Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

W życiu nie wpadłbym na to, że książka o objawieniach maryjnych okaże być się tak przewrotną soczewką o życiu społecznym. Cud to nie jest łatwa książka, dla wielu, jak i dla mnie styl może okazać się dosyć ciężki do przebrnięcia, jest on dosyć mocno poetycki i niekiedy, absolutnie wzmaga całą atmosferę chaosu i poplątania. Jestem absolutnie porażony tym, jak taka pozornie prosta opowieść zaproponowała tak wiele poziomów do interpretacji!

Ciężko było mi się odnaleźć w tej historii. Nie jest to coś, po co zwykle sięgam, zdecydowanie staram się stronić od tematyki religijnej, głównie przez to, że łatwo jest popaść w skrajności opisując ten temat, zazwyczaj lawirując pomiędzy zachowawczą oszczędnością, a obrazoburczą, mocną narracją. Tym razem, Victoria Mas sięga po bardzo rozpoznawalny motyw objawień maryjnych i za ich pomocą snuje opowieść na temat życia w społeczeństwie, szczególnie takim, które reprezentuje sobą wiele negatywnych cech. W momencie, gdy mamy odmieńca, który burzy niektóre uczucia religijne, w ludziach budzą się najbardziej pierwotne instynkty i Mas zobrazowała to naprawdę wzorcowo. Strach, zawiść, zazdrość, skłonność do grzechu - to wszystko zostało tutaj pokazane z dozą dystynkcji, ale też mroku. Chociaż, nie jest to też opowieść, w której można grzebać w nieskończoność i non stop odnajdywać nowe wnioski, tak dalej w dosadny sposób bawi się tematem religii i postrzegania wartości chrześcijańskiej w momencie głębokiego kryzysu. Fascynujące było poznawanie różnych postaw, różnych sposobów myślenia wobec czegoś tak nieprzystającego naszej rzeczywistości.

Czuję się nienasycony, a jednocześnie bardzo zadowolony, tym jakie zakończenie zostało tutaj zaserwowane. Spróbujcie po nią sięgnąć, na pewno jest to historia, która może bardzo spolaryzować czytelników, zupełnie nie zdziwiłbym się, gdyby odbiór tej książki pozostał w granicach oburzenia, bo Mas pochyla się nad religią w sposób nieupiększony i nie obawia się bezpardonowo w nią uderzyć. Ciekawa rzecz!

W życiu nie wpadłbym na to, że książka o objawieniach maryjnych okaże być się tak przewrotną soczewką o życiu społecznym. Cud to nie jest łatwa książka, dla wielu, jak i dla mnie styl może okazać się dosyć ciężki do przebrnięcia, jest on dosyć mocno poetycki i niekiedy, absolutnie wzmaga całą atmosferę chaosu i poplątania. Jestem absolutnie porażony tym, jak taka pozornie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli ja się zachwycam książką z gatunku romantasy, to musi być to coś naprawdę godnego uwagi. I tak przedstawia się Córka dymu i kości, kawał doskonale napisanej, ociekającej niesamowitym klimatem i serwującej nienachalne elementy fantastyczne historii, która nie straszy romansem, a snuje naprawdę głęboką pod kątem problematyki opowieść. Nie spodziewałem się, że odnajdę tutaj taką trochę baśń rodem z Szekspira o rasizmie, problemie, który trapi nas od zawsze, ale w tej książce, podanej w nieco anielskodiabelskiej formie. Coś wspaniałego!

Laini Taylor ma doprawdy niepowtarzalne pióro. Utkała tę opowieść używając skrupulatnego, lecz na maksa elastycznego języka, mieszając nieco różne konwencje i style. Podoba mi się, że pomimo tej magiczności całej opowieści, nie omieszkała użyć dużej dawki ironii, mocniejszego języka, adekwatnego do wieku głównych postaci, a jednocześnie pozostała w klimacie młodzieżówki. Wiadomo, trochę ociekało tutaj sztampą w przypadku opisu relacji głównych postaci. Główny męski protagonista oczywiście musiał być nieziemsko piękny, ona nim porządnie zachłyśnięta, a ich miłość natychmiastowa i transcendentalna, ale spoko, w takim kontekście, jaki został zaserwowany pod koniec jestem to w stanie w pełni zrozumieć. Chociaż fabuła nie jest tutaj najmocniejszym aspektem tej książki, bowiem należy tę powieść potraktować chyba jako wstęp do czegoś większego, tak trzeba docenić to, co autorka robi z kreacją świata.

Będę szczery, mieszkałem pół roku w Pradze i czytanie o tych wszystkich miejscach, uliczkach, zakamarkach, które tak dobrze poznałem było czymś naprawdę wspaniałym. Praga to idealne miasto na ugoszczenie tak eterycznej, tak wyjątkowej opowieści. Jest dokładnie tak mroczna, tak średniowieczna, tak magiczna, tak klimatyczna jak Taylor zdołała ją opisać. Podoba mi się też, że poznajemy inne miejsca, łatwo dzięki zręcznym opisom też je od siebie odróżnić, na co zwracałem szczególną uwagę. I koniec końców, last but not least, naprawdę udała się tutaj kreacja świata magicznego. Było jedynie kilka momentów, kiedy poczułem się nieco zagubiony, przytłoczony nowym słownictwem, ale przeważały chwile, w których napawałem się specyfiką działania kadzideł, zębów, skrzydeł, życzeń, magii. Udało się to, w pełni kupuję to, jak zręcznie to wszytko zostało podane, nie na tacy, trzeba było się trochę wysilić, by to ogarnąć, ale w końcu to dopiero wstęp do mocniejszej historii.

Jestem fanem, nawet wielkim! Dawno żadna seria młodzieżowa ani fantasy nie pochłonęło mnie do tego stopnia, a muszę przyznać, że chyba ostatnio tak dobrze się bawiłem naprawdę dawno temu na tego typu książce. Mega intryguje mnie w jaką stronę pójdzie ta seria!

Jeśli ja się zachwycam książką z gatunku romantasy, to musi być to coś naprawdę godnego uwagi. I tak przedstawia się Córka dymu i kości, kawał doskonale napisanej, ociekającej niesamowitym klimatem i serwującej nienachalne elementy fantastyczne historii, która nie straszy romansem, a snuje naprawdę głęboką pod kątem problematyki opowieść. Nie spodziewałem się, że odnajdę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Napotkałem bardzo skrajne opinie na temat tej książki. Jedni jej nienawidzili, drudzy uwielbiali. Jak jest ze mną? Jestem po środku. Mogę policzyć na jednej ręce powieści, jakie udało mi się przeczytać w ciągu jednej doby - ta jest jedną z nich.
Zacznijmy od tego, że wciągnąłem się w fabułę jak nigdy, historia Grace i Jacka angażuje i sprawia, że autentycznie martwimy się o bohaterów. Autorka wykreowała naprawdę przerażający świat, w którym motyw uwięzienia prezentuje się naprawdę dobrze. Przez całą lekturę towarzyszył mi wachlarz uczuć, od obrzydzenia do współczucia. Plusem jest także tempo akcji, Paris pozostawia czytelnika w świecie, który jest bardzo tajemniczy i nieoczywisty, gdzie pozory są bardzo istotne. Ciekawym zabiegiem było pomieszanie rozdziałów, jeden z teraźniejszości, a drugi z retrospekcją. Była to dobra możliwość na ekspozycję, która doprowadza do najcięższego zarzutu, który muszę wysnuć dla tej powieści. Pisarka wyłożyła na tacę dosłownie wszystko zbyt szybko. W powieściach tego typu intryga jest bardzo istotna i nie ukrywam, że do tego momentu czytało mi się znacznie lepiej. Wiedząc cały cel postaci, chcemy jedynie poznać zakończenie. Gdyby to wyszło na jaw sto stron później, nabrałoby to i klimatu, i elementu zaskoczenia.
Zważywszy na fakt, że jest to debiut jestem pod wrażeniem dla lekkości pióra Paris oraz scen, które niekiedy mrożą krew w żyłach (piwnica). Jednak, nie wszystko złoto, co się świeci. Niekiedy książka ta zakrawa pod abstrakcję, bo rzeczy, które mają miejsce są wprost nierealne i zdecydowanie przesadzone, mówię tutaj o Hiszpanach w Tajlandii. Nie, nie i jeszcze raz nie. Gdyby nie to, spojrzałbym na całość trochę inaczej.
Wspomnieć muszę o postaciach, bo mam się niestety do czego przyczepić. Postać Grace miała swoje wzloty i upadki, podziwiam jej oddanie wobec siostry, ale niestety nie popisała się inteligencją w niektórych sytuacjach. Niejednokrotnie podkreślała, że znowu przechytrzyła męża, po czym ten wyprzedzał ją o krok. Sam Jack stanowi bardzo ciekawy portret psychologiczny psychopaty, jego działania były naprawdę przerażające, a jego motyw wręcz zdumiewający, choć trochę absurdalny.
Podoba mi się za to kwestia zakończenia, nie spodziewałem się takiego rozwiązania i jestem usatysfakcjonowany tym wszystkim.
Za zamkniętymi drzwiami to przeciętny, choć zaskakujący thriller dobrze zapowiadającej się pisarki. Myślę, że gdyby niektóre błędy zostały skorygowane całość wyglądałaby naprawdę doskonale. Jest to idealna powieść na podróż lub relaks z książką w letni wieczór. Intryguje, wciąga i dobrze spełnia swoją rolę - odrywa czytelnika od świata realnego na dobrych kilka godzin.

Napotkałem bardzo skrajne opinie na temat tej książki. Jedni jej nienawidzili, drudzy uwielbiali. Jak jest ze mną? Jestem po środku. Mogę policzyć na jednej ręce powieści, jakie udało mi się przeczytać w ciągu jednej doby - ta jest jedną z nich.
Zacznijmy od tego, że wciągnąłem się w fabułę jak nigdy, historia Grace i Jacka angażuje i sprawia, że autentycznie martwimy się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dawno nie czytałem tak beznadziejnej książki. Naprawdę.
Jestem kompletnie zawiedziony Czarną Madonną, spodziewałem się naprawdę dobrego horroru religijnego, a dostałem coś, czego nawet nie potrafię nazwać. Zacznijmy od tego, że to nie jest horror. Nie bałem się podczas lektury ani razu, wręcz przeciwnie - czułem zażenowanie. Sceny, które mają wywołać przerażenie, po prostu mnie bawiły, nawet nie potrafię powiedzieć czemu. Cała intryga jest ciekawie nakreślona, jednak kierunek w jakim to podąża jest dla mnie po prostu rozczarowujący.
Postacie mają mózgi wielkości orzeszka. Co mogę powiedzieć o głównym bohaterze po skończeniu książki? Że był. Nic więcej. Zupełnie spłaszczona postać, bez żadnych emocji, bez żadnych cech. Podobnie jest z innymi, wyróżnił się jedynie mąż Kingi, wobec niego poczułem niechęć, a to już coś! Najbardziej w tym wszystkim bawi mnie obojętność Filipa w stosunku do Anety. On po prostu o niej zapomniał i żył dalej, jak gdyby nigdy nic *facepalm*.
Moim największym zarzutem wobec tej książki jest research. Zdziwieni? Mróz zrobił świetną robotę, zebrał bardzo wiele informacji, widać, że się do tego przyłożył. W takim razie w czym rzecz? Ja to wszystko bym zrozumiał, gdyby to wszystko nie było tak sztucznie wprowadzone. Główny bohater sypie informacjami z Wikipedii w 99% dialogów z tej powieści. Naprawdę! To jest strasznie irytujące i po prostu nienaturalne.
Ta jedna gwiazdka za coś jednak jest. Przede wszystkim wciągnąłem się, to nie ulega wątpliwości. Przeczytanie tej książki zajęło mi trzy dni, a odkąd zacząłem liceum, nieczęsto się to zdarza. Kolejnym pozytywem jest jedna scena egzorcyzmów, która pojawia się w czwartej części powieści. Był to moment, który naprawdę mnie zelektryzował, Mróz skupił się wówczas na przedstawieniu emocji, a nie na cytowaniu Wikipedii i chwała mu za to, chociaż jedna scena, która tutaj wyszła.
Stracony czas, naprawdę. Potencjał został maksymalnie zmarnowany, być może, gdyby wziął się za to King albo Ketchum, to wszystko byłoby dobrze napisane, jednak Mróz powinien zostać przy thrillerach politycznych i prawniczych - to mu wychodzi. Zdecydowanie ODRADZAM.

Dawno nie czytałem tak beznadziejnej książki. Naprawdę.
Jestem kompletnie zawiedziony Czarną Madonną, spodziewałem się naprawdę dobrego horroru religijnego, a dostałem coś, czego nawet nie potrafię nazwać. Zacznijmy od tego, że to nie jest horror. Nie bałem się podczas lektury ani razu, wręcz przeciwnie - czułem zażenowanie. Sceny, które mają wywołać przerażenie, po prostu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rdza to literackie "coś". Coś przejmującego, coś zaskakującego i doskonałego. Coś, o czym nie zapomnę już nigdy. Być może odkryłem powieść, która wpłynie na moje dalsze życie, jednak pewne jest jedno - nauczyłem się wiele na błędach postaci i wyciągnąłem bardzo dużo wniosków. To pierwsza powieść Jakuba Małeckiego, jaką przeczytałem, ale wiem jedno - to jeden z najlepszych współczesnych polskich autorów.

Jakub Małecki - to imię i nazwisko przez ostatnie dwa lata było odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki, głównie dzięki Dygotowi. O jego książkach mówiło się zawsze różnie, choć większość opinii była pozytywna. Dlatego też postanowiłem, że rozpocznę przygodę z twórczością tego młodego polskiego pisarza, wyjątkowo od najnowszej powieści. Początek był dosyć ciężki. Nie potrafiłem się zaangażować i nie do końca wiedziałem, dokąd to wszystko zmierza. Na całe szczęście z każdą stroną jest coraz lepiej, to nie jest powieść, która przekonuje doskonałą fabułą - to postacie robią tutaj najsolidniejszą robotę.

Bardzo rzadko się to zdarza, ale spośród wszystkich postaci, nie znalazła się taka, wobec której czułbym wyjątkową niechęć. Historia ta obejmuje całą rodzinę, od pradziada Lucjana, do najmłodszego Szymka. Mimo wszystko najbardziej trafiła do mnie opowieść Michała, brata Tośki - to idealny przykład tego, że marzenia można mieć i je realizować w każdym wieku. Ta powieść stoi na postaciach drugoplanowych, ich losy stanowią doskonałe tło całej opowieści. Jestem pod wrażeniem struktury powieści, krótkie i ujmujące fragmenty i podział rozdziałów - jeden z teraźniejszości, drugi z przeszłości - doceniłem to dopiero po skończeniu książki, ponieważ wtedy wszystko nabiera sensu. Myślę, że to właśnie styl pisania połączony z wyjątkowymi postaciami sprawił, że zakochałem się w tej opowieści.

Relacja Szymona i Tosi jest naprawdę ciekawa. Jest wypełniona cierpieniem i zrozumieniem, myślę, że może posłużyć jako przykład do mówienia o konflikcie międzypokoleniowym. A właściwie jego abstrakcyjności. W Rdzy odnajdą coś dla siebie osoby, które uwielbiają czytać o życiu, jakim żyli zwykli ludzie kilkadziesiąt lat temu. Małecki prezentuje różne szczegóły, które wywołują uśmiech o czytelniku (wspomnienia o Idolu z 2002 roku są zawsze na miejscu). Myślę, że autor ten przełamuje zupełnie niesłuszny stereotyp o książkach polskich pisarzy. Bardzo wiele osób ma przekonanie, że każda powieść napisana przez rodaka jest po prostu słaba i nie warto zwracać na nią uwagi. Bzdura! Jakub Małecki wyrasta na współczesny fenomen polskiej literatury, dzięki swojej oryginalności, dojrzałemu stylowi i wiarygodnemu opisowi ludzkiej przeciętności. Dawno nie byłem tak zachwycony jakąkolwiek powieścią!

Nadal nie potrafię się nadziwić, że z pozoru tak banalna opowieść, gra na ludzkich emocjach i wywołuje ogromny zachwyt. Wiem, że to być może nie brzmi dobrze, ale każdy z nas mógłby być na ich miejscu. Każdy z nas mógł doświadczyć takiej straty. Każdy z nas mógłby być Julią Duszną. Albo Rochem. Wyciągnąłem z tej lektury mnóstwo wniosków, a z drugiej strony nadal z mojej głowie kotłuje mi się wiele myśli. Przeróżnych myśli. Niekiedy bardzo destrukcyjnych i brzemiennych w skutkach. W pewnym momencie stwierdziłem, że moja opinia będzie zależała głównie od zakończenia. I powiem jedno - nie. Nie potrafię się z tym pogodzić. Po prostu nie potrafię. Prawda - wybrzmiało one bardzo dobrze w kontekście całej powieści, ale pozostawia ono na czytelniku bolesną ranę, która nie goi się szybko.

To po prostu trzeba przeczytać.

Rdza to literackie "coś". Coś przejmującego, coś zaskakującego i doskonałego. Coś, o czym nie zapomnę już nigdy. Być może odkryłem powieść, która wpłynie na moje dalsze życie, jednak pewne jest jedno - nauczyłem się wiele na błędach postaci i wyciągnąłem bardzo dużo wniosków. To pierwsza powieść Jakuba Małeckiego, jaką przeczytałem, ale wiem jedno - to jeden z najlepszych...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Illuminae. Illuminae Folder_01 Amie Kaufman, Jay Kristoff
Ocena 8,2
Illuminae. Ill... Amie Kaufman, Jay K...

Na półkach: , ,

2 Show more
Review Illuminae sprawiło, że przez kilka dni nie mogłem myśleć o niczym innym. Ta książka wywołała u mnie tak wiele emocji, tuż po jej skończeniu siedziałem i po prostu musiałem odetchnąć. Pomysł był przegenialny, nigdy nie czytałem czegoś tak oryginalnego. Lubię historie, które są osadzone w dalekiej przyszłości, dlatego moje chęci na lekturę tej powieści były duże, odkąd usłyszałem o premierze za oceanem. Uwielbiam postać Kady, to naprawdę silna i wyjątkowa kobieta, do tego błyskotliwy Ezra, który idealnie ozdabiał tę historię. Warto wspomnieć o przepięknym wydaniu, bez dwóch zdań jest to najlepiej wydana pozycja na rynku wydawniczym w roku 2017! Akta, grafiki, rozmowy z chatu, raporty - z każdą stroną jest coraz lepiej. Myślę, że najlepszym aspektem tej książki jest AIDAN, czyli sztuczna inteligencja, która dominuje w Illuminae. Jestem zdumiony jak to zostało rozegrane, Kristoff i Kaufman zaserwowali nam coś, czego nie było jeszcze w żadnej młodzieżówce. Uważam, że jest to coś, z czym powinni zapoznać się fani Young Adult z domieszką sci-fi. To coś ponadczasowego! Czekam z ogromną niecierpliwością na Geminę

2 Show more
Review Illuminae sprawiło, że przez kilka dni nie mogłem myśleć o niczym innym. Ta książka wywołała u mnie tak wiele emocji, tuż po jej skończeniu siedziałem i po prostu musiałem odetchnąć. Pomysł był przegenialny, nigdy nie czytałem czegoś tak oryginalnego. Lubię historie, które są osadzone w dalekiej przyszłości, dlatego moje chęci na lekturę tej powieści...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytałem bardzo wiele negatywnych recenzji tej powieści, dlatego też nie nastawiałem się na arcydzieło. I co? Spodobało mi się to, naprawdę! Interesowałem się tą książką jeszcze przed jej polską premierą, choć i tak jestem zdziwiony, że dopiero w tym roku wydawnictwo się nią zainteresowało. Jestem świadomy, że nie spodoba się ona każdemu, ale warto zerknąć na wady i zalety.

ZALETY
- historia jest lekka i niezobowiązująca, dzięki czemu można się przy tym wyluzować,
- motyw podróży międzywymiarowej jest pokazany naprawdę dobrze,
- akcja dzieje się w czterech różnych wymiarach, więc możemy poznać kulturę i warunki panujące w danym wymiarze,
- główna bohaterka ma czasami zabawne teksty (porównywanie się do Beyonce, to akurat wyszło),
- okładka jest fenomenalna,
- cała fabuła jest naprawdę ciekawa i można się wciągnąć w tę historię,
- można się zauroczyć tą całą historią, bo powiedzmy sobie szczerze - to jest romans i bardzo wiele negatywnych opinii wynika z tego, że czytelnicy spodziewali się czegoś innego,
- opisy, które przedstawiały różnice pomiędzy wymiarami były naprawdę interesujące, choć mogło być ich znacznie więcej.


WADY
- występuje tutaj bardzo dużo romansu, który niekiedy jest lekko przesadzony,
- rozważania o obiektach miłosnych potrafią zniechęcić,
- denerwował mnie fakt, że każdy od razu wierzył głównej bohaterce, to było nierealne, do tego Marguerite była niezwykle naiwna,
- podróże międzywymiarowe nie są zbyt dobrze wyjaśnione,
- trójkąt miłosny (to chyba mówi samo za siebie),
- niekiedy autorka gubiła się w tym wszystkim, były momenty, w których po prostu nie ogarniałem,
- niestety, książka jest przewidywalna,
- zakończenie ociekało sielanką, nie tego oczekiwałem.

Warto pamiętać przed sięgnięciem po tę pozycję, że to młodzieżówka, niekoniecznie ambitna. Nie jest to coś, co zmieni Twoje życie, po prostu ułatwi relaks. Być może jest to strasznie naiwne i czasami można walnąć sobie porządnie w łeb, ale szczerze? Nie żałuję czasu spędzonego przy tej książce, to było tak lekkie i przystępne, że sama lektura sprawiała mi przyjemność. Z pewnością sięgnę po drugi tom, bo ciekawi mnie jak to się dalej potoczy.

Ostateczna ocena: 7/10

Czytałem bardzo wiele negatywnych recenzji tej powieści, dlatego też nie nastawiałem się na arcydzieło. I co? Spodobało mi się to, naprawdę! Interesowałem się tą książką jeszcze przed jej polską premierą, choć i tak jestem zdziwiony, że dopiero w tym roku wydawnictwo się nią zainteresowało. Jestem świadomy, że nie spodoba się ona każdemu, ale warto zerknąć na wady i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Remigiusz Mróz przekombinował. I tyle. "Deniwelacja" jest idealnym przykładem, że niektórych zamkniętych serii po prostu nie powinno się kontynuować. Ale zacznijmy od początku, bo ta książka po prostu wymaga, żeby być obsmarowana. W tym poście mogą pojawić się spoilery, ale będą odpowiednio oznakowane, jeśli nie przeczytałeś/aś poprzednich trzech książek o Forście, lepiej odłóż tę recenzję na później.

ZALETY
- otrzymujemy sporą ilość sensacji połączonej z melodramatem, która wciąga od pierwszej strony i do samego końca trzyma w napięciu,
- na pierwszy plan wysuwa się Dominika Wadryś-Hansen, która moim zdaniem jest tutaj najlepszą postacią, z uwagi na przemianę jaką przeszła,
- akcja dzieje się z dwóch, właściwie trzech perspektyw, dlatego możemy zobaczyć co dzieje się w kilku miejscach jednocześnie,
- autor ciekawie zastąpił Bestię z Giewontu - (view spoiler)
- osadzenie jednego z wątków w Hiszpanii, kilka razy wyszukiwałem podczas lektury miejsc, w których przebywały postacie, w internecie,
- dobry research, bardzo wiele razy krytykowano Mroza za bardzo słabe przygotowanie swoich książek, tym razem widać znaczną poprawę,
- ponownie autor pisze o walce z nałogiem, co należy docenić,
- zakończenie znowu zaskakujące i zachęca do lektury kolejnego tomu.

WADY
- postać Wiktora Forsta jest po prostu nierealna i niezrównoważona - ja rozumiem, że to jest książka sensacyjna, ale takie rzeczy w prawdziwym życiu nie mają racji bytu,
- osoby, które liczą na rozwinięcie wątku Olgi Szrebskiej mogą na razie odłożyć lekturę tej powieści,
- Aleksander Gerc irytuje do tego stopnia, że mam ochotę o złożenie petycji o zabicie go w następnym tomie,
- ta książka jest po prostu pogmatwana i niekiedy zupełnie nie wiadomo o co chodzi, do tego występują tutaj źle oznakowane przeskoki czasowe,
- rozwiązanie głównej intrygi wprawia mnie w wątpliwości, choć jestem zdumiony, że pierwszy raz w przypadku tej serii rozgryzłem kwestię ofiar w połowie książki,
- dlaczego Osica i Wadryś-Hansen nie mogą przejść na "ty"?!
- motyw dotyczący Kriegera - (view spoiler),
- pełno niedokończonych wątków,
- klimat znacznie odbiega od tych z poprzednich tomów.

Podsumowując "Deniwelacja" była słodkogorzkim i moim zdaniem niepotrzebnym powrotem do Wiktora Forsta. Z jednej strony to wszystko mnie wciągnęło, ale proszę Was - Mróz się po prostu pogubił w tym wszystkim. Czy naprawdę nie warto raz dać sobie siana i zostawić serię w spokoju? Nie było to aż takie złe z perspektywy kogoś, kto nie zapoznał się z poprzednimi tomami, tego jestem świadomy, ale po prostu błędów było tutaj od groma. Jestem zły. Po następny tom sięgnę z całą pewnością, może dopiero wtedy dowiemy się co się stało z Szrebską. Kto wie, teraz jestem cięty na kontynuację, a piątka okaże się najlepsza w całej serii? Zobaczymy, "Przewieszenia" nie będzie łatwo przebić.
Ostateczna ocena - 5,5/10.

Remigiusz Mróz przekombinował. I tyle. "Deniwelacja" jest idealnym przykładem, że niektórych zamkniętych serii po prostu nie powinno się kontynuować. Ale zacznijmy od początku, bo ta książka po prostu wymaga, żeby być obsmarowana. W tym poście mogą pojawić się spoilery, ale będą odpowiednio oznakowane, jeśli nie przeczytałeś/aś poprzednich trzech książek o Forście, lepiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Najsilniejsi i najsprytniejsi z Graczy dotarli do końcowej fazy Endgame. Klucz Ziemi oraz Klucz Niebios już odnaleziono, ukryty pozostał ostatni klucz do wygranej i ocalenia świata - Klucz Słońca. Zwycięzca może być tylko jeden. Maccabee gra by wygrać, musi grać ostrożnie i bacznie pilnować pleców, gdyż An Liu depcze mu po piętach. Chłopak gra dla śmierci. Pozostali Gracze nie chcą dopuścić do zakończenia Endgame. Klucz Słońca nie może być odnaleziony. Aisling, Shari, Hilal, Jago i Sarah postanowili ustanowić własne reguły Gry. Mają zamiar doprowadzić sprawę do końca, ale na własnych zasadach.

Miałem dosyć wysokie oczekiwania wobec tej książki, z racji, że dwie poprzednie części były naprawdę rewelacyjne. Dystopia w najwyższej formie, a w ostatnich latach pojawiło się zbyt wiele książek z tego gatunku i niełatwo było wyłuskać te najlepsze. Na dodatek czekałem na tę powieść ponad rok, więc to przechyla szalę, po prostu musiałem to przeczytać. Zacznijmy od okładki, która moim zdaniem jest najlepsza z całej trylogii. Poprzednie dwie były dosyć ubogie i średnio do mnie trafiały, w przeciwieństwie do tej, która przykuwa wzrok. Co więcej, idealnie pasuje ona do treści, po prostu przeczytajcie, a się zorientujecie. Książka jest dosyć krótka, jednak odnoszę wrażenie, że autorzy przekazali nam wszystko w tych prawie czterystu stronach.

Powiem tak - powieść ta diametralnie różni się od poprzednich tomów. Możliwe, że rzeczy za które polubiliście tę trylogię nie będą tutaj tak ważne, jednak nie zrażajcie się, wydarzenia z ostatnich stron tej pozycji Wam to zrekompensują. Fabuła książki opiera się głównie na próbach znalezienia sposobu na zakończenie Endgame, cóż - nie ma tutaj zbyt wiele akcji, jednak jakimś trafem idzie się wciągnąć. Więcej zaczyna dziać się bliżej końcówki, o której powiem Wam trochę później, jednak moim zdaniem brak akcji jest minusem. W zakończeniu takiej trylogii powinno się ciągle coś dziać, natomiast tutaj wszystko zwalnia. A jeśli już coś ma nas zainteresować, raczej nuży. Wyczułem również pewną zależność, mam wrażenie, że książka była pisana z lekka na siłę. Czytając tę powieść, nie wierzyłem, że poprzednie dwie są z tego samego pióra.

Przemiany wewnętrzne bohaterów. To było naprawdę dobre! Frey i Johnson-Shelton sprawili, że postacie, o których czytamy nie są płaskie. Cieszę się z tego powodu, gdyż zmieniłem swoje zdanie na temat Hilala i Shari, dzięki przytoczeniu ich historii mam prawo zmienić zdanie o tych osobach. Niestety z lekka przejechałem się na Anie Liu, który w tej części nadal jest psychopatycznym świrem oraz na Aisling. Dziewczyna była moją faworytką w boju o zwycięstwo, jednak jakoś moja sympatia nieco zelżała. Jeśli chodzi o Sarę i Jago - nadal ich lubię, choć wszystkie osoby, które miały już okazję przeczytać tę powieść wiedzą, że zwieńczenie ich wątku było dosyć osobliwe. Warto wspomnieć o narracji z perspektywy keplera 22b, czyli twórcy Endgame. Uwielbiam czytać o jakichś wymyślonych cywilizacjach, więc chętnie sięgnąłbym po twór dotyczący historii tych istot.

Należy pamiętać o podstawowym celu tej trylogii - podczas lektury można rozwiązywać zagadki i ostatecznie wygrać 250 tysięcy dolarów. Ja albo jestem zbyt nieuważny, albo zbyt leniwy, ale nie miałem okazji rozszyfrować ani jednej grafiki. I tutaj minus, bo w porównaniu do Wezwania i Klucza Niebios jest ich tutaj zdecydowanie mniej. A szkoda, gdyż zawsze jest to miły dodatek do niekiedy nużącej lektury. Być może to syndrom syna geografa, ale jak zwykle podobały mi się momenty podróży. Fragment z przelotem samolotem z Tajlandii do Stanów Zjednoczonych dla mnie, osoby, która nigdy nie była w przestworzach była naprawdę ciekawą opcją. Na kartach tej powieści jesteśmy w Japonii, Australii, Indiach, a to tylko kilka państw z całej puli. Lektura trylogii Endgame to prawdziwa gratka dla fanów podróży i kultur innych cywilizacji.

Czas przyjrzeć się zakończeniu całej serii. Cóż, od razu mówię, że to nie było zakończenie z moich marzeń. Spodziewałem się czegoś z decka innego, jednak po chwili zastanowienia można stwierdzić, że nie jest ono aż takie złe. Działo się? Działo. Choć niekoniecznie tak, jakbym chciał. Fakt, zakończenie było, przynajmniej dla mnie, lekko przewidywalne i już od połowy książki wiedzieliśmy gdzie ona zmierza. Mimo wszystko są jakieś pozytywy tego zwieńczenia, przede wszystkim epilog, który mnie naprawdę usatysfakcjonował. Nie chcę zdradzać Wam, jakie postacie pozostały przy życiu, ale ja byłem naprawdę szczęśliwy z takiego obrotu spraw. Dlatego też mam mieszane odczucia na temat tej książki.

Reguły gry to wbrew pozorom naprawdę dobra powieść, mój sentyment do trylogii Endgame po prostu krzyczy mi, żebym ocenił tę książkę znacznie wyżej. Niestety, są tutaj błędy, większe lub mniejsze - po prostu zawadzają. Jeśli dwa pierwsze tomy Wam się spodobały, to sięgnijcie po kontynuacje - mam wrażenie, że ciekawość Was nie zwiedzie.

Moja ocena: 8/10

Najsilniejsi i najsprytniejsi z Graczy dotarli do końcowej fazy Endgame. Klucz Ziemi oraz Klucz Niebios już odnaleziono, ukryty pozostał ostatni klucz do wygranej i ocalenia świata - Klucz Słońca. Zwycięzca może być tylko jeden. Maccabee gra by wygrać, musi grać ostrożnie i bacznie pilnować pleców, gdyż An Liu depcze mu po piętach. Chłopak gra dla śmierci. Pozostali Gracze...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Tajemne miasto Christi Daugherty, Carina Rozenfeld
Ocena 7,1
Tajemne miasto Christi Daugherty, ...

Na półkach: , ,

Taylor i Sacha ukrywają się w oksfordzkim Kolegium Świętego Wilfreda. Tu, pod opieką alchemików, są bezpieczni - przynajmniej na razie. Taylor trenuje, by móc stawić czoła siłom mroku, a Sacha w starych księgach szuka wskazówek na temat swojego losu. Czas płynie nieubłaganie. Ciemne moce przybierają na sile i zaczynają zagrażać całemu światu. Za siedem dni chłopak skończy osiemnaście lat, a wtedy pradawna klątwa, która do tej pory go chroniła, ma sprawić, że Sacha zginie. Jest tylko jeden sposób, żeby to powstrzymać. Taylor i Sacha wyruszają w niebezpieczną podróż. Stawką jest życie tych, których najbardziej kochają.

Zaczynamy omawiać styczniowe premiery, które naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyły. Podobnie jak dwa lata temu powieść czytałem w ramach Book Touru organizowanego przez fanpage Wybranych na Facebooku, tym razem to ja zostałem gospodarzem akcji. Uwielbiam takie przedsięwzięcia, z resztą powstał o nich osobny post - klik. Jestem oczarowany okładką, zdecydowanie przykuwa ona wzrok, bije od niej swego rodzaju magia. Być może nie pasuje ona zbytnio do swojej poprzedniczki, jednak jako osobna powieść - jak najbardziej na plus. Pozycja ta nie jest długa, czytało się szybko, tym bardziej, że fabuła jest naprawdę wciągająca. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć Wam, że od tej książki zacząłem ogarniać Goodreads, jeśli macie konto na tym portalu, możecie dodać mnie do znajomych - zobacz tutaj!

Nie miałem jakichś wygórowanych oczekiwań wobec tej pozycji, pierwsza część była dobra, jednak mojego życia nie zmieniła. Jeśli chodzi o fabułę, powieść ta trzyma poziom. Przez początkowe sto stron akcja lekko się wlecze, podejrzewam, że był to zabieg w celu wczucia się w klimat alchemii oraz tej całej magii. Jednak, potem wszystko przyspiesza i nie możemy oderwać się od tej książki. Nie łudźmy się - jest to zwykła młodzieżówka i jeśli ktoś lubi ambitniejsze powieści, nie jest to lektura dla Was. Mimo wszystko jest to zapierająca dech w piersiach opowieść, tym bardziej pod koniec. Pozytywem jest fakt, że nie zorientowałem się, które rozdziały pisała C.J., a które Carina, dzięki temu to wszystko jest bardziej spójne, autorkom się to zdecydowanie udało. Niemniej jednak do stylu pisania przyczepić się nie można, jest przyzwoicie.

Cóż, jest diabelsko. Wbrew pozorom drugi tom tej opowieści jest znacznie mroczniejszy i można to odczuć już od pierwszych stron. Pierwszą część przeczytałem prawie rok temu, więc nie pamiętałem dokładnie wszystkich szczegółów, jednak pisarki zwięźle zwróciły uwagę na fakty, które były istotniejsze. Bałem się lekko, że lektura padnie ofiarą klątwy drugiego tomu, na całe szczęście tak się nie stało. Muszę przyznać, że książka ma klimat. Dzięki wszystkim tym opisom tych scen, które niekiedy mroziły krew w żyłach, można było zmienić sobie nastrój. Bez dwóch zdań jest to pozycja dla osób, które mają teraz wiele spięć w swoim życiu i po prostu chcą się odstresować i zapomnieć o problemach codzienności. Mnie pomogło, przeczytajcie i przekonajcie się, jak będzie w Waszym przypadku. Kolejną rzeczą, która przypadła mi do gustu były oczywiście podróże, mianowicie przez długi czas książka na tym właśnie polegała. Chcecie rozmarzyć się o przepięknej Francji? Przeczytajcie Tajemne miasto, na pewno nie pożałujecie.

Czas na bohaterów, którzy pozytywnie mnie zaskoczyli. Taylor i Sacha nadal są ciekawymi postaciami, choć dziewczyna jest tym typem głównej bohaterki, która uratuje cały świat, nawet jeśli właśnie się wykrwawia. Natomiast Sacha przekonał mnie do siebie w tej powieści, zwykły miły chłopak, przypominający Sylvaina z serii Wybrani. Cieszę się, że pisarki postanowiły rozwinąć wątki Louisy i Alastaira, na dodatek ich relacja.. Gorąco było. Miłości w tej powieści nie brakuje, choć brakowało mi lekkiej pikanterii w tych związkach, ale czego tu się spodziewać po młodzieżówce. Przejdźmy do rzeczy, które niespecjalnie przypadły mi do gustu. Przede wszystkim - niedosyt. Liczyłem na więcej szczegółów i trochę lepsze wytłumaczenia, bo powiedzmy sobie szczerze, to wszystko było mało wiarygodne. Brakowało tutaj również rodziny obojga głównych bohaterów, w końcu można było dać tutaj ciekawy wątek.

Podczas lektury dowiedziałem się, iż jest to dylogia, czyli seria złożona z dwóch części. Z jednej strony byłem niezadowolony, bo potencjał jest na zdecydowanie więcej tomów, jednak z drugiej strony, zakończenie wszystko wyjaśniło. Jestem zadowolony ze zwieńczenia książki, być może jest z lekka wyidealizowane, aczkolwiek być może to dobre rozwiązanie dla tych bohaterów. Niemniej jednak cieszę się, że autorki zwięźle domknęły historię w dwóch tomach. Była to bardzo ciekawa przygoda, dobra na stresujące dni, zdecydowanie to dobra opcja dla osób, które chcą oderwać się od rzeczywistości i przy okazji dowiedzieć się czegoś o alchemii, nie występuje ona tutaj aż tak bardzo, jednak jakieś podstawy zostały zawarte. Powracając jeszcze do tematu klątwy Sachy, to w jaki sposób jest zwieńczona - było to dobre, choć niestety się tego spodziewałem. Wielu niespodzianek tutaj nie ma.

Tajemne miasto to naprawdę ciekawa książka, z pewnością dobre zakończenie serii. Polecam osobom, które chcą na chwilę oderwać się od rzeczywistości i przede wszystkim poznać dalsze losy Sachy i Taylor. Być może nie jest to ambitna pozycja, jednak fanom autorstwa C.J. Daugherty na pewno się spodoba. Gotowi na skok do alchemicznego świata?

Moja ocena: 7/10

Taylor i Sacha ukrywają się w oksfordzkim Kolegium Świętego Wilfreda. Tu, pod opieką alchemików, są bezpieczni - przynajmniej na razie. Taylor trenuje, by móc stawić czoła siłom mroku, a Sacha w starych księgach szuka wskazówek na temat swojego losu. Czas płynie nieubłaganie. Ciemne moce przybierają na sile i zaczynają zagrażać całemu światu. Za siedem dni chłopak skończy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy odszedłeś to nie tylko historia o podnoszeniu się po utracie miłości, lecz także inspirująca opowieść o nowych początkach. Pamiętając o obietnicy złożonej ukochanemu, Lou stara się znajdować nowe powody, dla których warto czekać na kolejny dzień. Życie nie będzie łatwe, jednak dziewczyna wreszcie zacznie rozumieć, jaki scenariusz był dla niej pisany.

No cóż, zwlekałem z lekturą tej powieści, jak już wcześniej pisałem. Dlaczego? Przede wszystkim nie byłem zwolennikiem pomysłu samej kontynuacji, gdyż uważałem, iż Zanim się pojawiłeś powinno być osobną historią. To zakończenie może i miało dosyć destrukcyjny skutek, jednak jakoś nie mogłem się przekonać do pomysłu powrotu do losów Lou. Ale jak to wyszło w ostatecznym rozrachunku? Czytajcie, a się dowiecie. Przede wszystkim jestem zawiedziony wydaniem książki, w ogóle nie pasuje do pierwszej części. Jeśli już jakieś inne wydawnictwo podejmuje się wydania drugiego tomu, niech chociaż utrzyma podobną stylistykę okładki. Minus dla Między słowami niestety.

Do głównych bohaterek tej powieści należą dwie bardzo silne kobiety, w przypadku jednej mógłbym powiedzieć dziewczyny. Louisa przeszła przeogromną zmianę w stosunku do pierwszej części. Nie ukrywam, że pałałem do niej sympatią, jednak szczerze? Denerwowała mnie strasznie. Miałem ochotę wejść do tej książki i konkretnie nią potrząsnąć. Niekiedy przesadzała, niekiedy była tam, gdzie nie powinna i robiło to, czego nie powinna, ale ostatecznie mogę przymknąć na to oko. Drugą postacią jest niejaka Lily. Nie powiem Wam, kim ona była, bo będzie to ogromny spoiler, jednak gwarantuje, że będziecie zaskoczeni tożsamością nastolatki. To zdecydowanie przerysowana postać, prawdziwa młodzież się tak nie zachowuje. Ale rozumiem, jaki był zamysł autorki.

Niekoniecznie tak wyobrażałem sobie dalsze losy naszych bohaterów, brakowało mi tutaj wątku siostry Willa oraz Treeny, ta historia mogła być zdecydowanie lepiej poprowadzona, spodziewałem się jakiegoś wątku miłosnego. No cóż, moje rozczarowanie powinno dać odpowiedź. Przejdźmy do rzeczy, które były bardzo dobre w fabule. Przede wszystkim, fakt, że akcja nie pędzi aż tak bardzo, możemy bardziej wczuć się w sytuację życiową i Louisy, i postaci drugoplanowych. Największym pozytywem tej powieści jest Sam, Donna oraz środowisko ratowników medycznych. Sceny związane z tymi postaciami podobały mi się najbardziej, tym samym, że zastanawiałem się nad takową pracą. Mogę podsycić Waszą ciekawość i powiem, iż Lou długo nie próżnuje, jeśli chodzi o miłość.

Nawet nie wiecie jak bardzo trudno jest pisać o tej książce, nie wspominając Wam o najważniejszym fakcie, no ale lecimy dalej. Dowiadujemy się również jak wygląda życie rodziców Willa po tym pamiętnym wydarzeniu. Pan Traynor poradził sobie zdecydowanie lepiej aniżeli Pani Traynor. Podoba mi się również sposób, w jaki oboje zareagowali na pewną dosyć nieoczekiwaną wiadomość. To skłoniło mnie również do lekkiej refleksji. Cała powieść składa się z wielu emocji, podobnie jak jej poprzedniczka wciąga i wręcz nie potrafimy oderwać się od lektury. Czytając niekiedy nie wiedziałem co sądzić o niektórych wydarzeniach. Jojo Moyes ponownie dowiodła, że jej warsztat jest naprawdę elastyczny. Nie mam pojęcia jak wypadają inne pozycje, ale po tej dylogii mogę stwierdzić, że literatura obyczajowa należy do niej.

Zdecydowanie nie jest to oklepane romansidło, mamy tutaj mieszankę bardzo wielu ciekawych i wbrew pozorom nadal aktualnych tematów. Dla mnie najlepszy był wątek mamy Louisy, to było wręcz genialne! Lekko przybliżę Wam tę sferę, pani Clark stwierdziła po wielu latach, że ma dosyć usługiwaniu swojemu mężowi i decyduje się na zmianę swojego życia. Moja mama przeczytała tę książkę tuż przede mną i wiecie co? Widzę, że coś się zmieniło! Sam widzę, że tryb życia, który prowadzi na przykład moja babcia nie jest zbyt pozytywny. Warto przeczytać coś takiego i skłonić kobiety wieku średniego do dyskusji - mężowie i rodziny nie mogą ograniczać Was w dziedzinie samorealizacji. Drogie Panie, zacznijcie uczyć swoich mężczyzn, bo tak jak się Wam wydaje - nigdy Wam nie dorównamy, ale chociaż wypadałoby spróbować ;)

Wbrew pozorom powieść jest bardzo zabawna i w wielu momentach po prostu nie mogłem się powstrzymać od śmiechu. Relacja Lou i Sama wywołała u mnie wiele uśmiechu. Warto też wspomnieć o dwóch dosyć ważnych rzeczach. Po pierwsze, grupa wsparcia, do której uczęszcza jedna z bohaterek jest dosyć ekscentryczna. Niespecjalnie zżyłem się z tymi osobami, choć tematy, które poruszają na spotkaniach były naprawdę istotne. Po drugie, praca Clark była kompletną porażką. To było dosyć frustrujące czytając o ciągłych nieporozumieniach i samych warunkach tej roboty - dorosłe życie potrafi uderzyć nas mocno w kark. Jeśli chodzi o zakończenie - mnie się podobało. Ostatnia scena prawie wywołała u mnie łzy, to było naprawdę wzruszające! Takich momentów w literaturze powinno być znacznie więcej. Mam nadzieję, że coś jeszcze przeczytamy o tych postaciach.

Podsumowując Kiedy odszedłeś to powieść, która pozytywnie mnie zaskoczyła. Błyskotliwa i miejscami naprawdę zabawna pozycja, polecam fanom Zanim się pojawiłeś, nawet jeśli nie jesteście przekonani do kontynuacji. Ta książka to naprawdę udany powrót do tej serii, być może wiele osób nie podziela mojej opinii, ale moim zdaniem Jojo Moyes jest pisarką, która jest naprawdę dobra w literaturze obyczajowej. Choć po jej inne powieści sięgać nie będę.

Moja ocena: 9/10

Kiedy odszedłeś to nie tylko historia o podnoszeniu się po utracie miłości, lecz także inspirująca opowieść o nowych początkach. Pamiętając o obietnicy złożonej ukochanemu, Lou stara się znajdować nowe powody, dla których warto czekać na kolejny dzień. Życie nie będzie łatwe, jednak dziewczyna wreszcie zacznie rozumieć, jaki scenariusz był dla niej pisany.

No cóż,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zamachowiec zajmuje przedszkole, grożąc że zabije wychowawców i dzieci. Policja jest bezsilna, a mężczyzna nie przedstawia żadnych żądań. Nikt nie wie, dlaczego wziął zakładników, ani co zamierza osiągnąć. Sytuację komplikuje fakt, że transmisja na żywo z przedszkola pojawia się w internecie. Służby o pomoc proszą Gerarda Edlinga, byłego prokuratora, który został dyscyplinarnie wyrzucony ze służby. Edling jest specjalistą od kinezyki, nauki zajmującej się badaniem komunikacji niewerbalnej. Rozpoczyna się gra między ścigającym, a ściganym, w której tak naprawdę nie wiadomo kto jest kim.

Gdy po raz pierwszy przeczytałem Behawiorysty, pomyślałem: wow, czegoś takiego chyba jeszcze nie było. I faktycznie, dawno nie spotkałem się z powieścią, która ma tak ekscentryczny opis. Ale zacznijmy od początku. Patrząc na kolejną zapowiedź od Remigiusza Mroza chyba każdy ma już lekko dosyć. Pisarz ma chyba niezłą wenę, bo przez ostatni rok odczułem przesyt jego nowymi książkami. Jednak, ta jakoś mnie trafiła. Po trylogii z Wiktorem Forstem byłem głodny jego prozy, jest zdecydowanie jedyna z swoim rodzaju. Jeśli chodzi o okładkę, to wygląda ona naprawdę przyzwoicie. Postawiono w tym przypadku na minimalizm, co należy docenić, ponieważ dobrze przedstawia klimat książki. Kto przeczyta nową książkę Mroza, inaczej spojrzy na tę oprawę.

Powieść pisana jest początkowo z trzech perspektyw - Gerarda, Kompozytora oraz Beaty Drejer, która odpowiada za prokuraturę. Z czasem to wszystko się zmienia i wymieniać można byłoby bardzo długo, lecz nie w tym rzecz. Miałem wrażenie, że autor trochę się pogubił w tym wszystkim i miejscami powinno być to bardziej ułożone. Powiedzmy sobie szczerze - nie jest to książka łatwa. Niektórych rzeczy być może nie zrozumiałem, aczkolwiek intencje autora zostały przeze mnie rozszyfrowane. Jest to dobra pozycja pod względem psychologii, czytając można było się wczuć w tę całą otoczkę. Wykreowanie otoczenia wyszło Mrozowi bardzo dobrze, jak wiadomo akcja miejsce ma w Opolu, czyli rodzinnej miejscowości autora, więc to oceniam jak najbardziej na plus. Mogliśmy dzięki temu dowiedzieć się trochę więcej na temat tego miejsca, co czasami też działało w drugą stronę, bo niektórych miejsc po prostu nie znałem.

No cóż, kiedyś trzeba porozmawiać o Gerardzie Edlingu. Przed lekturą książki bardzo obawiałem się, żebyśmy nie dostali tutaj kopii Wiktora Forsta. Czy tak się stało? Poniekąd tak. Jest to zdecydowanie mocny i dziwny mężczyzna, w przeciwieństwie do bohatera trylogii z Giewontem w tle ma rodzinę i mocne przywiązanie do wiary. Spodziewałem się, że dostaniemy jakiegoś zupełnego dziwaka, jednak Gerard był w miarę okej, ujmując mu jego głupotę w działaniu, o tym musicie już przeczytać. Niestety w drugiej części książki nie znalazłem praktycznie żadnych różnic pomiędzy Forstem a Edlingiem. Autor niestety nie potrafił zapomnieć o takim osobniku jakim jest niesforny komisarz, a gdyby udało mu się wykreować kogoś nowego, wyszłoby to znacznie lepiej. Warto wspomnieć o fakcie, że niektóre szczegóły pokrywają się z tymi z Ekspozycji jak na przykład telewizja NSI.

Czas powiedzieć, co nie podobało mnie się w Behawioryście. Początek był naprawdę obiecujący, wypłynąłem na głęboką wodę i naprawdę przypadło mi to do gustu. Jednak im dalej w las, tym gorzej. Od momentu tzw. ucieczki (nie chcę spoilerować) wszystko zaczęło zmierzać ku równi pochyłej. Autor zaczął się trochę w tym wszystkim gubić i odnoszę wrażenie, że po prostu zabrakło mu pomysłów. Był pewien czas nudy i znowu przesyt emocji. Umiejętność dobrego wyważenia tego wszystkiego mogłaby okazać się tu niezbędna. W tym przypadku, powiedzenie Im mniej, tym lepiej byłoby jak najbardziej trafne. Zwróciłem też uwagę na fakt, że cała ta powieść była niczym jak z Hollywoodzkiego filmu, a spójrzmy na to realistycznym okiem, jesteśmy w Polsce i rzadko kiedy dzieją się tu takie sytuacje. Brak realizmu jest kolejnym minusem tej książki.

Przejdźmy może do pozytywów, ponieważ one też tutaj występują. Utwierdzam się w przekonaniu, że Remigiusz Mróz nie wie co to temat tabu. Bardzo dobrze porusza kwestie, o których na co dzień nie rozmawiamy, tj. pedofilia czy przemoc. Behawiorysta pomimo wad udowodnił mi, że ludzkie bestialstwo nie ma granic, kiedy czytałem niektóre sceny musiałem robić sobie krótkie przerwy, bo taki natłok emocji na jeden raz przynosi nieoczekiwane skutki. Nie ulega wątpliwości fakt, że książka skłania do myślenia. Nasze społeczeństwo w dzisiejszym świecie potrafi zniszczyć człowieka i patrząc nawet na niektóre osoby wokół mnie zabawa może być bezlitosna. Zbesztajmy kogoś, tylko żeby się pośmiać. Nadal tego nie pojmuje. Oczywiście w powieści Mroza to wszystko ma bardziej krwawe rezultaty, ale jestem pewien, że mamy w sobie więcej jadu, niż myślimy.

Od siebie mogę Wam powiedzieć, że nowa pozycja napisana przez Remigiusza Mroza pomogła mi na konkursie z języka polskiego. Tak, dobrze widzicie. Pytania toczka w toczkę Wam nie przytoczę, ale chodziło, żeby odwołać się do tekstu z literatury odnośnie tego, jak technologie mogę nami manipulować. Idealny przykład, to co Kompozytor wywołał organizując Koncert Krwi przekracza nasze wszystkie oczekiwania. Niby kuriozalna sytuacja, ale ludzie śledzili i co najgorsze - głosowali. Sam próbowałem się zastanowić kogo ja bym uratował, jednak wybory, które zaserwował nam pisarz są po prostu nie do przejścia. To wybór między młotem a kowadłem.

Pomimo wad Behawiorysta jest specyficzną, ale udaną powieścią. Doceniam ją głównie dzięki morałowi i wnioskom, które są naprawdę wstrząsające. Dawno nie widziałem tak oryginalnego pomysłu na książkę, Mróz wydaje ostatnio bardzo wiele książek, jednak ta mu wyszła. Spodoba się znacznie bardziej osobom, które nie miały okazję przeczytać trylogii z komisarzem Forstem, niestety zbyt wiele tu podobieństw. Mimo wszystko mogę polecić, ale panie Mrozie, niech pan trochę odpocznie i przestanie tyle wydawać, bo ludzie mogą się przejeść.

Moja ocena: 7/10

Zamachowiec zajmuje przedszkole, grożąc że zabije wychowawców i dzieci. Policja jest bezsilna, a mężczyzna nie przedstawia żadnych żądań. Nikt nie wie, dlaczego wziął zakładników, ani co zamierza osiągnąć. Sytuację komplikuje fakt, że transmisja na żywo z przedszkola pojawia się w internecie. Służby o pomoc proszą Gerarda Edlinga, byłego prokuratora, który został...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nanette to wzorowa uczennica, gwiazda szkolnej ligi piłkarskiej i posłuszna córka. Zawsze robi to, czego się od niej oczekuje. Ale wszystko zmienia się w dniu, w którym dostaje podniszczony egzemplarz Kosiarza Balonówki - tajemniczej, niewydawanej od lat kultowej powieści. Nanette czyta ją dziesiątki razy. Chce być taka jak główny bohater. Choć udaje wygadaną rebeliantkę, w środku to ta sama samotna introwertyczka. Zmuszona dokonać kilku trudnych wyborów nauczy się, że za bunt trzeba czasem zapłacić wysoką cenę.

Matthew Quick to jeden z moich ulubionych autorów. To nie ulega żadnej wątpliwości. Jego cztery wcześniejsze książki były fenomenalne i każda pozostawiła po mnie wiele przemyśleń i refleksji. Dlatego też bałem się lektury tej książki, bo tematyka jest jakaś taka dziwna i po prostu inna. Od samego początku nie patrzyłem na tę pozycję przychylnie, wydana jest przez wydawnictwo za którym średnio przepadam i okładka nie jest zbyt piękna. Mam zastrzeżenie do sposobu wydania tej powieści. Jest ona wyższa od pozostałych trzech i na półce wygląda to mało spójnie, do tego czcionka pozostaje wiele do życzenia. HarperCollins niestety nie spisało się na medal.

Do teraz zastanawiam się o czym jest ta książka. Tematyka niby jest zwykła, ale im dalej w las tym coraz bardziej jesteśmy skonsternowani. Początek jest jak u Hitchcocka, zaczynamy od wybuchu, a potem niestety wszystko zaczyna zwalniać i akcja nudzi. Z pewnością nie jest to pozycja dla osób, które uwielbiają wartką akcję. Można uznać to za powiastkę filozoficzną, bo mamy tutaj wiele problemów współczesnego świata, które tak naprawdę nas dotyczą, ale rzadko kiedy chcemy o tym mówić. Nie ukrywam, że nie zrozumiałem wszystkiego, co jest pokazane w tej powieści, być może jest to kwestia wieku, ponieważ główna bohaterka jest w ostatniej klasie szkoły średniej, a ja kończę gimnazjum. Od razu mówię, chcę przeczytać ją jeszcze raz za około trzy lata. Być może wyciągnę z niej coś jeszcze.

Nanette to chyba najdziwniejsza postać, jaką miałem okazję poznać. Introwertyczka, która ma dużo ludzi wokół siebie, a jeśli przyjdzie co do czego, na nikim nie może polegać. To smutne, ale mam podobną sytuację, choć tu nie o mnie mowa. Nadal nie potrafię zrozumieć dlaczego chciała się dostosować. Najgorsze są próby zmienienia swojego charakteru, zdecydowanie. Nie można ukrywać, że sytuacja dziewczyny jest słaba. Rozwód rodziców, pewna sytuacja, która otwiera książkę i do tego wszystkiego dochodzi jeszcze Alex. Ten to dopiero kosmita. Spoilerem nie będzie fakt, że zawiązuje się między nimi jakaś relacja, ale o tym musicie dowiedzieć się sami. Niemniej jednak rozwiązanie wątku z chłopakiem średnio przypadło mi do gustu.

Oprócz tej dwójki mamy kilka postaci drugoplanowych, którzy moim zdaniem są jeszcze bardziej ciekawi niż ci główni. Booker, czyli postać zagadka. To on jest autorem książki wokół której kręci się Wszystko to co wyjątkowe. Nie mogłem go rozgryźć, to ten typ osoby, która wymaga, ale tylko od kogoś, aniżeli od siebie. Oliver, mój rówieśnik, dzięki któremu mogłem zastanowić się o prześladowaniu w szkole, mam wrażenie, że nikt tego jeszcze nie poruszył, a chętnie przeczytałbym coś o tej tematyce. Oraz rodzice Nanette, którzy są dziwakami, po prostu. Oboje mieli oczekiwania, które bardziej były pod siebie niż pod córkę. Każda postać w tej książce ma za sobą jakąś historię i problematykę, jednak uważam, że nie jest to pozytyw, bo nie skupiliśmy się na niczym konkretnym.

Przyszła pora na omówienie wniosków po lekturze, a jest ich naprawdę dużo. Przede wszystkim - to, że ludzie wokół ciebie coś lubią, nie znaczy, że masz brać z nich przykład. Decyzja Nanette o dostosowaniu się była naprawdę głupia i jak wiadomo miała swoje konsekwencje. Dziwni ludzie też mają prawo istnieć! Przykład Aleksa i Olivera dobrze pokazuje, że przeciwieństwa się przyciągają i stereotyp o outsiderach jest jak najbardziej błędny. Quick dobrze pokazał przykład dzisiejszych dziewczyn na podstawie działań Shannon. Nie mówię, że wszystkie kobiety tak robią, jednak patrząc na niektóre moje koleżanki łapie się za głowę. Naprawdę. To nie jest zmyślone. Warto też wspomnieć, że tłem tej książki jest wyidealizowana amerykańska szkoła, nie zawsze jest ona tak różowa jak się nam wydaje. Tak naprawdę jesteśmy bardzo niewielką częścią tej społeczności i niestety w większości przypadków nikt się nami nie przejmuje.

Ciekawym zabiegiem była ta sytuacja z mówieniem w trzeciej osobie, z początku wydało mi się to czymś niekonwencjonalnym i całkiem niezłym sposobem na zwrócenie na siebie uwagi, jednak im dalej w las, tym coraz bardziej mnie to irytowało. Przyszła pora na zakończenie, które było nieco słabe. Wspominałem Wam, że nie przepadam za otwartymi końcówkami? To co wydarzyło się z Aleksem, Bookerem i rodzicami Nanette nie przebiegło po mojej myśli. Z jednej strony dobre jest to gorzkie zwieńczenie, aczkolwiek spodziewałem się czegoś bardziej wbijającego w fotel. Niemniej jednak po skończeniu tej pozycji siedziałem przez około 10 minut na kanapie i próbowałem zebrać myśli. Proza Matthew Quicka nadal trzyma poziom i pomimo błędów nadal pozostaje on moim ulubionym pisarzem stając obok Sary J. Maas.

Podsumowując Wszystko to co wyjątkowe to pozycja bardzo dziwna, nie można ukrywać, że nie spodoba się ona każdemu. Nie znajdziemy tutaj wartkiej akcji, w zamian otrzymamy refleksyjną i filozoficzną powiastkę, która ponownie zwróci uwagę na tematy, o których często zapominamy. Kilka błędów, ale można o tym zapomnieć. Zobaczymy co będzie za kilka lat, jak ponownie przeczytam tę książkę.

Moja ocena: 7/10

Nanette to wzorowa uczennica, gwiazda szkolnej ligi piłkarskiej i posłuszna córka. Zawsze robi to, czego się od niej oczekuje. Ale wszystko zmienia się w dniu, w którym dostaje podniszczony egzemplarz Kosiarza Balonówki - tajemniczej, niewydawanej od lat kultowej powieści. Nanette czyta ją dziesiątki razy. Chce być taka jak główny bohater. Choć udaje wygadaną rebeliantkę, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zostały cztery dni. Potem z powierzchni Ziemi zniknie wszelki ślad po człowieku. Ucieczka i ukrywanie się nie mają już sensu. Jedyną szansą dla ludzkości jest podjęcie nierównej walki z wrogim najeźdźcą. Tylko kim naprawdę jest nieprzyjaciel? Czy bohaterom uda się wypełnić ryzykowną misję? I jaką rolę w ratowaniu świata odegra Cassie? Odliczanie właśnie się rozpoczęło.

Tak - bałem się lektury tej książki. Bałem się, że zakończenie jednej z najlepszych trylogii, jakie miałem kiedykolwiek okazję czytać nie będzie mnie satysfakcjonować. Na całe szczęście mogę Wam powiedzieć, że jest to dobra książka. Ale dlaczego? Zacznijmy od początku. Wydawnictwo Otwarte znowu zaskoczyło mnie w doborze okładki, minimalizm wydań tej serii jest czymś niebywałym. Można doszukać się tutaj szczegółów, które dopiero po lekturze całej powieści zaczynają nabierać znaczenia. Co ciekawe, jest to najkrótsza książka w trylogii, jednak mam wrażenie, że to dobre posunięcie. Autor zakończył serię w konkretny sposób, zamiast owijać w bawełnę. Rozdziały ponownie są krótkie i większość z nich ma około dwóch, trzech stron. Czyta się dzięki temu szybciej, jednak brakowało mi czegoś co trochę bardziej zatrzymałoby mnie przy lekturze.

Akcja książki rozciąga się w obrębie czterech dni. Mało, dużo? Sam nie wiem. Obawiałem się tego, że tak krótki czas przyczyni się do zbyt wnikliwego opisywania działań bohaterów, jednak przeliczyłem się - wszystko było bardzo dobrze wyważone. Przyznam szczerze, że od początku nie wiedziałem o czym ta książka traktuje. Niby mamy wyznaczony cel - pokonać przybyszy z kosmosu, jednak im dalej w las, tak autor co raz bardziej komplikuje sobie życie. Dążymy do punktu kulminacyjnego, aczkolwiek było tam tyle różnych historii, że można było się trochę pogubić. Fabuła pędzi jak pendolino z Warszawy do Krakowa, to trzeba przyznać. Nie ma momentu wytchnienia, ciągle dzieje się coś istotnego. Podobało mi się to, że te kilka historii, które poznaliśmy na przestrzeni tych trzech książek ostatecznie łączy się i to w imponujący sposób.

W tej części jest zdecydowanie mniej postaci, co moim zdaniem przyczyniło się do lepszego poznania niektórych bohaterów. Mimo wszystko działa to w dwie strony, bo straciliśmy kilka osób, które wzbudziły u mnie sympatię. W Ostatniej gwieździe bardziej polubiłem Ringer, nie potrafiłem jej rozgryźć, jednak cieszę się, że wreszcie biła od niej jakaś szczerość. Natomiast, Ben i Evan stali się większymi imbecylami w tej książce. Nigdy nie przepadałem za tym drugim, jednak tutaj przerodził się w strasznego dupka. Za to Ben chciał, ale nie mógł. Nadal nie potrafię wyobrazić sobie jego w roli bezwzględnego komandosa. To tak samo, jak by Wiktor Forst założył sukienkę i zaczął komplementować ludzi - nierealne. Podobnie było z małym Samem, niby małe dziecko, a autor zrobił z niego twardego żołnierza. To tak nie działa, Ricku Yancey.

Rzeczą, która podobała mi się najbardziej w trzecim tomie Piątej fali było nie wbrew pozorom zakończenie, a cała perspektywa apokalipsy i walki w wieku nastoletnim. Powiedzmy sobie szczerze - młodzież naszych czasów nie potrafiłaby walczyć o swój naród, a co dopiero mówić o całej planecie. Być może postacie wykreowane przez pisarza są trochę przerysowane, jednak ich czyny skłaniają do przemyśleń. Mamy też okrutne perspektywy jak zabijanie przez siedmiolatka. Wstrząs gwarantowany. Sam nie wiem, co zrobiłbym w przypadku apokalipsy, pewnie odpuściłbym i poddał się. Nie ma co, kochani. Rick Yancey nie potrafi uniknąć swoich charakterystycznych filozoficznych przemyśleń, znalazłem bardzo dużo cytatów, które mają naprawdę ogromne pokrycie z rzeczywistością.

Powiem tak - przepadłem czytając tę książkę. Piszę tę recenzję jakieś trzy tygodnie po lekturze tej powieści i pomimo tego, że znajduję coraz więcej błędów, tak autor zrobił coś takiego, że nawet największe mankamenty mogą być zapomniane. Być może ta moja wyjątkowa sympatia do tej trylogii spowodowała, że jestem tak zauroczony tym wszystkim, ale jestem w stanie powiedzieć, że ten tom wywołał u mnie najwięcej przemyśleń. I choć nie brakuje błędów, to wszystko jest warte swojej ceny. Zacznijmy podsumowanie od tego momentu - nie zrozumiałem tego, co autor chciał powiedzieć odnośnie obcych. Po prostu - czytałem i nie byłem w stanie ułożyć tych puzzli. Z jednej strony coś było, a z drugiej strony zastanawiałem się, czy to nie są fanaberie psychiczne pewnej postaci.

Jeśli chodzi o zakończenie, to jestem naprawdę zadowolony. Zgadzam się z tymi wszystkimi opiniami - tak po prostu powinno kończyć się serię. Z przytupem, konkretnie i do tego tak.. krwawo. Pomimo, iż znałem spoilery dotyczące pewnego zgonu, jednak jestem dosyć zaskoczony, co pisarz poczynił. Rzadko kiedy, ryzykuje się aż tak bardzo, czytelnicy mogą naprawdę zlinczować w takim przypadku. Uwielbiam otwarte zakończenia, bo możemy sobie dopowiedzieć to i owo, tak też było w tym przypadku - niby zgliszcza, ale jest nadzieja. Jestem zadowolony z takiego obrotu wydarzeń, jeśli większość autorów wzięłaby przykład z Yanceya, cały świat byłby lepszy.

Podsumowując Ostatnia gwiazda była naprawdę świetnym zakończeniem tej historii. Bałem się, jednak to wszystko wypadło naprawdę korzystnie. Jestem w stanie wybaczyć wszystkie błędy, bo moje zauroczenie tą historią jest na zbyt wysokim poziomie. Zachęcam Was do lektury całej trylogii, bo jest to coś znakomitego. I nawet nie jest mi szkoda, że to już koniec.

Moja ocena: 9/10

Zostały cztery dni. Potem z powierzchni Ziemi zniknie wszelki ślad po człowieku. Ucieczka i ukrywanie się nie mają już sensu. Jedyną szansą dla ludzkości jest podjęcie nierównej walki z wrogim najeźdźcą. Tylko kim naprawdę jest nieprzyjaciel? Czy bohaterom uda się wypełnić ryzykowną misję? I jaką rolę w ratowaniu świata odegra Cassie? Odliczanie właśnie się rozpoczęło.

Tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Choroba Maddy jest bardzo rzadka. Mówiąc krótko - ma alergię na cały świat. Od siedemnastu lat nie opuszcza domu, a jedynymi osobami, które widuje są jej mama i pielęgniarka. Pewnego dnia dziewczyna musi zmierzyć się ze światem zewnętrznym, kiedy na przeciwko jej domu przeprowadza się Olly. Czy dziewczyna będzie potrafiła zmienić swoje życie i podejmie największe ryzyko dla tej znajomości?

Przyznajcie sami - ta okładka przyciąga wzrok. Kiedy dowiedziałem się o istnieniu tej pozycji, zachwyciłem się wydaniem - taka wiosenna oprawa jest godna podziwu. Wiecie, nie powinno się oceniać książki po okładce, jednak czy okładka ma coś wspólnego z treścią? Nie powiedziałbym. Zacznijmy od tego, że jest to powieść krótka, gdyby usunąć z niej wszystkie ilustracje i nieco to uszczuplić, wyszłoby pewnie niecałe dwieście stron. Myślę, że to akurat dobre posunięcie, bo czyta się to naprawdę szybko, trzy wieczory wystarczyły, abym zapoznał się z treścią. Trafiłem akurat w porę, ponieważ miałem na głowie sporo stresów, a pogoda dawała w kość - to książka idealna na takie pory. Do lektury zachęciła mnie moja przyjaciółka Julka, która tak długo nadawała mi na temat tworu Yoon, że nie wytrzymałem i przeczytałem. I jak to wszystko wyszło?

Doceniam pomysł na fabułę, niby wydaje się być taki prosty i oklepany, jednak tkwi w nim coś zupełnie nieszablonowego, co zdecydowanie pomogło mi w zrozumieniu tej powieści. Nie ukrywam, iż siedemnaście lat spędzonych w domu jest dla mnie ogromną dystopią, jednak jestem świadomy, że takie sytuacje mogą mieć miejsce. Taki stan rzeczy skłonił mnie do przemyśleń, w końcu w tych czasach mam więcej wolności, niż mogłem pomyśleć. Pomimo, że bardzo wiele czasu spędzam w domu, to nie wyobrażam sobie nie wyjść choć na chwilę z domu każdego dnia. Na przykład dziś - cały dzień leje, ja nigdzie nie wyszedłem i dostaję cholery. Cieszmy się z tego, co mamy, bo niektórzy mogą mieć po prostu znacznie gorszą sytuację.

Maddie to postać jednocześnie infantylna i interesująca. Bloguje, czyta książki - brzmi jak opis typowej blogerki, czyż nie? Jednak, coś mi w niej nie pasuje. Gdyby żyła jak każda normalna dziewczyna nic bym do niej nie miał, aczkolwiek nie potrafiłem jej w pełni zrozumieć. Zupełnie nie spoilerując mogę Wam powiedzieć, że powieść ta traktuje o zauroczeniu i tak, można zwymiotować podczas lektury. Jest tutaj tyle tych wszystkich ochów i achów, że dla takiego normalnego chłopaka może być już za wiele. Zaciekawił mnie z pewnością Olly, czyli chłopak z trudną przeszłością. Sam fakt, że posiada on dosyć niewyrozumiałego ojca sprawił, że chciałem poznać jak najwięcej faktów odnośnie tej rodziny. Nie obraziłbym się, jeśli autorka napisałaby coś więcej o tych osobach.

Oprócz tej dwójki bardzo ciekawą bohaterką była Carla, czyli hiszpańska pielęgniarka nastolatki. Można powiedzieć, że jest to po prostu ideał każdej matki, potrafi zrozumieć i się zaopiekować, jednak posiada lampkę z tyłu głowy i w każdym przypadku zagrożenia umie dać dobrą radę. Swoim działaniem zaimponowała mi, mało kto zrobiłby podobną rzecz. Powieść ta świetnie pokazuje, jak ważne są konsekwencje, z doświadczenia wiem, że spora część młodzieży najpierw myśli, potem robi, co nie zawsze przynosi pozytywne skutki. Ogólnie sporo wniosków mogłem wyciągnąć czytając tę pozycję, powinniśmy żyć pełnią życia, podróżować, poznawać nowych ludzi - może nadejść w końcu moment, kiedy zostaniemy pozbawieni choćby najprostszych udogodnień. Bardzo się cieszę, że miałem okazję przeczytać tę pozycję, głównie przez te wnioski.

Kiedy dobrnąłem już do zakończenia byłem bardzo zaskoczony. Przyznam szczerze, że takiego obrotu wydarzeń się zupełnie nie spodziewałem. Z jednej strony jestem rozczarowany, ponieważ dostaliśmy coś na miarę historyjki z Ukrytej Prawdy, aczkolwiek zaskoczyło mnie to na tyle, że po prostu nie oczekiwałem wiele po winowajczyni. Niemniej jednak, gdyby ktoś potraktował mnie w podobny sposób chyba znienawidziłbym tę postać. Poniekąd takie zakończenie nie pasowało mi do stylu tejże powieści, ponieważ danie do tak cukierkowej i nieco przerysowanej książki tak zaskakujące zakończenie, to strzał w stopę. Autorce udało się to wszystko wyważyć i wypadło to w miarę znośnie, aczkolwiek takich rozwiązań nie polecam. Powieść ta może być też uznana za dosyć nierealną, głównie mam na myśli tutaj wyjazd w pewne miejsce, który był zbyt idealny, żeby był prawdziwy.

Podsumowując Ponad wszystko to książka dobra, jednak brakuje jej realności i czegoś. Nie wiem niestety czego. Wyciągnąłem z tej lektury bardzo wiele ciekawych wniosków, mimo, że były tam elementy, które nie trzymają się kupy. Czekam na kolejne książki tej autorki, podobnież ta nowa ma być już niedługo w Polsce, więc na pewno po nią chwycę. Polecam głównie płci pięknej, choć panowie być może też znajdą tutaj coś dla siebie.

Moja ocena: 8/10

Choroba Maddy jest bardzo rzadka. Mówiąc krótko - ma alergię na cały świat. Od siedemnastu lat nie opuszcza domu, a jedynymi osobami, które widuje są jej mama i pielęgniarka. Pewnego dnia dziewczyna musi zmierzyć się ze światem zewnętrznym, kiedy na przeciwko jej domu przeprowadza się Olly. Czy dziewczyna będzie potrafiła zmienić swoje życie i podejmie największe ryzyko dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Safiya i Iseult, młode czarodziejki, znów wpadły w tarapaty. Muszą uciekać. Natychmiast. Safi jest jedyną w Czarnoziemiach prawdodziejką, zdolną zdemaskować każde kłamstwo. Swój dar trzyma w sekrecie, inaczej zostanie wykorzystywana w konflikcie między imperiami. Z kolei prawdziwe moce Iseult są tajemnicą nawet dla niej samej. I lepiej, żeby tak zostało. Safi i Iseult pragną jedynie wolności. Niebezpieczeństwo czai się tuż za rogiem. Zbliżają się niespokojne czasy, wojna wisi w powietrzu i nawet sojusznicy nie grają fair. Przyjaciółki będą walczyć z władcami i ich najemnikami. Niektórzy posuną się do ostateczności, by dopaść prawdodziejkę.

Fenomen Prawdodziejki był dla mnie zagadką. Słyszałem bardzo dużo pozytywnych opinii na temat tej powieści i ucieszyłem się niezmiernie jak dowiedziałem się o premierze w Polsce. Przede wszystkim należy docenić okładkę, która jest wprost bajeczna! Mógłbym spędzić godziny wpatrując się w nią, ma w sobie magię bijącą od tworu Dennard. Warto wspomnieć, że jest to książka nieco wyższa od większości pozycji na mojej półce. Nie jest to opowieść bardzo długa, dzięki krótkim rozdziałom opowieść zyskała na spójności, dlatego też szybko udało mi się ją przeczytać. No i mapa - Czaroziemie swoim położeniem przypomina mi Europę, jakoś tak od razu miałem to skojarzenie. Tak więc przeczytałem. Susan Dennard po prostu mnie kupiła, to było fenomenalne!

Od samego początku akcja pędzi jak struś pędziwiatr. Przyznam szczerze, że na początku trudno było mi się wgryźć w tę historię, głównie przez wiele skomplikowanych nazw i dość niezrozumiałych problemów politycznych, jednak wystarczyło około 150 strony, bym wciągnął się bez bicia. Zdecydowanie warto przebrnąć przez nużące i z początku niezrozumiałe fragmenty, ponieważ to co dostajemy na samym końcu zaskakuje nas samych. Przez całą książkę nie ma momentu wytchnienia, można porównać ją do pędzącego pociągu, który zatrzymuje się jedynie na kilku stacjach, owszem - mamy kilka powolniejszych chwil, ale bardzo dobrze zrobiły one powieści.

Główne bohaterki są po prostu strzałem w dziesiątkę. Safiya i Iseult to osoby zupełnie od siebie różne i niezwykle barwne. Pierwsza z nich jest tytułową prawdodziejką, czyli czarodziejką, która potrafi rozszyfrować każde kłamstwo, natomiast Is to więziodziejka, której specjalnością jest - przynajmniej ja to tak odebrałem - panowanie nad więziami. Ich przyjaźń jest naprawdę ciekawa i uważam, że wiele osób powinno brać z nich przykład, pomimo wielu różnic, potrafią znaleźć wspólny mianownik i ostatecznie tworzą świetny duet. Ostatecznie na pierwszy plan nie wyróżnia się żaden bohater, każda z postaci, nawet te drugoplanowe są przemyślane i po prostu ciekawe. Takie osoby, jak Merik, Kullen, Evrane czy matka Is sprawiły, że ta historia była jeszcze lepsza.

Świat wykreowany przez autorkę jest jednym z najbardziej dopracowanych i ciekawych, o jakich do tej pory miałem okazję czytać. Główną rolę grają tutaj wiedźmy, które mają bardzo wiele odmian. Głosodziejki, pływodziejki, wododziejki, krwiodzieje, wiatrodzieje, więziodzieje oraz oczywiście jedyna w swoim rodzaju prawdodziejka. Z pewnością jest więcej tych odmian, ale nie pamiętam wszystkich. Sam chciałbym odwiedzić krainy Nubreveny, opisy tego miejsca mnie zachwyciły. Przez znaczną część książki jesteśmy na statku, dlatego też fajnie było dowiedzieć się o smaczkach i takich szczegółach odnośnie żeglugi morskiej. Mimo wszystko jest mi mało. Chciałbym dowiedzieć się jeszcze więcej o tym uniwersum i liczę, że w kolejnej części moje wątpliwości zostały rozmyte.

Jak można opisać tę powieść w trzech słowach? Bardzo dobra fantastyka! Jest to coś zupełnie innego od wszystkich tego typu książek na rynku wydawniczym. Na to właśnie liczyłem, potrzebowałem czegoś oryginalnego i nieszablonowego i właśnie to otrzymałem. Język, którego używa autorka jest luźny i nie odczuwamy zmęczenia lekturą, to niezwykła umiejętność, żeby pisać o rzeczach skomplikowanej w bardzo łatwy sposób. Jeśli, chodzi o wątek miłosny, występuję, aczkolwiek nie ma zbyt wielkiego znaczenia. Osobiście uważam, że można było to rozegrać trochę inaczej, pewne wydarzenie powinno mieć miejsce w następnym tomie, jednak sam kibicuje tej parze. Przeczytajcie, a będziecie wiedzieli o co mi chodzi. Ciekawy jest także wątek krwiodzieja, który poluje na dziewczyny, czekam na rozwinięcie tego wszystkiego, Aeduan - jak zobaczyłem to imię, to od razu na myśl przyszedł mi Aedion z serii Szklany tron.

Lekkim zaskoczeniem było dla mnie zakończenie, które pozostawiło po mnie coś w rodzaju konsternacji. Z jednej strony cieszyłem się z takiego obrotu wydarzeń, jednak z drugiej miejsce miały wydarzenie, które według mnie zdarzyć się nie powinny. Niemniej jednak mam nadzieję, że pisarka wybrnie z tego w nieszablonowy sposób i dam się zaskoczyć. Bez dwóch zdań Prawdodziejkę porównać można do jednej z moich ulubionych serii Szklany tron, te uniwersa są niezwykle podobne, jednak moje serce nadal pozostaje z Celaeną Sardothien, być może następne tomy sprawią, że dopuszczę się zdrady, tego nie wykluczam.

Podsumowując Prawdodziejka to doskonała powieść fantastyczna, która jest bardzo dobrze napisana, Susan Dennard wykreowała dopracowany i przede wszystkim intrygujący świat. Warto sięgnąć między innymi dzięki dwóm nieszablonowym bohaterkom, których przyjaźń jest wręcz idealna. Jeśli szukacie dobrego fantasy, to uwierzcie mi - nie pożałujecie, jak przeczytacie. Zdecydowanie polecam i nie mogę się doczekać kolejnego tomu!

Moja ocena: 9/10

Safiya i Iseult, młode czarodziejki, znów wpadły w tarapaty. Muszą uciekać. Natychmiast. Safi jest jedyną w Czarnoziemiach prawdodziejką, zdolną zdemaskować każde kłamstwo. Swój dar trzyma w sekrecie, inaczej zostanie wykorzystywana w konflikcie między imperiami. Z kolei prawdziwe moce Iseult są tajemnicą nawet dla niej samej. I lepiej, żeby tak zostało. Safi i Iseult...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rosie i Alex od dzieciństwa są nierozłączni. Życie zadaje im jednak okrutny cios: oboje zmierzają w dwa odrębne części świata. Czy przyjaźń dwojga młodych ludzi przetrwa lata i tysiące kilometrów rozłąki? Czy relacja ta przerodziłaby się w coś silniejszego, gdyby okoliczności ułożyłyby się inaczej? Jeżeli los da im jeszcze jedną szansę, czy Rosie i Alex znajdą w sobie dość odwagi, żeby spróbować się o tym przekonać?

Tak jak już wcześniej mówiłem - nawet ja nie sądziłem, że przeczytam tę pozycję. Jakoś nie sądziłem, że kiedykolwiek wpadnie mi ona w łapy, jednak otrzymałem ją dzięki przewspaniałej Oli z bloga Imperium książkomaniaczki, kiedy to mieliśmy wymianę paczkową na najlepszej grupie na Facebooku na świecie. Dodam jeszcze, że miałem do czynienia w wersją kieszonkową, która nieco mi przeszkadzała, bo nie chciałem wygiąć grzbietu, choć niestety nie mogłem tego uniknąć. Z tego co widziałem w księgarni, to ta normalna wersja jest o wiele lepsza, więc radzę się zaopatrzyć właśnie w nią, z racji, że komfort czytania będzie znacznie większy. Ogólnie rzecz biorąc, to powieść ma tytuł Na końcu tęczy i zmieniono go na potrzeby filmu, czego trochę nie aprobuje, aczkolwiek mam wrażenie, że teraźniejszy tytuł lepiej wpada w ucho.

Rzeczą, która wyróżnia tę książkę od innych jest jej forma, mianowicie napisana ona jest w formie epistolarnej. Listy, wiadomości, maile, artykuły z gazet - wszystko byle nie proza. Oczywiście czytało się dzięki temu szybciej i przyjemniej, ponieważ zawsze jest to lepsze udogodnienie. Niekiedy mnie to nużyło, aczkolwiek nie zawsze było to bardzo interesujące, w końcu czytanie o ciągłych upadkach zbytnio nie ekscytuje. Ciekawe jest też to, że akcja obejmuje aż 45 lat! Jeszcze tak długotrwałej akcji nie miałem okazji przeczytać, choć głowiłem się w jakich latach ma to wszystko miejsce. Podoba mi się bardzo okładka książki, jest taka klimatyczna i można się uśmiechnąć podczas patrzenia na nią.

Ogromnym pozytywem są postacie, mówię tutaj głównie o tej naszej parce, czyli Rosie i Alexa. Skupiamy się tu bardziej na dziewczynie, która jest po prostu jednym wielkim upadkiem. Bohaterki, której tak wiele razy nie wychodzi chyba jeszcze nie spotkałem. Jest ona naprawdę zabawną i empatyczną osóbką. Natomiast z Alexem miałem lekki problem. Niby to fajna postać, jednak jest on taki nieco płaski, skupił się zdecydowanie na nieodpowiednich rzeczach. Warto zwrócić uwagę na bohaterów drugoplanowych, pewna córka Katie, która jest bardzo zabawna, Ruby, osoba, które nie da się robić oraz dwie partnerki jednej z postaci, czyli Sally i Bethany. Wszystkie te persony są świetnie wykreowane, żadna nie jest płaska i jednowymiarowa.

Doceniam tę powieść dzięki jej problematyce - friendzone. Tym jednym słowem można streścić całą książkę. Sam jestem w podobnym stanie rzeczy i na myśl o sytuacji, która napotkała Alexa i Rosie mam ciarki. Nie wyobrażam sobie przez całe życie zwlekać z wyznaniem wobec kogokolwiek swoich prawdziwych uczuć. Wiem, nie zawsze jest to takie łatwe i strach potrafi zjeść, jednak lepiej spróbować. Przyjaźnie damsko-męskie w ogóle są cholernie trudne i bardzo łatwo zejść z czystej relacji i lekko przeholować. Mam jedną taką przyjaciółkę, która jest już w związku i nieraz mamy dość zabawne sytuacje, bo większość znajomych uważa nas za jakąś parę albo coś. Ta powieść nauczyła mnie też, że warto utrzymywać kontakty ze swoimi przyjaciółmi, gdziekolwiek jesteś i cokolwiek robisz. Potem te osoby mogą nam naprawdę pomóc.

Kilka dni temu obejrzałem także ekranizację, która mnie zachwyciła. Mogę nawet zaryzykować, że jest to produkcja jeszcze lepsza niż pierwowzór. Tak przyjemnego oraz zabawnego filmu dawno nie oglądałem! Fakt - zmian jest bardzo wiele, aczkolwiek całość wypada bardzo korzystnie. Akcja z prezerwatywą doprowadziła mnie do niepohamowanego śmiechu, Ci którzy oglądali na pewno wiedzą o co mi chodzi. Jest to taka typowa młodzieżowa obyczajówka, która pomimo, że nie zaskakuje daje bardzo fajnie spędzony czas i dwie godziny świetnej zabawy. Dawno jakakolwiek ekranizacja mnie tak pozytywnie zaskoczyła!

Powieść obejmuje bardzo dużo tematów, o których rzadko się rozmawia, takich jak nastoletnia ciąża, która nadal dla wielu osób pozostaje czymś niekomfortowym. O takim czymś po prostu warto rozmawiać. Nieudane małżeństwa, czy podróże na emeryturze. Jeśli chodzi o zakończenie - nic dodać, nic ująć, jest idealne. Po tylu przeciwnościach losu myślałem, że taka solucja będzie niemożliwa, aczkolwiek jestem bardzo zadowolony. Po prostu trafione w punkt. Mam wrażenie, że autorka trochę rozwlekła akcję, ponieważ można było to rozwiązać o wiele wcześniej, jednak jestem w stanie to wybaczyć Cecelii Ahern. Czy przeczytam jeszcze jakieś jej powieści? Czas pokaże.

Podsumowując Love, Rosie to bardzo udana pozycja, która może być idealną książką do odstresowania się, czy po prostu do lektury na szybko. Forma epistolarna jest zdecydowanie ciekawszą opcją i chętnie przeczytałbym podobną powieść, więc jeśli jakieś takie znacie, to piszcie w komentarzach. Polecam bardzo!

Moja ocena: 8/10

Rosie i Alex od dzieciństwa są nierozłączni. Życie zadaje im jednak okrutny cios: oboje zmierzają w dwa odrębne części świata. Czy przyjaźń dwojga młodych ludzi przetrwa lata i tysiące kilometrów rozłąki? Czy relacja ta przerodziłaby się w coś silniejszego, gdyby okoliczności ułożyłyby się inaczej? Jeżeli los da im jeszcze jedną szansę, czy Rosie i Alex znajdą w sobie dość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Vee, otoczona popularnymi przyjaciółmi, zawsze pozostaje w cieniu. Któregoś dnia postanawia to zmienić i bierze udział w internetowej grze NERVE. Z przystojnym Ianem u boku żadne zadanie nie jest trudne. Początkowo gra wydaje się ekscytująca, jednak wkrótce przybiera zaskakująco niebezpieczny obrót.

Nie da się ukryć - w naszych czasach internet jest czymś od czego można się uzależnić, dla niektórych jest życiem. Brzmi dołująco, czyż nie? Do lektury Nerve przede wszystkim zachęcił mnie opis, a raczej sama idea gry, która łudząco przypominała mi Panikę, która była beznadziejna. Mogę Wam już teraz powiedzieć - ta powieść nie podzieliła losu tworu Lauren Oliver. Od początku września w kinach jest ekranizacja tejże powieści i choć jeszcze nie miałem okazji jej obejrzeć, to mam wrażenie, że nie jest ona zbyt wierna. Jednak, zwiastun wygląda naprawdę świetnie i zachęcająco! Zacznijmy od graficznej strony tejże książki.

Okładka jest imponująca! No tak - nie jest to coś wybitnego, ale przyciąga ona wzrok i nawet ta Emma Roberts mi tak nie przeszkadza. Ciekawym posunięciem jest odwrócenie tych trzech słów, kiedy przechodziłem z książką koło lustra byłem nieźle skonsternowany. Przyznam szczerze, że nie jest to długa pozycja, czyta się ją naprawdę szybko, choć mi lektura zajęła blisko tydzień, ale wiecie - szkoła i te sprawy. Nie spodziewałem się po niej zbyt wiele, za oceanem zbierała ona naprawdę nieciekawe opinie. Mam wrażenie, że ludzie patrzyli na powieść Ryan pod pryzmat filmu, który podobnież jest fenomenalny. Jednak, bardzo się cieszę, że tak postąpiłem, bo mogę teraz spojrzeć na tę powieść pod innym kątem.

Nerve to coś zarazem abstrakcyjnego i realnego. Jak już wcześniej mówiłem - ta gra bardzo przypominała mi tę z Paniki, jednak bardziej dopracowaną i przemyślaną.. i głupią. Tutaj za konkretne wyzwania mamy jakieś nagrody, np. wypasiony telefon, czy bilet autobusowy na cały kraj. Jednak, te zadania były bardzo idiotyczne. Dla przykładu - zapytaj się dziesięciu mężczyzn w klubie o prezerwatywy, wylej na siebie wodę w kawiarni i zacznij śpiewać. Serio? Żenada żenadę pogania. Bardzo się cieszę, że autorka zwróciła na to uwagę, bo w końcu taka wizja jest bardzo prawdopodobna, Pokemon Go! cieszy się naprawdę świetnym powodzeniem. Sam z doświadczenia wiem, że młodzież zrobi bardzo wiele, żeby zwrócić na siebie uwagę i taka gra cieszyłaby się dużym powodzeniem. Plus za oryginalność.

Podczas lektury miałem na myśli sporo skojarzeń odnośnie tej całej gry - zakazany owoc ciągle krąży mi nad głową. Im bardziej coś jest niedozwolone, tym bardziej kusi i tego przykład mamy tutaj idealnie pokazany. Nerve jest czymś po prostu nielegalnym. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Zrobisz jedno zadanie i chcesz więcej. Podobnie jest z praktycznie każdym uzależnieniem, choć czy takie traktowanie jest sprawiedliwe? Warto zwrócić uwagę na drugi plan książki, który był cholernie nie wykorzystany - teatr. Jak być może już wiecie, od pięciu lat aktywnie działam w szkolnej grupie teatralnej i znam to wszystko od podszewki i wiele szczególików zawartych w powieści były po prostu realne, aczkolwiek chciałem zdecydowanie więcej. Podobnie było z wątkiem Abigail, który mnie naprawdę zainteresował, a został zwieńczony w nijaki sposób.

Czas na kolejną porcję mojej irytacji. Główną bohaterką powieści jest siedemnastoletnia Vee, która jest kolejną postacią, która przechodzi całkowitą przemianę podczas całej książki. Czy to faktycznie realne, by z nieśmiałej dziewczyny przeistoczyć się w pewną siebie kobietę? Jest to bez dwóch zdań irytująca osoba, która jest taką typową płaską dziewczyną z liceum. Nic nowego. Z drugiej strony mamy Iana, którego wątek mnie bardzo zaciekawił, jednak wielka szkoda, że tak mało się o nim dowiedzieliśmy. Liczę, że Dave Franco nie zmarnuje jego potencjału.. Ciekawymi postaciami są te drugoplanowe, takie jak Sydney, czy pewne osoby z zakończenia, które zaczęły mi przypominać.. Nie - to byłby ogromny spoiler. No właśnie, był jeszcze Tommy, którego wątek także został zaczerpnięty z pewnego znanego uniwersum. Ci, którzy czytali pewnie wiedzą o co chodzi.

Doceniam twór Jeanne Ryan dzięki morałowi, jaki wyciągnąłem po lekturze. Czasami warto nieco zwolnić swoją działalność w internecie, bo to wszystko zawędrowało nieco za daleko. Sam spędzam sporo czasu w sieci i z pewnością to ograniczę, ktokolwiek na świecie może wiedzieć o nas więcej od nas samych. Mam niestety wrażenie, że autorka mogłaby trochę lepiej to wszystko zrobić, jedne fragmenty usunąć, a drugie dla przykładu, opowiadające o twórcach Nerve dodać. Z wielką chęcią przeczytałbym jeszcze jedną powieść o tym wszystkim, bo potencjał jest ogromny. Jeśli chodzi o zakończenie - było okej, w sumie spodziewałem się takiego obrotu wydarzeń, jednak szkoda, że nie było to bardziej spektakularne. Otwarte zakończenia są słabe.

Podsumowując Nerve to pozycja warta uwagi, skłaniająca nas do wielu przemyśleń na temat technologii. Sam postanowiłem ograniczyć moją działalność w necie po lekturze tejże powieści - przezorny zawsze ubezpieczony. Pomimo wielu mankamentów i nieco nie wykorzystanego potencjału, można przeczytać to sobie chociażby dla rozrywki. Polecam i już niedługo wybieram się na film!

Moja ocena: 7/10

Vee, otoczona popularnymi przyjaciółmi, zawsze pozostaje w cieniu. Któregoś dnia postanawia to zmienić i bierze udział w internetowej grze NERVE. Z przystojnym Ianem u boku żadne zadanie nie jest trudne. Początkowo gra wydaje się ekscytująca, jednak wkrótce przybiera zaskakująco niebezpieczny obrót.

Nie da się ukryć - w naszych czasach internet jest czymś od czego można...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W drodze do Londynu wędrowna trupa zostaje napadnięta przez szajkę bezwzględnych łotrów. Dwójka braci - ośmioletni Gilbert i dwunastoletni William zostają zabrani do podlondyńskiej mieściny, gdzie chłopcy przechodzą szkolenie żebracze, poznają, czym jest gniew i cierpienie. Bracia zostają wkrótce rozdzieleni. Gilbert poznaje tajniki zabijania, William zaś uczy się złodziejskiej sztuki. Na ich drodze czai się wiele niebezpieczeństw, a poczucie spokoju jest tylko złudzeniem..

Owszem - unikam książek polskich autorów. Po prostu, jakoś nie czuje wobec nich jakiegoś zaufania. Większość chce, ale jakoś średnio im wszystko wychodzi. Jest kilka wyjątków, takich jak fenomenalny Remigiusz Mróz. Gdybym nie otrzymał pewnej propozycji, pewnie nie usłyszałbym nigdy o tejże książce. Jednak, opis mnie ujął. Niby nie przepadam za powieściami o podłożu historycznym, tutaj jednak ten cały myk z braćmi mnie zaciekawił. Hmm - na darmo niestety. Nie znam także autora, jest to taki trochę no name. Moją uwagę przykuła również okładka, która jest naprawdę bardzo ładna. Trzeba przyznać, że ma ona swój klimat, choć o nim jeszcze sobie porozmawiamy. Nie mogę zgodzić się z jednym słowem znajdującym się na okładce - porywająca. Bzdura.

Powieść ta jest dość gruba, jak na swoją tematykę. Myślałem, że będzie nieco krótsza, bo oczywiście nużyła miejscami. Nie ma co owijać w bawełnę - to było po prostu nudne. Jak na tyle stron i takiego świetnego pomysłu na fabułę, autor nie potrafił zainteresować czytelnika. Czytałem tę książkę prawie dwa tygodnie, więc naprawdę nie mogłem znieść takiego znużenia, jakie mi zafundowano. Dziwny jest tu także podział na rozdziały, a właściwie opowiadania. Jedno z nich ma około 20-30 stron i czytanie czegoś takiego jest naprawdę uciążliwe. Pozytywem jest duża czcionka, która umożliwiła mi szybsze przeczytanie tej pozycji, choć sami widzicie ile mi to zajęło. Dobrze - zacznijmy od konkretów.

Czytając recenzje tworu Hybla ciągle pojawiało się słowo klimat. Oczywiście - jest on bardzo istotny i według mnie to największy plus. Czytając można wczuć się na tyle, że chce się pojechać do Londynu, nawet tego średniowiecznego. Jeszcze nigdy nie oddałem się lekturze powieści, której czas akcji jest tak odległy. Sam przyznam, że nie przepadam za tą epoką historyczną, choć tutaj wypadło to nawet korzystnie. Pisarz nie zalał nas falą informacji dotyczącej jakichś zwyczajów, było to przystępnie wyważone. Mimo wszystko - nadal nie dzieje się tu nic a nic. Nawet nie wiecie jak ciężko mi się pisze tę recenzję, ta książka była po prostu nijaka, a takie lektury są właśnie najgorsze. Po jej skończeniu nie miałem żadnych emocji.

Autor zaserwował nam dwie odmienne historie - Williama i Gilberta. Więcej dowiadujemy się o tym pierwszym, jednak czy ja wiem, czy jego losy były takie interesujące? Szkolenia, małe miłostki, małe rabunki. Wszystko takie mało konkretne. Podobała mi się relacja chłopaka z niejaką Agnes i ogólnie jej historia była chyba najlepiej wykreowana. Choć jak już wcześniej mówiłem - pisarz nie zaserwował żadnego mięsa. Zaś Gilbert miał dość wstrząsające losy. Czytałem i miejscami dziwiłem się - jak można być kimś takim i robić takie cholernie złe rzeczy? Niemniej jednak plus za niejaką kreatywność.

Przejdźmy teraz do rzucania mięsem w Balladę o przestępcach. Ta książka ma swoje wzloty i upadki. Są fragmenty, które potrafią zaintrygować i zainteresować, jednak jest ich tutaj bardzo mało. Przeszkadzały mi również przekleństwa, do których na co dzień nic nie mam aczkolwiek używanie ich tak często stawało się nieco niesmaczne. Taka sama sytuacja była ze wspominaniem o waginach. Niekiedy było to po prostu żenujące. Po za tym - nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Akcja tej książki wlecze się jak przeładowany pociąg, któremu na dodatek się jeszcze nie spieszy. Do tego zakończenie, które było tak cholernie idiotyczne, że ręce opadają. Nie chcę Wam czegokolwiek zaspoilerować, ale po prostu nie mogę wytrzymać. Po co dążyć do czegoś przez tyle czasu, żeby na sam koniec to zepsuć?

Podsumowując Ballada o przestępcach okazała być się kompletną klapą. Autor chciał, ale niestety nie wszystko tutaj wyszło. Wiele zbędnych i nudnych fragmentów potrafiło znużyć. Podobał mi się fajny klimat i wątek Agnes, jednak nadal uważam, że lektura tejże książki była zupełną stratą czasu. Przekonajcie się sami, czy Wam się to spodoba.

Moja ocena: 5/10

W drodze do Londynu wędrowna trupa zostaje napadnięta przez szajkę bezwzględnych łotrów. Dwójka braci - ośmioletni Gilbert i dwunastoletni William zostają zabrani do podlondyńskiej mieściny, gdzie chłopcy przechodzą szkolenie żebracze, poznają, czym jest gniew i cierpienie. Bracia zostają wkrótce rozdzieleni. Gilbert poznaje tajniki zabijania, William zaś uczy się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poznajcie Pata. Pat ma pewną teorię - jego życie to film, który zakończy się happy endem, czyli powrotem jego byłej żony. Pat musi tylko spełnić kilka warunków: robić codziennie setki brzuszków, czytać więcej książek, ćwiczyć bycie miłym i dwa razy dziennie łykać kolorowe pastylki. Niestety nic, nie układa się tak, jak powinno. Na domiar złego za Patem łazi piękna, choć równie zwariowana jak on Tiffany, prześladuje go piosenka Kenny'ego G, a nowy terapeuta sugeruje zdradę jako formę terapii.

Tę pozycję możecie kojarzyć z ekranizacji, która przeżywała swój sukces jakieś trzy lata temu. Oczywiście wtedy słyszałem o takowej produkcji, aczkolwiek nigdy nie było mi pisane chwycić po akurat tę pozycję Quicka. Jeśli jesteście moimi czytelnikami od dawien dawna, wiecie, że Matthew Quick jest bez dwóch zdań jednym z moich ulubionych pisarzy. Może i zabrzmi to zbyt pewnie - byłem przekonany, że ta książka będzie jedną z najlepszych pozycji literackich, jakie kiedykolwiek w swoim życiu przeczytałem. Dlaczego? Przecież ulubiony autor to ulubiony autor - wszystko napisane przez niego będzie samo w sobie dziełem. I tak właśnie było. Jednak, najpierw porozmawiajmy nieco o samym wydaniu tejże powieści.

To co widzicie na załączonym obrazku jest oczywiście okładką filmową, wręcz identyczną jak plakat. Wielka szkoda, że wydawnictwo nie zdecydowało się na jakąś bardziej oryginalną i co tu dużo mówić - inną okładkę. Nie jest ona jakaś wybitna i powiedzmy prawdzie w oczy - można było się trochę bardziej wysilić. Książka nie należy do tych najdłuższych - blisko czterysta stron czyta się w momentalnym tempie, choć ja starałem się nieco dawkować tę lekturę. Było to raczej spowodowane tą osobliwością wynikającej z tworu Quicka, ale też sporo miałem wtedy na głowie, wiecie - początek września zawsze jest dość zalatany. Jak wiecie jest to ostatnia dotychczas wydana w naszym kraju książka Matthew Quicka, jakiej jeszcze nie przeczytałem, więc lektura była wręcz formalnością. Choć przyznam, że nieco ją odwlekałem.

Nie potrafię opisać tej książki jakimikolwiek słowami. To ten typ literatury, który pozostawia czytelnika w niemałej konsternacji, po skończeniu Poradnika próbowałem poskładać swoje myśli, nawet zapisywałem jakieś luźne przemyślenia w jednym z zeszytów, jednak po prostu mi się nie udało. Wszystkie próby bezskuteczne, naprawdę. Przede wszystkim jest to powieść z podłożem psychologicznym, niebezpodstawnie uznana jest za literaturę dla dorosłych, mam wrażenie, że oni bardziej zrozumieją problematykę zawartą tutaj. Choć, nie ukrywam, że nie miałem jakiegoś większego kłopotu, aby wczuć się w nią, wręcz przeciwnie - wciągnąłem się bez bicia. Choć jest tu wiele fragmentów nieciekawych i tzw. zapychaczy stron, aczkolwiek mi to wcale nie przeszkadzało. Powiem szczerze, że ta książka jest bardziej przeznaczona dla męskiej części świata, z racji na dość liczne odwołania do meczy, aczkolwiek drogie panie - warto spróbować.

Głównym bohaterem książki jest Pat Peoples, mężczyzna wieku średniego z dość osobliwym problemem, jakim jest rozłąka z jego żoną Nikki. Okej - jest to postać na maksa przerysowana i irytująca, ale w wielu kwestiach mnie urzekał. Jego podejście do życie to coś naprawdę ciekawego i nietypowego, mało kto ma w tych czasach taki zapał. Ciekawy był wątek z jego rodziną, nieudanym małżeństwem jego rodziców, bratem chłopaka. Wszystkie te postacie są różnorodne i przede wszystkim - inne od siebie. Aż w końcu dochodzimy do wątku Tiffany, który jest dość.. hmm no właśnie. Mam wrażenie, że autor chciał, ale nie do końca mu to wyszło. Jest to dość dziwaczna relacja, ale takie w literaturze czyta się najlepiej. Scena z tańcem - mistrzostwo świata, moja wyobraźnia była w tym momencie tak bujna, że głowa mała.

Pomówmy trochę o sprawie związanej z Nikki, czyli według mnie największą zagadką w tej powieści. Jak wiadomo, kobieta postanowiła o rozłące z mężczyzną, a potem znika. Oczywiście w mojej głowie momentalnie pojawiło się wiele solucji co do tej sprawy, aczkolwiek spodziewałem się nieco bardziej spektakularnego zwieńczenia. Człowiek sobie narobi nadziei, a tu w jednej chwili wszystko wali się na głowę. Jeśli chodzi o mój typ - byłem przekonany, że kobieta utraciła życie, jednak to czy się sprawdził pozostawiam Wam do dowiedzenia się. Jestem zatem bardzo ciekawy jak twórcy ekranizacji rozwiązali to w swojej produkcji, aczkolwiek jeszcze nie miałem jeszcze okazji obejrzeć tego filmu. Jakoś mi na razie to nie podchodzi. Kiedy już polubię jakąś powieść tak bardzo, nie mam zbyt wielkiej ochoty na zepsucie sobie tego wrażenia.

Jak już wcześniej wspominałem bardzo ważnym aspektem książki są mecze Orłów, czyli miejskiej drużyny futbolu amerykańskiego. Mecze, wspominki, kibicowanie - wszystko niestety powinno mieć swój umiar. Dla mnie, osoby, która nie przepada jakoś specjalnie za spotem niekiedy to było dość nużące, bo w sumie, przez większość czasu taki zabieg tu występował. Fajnie jest czytać o szczęściu i zaangażowaniu w grę swojego zespołu, ale już bez przesady. W sumie dla Pata sport ma ogromne znaczenie, codziennie ćwiczy w swojej siłowni (znajdującej się w piwnicy) i uprawia jogging. Czasami wyczuwałem lekką przesadę, aczkolwiek zawsze wtedy przypominałem sobie - przecież on jest osobą psychicznie chorą.

Bardzo podoba mi się zakończenie tej powieści. Jest takie idealne, prosto w punkt. Nie spodziewałem się jakiegoś wielkiego elementu zaskoczenia, jednak cieszę się, że poszło po myśli Pata. Życie to film i za każdym zakrętem czeka na nas happy end. Mówiąc szczerze bardzo chętnie przeczytałbym kontynuację tej powieści, minęło dokładnie dziesięć lat od wydarzeń mających miejsce w książce, więc świetnie by się to czytało. Jednak, mam ochotę na jakieś inne projekty tego autora, w końcu warto tworzyć coś zupełnie nowego i iść coraz to dalej w swojej twórczości. Liczę, że Quick tak właśnie postąpi.

Podsumowując Poradnik pozytywnego myślenia urzekł mnie do bólu. To przedziwna, wzruszająca, zabawna i niezwykle przejmująca powieść, którą polecam wszystkim dorosłym osobom po jakimś zerwaniu czy zawahaniu psychicznym. Oczywiście każdy znajdzie z nią wspólny mianownik, to luźna powieść na kilka wieczorów. Quick trzyma poziom!

Moja ocena: 9/10

Poznajcie Pata. Pat ma pewną teorię - jego życie to film, który zakończy się happy endem, czyli powrotem jego byłej żony. Pat musi tylko spełnić kilka warunków: robić codziennie setki brzuszków, czytać więcej książek, ćwiczyć bycie miłym i dwa razy dziennie łykać kolorowe pastylki. Niestety nic, nie układa się tak, jak powinno. Na domiar złego za Patem łazi piękna, choć...

więcej Pokaż mimo to