-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2017-06-03
2017-12-28
2017-12-27
2017-02-26
2017-07-08
Po obejrzeniu w zeszłym roku filmu „Holding the man” na moją listę książek do przeczytania automatycznie trafił pierwowzór – autobiografia Tim Conigravea o tym samym tytule. Musiał minąć jednak wiele miesięcy zanim książka ta trafiła w moje ręce. Chwile po jej skończeniu stwierdzić jednak mogę, że warto było czekać.
„Holding the Man” to wspomnienia australijskiego aktora, pisarza i aktywisty, skupiające się na jego trwającym 15 lat związku z Johnem Coleo spisane krótko przed jego śmiercią spowodowaną przez AIDS. Tim swoją historię zaczyna w czasach wczesnej młodości, gdy już jako 11-latek dochodzi do wniosku, że woli chłopców. Kilka lat później w katolickiej szkole, do której uczęszcza poznaje Johna – kapitana drużyny footbolowej, w którym zakochuje się ze wzajemnością. Wydarzenie to staje się punktem wyjścia do dalszej części opowieści, w której znajduje się miejsce na liczne wzloty i upadki, początek epidemii AIDS, pozytywna diagnoza na obecność wirusa HIV, oraz nierówna walka z chorobą, która początkowo odbiera Timowi ukochanego, a kilka lat później sama pozbawia go życia.
Pierwsze co nawsuwa się po przeczytaniu całości jest myśl jak bardzo jest to angażująca lektura. Historia w niej przedstawiona jest bowiem opisem zwykłego życia, które toczyć może każdy z nas – pozbawionej heroicznych wyczynów, niespodziewanych darów od losu, czy pojawiającego deux ex machina rozwiązującego wszystkie problemy. Ot, zwykła szara rzeczywistość, a w niej ludzkie cierpienie, bez nadziei na pomyślne zakończenie. Jednakże o poziomie na jakim zaangażujemy się emocjonalnie w lekturę w dużej mierze ma nasz stosunek do narratora historii, bowiem sam Conigrave nie jest, aż tak jednoznaczną postacią za którą chciałby uchodzić.
Narrator to palant. Nie ma w tym wypadku potrzeby owijania niczego w bawełnę i udawania, że bohaterowie powinni być krystalicznie czyści skoro historia oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, a na dodatek dotyczy choroby i śmierci. Conigarve nie stara wybielić swoich czynów, ani umniejszać ich znaczenia, jednakże jednocześnie podchodzi do wszystkiego bez autorefleksji. Autor był bowiem zwolennikiem wolnych związków co w rzeczywistości sprowadzało się do tego, iż zdradzał zakochanego w nim chłopaka na prawo i lewo, tłumacząc się chęcią poszerzania horyzontów lub zwykłej zabawy. Epizody te powtarzały się co jakiś czas i każdorazowo kończyły się powrotem do stałego związku, mętnymi tłumaczeniami i brakiem jakichkolwiek zmian w dalszym postępowaniu. Przyczyną wszystkich nieszczęść, które spadły na głównego bohatera była tylko i wyłącznie jego rozwiązłość seksualna, czemu w całej książce poświęcona zostaje tylko chwila refleksji skompensowana do jednego akapitu. Conigrave w swoim postępowaniu nieustannie ukazuje się jego dziecinny sposób myślenia. Sprowadzenie go jedynie do „tego samolubnego, nieprzewidującego dupka” byłoby jednak sporym nadużyciem, gdyż podczas czytania postrzegać go można jako osobę całkiem sympatyczną, do której ludzie po prostu lgnęli. Czynne uczestnictwo w organizacjach wspierających gejów, pisanie sztuk teatralnych dotyczących sytuacji homoseksualistów w dobie AIDS a także praca jako doradca dla osób zarażonych ukazuje go jako charyzmatycznego, empatycznego człowieka; idealistę, który choć trochę chciał zmienić świat. Po połączeniu tego wszystkie powstaje obraz osoby, słaba nadającego się na towarzysza życiowego, lecz jednocześnie oddanego przyjaciela. Fakt, ten przemawia za tym, iż wyznania miłości do Johna (pomimo wielokrotnych zdrad do, których się dopuszczał) nie były jedynie pustymi frazesami, gdyż związek ten w gruncie rzeczy opierał się na wzajemnej przyjaźni.
Na podstawie książki powstał bardzo nierówny film, którego pierwsza połowa doprowadza do łez rozpaczy, dlatego, że jest tak zła, druga natomiast dlatego, że jest tak dobra.
Zdumiewa mnie jak ludzka w gruncie rzeczy jest to historia. Życie geja w katolickiej szkole w latach 70-tych z pewnością mogło przysporzyć wiele dramatów, Conigrave przeszedł jednak ten okres bez większych problemów. To samo się tyczy jego coming-outu przed rodzicami, którzy pomimo początkowego szoku nie mieli większych kłopotów z zaakceptowaniem go. Jego życie nie było serią niepowodzeń, czy niekończącym się pasmem cierpień, przez co wątek choroby wkraczające w to w miarę spokojne życie wybrzmiewa tym silniej.
Conigrave nie był wielkim myślicielem, który w swojej historii zawarł życiowe mądrości, które towarzyszyć będą ludzkości przez pokolenia. Nie mam w niej miejsca także na heroiczną walkę inspirującą innych. Najwięcej miejsca poświęcone zostaje bezsilności, która notorycznie odczuwał. Przez lwią część tekstu autor skupia się na własnych odczuciach i lękach, na które nie znajduje jednak lekarstwa. Niejednokrotnie zauważyć można, iż w chwilach, zamiast być opoką dla ukochanego on sam nieustannie szukał wsparcia. Jego słabości przemawiały do mnie niekiedy mocniej niż poświęcenie na które decydował się bez chwili zawahania.
Historie dotyczące AIDS w czasach gdy wiązało się to z pewną śmiercią bardzo do mnie trafiają. Był to bowiem okres, w którym na świecie nagle pojawiło się wiele niepotrzebnego cierpienia i strachu. Społeczeństwo zaczęło odrzucać ludzi znajdujących się w grupie ryzyka, pojawiła się wzajemna nieufność spowodowana tym, iż brakowało usystematyzowanej wiedzy na temat AIDS, choroba rozprzestrzeniała się, ponieważ uciskanie przez lata homoseksualiście nie chcieli ograniczać swojej dopiero co odzyskanej wolności. Aspekty te nie zostały oczywiście zbytnio poruszone w tej książce, co w najmniejszym stopniu nie wpłynęło na jej dramatyzm. Zakończenie bowiem zawsze jest takie samo – choroba i śmierć, którą można było uniknąć.
Tim i John nie dokonali żadnych spektakularnych czynów, ani nie przyczynili się do zmian, jeden z nich postanowił jednak , że ich miłość jest warta uwiecznienia i podzielenia się z innymi. Zapewne gdyby podobną historię stworzył wybitny pisarz, akcenty rozłożone zostałby inaczej, całość naszpikowana byłaby sentencjami podnoszącymi na duchu, a bohaterowie trafialiby prosto w nasze serce. Tim Conigrave stworzył jednak coś co przez swoje wady jest tym bardziej ludzkie. Prawdopodobnie nie był wielkim myślicielem, być może nie był dobrym człowiekiem, ale przynajmniej naprawdę żył.
Po obejrzeniu w zeszłym roku filmu „Holding the man” na moją listę książek do przeczytania automatycznie trafił pierwowzór – autobiografia Tim Conigravea o tym samym tytule. Musiał minąć jednak wiele miesięcy zanim książka ta trafiła w moje ręce. Chwile po jej skończeniu stwierdzić jednak mogę, że warto było czekać.
„Holding the Man” to wspomnienia australijskiego...
2017-08-15
2017-10-04
2017-10-26
2017-10-31
2017-11-07
2017-12-07
2017-12-20
2017-12-21
2017-12-10
2017-12-06
2017-11-26
2017-11-16
2017-11-14
2017-11-09
2017-10-21
Istnieją dokładnie trzy powody, przez które nigdy nie pomyślałabym o sięgnięciu po „Fanfik” Natalii Osińskiej: tytuł, okropna okładka i opis. Wystarczył jednak dokładnie jeden, aby zachęcić mnie do poznania tej powieści – niecodzienny problem, który porusza i lekkość z jaką się z nim zmierza.
Już na wstępie warto zaznaczyć, iż opis widniejący z tyłu okładki to jedno wielkie nieporozumienie. Z miejsca należy odrzucić założenie, iż jest to kolejna obyczajówka o miłostkach, nastoletnim buncie, czy szkolnych przygodach, co stara się zasugerować nam wydawca.
Główna bohaterka Tosia, jest na pozór zwykła nastolatką. Uczęszcza do liceum, ma grupę przyjaciółek, zafiksowaną na punkcie kosmetyków ciotkę prowadzącą salon urody i wiecznie zapracowanego ojca. Pierwszego dnia nowego roku szkolnego na jej drodze niespodziewanie staje Leon – nowy uczeń, którego uczynna dziewczyna postanawia wziąć pod swoje skrzydła. Niespodziewana przyjaźń z chłopakiem sprawia, iż Tosia odkrywa, iż nie czuje się komfortowo w narzuconej jej przez naturę roli co rozpoczyna jej wędrówkę w poszukiwaniu własnej tożsamości, zrozumienia ze strony bliskich i akceptacji otoczenia.
Nie wiem dlaczego tak wielką tajemnicą owiany jest fakt, iż główny bohater jest osobą transseksualną. Nic nie sugeruje obracania się całej fabuły wokół tego wątku co jest wyjątkowo krzywdzące, gdyż osoby, które z chęcią sięgają po literaturę LGBT, łatwo mogą ją przegapić (szczególnie, że jest to prawdopodobnie jedyna polska autorka książek młodzieżowych poruszająca się w obrębie tego gatunku), natomiast czytelnicy sugerujący się tylko opisem mogą nie bardzo wiedzieć co o tym wszystkim myśleć.
„Fanfik” jest pierwszą książką o tej tematyce po jaką sięgnęłam i sądzę, iż było to spotkanie nader udane, gdyż pokochałam ją praktycznie za wszystko: bohaterów, lekką naiwność w przedstawieniu świata i niezwykle przyjemny styl pisania autorki.
Tosia jako dziewczyna to osoba strasznie wycofana, zrezygnowana i łykająca antydepresanty niczym cukierki. Pozwala aby jej życiem kierowała nadopiekuńcza ciotka, a sama najchętniej zatopiła się w świecie musicali, marvela i fanficów. Dopiero gdy zaczyna dostrzegać, iż nie czuje się dobrze we własnej skórze i decyduje się na stanie się Tośkiem jej życie nabiera barw. Niczym za dotknięciem różdżki przemienia się w pełną zapału osobę, gotowej pokazać światu swoje prawdziwe oblicze. Staje się dość impulsywny, rozchwiany emocjonalnie i nadaktywnym. Osińska obdarzając swojego bohatera tak dużą dawkę szaleństwa i żywiołowości stworzyła jednak postać niezwykle sympatyczną i uroczą. Fakt, iż wykreowała go na prawdziwego geeka dodaje mu na wstępie dodatkowe punkty, bo w końcu kto nie lubi czytać o postaci, która jest tak samo „nienormalna” jak my? Jest to ten typ bohatera, z którym chcielibyśmy się przyjaźnić, nawet jeśli miałoby się to wiązać z ciągłym wyciąganiem go z tarapatów, w które sam się wpakował. Jedyne do czego mogę mieć zastrzeżenie to ta nagła zmiana, która następuje dosłownie z dnia na dzień. W jednym rozdziale mamy do czynienia z cicha Tosią w kolejnym natomiast z nieokiełznanym Tośkiem. Z racji tego, iż nie mam żadnego punktu odniesienia ciężko mi ocenić, czy jest to zaniedbanie ze strony autorki, zwykłe uproszczenie czy coś na stałe wpisane w charakter bohatera.
Równie wspaniały (jeśli nawet nie wspanialszy) jest Leon. Nowy uczeń tosinej szkoły to chłopak nad wiek dojrzały, który z nieznanych przyczyn postanawia opuścić rodzinne pielesze i zacząć wszystko od nowa. O jego przeszłości nie wiemy zasadniczo nic, jednak na każdym kroku widzimy wpływ przeszłych wydarzeń na jego obecne zachowanie. Leon jest bowiem bardzo ostrożny, zachowawczy, próbuje za wszelką cenę ukryć się w tłumie i generalnie prezentuje się jako całkowite przeciwieństwo Tośka. Pomimo własnych problemów stara się na każdym kroku wspierać przyjaciela, a jednocześnie temperować jego szalone pomysły. Ich przyjaźń opiera się przede wszystkim na wzajemnym wsparciu i jest najlepszym co mogło spotkać tą powieść.
Mam ogromną słabość do dobrze rozpisanych wątków przyjaźni, a to stworzyła Osińska spełnia z nawiązką moje oczekiwania. Relacja Leona i Tośka jest przedstawiona bardzo naturalnie – chłopaki czasami się kłócą, równie często godzą, robią dla siebie naprawdę niedorzeczne rzeczy, lecz przede wszystkim nie izolują od pozostałych osób z ich otoczenia.
Inną naprawdę dobrze rozpisaną i kolejna niezwykle istotną relacją jest ta łącząca rodziców i dzieci. Autorka postanawia nie sprowadzać w swojej powieści rodziny jedynie do roli atrapy, lecz stworzyć pełnokrwiste postaci pełne wątpliwości, obaw, lecz przede wszystkim miłości. Zarówno ojciec Tośka jak i jego ciotka biorą czynny udział w jego historii czasami przeciwstawiając się mu, negując niektóre decyzje, lecz także próbując zrozumieć i wspierać.
Świat wykreowany przez Osińską nie jest być może wiernym odwzorowaniem rzeczywistości lecz równoległą rzeczywistością, w której chcielibyśmy żyć. Jest niczym tytułowy fanfik. W świecie Tośka, nie ma tak naprawdę złych charakterów. Pomimo tak gwałtownej zmiany w jego życiu liczyć może zarówno na wsparcie rodziny, przyjaciół jak i nauczycieli. Pozostali uczniowie choć początkowo podchodzą do całej sytuacji nieufnie szybko przechodzą nad tym do porządku dziennego, a nieliczne objawy agresji z którymi się spotyka ostatecznie także doczekują się happy endu.
„Fankfik” to niesamowicie ciepła i „puchata” powieść rozgrzewająca serce. Nienachalna dydaktyka bijąca z każdej strony nawołuje do samoakceptacji, odwagi do podjęcia niekiedy przerastających nas decyzji, sile przyjaźni i tolerancji. Choć zarzuć można jej naiwność, nie można oprzeć się urokowi przyjaźni prezentowanej w książce, oraz pewności, że wszystko kiedyś się ułoży. Osińska w swojej powieści być może nie przedstawiła naszych realiów, stworzyła jednak rzeczywistość, w której chciałoby się żyć.
Istnieją dokładnie trzy powody, przez które nigdy nie pomyślałabym o sięgnięciu po „Fanfik” Natalii Osińskiej: tytuł, okropna okładka i opis. Wystarczył jednak dokładnie jeden, aby zachęcić mnie do poznania tej powieści – niecodzienny problem, który porusza i lekkość z jaką się z nim zmierza.
Już na wstępie warto zaznaczyć, iż opis widniejący z tyłu okładki to jedno...
„Call me by your name” to książka, po którą zapewne nie sięgnęłabym nigdy gdyby nie jej ekranizacja. Historia wakacyjnej miłości to temat oklepany do granic możliwości którego unikam jak ognia. Nawet wprowadzenie wątku LGBT nie potrafiłoby reanimować tego przerabianego na milion sposobów tematu. Acimanowi udała się jednak rzecz niezwykła – nie dość, że niemalże od pierwszej strony zainteresował mnie historią, to na dodatek wzbudził żywe emocje.
Na kartach powieści zawarte zostają wspomnienia pewnego lata spędzonego przez 17-letniego Elio i jego rodziców w ich domu na włoskiej riwierze, w którego progi, pewnego dnia, wstępuje letnik mający pod pieczą ojca głównego bohatera - profesora sztuki, kończyć swoja pracę doktorancką. Spotkanie to staje się wstępem do nieoczekiwanego romansu między młodym chłopakiem a niemalże 10-lat starszym Oliverem. Relacji niesamowicie intensywnej, wręcz zahaczającej o obsesje, jednocześnie fascynującej i przerażającej, którą obserwujemy z perspektywy Elio. Choć żadne słowo z tego krótkiego opisu (który nie przekonuje nawet mnie) nie mija się z prawdą „Call me by your name” jest czymś znacznie więcej niż zwykłym romansidłem.
Całość podzielić można na cztery zasadnicze części. Pierwsza to ta, w której Elio zaczyna odkrywać swoje zainteresowanie letnikiem. Niczym w najlepszym thrillerze z każdą stroną rośnie napięcie. Między głównymi bohaterami rzadko dochodzi do konfrontacji; cała ich relacja opiera się głównie na pozornej obojętności przeplatanej nie kiedy wymianą spojrzeń, lub dwuznacznymi sytuacjami. Elio w tym czasie obserwuje letnika, rozmyśla, wzdycha z ukrycia, analizuje czy dobrze odbiera otrzymywane sygnały i pragnie konfrontacji. Uczucia odczuwane przez chłopaka są tak intensywne, iż udzielają się nawet czytelnikowi, a napięcie między tą dwójką staje się nie do zniesienia. Druga, przynosi długo oczekiwany rozwój relacji i jest to prawdopodobnie jeden z najintensywniejszych rozdziałów jakie kiedykolwiek spotkałam. Po tym przechodzimy płynnie do podróży do Rzymu (jakby nie było już dość klimatycznie) gdzie następuje pewne spowolnienie akcji, a ostatecznie docieramy do zakończenia, które istnieje prawdopodobnie tylko po to aby załamać serce (kilkukrotnie).
Nie wiem od czego zacząć opis moich odczuć związanych z tą książką, która po prostu sponiewierała mnie emocjonalnie (choć uczucia te uderzyły mnie ze znacznym, bo ponad dwumiesięcznym, opóźnieniem). Nie spodziewałam się, że książka w gruncie rzeczy pozbawiona akcji może mnie tak pochłonąć. Lwią część powieści zajmują rozmyślania głównego bohatera, które przybliżają nam jego sposób bycia, jego rozterki, oraz pogląd na świat. Dzięki temu między bohaterem a czytelnikiem wytwarza się jedyna w swoim rodzaju więź. Historia widziana oczami Elio staje się tym samym niezwykle angażująca. Wraz z bohaterem przeżywamy rodzącą się miłość i pragniemy kontaktu z obiektem westchnień.
Acimanowi udało się stworzyć prawdziwych bohaterów, którzy są bardzo ludzcy w swoim zachowaniu. Posiadają swoje wady i zalety, nie zawsze postępują słusznie, miewają chwile zwątpienia, niekiedy żałują swoich wyborów. Nawet Oliver, którego obserwujemy jedynie przez pryzmat postrzegania Elio, nie jest jedynie skupiskiem wspaniałych cech, lecz bytem posiadającym indywidualne cechy charakteru. Co ciekawe jakiekolwiek wnioski na temat tego jakimi ludźmi sa wysuwamy jedynie na podstawie ich zachowań tu i teraz. Nie znamy ich przeszłości, ani nie implikujemy na temat przyszłości. Choć to ta dwójka odgrywa główną rolę, pozostałym bohaterom też nie można nic zarzucić. Ukazani bardzo powierzchownie, z racji na sposób prowadzenia narracji, nie irytują, ani nie są wprowadzani na siłę. Na duży plus zasługuje fakt, iż autor stworzył postacie obdarzone niebywałą inteligencją. Wykazał się przy tym dużą subtelnością nie kreując na siłę sylwetek intelektualistów, których wiedza jest tak sztuczna i nienaturalna, że czytelnik czuje się zażenowany, ani tak powierzchowna, iż staje się jedynie mało znaczącym epitetem określającym postacie. W dialogach prowadzonych między Elio, który jako syn profesora wykazuje się znaczną wiedzą na różne tematy i Oliverem, który jest w trakcie końcowych prac swojej książki o Heraklicie, a po wakacjach ma podjąć pracę wykładowcy, wyczuwa się, iż Aciman naprawdę wie o czym pisze, a jednocześnie nie szarżuje swoją wiedza. Patrząc na to z innej perspektywy nigdy jeszcze nie czytałam dialogu pomiędzy postaciami o kulturze antycznej w takim stopniu podszytej napięciem seksualnym.
Autor niezwykłym wyczuciem odznacza się niemalże w każdej kwestii. Historia pozbawiona jest zbędnego patosu, szokowania na siłę, czy nadmiernego lukrowania rzeczywistości. Powieść w pewnych momentach nie stroni od seksu, jednakże nawet on opisany jest bezbłędnie – nie wprawiają w poczucie zażenowania, ani zniesmaczenia zbytnim naturalizmem. Czuć, że nie jest one środkiem do taniej sensacji, lecz integralną częścią całości. Dodatkowym atutem jest to, że nie stara się zawrzeć w swojej historii wszystkich bolączek świata. Problemy Elio skupiają się wyłącznie na próbach zrozumienia własnej seksualności nie rozdrabniając się na kwestie podejścia społeczeństwa do tematu homoseksualizmu, możliwości spotkania się z odrzuceniem, agresją, lub innymi problemami. Romans między nim a Oliverem rozgrywa się jakby poza światem zewnętrznym. Jednym ograniczeniem jest 6 tygodni, które spędzić mogą wspólnie po czym każdy z nich wyruszy w swoją stronę.
„Call me by…” na tle innych tego typu powieści wyróżnia także niepowtarzalny klimat śródziemnomorskich Włoch. Z każdej strony wyczuć można wakacyjną atmosferę dni spędzonych na wycieczkach rowerowych, kąpaniu się w morzu, rozmowach o literaturze i sztuce. Acimanowi udało uchwycić się klimat przygody życia, która zdarzyć się może tylko raz. Chwili, którą chcemy wycisnąć do końca niczym sok z pomarańczy, wiedząc, iż jest to tylko moment, który jednak na zawsze zostanie w naszym sercu.
Powieść to jeden wielki emocjonalny rollercoaster. Pomimo całej masy scen, w której uczucia biorą górę nad czytelnikiem największe wrażenie robi zakończenie. Bardzo kameralne i pozbawione akcji a przez to wyjątkowo mocno chwytające za serce. Na szczególną uwagę zasługuje tu rozmowa Elio z ojcem, w której wypowiedziana została cała miłość rodzica do dziecka, oraz pełna akceptacja wszystkich jego poczynań. Ta prosta w gruncie rzeczy rozmowa sprawdza się lepiej niż patetyczne dialogi, w każdej innej powieści.
Aciman zmierzając się z oklepanym do granic możliwości wątkiem wakacyjnej miłości mógł ponieść sromotną porażkę. „Call me by your name” to jego wielkie zwycięstwo – powieść niezwykła i pełna emocji poruszająca poniekąd wątek dorastania, którego nieodłączną częścią jest poszukiwanie siebie, przeżywania pierwszych miłości, wzlotów i upadków, oraz momentów, które choć zbyt szybko przemijają na zawsze stają się częścią nas samych.
„Call me by your name” to książka, po którą zapewne nie sięgnęłabym nigdy gdyby nie jej ekranizacja. Historia wakacyjnej miłości to temat oklepany do granic możliwości którego unikam jak ognia. Nawet wprowadzenie wątku LGBT nie potrafiłoby reanimować tego przerabianego na milion sposobów tematu. Acimanowi udała się jednak rzecz niezwykła – nie dość, że niemalże od pierwszej...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to