencjał tego pomysłu z pewnością nie został wykorzystany. Mimo wszystko było to dla mnie dość ciekawe doświadczenie.

'Fotograf utraconych wspomnień' z pewnością należy do tego rodzaju literatury, którą przypadkiem chwytamy w swoją rękę i po zaledwie chwili czujemy ogromny, wewnętrzny głód, związany z chęcią natychmiastowego poznania jej treści. Fakt taki może wynikać chociażby z natrafienia na klimatyczną okładkę, intrygujący opis, bądź inne tego rodzaju aspekty. Przyznać muszę, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Przez znaczną część akcji jedynym wspólnym mianownikiem między poprzednikiem, a 'Pustynną Włócznią', jest świat przedstawiony. Autor bowiem, postanawia nieco rozwinąć wątek, o którym mam wrażenie, w poprzednim tomie było najmniej, to znaczy świat Krasji. V. Brett bardzo szczegółowo przedstawia nam ich politykę, obyczaje, wierzenia, mentalność, czy nawet charakterystyczny język. Przy tym ostatnim, warto się na chwilę zatrzymać, ponieważ ten aspekt akurat był jednym, z niewielu minusów, jaki ukształtował się w mojej opinii, po lekturze pierwszego tomu. Mówiąc oczywiście pół żartem pół serio, autor jak na złość postanowił wydać część naszpikowaną swoistymi khaffitami, sharum kami i innymi dama'tingami. Nie lada wyzwaniem jest się tym nie zmęczyć, choć należy oczywiście docenić chęć autora, do stworzenia czegoś, posiadającego własną, autonomiczną tożsamość. To z kolei z pewnością zostało osiągnięte, z tym że niestety kosztem irytacji, jak sądzę niemałej liczby czytelników. Sama w sobie historia nie jest zła i owszem da się wciągnąć, w poszczególne zdarzenia, czy intrygi. Nie jest ona natomiast czymś, co poniosło by czytelników, gdyby nie ogromny sukces poprzedniego tomu, w którym trudno było znaleźć jakiekolwiek słabe strony. Co więcej, musimy przeczytać prawie czterysta stron, aby w końcu spotkać się z bohaterami, których tak bardzo polubiliśmy. Tak naprawdę, dopiero wtedy zaczyna się czuć, iż książka nareszcie nabiera jakiegokolwiek tempa. Niestety bardzo szybko ten entuzjazm może zgasnąć, ponieważ już za 'chwilę' napotykamy ścianę, w postaci słów "Koniec księgi pierwszej". Mam wrażenie i jednocześnie ogromną nadzieję, że to właśnie w księdze drugiej, dostanę w końcu to, na co tak bardzo liczyłem, a niestety czego nie dostałem. Oczywiście bardzo rozważne i sprytne jest podejście autora, który tak jak przy okazji tomu numer jeden, opisywał poszczególnych bohaterów już od ich dzieciństwa, abyśmy mieli jak najlepsze spojrzenie, na ich charaktery. Tym samym uważam jednak, iż lepszym sposobem byłoby na przykład, pomieszanie retrospekcji wraz z tym, co dzieje się akurat w teraźniejszości. W praktyce, po ukończeniu poprzedniej części, dostajemy nagle cały tom poświęcony praktycznie obcym nam bohaterom. Historia, co prawda jest niebanalna i da się w niej na pewien sposób zatracić, jednak nie jest to pozycja, której oczekujemy zaraz po ukończeniu lektury 'Malowanego człowieka'.

Przez znaczną część akcji jedynym wspólnym mianownikiem między poprzednikiem, a 'Pustynną Włócznią', jest świat przedstawiony. Autor bowiem, postanawia nieco rozwinąć wątek, o którym mam wrażenie, w poprzednim tomie było najmniej, to znaczy świat Krasji. V. Brett bardzo szczegółowo przedstawia nam ich politykę, obyczaje, wierzenia, mentalność, czy nawet charakterystyczny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Na wstępie zauważyć wypada, iż przy tak wysokich ocenach, można bardzo łatwo dać się zwieść wszelkim zachwytom ze strony tłumu. Książka liczy sobie 870 stron, w dodatku, posiada naprawdę bogato rozbudowany wachlarz wątków. Tym samym nie trudno więc, w takim przypadku, o rzeszę rozkochanych czytelników jak i także tych, nie do końca zachwyconych dziełem. W moim przypadku, największą trudność stanowi bycie gdzieś, mniej więcej pośrodku, dosłownie jedną nogą po jednej stronie, natomiast drugą już po odmiennej. Warto jednak przy ocenianiu tej pozycji, mieć na uwadze fakt, iż jest to debiut, co na pewno bardzo mocno wpływa, na korzystniejsze spojrzenie na powieść. Z innej natomiast strony, przez pierwsze dwieście, a może nawet trzysta stron, fabularnie książka jest niesamowicie zamglona. Pojawiają się bowiem bardzo trudne nazwy bohaterów, miejsc i funkcji, przy jednocześnie dość niezrozumiałym świecie przedstawionym. Ponadto, dochodzą do tego wszystkiego społeczno-polityczne rozterki między ... właśnie, między czym? Miastami, państwami, krainami? Ostatecznie, nie do końca wiadomo. Nawet po skończeniu książki, dalej w głowie mam niemały ambaras, ponieważ nadal większości wątków totalnie nie rozumiem i nie do końca potrafię je ułożyć, w jakiejś chronologii. Przez znaczną część akcji, miałem wrażenie, jakby był to któryś, z kolejnych tomów serii, ponieważ autor pisał o wszystkim(nawet pojęciach, które pojawiały się po raz pierwszy) jakby były one wprost oczywiste i każdy doskonale powinien rozumieć, w czym rzecz. Fakt faktem, z czasem udaje się z kontekstu coś wychwycić, co w dość znacznym stopniu ułatwia poruszanie się, po świecie przedstawionym. Do tego momentu natomiast, musimy być wyposażeni, w odpowiednie zapasy cierpliwości. Niemniej jednak należy oddać przy tym wszystkim świetne intrygi, ogromną wielowątkowość, niespodziewane zwroty akcji, szeroki wachlarz bohaterów, a także uwzględnienie zmian w ich zachowaniu. To właśnie te aspekty sprawiły, iż od pewnego momentu, zacząłem się w jakimś stopniu przekonywać do tej książki, co też ostatecznie złożyło się, na moją końcową i jak widać pozytywną ocenę. W dużym stopniu jednak się zawiodłem, ponieważ zamiast fantastycznego, magicznego świata, dostałem bardzo dużo polityki, opisanej trudnymi i nie do końca wyjaśnionymi sformułowaniami. 'Magia' natomiast, była przy tym wszystkim, zaledwie skromnym dodatkiem.

Na wstępie zauważyć wypada, iż przy tak wysokich ocenach, można bardzo łatwo dać się zwieść wszelkim zachwytom ze strony tłumu. Książka liczy sobie 870 stron, w dodatku, posiada naprawdę bogato rozbudowany wachlarz wątków. Tym samym nie trudno więc, w takim przypadku, o rzeszę rozkochanych czytelników jak i także tych, nie do końca zachwyconych dziełem. W moim przypadku,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Milion razy powtórzone kłamstwo stanie się prawdą"

Właściwie ta 'afirmacja', jak to lubi mawiać autor tej książki, jest najlepszym podsumowaniem tego, czego możemy się po niej spodziewać. W ramach zachęcenia, do sięgnięcia po ten poradnik, przekonuje się czytelników, iż doświadczą pewnej uniwersalnej prawdy, niezależnej od ich poglądów, czy religii. Wystarczy jednak, przekartkować zaledwie kilka pierwszych stron, abyśmy się przekonali, iż właściwie nijak ma się to z prawdą. Podobnie z resztą, jest w przypadku większości przedstawionych w środku aspektów. W rzeczywistości, praktycznie co akapit, mamy do czynienia z cytatami z Biblii, natomiast gdzieś od połowy lektury, to już nie wielka, potężna podświadomość, a właśnie Bóg jest za wszystko odpowiedzialny. Autor podaje szereg argumentów, które już na pierwszy rzut oka, wydają się być, kolokwialnie rzecz ujmując wyssane z palca. Popiera je jednak argumentami, które mają nas przekonać, o prawdziwości jego tez. Niestety nie ma żadnych możliwości, aby zweryfikować to, co jest nam przedstawiane, a wręcz pokusiłbym się o stwierdzenie, iż jest nam bezczelnie wpierane. Co gorsze, właściwie każdy podany argument, jesteśmy w stanie bez trudu odeprzeć i podać w wątpliwość, pierwszą lepszą sytuacją, wziętą chociażby z naszego życia. Joseph Murphy przekonuję na przykład, iż to, że ktoś nie jest bogaty, to tylko i wyłącznie jego wina, oraz jego podejścia do życia. Wystarczy, że przed snem będzie powtarzał sobie, że zostanie bogaty i tak właśnie się stanie. Innym abstrakcyjnym stwierdzeniem jest to, iż jesteśmy starzy lub chorzy, na tyle, na ile sobie to wmówimy. Ciekawe, jak na oba te stwierdzenia, zareagowaliby ludzie z biedniejszych rodzin, nie mający, co jeść na co dzień lub dzieci, dla których zbiera się pieniądze na trudną operację. Nie sądzę, aby wystarczyło, że przed snem będą sobie wyobrażać sytuację, w której są zdrowi, gdyż raczej wtedy, nie doświadczalibyśmy tylu śmiertelnych i przede wszystkim, często nieuleczalnych chorób. Oczywiście, na pewno zadziałałoby to na nich pokrzepiająco, z tym że, nie tego efektu, w swoich rozważaniach poszukuje autor. Zabawny również jest fragment mówiący o tym, iż "wszystkie niedole człowieka biorą się z jego negatywnych myśli, dlatego obwinianie Boga o nasze kłopoty, choroby jest całkowicie błędne", dalej twierdzi "ludzie mający negatywne zdanie o Bogu, automatycznie doświadczają negatywnych reakcji podświadomości [...] sami sobie wymierzają karę. Gdy serca owładnie miłość i wiara w Boga [...] spotykać ich będą niezliczone dobrodziejstwa". Podając ten przykład nie mam na celu, w jakikolwiek sposób obarczać winą Stwórcę, w zależności kto, w jakiego wierzy, jednak przez większość książki doświadczamy narracji, iż wszystko jest zależne od nas. Nie jest to natomiast prawdą, ponieważ żyjemy w świecie pełnym niesprawiedliwości, w którym ludziom rodzą się śmiertelnie chore dzieci, bądź na oczach niczemu winnych nastolatków, zamordowana zostaje cała rodzina, przez jednego z jej członków. Wymieniać, takich okropieństw można bez końca i myślę, że w stu procentach tego typu zdarzeń, pokrzywdzona osoba nie mogła zrobić dosłownie nic. Dlatego też książka "Potęga podświadomości" w moim odczuciu, jest niczym Biblia, bajki lub baśnie. Nie należy traktować jej w sposób dosłowny. Owszem, ma bardzo motywujące momenty i potrafi wpoić człowiekowi, że sam jest kowalem swojego losu. Pokazuję również, jak poznać swoją własną wartość i z niej korzystać. Mimo wszystko, należy oddać, iż kilka cennych lekcji, choć w znikomych ilościach, także da się z tej książki wynieść. Ogólnie rzecz biorąc jednak, jest to nic więcej, jak rozwleczony i wtórny, do granic możliwości stek bzdur.

"Milion razy powtórzone kłamstwo stanie się prawdą"

Właściwie ta 'afirmacja', jak to lubi mawiać autor tej książki, jest najlepszym podsumowaniem tego, czego możemy się po niej spodziewać. W ramach zachęcenia, do sięgnięcia po ten poradnik, przekonuje się czytelników, iż doświadczą pewnej uniwersalnej prawdy, niezależnej od ich poglądów, czy religii. Wystarczy jednak,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Pomimo, iż przeczytanie dodatku jest dość przyjemne i szybkie, tak jego ocena, nie należy do najprostszych zadań. Nie ukrywajmy, mało kto chcąc zapoznać się z cyklem i sprawdzić przy tym, czy podejdzie mu styl autora, sięga po dodatek, będący niejako tomem 1.5. Większość z nas, raczej chwyciłaby po pierwszy tom i najwyżej go odłożyła, po pewnym czasie. W takim wypadku, część ta jest kierowana w głównej mierze, do czytelników całego cyklu, niezależnie w jakiej kolejności trafili na "Wielki Bazar". Przyznać należy, iż dość oryginalny chwyt, ponieważ kiedy ktoś jest fanem, jakiegoś świata, to właściwie cokolwiek by nie dostał, obsadzonego w tychże realiach, chociaż w małym stopniu będzie mu się podobać, bądź przynajmniej, sprawiać poczucie czegoś bliskiego. Nie inaczej jest w tym przypadku, ponieważ treści i jakiejkolwiek fabuły, w zbyt dużych ilościach, niestety nie doświadczymy. Ponadto, między opowieściami, wplecione są "zapychacze", będące pewnego rodzaju, przewodnikiem po runach. Ma on jednak zaledwie kilka stron i podobnie jak ta pozycja, jest delikatnie mówiąc niepotrzebny. Być może faktycznie, jeżeli już jakimś cudem ktoś, nie znający innych tomów sięgnąłby rzeczywiście po tę pozycję, mógłby zaintrygować się na tyle, aby przeczytać resztę i zobaczyć, co autor ma do zaoferowania w pełnoprawnej powieści. Jeśli jednak ktoś, jest stałym czytelnikiem dzieł V. Brett'a, znajdzie dla siebie jedynie chwilkę, w swoim ulubionym świecie, która być może zmotywuje go do tego, aby wziął z półki wreszcie kolejną księgę. Poza tym nic specjalnego. Opowieści same w sobie nie są złe, lecz nim rozkręcą się na dobre, to już się kończą i takim właśnie sposobem, jestem po kolejnych paruset stronach cyklu, a wcale nie czuje, abym wzbogacił się w jakikolwiek sposób, jeśli chodzi o świat przedstawiony.

Pomimo, iż przeczytanie dodatku jest dość przyjemne i szybkie, tak jego ocena, nie należy do najprostszych zadań. Nie ukrywajmy, mało kto chcąc zapoznać się z cyklem i sprawdzić przy tym, czy podejdzie mu styl autora, sięga po dodatek, będący niejako tomem 1.5. Większość z nas, raczej chwyciłaby po pierwszy tom i najwyżej go odłożyła, po pewnym czasie. W takim wypadku,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Zaułek koszmarów" po raz pierwszy przestał mi być obcy, kiedy do kin w ubiegłym roku, trafił najnowszy film nikogo innego, jak samego Guillermo Del Toro. Ponadto reżyser zebrał obsadę, składającą się z takich osobistości jak Bradley Cooper, Cate Blanchett czy Willem Dafoe. Obok czegoś takiego, wprost nie dało się przejść obojętnie. Film okazał się być, bardzo intrygujący, dobrze rozplanowany i świetnie wyreżyserowany. Jedyne, co nie przypadło mi w nim do gustu to fakt, iż z czasem coraz bardziej się dłużył i pomimo tego, że historia była niebanalna, tak z racji formy, coraz mniej mnie ona interesowała. Niecały rok później, kiedy dostrzegłem ten tytuł, na jednej ze sklepowych półek, postanowiłem porównać, jak ta historia ewoluowała, aby trafić na hollywoodzki ekran. Oczywiście, nie jest najlepszym pomysłem najpierw oglądać film, a następnie czytać książkę jednak uważam, iż jeżeli dzieło jest dobre, to obroni się samo, pomimo tego, że poniekąd znamy już przedstawianą historię. Zwłaszcza, iż tak świetne książki jak 'Forrest Gump', 'Zielona Mila' czy 'Ojciec Chrzestny' czytałem właśnie, już po zaznajomieniu z adaptacją, a mimo to zaskarbiły sobie moje serce, w którym mają swoje miejsce, po dziś dzień. W tym przypadku niestety się zawiodłem i to w sposób szczególny. Pisząc recenzję książki, powinienem skupić się na jej wnętrzu, bez porównywania jej do filmu Del Toro, jednak zwyczajnie nie byłem w stanie, ponieważ podczas każdej kolejnej strony, coraz bardziej widziałem, jakiego niesamowitego życia nadał książce reżyser. Fabuła w moim odczuciu, jest bowiem niesamowicie szarpana, obojętna i bez żadnego wyrazu. W ekranizacji natomiast żyło wszystko. Każdy bohater, dialog, rzeczy które działy się w tle. Całość miała swoje własne życie. W przypadku dzieła Greshama natomiast mam nieodparte wrażenie, że owszem, mam do czynienia z pewnym naprawdę niespotykanym i ciekawym kształtem/narzędziem. W środku jednak ów przedmiot, jest zupełnie pusty, nie ma nam nic do zaoferowania, a cała jego tajemniczość, to jedynie iluzja, nie gorsza od tej w jaką wprowadzał swoich klientów, nasz główny bohater.

"Zaułek koszmarów" po raz pierwszy przestał mi być obcy, kiedy do kin w ubiegłym roku, trafił najnowszy film nikogo innego, jak samego Guillermo Del Toro. Ponadto reżyser zebrał obsadę, składającą się z takich osobistości jak Bradley Cooper, Cate Blanchett czy Willem Dafoe. Obok czegoś takiego, wprost nie dało się przejść obojętnie. Film okazał się być, bardzo intrygujący,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Orbitowski - nazwisko, którego nie sposób przynajmniej nie kojarzyć, będąc zapalonym czytelnikiem literatury polskiej, a także tej światowej. Znany chociażby z udziału, w wielu zbiorach opowiadań, licznych horrorów powstałych spod jego pióra, a także ze swojej, pokuszę się o stwierdzenie, najbardziej znanej książki, a mianowicie wydanej kilka lat temu powieści "Kult". Te wszystkie informację jednak, kojarzę jedynie z tego, co zdążyło do tej pory obić się o moje uszy. Sam nie miałem bowiem jeszcze okazji, aby móc się na tym poznać i to właśnie "Chodź ze mną" było moją pierwszą stycznością z autorem. Zaintrygowany byłem praktycznie wszystkim, począwszy od tylnego opisu, po okładkę i oczywiście wspomnianego już pisarza. Na dodatek ekscytowało mnie, że nie miałem totalnie pojęcia, czego mogę się po nim spodziewać. Polscy pisarze do tej pory, w większości przyzwyczaili mnie do tego, iż mają swój własny unikatowy styl, jak chociażby ma to miejsce, w przypadku takich twórców jak Szczepan Twardoch, czy Radek Rak. Na całe moje szczęście, i tym razem się nie przeliczyłem. Dostałem od Łukasza Orbitowskiego również coś, z czym do tej pory nie miałem jeszcze styczności. Myślę, iż język jaki stworzył pisarz, śmiało można byłoby zdefiniować jako narrację współczesną. Choćby przez fakt, wymieniania produktów na co dzień dobrze nam znanych. Od Nutelli, po biurko z Ikei lub też, częstego używania, w dużej mierze nie odrzucających wulgaryzmów, tudzież bardzo luźnego, a trafnego zarazem opisywania stanu rzeczy. Za przykład podać mogę zdanie już z pierwszej strony książki, a mianowicie "za dzieciaka [...] w kółko kombinowałem, gdzie by tu wyściskać dziewuchę.". Brzmi jak autobiografia albo pamiętnik, prawda? Jest to jednak literatura piękna, w jej najczystszej postaci. W zasadzie cała historia utrzymana jest, z perspektywy pisanego pamiętnika, co również bardzo mnie urzekło i stworzyło nietuzinkowy klimat. Fakt, faktem, z początku trudno mi było się przekonać do takiego stylu, jednak z czasem, coraz bardziej zacząłem się w nim odnajdywać. Ponadto, te niecałe pięćset stron, przekartkowane zostało przeze mnie, w zaledwie kilka chwil. Warto zaznaczyć, że bawiłem się przy tym naprawdę przednio. Jest jednak aspekt, do którego nie sposób się nie przyczepić. Wydaje mi się, że w trakcie pisania, autor sam do końca nie wiedział, w którym kierunku ma ta historia zmierzać, z racji czego, od któregoś momentu książki, zaczyna się ona coraz bardziej komplikować i nawet pewnego rodzaju plot twist na koniec, niewiele nam wyjaśnia. Ja osobiście, choć bawiłem się super, tak mam wrażenie, że niezbyt zrozumiałem, jak ostatecznie ta historia miała się zakończyć. Owszem, jest zakończenie, które sprawia niemałe zaskoczenie. Owe zdumienie jednak, ostatecznie jest niestety po części efektem tego, iż książka w wielu momentach, staje się nieco przekombinowana i uproszczona. Z drugiej natomiast strony, właśnie dzięki tej niedoskonałości, podczas niejednego rozdziału, czułem się jakbym czytał najprawdziwszą baśń, z krztą dobrego szwedzkiego kryminału.

Orbitowski - nazwisko, którego nie sposób przynajmniej nie kojarzyć, będąc zapalonym czytelnikiem literatury polskiej, a także tej światowej. Znany chociażby z udziału, w wielu zbiorach opowiadań, licznych horrorów powstałych spod jego pióra, a także ze swojej, pokuszę się o stwierdzenie, najbardziej znanej książki, a mianowicie wydanej kilka lat temu powieści...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Klasyki mają to do siebie, że jakie by nie okazały się być, w naszej końcowej ocenie, to i tak pewna doza szacunku i docenienia przypisana jest im niemal z obowiązku. Chociażby z tego powodu, "Wehikuł czasu" nawet jakbym bardzo tego chciał, po prostu nie mógł, dostać ode mnie złej oceny. Jednocześnie jednak, byłbym niezmiernie ze sobą nieszczery, gdybym przyznał z ręką na sumieniu, iż książka mnie jakoś niesamowicie porwała, czy zachwyciła. Oczywiście, nie można przejść obojętnie obok faktu, iż Wells swoim dziełem wyznaczył ścieżki ogromnej ilości twórców, ponieważ jego śmiała wizja podróży w czasie, okazała się być pionierską. Dodatkowo, jako jeden z pierwszych twórców, podważył wizję życia pozagrobowego i obnażył teorię o człowieku, jako zwykłym organizmie, którego czeka kres tak samo jak wszystkiemu, co go otacza. Choć jest to lektura, będąca również pewnymi podwalinami, dla kolejnych pokoleń twórców literatury sci-fi, odnalazłem więcej w niej eseju i pewnych filozoficzno-politycznych poglądów autora, aniżeli jakichś wydarzeń stricte futurystycznych. Wydaje mi się, że było ich na tyle w oszczędnych ilościach, aby tylko umożliwiłyby wpisanie się w gatunek. Z superlatyw warto zauważyć, iż książka jest bardzo wielowymiarowa i nieprzeciętna, co nietrudno jest odczuć, nawet po tak długim czasie, od dnia jej premiery. Ponadto, daje się również poznać, ze strony bogactwa wyszukanych słów i niełatwych naukowych zwrotów. Fabularnie jednak niestety bardzo się wynudziłem. Mam wrażenie, że gdybym żył nawet jeszcze jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat temu, to byłbym wprost oczarowany tym, co ma mi do przekazania owa historia. Dziś jednak, w czasach, w których równie dobrze Wells, śmiało mógłby osadzić akcję swojego utworu, ma się zupełnie inny odbiór przekazywanej tam treści. Jako ciekawostka i poznanie tak zasłużonej literacko osobistości, wraz z jego dystopijną wizją przyszłości, jak najbardziej na tak. Z przykrością jednak stwierdzić również należy, iż książka nie zestarzała się najlepiej.

Klasyki mają to do siebie, że jakie by nie okazały się być, w naszej końcowej ocenie, to i tak pewna doza szacunku i docenienia przypisana jest im niemal z obowiązku. Chociażby z tego powodu, "Wehikuł czasu" nawet jakbym bardzo tego chciał, po prostu nie mógł, dostać ode mnie złej oceny. Jednocześnie jednak, byłbym niezmiernie ze sobą nieszczery, gdybym przyznał z ręką na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

W "Baśniowej opowieści" Stephen'a King'a możemy spodziewać się dosłownie wszystkiego. Biorąc jednak pod uwagę nazwisko autora, nie jest to oczywiście nic, co mogłoby wydawać się, w jakikolwiek sposób nadzwyczajne. Czy to właśnie ten fakt, nie jest przypadkiem jednym z powodów, dla których sięgamy tak notorycznie, wręcz rzekłbym nałogowo, po jego książki? Nałóg jednak ma to do siebie, iż wcale nie musi być uzależnieniem od czegoś niedobrego, aby wyrządzał nam niechciane skutki uboczne. Mam wrażenie, że podobnie u mnie rzecz się ma, właśnie z twórczością Stephen'a King'a. Im więcej czytam jego książek, tym więcej zaczynam zauważać wad, oraz rzeczy, które mi przeszkadzają w "Królu Horrorów". Do tej pory oczywiście zdarzało się, żeby w przypadku jego książek, jedne podobały mi się bardziej, a drugie mniej. Niektóre nawet powiedziałbym wcale, jednak pomimo to, trudno było o stan, w którym męczyłbym się podczas czytania którejś z nich. Tak niestety było, w przypadku niesamowicie oczekiwanej, przeze mnie "Baśniowej opowieści". Owszem, jest baśniowo, niczym w najlepszych produkcjach Disney'a i tak, owszem, jest również groza, na miarę pierwowzorów baśni braci Grimm, do których notabene znajdziemy bardzo dużo odwołań. To wszystko jednak, nie jest poparte żadnym ładunkiem emocjonalnym. Oczywiście, trudno jest przejść bokiem obok naprawdę genialnej narracji, prowadzonej w sposób bardzo luźny i przystępny, na zasadzie opowiadania historii przez głównego bohatera. Postaci za to, są bardzo wyraziste i naprawdę fajnie wykreowane. Ponadto ciekawa perspektywa ukazania różnicy pokoleń, we współczesnym świecie, a także postawienie pewnego rodzaju pomnika w kierunku zwierząt. Dodatkowo świat przedstawiony jest niesamowicie intrygujący. Czuć tę jego tytułową baśniowość przez duże "B". Gdzieś w tym wszystkim, mamy również prawdziwego King'a z krwi i kości, który łączy wszystkie te elementy, ze swoim światem, dzięki czemu dostajemy baśń pełną zdeformowanych ludzi, żyjących umarlaków, a także krainę pogrążoną w strachu, rządzącą przez przerażającego uzurpatora. Na plus warto również dodać, że rozdziały okazały się być stosunkowo krótkie, w odróżnieniu od tego, do czego przyzwyczaił nas autor, dzięki czemu bardzo płynnie przeskakuje się między poszczególnymi wątkami. To wszystko, bez wątpienia jest w powieści obecne i trudno byłoby nawet, o tym nie wspomnieć. Dodatkowo jednak jest bardzo dużo rzeczy, które kuleją i sprawiają, że nie jestem w stanie przekonać się do najnowszego dzieła "Mistrza Grozy". Przede wszystkim, po raz pierwszy(a trochę już tych książek, spod pióra King'a przeczytałem) totalnie nie podobał mi się styl. Słownictwo, porównania, metafory, czy szczegółowe opisy pierdów, to tylko niektóre z aspektów, które pośrednio szeptały mi do ucha, abym odłożył książkę. Co więcej, ogrom zupełnie niepotrzebnego product placement, który także irytował do granic możliwości. Dla przykładu, główny bohater udawał się do kuchni, w celu zrobienia sobie śniadania. Podczas tej czynności wymieniona musiała zostać każda możliwa firma, która odpowiedzialna była za składniki, jakie miały znaleźć się w jego posiłku. Nie do końca też, w sposób zdrowy, w mojej opinii, autor łączył świat współczesny, ze światem fantastycznym. Kiedy bowiem czytelnik już na dobre, zagłębił się w świecie Empis i zaczął tak, jak główny bohater funkcjonować, według tamtejszych norm, nagle dostawał od narratora, porównania do osób typu Mike Tyson, czy Shaquille O'Neal, co mi osobiście psuło cały fantastyczny klimat dosłownie w sekundę. Sam świat przedstawiony, jak wspomniałem już wyżej, jest bardzo ciekawy, jednak pod względem swojej charakterystyki, okazuje się być okrojony, do absolutnego minimum, ponieważ mimo drogi, jaką pokonuje główny bohater, większość akcji dzieje się w jednej lokacji, co sprawia, że poza politycznymi wątkami i sylwetką bohaterów nie jesteśmy w stanie, zbytnio tego świata poznać. Odniosłem również wrażenie, że King nie do końca był pewien, w który z wątków najbardziej chciałby uderzyć, przez co otrzymujemy tak naprawdę, wszystkiego po trochu. Inne z odczuć, jakie towarzyszyło mi podczas lektury, to poczucie, iż książka jest, wręcz do bólu popkulturowa, przez co automatycznie stała się niestety nieco miałka i mało wymagająca. Na osobę krytyczną i wymagającą wobec książek, czekać wtedy może jedynie, niebanalna historia, w której udział bierze kilku nie do końca nudnych bohaterów. Warto nadmienić, że w książce czai się także szereg nawiązań do dzieł pokroju Stranger Things, Zew Cthulhu, czy Gra o tron, co robi wrażenie i się podoba, a jednocześnie z czasem, również zaczyna irytować, gdyż czytelnik już nie wie, czy czyta baśniową opowieść, czy kulturowe rekomendacje autora. Niestety, książka także bardzo wolno się rozkręca. Jasne, rozumiem, że taki jest styl King'a, który sprawia, że z początku musimy poznać zachowania głównych bohaterów, aby rozumieć ich decyzję w kolejnych etapach. Tu jednak sięgamy po książkę, traktującą o innym, magicznym świecie, a przez niemal dwieście stron czytamy o tym, jak pewien nastolatek robi zakupy starszemu sąsiadowi, a czasem nawet jak wymaga tego sytuacja, to go przebiera. Sama kwestia tego, dlaczego to wszystko robi, jest dla mnie bardzo przerysowana i również, nie potrafiłem przyjąć od tak, że to wszystko jest takie normalne i oczywiste. Kiedy już jednak bohater trafia do świata fantastycznego, cała akcja nabiera tempa i naprawdę, wszystko wydaje się być niesamowite. Następnie niestety, do czynienia mamy z zakończeniem, które właściwie koniec końców niby nie jest złe. Nie psuje całokształtu książki, jednak czyni dokładnie to, o czym pisałem wyżej. Nie wzbudza totalnie żadnych emocji. Jest, bo jest. Wprawdzie książka bardziej mnie zawiodła, niż mnie sobą zauroczyła, aczkolwiek paradoksalnie stwierdzić muszę, że miała w sobie coś takiego, że całkiem miło będę ją wspominał. Przyznać, również muszę, z ręką na sumieniu, że doskonale rozumiem, za co ludzie tę książkę pokochają, jednocześnie jednak doskonale będę świadomy tego, za co ją także znienawidzą. Jakkolwiek coś u Stephen'a King'a nie byłoby świetne, lub jakkolwiek nie byłoby niepotrzebne, nigdy nie jest to coś, co wystąpiło już w kulturze. Być może właśnie dlatego, tak często King, przekracza granicę dobrego smaku, ponieważ właśnie to czyni go oryginalnym? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, jednak myślę, iż "Baśniowa opowieść" jest idealną książką, do próby znalezienia na nie odpowiedzi.

W "Baśniowej opowieści" Stephen'a King'a możemy spodziewać się dosłownie wszystkiego. Biorąc jednak pod uwagę nazwisko autora, nie jest to oczywiście nic, co mogłoby wydawać się, w jakikolwiek sposób nadzwyczajne. Czy to właśnie ten fakt, nie jest przypadkiem jednym z powodów, dla których sięgamy tak notorycznie, wręcz rzekłbym nałogowo, po jego książki? Nałóg jednak ma to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Sapiens

Trudno wyobrazić sobie lepszą pozycję literacką, chcąc odbyć długą i niełatwą podróż, po historycznych szlakach świata. Przyznać muszę, że zupełnie nie wiedziałem czego mogę się po niej spodziewać. Książka z resztą, bardzo długo czekała na półce, na odpowiedni moment. Nie na chwilę, w której będę miał więcej czasu, lecz na moment, w którym poczuję, że jestem gotowy i na tyle dojrzały, aby móc się w nią zagłębić. Skoro piszę teraz te słowa, to znaczy, że coś takiego właśnie miało miejsce. Mimo to uważam, iż nadal "Sapiens" ma tyle do zaoferowania, że momentami podczas czytania, treść potrafiła mnie przerosnąć i z trudem zakodowywałem, co autor ma w danym momencie, do przekazania. Nie świadczy to jednak o ograniczeniu, bądź niewiedzy czytelnika. Wskazuje to jedynie na to, iż autor książki, podnosi bardzo wysoko intelektualną poprzeczkę. Wydaje mi się, że aby nie będąc żadnym uczonym, w pełni móc mieć świadomość całości wątków, jakie Harari tu podejmuję, należałoby przeczytać tę książkę przynajmniej dwa razy. Nie ukrywam, że sam chciałbym za kilka lat ponownie do niej wrócić, żeby móc w pełni z nią dywagować, gdyż wydaje mi się, iż wbrew pozorom, nie ze wszystkim mógłbym się tutaj zgodzić. Pomijając jednak ten aspekt, dowiedziałem się masę rzeczy, które wydają się tak oczywiste, natomiast ja do tej pory, nie byłem nawet ich świadomy. Książka nie należy do łatwych, ponieważ pomimo pojawiających się, co jakiś dłuższy czas obrazków, do czynienia mamy, z pięciuset stronami wypełnionymi od góry do dołu, dość nie najłatwiejszą treścią. Oczywiście, z racji faktu, iż jest to literatura popularno-naukowa, na próżno szukać tu dialogów, czy zwrotów akcji, co sprawia, że dosłownie można poczuć jakby studiowało się zwyczajną encyklopedię. Autor wielokrotnie podchodzi do zwykłych spraw, od takiej strony, od której większość z nas nigdy by nie spojrzała, co również sprawia, że książka nie zostawia nas bez żadnego echa, po przeczytaniu ostatniej ze stron. Są oczywiście momenty, kiedy czujemy pewnego rodzaju przerost formy, bądź mamy wrażenie, jakby Harari stał w miejscu i przez kilka, bądź nawet kilkanaście stron się powtarzał, używając jedynie ładniejszych słów, bądź ciekawszych porównań, jednocześnie natomiast, trudno odeprzeć wrażenie, iż taka jedna książka może więcej dostarczyć nam wiedzy historycznej, niż kilka lat lekcji historii we współczesnej szkole. Choć teza ta może być kontrowersyjna, przykre w niej jest to, że wydaje się być całkiem prawdopodobna i prawdziwa.

Sapiens

Trudno wyobrazić sobie lepszą pozycję literacką, chcąc odbyć długą i niełatwą podróż, po historycznych szlakach świata. Przyznać muszę, że zupełnie nie wiedziałem czego mogę się po niej spodziewać. Książka z resztą, bardzo długo czekała na półce, na odpowiedni moment. Nie na chwilę, w której będę miał więcej czasu, lecz na moment, w którym poczuję, że jestem gotowy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

W czasach, w których książkach miała swoją pierwszą świeżość, czyli blisko ponad sto lat temu, na pewno budziła niemałe echo wokół siebie, i co za tym idzie, nieco większe emocje, niż budzić je może dzisiaj. Podchodząc do jakiegokolwiek klasyka, automatycznie ma się wobec niego, mocno wygórowane oczekiwania. Nie inaczej było u mnie, w przypadku "Doktora Jekyll'a i pana Hyde'a". Mimo, iż mamy tu pewne morderstwa, zagadkę, a także wątki grozy, przez książkę przechodzi się z totalną obojętnością. Czyta się ją płynnie, dodatkowo nie zajmuje zbyt wiele czasu, z racji tego, iż liczy sobie zaledwie 120 stron, jednak nic nie mogło sprawić, abym odczuł przy tym jakąkolwiek emocję, czy to pozytywną, czy też negatywną. Na pewno niemały wpływ na taki stan rzeczy, mógł mieć fakt, że trudno chociaż się nie domyślać, co też nas czeka w tej historii, ponieważ jak już mówiłem wyżej, do czynienia mamy z nie lada klasykiem, którego motywy wracają do nas każdego roku, niczym bumerang. Większość z nas więc, musi kojarzyć chociaż mniej więcej, czego może się spodziewać, i przyznać muszę, że nie dostaje się wiele ponad to. Podczas ostatnich stron nawet, odniosłem wrażenie, jakoby cała historia, była wymyślona tylko po to, aby autor mógł ująć, monolog bohatera, z ostatniego rozdziału, który wydaje się być kluczem spinającym całą opowieść. Ciekawa pozycja, warta posiadania w swoim czytelniczym CV, jednak mimo wszystko bardziej streszczenie historii, aniżeli nas przez nią przeprowadzenie.

W czasach, w których książkach miała swoją pierwszą świeżość, czyli blisko ponad sto lat temu, na pewno budziła niemałe echo wokół siebie, i co za tym idzie, nieco większe emocje, niż budzić je może dzisiaj. Podchodząc do jakiegokolwiek klasyka, automatycznie ma się wobec niego, mocno wygórowane oczekiwania. Nie inaczej było u mnie, w przypadku "Doktora Jekyll'a i pana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Agla. Alef.
Radek Rak po raz kolejny, zabiera nas w niesamowitą podróż i udowadnia, jak bardzo nietuzinkowym jest on autorem. Choć bardzo widoczna jest zabawa formą, a także korzystanie z wielu literackich wzorów, tak mimo to, wrzucenie tego wszystkiego do jednego "kotła", tworzy nam coś niewiarygodnie oryginalnego. Jak też już zdążył nas przyzwyczaić, poza świetnie napisanymi bohaterami, oraz ciekawą, fantastyczną fabułą, wplecione mamy pewne historyczne elementy, tak jak miało to miejsce, chociażby w przypadku "Baśni o wężowym sercu". Motyw przewodni oparty był bowiem o rzeź galicyjską, natomiast tym przypadku stworzono grupowego antagonistę, w postaci Urzędu Bezpieczeństwa. Z jednej strony autor, w pewien metaforyczny sposób nawiązuje do rzeczy związanych z przeszłością, jednocześnie jednak sięga po nie, w tak subtelny sposób, że nie mamy do czynienia, z żadnego rodzaju doszkalaniem wrzuconym na siłę, ani także z żadnym nadmiernym przerysowaniem, który mógłby ową rzecz przedstawić, w jakikolwiek nietaktowny sposób. Mam także wrażenie, że mimo świetnej, wyszukanej polszczyzny "Agla" jest przystępniejsza i łatwiejsza w odbiorze, niż jak miało to miejsce, przy moim poprzednim spotkaniu z twórczością Radka Raka. Jeśli chodzi natomiast o bohaterów książki mamy Sofję - świetnie napisaną postać, sprawiającą, że trudno nam się trzyma książkę, w tej pięknej, twardej oprawie, ponieważ tak naprawdę, cały czas trzymamy za nią kciuki. Pozostałe osoby, właściwie wszystkie mogłyby nosić nazwę "drugoplanowych", jednak są na tyle ciekawe, że przy każdym z nich zatrzymujemy się, chociaż na małą chwilę. Jednocześnie, później wcale nie jest tak łatwo o nich zapomnieć. Mimo, iż przez większość książki, pomijając aspekty science-fiction dzieją się raczej przyziemne rzeczy, tak coś sprawia, że nie jesteśmy w stanie "Agli" odłożyć z powrotem na półkę. Intrygująca narracja, wzbudzający emocje bohaterowie, oraz przede wszystkim niesamowicie klimatyczne rysunki składają się na to, że mamy do czynienia z czymś niezwykle wyjątkowym. Jedyną rzeczą do jakiej mógłbym się przyczepić, jest fakt tego, iż przez większość dzieła czuć, że Radek Rak będzie chciał tę historię jeszcze kontynuować. W dodatku, jak z resztą sam zapowiedział przynajmniej dwóch tomach. Efektem tego jest fakt, że akcja utworu właściwie cały czas stoi w miejscu. Owszem, nie ma mowy o żadnej nudzie jednak my, czytelnicy, tak samo jak bohaterka wraz z jej historią właściwie kręcimy się w kółko, niewiele przybliżając się do celu. Co za tym również idzie, zakończenie nie jest niczym niespodziewanym, lecz wyłącznie zapowiedzią nadchodzącej pozostałości. Szkoda, ponieważ jeśli ktoś stwierdziłby, że nie chce czytać kolejnych części, tak zostaje z chwytającą, lecz zdecydowanie nie zakończoną, bądź nawet w pewnym stopniu, nie rozpoczętą historią.

Agla. Alef.
Radek Rak po raz kolejny, zabiera nas w niesamowitą podróż i udowadnia, jak bardzo nietuzinkowym jest on autorem. Choć bardzo widoczna jest zabawa formą, a także korzystanie z wielu literackich wzorów, tak mimo to, wrzucenie tego wszystkiego do jednego "kotła", tworzy nam coś niewiarygodnie oryginalnego. Jak też już zdążył nas przyzwyczaić, poza świetnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Po takich książkach jak ta, długo w głowie pozostaje stan pewnego rodzaju dezorientacji, czy wręcz hipnozy. Mimo, iż minął już jakiś czas, od odłożenia jej na półkę, dalej żyłem tym, co się w niej wydarzyło. Nawet, kiedy podczas czytania nic szczególnego fabularnie się nie działo, książka szła zupełnie własnym tempem. Do tego stopnia, że czytelnik nie może nadążyć za tym, jak szybko te strony uciekają przez palce. Nie wiedząc kiedy, zdałem sobie sprawę z tego, iż jestem już w połowie, albo nawet dalej. Sięgając po "Malowanego człowieka" otrzymujemy świetnie stworzony świat przedstawiony, oraz doskonałe kreacje głównych bohaterów. Dodatkowo nietuzinkowy sposób poprowadzenia fabuły, który sprawia, że jesteśmy z postaciami właściwie już od ich dzieciństwa, dzięki czemu, jak nikt inny rozumiemy ich decyzję i problemy. Niesamowita wielowątkowość, w której odnajdziemy walki z krwiożerczymi istotami, problemy rodzinne i społeczne, miłość(lub też jej brak), a także trudną drogę, od tak zwanego "zera" do bohatera. Choć ten ostatni aspekt nie wydaje się być szczególnie oryginalny i kojarzy nam się, z pierwszym lepszym filmem o superbohaterach, tak tu uwierzcie mi na słowo, że niczego bardziej się nie wyczekuje, jak tego kiedy młody Arlen stanie się wielkim wojownikiem. Autor bardzo dokładnie i powoli kreuje świat, tworząc podwaliny wejścia, do naprawdę niewiarygodnego uniwersum. Szczerze? Dawno się tak dobrze nie bawiłem. Peter V. Brett stworzył kawał dobrej fantastyki.

Po takich książkach jak ta, długo w głowie pozostaje stan pewnego rodzaju dezorientacji, czy wręcz hipnozy. Mimo, iż minął już jakiś czas, od odłożenia jej na półkę, dalej żyłem tym, co się w niej wydarzyło. Nawet, kiedy podczas czytania nic szczególnego fabularnie się nie działo, książka szła zupełnie własnym tempem. Do tego stopnia, że czytelnik nie może nadążyć za tym,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dziewczyna z Bagien
Delia Owens napisała dzieło, będące na swój sposób, pomnikiem dla całego świata przyrody. Co jednak zaskakujące, mimo ogromu treści dotyczącej ekosystemu, nawet przez moment, nie ma się wrażenia jakiegokolwiek przesytu. Wszystko wydaję się takie ładne i ... potrzebne, choć na co dzień, nie przywiązujemy zbytnio wagi, do przelatującej pszczoły, czy podskakującego konika polnego. Autorka podkreśla, jak bardzo ważne jest to, co na pozór niewidoczne. Dodatkowo, choć nigdy nie fascynowałem się kwestiami natury, tak tu wiele informacji, naprawdę wprawiło mnie w niemałe zaskoczenie. Jako przykład wymienić można chociażby, sposób współżycia modliszek. Abstrahując jednak od tego aspektu, do czynienia mamy ze świetnie poprowadzonym kryminałem i romansem zarazem. Opowieść tworzą nam dwie przestrzenie czasowe - przeszłości i teraźniejszości, które jak można się domyśleć zbiegają się w jedność w finale książki. Pomimo wielu szczegółowych, lecz zarazem nie nużących opisów przyrody, nie trafimy tu na żadne niepotrzebne przedłużanie. Treść jest zwięzła i na temat, natomiast rozdziały krótkie, dzięki czemu książkę czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Momentami dzieło Pani Owens budziło we mnie nieco sielankowe wrażenia, choć akurat życie głównej bohaterki zdecydowanie do takich nie należało. Wszystko bowiem, w 'śpiewających rakach' wydaje się takie ładne, uporządkowane i na swoim miejscu. Nawet fabuła utworu w większości idzie według takiej myśli, jaką pragnąłby czytelnik. Dlatego też aspektem, który niejako wpłynął na nieco niższą ocenę było poczucie, iż autorka ułatwia sobie za sprawą fabuły zadanie, idąc na pewne ustępstwa, tak aby wszystko mogło ułożyć się w idealny dla niej sposób. Brakowało mi momentów, w których można byłoby sobie pomyśleć "jak to zostanie wytłumaczone?" lub "jak autor z tego wybrnie?". Ogólnie jednak rzecz biorąc, bardzo przyjemnie było mi się zanurzyć(tak to idealne słowo) w (mokradłach?) dziele Pani Owens i poczuć niesamowity klimat jej debiutanckiej opowieści będącej nietuzinkową odą do świata przyrody.

Dziewczyna z Bagien
Delia Owens napisała dzieło, będące na swój sposób, pomnikiem dla całego świata przyrody. Co jednak zaskakujące, mimo ogromu treści dotyczącej ekosystemu, nawet przez moment, nie ma się wrażenia jakiegokolwiek przesytu. Wszystko wydaję się takie ładne i ... potrzebne, choć na co dzień, nie przywiązujemy zbytnio wagi, do przelatującej pszczoły, czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Rytm Harlemu to moje drugie spotkanie z twórczością Colsona Whiteheada. Z racji tego, iż "Kolej podziemna" zrobiła na mnie ogromne wrażenie, tak też do "Rytmu Harlemu" miałem niemałe oczekiwania. Czy zostały one spełnione? Właściwie i tak, i nie. Coś co na pewno trzeba oddać to świetny klimat, autor świetnie oddał świat przedstawiony, dzięki czemu na chwilę mogliśmy wejść do harlemskiego świata późnych lat 50 ubiegłego wieku. Dodatkowo na plus genialna zabawa groteską i przedstawianie wydarzeń, z ogromnym dystansem i pewnego rodzaju okpieniem. Jeśli chodzi o bohaterów, mamy ich dosłownie trzech, ponieważ tylko oni są w jakikolwiek sposób narysowani i jako jedyni sprawiają wrażenie rzeczywiście żywych. Cała reszta pojawiających się postaci, w moim odczuciu dosłownie i w przenośni robią za statystów, ponieważ praktycznie nic nie wnoszą do całej książki. Sposób narracji, który w przypadku "Kolei" mnie urzekł, tak tu sprawiał mi nieprawdopodobną udrękę. Co charakterystyczne dla autora, rzuca nas w sam środek wydarzeń, żeby dopiero na kolejnych stronach pozwolić nam połapać się, co właściwie się dzieję. Książka jest mocno przegadana, i choć dobrze się ją czyta, to przez prawie pięćset stron dzieją się może z dwie lub trzy sytuację, które nadają historii jakąkolwiek akcję. Reszta to zwykłe zapychacze pokroju, ktoś gdzieś poszedł, komuś coś powiedział i tak dalej. Mam wrażenie, że powieść bardziej skupia się na klimacie i bogatym słownictwie, aniżeli na historii, która właściwie w niczym nie porywa. Widać także, że autor chce udowodnić jak bardzo dobry research zrobił, przez co większość "Rytmu Harlemu" to opisy charakterystycznych rzeczy dla tamtych lat. Dla osoby mieszkającej w Polsce ponad sześć dekad później, większość tych nazw i opisów to czarna magia, aczkolwiek warto docenić chęć autora do postawienia pomnika, zamierzchłym dla niego, aczkolwiek ważnym dla jego przodków czasom. Nie warto sugerować się opisem, ponieważ niewiele jest tu z kryminału, powieści bliżej do reportażu aniżeli dzieł Cobena, czy Christie. Nie uznaje tego za minus, jednak po raz kolejny Whitehead udowodnił, że ważniejsze dla niego są opisy i tło historyczne, skupiając się wokół segregacji rasowej, od ciekawej i wielowątkowej historii. Skąd więc u mnie taka duża ocena? Już przechodzę do tłumaczenia. Przez ponad połowę dzieła, nie mogłem powstrzymać się od myśli, jak bardzo autor mnie zawiódł, lub też, jak bardzo za duże oczekiwania wobec niej miałem. Z czasem jednak zobaczyłem, iż wbrew tym wszystkim aspektom, które wymieniłem wyżej, książka sama się czyta i jakkolwiek bym się nie wzbraniał, to dobrze się przy niej bawię. Jest to pewnego rodzaju paradoks, że w książce niewiele się dzieję, a ja mimo to nie mogłem od niej oderwać oczu. Trudno jest mi ocenić dzieło Whitehead'a, ponieważ uważam, iż ocena "6" to dla niej za mało, natomiast "7" już nieco za dużo. To są jednak tylko numery, a książka w niemały sposób umiliła mi urlop, z racji czego, bez zbędnego umniejszenia, mogę ją polecić, choć aspektów, które mi w niej przeszkadzają jak napisałem wyżej - nie brakuje.

Rytm Harlemu to moje drugie spotkanie z twórczością Colsona Whiteheada. Z racji tego, iż "Kolej podziemna" zrobiła na mnie ogromne wrażenie, tak też do "Rytmu Harlemu" miałem niemałe oczekiwania. Czy zostały one spełnione? Właściwie i tak, i nie. Coś co na pewno trzeba oddać to świetny klimat, autor świetnie oddał świat przedstawiony, dzięki czemu na chwilę mogliśmy wejść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Już dłuższy czas żadna książka nie wzbudziła we mnie tyle ambiwalentnych uczuć, co "Metro" Glukhovsky'ego. Oczywistym faktem jest to, iż trudno trafić na takie dzieło, które nie wzbudzałoby w nas aspektów, jak i tych pozytywnych, tak też tych negatywnych. W tym przypadku natomiast zmieniało się to z minuty na minutę, ze strony na stronę. Coś mi nie odpowiadało, w narracji bądź fabule, natomiast już stronę dalej wszystko było w absolutnym porządku. Choć brzmi to dość zwariowanie, to w dużym skrócie, tak wyglądało u mnie czytanie powieści, tegoż rosyjskiego pisarza. Uważam, że odczucia odnośnie książki w dużym stopniu zależą od tego, w jakim momencie swojego życia po nią sięgnęliśmy, bądź też jaki mamy wachlarz książek post-apo do porównania. Ja takiego, co prawda nie posiadam, jednak pierwsze podejście do przeczytania książki miałem już jakieś +/- 5 lat temu. Jak dobrze pamiętam, siedziałem wtedy po nocach przy włączonej nocnej lampce, czytając co się dzieje z Artemem, mając przy tym całe plecy w ciarkach z przerażenia. Kiedy natomiast obecnie sięgnąłem po tę książkę, nie wzbudziła ona we mnie właściwie żadnych emocji. Owszem, nie męczyłem się czytając ją i była ona dla mnie w jakimś stopniu umileniem sobie czasu, jednak totalnie obojętne było mi, co dzieje się w samym środku akcji. Ani mnie to nie smuciło, ani nie radowało. Totalna pustka. Dodatkowo autor w swoim świecie przedstawionym wymyślił od groma stacji metra, które tworzą nam miejsce akcji, a co za tym idzie naszą podróż głównego bohatera, jednak nazwy tych stacji w taki sposób się ze sobą przenikają i nawarstwiają w krótkim odstępie czasowym, że nawet dwie mapki dołączone z tyłu okładek nie pomagają aby się w tym wszystkim połapać. Na domysły brałem kwestie tego, dlaczego główny bohater z takiej stacji pójdzie do stacji y zamiast x bo tamta jest bardziej niebezpieczna. Nie używając żadnych spojlerów warto dodać, że w mojej opinii zakończenie również nie powala, a właściwie mając być pewnego rodzaju plot twistem w praktyce sprawia, że pięćset poprzednich stron zupełnie traci na swojej logice(choć teoretycznie dodatkowy rozdział ma nam wszystko rozjaśnić). Warto wyróżnić metaforyczną polemikę autora, z tym jak ludzie zatracają się w swoich przekonaniach nt. polityki bądź religii, a także z tym jak świat każdego roku sam siebie zatraca, co w przyszłości doprowadzić może nawet, do klęski żywiołowej niewiele różniącej, od tej przedstawionej tutaj. Dodatkowy plus to na pewno klimat, a także stworzenie ciekawych systemów dla każdej ze stacji, dzięki czemu wątki są różnorodne, a bohaterowie nam się nie zlewają w jedną bezpłciową całość. Z drugiej natomiast strony, mało w książce jest akcji z prawdziwego zdarzenia. Właściwie cała rzecz skupia się na wędrówce i przez całą fabułę idziemy, tak samo jak nasz bohater. Jest to niestety bardzo wolny spacer i z jednej strony sugerując się tym, iż Glukhovsky pisząc Metro miał jedynie 18 lat, to jest to naprawdę kawał dobrej roboty i start z wysokie C. Z drugiej natomiast przyznać muszę, iż mimo że nie żałuje poświęconego czasu, to nieco się zawiodłem i wynudziłem.

Już dłuższy czas żadna książka nie wzbudziła we mnie tyle ambiwalentnych uczuć, co "Metro" Glukhovsky'ego. Oczywistym faktem jest to, iż trudno trafić na takie dzieło, które nie wzbudzałoby w nas aspektów, jak i tych pozytywnych, tak też tych negatywnych. W tym przypadku natomiast zmieniało się to z minuty na minutę, ze strony na stronę. Coś mi nie odpowiadało, w narracji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Kiedy sięgałem po serię Stephen'a King'a, zastanawiałem się, czy wpleść tom tzw. 4.5 do kolejności mojego czytania cyklu. Niestety chęć zmierzenia się z tym, co do zaoferowania ma tytułowa Mroczna Wieża, w ostatnim tomie stwierdziłem, że pominę ten przystanek i wrócę do niego na koniec serii. Miał to być taki bufor dający możliwość wrócenia do świata przedstawionego, nawet po zakończeniu czytania. Mroczną Wieżę skończyłem ponad pięć lat temu, tym samym niezmiernie było mi miło wrócić na jałową ziemię Roland'a Deschain. Nie dostałem tego, na co się nastawiałem, jednak też się nie zawiodłem. Co dostałem? Ciekawie poprowadzoną narrację, przez trzy w pewnym stopniu nakładające się na siebie opowieści, dużo baśniowych opisów tworzących świetny klimat, a także sentymentalny powrót do perypetii ka-tet. Jak też jednak podczas innych części, miałem co jakiś czas wrażenie, że tego wszystkiego jest za dużo. King wrzuca nas w sam środek świata, po czym na swój sposób nas nim tłamsi. Oczywiście dla czytelnika jest to właśnie to, po co sięga po książki, jednak momentami można poczuć delikatny przesyt. Dodatkowo spodziewałem się, iż jeżeli autor po tylu latach wraca do zakończonej serii, to chciałby dać czytelnikom jeszcze chwilę pożyć z ich ulubionymi bohaterami, a tak naprawdę z tymi praktycznie nie mamy tu do czynienia. A szkoda ! Mimo to, była to fajna podróż po bezkresnych ścieżkach.

Nie wierzę w Boga. Wierzę w Mroczną Wieżę, a do niej nie będę się modlił.

Kiedy sięgałem po serię Stephen'a King'a, zastanawiałem się, czy wpleść tom tzw. 4.5 do kolejności mojego czytania cyklu. Niestety chęć zmierzenia się z tym, co do zaoferowania ma tytułowa Mroczna Wieża, w ostatnim tomie stwierdziłem, że pominę ten przystanek i wrócę do niego na koniec serii. Miał to być taki bufor dający możliwość wrócenia do świata przedstawionego, nawet...

więcej Pokaż mimo to