-
ArtykułyNiebiałym bohaterom mniej się wybacza – rozmowa z Sheeną Patel o „Jestem fanką”Anna Sierant1
-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz3
-
ArtykułyNigdy nie jest za późno na spełnianie marzeń? 100-letnia pisarka właśnie wydała dwie książkiAnna Sierant5
-
Artykuły„Chłopcy z ulicy Pawła”. Spacer po Budapeszcie śladami bohaterów kultowej książki z dzieciństwaDaniel Warmuz7
Biblioteczka
2017-08-14
2017-02-01
2016-10-26
Choroba Maddy jest bardzo rzadka. Mówiąc krótko - ma alergię na cały świat. Od siedemnastu lat nie opuszcza domu, a jedynymi osobami, które widuje są jej mama i pielęgniarka. Pewnego dnia dziewczyna musi zmierzyć się ze światem zewnętrznym, kiedy na przeciwko jej domu przeprowadza się Olly. Czy dziewczyna będzie potrafiła zmienić swoje życie i podejmie największe ryzyko dla tej znajomości?
Przyznajcie sami - ta okładka przyciąga wzrok. Kiedy dowiedziałem się o istnieniu tej pozycji, zachwyciłem się wydaniem - taka wiosenna oprawa jest godna podziwu. Wiecie, nie powinno się oceniać książki po okładce, jednak czy okładka ma coś wspólnego z treścią? Nie powiedziałbym. Zacznijmy od tego, że jest to powieść krótka, gdyby usunąć z niej wszystkie ilustracje i nieco to uszczuplić, wyszłoby pewnie niecałe dwieście stron. Myślę, że to akurat dobre posunięcie, bo czyta się to naprawdę szybko, trzy wieczory wystarczyły, abym zapoznał się z treścią. Trafiłem akurat w porę, ponieważ miałem na głowie sporo stresów, a pogoda dawała w kość - to książka idealna na takie pory. Do lektury zachęciła mnie moja przyjaciółka Julka, która tak długo nadawała mi na temat tworu Yoon, że nie wytrzymałem i przeczytałem. I jak to wszystko wyszło?
Doceniam pomysł na fabułę, niby wydaje się być taki prosty i oklepany, jednak tkwi w nim coś zupełnie nieszablonowego, co zdecydowanie pomogło mi w zrozumieniu tej powieści. Nie ukrywam, iż siedemnaście lat spędzonych w domu jest dla mnie ogromną dystopią, jednak jestem świadomy, że takie sytuacje mogą mieć miejsce. Taki stan rzeczy skłonił mnie do przemyśleń, w końcu w tych czasach mam więcej wolności, niż mogłem pomyśleć. Pomimo, że bardzo wiele czasu spędzam w domu, to nie wyobrażam sobie nie wyjść choć na chwilę z domu każdego dnia. Na przykład dziś - cały dzień leje, ja nigdzie nie wyszedłem i dostaję cholery. Cieszmy się z tego, co mamy, bo niektórzy mogą mieć po prostu znacznie gorszą sytuację.
Maddie to postać jednocześnie infantylna i interesująca. Bloguje, czyta książki - brzmi jak opis typowej blogerki, czyż nie? Jednak, coś mi w niej nie pasuje. Gdyby żyła jak każda normalna dziewczyna nic bym do niej nie miał, aczkolwiek nie potrafiłem jej w pełni zrozumieć. Zupełnie nie spoilerując mogę Wam powiedzieć, że powieść ta traktuje o zauroczeniu i tak, można zwymiotować podczas lektury. Jest tutaj tyle tych wszystkich ochów i achów, że dla takiego normalnego chłopaka może być już za wiele. Zaciekawił mnie z pewnością Olly, czyli chłopak z trudną przeszłością. Sam fakt, że posiada on dosyć niewyrozumiałego ojca sprawił, że chciałem poznać jak najwięcej faktów odnośnie tej rodziny. Nie obraziłbym się, jeśli autorka napisałaby coś więcej o tych osobach.
Oprócz tej dwójki bardzo ciekawą bohaterką była Carla, czyli hiszpańska pielęgniarka nastolatki. Można powiedzieć, że jest to po prostu ideał każdej matki, potrafi zrozumieć i się zaopiekować, jednak posiada lampkę z tyłu głowy i w każdym przypadku zagrożenia umie dać dobrą radę. Swoim działaniem zaimponowała mi, mało kto zrobiłby podobną rzecz. Powieść ta świetnie pokazuje, jak ważne są konsekwencje, z doświadczenia wiem, że spora część młodzieży najpierw myśli, potem robi, co nie zawsze przynosi pozytywne skutki. Ogólnie sporo wniosków mogłem wyciągnąć czytając tę pozycję, powinniśmy żyć pełnią życia, podróżować, poznawać nowych ludzi - może nadejść w końcu moment, kiedy zostaniemy pozbawieni choćby najprostszych udogodnień. Bardzo się cieszę, że miałem okazję przeczytać tę pozycję, głównie przez te wnioski.
Kiedy dobrnąłem już do zakończenia byłem bardzo zaskoczony. Przyznam szczerze, że takiego obrotu wydarzeń się zupełnie nie spodziewałem. Z jednej strony jestem rozczarowany, ponieważ dostaliśmy coś na miarę historyjki z Ukrytej Prawdy, aczkolwiek zaskoczyło mnie to na tyle, że po prostu nie oczekiwałem wiele po winowajczyni. Niemniej jednak, gdyby ktoś potraktował mnie w podobny sposób chyba znienawidziłbym tę postać. Poniekąd takie zakończenie nie pasowało mi do stylu tejże powieści, ponieważ danie do tak cukierkowej i nieco przerysowanej książki tak zaskakujące zakończenie, to strzał w stopę. Autorce udało się to wszystko wyważyć i wypadło to w miarę znośnie, aczkolwiek takich rozwiązań nie polecam. Powieść ta może być też uznana za dosyć nierealną, głównie mam na myśli tutaj wyjazd w pewne miejsce, który był zbyt idealny, żeby był prawdziwy.
Podsumowując Ponad wszystko to książka dobra, jednak brakuje jej realności i czegoś. Nie wiem niestety czego. Wyciągnąłem z tej lektury bardzo wiele ciekawych wniosków, mimo, że były tam elementy, które nie trzymają się kupy. Czekam na kolejne książki tej autorki, podobnież ta nowa ma być już niedługo w Polsce, więc na pewno po nią chwycę. Polecam głównie płci pięknej, choć panowie być może też znajdą tutaj coś dla siebie.
Moja ocena: 8/10
Choroba Maddy jest bardzo rzadka. Mówiąc krótko - ma alergię na cały świat. Od siedemnastu lat nie opuszcza domu, a jedynymi osobami, które widuje są jej mama i pielęgniarka. Pewnego dnia dziewczyna musi zmierzyć się ze światem zewnętrznym, kiedy na przeciwko jej domu przeprowadza się Olly. Czy dziewczyna będzie potrafiła zmienić swoje życie i podejmie największe ryzyko dla...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-10-11
Safiya i Iseult, młode czarodziejki, znów wpadły w tarapaty. Muszą uciekać. Natychmiast. Safi jest jedyną w Czarnoziemiach prawdodziejką, zdolną zdemaskować każde kłamstwo. Swój dar trzyma w sekrecie, inaczej zostanie wykorzystywana w konflikcie między imperiami. Z kolei prawdziwe moce Iseult są tajemnicą nawet dla niej samej. I lepiej, żeby tak zostało. Safi i Iseult pragną jedynie wolności. Niebezpieczeństwo czai się tuż za rogiem. Zbliżają się niespokojne czasy, wojna wisi w powietrzu i nawet sojusznicy nie grają fair. Przyjaciółki będą walczyć z władcami i ich najemnikami. Niektórzy posuną się do ostateczności, by dopaść prawdodziejkę.
Fenomen Prawdodziejki był dla mnie zagadką. Słyszałem bardzo dużo pozytywnych opinii na temat tej powieści i ucieszyłem się niezmiernie jak dowiedziałem się o premierze w Polsce. Przede wszystkim należy docenić okładkę, która jest wprost bajeczna! Mógłbym spędzić godziny wpatrując się w nią, ma w sobie magię bijącą od tworu Dennard. Warto wspomnieć, że jest to książka nieco wyższa od większości pozycji na mojej półce. Nie jest to opowieść bardzo długa, dzięki krótkim rozdziałom opowieść zyskała na spójności, dlatego też szybko udało mi się ją przeczytać. No i mapa - Czaroziemie swoim położeniem przypomina mi Europę, jakoś tak od razu miałem to skojarzenie. Tak więc przeczytałem. Susan Dennard po prostu mnie kupiła, to było fenomenalne!
Od samego początku akcja pędzi jak struś pędziwiatr. Przyznam szczerze, że na początku trudno było mi się wgryźć w tę historię, głównie przez wiele skomplikowanych nazw i dość niezrozumiałych problemów politycznych, jednak wystarczyło około 150 strony, bym wciągnął się bez bicia. Zdecydowanie warto przebrnąć przez nużące i z początku niezrozumiałe fragmenty, ponieważ to co dostajemy na samym końcu zaskakuje nas samych. Przez całą książkę nie ma momentu wytchnienia, można porównać ją do pędzącego pociągu, który zatrzymuje się jedynie na kilku stacjach, owszem - mamy kilka powolniejszych chwil, ale bardzo dobrze zrobiły one powieści.
Główne bohaterki są po prostu strzałem w dziesiątkę. Safiya i Iseult to osoby zupełnie od siebie różne i niezwykle barwne. Pierwsza z nich jest tytułową prawdodziejką, czyli czarodziejką, która potrafi rozszyfrować każde kłamstwo, natomiast Is to więziodziejka, której specjalnością jest - przynajmniej ja to tak odebrałem - panowanie nad więziami. Ich przyjaźń jest naprawdę ciekawa i uważam, że wiele osób powinno brać z nich przykład, pomimo wielu różnic, potrafią znaleźć wspólny mianownik i ostatecznie tworzą świetny duet. Ostatecznie na pierwszy plan nie wyróżnia się żaden bohater, każda z postaci, nawet te drugoplanowe są przemyślane i po prostu ciekawe. Takie osoby, jak Merik, Kullen, Evrane czy matka Is sprawiły, że ta historia była jeszcze lepsza.
Świat wykreowany przez autorkę jest jednym z najbardziej dopracowanych i ciekawych, o jakich do tej pory miałem okazję czytać. Główną rolę grają tutaj wiedźmy, które mają bardzo wiele odmian. Głosodziejki, pływodziejki, wododziejki, krwiodzieje, wiatrodzieje, więziodzieje oraz oczywiście jedyna w swoim rodzaju prawdodziejka. Z pewnością jest więcej tych odmian, ale nie pamiętam wszystkich. Sam chciałbym odwiedzić krainy Nubreveny, opisy tego miejsca mnie zachwyciły. Przez znaczną część książki jesteśmy na statku, dlatego też fajnie było dowiedzieć się o smaczkach i takich szczegółach odnośnie żeglugi morskiej. Mimo wszystko jest mi mało. Chciałbym dowiedzieć się jeszcze więcej o tym uniwersum i liczę, że w kolejnej części moje wątpliwości zostały rozmyte.
Jak można opisać tę powieść w trzech słowach? Bardzo dobra fantastyka! Jest to coś zupełnie innego od wszystkich tego typu książek na rynku wydawniczym. Na to właśnie liczyłem, potrzebowałem czegoś oryginalnego i nieszablonowego i właśnie to otrzymałem. Język, którego używa autorka jest luźny i nie odczuwamy zmęczenia lekturą, to niezwykła umiejętność, żeby pisać o rzeczach skomplikowanej w bardzo łatwy sposób. Jeśli, chodzi o wątek miłosny, występuję, aczkolwiek nie ma zbyt wielkiego znaczenia. Osobiście uważam, że można było to rozegrać trochę inaczej, pewne wydarzenie powinno mieć miejsce w następnym tomie, jednak sam kibicuje tej parze. Przeczytajcie, a będziecie wiedzieli o co mi chodzi. Ciekawy jest także wątek krwiodzieja, który poluje na dziewczyny, czekam na rozwinięcie tego wszystkiego, Aeduan - jak zobaczyłem to imię, to od razu na myśl przyszedł mi Aedion z serii Szklany tron.
Lekkim zaskoczeniem było dla mnie zakończenie, które pozostawiło po mnie coś w rodzaju konsternacji. Z jednej strony cieszyłem się z takiego obrotu wydarzeń, jednak z drugiej miejsce miały wydarzenie, które według mnie zdarzyć się nie powinny. Niemniej jednak mam nadzieję, że pisarka wybrnie z tego w nieszablonowy sposób i dam się zaskoczyć. Bez dwóch zdań Prawdodziejkę porównać można do jednej z moich ulubionych serii Szklany tron, te uniwersa są niezwykle podobne, jednak moje serce nadal pozostaje z Celaeną Sardothien, być może następne tomy sprawią, że dopuszczę się zdrady, tego nie wykluczam.
Podsumowując Prawdodziejka to doskonała powieść fantastyczna, która jest bardzo dobrze napisana, Susan Dennard wykreowała dopracowany i przede wszystkim intrygujący świat. Warto sięgnąć między innymi dzięki dwóm nieszablonowym bohaterkom, których przyjaźń jest wręcz idealna. Jeśli szukacie dobrego fantasy, to uwierzcie mi - nie pożałujecie, jak przeczytacie. Zdecydowanie polecam i nie mogę się doczekać kolejnego tomu!
Moja ocena: 9/10
Safiya i Iseult, młode czarodziejki, znów wpadły w tarapaty. Muszą uciekać. Natychmiast. Safi jest jedyną w Czarnoziemiach prawdodziejką, zdolną zdemaskować każde kłamstwo. Swój dar trzyma w sekrecie, inaczej zostanie wykorzystywana w konflikcie między imperiami. Z kolei prawdziwe moce Iseult są tajemnicą nawet dla niej samej. I lepiej, żeby tak zostało. Safi i Iseult...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-08-14
Dziewiętnastoletnia Feyra jest łowczynią. Podczas srogiej zimy zapuszcza się w pobliże muru, który oddziela ludzkie ziemie od Prythianu, krainy zamieszkanej przez rasę obdarzonych magią śmiertelnie niebezpiecznych stworzeń, która przed wiekami panowała nad światem. Podczas polowania dziewczyna zabija ogromnego wilka. Wkrótce w drzwiach jej chaty staje pochodzący z wysokiego rodu Tamlin w postaci złowrogiej bestii, żądając zadośćuczynienia za ten czyn. Feyra musi wybrać - albo zginie w nierównej walce, albo uda się razem z Tamlinem do Prythianu i spędzi tam resztę swoich dni. Czy dziewczyna będzie w stanie pokonać swój strach i uprzedzenia?
Sarę J. Maas uwielbiam, co już pewnie wiecie. Seria Szklany tron po prostu mną zawładnęła, tak wciągającego fantasy jeszcze nie czytałem. Oczywistym jest, że miałem wiele obaw, że początek nowej serii tejże autorki okaże się konkretnym niewypałem. Czy tak było? Nie powiedziałbym! Jakieś kilka miesięcy temu, kiedy to odbyła się premiera Dworu cierni i róż mówili o niej po prostu wszyscy. Tyle recenzji, tyle zdjęć - czułem się bardzo zachęcony. Dlatego też będąc na Warszawskich Targach Książki zakupiłem tę pozycję, co było zupełnie spontaniczne, jadąc do Warszawy nie miałem w planach nabycia jej. Fakt - prędzej czy później i tak, i tak chwyciłbym po tę książkę, jednak bardzo się cieszę, że stało się to w tym terminie. Dobra, bez zbędnego przedłużania - ACOTAR to życie.
Przede wszystkim warto docenić wydanie tejże powieści. Bardzo się cieszę, że wydawnictwo zachowało oryginalną okładkę, która jest wprost fenomenalna. Jak koloru czerwonego nie lubię, tak tutaj wygląda on naprawdę imponująco, nie można oderwać wzroku od tej oprawy. Z takich graficznych smaczków - pierwsza strona każdego rozdziału spowita jest cierniami, które robią fajny klimat. Z resztą, ja tego Wam dokładnie nie wytłumaczę, musicie zobaczyć sami. Książka nie jest przesadnie długa, ponad 500 stron czytało się naprawdę szybko, choć lektura zajęła mi ponad tydzień, jednak to było spowodowane wyjazdem, gdyby go nie było zapewne przełknąłbym ją w zaledwie kilka dni. Mam zastrzeżenia do czcionki - powinna zostać zachowana ta, która używana jest w serii z Celaeną.
Książka ta oparta jest przede wszystkim na baśni Piękna i Bestia, co miejscami jest naprawdę widoczne, jednak ta historia jest o wiele bardziej zawikłana. Autorka nie ogranicza się jedynie do tego odwołania - ja wyczułem tam także inspirację mitem o Persefonie. Jest to ten typ oparcia, który nie przeszkadza nam aż tak bardzo, z racji, że cała historia polega na czymś zupełnie innym. Przed lekturą tejże pozycji miałem lekkie obawy, że to wszystko potoczy się według planu jaki panuje w baśni - myliłem się. Sarah J. Maas w każdy możliwy sposób stara się utrudniać bohaterom życie, czasami trudno połapać się w jej myśleniu. Od razu Wam powiem, że do napisania tej recenzji siadam jakiś tydzień po skończeniu książki, ponieważ potrzebowałem po prostu ochłonięcia, nigdy nie czułem takiej ekscytacji i niedosytu po jakiejkolwiek lekturze.
Zacznijmy standardowo na rzeczach, które mi się nie podobały, wolę mieć to już z głowy. Nie brakuje tutaj niestety czegoś co jest zbyt banalne, żeby było napisane przez Sarę J. Maas. Chodzi mi tu o pewną klątwę, która miała tak proste rozwiązanie, że głowa mała. Nie dowierzam po prostu, że wypowiedzenie dwóch prostych słów miałoby skończyć ich cierpienia. Na kartach tej powieści pada pewna zagadka, która mówiąc szczerze nie jest zbyt prosta. Niemniej jednak - ja pomyliłem się w rozwiązaniu, aczkolwiek po poznaniu rezolucji wszystko ułożyło się w jedną całość i zacząłem wątpić w głupotę, swoją i Feyry. Do gustu nie przypadło mi niestety zakończenie, pisarka poszła po linii najmniejszego oporu, myślałem, że to wszystko skończy się w bardziej imponujący sposób. Dlatego też mam pełno obaw przed lekturą drugiego tomu, odnoszę wrażenie, że jest on niepotrzebny.
Postacie są tutaj bez dwóch zdań nieszablonowi. Główna bohaterka Feyra wywołała u mnie naprawdę skrajne emocje, z jednej strony jest silna, nie da sobie w kaszę dmuchać, aczkolwiek jej głupota i naiwność po prostu mnie dobijały. Każdy trzeźwo myślący człowiek nie podjąłby tylu durnych decyzji. Dwór cierni i róż wyróżnia się także świetnymi męskimi postaciami. Wielu pisarzy ma zwykle problemy z wykreowaniem chłopaków - Sarah J. Maas zrobiła to fenomenalnie. Tamlin i Lucien są świetni, choć bardziej polubiłem tego drugiego. Z zaciekawieniem obserwowałem poczynania Rhysanda, jednak jakoś nie wzbudził on u mnie sympatii. Warto też wspomnieć o rodzinie Feyry, siostry, choć głupie przypadły mi do gustu, ojciec trochę mniej. Pewnie jesteście ciekawi - jestem w tym momencie #teamLucien, ponieważ żaden z adoratorów głównej bohaterki jakoś do gustu mi nie przypadł tak mocno jak on.
Jak to zwykle urzekła mnie kraina, w której żyją Tamlin i Lucien. Prythian, czyli kraina magicznych istot fae okazała być się jedną z najlepszych części książki. Czytanie tych wszystkich opisów tych terenów wręcz marzyłem, żeby się tam znaleźć. Państwo to (?) podzielone jest na siedem dworów: Wiosny, Lata, Jesieni, Zimy, Świtu, Nocy i Dnia. Poznaliśmy bardziej jedynie Dwór Wiosny, który musi być naprawdę bajeczny, jednak mnie intryguje najbardziej Świtu, był zdecydowanie najbardziej pomijany. Ciekawym aspektem jest również mur, który dzieli społeczeństwo ludzi i fae, kojarzył mi się z pewną barierą, która dzieli, mam wrażenie, że coś takiego to ja już czytałem. Liczę, że w drugim tomie autorka bardziej przybliży nam historię Hybernii, ta kraina nadal pozostaje dla nas swego rodzaju tajemnicą.
Podsumowując, Dwór cierni i róż jest naprawdę świetną książką fantasy, która sprawiła, że zjadałem swoje zmysły czytając i ekscytując się co będzie dalej. Jest to oczywiście pozycja pełna wielu błędów, jednak jestem w stanie to wszystko wybaczyć i liczyć, że drugi tom będzie lepszy, choć z tego co słyszałem romans będzie tu na porządku dziennym. Cóż - a kac książkowy trwa i trwa i kończyć się nie zamierza. Polecam!
Moja ocena: 8/10
Dziewiętnastoletnia Feyra jest łowczynią. Podczas srogiej zimy zapuszcza się w pobliże muru, który oddziela ludzkie ziemie od Prythianu, krainy zamieszkanej przez rasę obdarzonych magią śmiertelnie niebezpiecznych stworzeń, która przed wiekami panowała nad światem. Podczas polowania dziewczyna zabija ogromnego wilka. Wkrótce w drzwiach jej chaty staje pochodzący z wysokiego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-07-27
Jest wiele rzeczy, które wie ekscentryczna dwudziestosześciolatka Lou Clark. Wie, ile kroków dzieli przystanek autobusowy od jej domu. Wie, że lubi pracować w kawiarni i że chyba nie kocha swojego chłopaka Patricka. Louisa nie wie jednak, że za chwilę straci pracę i zostanie opiekunką młodego, bogatego bankiera, którego losy całkowicie zmieniły się na skutek tragicznego zdarzenia sprzed dwóch lat. Will Traynor nie ma pojęcia, że znajomość z Lou wywróci jego świat do góry nogami i odmieni ich oboje na zawsze.
O tej książce po prostu nie dało się nie słyszeć. Przez ostatnie miesiące był nią wręcz przesyt, na Instagramie milion zdjęć, pełno recenzji, w których to czytelniczki mówiły jak to ryczały pół nocy. Wszystko to spowodowane ekranizacją (nie oglądałem jeszcze), która zapowiada się naprawdę obiecująco. Ogólnie rzecz biorąc nie chciałem tego przeczytać, sądziłem, że po prostu taka tematyka będzie zbyt przesłodzona i - powiedzmy to wreszcie - jest to książka dla kobiet. Jednak, po lekturze mogę powiedzieć tak - bzdura jeśli chodzi o płeć. I faceci znajdą tu coś dla siebie. Przed przeczytaniem dzieła Moyes nie stawiałem jakichś większych oczekiwań, ponieważ spośród wszystkich pozytywnych recenzji dało się znaleźć takie negatywne, wobec których mam lekkie zastrzeżenia.
Wyjątkowo miałem okazję przeczytać Zanim się pojawiłeś w okładce filmowej, która naprawdę mi się podoba. Jest to jedna z nielicznych tego typu książek, które mają przyzwoite filmowe wersje. Nie podoba mi się mimo wszystko wydanie powieści pod względem technicznym - jest ona dość wysoka i nie zgrywa się z innymi pozycjami na półce, nie mówiąc nawet o drugim tomie, do tego podczas lektury złamał mi się grzbiet. Opowieść ta opowiedziana jest przez główną bohaterkę Louisę Clark, która równorzędnie jest narratorką powieści. Choć, zdarzają się wyjątki, ponieważ bodajże trójka postaci drugoplanowej dostało swój rozdział w spadku. Mogę się nieco przyczepić do rozdziałów, a szczególnie do ich długości, która była dość znaczna. Wolę, kiedy są one krótkie.
Jak się okazało przez długi czas byłem przekonany, że książka ta jest historią miłosną. A no właśnie, że nie! Miłość pomiędzy Lou a Willem wiedzie główny prym dopiero przy końcówce (co w sumie nie jest spoilerem). Przez większą część powieści mieliśmy okazję obserwować takie jakby dojrzewanie do przyjaźni i ostatecznie miłości, co było naprawdę świetne. Mogliśmy dostrzegać zmiany u dwójce głównych postaci, bo oboje mieli co w sobie zmieniać. Nie podobało mi się niestety pokazanie relacji Louisy i jej chłopaka Patricka. Nie rozumiem dlaczego ta dziewczyna męczyła się w związku, który ogranicza ją ze wszystkich stron. Jeśli mówimy już o przyjaźni, ciekawie przedstawiona jest też znajomość Willa z Nathanem, polubiłem pielęgniarza, był takim rozważnym, ale nieco niezdarnym bohaterem.
Poświęćmy jeden akapit dwójce głównym bohaterom, bo warto wspomnieć o nich kilka słów. Louisa Clark ma dwadzieściasześć lat i brak koncepcji na swoje dalsze życie. I ubiera się dość ekscentrycznie. Powiem Wam, że mnie czasami ona śmieszyła. Była taką postacią, która sprawia, że na samą myśl o niej się uśmiechamy, oczywiście - miała ona pełno wad i jej myślenie można pozostawić bez komentarza, aczkolwiek ja bardzo ją polubiłem. Natomiast Will Traynor ma trzydzieścipięć lat i ma po prostu dość życia. Co tu dużo mówić - nie przepadam za nim. Starałem się zrozumieć jego sytuację i przysłowiowo wejść w jego buty, ale bycie opryskliwym i chamskim dla wszystkich wokół z pewnością nie poprawi stanu chłopaka. Mimo wszystko zwieńczenie jego historii pozostawiło mnie w pewnej nostalgii i nadal nie potrafię zrozumieć jego decyzji.
Według mnie najważniejszym i bez dwóch zdań najbardziej wartym uwagi wątkiem jest niepełnosprawność Willa i ogólna perspektywa na ten stan. Podczas lektury wiele razy zastanawiałem się, czy ja poradziłbym sobie na miejscu chłopaka. Ludziom z pełną sprawnością bardzo łatwo jest mówić o tym stanie, przecież po tym da się żyć - nie zawsze. W mojej rodzinie mam jedną taką, trochę podobną sytuację i z pewnością lektura tej książki dała mi nowy pogląd na tę chorobę. Z uśmiechem patrzyłem na starania Lou, żeby każdą sekundę zupełnie nowego życia Willa wypełnić emocjami i szczęściem, które w końcu było nieodłączne jeszcze kilka lat temu. Bardzo ciekawą perspektywą były przygody biznesmena, w sumie takie gorzkie zderzenie z niepełnosprawnością, jakiego doświadczył Will było naprawdę złe. Podejrzewam, że niejedna osoba po prostu by się załamała.
Ciekawe według mnie były też wątki poboczne, mówię tu głównie o siostrze Louisy Katrinie. W literaturze brakuje (przynajmniej mnie) książek z wątkiem macierzyństwa, przecież bycie rodzicem nie może ograniczać nas w samorealizacji. Jak najbardziej rozumiałem Treenę, jednak fakt dokonany przed jakim rodzina postawiła Lou był po prostu nie w porządku. Miałem ochotę walnąć i to mocno ojca dziewczyny, typowy Janusz, którego ulubionym zajęciem jest picie piwa i leżenie na kanapie. Jeśli chodzi o zakończenie - nadal nie jestem w stanie zrozumieć chłopaka i tej decyzji. Życie jest po prostu za krótkie na takie uchybienia. Jednak, od połowy książki znane mi było zakończenie, bo to po prostu było bardzo przewidywalne. Nie jestem również przekonany do kontynuacji, mam wrażenie, że ta historia jest już skończona, więc nie wiem czy chwycę po następną część.
Podsumowując, Zanim się pojawiłeś jest bardzo przyjemną historią, która zatacza naprawdę poważne tematy. Mimo wszystko to opowieść na raz, do której nie zamierzam już wracać. Czytając tę książkę byłem naprawdę pozytywnie zaskoczony, ponieważ nie spodziewałem się, że będę nią tak zachwycony. Jak już wcześniej mówiłem - nie jestem przekonany do kontynuacji, ale rozważę lekturę. Polecam, przyszykujcie chusteczki, choć ja nie płakałem.
Moja ocena: 9/10
Jest wiele rzeczy, które wie ekscentryczna dwudziestosześciolatka Lou Clark. Wie, ile kroków dzieli przystanek autobusowy od jej domu. Wie, że lubi pracować w kawiarni i że chyba nie kocha swojego chłopaka Patricka. Louisa nie wie jednak, że za chwilę straci pracę i zostanie opiekunką młodego, bogatego bankiera, którego losy całkowicie zmieniły się na skutek tragicznego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-07-08
Aelin Ogniste Serce przeżyła już bardzo wiele. Na jej oczach ginęli jej najbliżsi, harowała w męczarniach w Kopalni w Endovier. Ale nastał tego kres. Po powrocie z Wendlyn odkrywa, że Adarlan zmienił się nie do poznania. Jej - niegdyś najbliższy ukochany - Chaol staje na czele ruchu Buntowników, a Dorian nie jest już tym kim myślała, że jest. Aelin wraca, by zemścić się na tych, którzy skrzywdzili jej bliskich, odzyskać tron i stanąć twarzą w twarz z cieniami przeszłości. A przede wszystkim po to, by chronić tych, którzy jej pozostali.
Moja miłość do serii Sary J. Maas po lekturze trzech pierwszych tomów była czymś nie do opisania. Autorka sprawiła, że zakochałem się w przygodach Aelin bez reszty. Bez wątpienia ma ona taki wyjątkowy talent pisarki, który sprawił, że z reguły przeciwnik fantastyki dał książce z tego gatunku maksymalną notę. Mimo wszystko lektura czwartej części cyklu pozostawała dla mnie zagadką. Osoby z innych krajów, w których książka ta miała już swoją premierę pozostawiały recenzje, które tylko i wyłącznie rozbudzały moje chęci do zapoznania się z treścią tej powieści. No i przeczytałem. Nie ukrywam, iż przebrnięcie przez nią było czymś łatwym. Wróć. Nie spodziewałem się, że uda mi się tego dokonać w stosunkowo tak krótkim czasie. Zacznijmy od początku.
Cegła. To jedno słowo wystarczy mi do opisania wydania Królowej cieni. To 840 stron epickiej literatury, która nie pozostawi po nas nawet jednego wytchnienia. Mi udało się przebrnąć przez nią w prawie dwa tygodnie, jednak dnia kiedy ją kończyłem przeczytałem ponad 300 stron, bo tak mnie to zaintrygowało. Ta książka wciąga bez bicia, żadna stronica nie pozostawiła po mnie krzty nudy. Z takich suchych faktów mogę Wam powiedzieć, że pozycja ta podzielona jest na dwie części. Tym razem ich nazwy nie są tak istotne, jak było to w przypadku trzeciego tomu tejże opowieści. Mogę się z lekka poskarżyć na to wydanie, ponieważ napis na okładce mi się trochę starł, co zaniepokoiło mnie konkretnie.
Czytając tę powieść miałem pewne skojarzenie, jakby nie była to książka z serii Szklany tron. Odnosiłem wrażenie, że czytam coś co jest początkiem jakiejś nowej trylogii, cały ten świat wraz z bohaterami wyewoluował, i to tak konkretnie. To samo ze stylem pisania Sary J. Maas - widać, że jest coraz odważniejsza w tworzeniu. Wykreowała ona tak przemyślane i bardzo ciekawe uniwersum, że głowa mała. Mam wrażenie, że wcześniej ograniczała się z lekka do Wendlyn i Adarlanu, jednak po lekturze tej powieści takie miejsce jak Rifthold na pewno pozostanie w mojej głowie na dłużej. Jestem wręcz pewien, że zmiana ta nie przebiegłaby bez ingerencji jednej postaci. Najważniejszej postaci w tej serii. Myślę, że warto skupić się na niej na tyle, żeby poświęcić jej jeden akapit.
Aelin Ashryver Galathynius zabiła Celaenę Sardothien. Z zimną krwią. Ta zmiana bardzo, ale to bardzo przypadła mi do gustu, ponieważ postać o której mieliśmy okazję czytać w pierwszych trzech częściach była jeszcze dość niedojrzała. Do czynienia mieliśmy jeszcze z dziewczyną, która nie do końca wiedziała czego chciała. W Królowej cieni poznajemy ją zupełnie na nowo. Dojrzała na tyle, żeby nazywać się pełnoprawną królową. Fakt faktem ma ona jeszcze pewne słabości, jednak każda osoba stąpająca po tej Ziemi je przecież ma. Aelin przeistoczyła się w prawdziwą kobietę, która ma odwagę zabić swoich najbliższych przyjaciół dla dobra jej królestwa. Dla dobra jej dziedzictwa i bliskich.
Zaspoileruje Wam te recenzję, ale może poprę przykładem dlaczego dałem tej powieści notę 10/10. Głównie przez ten świat, który poznajemy praktycznie od podstaw w czwartej części cyklu. Czytając o tych baśniowych legendach z przeszłości Adarlanu czułem się jakbym sam stąpał po tych ziemiach. Jeszcze nigdy nie widziałem tak znakomicie skonstruowanego świata z magią i przywódcami, którzy pomimo wielu lat po śmierci są żądni zemsty. To uniwersum nie ogranicza się tylko i wyłącznie do ludzi - Fae, wiedźmy oraz Valgowie, czyli według mnie najciekawszy aspekt książki. Te istoty sprawiły, że z lekka bałem się spać. Same plany pewnych ludzi odnośnie mieszanki tych istot z pewnymi innymi dziwadłami przyprawił mnie o naprawdę kilka min zdziwienia.
Swoją przemianę przechodzą również inni bohaterowie. Chaol, czyli postać, którą kiedyś darzyłem ogromną sympatią na samym początku książki sprawiła, że miałem ochotę obić mu zęby, jednak los jaki przyprawiła mu Maas jest wprost okrutny. Natomiast pogłębia się moje pozytywne odczucie wobec Aediona - ten chłopak jest nieraz tak infantylny, że wzbudzał u mnie uśmiech. Nie brakuje tu nowych bohaterów, których jest naprawdę sporo - polubiłem bardzo Nesryn i Lysandarę (swoją drogą to podobnież nie jest nowa postać, bo pojawiła się w nowelkach, to prawda?). Powraca również Arobbyn, którego wątek potoczył się w dość dziwacznym kierunku. Wolałem, żeby rzeczy te wydarzyły się w trochę bardziej brutalny sposób, w końcu każdy powinien dostać to na co zasłużył.
Nie mogę nie wspomnieć tu też o wiedźmach, których wątek bardzo ciekawie się rozwinął. Manon Czarnodzioba stała się taką jakby drugą Celaeną, choć czasami jej upartość mnie irytowała. Wiedźma musi poradzić sobie z nową rolą i podjąć decyzje, które są naprawdę trudne. Do tego wątku dodana jest taka jakby świeżość w postaci Elide - dziewczyna, która z początku brana jest za szpiega zostaje jedną z bardziej istotnych bohaterek w całym cyklu. Ucieszyłem się też z faktu, iż autorka przytacza nam przeszłość niektórych istot - dawne losy Asterin naprawdę mną wstrząsnęły. Fani wywern mogą być trochę nie pocieszeni, aczkolwiek Abraxos odgrywa tu o wiele mniejszą rolę niż w trzecim tomie.
Zakończenie powieści jest dość dyskusyjną kwestią. Ostatnie sto stron było przepełnione akcją, która co rusz dawała mi nowe powody do zawału serca. Był też moment, kiedy krzyczałem, a w końcu okazało się, że postać ta pozostaje przy żywych. Dzięki autorko, moi sąsiedzi myślą pewnie, że jestem debilem. Tym razem Maas nie dała nam na tacy zakończenia, które sprawiłoby, że musimy sięgnąć po następny tom, wręcz przeciwnie - jest ono dość spokojne i gdyby pojawił się tam epilog mogłoby równie dobrze być zakończeniem całej serii. Dlatego też jestem niezmiernie ciekawy co wydarzy się w piątej odsłonie, bo podejrzewam, że dość trudno będzie wybrnąć z takiego obrotu wydarzeń.
Podsumowując Królowa cieni to książka, która była pierwszą, o której nie mogłem przestać myśleć. Ciągle głowiłem się i próbowałem zrozumieć jak tak młoda osoba mogła wykreować tak skomplikowany świat. 840 stron znakomitej literatury, gdzie akcja jest nieodłączna. Przemiany bohaterów i spiski, które niekiedy były tak przemyślane, że zdołałem tylko złapać się za głowę. Bez dwóch zdań jest to do tej pory najlepszy tom z tej serii. Polecam bardzo!
Moja ocena: 10/10!
Aelin Ogniste Serce przeżyła już bardzo wiele. Na jej oczach ginęli jej najbliżsi, harowała w męczarniach w Kopalni w Endovier. Ale nastał tego kres. Po powrocie z Wendlyn odkrywa, że Adarlan zmienił się nie do poznania. Jej - niegdyś najbliższy ukochany - Chaol staje na czele ruchu Buntowników, a Dorian nie jest już tym kim myślała, że jest. Aelin wraca, by zemścić się na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-06-14
Leonor wchodzi na pokład statku kosmicznego. Doskonale pamięta moment, w którym zobaczyła ogłoszenie o naborze do programu Genesis, pierwszego reality show w kosmosie. Sześć dziewczyn i sześciu chłopaków wybranych w ogólnoświatowym castingu ma założyć pierwszą ludzką kolonię na Marsie. Będą poznawać się podczas sześciominutowych randek, by zdecydować, z kim założą rodzinę, gdy dotrą do celu. Leonor uważa, że to jej jedyna szansa na lepsze życie. Nie ma nic do stracenia i zamierza rozegrać tę grę po swojemu.
Kiedy to usłyszałem, że wydawnictwo Otwarte planuje wydać tę powieść oszalałem ze szczęścia. Tematyka reality shows od zawsze mnie interesowała, moja miłość zapoczątkowała się jeszcze w dzieciństwie, kiedy to oglądałem You Can Dance. Z racji, że ten typ programów to mój konik miałem wysokie oczekiwania odnośnie do tej książki. Książka jest dość długa, te 450 stron minęło mi naprawdę szybko. Fobos niesie za sobą trzy typy rozdziałów. Z jednej strony czytamy o losach naszych uczestników na statku, wyszczególniając na Leonor. Kolejna perspektywa jest według mnie najciekawsza - widzimy czarną stronę tych programów, czyli kulisy. Trzecim typem jest po prostu to co widzowie oglądają w telewizji, najczęściej autor opisuje tam randki.
Skupmy się na wydaniu powieści, które według mnie ma swoje dobre i złe strony. Nie wiem co wydawnictwo ma do twarzy na okładkach, bo w tym roku na większości wydań znajduje się jakaś facjata. Dziewczyna (podejrzewam, że to Leonor) na okładce jest ładna, jednak jakoś nie pasuje do treści książki. Wielkim plusem jest wymienienie uczestników Programu Genesis na skrzydełkach powieści. Zdjęcie, imię, wiek, specjalizacja oraz kraj. Nie ukrywam, iż pomogło mi to wyobrazić sobie niektóre sytuacje, które miały miejsce na statku, chociaż muszę pochwalić tutaj to, że rysunki naszych delikwentów są czarno-białe co, przynajmniej mnie, pomogło zadziałać mojej wyobraźni. Pozycja ta okraszona jest licznymi ilustracjami, które najczęściej przedstawiają prototypy statków, czy przyszłej siedziby zawodników biorących udział w Programie Genesis.
Fobos jest książką, której nie warto brać na poważnie. Od razu wylany na mnie został kubeł zimnej wody, z racji, że autor chce przedstawić nam świat programów telewizyjnych z dozą pewnej abstrakcji i nonszalancji. Nie mogę ukrywać, że z początku mi to przeszkadzało, ale po prostu po pewnym upływie czasu się przyzwyczaiłem. Lektura tejże powieści była moim pierwszym spotkaniem z literaturą francuską, Victor Dixen pomimo naprawdę dużego doświadczenia spowodował, że byłem przekonany, że to debiut pisarza. Jest to chyba spowodowane tym, że książka ma błędy, jednak byłem tak wciągnięty w tę historię, że ich nie wychwyciłem. Niestety mam wrażenie, że opowieść ta jest przesłodzona. W prawdziwych programów typu reality shows uczestnicy walczą ze sobą na życie i śmierć, a tutaj tego zabrakło.
Wbrew pozorom nie dostajemy tutaj na tacy miłości. Osoby, które spodziewają się ckliwej historii miłosnej będą raczej nieusatysfakcjonowane. Fakt - relacje pomiędzy uczestnikami odgrywają naprawdę wielką rolę, jednak poza tymi sześciominutowymi randkami miłość jest tak jakby pomijana. Pewnie jest to spowodowane brakiem kontaktu fizycznego pomiędzy odrębnymi płciami, chociaż kto wie? Do lektury Fobos zachęciła mnie również bardzo istotna obecność kosmosu w tej historii. Od jakiegoś czasu interesuje się astronomią i mimo, że autor nie zaserwował nam wielu ciekawostek na temat wszechświata jestem zadowolony z tego, jak potraktowany został kosmos. Mimo, że akcja nie pędzi jak szalona, to ta naprawdę miła atmosfera powoduje, że czytelnik wciąga się bez bicia i nie może doczekać się co wydarzy się potem i kto będzie z kim.
Zatrzymajmy się trochę na tym według mnie najciekawszym aspekcie książki, czyli przedstawienie jak Program Genesis funkcjonuje od kulis. Zawsze ciekawiło mnie, jakie smaczki przedstawiają tego typu produkcje, a tu zostało to naprawdę dobrze przedstawione. Główna producentka Serena McBee przypominała mi usilnie pewną książkową postać, jednak nie mogę skojarzyć jaką. Ciekawą kwestią jest Raport Noego, jednak ogromnym spoilerem będzie zdradzenie jego założeń. Autor wykracza poza ten schemat i do tematyki rozrywkowej dołącza jeszcze politykę, co było dość odważnym posunięciem, jednak po dodaniu tej satyry wychodzi to naprawdę znakomicie. Oprócz tego zainteresowały mnie wątki córki producentki oraz tych dwóch tajemniczych zabójstw, mam nadzieję, że kolejny tom przyniesie odpowiedzi na moje pytania.
Gwiazdy tego całego zamieszania to osoby, które są bardzo od siebie różne. Pisarz skupia się głównie na Leonor, specjalistki od medycyny z Francji. Mówiąc szczerze jestem zaskoczony, ponieważ jest to jedna z tych głównych bohaterek, która nie irytuje czytelnika. Oprócz tego bardzo polubiłem Safię, Kelly, Mozarta oraz Aleksieja. Reszta nie wyróżniła się na tyle, żebym ich pokochał, takie osoby jak Kenji czy Fangfang po prostu były nudne. Zdarzały się momenty, że shipowałem niektóre postacie, jak to było w przypadku Leonor oraz Mozarta. Warto wspomnieć, że występuje tutaj mały trójkąt miłosny, ale muszę Was nieco uspokoić - różni się on znacznie od tego z np. Igrzysk śmierci. Zakończenie mnie bardzo zaskoczyło, skończyłem czytać z miną jakbym zobaczył wieloryba na parkingu przed moim blokiem. Mam nadzieję, że na drugi tom nie będziemy musieli zbyt wiele czekać.
Podsumowując Fobos to naprawdę dobra książka, którą należy potraktować z przymrużeniem oka. Historia wciąga na tyle, że przynajmniej ja przymknąłem oko na te wszystkie błędy, których no nie ma zbyt wiele. Autor udowodnił mi, że pisząc powieść o programach rozrywkowych można stać się bardziej wszechstronnym uwzględniając wątki kryminalne oraz polityczne. Wbrew pozorom, to naprawdę udana pozycja. Polecam!
Moja ocena: 9/10
Leonor wchodzi na pokład statku kosmicznego. Doskonale pamięta moment, w którym zobaczyła ogłoszenie o naborze do programu Genesis, pierwszego reality show w kosmosie. Sześć dziewczyn i sześciu chłopaków wybranych w ogólnoświatowym castingu ma założyć pierwszą ludzką kolonię na Marsie. Będą poznawać się podczas sześciominutowych randek, by zdecydować, z kim założą rodzinę,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-17
Pewnego ranka turyści odkrywają na Giewoncie makabryczny widok - na krzyżu powieszono nagiego mężczyznę. Wszystko wskazuje na to, że zabójca nie zostawił żadnych śladów. Sprawę prowadzi niecieszący się dobrą opinią komisarz Wiktor Forst. Zanim tamtego ranka stanął na Giewoncie, wydawało mu się, że widział w życiu wszystko. Tropy, jakie odkryje wraz z dziennikarką Olgą Szrebską, doprowadzą go do dawno zapomnianych tajemnic..
Jeśli jesteście już długo na blogosferze to jestem pewny, że kiedykolwiek przeczytaliście to imię i nazwisko: Remigiusz Mróz. Jeszcze chyba nie było twórcy, który byłby tak chwalony, w praktycznie każdym filmiku i każdym poście. Nie mogłem się powstrzymać i książki tego też autora były na moim celowniku od dłuższego czasu. Jednak, nie wiedziałem którą serię mam rozpocząć. W Lidlu natomiast nadarzyła się świetna okazja i zakupiłem Ekspozycję i była to świetna decyzja, doprawdy. Mogę na zachętę powiedzieć, że jest to mój pierwszy w życiu kryminał, dotychczas czytałem tylko książki młodzieżowe, ale po tej lekturze jestem przekonany, że pokocham ten gatunek.
Przede wszystkim książka ma świetną okładkę, która w pełni oddaję i klimat i te szczegóły znajdujące się na kartach tej powieści, jak na przykład ta moneta. Nie można ukrywać, że jest to obszerna pozycja, jednak mogę Wam zapewnić, że wciąga i to bardzo. Dzięki temu nie można oderwać się od lektury. Z takich pozostałych smaczków to twór Mroza podzielony jest na cztery części, gdzie jest to dość istotne, ponieważ każda z nich jest tak jakby oddzielną. Nie zrozumcie mnie źle, ale jest to jedna historia, ale z każdą częścią dowiadujemy się czegoś nowego i tak jakby jesteśmy gdzie indziej. Możecie zauważyć, kiedy jesteście ze mną od jakiegoś czasu, że rzadko czytam książki polskich autorów. Mam wrażenie, że Mróz to zmieni, oj zmieni.
Do lektury zachęcił mnie przede wszystkim opis, w którym mogliśmy przeczytać o zabójstwie na Giewoncie. Hmm - Giewont! Uwielbiam góry, a w okolicach Zakopanego byłem wiele razy i z pewnością jeszcze kilka razy tam wrócę. Nie mogę ukrywać, że spodziewałem się znacznie więcej opisów przyrody górskiej oraz tych wszystkich miejsc, za które pokochałem tamte regiony. Jednak tutaj możemy obserwować akcje porozrzucaną po całym świecie - dosłownie. Los Angeles, Rosja, Kazakhstan, Ukraina, Białoruś. Niemniej jednak brakowało temu realizmu, ale w obliczach sprawy, którą ta niezmiernie ciekawa para prowadziła mogę to zrozumieć. Co więcej każde to miejsce ma znaczenie w śledztwie i każde skrywa co raz to nowe fakty.
O właśnie! Postacie, a właściwie postać. Wiktor Forst czyli główny bohater powieści to komisarz z ciętym językiem, wyrachowaniem i mimo wszystko szarmanckim poczuciem bycia. Dawno nie spotkałem tak ciekawego bohatera, jednak nie zawsze wprawiał mnie w podziw, a raczej w osłupienie. Jest to zdecydowanie osoba, która potrafi dojść do czegoś za wszelką cenę, po trupach i w tym przypadku nie przysłowiowo. Oprócz niego poznajemy jeszcze dziennikarkę Olgę Szczerską, która z tego co mogliśmy przeczytać lubuje się w social mediach. Polubiłem ją, aczkolwiek nie wzbudziła u mnie takiej sympatii tak jak zrobił to Forst. Nieco rozbawił mnie Osica, kiedy czytałem o jego losach miałem przed oczami takiego typowego policjanta z dość dużym brzuchem i nie za dobrą kondycją.
Mróz wprowadza do książki wiele perspektyw, zaczynając od tej podstawowej z Forstem i Szczerską, ale poznajemy też dość tajemnicze losy pewnego mężczyzny z kotem Antoniuszem (kocham koty!). Muszę tu ostrzec osoby wrażliwe na wulgaryzmy i te wszystkie rzeczy dozwolone od lat osiemnastu - jest tu ich pełno. Jestem wręcz pewny, że po napisaniu tej recenzji dostanę komentarze, że jestem na tę książkę za młody, ale mówiąc szczerze to chyba do niej dorosłem. Mimo posiadania tych czternastu lat ani razu nie odczułem jakiegoś obrzydzenia czy zgorszenia. Wszystko było ekscytujące, akcja pędziła jak szalona, na łeb, na szyję. Dla pewności radzę lekturę osobom o mocniejszych nerwach.
Ważnym aspektem dzieła autora jest to, że przytacza tutaj historię chrześcijaństwa i w sumie nie tylko przytaczając losy starożytnych monet, które mają znaczenie w śledztwie i samym zabójstwie. Wszystko składa się w jedną całość, po skończeniu powieści dopiero zdałem sobie sprawę co tu się właśnie wydarzyło. Fakt, że podczas samej lektury nie rozgryzłem tejże patowej sytuacji, jednak myślę, że po prostu się nie dało, wszystko rozjaśniło się w ostatniej części. Autor musiał mieć dość spore pojęcie, ponieważ czytając miałem wrażenie, że pisze to wiekowa osoba z dużym nadmiarem doświadczenia. Styl pisania również nie pozostawia nic do życzenia.
Zakończenie. Co to miało być za zakończenie. Mam ochotę zrobić to samo autorowi, co się wydarzyło pod koniec, bo wytrzymanie bez następnego tomu obok jest czymś niemożliwym. Ostatnie zdanie piorunuje i sprawia, że zaczynamy tracić wszystkie zmysły. Warto przeczytać choćby dla właśnie tych ostatnich słów. Po skończeniu książki drżałem, serce biło mi o wiele szybciej i nie potrafiłem pozbierać myśli i stwierdzić co tu się właśnie wydarzyło. Nie wiem czy dobrze robię, ale piszę tę recenzję od razu po skończeniu powieści, więc być może emocje wpływają na moje zdanie. Ale mam to akurat w nosie.
Podsumowując Ekspozycja jest z pewnością udanym, pierwszym spotkaniem z tym popularnym gatunkiem jakim jest kryminał. Wartka akcja, świetny styl pisania i zakończenie, które wbija w fotel, dosłownie. Autorze - szykuj się na spotkanie na Targach Książki, bo nie wytrzymam, jak nie zadam tych wszystkich pytań, które kotłują się w mojej głowie. Polecam!
Moja ocena: 9/10
Pewnego ranka turyści odkrywają na Giewoncie makabryczny widok - na krzyżu powieszono nagiego mężczyznę. Wszystko wskazuje na to, że zabójca nie zostawił żadnych śladów. Sprawę prowadzi niecieszący się dobrą opinią komisarz Wiktor Forst. Zanim tamtego ranka stanął na Giewoncie, wydawało mu się, że widział w życiu wszystko. Tropy, jakie odkryje wraz z dziennikarką Olgą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-07
Theodore Finch codziennie rozmyśla nad różnymi sposobami pozbawienia się życia, a jednocześnie nieustannie szuka czegoś, co pozwoliłoby mu pozostać na tym świecie. Violet Markey żyje przyszłością i odlicza dni do zakończenia szkoły. Marzy o ucieczce z małego miasteczka w Indianie i od rozpaczy po śmierci siostry. Kiedy Finch i Violet spotykają się na szczycie szkolnej wieży, sześć pięter nad ziemią, nie do końca wiadomo, kto komu ratuje życie. Projekt geograficzny nad którym zaczynają pracować jest tylko pretekstem do podróży przez Indianę w poszukiwaniu wszystkich, jasnych miejsc. Przy Finchu Violet zapomina o odliczaniu dni, a zaczyna je przeżywać. Uczy się żyć od chłopaka, który chce umrzeć..
Jak ja tę książkę chciałem przeczytać! Od dnia premiery w Polsce, a nawet jeszcze wcześniej, kiedy powieść nie była przetłumaczona na nasz rodowity język miałem ogromną ochotę na pożarcie i zobaczenie z czym to się je. Jednak, przez te miesiące lektura ta ciągle mi gdzieś uciekała, a to o niej zapominałem, a to były inne książki, które wpychały się w kolejkę do kupienia. Tym razem nadarzyła się bardzo dobra okazja i wreszcie miałem okazję poznać powody, dlaczego opowieść ta wzbudza takie poruszenie wśród blogosfery, a przecież dobra opinia zaufanych blogerów daje do myślenia najbardziej. Po pozycji tej nie spodziewałem się zbyt wiele, po opisie w mojej głowie była kompletna pustka, być może wynika to z tego, że nie czytam zbyt wiele książek z motywem samobójstw.
Powieść ta zdecydowanie nie jest długa, ja pochłonąłem ją praktycznie na raz, ponieważ kiedy pewnego dnia usiadłem i zacząłem czytać, to wstałem wtedy, kiedy skończyłem - nie żartuje! Wszystkie jasne miejsca wciągają jak odkurzacz, jeśli już znajdą czytelnika to nie oddadzą. Czcionka przyzwoita, jeśli ktoś zna dzieła Greena i zdążył się do niej przyzwyczaić to nie będzie problemu. Bardzo, ale to bardzo natomiast podoba mi się nasza polska okładka, kiedy widziałem tę amerykańską wersję byłem dosyć sceptycznie nastawiony, aczkolwiek ta jest taka klimatyczna. Ten główny rysunek, który tam dostrzegamy może być uosobieniem tego co siedzi w głowach naszych bohaterów. Ale zacznijmy może od samego początku.
Pomysł na tę książkę wydaje być się dość ekscentryczny. Nie czytam zbyt wiele powieści o tematach samobójstw, jakoś takie smutne rzeczy mnie nie pociągają, wolę czytać coś radosnego i optymistycznego. Sama autorka wspomina w specjalnej notce na końcu lektury o swojej dość nieciekawej inspiracji, ale o tym musicie przeczytać już sami. Mówiąc szczerze wolę czytać o tym co już ktoś przeżył, wtedy mamy większą pewność, że wszystkie te słowa dobrane są bardzo wiarygodnie, czego mieliśmy dowód tutaj. Nie potrafię mówić o tym w jakich klimatach obraca się cała ta książka. Niby wszystko jest tu takie nostalgiczne i smutne, ale bywają momenty kiedy uśmiech sam pojawiał mi się na twarzy. Emocje to z pewnością jeden z najlepszych aspektów tejże lektury.
Dwie osoby, dwie jakże dziwaczne osoby. Theodore Finch to chłopak, który ma w życiu pod górkę i ta górka jest naprawdę wysoka. Sam wątpię, że poradziłbym sobie w takiej samej sytuacji. Finch jest osobą, która lubi zwracać na siebie uwagę, to tak trochę przeciwieństwo mnie, ale czasami byłem zdumiony co on potrafił wyprawiać. Jedną z rzeczy, które wzbudziły moje zainteresowanie jest jego relacja z ojcem, coś mam jakiś taki fetysz, że tylko kiedy w jakiejkolwiek pozycji pojawia się wątek ze swoim rodzicielem to zapala się taka lampka z głowie. Ta relacja skojarzyła mi się z książką Oddam ci słońce, mówię tutaj o Noah i jego tacie. Osoby, które czytały mogą wiedzieć o co mi tu chodzi.
Violet natomiast to osoba zupełnie inna, niegdyś najpopularniejsza w szkole, teraz chowa się za okularami jej tragicznie zmarłej siostry. Polubiłem ją, o wiele bardziej od Theo, ale to chyba kwestia gustu. Powieść Niven to książka opowiadająca przede wszystkim o miłości, o tej pierwszej miłości, która potrafi być czasami różowa, a niekiedy wystawi dwie osoby na najważniejszą w życiu próbę. Trudnych tematów tutaj oczywiście nie brakuje, myślałem, że książka ta po prostu mnie przytłoczy, a okazało się, że się jej nie udało. Muszę tu też dodać, że znawcy Indiany będą wniebowzięci po lekturze tej powieści, ponieważ te podróże w celu odnalezienia wszystkich jasnych miejsc odkrywały naprawdę ciekawe lokacje.
Nie sądziłem, że książka ta wzbudzi we mnie tak skrajne emocje. Od pewnego momentu, kiedy pojawia się pewien obrazek uzmysłowiłem sobie co się właśnie wydarzyło i byłem bliski płaczu. A ja bardzo, ale to bardzo rzadko wzruszam się podczas lektury książek! To musi coś świadczyć. Po skończeniu jej siedziałem i próbowałem zebrać myśli, ale nawet do teraz się nie udało. Jennifer Niven spowodowała, że oszalałem i to tak na amen. Dla osób, które będą chciały przeczytać - musicie przygotować się na jedno, Wasze serca i umysły zostaną zmienione już na całe życie. To jedna z takich pozycji, które przemienią światopogląd i sprawią, że już nigdy nie będziecie myśleli w taki sam sposób.
Podsumowując Wszystkie jasne miejsca to książka przeraźliwie smutna i przygnębiająca, która po prostu obróci Wasze czytelnicze życia o 180 stopni. To historia miłości dwojga nastolatków, którzy mimo swoich problemów próbują żyć. A to w ich przypadku nie jest taką łatwą sztuką. Polecam z całego serca!
Moja ocena: 10/10
Theodore Finch codziennie rozmyśla nad różnymi sposobami pozbawienia się życia, a jednocześnie nieustannie szuka czegoś, co pozwoliłoby mu pozostać na tym świecie. Violet Markey żyje przyszłością i odlicza dni do zakończenia szkoły. Marzy o ucieczce z małego miasteczka w Indianie i od rozpaczy po śmierci siostry. Kiedy Finch i Violet spotykają się na szczycie szkolnej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-04-17
Mark jest zwykłym trzynastolatkiem. Ma najlepszą przyjaciółkę o imieniu Jessie i ukochanego psa. Lubi robić zdjęcia i pisać haiku, a także marzy o tym, by kiedyś wspiąć się na pewną górę. Jednak pod jednym bardzo ważnym względem Mark różni się od swoich rówieśników. Jest poważnie chory, na tyle poważnie, że połowę życia spędza w szpitalach, poddawany różnym terapiom. Mimo to nikt nie potrafi powiedzieć, czy chłopak ma szansę na wyzdrowienie. Zmęczony tym wszystkim Mark postanawia spełnić swoje marzenie, choćby to miała być ostatnia rzecz, jakiej uda mu się dokonać.
Tematyka chorób, śmierci i ogólnie smutku nie często sprawia, że uwielbiam jakąś książkę. Tym razem doznałem swego rodzaju zaskoczenia. Ale zacznijmy od samego początku, czyli jak to się ma technicznie. Książka jest naprawdę króciutka, ma zaledwie 240 stron i przeczytałem ją na raz. Na dodatek spowita jest ilustracjami. Praktycznie wygląda to jak obrazek na okładce, tylko, że we właściwych rozdziałach tło jest czarne, a tych połowicznych na białym. Połowicznych? No właśnie. Po każdym rozdziale z perspektywy Marka czytamy o tym jak radzą sobie jego bliscy po ucieczce, a właściwie jego najlepsza przyjaciółka Jessie. Podrozdziały te są trochę zbyt krótkie, a szkoda.
Do lektury książki przekonał mnie przede wszystkim bardzo ciekawy pomysł na fabułę. Lubię czytać to co mnie czegoś nauczy, coś co sprawi, że zacznę patrzeć na świat z trochę innej perspektywy. W Całej prawdzie właśnie to znalazłem. Smutek, naukę o życiu i przede wszystkim po raz kolejny miałem okazję postawić się na miejscu osoby chorej na właściwie nieuleczalną chorobę. Przecież ja kiedyś też mogę zachorować, każdy z nas może. W tej stosunkowo krótkiej książce skrywa się tak wiele prawd życiowych, że ich nawet nie jestem w stanie zliczyć. Przyjaźń, strach przed śmiercią.
Zacznijmy od samego początku, po raz kolejny. Najbardziej z tych wszystkich rzeczy podobała mi się przyjaźń między Markiem i jego przyjaciółką Jessie. Dziewczyna starała się być lojalna wobec niego i nikomu nie mówiła gdzie się znajduje. Przyznajcie, że każdy chciałby mieć takiego prawdziwego przyjaciela obok siebie. Z pewnością jej postawa poruszyła mnie, choć z drugiej strony zacząłem się zastanawiać jak ja bym postąpił, kiedy znalazłbym się w takiej patowej sytuacji. W powieści tej nie tylko widzimy ludzką relację, ale też prawdziwą przyjaźń z psem jakim jest Beau. Jeszcze chyba nigdy nie natrafiłem w mojej książkowej podróży na zwierzaka, który byłby tak oddany swojemu panu. Wzruszające.
Mark czyli nasz główny bohater książki to chłopak, z którym miałem trochę pod górkę. Niby mu ciągle współczułem, ale poniekąd miałem trochę dosyć jego postawy, która jakby się tak głębiej zastanowić była dość egoistyczna. Jednak uważam, że za mocne słowa, przecież nie mam pojęcia jak ja bym postąpił, kiedy byłbym na jego miejscu. Trzynastolatek zaimponował mi jego zacięciem i wolą walki. Kiedy choroba Cię wykańcza ty walczysz. Do skutku albo wcale. Na swojej drodze spotyka on wielu różnych ludzi, autor nakreśla nam historię praktycznie każdego z nich. Wesley, mężczyzna, który stracił synów. Pani z restauracji, którą zostawił mąż. Nikt nie jest nie istotny, każdy ma swoją określoną rolę.
Całą prawdę spokojnie nazwać można powieścią podróżniczą. Fabuła całkowicie opiera się na podróży chłopaka w celu podbicia góry Rainier. Nawet na pierwszej stronie rozdziałów napisane mamy ile kilometrów pozostało do zwieńczenia. Podobało mi się to, jak Mark to wszystko ustawił. Cała podróż była zaplanowana co do minuty, nieźle nie? Dodatkowo chyba na każdej stronie przemyślenia chłopaka były urozmaicone powiedzeniem "Taka to prawda". Niekiedy irytujące, jednak czasem pomagało zrozumieć przekaz. Nie można też ukrywać, że nasz główny bohater to osoba, która stąpa twardo po ziemi.
Dla osób, które zdecydują się na lekturę powieści Gemeinharta mam parę ostrzeżeń. Jest to przede wszystkim książka o dość smutnym charakterze. Traktuje o chorobie, śmierci, walce z czasem i przyjaźni. Mark to postać, którą wiele osób nie zrozumie najprędzej. Taka to prawda, kochani. Uprzedzając ocenę książki powiem Wam może dlaczego jest to pierwsza w tym roku książka, której dałem notę 10/10. Dawno nie czytałem czegoś co sprawiłoby, że moje myślenie ogranicza się tylko do tego co się tam właśnie stało. Autor poruszył bardzo trudny temat i zrobił to wręcz idealnie. Wygodny styl pisania połączył się z nostalgicznym nastrojem i doprowadził mnie do bardzo dziwnego stanu.
Podsumowując Cała prawda to książka, która sprawiła, że zacząłem patrzeć na świat w trochę inny sposób. Przede wszystkim nie jest to powieść tylko i wyłącznie dla dzieci, ale jest to coś na wzór Małego Księcia, prawdziwy sens odnajdą w nim dorośli i starsza młodzież. Przepiękna, słodkogorzka opowieść, którą naprawdę Wam polecam. Dacie wiarę, że jest to pierwsza maksymalna ocena w tym roku?
Moja ocena: 10/10
Mark jest zwykłym trzynastolatkiem. Ma najlepszą przyjaciółkę o imieniu Jessie i ukochanego psa. Lubi robić zdjęcia i pisać haiku, a także marzy o tym, by kiedyś wspiąć się na pewną górę. Jednak pod jednym bardzo ważnym względem Mark różni się od swoich rówieśników. Jest poważnie chory, na tyle poważnie, że połowę życia spędza w szpitalach, poddawany różnym terapiom. Mimo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-01-14
Pierwsza fala przyniosła ciemność. Druga fala odcięła drogę ucieczki. Trzecia zabiła nadzieję. Po czwartej wiedz jedno: nie ufaj nikomu. Teraz nadchodzi piąta fala.
Przemierzająca zgliszcza Ameryki Cassie próbuję uciec od istot, które tylko wyglądają jak ludzie. Zabijają wszystkich, z dnia na dzień zmniejszając liczę ocalałych. Cassie wie, że pozostanie żywą równa się z byciem samotną. To się zmienia, kiedy poznaje Evana Walkera. On może być jej jedyną okazją na przetrwanie.. albo zagrożeniem. Czy Cassie powinna mu zaufać? Czy zdąży odnaleźć sprzymierzeńców, zanim piąta fala położy kres ludzkości?
Bardzo podoba mi się okładka dzieła Yanceya. Mimo, że jest naprawdę minimalistyczna, to coś jest w niej takiego, że chce się na nią patrzeć i patrzeć. Rozdziały w Piątej Fali są naprawdę bardzo krótkie, co zdecydowanie ułatwiało mi czytanie. Zazwyczaj mają od dwóch do pięciu stron. Powieść także podzielona jest na bodajże trzynaście części i oprócz tego, że każda ma swój tytuł, wszystkie te części są od siebie zupełnie różne. Czcionka, jak to u Otwartego trzyma poziom i przyznam się Wam szczerze, że tak bardzo przyzwyczaiłem się do niej, że na każdą inną patrze nieufnym okiem.
Z początku podchodziłem do tej pozycji z pewnym dystansem. W końcu jest to science-fiction, czyli gatunek, który od wielu lat dzieli ludzi, a ja od jakiegoś czasu miałem straszną ochotę na powieść o tejże tematyce. Od razu muszę przyznać, że miałem co do Piątej Fali trochę inne oczekiwania. Liczyłem, że będzie to coś zupełnie innego, myślałem, że dostanę zupełnie odmienną opowieść, a nie taką, którą dostałem. Yancey napisał bardzo specyficzną książkę, która pozostanie w mojej pamięci na długi, długi czas! Powiem Wam, że powieść kupiłem celowo w starej okładce, bo wiecie, że większość książkoholików woli mieć na półce serie w jednolitej wersji. Tyle powiem!
Kosmici, apokalipsa, wojsko - powiem jedno, to odstrasza. Z początku jak czytałem książkę to nie czułem się przytłoczony przez te wszystkie informacje, jednak nie mogę ukrywać, że przez pierwsze 200 stron ciężko jest przebrnąć. Jednak, ma to swoje drugie dno - prześwietny styl pisania Yanceya. Autor używa tak dobrego poczucia humoru i powiem Wam, że świetnie mi się czytało głównie przez to. Jak na gatunek science-fiction powieść napisana jest w bardzo przystępny sposób. Dlaczego trudno przebrnąć przez początek? Trudno jest się połapać i przysłowiowo wbić w świat wykreowany przez autora. Niby jest to książka opowiadająca przygody Cassie.. ale chyba nie do końca - już Wam to wyjaśniam.
Od samego początku myślałem, że przez całą powieść będę czytał o Cassiopei i jej przygodach w apokaliptycznym świecie - a jednak nie! Po kilku częściach mamy pewien przeskok i czytamy o przygodach pewnego młodzieńca, który towarzyszy bratu naszej głównej bohaterki. Losy załogi bardzo przypadły mi do gustu i polubiłem wielu bohaterów, takich jak waleczna Ringer czy sam chłopak, który mimo wszystko ma dość ciekawe relacje z przeszłości Cassie i niego samego. Spodobał mi się taki jakby myk, który zastosował Yancey. Przygody obojga bohaterów pod koniec łączą się w bardzo przemyślany sposób i wszystko zamyka się w przysłowiowym kole.
Przedstawię Wam pokrótce bohaterów Piątej Fali, którzy nie ukrywam, że są bardzo ciekawi. Nasza główna bohaterka Cassiopeia to dziewczyna, która od początku wie czego chce. Sam wyobrażałem sobie ją jako twardą i niestety zbyt nawiną dziewczynę. Czy te cechy się wykluczają? Idąc dalej mamy Evana, czyli tego szczęśliwca, który stał się obiektem westchnień większości czytelniczek. Według mnie wątek Cassie i chłopaka został potraktowany w dość dziwny sposób, ale lećmy dalej. Ben, czyli z pozoru tępy mięśniak okazał być się bardzo mądrym i zaradnym chłopakiem - polubiłem go. Chyba najbardziej ciekawa postać, czyli Ringer zaimponowała mi totalnie. Tylko, nie mam pojęcia czym.
Pod koniec książki akcja znacznie przyśpiesza i wydarzenia, które miały miejsce w ostatnich 100 stronach były świetne! Nie sądziłem, że ktokolwiek potrafi napisać coś w taki sposób, że nie czytałem - tylko wręcz chłonąłem. Ekscytacja, podekscytowanie i ciągła chęć poznania co stanie się dalej towarzyszyły mi wręcz ciągle podczas lektury ostatnich stron. Po skończeniu Piątej Fali odpaliłem zwiastuny ekranizacji, która nadchodzi już w kwietniu i powiem Wam, że mój zachwyt nieco opadł. Mam nadzieje, że po prostu nie zniszczą tego aż tak bardzo *trzyma kciuki*.
Podsumowując Piąta Fala to kawał bardzo dobrego science-fiction dla młodzieży. Moje chęci co do tego gatunku zostały jak najbardziej zaspokojone i będzie mi bardzo miło jak polecicie mi jakiekolwiek książki z tego gatunku, oprócz Gry Endera, bo to oczywista oczywistość. Nie mogę doczekać się drugiego tomu! Polecam!
Moja ocena: 9/10
Pierwsza fala przyniosła ciemność. Druga fala odcięła drogę ucieczki. Trzecia zabiła nadzieję. Po czwartej wiedz jedno: nie ufaj nikomu. Teraz nadchodzi piąta fala.
Przemierzająca zgliszcza Ameryki Cassie próbuję uciec od istot, które tylko wyglądają jak ludzie. Zabijają wszystkich, z dnia na dzień zmniejszając liczę ocalałych. Cassie wie, że pozostanie żywą równa się z...
2016-03-25
Percy Jackson to z pozoru zwykły dwunastolatek, no właśnie - z pozoru. Jest zwyczajnym dzieciakiem z ADHD, dysleksją i tendencją częstego zmieniania szkoły. Jednak, kiedy po raz kolejny zostaje wydalony ze szkoły coś zaczyna się zmieniać. Chłopak odkrywa całą prawdę odnośnie jego ojcu i pochodzeniu. Rzucony na głęboką wodę wyrusza wraz z córką Ateny i satyrem na niebezpieczną misję w celu odnalezienia najważniejszej rzeczy - pioruna piorunów. Czy Percy zdoła odnaleźć piorun, zanim rozpęta się wielka wojna bogów?
Z przygodami Percy'ego Jacksona długo było mi nie po drodze. Ciągle zwlekałem od lektury tejże serii, głównie przez fakt, że nie przepadam za mitologią. Z każdej możliwej strony słyszałem zachwyty odnośnie serii i miałem ogromną ochotę sprawdzić z czym to się je. Przedtem czytałem Magnusa Chase'a tego samego autora i powieść była okej, po prostu okej, bez większych zachwytów. Co z tym Riordanem? Autor zachwycił mnie swoim nietypowym stylem pisania, potrafił zainteresować czytelnika i spowodować, że kilka razy trudno się nie uśmiać. Jak było tym razem?
Książkę czytałem jeszcze w tej starej okładce, ale w recenzji wstawiłem tą nową, która jest prześwietna. Ogólnie to najnowsze wydanie całej serii jest bajeczne, razem książki wyglądają niemożliwie. Mam ogromną ochotę na zakup serii, jednak mój portfel tęskni za zawartością i na razie mam w planach oszczędzanie. Powieść jest stosunkowo krótka - ma zaledwie 360 stron, jednak mi czytało się jakoś długo. Czytałem ponad tydzień co jest spowodowane nie lada zastojem czytelniczym, który nawiedził mnie w marcu. To okropne uczucie, gdy wciągasz się w historię, ale nie masz kompletnej ochoty na czytanie. Ja to przeżyłem i nikomu tego nie polecam.
Największą rolę w książce zdecydowanie odgrywa mitologia grecka, coś czego obawiałem się najbardziej. Nigdy nie było mi po drodze z nauką i zrozumieniem jej, jednak teraz żałuję, że rok temu podczas gdy omawiałem mitologię w szkole nie przeczytałem tejże książki. Rick Riordan nie rzuca nas na głęboką wodę i stopniowo informuje nas na temat bogów i historii pradawnych dziejów. Powoli zaczynałem przypominać sobie to wszystko o czym uczyłem się na języku polskim i historii i zdecydowanie większość faktów się rozjaśniło. Osoby, które tak jak ja nie mają po drodze z mitologią powinny nieco się do niej przekonać po lekturze. Autor przytacza opowieści z nietypowym humorem, który pomaga z zinterpretowaniem tego wszystkiego.
Głównym bohaterem powieści jest dwunastoletni Percy Jackson, chłopak z ADHD oraz dysleksją. Mamy okazję poznać jego historię w tym nudnym i zwyczajnym życiu z despotycznym ojczymem w roli drugoplanowej. Niektórzy mogą uznać, że dzięki wiekowi bohatera książka staje się o wiele bardziej dziecinna. Cóż - coś może w tym jest, jednak im dalej tym lepiej, akcja znacznie się rozwija i powoduje, że starsi czytelnicy też znajdą coś dla siebie. Oprócz Percy'ego poznajemy także zabawnego Grovera oraz opiekuńczą Annabeth. Wszystkie postacie są naprawdę przyjemne i póki co nie ma bohatera, który wzbudził u mnie brak sympatii. Nawet Gabe był spoko, idiota ale spoko!
Jednym z najlepszych aspektów książki są Bogowie Olimpijscy. Bardzo się cieszę, że autor przytoczył nam historie na temat nich. Nie wiedziałem wcześniej, że Atena z Posejdonem dotychczas się nie lubili, tak dla przykładu. Kto mógł też się spodziewać, że Olimp przeniesie się nad Nowy Jork? Zgadlibyście? No właśnie. Bardzo podobały mi się również opisy, których Riordan jest istnym mistrzem. Idealnie wyobraziłem sobie Obóz Herosów, miejsce w którym nauki mają dzieci Bogów. Swoją drogą podczas lektury przyłapała mnie swego rodzaju refleksja. Jak to tak można napotykać zwykłych śmiertelników i przysparzać im dzieci? Nieźle!
Przygody naszych bohaterów są przede wszystkim przyjemne. Z dozą humoru, strachu i nieprzewidywalności. Percy, Annabeth i Grover przemierzają całą Amerykę w poszukiwaniach pioruna piorunów. Ich perypetie nieraz mnie śmieszyły, ale też sprawiały, że trochę się bałem podczas czytania. W skrócie - emocje gwarantowane. Napotkamy tu też znane i kultowe postacie z historii mitologii greckiej, jak na przykład Meduza, która również natrafiła na dzieciaki. Riordan świetnie przeplata realizm z fantastyką, przytaczając tutaj krajową sensację z ucieczki Perseusza (nawiasem mówiąc to pełne imię głównego bohatera). Jeśli szukacie przyjemną książkę fantastyczną z elementami mitologii to Złodziej pioruna jest dla Was.
Zakończenie z pewnością rozwiało moje wątpliwości odnośnie książki. Nie znajdziemy tutaj ani trochę przewidywalności, myślałem, że autor będzie skory dać nam dość oczywiste zakończenie, ale tutaj tego nie znajdziemy. Jest to idealny wstęp do długodystansowej serii, którą zdecydowanie będę kontynuował. Mam nadzieję, że Percy wraz z biegiem czasu stanie się bardziej interesującym bohaterem i przygody staną się trochę mniej dziecinne.
Podsumowując Złodziej pioruna to obiecujący wstęp do niemniej interesującej serii. Przede wszystkim jest to książka ukierunkowana dla młodszej młodzieży, ale uważam, że niejeden dorosły znajdzie coś tutaj dla siebie. To wciągająca historia z dozą humoru i prostą mitologią w tle. Dla osób, które mają nie lada problem z nauką mitologii książka może okazać się świetną możliwością do nauki. Polecam i nie mogę doczekać się następnych tomów!
Moja ocena: 8/10
Percy Jackson to z pozoru zwykły dwunastolatek, no właśnie - z pozoru. Jest zwyczajnym dzieciakiem z ADHD, dysleksją i tendencją częstego zmieniania szkoły. Jednak, kiedy po raz kolejny zostaje wydalony ze szkoły coś zaczyna się zmieniać. Chłopak odkrywa całą prawdę odnośnie jego ojcu i pochodzeniu. Rzucony na głęboką wodę wyrusza wraz z córką Ateny i satyrem na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-02-29
Pełna wdzięku romantyczna historia z książkami, przedświąteczną gorączką i bożonarodzeniowym Manhattanem w tle. Lily to szesnastoletnia dziewczyna, która w cieniu szczęśliwej miłości swojego brata czuję się dość samotnie. Na pomoc przychodzi jej brat zostawiając w jej ulubionej księgarni czerwony notes z wyzwaniami dla chłopaka chcącego podjąć wyzwanie. Ciekawski, lekko cyniczny i ironiczny Dash nie boi się zagadek - Księga Wyzwań staje się dla niego odskocznią od codzienności, której nieświadomie szukał. Dash i Lily zaczynają podchody na wielką skalę - szukają notesu (i siebie) po całym Manhattanie. Tylko czy na żywo zrobią na sobie równie dobre wrażenie co na papierze? To może okazać się największym wyzwaniem..
Powiem Wam, że kompletnie nie spodziewałbym się, że w lutym, dwa miesiące po świętach sięgnę po powieść iście związaną z tym okresem. Raczej był to taki szybki wybór, siostra wręcz nie dała mi wyboru i pożyczyła mi Księgę Wyzwań. Od razu zaznaczam, że Julce (mojej siostrze ciotecznej) książka podobała się, jednak bez jakiegoś większego zachwytu. Mimo wszystko nasze opinie lekko różnią się, z naciskiem na lekko. W okresie świątecznym wiele razy powstrzymywałem się od lektury książek o jakiejkolwiek tematyce świątecznej, głównie przez to, że sądziłem, że ta cała tematyka świąt znowu stanie się zbyt komercyjna i jak zwykle nastawie się na świetne święta, a będzie - równie świetnie - jak zwykle. Cieszę się, że to właśnie w tym okresie dostąpiłem lektury.
Okładka tejże powieści nie urzekła mnie zbyt bardzo, nie przepadam za kolorem zielonym. od kilku lat męczę się z prześwietnym limonkowym kolorem w moim pokoju. Uwielbiam te takie czerwone elemenciki w formie wieżowców albo choinek. Nie ukrywam, że kiedyś tam powiedziałem, że przeczytam wszystkie książki Levithana, które zostaną wydane w Polsce. Jego duologia Każdego Dnia&Pewnego Dnia była dość przeciętna, ale sprawiła, że wręcz zakochałem się w stylu pisania autora. Natomiast Rachel Cohn to była dla mnie istna zagadka, nie miałem okazji poznać żadnej jej książki. Mimo wszystko styl obu autorów bardzo mi się spodobał, książkę czytało się naprawdę szybko, sam przeczytałem ją w dwa dni.
David Levithan i Rachel Cohn to wręcz idealne połączenie. Niekiedy nie orientowałem się, kiedy piszę dany autor, ponieważ oboje mają bardzo podobne style pisania. Rozdziały z perspektywy Dasha pisze Levithan, a z perspektywy Lily Cohn. Nie ukrywam, że powieść jest napisana dość prostym językiem, taka typowa młodzieżówka. Niby love-story, ale jednak nie. Cała fabuła opiera się na poszukiwaniach dwójki nastolatków, mimo wszystko myślałem, że autorzy lepiej pokażą te całe wyprawy. Dostaliśmy tak naprawdę dość mało poszukiwań, a więcej przemyśleń głównych bohaterów. Bardzo podobał mi się element opowiadania historii rodzin Dasha, a w mniejszej ilości Lily. A właśnie - bohaterowie.
Dashniel to chłopak, którego nie wielbimy całym sercem z samego początku. To osoba, która z biegiem czasu staje się coraz jaśniejsza, dzięki głębszemu poznaniu jego historii. Z jednej strony nienawidzę jak ktokolwiek robi z siebie nie wiadomo kogo, właśnie dzięki temu co mu się przydarzyło, ale Dash jest zupełnie inny. Sarkastyczny, ironiczny, negatywnie nastawiony do świata, typowy samotnik. Przez Lily nazywany żartobliwie Marudziarzem. Levithan wykreował bardzo dobrego bohatera, który w przeciwieństwie do A ma wreszcie swoją odmienną osobowość. Z pewnością nie można przyznać faktu, że postacie w Księdze Wyzwań są tacy jednostajni, wręcz przeciwnie - wyróżniają się swoją odmiennością.
Natomiast to właśnie Lily była bohaterką, która o wiele bardziej przypadła mi do gustu. Nietypowa szesnastolatka, która powoli zaczyna uczyć się tego dorosłego życia, które nie zawsze może być tak różowa, jak to młodym w tym wieku się wydaję. Dziewczyna żyje w cieniu miłości swojego starszego brata. Muszę tutaj wspomnieć, że w książce pojawia się wątek homoseksualizmu brata Lily. Osobiście nie przeszkadzało mi to zbyt bardzo, jestem tolerancyjny wobec osób innej orientacji. Podobał mi się aspekt problemów miłosnych dziadka bohaterki, z którym sama jest silnie związana emocjonalnie. Jest to dla niej też taki zalążek pierwszej miłości, której jeszcze nigdy nie doświadczyła.
Powiem Wam, że Księga Wyzwań Dasha i Lily może być idealną pomocą na.. kaca książkowego. Przez ostatni tydzień nie czytałem prawie wcale, po prostu nie miałem jako takiej ochoty i nic nie mogło być lepsze od ostatniej lektury (Szklany Miecz). Kiedy zaczynałem lekturę nie spodziewałem się czegoś tak dobrego! Jest to z pewnością luźna książka, przy której można się dobrze odprężyć. Jeśli szukamy czegoś niezobowiązującego, typowej powieści na pokonanie czytelniczej chandry to powieść Levithana i Cohn jest idealna dla osób szukających czegoś podobnego. Nie ma tu też zbyt wiele świątecznej komercji typowej dla tego okresu. Bohaterowie wręcz nie lubią przeżywać okresu Świąt Bożego Narodzenia.
Podsumowując Księga Wyzwań.. to książka, która mimo tego, że nie jest zobowiązująca i jest po prostu młodzieżówką potrafi urzec nas swoim klimatem i nietuzinkowymi postaciami.
Idealna dla osób szukających czegoś luźnego, na zniwelowanie kaca książkowego. Duet Levithana i Cohn to świetne połączenie, z pewnością chwycę po następne ich książki, w tym drugi tom właśnie Księgi, który podobno już w październiku w USA. Czekam z utęsknieniem i polecam bardzo gorąco!
Moja ocena: 8/10
Pełna wdzięku romantyczna historia z książkami, przedświąteczną gorączką i bożonarodzeniowym Manhattanem w tle. Lily to szesnastoletnia dziewczyna, która w cieniu szczęśliwej miłości swojego brata czuję się dość samotnie. Na pomoc przychodzi jej brat zostawiając w jej ulubionej księgarni czerwony notes z wyzwaniami dla chłopaka chcącego podjąć wyzwanie. Ciekawski, lekko...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-02-07
Mieszkańcy Norty dzielą się ze względu na kolor krwi, na Srebrnych - arystokratów o nadprzyrodzonych umiejętnościach i Czerwonych - zwykłych ludzi wykorzystywanych jako tania siła robocza i przymusowo wysyłanych na wojnę, która toczy się od prawie stu lat. Właśnie taki los czeka wkrótce siedemnastoletnią Mare Barrow. Wydaje się, że dziewczyna ma jedynie złodziejski talent, ale gdy trafia na królewski dwór jako służąca, odkrywa w sobie moc, która dla Srebrnych stanowi ogromne niebezpieczeństwo. Tymczasem w wyniszczonym kraju robi się coraz bardziej niespokojnie. Na sile przybierają ataki tajemniczej Szkarłatnej Gwardii walczącej o wyzwolenie Czerwonych..
Lektura Czerwonej Królowej była mi nie po drodze. O książce dowiedziałem się bodajże w lutym minionego roku kilka dni po jej premierze. Kiedy w księgarni zobaczyłem okładkę książki myślałem, że się zakochałem. Mimo wszystko nie zachwycał mnie opis z tyłu książki i lektura odkładała się i odkładała. Wreszcie premiera drugiego tomu zmobilizowała mnie i miałem okazję poznać historię Mare Molly Barrow. Przed przeczytaniem książki zastanawiałem się czy będę należał do zwolenników czy przeciwników powieści Aveyard. Książki o tak odmiennych opiniach nie było w blogosferze od dawna.
Wydanie książki jest po prostu znakomite! Okładka to mistrzostwo świata, a o tej w drugim tomie już nawet nie mówię, bo bym się tylko rozpłynął. Mimo wszystko jest coś co jest najgorsze to łamliwy grzbiet. Powiem Wam, że chyba żaden książkoholik nienawidzi jak książka jest zniszczona, ale tutaj po prostu nie da się nie złamać grzbietu. Mam nadzieję, że drugi tom jest po prostu lepiej wydany. Czcionka jest taka jakby klimatyczna, nie jest identyczna jak to w większości książek wydanych przez Otwarte. Czytało mi się dość szybko, kiedy powieść wciągnie to tak się dzieje.
Nie ukrywam, że historia przedstawiona w Czerwonej Królowej łudząco przypomina mi schematy zaczerpnięte z innych książek, które już bardzo dobrze znamy. Igrzyska Śmierci, Niezgodna, Rywalki, Mroczne Umysły i Szklany Tron. Istna mieszanka, nieprawdaż? Najbardziej była podobna właśnie do trylogii Igrzysk, którą kocham i uwielbiam całym sercem. Młodsza siostra, intrygi, buntownicy, rebelia. Istny Kosogłos. Wiele osób w negatywnych recenzjach odradzało wszystkim tę książkę jak nigdy dotąd. Osobiście - spodziewałem się czegoś zupełnie gorszego. Naprawdę!
Zatrzymajmy się przy bohaterach. Każdy z nich jest kompletnie inny i bardzo ciekawy, Aveyard wykreowała ich charaktery na bardzo dobrym poziomie. Nasza główna bohaterka Mare jest postacią, która łudząco przypomina mi Katniss Everdeen. Mimo wszystko to właśnie Barrow jest intrygantką i nawet nie irytowała mnie aż tak bardzo, jak jest to w przypadku większości głównych bohaterek. Bracia Cal i Maven są postaciami, na których warto zwrócić uwagę. Cal to urodzony ulubieniec taty, taki typowy idealny syn. Jego dość intrygujący charakter spowodował, że polubiłem go od razu mimo wielu mankamentów.
Natomiast Maven to dopiero ziółko! Chłopak jest przysłowiowym gorszym synem. Ucierpiał na tym, że Cal to ulubieniec ojca i jego charakter jest dość specyficzny. Przez większość książki lubiłem chłopaka, ale przez wydarzenia z ostatnich stu stron wszyscy wiedzą dlaczego zmieniłem zdanie na temat niego samego. Aveyard wykreowała również kilku ciekawych bohaterów drugoplanowych, takich jak przyjaciel Mare Kilorn czy sami bracia dziewczyny. Polubiłem również Evangeline, która jest babką z krwi i kości! Sam król i królowa to bardzo podstępne władze, które zrobią wszystko, aby dojść do celu.
Głównym wątkiem, a zarazem bardzo ciekawym jest podzielenie społeczeństwa na kolor krwi. Czerwoni, czyli gorsza kasta, która jest traktowana niczym jacyś niewolnicy. Taki Dystrykt 12 w królestwie. Natomiast Srebrni to wynieśli arystokraci o nadprzyrodzonych mocach. Nasza główna bohaterka stoi pomiędzy młotem i kowadłem będąc Czerwoną o umiejętnościach Srebrnej. Się porobiło! Słysząc tą teorię od razu przed oczami mam Tris, czyli Niezgodną z serii Veronici Roth. Dziewczyna w końcu należała do kilku frakcji w dystopijnym Chicago.
Przez ostatnie sto stron dzieje się stosunkowo najwięcej. Zakończenie powala wszystkich na kolana. Niby coś ma miejsce, ale z początku nie mamy pojęcia co tutaj się wydarzyło. Rebelianci potrafią wiele zdziałać, co pokazało już wiele książek jak i filmów, a teraz udowodniła Nam to Czerwona Królowa. Mam nadzieję, że w Szklanym Mieczu bohaterowie staną się bardziej wyraziści i wreszcie Aveyard wyjdzie z tych wszystkich schematów, które dał nam pierwszy tom i dostaniemy porządne fantasy ze świetnymi wątkami.
Podsumowując Czerwona Królowa to mimo wielu mankamentów, które związane są ze schematami zaczerpniętymi ze znanych nam powieści bardzo dobra książka. Po przeczytaniu wielu negatywnych recenzji spodziewałem się też czegoś o wiele gorszego. I na szczęście nie zawiodłem się. Z niecierpliwością czekam na Szklany Miecz!
Moja ocena: 7/10
czytamboczytam.blogspot.com
Mieszkańcy Norty dzielą się ze względu na kolor krwi, na Srebrnych - arystokratów o nadprzyrodzonych umiejętnościach i Czerwonych - zwykłych ludzi wykorzystywanych jako tania siła robocza i przymusowo wysyłanych na wojnę, która toczy się od prawie stu lat. Właśnie taki los czeka wkrótce siedemnastoletnią Mare Barrow. Wydaje się, że dziewczyna ma jedynie złodziejski talent,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Gra, która zadecyduje o naszej przeszłości.. Oto Endgame. Dwanaście starożytnych ludów. Każdy z nich musiał wybrać swojego Gracza. Szkolono ich z pokolenia na pokolenie, pokazano, jak posługiwać się bronią, językami, historią, taktyką, kamuflażem. Jak zabijać. Są dobrzy i źli. Jak ty. Jak my wszyscy. Kiedy rozpocznie się gra, będą zmuszeni odnaleźć trzy klucze ukryte gdzieś na Ziemi. Ktokolwiek znajdzie klucze, wygrywa. Powieść opowiada o poszukiwaniach pierwszego z nich. Jedyną regułą Endgame jest brak reguł. Zagraj. Przetrwaj. Rozwiąż zagadkę. Ludu Ziemi. Rozpoczyna się Endgame.
Książce towarzyszy o wiele, wiele więcej. Rewolucyjna gra na urządzenia mobilne, która pozwoli czytelnikom rozpocząć własne Endgame. To multimedialne doświadczenie, w którym rzeczywistość przeplata się z fikcją. Trzy powieści, jedna gra dla miliardów graczy - i 3 miliony dolarów nagrody!
Uwielbiam jak powieść jest wydana - piękny złoty kolor. Wręcz oczy mi się świeciły, jak widziałem w księgarniach tę książkę. Od bardzo dawna chciałem przeczytać książkę, ale jakoś zawsze nie nadarzała się okazja do lektury - aż do teraz! Mogę się trochę przyczepić do tego, iż pozycja bardzo łatwo się niszczy. Nawet przy wyciąganiu książki z paczki trochę się porysowała. Niestety mimo pięknej oprawy, uległa minimalnemu zniszczeniu w formie kilku rysek.
Od samego początku, gdy usłyszałem o tej powieści skojarzyły mi się Igrzyska Śmierci. To straszne, że do każdej powieści, w której ktoś się zabija muszę mieć takie skojarzenia. Jednak to zupełnie dwie odmienne powieści, odrębne totalnie! Jeśli chodzi o fabułę o wiele bardziej polubiłem dzieło Freya. Między innymi dzięki podróżom dookoła świata naszych bohaterów - może taki fetysz syna geografa. Tutaj mamy walkę w Chinach, a już w następnym rozdziale jesteśmy w tropikalnej Etiopii.
Bardzo spodobał mi się fakt, że teraźniejszość w tej powieści przeplata się z średniowiecznymi obrzędami i historią danego ludu, z którego wywodzi się dany bohater. Możemy dowiedzieć się wiele dość znaczących faktów, tym bardziej jak od małego są oni wychowywani na prawdziwych zabójców. Zagadki - jakie świetne zagadki! To dość ważny aspekt tej powieści. Uwielbiam książki, w których można rozwikływać jakieś łamigłówki, ale tym razem okazały się jak na mnie zbyt trudne.
Według mnie najlepsi w tej całej pozycji są postacie. Dwanaście trybutów Graczy, wszyscy są od siebie inni, wszyscy są inteligentni. Wszyscy potrafią zabijać. Są w naprawdę różnym wieku - najmłodszy ma 13 lat, a najstarszy 19. Oczywiście już od samego początku książki zacząłem obstawiać kto może sporo osiągnąć i namieszać w tej nieczystej grze. Ale niestety, w zakładach nie byłbym dobry - mój faworyt zginął jako pierwszy (ci co czytali mogą się trochę zdziwić). Ale nowi faworyci na szczęście przeżyli, alleluja!
Nie ukrywam, że pierwsze sto stron poszło mi naprawdę źle. Myślałem, że się nie wciągnę i książka będzie okropna. Jednak przy drugim podejściu do lektury zakochałem się. Może to zależało od mojego nastroju, a może od mojego nastawienia i dość wysokich oczekiwań? Nie wiem i pewnie się nie dowiem. Po upływie tych dwustu stron już wiedziałem, że będę wniebowzięty co do tej powieści i będzie kac książkowy (trwa aż do dziś..).
Wypadałoby kilka słów na temat świetnych bohaterów tej powieści. Widać, że autorzy głównie skupili się na duecie Sarah i Jago, fakt są okej, ale są po prostu ciekawsi bohaterowie. Jak na przykład przebiegła Chiyoko, czy Baitsakhan (działa mi na nerwy aa!). Zaintrygował mnie wątek Aisling oraz Shari, jedna z nich kreuję się na moją faworytkę. Polubiłem Maccabeego oraz An Liu. Nie polubiłem natomiast Hilala, Kalę i Baitsakhana. Według mnie źle został poprowadzony wątek durnego Christophera, dobrze, że potoczyło się to tak jak się potoczyło.
Podsumowując Endgame to naprawdę dobra książka, która jest idealnym początkiem dobrze zapowiadającej się trylogii. Bardzo spodobali mi się bohaterowie oraz podróże dookoła całego świata. Nie mogę doczekać się kolejnego tomu!
Moja ocena: 8/10
czytamboczytam.blogspot.com
Gra, która zadecyduje o naszej przeszłości.. Oto Endgame. Dwanaście starożytnych ludów. Każdy z nich musiał wybrać swojego Gracza. Szkolono ich z pokolenia na pokolenie, pokazano, jak posługiwać się bronią, językami, historią, taktyką, kamuflażem. Jak zabijać. Są dobrzy i źli. Jak ty. Jak my wszyscy. Kiedy rozpocznie się gra, będą zmuszeni odnaleźć trzy klucze ukryte gdzieś...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Laia należy do kasty Scholarów - w bezwzględnym Imperium tacy jak ona są zepchnięci na margines, stale inwigilowani i prześladowani. Aby ocalić brata oskarżonego o zdradę, dziewczyna wstępuję w szeregi buntowników i wyrusza ze śmiertelnie niebezpieczną misją do gniazda zła: zostaję niewolnicą w Akademii szkolącej najwierniejszych, najbardziej bezwzględnych żołnierzy Imperium. Jednym z nich jest Elias. Choć wspaniała kariera stoi przed nim otworem, w jego sercu narastają wątpliwości, czy rzeczywiście przez całe dorosłe życie chce odgrywać rolę bezwzględnego egzekutora. Przypadkowe spotkanie dwojga młodych ludzi nie tylko całkowicie odmieni ich losy, lecz także wstrząśnięte posadami świata, w którym oboje żyją.
Mam mieszane odczucia co do okładki tejże powieści. Niby zagraniczna oprawa nie pozostawia wiele do życzenia i jej klimat jest zupełnie taki, jaki sobie wyobrażałem podczas lektury, ale to polskie wydanie ma w sobie to coś. Miecz, który można zaobserwować na pierwszym planie jest jakiś taki hipnotyzujący. Tło również bardzo mi się podoba. Oczywiście czcionka jest dobrze dobrana co do powieści i czytało się naprawdę szybko i nie ukrywam, że zostałem wciągnięty. Jestem także usatysfakcjonowany co do tytułu. Nie możemy ukrywać, że wiele osób kojarzy tą książkę po tym angielskim tytule.
Zakup tej książki był kompletną niespodzianką i nigdy nie miałem tak naprawdę w planach lektury Imperium Ognia. Widziałem dość dużo mieszanych opinii na temat tej pozycji, ale chyba jak każdy książkoholik - wolałem sam przeczytać i dopiero potem wydać opinię. Nadarzyła się idealna okazja, w Biedronce jak zwykle czyhała na mnie zabójcza promocja, na której Ember in the Ashes kosztowało 28 złotych. Oczywiście bez zastanowienia wziąłem w swoje ręce i kupiłem. I nie żałuję tej decyzji, wręcz przeciwnie - Biedronko ja dziękuję!
Styl pisania Saby Tahir jest raz dobry, a raz trochę gorszy. Z początku, już w pierwszym rozdziale akcja zaczyna pędzić i czytelnik powoli się wciąga, ale dopiero potem coś zwalnia i książka trochę mnie nużyła. Autorka potrafiła napisać to w dość przystępny sposób i nie zarzuciła nas aż tak wieloma nazwami własnymi i coś mnie wciągnęło i nie chciało oddać. Tahir wplatała wiele przepięknych cytatów, które wiele razy wyłapywałem i zapisywałem do zeszytu na cytaty. Powieść podzielona jest na 3 części - takie jakby rozpoczęcie, rozwinięcie i zakończenie.
Z początku całe to Imperium zaczęło mi coś przypominać - starożytny Rzym! Ciągle jak czytałem miałem takie jakby przebłyski zeszłorocznych tematów z historii o tym okresie czasowym. Tutaj niewolnice, Maski, kasty i oczywiście bezwzględne Imperium, którym rządzi tak naprawdę okropna pani Komendantka. Kobieta ta przypominała mi o wiele ostrzejszą prezydent Coin z trylogii Igrzysk Śmierci, albo Jeanine z trylogii Niezgodna. No właśnie - miałem zbyt wiele skojarzeń książkowych co do tej powieści. Mieszanina Szklanego Tronu, Igrzysk Śmierci i miejscami Mrocznych Umysłów. No wiecie - podobieństwa książkowe w dystopiach są naprawdę częste.
Nie mogę nie wspomnieć o bohaterach, niestety idealni to oni tutaj nie byli. Laia - jedna z najbardziej irytujących postaci, jakie miałem okazję poznać. Dziewczyna jest oczywiście o dobrych intencjach - chcę ratować brata, którego aresztowały zabójcze Maski. Ale totalnie denerwowało mnie ciągłe wspominanie o tym poprzez mówienie na każdej stronie "Muszę uratować Darina, jestem tu tylko po to", "Jak mogę pomóc Darinowi, och?". Z drugiej strony mamy młodzieńca Eliasa, czyli chłopaka, który nie wie czy chcę zostać bezwzględnym dyktatorem. Z pewnością polubiłem go bardziej, jego przygody również bardziej mnie interesowały. Wokół nich przewija się wiele bohaterów drugoplanowych takich jak Helena czy przyjaciółka Laii Izzi.
Bardzo interesującym aspektem książki są Maski, dyktatorzy Imperium. Bardzo doceniam to co wymyśliła autorka i miałem wiele momentów, w których wymyślałem różne teorie na temat nich. Elias i Helena mieli właśnie nimi zostać, ale zupełnie nie chciałbym zostać bezwzględnym dyktatorem w Masce i zabijać ludzi. Wspominałem Wam, że nigdy nie zabiłbym nawet największego wroga? Po prostu mam w sobie jakąś blokadę i to według mnie bardzo dobrze.
Rozwiązanie jakie zastosowała Sabaa Tahir pod koniec bardzo mi się podobało. Wydarzenia, które miały wtedy miejsce wręcz mnie zaszokowały i byłem zadowolony co do zakończenia. Oczywiście po skończeniu książki czym prędzej chciałem sprawdzić kiedy to będzie następny tom, bo z pewnością będę chciał kontynuować tą bardzo dobrze zapowiadającą się serię. 30 sierpnia 2016 w USA, żarty jakieś? Jak ja wytrzymam?!
Podsumowując Imperium Ognia to bardzo dobry początek bardzo dobrze zapowiadającej się serii. Mimo wielu minusów jestem skłonny wybaczyć Tahir i dać szansę i chwycić po kolejne tomy. Bezwzględne Imperium, przeznaczenie i świetne przygody. Polecam!
Moja ocena: 8/10
czytamboczytam.blogspot.com
Laia należy do kasty Scholarów - w bezwzględnym Imperium tacy jak ona są zepchnięci na margines, stale inwigilowani i prześladowani. Aby ocalić brata oskarżonego o zdradę, dziewczyna wstępuję w szeregi buntowników i wyrusza ze śmiertelnie niebezpieczną misją do gniazda zła: zostaję niewolnicą w Akademii szkolącej najwierniejszych, najbardziej bezwzględnych żołnierzy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jude i Noah to totalne przeciwieństwa, jednak są bliźniakami. Ona jest pełną energii buntowniczką, zabiegającą o uwagę matki. Jest samotna i skrycie romantyczna, niestety podjęła wiele złych decyzji, za które musi teraz ponieść skutki. Noah jest zupełnym przeciwieństwem dziewczyny. Jest nieśmiały i delikatny. Skonfliktowany z ojcem, silnie związany z matką. Zakochany w sztuce - marzy o tym, żeby kiedyś zostać artystą. Jednak, staję się kimś kim nigdy nie chciał być. Oboje pod pryzmat wielu wydarzeń zmieniają się w osoby, którymi nigdy nie chcieli być. Kiedyś oboje byli nierozłączni..
Okładka powieści dzieli książkoholików i jak najbardziej to rozumiem. Jednak, wolę raczej tą oprawę od tej z zachodu. Dlaczego? Dzięki temu możemy poznać bardziej naszych tytułowych bliźniaków. W tle mamy tak jakby płótno i kolory, nie znam się na sztuce nie bijcie. Bardziej mi się podoba tył książki, na którym jest Noah, mówiłem że uwielbiam kolor niebieski?
Wielkim atutem opowieści jest to, że praktycznie nic o niej nie wiemy. To była taka wyprawa w ciemno z czytaniem tej książki, bo odkrywamy ją na nowo, dowiadując się o niej coraz więcej. Wszyscy się tak nią zachwycali, że miałem straszną chrapkę i kupiłem ją od razu dwa dni po premierze, w księgarni, a kupuje tam naprawdę rzadko.
"Albo płyniesz, albo toniesz, takie jest życie"
Od samego początku książki zacząłem utożsamiać się z głównym bohaterem, Noahem. Oboje jesteśmy nieśmiali i lekko zamknięci w sobie, a przede wszystkim skonfliktowani z ojcem, no jednak tak. Na tym nasze podobieństwo, stety bądź niestety się kończy. Jude za to ujęła mnie za serce całkowicie, poznajemy ją jako tą rezolutną buntowniczkę, a kończymy z zupełnie inną osobą. Warto dodać, że rozdziały pisane są z perspektywy Jude, jak i Noah. Jednak, chłopak opowiada historię gdy ma 13 lat, a dziewczyna 16. Bardzo mnie to zaintrygowało, lecz poniekąd myk ten znam z Wiernej, pani Roth.
"Musisz dostrzec cuda, żeby działy się cuda"
Byłem bardzo zaskoczony faktem, że wciągnąłem się aż tak bardzo, że czytałem wszędzie, gdzie tylko szedłem. Jandy Nelson posługuje się takim pięknym, a zarazem prostym językiem, że czyta się bardzo szybko. Przyznam szczerze, że z początku bardziej spodobały mi się rozdziały pisane z perspektywy Noah, jednak pod koniec powieści było zupełnie na odwrót - Jude chwyciła mnie za serce. Jest to idealna książka dla osób zakochanych po uszy w sztuce i wszystkim z nią związane. Rzeźbienie, malowanie i szkoły artystyczne, wszystkiego po trochu.
"Rzeczywistość miażdży. Świat jest jak ciasny but"
Podczas lektury Oddam Ci Słońce zacząłem poważnie zastanawiać się o świecie otaczającym mnie. Te wszystkie małe rzeczy, których nie dostrzegamy mogą okazać się dla nas czymś nowym i niesamowitym zarazem. Zacząłem rozumieć, jak bardzo cieszę się, z tego, że mam moją siostrę, mimo że kłócimy się częściej niż rozmawiamy. Uświadomiłem sobie, iż moi rodzice znaczą dla mnie o wiele więcej niż myślałem. Jestem bardzo wdzięczny autorce za stworzenie czegoś tak pięknego, że aż niepojętego.
"Mam zamiar marzyć rękami. Bardzo mocno marzyć"
Po skończeniu książki miałem ochotę płakać, krzyczeć, śmiać się i zamknąć się w pokoju na tydzień. Prawdziwa bomba emocjonalna! Koniec dobija i powoduję, że zmieniamy zdanie o tej powieści o 180 stopni. Dopiero wtedy zrozumiałem dlaczego wszyscy zachwycają się nią bardziej niż Szklanym Tronem. Chyba dobrze, że nie mogę powiedzieć o niej zbyt dużo, bo to właśnie czytelnik z następnymi stronami odkrywa coraz więcej z tej powieści prawd o życiu i otaczającym nas świecie.
Podsumowując Oddam Ci Słońce to książka, którą polecam wszystkim, dosłownie wszystkim. I nastolatki w wieku naszych bohaterów pokochają tę powieść, jak i 30 letnia kobieta z trzema kotami na karku. To prawdziwa kopalnia cytatów, niektóre nawet możemy zobaczyć wyżej. Muszę czym prędzej zdobyć następne książki Jandy Nelson, bo chyba znalazłem sobie kolejną autorkę życia.
Moja ocena: 11/10
czytamboczytam.blogspot.com
Jude i Noah to totalne przeciwieństwa, jednak są bliźniakami. Ona jest pełną energii buntowniczką, zabiegającą o uwagę matki. Jest samotna i skrycie romantyczna, niestety podjęła wiele złych decyzji, za które musi teraz ponieść skutki. Noah jest zupełnym przeciwieństwem dziewczyny. Jest nieśmiały i delikatny. Skonfliktowany z ojcem, silnie związany z matką. Zakochany w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Siedemnastoletnia Amber Appleton mieszka w szkolnym autobusie z matką i psem. Traci grunt pod nogami, ale nie nadzieję. Należy do Federacji Fantastycznych Fanatyków Franksa, trenuje Chrystusowe Diwy z Korei i toczy zaciekłą walkę z Joan Sędziwą. Myśli pozytywnie i zaraża innych swoją energią. Jest jak gwiazda rocka. Bez kitu!
Trzeba to docenić, przepiękna okładka! Uwielbiam kolor żółty, a tutaj to wygląda świetnie. Trochę bardziej widziałbym te barwy przy Poradniku Pozytywnego Myślenia, tego samego autora, które jeszcze przede mną. Tak bardzo żałuję, że poprzednią książkę Szybkiego, czyli Niezbędnik.. mam w tej starszej oprawie. Mleko się rozlało - niestety. Warto dodać, że tą recenzje piszę podczas meczu (Polska-Irlandia), gdzie moja ukochana rodzinka siedzi obok mnie i drze się do telewizora. Nie lubię piłki nożnej, bez kitu!
"Życie to bardzo długi wyścig, a na mecie człowiek znajduje się zazwyczaj sam."
Może i opis tej powieści z decka odstrasza, jednak po przeczytaniu wszystko się rozjaśnia i można posłużyć się o lekki uśmiech, spoglądając na tył. Praktycznie nic tutaj o akcji i fabule nie wiemy, to raczej dobrze. Książka podzielona jest na cztery części. Pierwsze dwie mnie bardzo rozśmieszyły - buzia cieszyła mi się na chyba każdej stronie. Trzecia część była gorzka, tak bardzo gorzka. Taka dobra odskocznia, jednak bardzo smutna odskocznia. A czwarta część daje nam nadzieję i gotowość do działania. Pełna optymizmu, dzięki Amber.
"Chcę, żeby wiedziała, że to świat mnie przygniata, że czuję, jak gdybym ze wszystkim walczyła, i że brakuje mi paliwa."
Bohaterowie są najbardziej pozytywnym elementem powieści. Przede wszystkim nasza Królowa Nadziei Amber Appleton, którą pokochałem od pierwszej strony. Daje nam optymizm, nadzieję i oczywiście gotowość do działania. Ja osobiście zmotywowałem się do ćwiczeń przez tą książkę. Dlaczego? Poprzez główną bohaterkę trudno było mi spojrzeć sobie w oczy i nie zmotywować się. Tak właśnie codziennie robię sobie taką mini serię - 5 pompek, 30 przysiadów, 70 stron jakiejś książki.
"Psy są lepsze od ludzi. Mam psa. Nikogo więcej nie potrzebuję. Psy są proste. Ludzie skomplikowani."
Podczas lektury byłem jak w jakimś transie. Czytałem, czytałem, czytałem i nie mogłem za żadne skarby przestać. Druga w nocy, jutro do szkoły, a ja kończę z bananem na twarzy książkę. To chyba dla większości nie do pomyślenia. Warto wspomnieć o wszystkich postaciach drugoplanowych, które stwarzają niesamowity klimat. Pozytywne Diwy z Korei zaczęły przypominać moją rezolutną babcie, a Joan Sędziwa nauczycielkę od matmy, bez kitu! Donna, niczym biała Beyonce, czy wiele innych świetnych bohaterów. Można doszukać się tu osób z własnego towarzystwa.
"Może czasem, w wyjątkowych sytuacjach, lepiej jest uchwycić inną chwilę, jeśli obecna nie jest dla ciebie tą właściwą."
Nie mogę nie wspomnieć o tej trochę smutnej części powieści. Zawsze w takich optymistycznych książkach musi być totalna zmiana, w tym przypadku strasznie gorzka. Jednak, mamy tutaj przykład nie poddawania się, oczywiście nie mogę podać przykładu, żeby go poznać zachęcam do przeczytania, bez dwóch zdań. Amber potrafi podnieść się i dalej żyć tak jak żyła dotychczas. Ojciec Chee to postać, którą powinien poznać każdy człowiek, który doświadczył jakieś życiowe porażki.
"Nic więcej. Ta chwila po prostu była - wolna od emocji, sądów i złudnych wyobrażeń, które my ludzie przypisujemy wszystkiemu, z czym się stykamy."
Koniec tej książki coś mi udowodnił. Trzeba czegoś bardzo chcieć, aby niemożliwe stało się możliwym. Mimo, że w ogóle nie było tutaj powodów do płaczu, myślałem, że rozleje z siebie jakiś wodospad, bez kitu! Nie mogę nie wspomnieć o ukochanym piesku Amber, chętnie sam bym takiego przygarnął, no to co, że mam dwie kotki - taki mały szczegół.
Podsumowując Matthew Quick napisał wreszcie świetną książkę, która z pewnością o wiele bardziej spodobała mi się od Niezbędnika, którego recenzje znajdziecie tu - klik. Znalazłem swoją nową książkową przyjaciółkę, Księżniczkę Nadziei. Polecam bez dwóch zdań! Tak nawiasem mówiąc, to powieść wraz z Wybacz Mi Leonardzie zakupiłem na Znaku, za 11 złoty. Nie wiem, może ta promocja jeszcze jest - warto sprawdzić.
Moja ocena: 10/10!
czytamboczytam.blogspot.com
Siedemnastoletnia Amber Appleton mieszka w szkolnym autobusie z matką i psem. Traci grunt pod nogami, ale nie nadzieję. Należy do Federacji Fantastycznych Fanatyków Franksa, trenuje Chrystusowe Diwy z Korei i toczy zaciekłą walkę z Joan Sędziwą. Myśli pozytywnie i zaraża innych swoją energią. Jest jak gwiazda rocka. Bez kitu!
Trzeba to docenić, przepiękna okładka!...
2 Show more
Review Illuminae sprawiło, że przez kilka dni nie mogłem myśleć o niczym innym. Ta książka wywołała u mnie tak wiele emocji, tuż po jej skończeniu siedziałem i po prostu musiałem odetchnąć. Pomysł był przegenialny, nigdy nie czytałem czegoś tak oryginalnego. Lubię historie, które są osadzone w dalekiej przyszłości, dlatego moje chęci na lekturę tej powieści były duże, odkąd usłyszałem o premierze za oceanem. Uwielbiam postać Kady, to naprawdę silna i wyjątkowa kobieta, do tego błyskotliwy Ezra, który idealnie ozdabiał tę historię. Warto wspomnieć o przepięknym wydaniu, bez dwóch zdań jest to najlepiej wydana pozycja na rynku wydawniczym w roku 2017! Akta, grafiki, rozmowy z chatu, raporty - z każdą stroną jest coraz lepiej. Myślę, że najlepszym aspektem tej książki jest AIDAN, czyli sztuczna inteligencja, która dominuje w Illuminae. Jestem zdumiony jak to zostało rozegrane, Kristoff i Kaufman zaserwowali nam coś, czego nie było jeszcze w żadnej młodzieżówce. Uważam, że jest to coś, z czym powinni zapoznać się fani Young Adult z domieszką sci-fi. To coś ponadczasowego! Czekam z ogromną niecierpliwością na Geminę
2 Show more
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toReview Illuminae sprawiło, że przez kilka dni nie mogłem myśleć o niczym innym. Ta książka wywołała u mnie tak wiele emocji, tuż po jej skończeniu siedziałem i po prostu musiałem odetchnąć. Pomysł był przegenialny, nigdy nie czytałem czegoś tak oryginalnego. Lubię historie, które są osadzone w dalekiej przyszłości, dlatego moje chęci na lekturę tej powieści...