-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel15
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać1
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2024-05-05
2024-03-26
Książka powstała na fali popularności, jaką zyskał spektakl teatralny pod tym samym tytułem wyreżyserowany przez tegoż samego człowieka. I właśnie w formie scenicznej zdecydowanie wolałabym ją poznać, zakładam bowiem, że aktorzy ożywiliby te nudne, nijakie, usypiające historie pisane językiem pozbawionym stylu, jak gdyby autor wszystkie uczucia zostawił na deskach teatru. Wziąwszy książkę do ręki zaczęłam się nudzić dość szybko, wielokrotne powtórzenia i - szczególnie w pierwszym opowiadaniu - głupota bohaterki zniechęciły mnie mocno. Kobietę pewnie goniła mądrość, ale ona była szybsza. W ogóle te opowiadania dotyczą spraw/problemów wyolbrzymionych do granic, a które można rozwiązać jednym telefonem, jedną rozmową. Autor chyba lubi sztuczne dramaty, nieporozumienia rozdmuchiwane do rozmiarów tragedii, czego z kolei ja nie znoszę.
Drugie opowiadanie nie uratowało mojego odbioru tej powieści, chociaż trochę na to liczyłam skrolując opinie i zastanawiając się czy nie rzucić czytania na dobre, co też uczyniłam.
Książka powstała na fali popularności, jaką zyskał spektakl teatralny pod tym samym tytułem wyreżyserowany przez tegoż samego człowieka. I właśnie w formie scenicznej zdecydowanie wolałabym ją poznać, zakładam bowiem, że aktorzy ożywiliby te nudne, nijakie, usypiające historie pisane językiem pozbawionym stylu, jak gdyby autor wszystkie uczucia zostawił na deskach teatru....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-26
"Wybrzeże szpiegów" zaczęłam czytać kilka dni temu i ze strony na stronę czułam coraz większą niechęć, toteż odkładałam lekturę na później, żeby odroczyć nadciągające nieubłaganie rozczarowanie. Nie lubię Gerritsen w wersji romans, nie lubię Gerritsen tak przewidywalnej, niezaskakującej, która zamiast zwiększać tempo akcji spowalnia je opowiadając ckliwe historie. Po prostu nie tego oczekuję, nie tego chcę sięgając po thrillery czy powieści sensacyjne (ciężko mi określić gatunek tej powieści). To nie jest tak, że nie akceptuję takich wątków w ogóle, po prostu to nie one powinny być głównymi.
Dla mnie "Wybrzeże szpiegów" to przegadana historia miłosna z przewidywalnością sięgającą hen, prawie 100%, i jedyne co wzbudza zdziwienie to fakt, iż główna bohaterka (agentka o niezwykle długim stażu) nie była i nie jest w stanie połączyć kropek, tylko daje się zaskakiwać, żeby później gorzko żałować...
Raczej nie sięgnę po kontynuację, czekam na kolejny tom, jeśli takowy ma Autorka w planach, cyklu Rizzoli & Isles, inne jej eksperymenty literackie sobie odpuszczam.
"Wybrzeże szpiegów" zaczęłam czytać kilka dni temu i ze strony na stronę czułam coraz większą niechęć, toteż odkładałam lekturę na później, żeby odroczyć nadciągające nieubłaganie rozczarowanie. Nie lubię Gerritsen w wersji romans, nie lubię Gerritsen tak przewidywalnej, niezaskakującej, która zamiast zwiększać tempo akcji spowalnia je opowiadając ckliwe historie. Po prostu...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-04
Czasy, kiedy powieści Wojciecha Chmielarza sprawiały mi czytelniczą przyjemność minęły. Boję się, że bezpowrotnie.
Za granicą dzieją się rzeczy, których, żeby się dopuścić, trzeba przekroczyć własne. I chyba to właśnie chciał nam pokazać autor, z tym że wyszło mu to bardzo przeciętnie i mało wiarygodnie.
Irytowała mnie główna bohaterka, jej naiwność, łatwowierność. Mimo zrozumienia - bo przecież każdy z nas ma jakieś lęki, jakieś problemy - nie jestem w stanie przyjąć do wiadomości jak można być tak bezmyślnie głupim, żeby w obcym kraju, w sytuacji, kiedy nie zna się nikogo i niczego, zaufać komukolwiek do tego stopnia i to w tak cholernie krótkim czasie jak zrobiła to Daria🤦🏽♀️
Kiedy na każdym kroku dostajesz sygnały ostrzegawcze, ale wolisz, patrząc na nie, wmawiać sobie, że to kolorowe lampiony, natomiast później, zamiast pretensji do siebie masz do całego świata - być może jesteś bohaterką powieści Wojciecha Chmielarza.
Nie trafia do mnie również końcowa przemiana jaka następuje w Darii. W ogóle mało co mnie w tej powieści przekonuje, niestety. Ani klimat, ani główny wątek, ani bohaterowie czy ich metamorfozy. Zakończenie jest przewidywalne, a wszystko jest przeciętne do... do granic.
Czasy, kiedy powieści Wojciecha Chmielarza sprawiały mi czytelniczą przyjemność minęły. Boję się, że bezpowrotnie.
Za granicą dzieją się rzeczy, których, żeby się dopuścić, trzeba przekroczyć własne. I chyba to właśnie chciał nam pokazać autor, z tym że wyszło mu to bardzo przeciętnie i mało wiarygodnie.
Irytowała mnie główna bohaterka, jej naiwność, łatwowierność. Mimo...
2022-07-06
Moja druga książka pana Bochusa. Kiedy człowiek się napatrzy i naczyta samych ochów i achów na temat jego twórczości i ponadprzeciętnego pióra - daje autorowi jeszcze jedną szansę. Albo wybrałam najgorszą (oczywiście, bo jakby inaczej, z najlepszych) jego książkę, albo wszystkie są po prostu słabe. Jedno co wychodzi autorowi na pewno, to reklama i autoreklama. I tutaj przychodzi refleksja, czy przypadkiem sam gdzieś w głębi duszy nie zdaje sobie przypadkiem sprawy, że wirtuozem pióra to on nie jest, dlatego sam podbija sobie oceny swoich książek, chociażby tutaj, na naszym portalu...
Ale to tak na marginesie, bo teraz pora przejść do meritum: "Lista lucyfera", miała opowiadać o jednym, opowiada o czymś zupełnie innym, a jej główny bohater, Adam Berg jest uosobieniem wszystkiego co najlepsze i to nie tylko w mężczyźnie, dziennikarzu, policjancie, pracowniku, lecz po prostu w człowieku. Nie wiem czy nie obrażam teraz bohatera pisząc o nim w ten sposób, czy przypadkiem nie powinnam napisać, że jest takim jak stworzył go autor, czyli jest po prostu boski. Seksowny, inteligentny, bystry, pracowity, znający własne... chciałam napisać "słabości", ale on ich nie ma przecież 🤦🏽♀️
Ktoś morduje w Trójmieście, policja jest oczywiście ślepa (dosłownie) i głucha na wszelkie ślady i poszlaki, na szczęście jest on - Adam B. Jest gotów stawić czoła mordercy, bo tak zachowałby się każdy superbohater.
Dałoby się to czytać, przymrużone oczy i wakacyjny czas sprzyjają lekturze lekkiej i niezobowiązującej, ale... Mam już tak, że nie lubię jak ktoś opowiadając mi historię w którą chce żebym uwierzyła kłamie. Po prostu. A tutaj czytam, że Berg wraz podinspektorem przejechali dwa kilometry, po czym zawrócili i w wariackim tempie pokonali ten sam odcinek drogi w dziesięć minut... Naprawdę? W dziesięć minut? To tak samo jak ze skrępowanymi rękoma, przywiązana do fotela ofiara zasłania sobie ręka stanik...
W trakcie lektury to ja błagałam o litość bardziej niż ofiary Lucyfera napotykając takie babole.
I mam też prośbę... Niech mi ktoś wytłumaczy jak ciepłe powietrze może otulić kokonem świateł... Te tańczące metafory pana Bochusa są ciężkostrawne, a ja na diecie lekkostrawnej jestem, nie jest nam więc po drodze.
Moja druga książka pana Bochusa. Kiedy człowiek się napatrzy i naczyta samych ochów i achów na temat jego twórczości i ponadprzeciętnego pióra - daje autorowi jeszcze jedną szansę. Albo wybrałam najgorszą (oczywiście, bo jakby inaczej, z najlepszych) jego książkę, albo wszystkie są po prostu słabe. Jedno co wychodzi autorowi na pewno, to reklama i autoreklama. I tutaj...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-06-22
Kontynuacja drugiego cyklu autora, na którą bardzo czekałam. A czekać pan Chmielarz kazał na szósty tom cyklu o Mortce aż cztery lata, i dokładnie tak jak w wydanym po latach trzecim tomie cyklu gliwickiego, tak i tutaj oczekuje, że czytelnicy będą na bieżąco, i nie pofatygował się nawet o krótkie nawiązanie do wcześniejszych wydarzeń. Po raz kolejny zaskakuje mnie to lekceważenie czytelników. Jednak jeżeli chodzi o "Długą noc" zaskakujących jest zdecydowanie więcej elementów, zaskakujących a jednocześnie rozczarowujących. Niestety.
To zdecydowanie najsłabszy tom cyklu, najbardziej przegadany, z bohaterem tak sztywnym i niemortkowym jak to tylko możliwe. Żałośnie mało kryminału w kryminale, żałośnie dużo niepotrzebnych scen, ba! rozdziałów poświęconych na komentowanie gry komputerowej w którą gra bohater - ja rozumiem, że umowa podpisana z wydawnictwem zobowiązuje, ale zapychać strony czymś takim? Ciężko uwierzyć, że pisał to ten sam autor, spod pióra którego wyszły pozostałe części.
Wątek kryminalny jest, całe szczęście, jednak przyćmiewa go paplanina dotycząca gry komputerowej, wszechobecna na kartach książki pandemia, i ogromna dawka uczuciowo rodzinnych wynurzeń dotyczących Jakuba M. To wygląda tak, jakby autor chciał w tym tomie wynagrodzić nam skąpe wiadomości dotyczące relacji rodzinnych bohatera z poprzednich częściach. Zupełnie niepotrzebnie. Wtedy to było krótko, ale konkretnie, teraz jest zbytecznie długo.
Jestem rozczarowana, kolejny raz prawie zdegustowana tym co się dzieje z naszym najlepszym niegdyś "kryminalistą".
Kontynuacja drugiego cyklu autora, na którą bardzo czekałam. A czekać pan Chmielarz kazał na szósty tom cyklu o Mortce aż cztery lata, i dokładnie tak jak w wydanym po latach trzecim tomie cyklu gliwickiego, tak i tutaj oczekuje, że czytelnicy będą na bieżąco, i nie pofatygował się nawet o krótkie nawiązanie do wcześniejszych wydarzeń. Po raz kolejny zaskakuje mnie to...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-13
Zacznę od plusów. Tak postanowiłam. A więc: książka jest krótka. To byłoby na tyle.
Dawno, bardzo dawno nie czytałam nic co można określić jako literaturę kobiecą, a że chciałam oderwać się chociaż na chwilę od tego co dookoła, pomyślałam, że taka odskocznia będzie w sam raz. Pewnie byłaby gdybym wybrała cokolwiek innego niż "Mam coś Twojego".
Opowieść na żenująco niskim poziomie, z żenująco głupią (mimo wieku i doświadczenia życiowego) bohaterką. Nie rozumiem jak kobieta, pisząc dla kobiet, może stworzyć postać, która zachowaniem zamiast pokazywać, że problemy powinno rozwiązywać się rozmawiając, pokazuje coś zupełnie przeciwnego. Ucieczka i "niech się domyśli, jeśli mu zależy" - brawo za głupotę i jej reklamę w postaci bohaterki.
Jak wspominałam - dawno nie czytałam tego typu literatury więc nie wiedziałam, że standardem jest również wulgarny język. Czyżby obowiązywało jakieś minimum łaciny podwórkowej, którą trzeba umieścić w rozdziale, bo inaczej nie spełni się norm, czy coś?
Właśnie do mnie dotarło, że jestem chyba za stara na tego typu książki.
I bardzo dobrze mi z tą świadomością.
Zacznę od plusów. Tak postanowiłam. A więc: książka jest krótka. To byłoby na tyle.
Dawno, bardzo dawno nie czytałam nic co można określić jako literaturę kobiecą, a że chciałam oderwać się chociaż na chwilę od tego co dookoła, pomyślałam, że taka odskocznia będzie w sam raz. Pewnie byłaby gdybym wybrała cokolwiek innego niż "Mam coś Twojego".
Opowieść na żenująco niskim...
2020-12-19
Marne to wszystko. Mierne. Takie byle jakie. Żadne.
Brak składu, ładu i logicznego myślenia.
Mam wrażenie, że autorzy młodego pokolenia (w większości) poprzeczkę stawiają sobie najniżej jak się da i są usatysfakcjonowani, że udało im się ją przeskoczyć... Coś jakby osiągnięcie minimum było szczytem marzeń, równało się wzbiciem na wyżyny pisarstwa. Skąd u ludzi takie podejście?
Pan Piekiełko niestety też równa poziom w dół. Mam wrażenie, że autor włożył naprawdę sporo pracy, żeby zepsuć historię z takim potencjałem. Już nie wspomnę o wersji audio, w której zaczęłam zapoznawać się z historią
"Wymazanych". Lektor sprawia, że ma się ochotę pójść w ślady van Gogha, ale nie poprzestać na jednym uchu.
Początek historii jest ciekawy, można rzec: intrygujący. Jednak - jak to mówią - wszystko co dobre szybko się kończy, i tak oto szybko nadeszła kolejna część, a w niej pełno literackiej wełny mineralnej, którą autorzy zapychają dziury w fabule, czyli zajmujące pół książki pierdolety o niczym. Historię, którą można zamknąć w jednym rozdziale pan Piekiełko rozciąga do granic czytelniczej wytrzymałości, serwując nam kawałki o tym, że jeden z bohaterów "dbał o higienę, dlatego codziennie po powrocie z pracy mył ręce."
Cóż mogę powiedzieć...jeśli według autora mycie rąk raz dziennie jest dowodem na to, że ktoś dba o higienę, nie dziwi, że zadowala go przeskoczenie poprzeczki leżącej na podłodze. Końcówka powieści jest pisana w pośpiechu. Bohater odstręcza, jego postępowanie jest zupełnie pozbawione logiki...
Całość nie wzbudziła we mnie żadnych emocji, a to naprawdę rzadkość.
Nie, nie i jeszcze raz nie polecam.
Marne to wszystko. Mierne. Takie byle jakie. Żadne.
Brak składu, ładu i logicznego myślenia.
Mam wrażenie, że autorzy młodego pokolenia (w większości) poprzeczkę stawiają sobie najniżej jak się da i są usatysfakcjonowani, że udało im się ją przeskoczyć... Coś jakby osiągnięcie minimum było szczytem marzeń, równało się wzbiciem na wyżyny pisarstwa. Skąd u ludzi takie...
2020-09-27
Wiele hałasu o nic.
Wypadało nadrobić zaległości i alleluja, że zdecydowałam się na wersję audio, bowiem gdybym miała poświęcić czas tylko i wyłącznie na lekturę, byłaby to zupełna jego strata.
Jeśli jesteście w stanie wyrzucić z głowy obraz Audrey Hepburn,a najlepiej wersję filmową "Śniadania", to okazuje się, że opowiadanie Capote niczym szczególnym się nie wyróżnia. Najbardziej uderza postać panny Holly Golightly, która na kartach opowiadania jest zupełnie nijaka, kolokwialnie mówiąc: pusta niczym bęben maszyny losującej przed zwolnieniem blokady. Aż ciężko uwierzyć, jaką przepaść dzieli pierwowzór literacki od adaptacji filmowej.
Polecam jedynie w celu nadrobienia ewentualnych zaległości, bo dla przyjemności zdecydowanie lepiej obejrzeć ekranizację.
Wiele hałasu o nic.
Wypadało nadrobić zaległości i alleluja, że zdecydowałam się na wersję audio, bowiem gdybym miała poświęcić czas tylko i wyłącznie na lekturę, byłaby to zupełna jego strata.
Jeśli jesteście w stanie wyrzucić z głowy obraz Audrey Hepburn,a najlepiej wersję filmową "Śniadania", to okazuje się, że opowiadanie Capote niczym szczególnym się nie wyróżnia....
2020-09-11
Kilka lat temu Jo Nesbo napisał "Krew na śniegu". Jest to bardziej opowiadanie niż powieść, w którego fabułę ciężko uwierzyć, ba! ciężko nawet uwierzyć, że napisał je On. Tak po prawdzie opowiada o przysłowiowej dupie Maryni, a największą jego zaletą jest fakt, iż jest stosunkowo krótkie, liczy sobie bowiem niecałe 200 stron.
Tymczasem światło dzienne ujrzała najnowsza powieść Nesbo. Jakby mało było nieszczęść w tym roku, okazuje się, że 2020 nawet pod względem literackim nie zna litości, bowiem Nesbo wydał coś, co mogłabym określić jako wielką niczym szafa trzydrzwiowa, dupą Maryni. Wybaczcie kolokwializm, ale inaczej nazwać tego prostu nie sposób! Jestem rozgoryczona i czuję się oszukana. Jak można podać taki stos banialuków swoim czytelnikom?
Czytając "Królestwo" czułam się, jak podczas rozmowy z kimś, kto wiem, że kłamie, ubarwia, zmyśla swoją opowieść tylko po to, żeby się popisać. Czasem się tak zdarza, wtedy pozwalam mówić, wiedząc doskonale, że za chwilę owa osoba się zgubi, zapętli, a kłamstwo wyjdzie na jaw. Lektura "Królestwa" przypomniała mi dokładnie wysłuchiwanie takich przechwałek: zmyślonych, nieprawdopodobnych, nieinteresujących od pewnego momentu.
Kiedy Nesbo dokładał kolejną zbrodnię do kolekcji, tylko kiwałam głową, bo wiedziałam, że Autor uśmiercając bohaterów stosował zasadę brzmiącą mniej więcej tak: "a w następnym rozdziale zginie...ene due rabe, Chińczyk połknął żabę, raz dwa trzy - giniesz ty!..."
Ktoś przede mną w swojej opinii już się zastanawiał, czy tę powieść na pewno napisał Jo Nesbo - to pytanie nasuwa się samo, a odpowiedź nie jest wcale oczywista.
Jakby tego wszystkiego było mało, pseudofilozof i niedoszły bokser, czyli główny bohater, w swych niezliczonych przemyśleniach, wstydliwych wspomnieniach i śmiałych planach unicestwiania dodaje co rusz zwrot: "jak mawiają". Ma taką manierę, która ma go uczynić prawdopodobnie, jak mawiają, bardziej ludzkim, skutek przynosi to odwrotny, niestety.
Skoro i tak już wyszła ze mnie czepialska jędza, wspomnę jeszcze o tłumaczeniu, bowiem trafiają się w książce perełki, które jeszcze bardziej zniechęcają, a przecież sam Nesbo doskonale sobie w tej kwestii poradził. Kąski typu "przeszliśmy z domu niedługi kilometr...(..)..." , są, jak mawiają, gwoździem do trumny "Królestwa".
Kilka lat temu Jo Nesbo napisał "Krew na śniegu". Jest to bardziej opowiadanie niż powieść, w którego fabułę ciężko uwierzyć, ba! ciężko nawet uwierzyć, że napisał je On. Tak po prawdzie opowiada o przysłowiowej dupie Maryni, a największą jego zaletą jest fakt, iż jest stosunkowo krótkie, liczy sobie bowiem niecałe 200 stron.
Tymczasem światło dzienne ujrzała najnowsza...
2020-08-17
Trzeba mieć naprawdę sporo talentu, żeby tak skiepścić historię z takim potencjałem.
Autor niewątpliwie został tym talentem obdarzony i nie zawahał się z niego skorzystać.
Z pierwszej części książki dowiadujemy się jednego, mianowicie, że czyny Simo Häyhä mówią same za siebie. O jakie czyny, to pewnie czytelnik sięgający po biografię Fina przynajmniej z grubsza wie, a jeśli nie, jeżeli gdzieś usłyszał o Białej Śmierci, i chciał wiedzę o człowieku pogłębić, to radzę szukać dalej.
Autor, niczym pierwszorzędny chwalipięta, powtarza w swojej książce po wielokroć, że przeprowadził z Simo Häyhä bardzo wiele rozmów - mrowie, a mrowie - wszystko ma zarejestrowane na kasetach lub nośnikach cyfrowych, i, co stwierdzam po przeczytaniu, w zdecydowanej większości zachował chyba dla siebie.
Najlepszy snajper w historii naprawdę zasługuje na upamiętnienie, autor, który powinien nosić przydomek "Lisek chytrusek" chyba chciał upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, i zafundował sobie autoreklamę. Tekstów typu: "to ja rozmawiałem; ja widziałem; ja uczestniczyłem; ja, ja, ja..." jest tutaj cała masa, gwoździem do pisarskiej trumny jest pisanie o sobie w osobie trzeciej - tragedia.
Żeby nie było - od żołnierza piszącego o żołnierzu nie oczekuję niewiadomo jak wygórowanych doznań literackich, liczę na ciekawie przedstawioną historię, bardzo ciekawego człowieka. Tutaj tego nie dostałam.
Nie wydawajcie pieniędzy, ciekawiej historia Simo Häyhä przedstawiona jest w Wikipedii.
Trzeba mieć naprawdę sporo talentu, żeby tak skiepścić historię z takim potencjałem.
Autor niewątpliwie został tym talentem obdarzony i nie zawahał się z niego skorzystać.
Z pierwszej części książki dowiadujemy się jednego, mianowicie, że czyny Simo Häyhä mówią same za siebie. O jakie czyny, to pewnie czytelnik sięgający po biografię Fina przynajmniej z grubsza wie, a...
2020-07-24
Po czym poznać młode pokolenie rodzimych "kryminalistów"? Słownik wulgaryzmów mają w małym pałacu, a i z deklinacją tychże nie mają problemu. Króluje oczywiście "zajebiście", dla jednych wynika to ze współczesnych tendencji językowych, dla innych będzie to oznaka niezbyt bogatego zasobu słów; w końcu "zajebiście" oznacza dosłownie wszystko, można odpowiedzieć nim na każde pytanie.
"Dwa miesiące i jeden tydzień, z przerwą(...)" - jak mówi autor - tyle czasu powstawał "Pasażer na gapę", no cóż...to czuć. Bohaterowie nijacy, ich profile psychologiczne żadne. Wszystko naciągane i z zerową wartością poznawczą. "Pasażer na gapę" to nie dobry kryminał, to tania sensacja, coś jak amerykańskie kino klasy B, bez początku i sensu, z dużą ilością okrucieństwa, ichniejsze "fuck" zastepuje cała gama naszych, o zakończeniu nawet nie wspomnę.
Nie będę pogłębiać znajomości z autorem, ewidentnie między nami nie zaiskrzyło.
Po czym poznać młode pokolenie rodzimych "kryminalistów"? Słownik wulgaryzmów mają w małym pałacu, a i z deklinacją tychże nie mają problemu. Króluje oczywiście "zajebiście", dla jednych wynika to ze współczesnych tendencji językowych, dla innych będzie to oznaka niezbyt bogatego zasobu słów; w końcu "zajebiście" oznacza dosłownie wszystko, można odpowiedzieć nim na każde...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-26
Pierdu - pierdu, panie Karika, pierdu - pierdu.
Kto przeczytał cokolwiek pióra Słowaka temu nawet powieka nie drgnie, albowiem, to wszystko już było, chociażby w "Ciemności". Wcześniej dostaliśmy po prostu wydłużoną formę, która ciekawiła, ba!, która nawet trzymała w napięciu, "Samotność" to skondensowany bełkot. Wybaczcie, ale nie przemawia do mnie zupełnie ani początek, na który dostajemy masło maślane w postaci wynurzeń o tytułowej samotność, ani punkt kulminacyjny czyli szybka akcja w pociągu, ani finał, który u Kariki nie jest niczym nowym.
Jedynym plusem lektury tego opowiadania, jest świadomość, że do prozy autora nie wrócę. Zupełnie nam nie po drodze.
Pierdu - pierdu, panie Karika, pierdu - pierdu.
Kto przeczytał cokolwiek pióra Słowaka temu nawet powieka nie drgnie, albowiem, to wszystko już było, chociażby w "Ciemności". Wcześniej dostaliśmy po prostu wydłużoną formę, która ciekawiła, ba!, która nawet trzymała w napięciu, "Samotność" to skondensowany bełkot. Wybaczcie, ale nie przemawia do mnie zupełnie ani początek,...
2020-04-12
Listy przedświątecznych zakupów bywają bardziej emocjonujące, a czasem pewnie nawet bardziej wzruszające, pisane bardziej emocjonalnie, temperamentnie.
Z pewnością bardziej niż "Olga".
Skusiłam się, bowiem "Lektor" tegoż autora jest historią, która nie pozwala pozostać obojętnym i na podobne emocje liczyłam teraz. Nic z tego.
Przewidywalna i oklepana, nudna, nic nie wnosząca. Nie robudziła we mnie żadnych uczuć poza sennością.
Szkoda czasu.
Listy przedświątecznych zakupów bywają bardziej emocjonujące, a czasem pewnie nawet bardziej wzruszające, pisane bardziej emocjonalnie, temperamentnie.
Z pewnością bardziej niż "Olga".
Skusiłam się, bowiem "Lektor" tegoż autora jest historią, która nie pozwala pozostać obojętnym i na podobne emocje liczyłam teraz. Nic z tego.
Przewidywalna i oklepana, nudna, nic nie...
2020-03-31
Ała! Moje biedne uszy i umysł, do którego wlewał się ten bełkot w wersji audio!
Aż bolało, szczególnie kiedy dotarłam do drugiej połowy książki. Najgorsze, że tego się już nie da odsłyszeć!
Przejrzałam opinie, odsiałam te napisane "we współpracy z" i nadal zastanawiam się czy to ze mną jest coś nie tak?
To nie jest dobry kryminał. To sensacyjne science fiction, coś jak Terminator w połączeniu z niewiadomo czym. Niezniszczalny Marcin Zakrzewski - którego kochają wszystkie kobiety, a mężczyźni podziwiają - na tropie. Niczym wrocławski samotny jeździec przeciwko całemu światu. Bzdury, bzdury, i jeszcze raz fantasmagorie!
Zlepek wydarzeń, z których można byłoby stworzyć całkiem udane dwa tomy cyklu upchane na siłę w jeden. A zapowiadało się tak dobrze! Ba! Zaczęło się dobrze! Nagle jednak okazuje się, że Zakrzewski jest praktycznie jedynym śledczym na Dolnym Śląsku, a połowa nieszczęść dzieje się w jego bloku mieszkalnym, tudzież na osiedlu...Wrocław strasznie się skurczył. Wszyscy są od niego zależni - z komendantem i prokuraturą na czele, media patrzą przychylnie - cud miód i orzeszki.
A tymczasem nasz heros nie potrafi połączyć najprostszych faktów podetkniętych pod sam nos.
Nie kupuję tego, a wydarzenia z drugiej części sprawiły, że uszy nieomal mi odpadły, krzycząc z bólu: "wyłącz to!, wyłącz!!".
Po trzecią część cyklu nie sięgnę.
Ała! Moje biedne uszy i umysł, do którego wlewał się ten bełkot w wersji audio!
Aż bolało, szczególnie kiedy dotarłam do drugiej połowy książki. Najgorsze, że tego się już nie da odsłyszeć!
Przejrzałam opinie, odsiałam te napisane "we współpracy z" i nadal zastanawiam się czy to ze mną jest coś nie tak?
To nie jest dobry kryminał. To sensacyjne science fiction, coś jak...
2019-12-19
Bardzo to wszystko melodramatyczne.
Gdybym wiedziała, gdybym chociaż przeczuwała, czego się spodziewać, wzięłabym i obeszła "Ostatni ślad" szerokim łukiem, nie zerknąwszy nawet w jego stronę.
Nie jestem fanką powieści obyczajowej, a tak odbieram właśnie tę powieść - bardzo rozwleczona i do granic melodramatyczna historia, która naprawdę niewiele ma wspólnego z kryminałem. A zaczynało się całkiem przyzwoicie i ciekawie, później, ewidentnie niedopieszczona autorka, zaczęła się roztkliwiać i tworzyć romans...
Nie ze mną te numery, pani Link! To było nasze pierwsze i ostatnie spotkanie.
Nie twierdzę, że powieść jest skrajnie zła, bo nie jest, i zwolennicy gatunku na pewno będą zadowoleni, natomiast fani soczystych i pełnokrwistych kryminałów zaziewają się na amen.
Bardzo to wszystko melodramatyczne.
Gdybym wiedziała, gdybym chociaż przeczuwała, czego się spodziewać, wzięłabym i obeszła "Ostatni ślad" szerokim łukiem, nie zerknąwszy nawet w jego stronę.
Nie jestem fanką powieści obyczajowej, a tak odbieram właśnie tę powieść - bardzo rozwleczona i do granic melodramatyczna historia, która naprawdę niewiele ma wspólnego z...
2019-12-03
"Inkub", czyli droga przez mękę.
Dwa tygodnie brnęłam, popychając samą siebie do kontynuowania lektury przez nieurodzajną fabułę, anemiczne postaci, jałowe poczucie humoru zawarte na ponad 700 stronach. Wreszcie, niczym Agnieszka Chylińska dwadzieścia lat temu, dobijając do 500 strony, stwierdziłam, że kiedy powiem sobie dość, (a czułam, że to już niedługo), oczy nawet mi nie mrugną. Nie-e-e-e! (to już wyśpiewałam, z wyraźnym poczuciem ulgi).
Starczyło mi sił na 520 stron, co, śmiem twierdzić, jest i tak całkiem niezłym wynikiem; resztę przekartkowałam. Zupełnie nie potrafiłam wczuć się w lekturę, chociaż na "Inkuba" polowałam od długiego czasu i nie mogłam się doczekać kiedy trafi w moje ręce. Tymczasem zamiast wciągnąć, zaciekawić, rozbudzić wyobraźnię, no i przerazić wystraszyć i zaskoczyć jak na zapowiadaną powieść grozy przystało, Inkub okazał się beznamiętną stertą kartek połączoną ładną okładką. Pół tysiąca stron, które przeczytałam nie wniosły niczego do mojego życia, historia z ogromnym potencjałem, a napisana tak, że przeszłam obok zupełnie niewzruszona. Jakby tego było mało, dobił mnie autor w posłowiu, które jeszcze dobitniej uświadamia jak ogromny potencjał został tutaj przegadany, zmarnowany, niewykorzystany; udało mu się jednak, w tymże komentarzu, rozbawić mnie jak jeszcze nigdy wcześniej, poleca on bowiem przeczytać "Inkuba" jeszcze raz, no cóż, panie Urbanowicz: za skarby świata!
Przez pierwsze 120 stron czułam się jakbym czytała "Czarny wygon" Dardy, po kolejnych 120, chociaż myślałam że nigdy tego nie powiem: żałowałam, że to jednak nie on, bo chociaż pan Darda przewidywalny jest i też niezbyt przerażające są jego historie, to jednak wciągają.
Odłożony z ulgą, "Inkub" na biblioteczce zajmuje najniższą półkę, wiecie, taką "półkę wstydu", gdzie odkłada się książki, które okazały się kompletnym niewypałem, ich zakup stratą pieniędzy, a lektura stratą czasu.
"Inkub", czyli droga przez mękę.
Dwa tygodnie brnęłam, popychając samą siebie do kontynuowania lektury przez nieurodzajną fabułę, anemiczne postaci, jałowe poczucie humoru zawarte na ponad 700 stronach. Wreszcie, niczym Agnieszka Chylińska dwadzieścia lat temu, dobijając do 500 strony, stwierdziłam, że kiedy powiem sobie dość, (a czułam, że to już niedługo), oczy nawet mi...
2019-10-20
Nim Tess Gerritsen zaczęła tworzyć thrillery medyczne, którymi zdobyła rzeszę oddanych czytelników, w tym mnie, pisała pseudokryminały erotyczno-romantyczne, czy harlequiny z wątkiem kryminalnym - jak zwał tak zwał - nie zmienia to faktu, że nie są to pozycje, pod jakimkolwiek względem wartościowe, ot czytadła, jakich pierdylion.
"Kształt nocy" - gdzieś wyczytałam, że to horror, gdzieś indziej: że thriller, co rozbawiło mnie tak, że brzuch do tej pory boli, a łzy płyną strumieniami - okazał się dokładnie takim czytadłem bez wartości.
Kto czytał "Cari Morę" Thomasa Harrisa i poczuł się zawiedziony, ten poczuje to samo, a może nawet bardziej, podczas lektury "Kształtu nocy"... Zawód i rozczarowanie - nie takich uczuć spodziewałam się po twórczyni duetu Rizzoli/Isles.
Kontrakt z wydawnictwem podpisywała pani Gerritsen chyba bez czytania drobnego druczku u dołu strony (no cóż, nie od dziś wiadomo, że szewc bez butów chodzi), i kiedy okazało się, że termin oddania książki przypada na za tydzień od przedwczoraj, autorka podśpiewując "Ooops, I did it again!", sięgnęła do swoich pisarskich korzeni. I tak oto, otrzymaliśmy: bezbarwną bohaterkę, z przeszłością przed którą ucieka, do której wraca na co drugiej stronie, której jesteśmy się w stanie domyślić od początku; sceny erotyczne rodem z nieudanej podróbki Greya, z kimś, kto...buhahahahaha...przepraszam, ale nie będę spoilerować, oraz żenujący wąteczek kryminalny. A nie! Przepraszam! Jest tutaj element zaczerpnięty z horrorów klasy Ż: zachowanie bohaterki, która mimo mrugających ostrzegawczych neonow z napisem "za tymi drzewami czai się morderca", zamiast brać nogi za pas, uznaje, sięgając do klamki, że na pewno nic jej nie grozi...litości!
"Kształt nocy" to w moim odczuciu kompletna strata czasu, pieniędzy, oczu, szarych komórek, drzew, tuszu, i wszystkiego co składa się na proces "od wydawnictwa, do czytelników".
Nie polecam.
Nim Tess Gerritsen zaczęła tworzyć thrillery medyczne, którymi zdobyła rzeszę oddanych czytelników, w tym mnie, pisała pseudokryminały erotyczno-romantyczne, czy harlequiny z wątkiem kryminalnym - jak zwał tak zwał - nie zmienia to faktu, że nie są to pozycje, pod jakimkolwiek względem wartościowe, ot czytadła, jakich pierdylion.
"Kształt nocy" - gdzieś wyczytałam, że to...
2019-09-21
"Słoneczna dolina" to moja druga przygoda z Autorem.
Zamiast jednak kontynuować cykl "Dom na Wyrębach", który był pierwszą, postanowiłam rozpocząć drugi cykl, czyli "Czarny Wygon".
Lekturę rozpoczęłam od słuchania audiobooka, co okazało się bardzo nietrafionym pomysłem, bowiem Wiktor Zborowski jako lektor, zabił we mnie chęć poznawania historii "Czarnego Wygonu", jednak zanim ją zabił - uśpił. "Czarny Wygon" w jego interpretacji to bardzo silny środek nasenny, działa niczym zastrzyk z nowokainy na B.A. Baracusa z Drużyny A, jaki aplikowali mu kumple przed każdym lotem. Nie da się tego jednocześnie słuchać i normalnie funkcjonować, więc przerzuciłam się na tradycyjną wersję książki. Tutaj zrobiło się ciut lepiej, jednak, prawdę powiedziawszy, szału cały czas nie było i nie ma. "Czarny Wygon" to nudy, nudy i jeszcze raz nudy, co pozwoliło mi zastanowić się nad tym dlaczego okrzyknięto go powieścią grozy? Powieść taka powinna wzbudzić emocje, a tymczasem za chwilę nie będę pamiętać, że w ogóle miałam ją w rękach... Może, ale tylko może, gdybym czytałam ją w środku nocy, w środku lasu, w szałasie, przy pełni księżyca, wśród wycia wilków, chrumkania dzików, chrzęstu miażdżonych orzechów szczękami wściekłych wiewiórek i szumu drzew, poczułabym pewien rodzaj grozy? Nie, wtedy też nie, wtedy włączyłabym po prostu wersję audio i cała okolica zasnęłaby w mgnieniu oka.
"Słoneczna dolina" to moja druga przygoda z Autorem.
Zamiast jednak kontynuować cykl "Dom na Wyrębach", który był pierwszą, postanowiłam rozpocząć drugi cykl, czyli "Czarny Wygon".
Lekturę rozpoczęłam od słuchania audiobooka, co okazało się bardzo nietrafionym pomysłem, bowiem Wiktor Zborowski jako lektor, zabił we mnie chęć poznawania historii "Czarnego Wygonu", jednak...
2019-08-07
"Czerń kruka", czyli nudy, nudy i jeszcze raz... <stłumione ziewniecie>...nudy.
W 2006 roku w Wielkiej Brytanii "Czerni kruka" zdobyła nagrodę dla najlepszej powieści kryminalnej: Złoty Sztylet. Nagrodę w konkurencji "Flaki & olej" przyznałabym bez mrugnięcia okiem, bowiem na to zasługuje bez dwóch zdań, i przyznam, że aż boję się myśleć jak kiepska musiała być konkurencja, albo o czym myślało szanowne jury skoro stało się tak jak się stało.
Powolny, ślamazarny kryminał, przy którym człowiek musi się mocno pilnować żeby:
A. Nie zasnąć;
B. Nie odlecieć myślami hen hen daleko...
C. Nie zwichnąć sobie szczęki, ponieważ ziewanie z każdą stroną przybiera na sile.
Ale wiecie co? Choć byście i odlecieli myślami, i bezwiednie przerzucali kartki, nie stracicie nic z akcji, ponieważ żadnej akcji, napięcia i zaskakujących jej zwrotów tutaj nie ma. Jedyne napięcie byłoby gdybyście czytając: w jednej ręce trzymali książkę, drugą wetknęli do kontaktu. Jednak nie polecam tego robić ;)
Jednostajnie monotonnym tempem autokra opowiada historię, której zakończenia domyślicie się bardzo szybko. Szetlandy są piękne, malowincze, i nie dziwię się, że tą dziewiczą poniekąd krainę wybrała sobie autorka jako miejsce akcji, jednak to nie jest powód żeby pisać tak ospale i beznamiętnie.
Wynudziłam się przy tej książce jak rzadko kiedy.
Dla mnie to było pierwsze i ostatnie spotkanie z autorką.
"Czerń kruka", czyli nudy, nudy i jeszcze raz... <stłumione ziewniecie>...nudy.
W 2006 roku w Wielkiej Brytanii "Czerni kruka" zdobyła nagrodę dla najlepszej powieści kryminalnej: Złoty Sztylet. Nagrodę w konkurencji "Flaki & olej" przyznałabym bez mrugnięcia okiem, bowiem na to zasługuje bez dwóch zdań, i przyznam, że aż boję się myśleć jak kiepska musiała być...
Wytrwałość dzikich kwiatów - to dzięki niej dobrnęłam do końca tej historii. A łatwo nie było, bowiem huragan egoizmu głównej bohaterki wiał z taką mocą, że moje słabe korzonki ledwo trzymały się podłoża, a nawałnica bzdurnych zachowań sprawiała, że co rusz opadały mi płatki. Ale wytrwałam. I wiem na pewno, że po kontynuację nie sięgnę, a tę część uważam, za płytką a także poniekąd krzywdzącą dla kogoś, kto chciałby czerpać wzorce z zachowań jakimi autorka kieruje swoją bohaterką.
Pomysł na powieść jest bardzo dobry i nader ważny, tylko niestety tak samo spłycony. Poważne tematy potraktowane są po łebkach, szczególnie dramatyczne wydarzenia w ostatnich rozdziałach. Zakrawa to wszystko na kpinę, no chyba że czegoś nie zrozumiałam i ta powieść to ma być pochwała egoizmu, jeśli tak, to Salem, główna bohaterka, jest tegoż synonimem.
Fuj, ble, a kysz i oby jak najdalej od takich osób.
Wytrwałość dzikich kwiatów - to dzięki niej dobrnęłam do końca tej historii. A łatwo nie było, bowiem huragan egoizmu głównej bohaterki wiał z taką mocą, że moje słabe korzonki ledwo trzymały się podłoża, a nawałnica bzdurnych zachowań sprawiała, że co rusz opadały mi płatki. Ale wytrwałam. I wiem na pewno, że po kontynuację nie sięgnę, a tę część uważam, za płytką a także...
więcej Pokaż mimo to