Spodziewałam się czegoś znacznie lepszego. Brakowało tej obiecanej dusznej atmosfery pełnej spirytualizmu i tajemnic, czego główną przyczyną są nagłe skoki w czasie oraz narracji (Może jednak o to chodziło? W końcu wszystko to kanty, na które łapią się jedynie "frajerzy"?). Sam świat kuglarzy jest odpychający, śmierdzący gorzałą i dolarami, których głównemu bohaterowi ciągle mało. Według mnie Stana nie da się lubić, ale też nie można go nie podziwiać. Jest to chłop z łbem na karku i uległą kobietą u boku, której najbardziej w całej tej historii było mi szkoda. Gdyby nie elegancko zwięzłe i mocne zakończenie oceniłabym książkę znacznie gorzej. W gruncie rzeczy facet dostał to na co zasłużył, chociaż przyznaję, że ostatnie strony spowodowały we mnie mały odruch litości w kierunku Wielebnego Stantona, wizjonera nie bojącego się tabu i którego upadek był naprawdę bolesny.
Powieść okazała się nie być tym, czego się spodziewałam, ale wcale nie narzekam! Nastawiałam się (sama nie wiem dlaczego, po tytule, po okładce?) horroru, ale już przedmowa napisana przez Nicka Toschesa wyjaśniła mi, że się pomyliłam. Ostatecznie Zaułek trochę przypomina mi "Myszy i ludzi" a trochę "Włóczęgów Drahmy". Przenosi w czasie i przestrzeni do świata, którego nie mam prawa pamiętać, a który jednak wydaje się być brutalnie prawdziwy. Książka podobała mi się mimo głębokiej antypatii względem głównego bohatera, co jest u mnie rzadkością. Fabuła nie jest przewidywalna właściwie do samego końca, a kiedy na ostatnich stronach zaczynamy widzieć gdzie się znaleźliśmy można poczuć... Satysfakcję? A może strach? To już chyba zależy od czytelnika