-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2016-12-16
2016-12-03
2016-11-26
Nanette to wzorowa uczennica, gwiazda szkolnej ligi piłkarskiej i posłuszna córka. Zawsze robi to, czego się od niej oczekuje. Ale wszystko zmienia się w dniu, w którym dostaje podniszczony egzemplarz Kosiarza Balonówki - tajemniczej, niewydawanej od lat kultowej powieści. Nanette czyta ją dziesiątki razy. Chce być taka jak główny bohater. Choć udaje wygadaną rebeliantkę, w środku to ta sama samotna introwertyczka. Zmuszona dokonać kilku trudnych wyborów nauczy się, że za bunt trzeba czasem zapłacić wysoką cenę.
Matthew Quick to jeden z moich ulubionych autorów. To nie ulega żadnej wątpliwości. Jego cztery wcześniejsze książki były fenomenalne i każda pozostawiła po mnie wiele przemyśleń i refleksji. Dlatego też bałem się lektury tej książki, bo tematyka jest jakaś taka dziwna i po prostu inna. Od samego początku nie patrzyłem na tę pozycję przychylnie, wydana jest przez wydawnictwo za którym średnio przepadam i okładka nie jest zbyt piękna. Mam zastrzeżenie do sposobu wydania tej powieści. Jest ona wyższa od pozostałych trzech i na półce wygląda to mało spójnie, do tego czcionka pozostaje wiele do życzenia. HarperCollins niestety nie spisało się na medal.
Do teraz zastanawiam się o czym jest ta książka. Tematyka niby jest zwykła, ale im dalej w las tym coraz bardziej jesteśmy skonsternowani. Początek jest jak u Hitchcocka, zaczynamy od wybuchu, a potem niestety wszystko zaczyna zwalniać i akcja nudzi. Z pewnością nie jest to pozycja dla osób, które uwielbiają wartką akcję. Można uznać to za powiastkę filozoficzną, bo mamy tutaj wiele problemów współczesnego świata, które tak naprawdę nas dotyczą, ale rzadko kiedy chcemy o tym mówić. Nie ukrywam, że nie zrozumiałem wszystkiego, co jest pokazane w tej powieści, być może jest to kwestia wieku, ponieważ główna bohaterka jest w ostatniej klasie szkoły średniej, a ja kończę gimnazjum. Od razu mówię, chcę przeczytać ją jeszcze raz za około trzy lata. Być może wyciągnę z niej coś jeszcze.
Nanette to chyba najdziwniejsza postać, jaką miałem okazję poznać. Introwertyczka, która ma dużo ludzi wokół siebie, a jeśli przyjdzie co do czego, na nikim nie może polegać. To smutne, ale mam podobną sytuację, choć tu nie o mnie mowa. Nadal nie potrafię zrozumieć dlaczego chciała się dostosować. Najgorsze są próby zmienienia swojego charakteru, zdecydowanie. Nie można ukrywać, że sytuacja dziewczyny jest słaba. Rozwód rodziców, pewna sytuacja, która otwiera książkę i do tego wszystkiego dochodzi jeszcze Alex. Ten to dopiero kosmita. Spoilerem nie będzie fakt, że zawiązuje się między nimi jakaś relacja, ale o tym musicie dowiedzieć się sami. Niemniej jednak rozwiązanie wątku z chłopakiem średnio przypadło mi do gustu.
Oprócz tej dwójki mamy kilka postaci drugoplanowych, którzy moim zdaniem są jeszcze bardziej ciekawi niż ci główni. Booker, czyli postać zagadka. To on jest autorem książki wokół której kręci się Wszystko to co wyjątkowe. Nie mogłem go rozgryźć, to ten typ osoby, która wymaga, ale tylko od kogoś, aniżeli od siebie. Oliver, mój rówieśnik, dzięki któremu mogłem zastanowić się o prześladowaniu w szkole, mam wrażenie, że nikt tego jeszcze nie poruszył, a chętnie przeczytałbym coś o tej tematyce. Oraz rodzice Nanette, którzy są dziwakami, po prostu. Oboje mieli oczekiwania, które bardziej były pod siebie niż pod córkę. Każda postać w tej książce ma za sobą jakąś historię i problematykę, jednak uważam, że nie jest to pozytyw, bo nie skupiliśmy się na niczym konkretnym.
Przyszła pora na omówienie wniosków po lekturze, a jest ich naprawdę dużo. Przede wszystkim - to, że ludzie wokół ciebie coś lubią, nie znaczy, że masz brać z nich przykład. Decyzja Nanette o dostosowaniu się była naprawdę głupia i jak wiadomo miała swoje konsekwencje. Dziwni ludzie też mają prawo istnieć! Przykład Aleksa i Olivera dobrze pokazuje, że przeciwieństwa się przyciągają i stereotyp o outsiderach jest jak najbardziej błędny. Quick dobrze pokazał przykład dzisiejszych dziewczyn na podstawie działań Shannon. Nie mówię, że wszystkie kobiety tak robią, jednak patrząc na niektóre moje koleżanki łapie się za głowę. Naprawdę. To nie jest zmyślone. Warto też wspomnieć, że tłem tej książki jest wyidealizowana amerykańska szkoła, nie zawsze jest ona tak różowa jak się nam wydaje. Tak naprawdę jesteśmy bardzo niewielką częścią tej społeczności i niestety w większości przypadków nikt się nami nie przejmuje.
Ciekawym zabiegiem była ta sytuacja z mówieniem w trzeciej osobie, z początku wydało mi się to czymś niekonwencjonalnym i całkiem niezłym sposobem na zwrócenie na siebie uwagi, jednak im dalej w las, tym coraz bardziej mnie to irytowało. Przyszła pora na zakończenie, które było nieco słabe. Wspominałem Wam, że nie przepadam za otwartymi końcówkami? To co wydarzyło się z Aleksem, Bookerem i rodzicami Nanette nie przebiegło po mojej myśli. Z jednej strony dobre jest to gorzkie zwieńczenie, aczkolwiek spodziewałem się czegoś bardziej wbijającego w fotel. Niemniej jednak po skończeniu tej pozycji siedziałem przez około 10 minut na kanapie i próbowałem zebrać myśli. Proza Matthew Quicka nadal trzyma poziom i pomimo błędów nadal pozostaje on moim ulubionym pisarzem stając obok Sary J. Maas.
Podsumowując Wszystko to co wyjątkowe to pozycja bardzo dziwna, nie można ukrywać, że nie spodoba się ona każdemu. Nie znajdziemy tutaj wartkiej akcji, w zamian otrzymamy refleksyjną i filozoficzną powiastkę, która ponownie zwróci uwagę na tematy, o których często zapominamy. Kilka błędów, ale można o tym zapomnieć. Zobaczymy co będzie za kilka lat, jak ponownie przeczytam tę książkę.
Moja ocena: 7/10
Nanette to wzorowa uczennica, gwiazda szkolnej ligi piłkarskiej i posłuszna córka. Zawsze robi to, czego się od niej oczekuje. Ale wszystko zmienia się w dniu, w którym dostaje podniszczony egzemplarz Kosiarza Balonówki - tajemniczej, niewydawanej od lat kultowej powieści. Nanette czyta ją dziesiątki razy. Chce być taka jak główny bohater. Choć udaje wygadaną rebeliantkę, w...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-21
2016-11-03
Zostały cztery dni. Potem z powierzchni Ziemi zniknie wszelki ślad po człowieku. Ucieczka i ukrywanie się nie mają już sensu. Jedyną szansą dla ludzkości jest podjęcie nierównej walki z wrogim najeźdźcą. Tylko kim naprawdę jest nieprzyjaciel? Czy bohaterom uda się wypełnić ryzykowną misję? I jaką rolę w ratowaniu świata odegra Cassie? Odliczanie właśnie się rozpoczęło.
Tak - bałem się lektury tej książki. Bałem się, że zakończenie jednej z najlepszych trylogii, jakie miałem kiedykolwiek okazję czytać nie będzie mnie satysfakcjonować. Na całe szczęście mogę Wam powiedzieć, że jest to dobra książka. Ale dlaczego? Zacznijmy od początku. Wydawnictwo Otwarte znowu zaskoczyło mnie w doborze okładki, minimalizm wydań tej serii jest czymś niebywałym. Można doszukać się tutaj szczegółów, które dopiero po lekturze całej powieści zaczynają nabierać znaczenia. Co ciekawe, jest to najkrótsza książka w trylogii, jednak mam wrażenie, że to dobre posunięcie. Autor zakończył serię w konkretny sposób, zamiast owijać w bawełnę. Rozdziały ponownie są krótkie i większość z nich ma około dwóch, trzech stron. Czyta się dzięki temu szybciej, jednak brakowało mi czegoś co trochę bardziej zatrzymałoby mnie przy lekturze.
Akcja książki rozciąga się w obrębie czterech dni. Mało, dużo? Sam nie wiem. Obawiałem się tego, że tak krótki czas przyczyni się do zbyt wnikliwego opisywania działań bohaterów, jednak przeliczyłem się - wszystko było bardzo dobrze wyważone. Przyznam szczerze, że od początku nie wiedziałem o czym ta książka traktuje. Niby mamy wyznaczony cel - pokonać przybyszy z kosmosu, jednak im dalej w las, tak autor co raz bardziej komplikuje sobie życie. Dążymy do punktu kulminacyjnego, aczkolwiek było tam tyle różnych historii, że można było się trochę pogubić. Fabuła pędzi jak pendolino z Warszawy do Krakowa, to trzeba przyznać. Nie ma momentu wytchnienia, ciągle dzieje się coś istotnego. Podobało mi się to, że te kilka historii, które poznaliśmy na przestrzeni tych trzech książek ostatecznie łączy się i to w imponujący sposób.
W tej części jest zdecydowanie mniej postaci, co moim zdaniem przyczyniło się do lepszego poznania niektórych bohaterów. Mimo wszystko działa to w dwie strony, bo straciliśmy kilka osób, które wzbudziły u mnie sympatię. W Ostatniej gwieździe bardziej polubiłem Ringer, nie potrafiłem jej rozgryźć, jednak cieszę się, że wreszcie biła od niej jakaś szczerość. Natomiast, Ben i Evan stali się większymi imbecylami w tej książce. Nigdy nie przepadałem za tym drugim, jednak tutaj przerodził się w strasznego dupka. Za to Ben chciał, ale nie mógł. Nadal nie potrafię wyobrazić sobie jego w roli bezwzględnego komandosa. To tak samo, jak by Wiktor Forst założył sukienkę i zaczął komplementować ludzi - nierealne. Podobnie było z małym Samem, niby małe dziecko, a autor zrobił z niego twardego żołnierza. To tak nie działa, Ricku Yancey.
Rzeczą, która podobała mi się najbardziej w trzecim tomie Piątej fali było nie wbrew pozorom zakończenie, a cała perspektywa apokalipsy i walki w wieku nastoletnim. Powiedzmy sobie szczerze - młodzież naszych czasów nie potrafiłaby walczyć o swój naród, a co dopiero mówić o całej planecie. Być może postacie wykreowane przez pisarza są trochę przerysowane, jednak ich czyny skłaniają do przemyśleń. Mamy też okrutne perspektywy jak zabijanie przez siedmiolatka. Wstrząs gwarantowany. Sam nie wiem, co zrobiłbym w przypadku apokalipsy, pewnie odpuściłbym i poddał się. Nie ma co, kochani. Rick Yancey nie potrafi uniknąć swoich charakterystycznych filozoficznych przemyśleń, znalazłem bardzo dużo cytatów, które mają naprawdę ogromne pokrycie z rzeczywistością.
Powiem tak - przepadłem czytając tę książkę. Piszę tę recenzję jakieś trzy tygodnie po lekturze tej powieści i pomimo tego, że znajduję coraz więcej błędów, tak autor zrobił coś takiego, że nawet największe mankamenty mogą być zapomniane. Być może ta moja wyjątkowa sympatia do tej trylogii spowodowała, że jestem tak zauroczony tym wszystkim, ale jestem w stanie powiedzieć, że ten tom wywołał u mnie najwięcej przemyśleń. I choć nie brakuje błędów, to wszystko jest warte swojej ceny. Zacznijmy podsumowanie od tego momentu - nie zrozumiałem tego, co autor chciał powiedzieć odnośnie obcych. Po prostu - czytałem i nie byłem w stanie ułożyć tych puzzli. Z jednej strony coś było, a z drugiej strony zastanawiałem się, czy to nie są fanaberie psychiczne pewnej postaci.
Jeśli chodzi o zakończenie, to jestem naprawdę zadowolony. Zgadzam się z tymi wszystkimi opiniami - tak po prostu powinno kończyć się serię. Z przytupem, konkretnie i do tego tak.. krwawo. Pomimo, iż znałem spoilery dotyczące pewnego zgonu, jednak jestem dosyć zaskoczony, co pisarz poczynił. Rzadko kiedy, ryzykuje się aż tak bardzo, czytelnicy mogą naprawdę zlinczować w takim przypadku. Uwielbiam otwarte zakończenia, bo możemy sobie dopowiedzieć to i owo, tak też było w tym przypadku - niby zgliszcza, ale jest nadzieja. Jestem zadowolony z takiego obrotu wydarzeń, jeśli większość autorów wzięłaby przykład z Yanceya, cały świat byłby lepszy.
Podsumowując Ostatnia gwiazda była naprawdę świetnym zakończeniem tej historii. Bałem się, jednak to wszystko wypadło naprawdę korzystnie. Jestem w stanie wybaczyć wszystkie błędy, bo moje zauroczenie tą historią jest na zbyt wysokim poziomie. Zachęcam Was do lektury całej trylogii, bo jest to coś znakomitego. I nawet nie jest mi szkoda, że to już koniec.
Moja ocena: 9/10
Zostały cztery dni. Potem z powierzchni Ziemi zniknie wszelki ślad po człowieku. Ucieczka i ukrywanie się nie mają już sensu. Jedyną szansą dla ludzkości jest podjęcie nierównej walki z wrogim najeźdźcą. Tylko kim naprawdę jest nieprzyjaciel? Czy bohaterom uda się wypełnić ryzykowną misję? I jaką rolę w ratowaniu świata odegra Cassie? Odliczanie właśnie się rozpoczęło.
Tak...
2016-10-26
Choroba Maddy jest bardzo rzadka. Mówiąc krótko - ma alergię na cały świat. Od siedemnastu lat nie opuszcza domu, a jedynymi osobami, które widuje są jej mama i pielęgniarka. Pewnego dnia dziewczyna musi zmierzyć się ze światem zewnętrznym, kiedy na przeciwko jej domu przeprowadza się Olly. Czy dziewczyna będzie potrafiła zmienić swoje życie i podejmie największe ryzyko dla tej znajomości?
Przyznajcie sami - ta okładka przyciąga wzrok. Kiedy dowiedziałem się o istnieniu tej pozycji, zachwyciłem się wydaniem - taka wiosenna oprawa jest godna podziwu. Wiecie, nie powinno się oceniać książki po okładce, jednak czy okładka ma coś wspólnego z treścią? Nie powiedziałbym. Zacznijmy od tego, że jest to powieść krótka, gdyby usunąć z niej wszystkie ilustracje i nieco to uszczuplić, wyszłoby pewnie niecałe dwieście stron. Myślę, że to akurat dobre posunięcie, bo czyta się to naprawdę szybko, trzy wieczory wystarczyły, abym zapoznał się z treścią. Trafiłem akurat w porę, ponieważ miałem na głowie sporo stresów, a pogoda dawała w kość - to książka idealna na takie pory. Do lektury zachęciła mnie moja przyjaciółka Julka, która tak długo nadawała mi na temat tworu Yoon, że nie wytrzymałem i przeczytałem. I jak to wszystko wyszło?
Doceniam pomysł na fabułę, niby wydaje się być taki prosty i oklepany, jednak tkwi w nim coś zupełnie nieszablonowego, co zdecydowanie pomogło mi w zrozumieniu tej powieści. Nie ukrywam, iż siedemnaście lat spędzonych w domu jest dla mnie ogromną dystopią, jednak jestem świadomy, że takie sytuacje mogą mieć miejsce. Taki stan rzeczy skłonił mnie do przemyśleń, w końcu w tych czasach mam więcej wolności, niż mogłem pomyśleć. Pomimo, że bardzo wiele czasu spędzam w domu, to nie wyobrażam sobie nie wyjść choć na chwilę z domu każdego dnia. Na przykład dziś - cały dzień leje, ja nigdzie nie wyszedłem i dostaję cholery. Cieszmy się z tego, co mamy, bo niektórzy mogą mieć po prostu znacznie gorszą sytuację.
Maddie to postać jednocześnie infantylna i interesująca. Bloguje, czyta książki - brzmi jak opis typowej blogerki, czyż nie? Jednak, coś mi w niej nie pasuje. Gdyby żyła jak każda normalna dziewczyna nic bym do niej nie miał, aczkolwiek nie potrafiłem jej w pełni zrozumieć. Zupełnie nie spoilerując mogę Wam powiedzieć, że powieść ta traktuje o zauroczeniu i tak, można zwymiotować podczas lektury. Jest tutaj tyle tych wszystkich ochów i achów, że dla takiego normalnego chłopaka może być już za wiele. Zaciekawił mnie z pewnością Olly, czyli chłopak z trudną przeszłością. Sam fakt, że posiada on dosyć niewyrozumiałego ojca sprawił, że chciałem poznać jak najwięcej faktów odnośnie tej rodziny. Nie obraziłbym się, jeśli autorka napisałaby coś więcej o tych osobach.
Oprócz tej dwójki bardzo ciekawą bohaterką była Carla, czyli hiszpańska pielęgniarka nastolatki. Można powiedzieć, że jest to po prostu ideał każdej matki, potrafi zrozumieć i się zaopiekować, jednak posiada lampkę z tyłu głowy i w każdym przypadku zagrożenia umie dać dobrą radę. Swoim działaniem zaimponowała mi, mało kto zrobiłby podobną rzecz. Powieść ta świetnie pokazuje, jak ważne są konsekwencje, z doświadczenia wiem, że spora część młodzieży najpierw myśli, potem robi, co nie zawsze przynosi pozytywne skutki. Ogólnie sporo wniosków mogłem wyciągnąć czytając tę pozycję, powinniśmy żyć pełnią życia, podróżować, poznawać nowych ludzi - może nadejść w końcu moment, kiedy zostaniemy pozbawieni choćby najprostszych udogodnień. Bardzo się cieszę, że miałem okazję przeczytać tę pozycję, głównie przez te wnioski.
Kiedy dobrnąłem już do zakończenia byłem bardzo zaskoczony. Przyznam szczerze, że takiego obrotu wydarzeń się zupełnie nie spodziewałem. Z jednej strony jestem rozczarowany, ponieważ dostaliśmy coś na miarę historyjki z Ukrytej Prawdy, aczkolwiek zaskoczyło mnie to na tyle, że po prostu nie oczekiwałem wiele po winowajczyni. Niemniej jednak, gdyby ktoś potraktował mnie w podobny sposób chyba znienawidziłbym tę postać. Poniekąd takie zakończenie nie pasowało mi do stylu tejże powieści, ponieważ danie do tak cukierkowej i nieco przerysowanej książki tak zaskakujące zakończenie, to strzał w stopę. Autorce udało się to wszystko wyważyć i wypadło to w miarę znośnie, aczkolwiek takich rozwiązań nie polecam. Powieść ta może być też uznana za dosyć nierealną, głównie mam na myśli tutaj wyjazd w pewne miejsce, który był zbyt idealny, żeby był prawdziwy.
Podsumowując Ponad wszystko to książka dobra, jednak brakuje jej realności i czegoś. Nie wiem niestety czego. Wyciągnąłem z tej lektury bardzo wiele ciekawych wniosków, mimo, że były tam elementy, które nie trzymają się kupy. Czekam na kolejne książki tej autorki, podobnież ta nowa ma być już niedługo w Polsce, więc na pewno po nią chwycę. Polecam głównie płci pięknej, choć panowie być może też znajdą tutaj coś dla siebie.
Moja ocena: 8/10
Choroba Maddy jest bardzo rzadka. Mówiąc krótko - ma alergię na cały świat. Od siedemnastu lat nie opuszcza domu, a jedynymi osobami, które widuje są jej mama i pielęgniarka. Pewnego dnia dziewczyna musi zmierzyć się ze światem zewnętrznym, kiedy na przeciwko jej domu przeprowadza się Olly. Czy dziewczyna będzie potrafiła zmienić swoje życie i podejmie największe ryzyko dla...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-10-11
Safiya i Iseult, młode czarodziejki, znów wpadły w tarapaty. Muszą uciekać. Natychmiast. Safi jest jedyną w Czarnoziemiach prawdodziejką, zdolną zdemaskować każde kłamstwo. Swój dar trzyma w sekrecie, inaczej zostanie wykorzystywana w konflikcie między imperiami. Z kolei prawdziwe moce Iseult są tajemnicą nawet dla niej samej. I lepiej, żeby tak zostało. Safi i Iseult pragną jedynie wolności. Niebezpieczeństwo czai się tuż za rogiem. Zbliżają się niespokojne czasy, wojna wisi w powietrzu i nawet sojusznicy nie grają fair. Przyjaciółki będą walczyć z władcami i ich najemnikami. Niektórzy posuną się do ostateczności, by dopaść prawdodziejkę.
Fenomen Prawdodziejki był dla mnie zagadką. Słyszałem bardzo dużo pozytywnych opinii na temat tej powieści i ucieszyłem się niezmiernie jak dowiedziałem się o premierze w Polsce. Przede wszystkim należy docenić okładkę, która jest wprost bajeczna! Mógłbym spędzić godziny wpatrując się w nią, ma w sobie magię bijącą od tworu Dennard. Warto wspomnieć, że jest to książka nieco wyższa od większości pozycji na mojej półce. Nie jest to opowieść bardzo długa, dzięki krótkim rozdziałom opowieść zyskała na spójności, dlatego też szybko udało mi się ją przeczytać. No i mapa - Czaroziemie swoim położeniem przypomina mi Europę, jakoś tak od razu miałem to skojarzenie. Tak więc przeczytałem. Susan Dennard po prostu mnie kupiła, to było fenomenalne!
Od samego początku akcja pędzi jak struś pędziwiatr. Przyznam szczerze, że na początku trudno było mi się wgryźć w tę historię, głównie przez wiele skomplikowanych nazw i dość niezrozumiałych problemów politycznych, jednak wystarczyło około 150 strony, bym wciągnął się bez bicia. Zdecydowanie warto przebrnąć przez nużące i z początku niezrozumiałe fragmenty, ponieważ to co dostajemy na samym końcu zaskakuje nas samych. Przez całą książkę nie ma momentu wytchnienia, można porównać ją do pędzącego pociągu, który zatrzymuje się jedynie na kilku stacjach, owszem - mamy kilka powolniejszych chwil, ale bardzo dobrze zrobiły one powieści.
Główne bohaterki są po prostu strzałem w dziesiątkę. Safiya i Iseult to osoby zupełnie od siebie różne i niezwykle barwne. Pierwsza z nich jest tytułową prawdodziejką, czyli czarodziejką, która potrafi rozszyfrować każde kłamstwo, natomiast Is to więziodziejka, której specjalnością jest - przynajmniej ja to tak odebrałem - panowanie nad więziami. Ich przyjaźń jest naprawdę ciekawa i uważam, że wiele osób powinno brać z nich przykład, pomimo wielu różnic, potrafią znaleźć wspólny mianownik i ostatecznie tworzą świetny duet. Ostatecznie na pierwszy plan nie wyróżnia się żaden bohater, każda z postaci, nawet te drugoplanowe są przemyślane i po prostu ciekawe. Takie osoby, jak Merik, Kullen, Evrane czy matka Is sprawiły, że ta historia była jeszcze lepsza.
Świat wykreowany przez autorkę jest jednym z najbardziej dopracowanych i ciekawych, o jakich do tej pory miałem okazję czytać. Główną rolę grają tutaj wiedźmy, które mają bardzo wiele odmian. Głosodziejki, pływodziejki, wododziejki, krwiodzieje, wiatrodzieje, więziodzieje oraz oczywiście jedyna w swoim rodzaju prawdodziejka. Z pewnością jest więcej tych odmian, ale nie pamiętam wszystkich. Sam chciałbym odwiedzić krainy Nubreveny, opisy tego miejsca mnie zachwyciły. Przez znaczną część książki jesteśmy na statku, dlatego też fajnie było dowiedzieć się o smaczkach i takich szczegółach odnośnie żeglugi morskiej. Mimo wszystko jest mi mało. Chciałbym dowiedzieć się jeszcze więcej o tym uniwersum i liczę, że w kolejnej części moje wątpliwości zostały rozmyte.
Jak można opisać tę powieść w trzech słowach? Bardzo dobra fantastyka! Jest to coś zupełnie innego od wszystkich tego typu książek na rynku wydawniczym. Na to właśnie liczyłem, potrzebowałem czegoś oryginalnego i nieszablonowego i właśnie to otrzymałem. Język, którego używa autorka jest luźny i nie odczuwamy zmęczenia lekturą, to niezwykła umiejętność, żeby pisać o rzeczach skomplikowanej w bardzo łatwy sposób. Jeśli, chodzi o wątek miłosny, występuję, aczkolwiek nie ma zbyt wielkiego znaczenia. Osobiście uważam, że można było to rozegrać trochę inaczej, pewne wydarzenie powinno mieć miejsce w następnym tomie, jednak sam kibicuje tej parze. Przeczytajcie, a będziecie wiedzieli o co mi chodzi. Ciekawy jest także wątek krwiodzieja, który poluje na dziewczyny, czekam na rozwinięcie tego wszystkiego, Aeduan - jak zobaczyłem to imię, to od razu na myśl przyszedł mi Aedion z serii Szklany tron.
Lekkim zaskoczeniem było dla mnie zakończenie, które pozostawiło po mnie coś w rodzaju konsternacji. Z jednej strony cieszyłem się z takiego obrotu wydarzeń, jednak z drugiej miejsce miały wydarzenie, które według mnie zdarzyć się nie powinny. Niemniej jednak mam nadzieję, że pisarka wybrnie z tego w nieszablonowy sposób i dam się zaskoczyć. Bez dwóch zdań Prawdodziejkę porównać można do jednej z moich ulubionych serii Szklany tron, te uniwersa są niezwykle podobne, jednak moje serce nadal pozostaje z Celaeną Sardothien, być może następne tomy sprawią, że dopuszczę się zdrady, tego nie wykluczam.
Podsumowując Prawdodziejka to doskonała powieść fantastyczna, która jest bardzo dobrze napisana, Susan Dennard wykreowała dopracowany i przede wszystkim intrygujący świat. Warto sięgnąć między innymi dzięki dwóm nieszablonowym bohaterkom, których przyjaźń jest wręcz idealna. Jeśli szukacie dobrego fantasy, to uwierzcie mi - nie pożałujecie, jak przeczytacie. Zdecydowanie polecam i nie mogę się doczekać kolejnego tomu!
Moja ocena: 9/10
Safiya i Iseult, młode czarodziejki, znów wpadły w tarapaty. Muszą uciekać. Natychmiast. Safi jest jedyną w Czarnoziemiach prawdodziejką, zdolną zdemaskować każde kłamstwo. Swój dar trzyma w sekrecie, inaczej zostanie wykorzystywana w konflikcie między imperiami. Z kolei prawdziwe moce Iseult są tajemnicą nawet dla niej samej. I lepiej, żeby tak zostało. Safi i Iseult...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-10-03
Rosie i Alex od dzieciństwa są nierozłączni. Życie zadaje im jednak okrutny cios: oboje zmierzają w dwa odrębne części świata. Czy przyjaźń dwojga młodych ludzi przetrwa lata i tysiące kilometrów rozłąki? Czy relacja ta przerodziłaby się w coś silniejszego, gdyby okoliczności ułożyłyby się inaczej? Jeżeli los da im jeszcze jedną szansę, czy Rosie i Alex znajdą w sobie dość odwagi, żeby spróbować się o tym przekonać?
Tak jak już wcześniej mówiłem - nawet ja nie sądziłem, że przeczytam tę pozycję. Jakoś nie sądziłem, że kiedykolwiek wpadnie mi ona w łapy, jednak otrzymałem ją dzięki przewspaniałej Oli z bloga Imperium książkomaniaczki, kiedy to mieliśmy wymianę paczkową na najlepszej grupie na Facebooku na świecie. Dodam jeszcze, że miałem do czynienia w wersją kieszonkową, która nieco mi przeszkadzała, bo nie chciałem wygiąć grzbietu, choć niestety nie mogłem tego uniknąć. Z tego co widziałem w księgarni, to ta normalna wersja jest o wiele lepsza, więc radzę się zaopatrzyć właśnie w nią, z racji, że komfort czytania będzie znacznie większy. Ogólnie rzecz biorąc, to powieść ma tytuł Na końcu tęczy i zmieniono go na potrzeby filmu, czego trochę nie aprobuje, aczkolwiek mam wrażenie, że teraźniejszy tytuł lepiej wpada w ucho.
Rzeczą, która wyróżnia tę książkę od innych jest jej forma, mianowicie napisana ona jest w formie epistolarnej. Listy, wiadomości, maile, artykuły z gazet - wszystko byle nie proza. Oczywiście czytało się dzięki temu szybciej i przyjemniej, ponieważ zawsze jest to lepsze udogodnienie. Niekiedy mnie to nużyło, aczkolwiek nie zawsze było to bardzo interesujące, w końcu czytanie o ciągłych upadkach zbytnio nie ekscytuje. Ciekawe jest też to, że akcja obejmuje aż 45 lat! Jeszcze tak długotrwałej akcji nie miałem okazji przeczytać, choć głowiłem się w jakich latach ma to wszystko miejsce. Podoba mi się bardzo okładka książki, jest taka klimatyczna i można się uśmiechnąć podczas patrzenia na nią.
Ogromnym pozytywem są postacie, mówię tutaj głównie o tej naszej parce, czyli Rosie i Alexa. Skupiamy się tu bardziej na dziewczynie, która jest po prostu jednym wielkim upadkiem. Bohaterki, której tak wiele razy nie wychodzi chyba jeszcze nie spotkałem. Jest ona naprawdę zabawną i empatyczną osóbką. Natomiast z Alexem miałem lekki problem. Niby to fajna postać, jednak jest on taki nieco płaski, skupił się zdecydowanie na nieodpowiednich rzeczach. Warto zwrócić uwagę na bohaterów drugoplanowych, pewna córka Katie, która jest bardzo zabawna, Ruby, osoba, które nie da się robić oraz dwie partnerki jednej z postaci, czyli Sally i Bethany. Wszystkie te persony są świetnie wykreowane, żadna nie jest płaska i jednowymiarowa.
Doceniam tę powieść dzięki jej problematyce - friendzone. Tym jednym słowem można streścić całą książkę. Sam jestem w podobnym stanie rzeczy i na myśl o sytuacji, która napotkała Alexa i Rosie mam ciarki. Nie wyobrażam sobie przez całe życie zwlekać z wyznaniem wobec kogokolwiek swoich prawdziwych uczuć. Wiem, nie zawsze jest to takie łatwe i strach potrafi zjeść, jednak lepiej spróbować. Przyjaźnie damsko-męskie w ogóle są cholernie trudne i bardzo łatwo zejść z czystej relacji i lekko przeholować. Mam jedną taką przyjaciółkę, która jest już w związku i nieraz mamy dość zabawne sytuacje, bo większość znajomych uważa nas za jakąś parę albo coś. Ta powieść nauczyła mnie też, że warto utrzymywać kontakty ze swoimi przyjaciółmi, gdziekolwiek jesteś i cokolwiek robisz. Potem te osoby mogą nam naprawdę pomóc.
Kilka dni temu obejrzałem także ekranizację, która mnie zachwyciła. Mogę nawet zaryzykować, że jest to produkcja jeszcze lepsza niż pierwowzór. Tak przyjemnego oraz zabawnego filmu dawno nie oglądałem! Fakt - zmian jest bardzo wiele, aczkolwiek całość wypada bardzo korzystnie. Akcja z prezerwatywą doprowadziła mnie do niepohamowanego śmiechu, Ci którzy oglądali na pewno wiedzą o co mi chodzi. Jest to taka typowa młodzieżowa obyczajówka, która pomimo, że nie zaskakuje daje bardzo fajnie spędzony czas i dwie godziny świetnej zabawy. Dawno jakakolwiek ekranizacja mnie tak pozytywnie zaskoczyła!
Powieść obejmuje bardzo dużo tematów, o których rzadko się rozmawia, takich jak nastoletnia ciąża, która nadal dla wielu osób pozostaje czymś niekomfortowym. O takim czymś po prostu warto rozmawiać. Nieudane małżeństwa, czy podróże na emeryturze. Jeśli chodzi o zakończenie - nic dodać, nic ująć, jest idealne. Po tylu przeciwnościach losu myślałem, że taka solucja będzie niemożliwa, aczkolwiek jestem bardzo zadowolony. Po prostu trafione w punkt. Mam wrażenie, że autorka trochę rozwlekła akcję, ponieważ można było to rozwiązać o wiele wcześniej, jednak jestem w stanie to wybaczyć Cecelii Ahern. Czy przeczytam jeszcze jakieś jej powieści? Czas pokaże.
Podsumowując Love, Rosie to bardzo udana pozycja, która może być idealną książką do odstresowania się, czy po prostu do lektury na szybko. Forma epistolarna jest zdecydowanie ciekawszą opcją i chętnie przeczytałbym podobną powieść, więc jeśli jakieś takie znacie, to piszcie w komentarzach. Polecam bardzo!
Moja ocena: 8/10
Rosie i Alex od dzieciństwa są nierozłączni. Życie zadaje im jednak okrutny cios: oboje zmierzają w dwa odrębne części świata. Czy przyjaźń dwojga młodych ludzi przetrwa lata i tysiące kilometrów rozłąki? Czy relacja ta przerodziłaby się w coś silniejszego, gdyby okoliczności ułożyłyby się inaczej? Jeżeli los da im jeszcze jedną szansę, czy Rosie i Alex znajdą w sobie dość...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09-29
Vee, otoczona popularnymi przyjaciółmi, zawsze pozostaje w cieniu. Któregoś dnia postanawia to zmienić i bierze udział w internetowej grze NERVE. Z przystojnym Ianem u boku żadne zadanie nie jest trudne. Początkowo gra wydaje się ekscytująca, jednak wkrótce przybiera zaskakująco niebezpieczny obrót.
Nie da się ukryć - w naszych czasach internet jest czymś od czego można się uzależnić, dla niektórych jest życiem. Brzmi dołująco, czyż nie? Do lektury Nerve przede wszystkim zachęcił mnie opis, a raczej sama idea gry, która łudząco przypominała mi Panikę, która była beznadziejna. Mogę Wam już teraz powiedzieć - ta powieść nie podzieliła losu tworu Lauren Oliver. Od początku września w kinach jest ekranizacja tejże powieści i choć jeszcze nie miałem okazji jej obejrzeć, to mam wrażenie, że nie jest ona zbyt wierna. Jednak, zwiastun wygląda naprawdę świetnie i zachęcająco! Zacznijmy od graficznej strony tejże książki.
Okładka jest imponująca! No tak - nie jest to coś wybitnego, ale przyciąga ona wzrok i nawet ta Emma Roberts mi tak nie przeszkadza. Ciekawym posunięciem jest odwrócenie tych trzech słów, kiedy przechodziłem z książką koło lustra byłem nieźle skonsternowany. Przyznam szczerze, że nie jest to długa pozycja, czyta się ją naprawdę szybko, choć mi lektura zajęła blisko tydzień, ale wiecie - szkoła i te sprawy. Nie spodziewałem się po niej zbyt wiele, za oceanem zbierała ona naprawdę nieciekawe opinie. Mam wrażenie, że ludzie patrzyli na powieść Ryan pod pryzmat filmu, który podobnież jest fenomenalny. Jednak, bardzo się cieszę, że tak postąpiłem, bo mogę teraz spojrzeć na tę powieść pod innym kątem.
Nerve to coś zarazem abstrakcyjnego i realnego. Jak już wcześniej mówiłem - ta gra bardzo przypominała mi tę z Paniki, jednak bardziej dopracowaną i przemyślaną.. i głupią. Tutaj za konkretne wyzwania mamy jakieś nagrody, np. wypasiony telefon, czy bilet autobusowy na cały kraj. Jednak, te zadania były bardzo idiotyczne. Dla przykładu - zapytaj się dziesięciu mężczyzn w klubie o prezerwatywy, wylej na siebie wodę w kawiarni i zacznij śpiewać. Serio? Żenada żenadę pogania. Bardzo się cieszę, że autorka zwróciła na to uwagę, bo w końcu taka wizja jest bardzo prawdopodobna, Pokemon Go! cieszy się naprawdę świetnym powodzeniem. Sam z doświadczenia wiem, że młodzież zrobi bardzo wiele, żeby zwrócić na siebie uwagę i taka gra cieszyłaby się dużym powodzeniem. Plus za oryginalność.
Podczas lektury miałem na myśli sporo skojarzeń odnośnie tej całej gry - zakazany owoc ciągle krąży mi nad głową. Im bardziej coś jest niedozwolone, tym bardziej kusi i tego przykład mamy tutaj idealnie pokazany. Nerve jest czymś po prostu nielegalnym. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Zrobisz jedno zadanie i chcesz więcej. Podobnie jest z praktycznie każdym uzależnieniem, choć czy takie traktowanie jest sprawiedliwe? Warto zwrócić uwagę na drugi plan książki, który był cholernie nie wykorzystany - teatr. Jak być może już wiecie, od pięciu lat aktywnie działam w szkolnej grupie teatralnej i znam to wszystko od podszewki i wiele szczególików zawartych w powieści były po prostu realne, aczkolwiek chciałem zdecydowanie więcej. Podobnie było z wątkiem Abigail, który mnie naprawdę zainteresował, a został zwieńczony w nijaki sposób.
Czas na kolejną porcję mojej irytacji. Główną bohaterką powieści jest siedemnastoletnia Vee, która jest kolejną postacią, która przechodzi całkowitą przemianę podczas całej książki. Czy to faktycznie realne, by z nieśmiałej dziewczyny przeistoczyć się w pewną siebie kobietę? Jest to bez dwóch zdań irytująca osoba, która jest taką typową płaską dziewczyną z liceum. Nic nowego. Z drugiej strony mamy Iana, którego wątek mnie bardzo zaciekawił, jednak wielka szkoda, że tak mało się o nim dowiedzieliśmy. Liczę, że Dave Franco nie zmarnuje jego potencjału.. Ciekawymi postaciami są te drugoplanowe, takie jak Sydney, czy pewne osoby z zakończenia, które zaczęły mi przypominać.. Nie - to byłby ogromny spoiler. No właśnie, był jeszcze Tommy, którego wątek także został zaczerpnięty z pewnego znanego uniwersum. Ci, którzy czytali pewnie wiedzą o co chodzi.
Doceniam twór Jeanne Ryan dzięki morałowi, jaki wyciągnąłem po lekturze. Czasami warto nieco zwolnić swoją działalność w internecie, bo to wszystko zawędrowało nieco za daleko. Sam spędzam sporo czasu w sieci i z pewnością to ograniczę, ktokolwiek na świecie może wiedzieć o nas więcej od nas samych. Mam niestety wrażenie, że autorka mogłaby trochę lepiej to wszystko zrobić, jedne fragmenty usunąć, a drugie dla przykładu, opowiadające o twórcach Nerve dodać. Z wielką chęcią przeczytałbym jeszcze jedną powieść o tym wszystkim, bo potencjał jest ogromny. Jeśli chodzi o zakończenie - było okej, w sumie spodziewałem się takiego obrotu wydarzeń, jednak szkoda, że nie było to bardziej spektakularne. Otwarte zakończenia są słabe.
Podsumowując Nerve to pozycja warta uwagi, skłaniająca nas do wielu przemyśleń na temat technologii. Sam postanowiłem ograniczyć moją działalność w necie po lekturze tejże powieści - przezorny zawsze ubezpieczony. Pomimo wielu mankamentów i nieco nie wykorzystanego potencjału, można przeczytać to sobie chociażby dla rozrywki. Polecam i już niedługo wybieram się na film!
Moja ocena: 7/10
Vee, otoczona popularnymi przyjaciółmi, zawsze pozostaje w cieniu. Któregoś dnia postanawia to zmienić i bierze udział w internetowej grze NERVE. Z przystojnym Ianem u boku żadne zadanie nie jest trudne. Początkowo gra wydaje się ekscytująca, jednak wkrótce przybiera zaskakująco niebezpieczny obrót.
Nie da się ukryć - w naszych czasach internet jest czymś od czego można...
2016-09-14
W drodze do Londynu wędrowna trupa zostaje napadnięta przez szajkę bezwzględnych łotrów. Dwójka braci - ośmioletni Gilbert i dwunastoletni William zostają zabrani do podlondyńskiej mieściny, gdzie chłopcy przechodzą szkolenie żebracze, poznają, czym jest gniew i cierpienie. Bracia zostają wkrótce rozdzieleni. Gilbert poznaje tajniki zabijania, William zaś uczy się złodziejskiej sztuki. Na ich drodze czai się wiele niebezpieczeństw, a poczucie spokoju jest tylko złudzeniem..
Owszem - unikam książek polskich autorów. Po prostu, jakoś nie czuje wobec nich jakiegoś zaufania. Większość chce, ale jakoś średnio im wszystko wychodzi. Jest kilka wyjątków, takich jak fenomenalny Remigiusz Mróz. Gdybym nie otrzymał pewnej propozycji, pewnie nie usłyszałbym nigdy o tejże książce. Jednak, opis mnie ujął. Niby nie przepadam za powieściami o podłożu historycznym, tutaj jednak ten cały myk z braćmi mnie zaciekawił. Hmm - na darmo niestety. Nie znam także autora, jest to taki trochę no name. Moją uwagę przykuła również okładka, która jest naprawdę bardzo ładna. Trzeba przyznać, że ma ona swój klimat, choć o nim jeszcze sobie porozmawiamy. Nie mogę zgodzić się z jednym słowem znajdującym się na okładce - porywająca. Bzdura.
Powieść ta jest dość gruba, jak na swoją tematykę. Myślałem, że będzie nieco krótsza, bo oczywiście nużyła miejscami. Nie ma co owijać w bawełnę - to było po prostu nudne. Jak na tyle stron i takiego świetnego pomysłu na fabułę, autor nie potrafił zainteresować czytelnika. Czytałem tę książkę prawie dwa tygodnie, więc naprawdę nie mogłem znieść takiego znużenia, jakie mi zafundowano. Dziwny jest tu także podział na rozdziały, a właściwie opowiadania. Jedno z nich ma około 20-30 stron i czytanie czegoś takiego jest naprawdę uciążliwe. Pozytywem jest duża czcionka, która umożliwiła mi szybsze przeczytanie tej pozycji, choć sami widzicie ile mi to zajęło. Dobrze - zacznijmy od konkretów.
Czytając recenzje tworu Hybla ciągle pojawiało się słowo klimat. Oczywiście - jest on bardzo istotny i według mnie to największy plus. Czytając można wczuć się na tyle, że chce się pojechać do Londynu, nawet tego średniowiecznego. Jeszcze nigdy nie oddałem się lekturze powieści, której czas akcji jest tak odległy. Sam przyznam, że nie przepadam za tą epoką historyczną, choć tutaj wypadło to nawet korzystnie. Pisarz nie zalał nas falą informacji dotyczącej jakichś zwyczajów, było to przystępnie wyważone. Mimo wszystko - nadal nie dzieje się tu nic a nic. Nawet nie wiecie jak ciężko mi się pisze tę recenzję, ta książka była po prostu nijaka, a takie lektury są właśnie najgorsze. Po jej skończeniu nie miałem żadnych emocji.
Autor zaserwował nam dwie odmienne historie - Williama i Gilberta. Więcej dowiadujemy się o tym pierwszym, jednak czy ja wiem, czy jego losy były takie interesujące? Szkolenia, małe miłostki, małe rabunki. Wszystko takie mało konkretne. Podobała mi się relacja chłopaka z niejaką Agnes i ogólnie jej historia była chyba najlepiej wykreowana. Choć jak już wcześniej mówiłem - pisarz nie zaserwował żadnego mięsa. Zaś Gilbert miał dość wstrząsające losy. Czytałem i miejscami dziwiłem się - jak można być kimś takim i robić takie cholernie złe rzeczy? Niemniej jednak plus za niejaką kreatywność.
Przejdźmy teraz do rzucania mięsem w Balladę o przestępcach. Ta książka ma swoje wzloty i upadki. Są fragmenty, które potrafią zaintrygować i zainteresować, jednak jest ich tutaj bardzo mało. Przeszkadzały mi również przekleństwa, do których na co dzień nic nie mam aczkolwiek używanie ich tak często stawało się nieco niesmaczne. Taka sama sytuacja była ze wspominaniem o waginach. Niekiedy było to po prostu żenujące. Po za tym - nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Akcja tej książki wlecze się jak przeładowany pociąg, któremu na dodatek się jeszcze nie spieszy. Do tego zakończenie, które było tak cholernie idiotyczne, że ręce opadają. Nie chcę Wam czegokolwiek zaspoilerować, ale po prostu nie mogę wytrzymać. Po co dążyć do czegoś przez tyle czasu, żeby na sam koniec to zepsuć?
Podsumowując Ballada o przestępcach okazała być się kompletną klapą. Autor chciał, ale niestety nie wszystko tutaj wyszło. Wiele zbędnych i nudnych fragmentów potrafiło znużyć. Podobał mi się fajny klimat i wątek Agnes, jednak nadal uważam, że lektura tejże książki była zupełną stratą czasu. Przekonajcie się sami, czy Wam się to spodoba.
Moja ocena: 5/10
W drodze do Londynu wędrowna trupa zostaje napadnięta przez szajkę bezwzględnych łotrów. Dwójka braci - ośmioletni Gilbert i dwunastoletni William zostają zabrani do podlondyńskiej mieściny, gdzie chłopcy przechodzą szkolenie żebracze, poznają, czym jest gniew i cierpienie. Bracia zostają wkrótce rozdzieleni. Gilbert poznaje tajniki zabijania, William zaś uczy się...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09-04
Poznajcie Pata. Pat ma pewną teorię - jego życie to film, który zakończy się happy endem, czyli powrotem jego byłej żony. Pat musi tylko spełnić kilka warunków: robić codziennie setki brzuszków, czytać więcej książek, ćwiczyć bycie miłym i dwa razy dziennie łykać kolorowe pastylki. Niestety nic, nie układa się tak, jak powinno. Na domiar złego za Patem łazi piękna, choć równie zwariowana jak on Tiffany, prześladuje go piosenka Kenny'ego G, a nowy terapeuta sugeruje zdradę jako formę terapii.
Tę pozycję możecie kojarzyć z ekranizacji, która przeżywała swój sukces jakieś trzy lata temu. Oczywiście wtedy słyszałem o takowej produkcji, aczkolwiek nigdy nie było mi pisane chwycić po akurat tę pozycję Quicka. Jeśli jesteście moimi czytelnikami od dawien dawna, wiecie, że Matthew Quick jest bez dwóch zdań jednym z moich ulubionych pisarzy. Może i zabrzmi to zbyt pewnie - byłem przekonany, że ta książka będzie jedną z najlepszych pozycji literackich, jakie kiedykolwiek w swoim życiu przeczytałem. Dlaczego? Przecież ulubiony autor to ulubiony autor - wszystko napisane przez niego będzie samo w sobie dziełem. I tak właśnie było. Jednak, najpierw porozmawiajmy nieco o samym wydaniu tejże powieści.
To co widzicie na załączonym obrazku jest oczywiście okładką filmową, wręcz identyczną jak plakat. Wielka szkoda, że wydawnictwo nie zdecydowało się na jakąś bardziej oryginalną i co tu dużo mówić - inną okładkę. Nie jest ona jakaś wybitna i powiedzmy prawdzie w oczy - można było się trochę bardziej wysilić. Książka nie należy do tych najdłuższych - blisko czterysta stron czyta się w momentalnym tempie, choć ja starałem się nieco dawkować tę lekturę. Było to raczej spowodowane tą osobliwością wynikającej z tworu Quicka, ale też sporo miałem wtedy na głowie, wiecie - początek września zawsze jest dość zalatany. Jak wiecie jest to ostatnia dotychczas wydana w naszym kraju książka Matthew Quicka, jakiej jeszcze nie przeczytałem, więc lektura była wręcz formalnością. Choć przyznam, że nieco ją odwlekałem.
Nie potrafię opisać tej książki jakimikolwiek słowami. To ten typ literatury, który pozostawia czytelnika w niemałej konsternacji, po skończeniu Poradnika próbowałem poskładać swoje myśli, nawet zapisywałem jakieś luźne przemyślenia w jednym z zeszytów, jednak po prostu mi się nie udało. Wszystkie próby bezskuteczne, naprawdę. Przede wszystkim jest to powieść z podłożem psychologicznym, niebezpodstawnie uznana jest za literaturę dla dorosłych, mam wrażenie, że oni bardziej zrozumieją problematykę zawartą tutaj. Choć, nie ukrywam, że nie miałem jakiegoś większego kłopotu, aby wczuć się w nią, wręcz przeciwnie - wciągnąłem się bez bicia. Choć jest tu wiele fragmentów nieciekawych i tzw. zapychaczy stron, aczkolwiek mi to wcale nie przeszkadzało. Powiem szczerze, że ta książka jest bardziej przeznaczona dla męskiej części świata, z racji na dość liczne odwołania do meczy, aczkolwiek drogie panie - warto spróbować.
Głównym bohaterem książki jest Pat Peoples, mężczyzna wieku średniego z dość osobliwym problemem, jakim jest rozłąka z jego żoną Nikki. Okej - jest to postać na maksa przerysowana i irytująca, ale w wielu kwestiach mnie urzekał. Jego podejście do życie to coś naprawdę ciekawego i nietypowego, mało kto ma w tych czasach taki zapał. Ciekawy był wątek z jego rodziną, nieudanym małżeństwem jego rodziców, bratem chłopaka. Wszystkie te postacie są różnorodne i przede wszystkim - inne od siebie. Aż w końcu dochodzimy do wątku Tiffany, który jest dość.. hmm no właśnie. Mam wrażenie, że autor chciał, ale nie do końca mu to wyszło. Jest to dość dziwaczna relacja, ale takie w literaturze czyta się najlepiej. Scena z tańcem - mistrzostwo świata, moja wyobraźnia była w tym momencie tak bujna, że głowa mała.
Pomówmy trochę o sprawie związanej z Nikki, czyli według mnie największą zagadką w tej powieści. Jak wiadomo, kobieta postanowiła o rozłące z mężczyzną, a potem znika. Oczywiście w mojej głowie momentalnie pojawiło się wiele solucji co do tej sprawy, aczkolwiek spodziewałem się nieco bardziej spektakularnego zwieńczenia. Człowiek sobie narobi nadziei, a tu w jednej chwili wszystko wali się na głowę. Jeśli chodzi o mój typ - byłem przekonany, że kobieta utraciła życie, jednak to czy się sprawdził pozostawiam Wam do dowiedzenia się. Jestem zatem bardzo ciekawy jak twórcy ekranizacji rozwiązali to w swojej produkcji, aczkolwiek jeszcze nie miałem jeszcze okazji obejrzeć tego filmu. Jakoś mi na razie to nie podchodzi. Kiedy już polubię jakąś powieść tak bardzo, nie mam zbyt wielkiej ochoty na zepsucie sobie tego wrażenia.
Jak już wcześniej wspominałem bardzo ważnym aspektem książki są mecze Orłów, czyli miejskiej drużyny futbolu amerykańskiego. Mecze, wspominki, kibicowanie - wszystko niestety powinno mieć swój umiar. Dla mnie, osoby, która nie przepada jakoś specjalnie za spotem niekiedy to było dość nużące, bo w sumie, przez większość czasu taki zabieg tu występował. Fajnie jest czytać o szczęściu i zaangażowaniu w grę swojego zespołu, ale już bez przesady. W sumie dla Pata sport ma ogromne znaczenie, codziennie ćwiczy w swojej siłowni (znajdującej się w piwnicy) i uprawia jogging. Czasami wyczuwałem lekką przesadę, aczkolwiek zawsze wtedy przypominałem sobie - przecież on jest osobą psychicznie chorą.
Bardzo podoba mi się zakończenie tej powieści. Jest takie idealne, prosto w punkt. Nie spodziewałem się jakiegoś wielkiego elementu zaskoczenia, jednak cieszę się, że poszło po myśli Pata. Życie to film i za każdym zakrętem czeka na nas happy end. Mówiąc szczerze bardzo chętnie przeczytałbym kontynuację tej powieści, minęło dokładnie dziesięć lat od wydarzeń mających miejsce w książce, więc świetnie by się to czytało. Jednak, mam ochotę na jakieś inne projekty tego autora, w końcu warto tworzyć coś zupełnie nowego i iść coraz to dalej w swojej twórczości. Liczę, że Quick tak właśnie postąpi.
Podsumowując Poradnik pozytywnego myślenia urzekł mnie do bólu. To przedziwna, wzruszająca, zabawna i niezwykle przejmująca powieść, którą polecam wszystkim dorosłym osobom po jakimś zerwaniu czy zawahaniu psychicznym. Oczywiście każdy znajdzie z nią wspólny mianownik, to luźna powieść na kilka wieczorów. Quick trzyma poziom!
Moja ocena: 9/10
Poznajcie Pata. Pat ma pewną teorię - jego życie to film, który zakończy się happy endem, czyli powrotem jego byłej żony. Pat musi tylko spełnić kilka warunków: robić codziennie setki brzuszków, czytać więcej książek, ćwiczyć bycie miłym i dwa razy dziennie łykać kolorowe pastylki. Niestety nic, nie układa się tak, jak powinno. Na domiar złego za Patem łazi piękna, choć...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-08-28
Trzysta lat po spustoszeniu Ziemi przez kataklizm, który uczynił ją niezdatną do życia, ludzie wciąż przebywają w oddalonej od macierzystej planety stacji kosmicznej. W obawie, że kolonii pozostało niewiele czasu, Kanclerz decyduje o wysłaniu setki młodocianych przestępców na Ziemię, żeby przekonać się, czy powierzchnia planety nadaje się do ponownego zamieszkania. Czy będzie to dla nich szansa na nowe życie, czy wręcz przeciwnie - pewna śmierć? Nikt nie uważał ich za bohaterów, jednak dla całej ludzkości są ostatnią nadzieją na przetrwanie.
O tej powieści oczywiście słyszałem wiele razy. Był taki moment, kiedy byłem bliski zakupu tworu Morgan, jednak wybrałem wtedy Miasto kości Clare i to raczej była dobra decyzja. Powiem Wam, że kompletnie źle zrobiłem z lekturą tejże książki. W połowie lipca odkryłem cudowny serial, jakim jest The 100, z każdym obejrzanym odcinkiem podobało mi się jeszcze bardziej, jednak gdzieś tak w okolicy ósmego epizodu zamarłem. Odkryłem na nowo istnienie tej pozycji i wolałem ukończyć pierwszy sezon (genialny był, jutro moje wrażenia) i w sumie się cieszę. Powiem Wam teraz, że gdybym nie wiedział, która z tych produkcji jest pierwowzorem miałbym nie lada problem - tutaj po prostu nie da się odróżnić. Okej - przeczytałem, no i co?
Pomówmy nieco o sposobie wydania Misji 100, bo nieco mnie zaciekawiła. Pozycja ta jest dość krótka, nie ma nawet trzystu stron, miałem z racji tego lekkie obawy, że cały pierwszy sezon się tu po prostu nie zmieści. No i nie zmieścił. Okładka jest dość osobliwa, niby minimalizm, aczkolwiek jakoś zagraniczne wydania podobają mi się znacznie bardziej. Mamy tutaj czterech narratorów, każda z tych perspektyw jest odmienna i można opisać je innymi słowami. Clarke Griffin - zdradzona dziewczyna, która na Ziemi odnajduje nowe życie, Bellamy Blake - opiekuńczy brat, który wcale nie chciał tam lecieć, Wells Jaha - syn, który zawsze potrzebował więcej niż dostawał oraz Glass (nie pamiętam jej nazwiska) - dziewczyna, która ucieczką szuka odkupienia win. Najbardziej podobały mi się rozdziały opowiadane przez Bellamiego, jego historia jest chyba jedną z ciekawszych, jakie kiedykolwiek miałem okazję czytać.
Nie oszukujmy się - jest to typowa dystopia. Wydarzenia przedstawiane na kartach tej powieści raczej w najbliższym czasie nie mają racji bytu, aczkolwiek kto wie, co będzie za jakieś kilkaset lat? Sam pomysł bardzo mi się podoba, od zawsze uważam, że Ziemia ma niewykorzystany potencjał. Nie można ukrywać, że ta historia nie wymaga od czytelnika wytężenia mózgownicy tak bardzo jak w przypadku Krzyżaków Sienkiewicza, to niezobowiązująca opowieść, która może sprawić nam rozrywkę na parę godzin, niestety - nic poza tym. Inaczej jest w przypadku serialu, który wciąga bez bicia, ile ja nerwów zjadłem oglądając pierwszy sezon.. Jeśli chodzi o pokrewieństwo tych obu produkcji - Misja 100 odpowiada w większości pierwszemu odcinkowi serialu. Pojawiają się dodatkowe wątki, jak ten o Glass, czy tym podobne, ale tak to właśnie jest.
Wcześniej wspominałem Wam o tych czterech perspektywach, teraz zwrócę bardziej uwagę na tej głównej historii - Clarke i Wells. Mam wrażenie, że w telewizyjnej produkcji oboje mieli większego pazura, w książce wydawali mi się być tacy jacyś niekonkretni i totalnie bezbarwni. Ich losy na pewno nie są łatwe w odbiorze, jednak czegoś mi w tym wątku brakowało. Ciekawym aspektem dla fanów serialu jest przedstawienie perspektywy Glass, dziewczyny, która pokazuje nam co dzieje się w równoległym czasie na Arce. Fakt - jej losy nie są jakieś wybitnie porywające, aczkolwiek warto wiedzieć o istnieniu czegoś takiego, bo mam przeczucie, że będzie ona ważna w biegu tej historii. Liczyłem również na rozwinięcie ciążowego wątku, aczkolwiek nieco się rozczarowałem.
Ważnym elementem książki są retrospekcje, które pozwalają nam wczuć się o wiele bardziej w historie postaci. W serialu również ten element bardzo mi się podobał, a tutaj nie było aż tak źle. Najbardziej oczywiście zaciekawiły mnie historie z życia Glass, niektóre z nich wciągnęły mnie na tyle, że mam ochotę przeczytać osobną powieść na ten temat. Zakończenie dla osób, które nie oglądały serial - zaskakujące, sprawiające, że chce się od razu przeczytać kolejną część, jednak to dla mnie było dość przewidywalne. Jednak, czego się tu spodziewać po tego typu książce? Liczę, że drugi tom będzie nieco lepszy, choć uważam, że nie będzie się on różnił nazbyt od tej książki.
Podsumowując Misja 100 to książka, która jest dobra na kilka godzin niezobowiązującej rozrywki, jednak jeśli sądzić ją pod względem jakichś walorów - jest okej, tylko okej. Serial spodobał mi się o wiele bardziej, z resztą już jutro będziecie mogli o nim przeczytać. Po drugi tom będę chciał sięgnąć, bo to uniwersum wciąga mnie coraz bardziej. Polecam mimo wszystko.
Moja ocena: 7/10
Trzysta lat po spustoszeniu Ziemi przez kataklizm, który uczynił ją niezdatną do życia, ludzie wciąż przebywają w oddalonej od macierzystej planety stacji kosmicznej. W obawie, że kolonii pozostało niewiele czasu, Kanclerz decyduje o wysłaniu setki młodocianych przestępców na Ziemię, żeby przekonać się, czy powierzchnia planety nadaje się do ponownego zamieszkania. Czy...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-08-21
2016-08-14
Dziewiętnastoletnia Feyra jest łowczynią. Podczas srogiej zimy zapuszcza się w pobliże muru, który oddziela ludzkie ziemie od Prythianu, krainy zamieszkanej przez rasę obdarzonych magią śmiertelnie niebezpiecznych stworzeń, która przed wiekami panowała nad światem. Podczas polowania dziewczyna zabija ogromnego wilka. Wkrótce w drzwiach jej chaty staje pochodzący z wysokiego rodu Tamlin w postaci złowrogiej bestii, żądając zadośćuczynienia za ten czyn. Feyra musi wybrać - albo zginie w nierównej walce, albo uda się razem z Tamlinem do Prythianu i spędzi tam resztę swoich dni. Czy dziewczyna będzie w stanie pokonać swój strach i uprzedzenia?
Sarę J. Maas uwielbiam, co już pewnie wiecie. Seria Szklany tron po prostu mną zawładnęła, tak wciągającego fantasy jeszcze nie czytałem. Oczywistym jest, że miałem wiele obaw, że początek nowej serii tejże autorki okaże się konkretnym niewypałem. Czy tak było? Nie powiedziałbym! Jakieś kilka miesięcy temu, kiedy to odbyła się premiera Dworu cierni i róż mówili o niej po prostu wszyscy. Tyle recenzji, tyle zdjęć - czułem się bardzo zachęcony. Dlatego też będąc na Warszawskich Targach Książki zakupiłem tę pozycję, co było zupełnie spontaniczne, jadąc do Warszawy nie miałem w planach nabycia jej. Fakt - prędzej czy później i tak, i tak chwyciłbym po tę książkę, jednak bardzo się cieszę, że stało się to w tym terminie. Dobra, bez zbędnego przedłużania - ACOTAR to życie.
Przede wszystkim warto docenić wydanie tejże powieści. Bardzo się cieszę, że wydawnictwo zachowało oryginalną okładkę, która jest wprost fenomenalna. Jak koloru czerwonego nie lubię, tak tutaj wygląda on naprawdę imponująco, nie można oderwać wzroku od tej oprawy. Z takich graficznych smaczków - pierwsza strona każdego rozdziału spowita jest cierniami, które robią fajny klimat. Z resztą, ja tego Wam dokładnie nie wytłumaczę, musicie zobaczyć sami. Książka nie jest przesadnie długa, ponad 500 stron czytało się naprawdę szybko, choć lektura zajęła mi ponad tydzień, jednak to było spowodowane wyjazdem, gdyby go nie było zapewne przełknąłbym ją w zaledwie kilka dni. Mam zastrzeżenia do czcionki - powinna zostać zachowana ta, która używana jest w serii z Celaeną.
Książka ta oparta jest przede wszystkim na baśni Piękna i Bestia, co miejscami jest naprawdę widoczne, jednak ta historia jest o wiele bardziej zawikłana. Autorka nie ogranicza się jedynie do tego odwołania - ja wyczułem tam także inspirację mitem o Persefonie. Jest to ten typ oparcia, który nie przeszkadza nam aż tak bardzo, z racji, że cała historia polega na czymś zupełnie innym. Przed lekturą tejże pozycji miałem lekkie obawy, że to wszystko potoczy się według planu jaki panuje w baśni - myliłem się. Sarah J. Maas w każdy możliwy sposób stara się utrudniać bohaterom życie, czasami trudno połapać się w jej myśleniu. Od razu Wam powiem, że do napisania tej recenzji siadam jakiś tydzień po skończeniu książki, ponieważ potrzebowałem po prostu ochłonięcia, nigdy nie czułem takiej ekscytacji i niedosytu po jakiejkolwiek lekturze.
Zacznijmy standardowo na rzeczach, które mi się nie podobały, wolę mieć to już z głowy. Nie brakuje tutaj niestety czegoś co jest zbyt banalne, żeby było napisane przez Sarę J. Maas. Chodzi mi tu o pewną klątwę, która miała tak proste rozwiązanie, że głowa mała. Nie dowierzam po prostu, że wypowiedzenie dwóch prostych słów miałoby skończyć ich cierpienia. Na kartach tej powieści pada pewna zagadka, która mówiąc szczerze nie jest zbyt prosta. Niemniej jednak - ja pomyliłem się w rozwiązaniu, aczkolwiek po poznaniu rezolucji wszystko ułożyło się w jedną całość i zacząłem wątpić w głupotę, swoją i Feyry. Do gustu nie przypadło mi niestety zakończenie, pisarka poszła po linii najmniejszego oporu, myślałem, że to wszystko skończy się w bardziej imponujący sposób. Dlatego też mam pełno obaw przed lekturą drugiego tomu, odnoszę wrażenie, że jest on niepotrzebny.
Postacie są tutaj bez dwóch zdań nieszablonowi. Główna bohaterka Feyra wywołała u mnie naprawdę skrajne emocje, z jednej strony jest silna, nie da sobie w kaszę dmuchać, aczkolwiek jej głupota i naiwność po prostu mnie dobijały. Każdy trzeźwo myślący człowiek nie podjąłby tylu durnych decyzji. Dwór cierni i róż wyróżnia się także świetnymi męskimi postaciami. Wielu pisarzy ma zwykle problemy z wykreowaniem chłopaków - Sarah J. Maas zrobiła to fenomenalnie. Tamlin i Lucien są świetni, choć bardziej polubiłem tego drugiego. Z zaciekawieniem obserwowałem poczynania Rhysanda, jednak jakoś nie wzbudził on u mnie sympatii. Warto też wspomnieć o rodzinie Feyry, siostry, choć głupie przypadły mi do gustu, ojciec trochę mniej. Pewnie jesteście ciekawi - jestem w tym momencie #teamLucien, ponieważ żaden z adoratorów głównej bohaterki jakoś do gustu mi nie przypadł tak mocno jak on.
Jak to zwykle urzekła mnie kraina, w której żyją Tamlin i Lucien. Prythian, czyli kraina magicznych istot fae okazała być się jedną z najlepszych części książki. Czytanie tych wszystkich opisów tych terenów wręcz marzyłem, żeby się tam znaleźć. Państwo to (?) podzielone jest na siedem dworów: Wiosny, Lata, Jesieni, Zimy, Świtu, Nocy i Dnia. Poznaliśmy bardziej jedynie Dwór Wiosny, który musi być naprawdę bajeczny, jednak mnie intryguje najbardziej Świtu, był zdecydowanie najbardziej pomijany. Ciekawym aspektem jest również mur, który dzieli społeczeństwo ludzi i fae, kojarzył mi się z pewną barierą, która dzieli, mam wrażenie, że coś takiego to ja już czytałem. Liczę, że w drugim tomie autorka bardziej przybliży nam historię Hybernii, ta kraina nadal pozostaje dla nas swego rodzaju tajemnicą.
Podsumowując, Dwór cierni i róż jest naprawdę świetną książką fantasy, która sprawiła, że zjadałem swoje zmysły czytając i ekscytując się co będzie dalej. Jest to oczywiście pozycja pełna wielu błędów, jednak jestem w stanie to wszystko wybaczyć i liczyć, że drugi tom będzie lepszy, choć z tego co słyszałem romans będzie tu na porządku dziennym. Cóż - a kac książkowy trwa i trwa i kończyć się nie zamierza. Polecam!
Moja ocena: 8/10
Dziewiętnastoletnia Feyra jest łowczynią. Podczas srogiej zimy zapuszcza się w pobliże muru, który oddziela ludzkie ziemie od Prythianu, krainy zamieszkanej przez rasę obdarzonych magią śmiertelnie niebezpiecznych stworzeń, która przed wiekami panowała nad światem. Podczas polowania dziewczyna zabija ogromnego wilka. Wkrótce w drzwiach jej chaty staje pochodzący z wysokiego...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-08-04
Grupa uchodźców miała zostać w Kościelisku tylko przez trzy dni. Wójt zakwaterował ich w sali gimnastycznej, czekając aż rząd znajdzie dla nich stałe miejsce pobytu. Wszystko zmieniło się, gdy przypadkowy turysta został odnaleziony martwy na szlaku prowadzącym na Czerwone Wierchy. Odcięto mu opuszki palców, wybito wszystkie zęby, a w ustach umieszczono syryjską monetę. Czy Bestia z Giewontu powróciła? Rozpoczyna się medialna nagonka, a wraz z nią śledztwo prowadzone przez Dominikę Wadryś-Hansen. Tymczasem Wiktor Forst coraz bardziej wsiąka w więzienny świat, zupełnie nieświadomy tego, że na wolności jest ktoś, kto liczy na jego ratunek..
O Remigiuszu Mrozie musieliście kiedyś usłyszeć. W samym tym roku wydanych zostało jego 5 książek, no chyba, że coś przeoczyłem. Do tego na moim blogu przeprowadziłem z nim wywiad - oto on. Zakończenie Przewieszenia sprawiło, że zacząłem zastanawiać się czy ja naprawdę przeczytałem te słowa. To wydawało mi się tak chore i po prostu nierealne, jednak po przeczytaniu tej książki już wiem - miało to sens. I tak i tak sięgnąłbym po tę książkę, aczkolwiek muszę przyznać, że wątek z uchodźcami trochę mnie odstraszył, ale o tym nieco później. Okładka powieści niestety podoba mi się najmniej, jeśli już porównywać ją z poprzednimi częściami. Lubię kolor żółty, aczkolwiek jakoś tutaj to nie współgra. Książka podzielona jest na trzy części, ale raczej podziałka ta nie jest taka istotna. Wspomnieć muszę też o grzbiecie, który troszeńkę mi się złamał, choć przez całą książkę starałem się, żeby takie coś nie nastąpiło.
Jeśli miałbym opisać całą tę pozycję w trzech słowach - zima, uchodźcy i narkotyki. Wiktor Forst siedzi w więzieniu, więc miałem lekkie obawy, że opowieści o nim będą dość monotonne, aczkolwiek myliłem się, i to bardzo. Historia opowiadana jest z trzech perspektyw - Dominiki i Osicy, którzy próbują rozwikłać sprawę zabójstw, Wiktora, który siedzi w więzieniu oraz, według mnie najciekawszej - zabójcy, Iwo Eliasza. Dlaczego jego losy aż tak mnie zaciekawiły? Chyba mi nie zaprzeczycie, że najlepiej czyta się o psycholach i ja na przykład uwielbiam próbować zrozumieć, co siedzi im w głowie. Tu było dość ciekawie, choć jego tożsamość była dla mnie sporym szokiem. Nieco nudnawo było w przypadku pary Wadryś-Hansen, Osica, po prostu jakoś te uchodźcze problemy nie przypadły mi do gustu. Dość nużąco czytało się o tym, jak przez jakieś dwieście stron dochodzą do wniosku, że Bestia powróciła, gdzie ja byłem o tym przekonany od samego początku.
Zacznijmy od minusów, warto mieć to już z głowy. Trawers niósł za sobą kilka zagadek, które były dość kłopotliwe to rozwikłania. Po pierwsze - kwestia zabójstw, które moim zdaniem były bardzo zmanipulowane. Coś przecież wisiało na włosku i jak dla mnie było to oczywistym, że zabójstwa w sezonie zimowym, który dla Bestii może być jak park rozrywki dla dziecka. Po drugie - zupełnie nic nie spoilerując mogę Wam powiedzieć, że w książce pojawiły się w pewnym momencie liczby, które od samego początku coś mi przypominały, jednak dopiero po upływie dwustu stron Forst zrozumiał o co tu chodzi. Serio? Tak trudno byłoby skojarzyć co niesie za sobą ciąg liczb, który łudząco przypomina.. Z resztą, nieważne. Jakoś nie mogłem uwierzyć, że w książce Mroza było coś tak dziecinnie prostego. Do tego książka ta jakoś odbiegała klimatem od poprzednich tomów, choć czytało się fajnie i się wciągnąłem, czułem, że coś tu jest nie tak.
Najważniejszym aspektem tejże książki jest wątek uchodźców. Temat ten ostatnimi czasy jest na ustach całej Europy, więc dość ciekawym posunięciem jest oparcie o to książki. Autor sprytnie wplata w tę całą historię własną opinię odnośnie przyjmowania tych ludzi i mi się udało ją wychwycić, pytanie: czy poprawnie? Sam poniekąd zacząłem się zastanawiać co ja o tym sądzę i - sam nie wiem. Z jednej strony chciałbym, żeby wszyscy ludzie byli szczęśliwi i mieli dach nad głową, jednak społeczeństwo jest i nadal pozostanie negatywnie nastawieni do uchodźców. Chciałbym przyjąć, ale tylko matki z dziećmi, a nie młodych mężczyzn, którzy równie dobrze mogliby zostać w swoim kraju i walczyć. Mróz posłużył się nawet tym znanym cytatem: nie każdy muzułmanin to terrorysta, ale każdy terrorysta to muzułmanin. Niestety, coś w tym jest.
Trzeci tom jest ważną częścią w życiu Wiktora Forsta, niewątpliwie. Przeżywa on taką trochę przemianę, co głównie powodują narkotyki. Nie jest to spoilerem, ale nie podoba mi się wcielenie Forsta narkomana, jakoś przyzwyczaiłem się do tego sarkastycznego i ciętego komisarza, jednak tutaj jego rezon podupadł. Fakt - nadal jest tą samą osobą, która za wszelką cenę dopnie swego. Podczas lektury zastanawiałem się - dlaczego to właśnie Wiktor stał się indywidualnym celem Bestii, jednak kiedy poznałem jego tożsamość wszystko się rozjaśniło. Warto przebrnąć przez całą książkę, aby poznać kim jest Bestia, doznacie niezłego szoku. Nie spodziewałem się, że autor zaserwował nam coś tak oczywistego, ale zarazem takiego, że nikt nie powinien się zorientować. Wiecie o co mi chodzi.
Kiedy skończyłem Trawers nie wiedziałem co mam myśleć. Fakt - cieszyłem się, że wreszcie poznam rozwiązanie tajemnicy Bestii z Giewontu, jednak szkoda mi było żegnać się z Forstem, bo spędziłem fajnie czas, czytając o jego losach. Dlatego też bardzo zależało mi, żeby ta historia była dobrze domknięta, żeby zakończenie rozwaliło mnie podobnie jak w przypadku Ekspozycji i Przewieszenia. Niestety, rozczarowałem się i to tak konkretnie. Liczyłem, że wątek, powiedzmy, pewnej kobiety zostanie rozwiązany w zupełnie inny sposób, a został on potraktowany po macoszemu. Jakby autor nie miał w ogóle pomysłu na to jak to rozwiązać. Cieszy mnie to, że nie było tutaj typowego szczęśliwego zakończenia, aczkolwiek sądzę, że ta trylogia zasługuje na o wiele lepsze zwieńczenie, rzecz w tym, że nie wiem jakie.
Podsumowując Trawers był dobrą książką, jednak pełną błędów. Mróz nadal trzyma poziom, akcja była naprawdę świetna i czytało się dobrze, aczkolwiek mam wrażenie, że zakończenie tej trylogii zasługuje na coś więcej. Cóż - muszę w najbliższym czasie przeczytać pozostałe książki tego autora i zobaczyć, co w trawie piszczy. Szkoda, że ta trylogia dobiega już końca!
Moja ocena: 7/10
Grupa uchodźców miała zostać w Kościelisku tylko przez trzy dni. Wójt zakwaterował ich w sali gimnastycznej, czekając aż rząd znajdzie dla nich stałe miejsce pobytu. Wszystko zmieniło się, gdy przypadkowy turysta został odnaleziony martwy na szlaku prowadzącym na Czerwone Wierchy. Odcięto mu opuszki palców, wybito wszystkie zęby, a w ustach umieszczono syryjską monetę. Czy...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-27
Jest wiele rzeczy, które wie ekscentryczna dwudziestosześciolatka Lou Clark. Wie, ile kroków dzieli przystanek autobusowy od jej domu. Wie, że lubi pracować w kawiarni i że chyba nie kocha swojego chłopaka Patricka. Louisa nie wie jednak, że za chwilę straci pracę i zostanie opiekunką młodego, bogatego bankiera, którego losy całkowicie zmieniły się na skutek tragicznego zdarzenia sprzed dwóch lat. Will Traynor nie ma pojęcia, że znajomość z Lou wywróci jego świat do góry nogami i odmieni ich oboje na zawsze.
O tej książce po prostu nie dało się nie słyszeć. Przez ostatnie miesiące był nią wręcz przesyt, na Instagramie milion zdjęć, pełno recenzji, w których to czytelniczki mówiły jak to ryczały pół nocy. Wszystko to spowodowane ekranizacją (nie oglądałem jeszcze), która zapowiada się naprawdę obiecująco. Ogólnie rzecz biorąc nie chciałem tego przeczytać, sądziłem, że po prostu taka tematyka będzie zbyt przesłodzona i - powiedzmy to wreszcie - jest to książka dla kobiet. Jednak, po lekturze mogę powiedzieć tak - bzdura jeśli chodzi o płeć. I faceci znajdą tu coś dla siebie. Przed przeczytaniem dzieła Moyes nie stawiałem jakichś większych oczekiwań, ponieważ spośród wszystkich pozytywnych recenzji dało się znaleźć takie negatywne, wobec których mam lekkie zastrzeżenia.
Wyjątkowo miałem okazję przeczytać Zanim się pojawiłeś w okładce filmowej, która naprawdę mi się podoba. Jest to jedna z nielicznych tego typu książek, które mają przyzwoite filmowe wersje. Nie podoba mi się mimo wszystko wydanie powieści pod względem technicznym - jest ona dość wysoka i nie zgrywa się z innymi pozycjami na półce, nie mówiąc nawet o drugim tomie, do tego podczas lektury złamał mi się grzbiet. Opowieść ta opowiedziana jest przez główną bohaterkę Louisę Clark, która równorzędnie jest narratorką powieści. Choć, zdarzają się wyjątki, ponieważ bodajże trójka postaci drugoplanowej dostało swój rozdział w spadku. Mogę się nieco przyczepić do rozdziałów, a szczególnie do ich długości, która była dość znaczna. Wolę, kiedy są one krótkie.
Jak się okazało przez długi czas byłem przekonany, że książka ta jest historią miłosną. A no właśnie, że nie! Miłość pomiędzy Lou a Willem wiedzie główny prym dopiero przy końcówce (co w sumie nie jest spoilerem). Przez większą część powieści mieliśmy okazję obserwować takie jakby dojrzewanie do przyjaźni i ostatecznie miłości, co było naprawdę świetne. Mogliśmy dostrzegać zmiany u dwójce głównych postaci, bo oboje mieli co w sobie zmieniać. Nie podobało mi się niestety pokazanie relacji Louisy i jej chłopaka Patricka. Nie rozumiem dlaczego ta dziewczyna męczyła się w związku, który ogranicza ją ze wszystkich stron. Jeśli mówimy już o przyjaźni, ciekawie przedstawiona jest też znajomość Willa z Nathanem, polubiłem pielęgniarza, był takim rozważnym, ale nieco niezdarnym bohaterem.
Poświęćmy jeden akapit dwójce głównym bohaterom, bo warto wspomnieć o nich kilka słów. Louisa Clark ma dwadzieściasześć lat i brak koncepcji na swoje dalsze życie. I ubiera się dość ekscentrycznie. Powiem Wam, że mnie czasami ona śmieszyła. Była taką postacią, która sprawia, że na samą myśl o niej się uśmiechamy, oczywiście - miała ona pełno wad i jej myślenie można pozostawić bez komentarza, aczkolwiek ja bardzo ją polubiłem. Natomiast Will Traynor ma trzydzieścipięć lat i ma po prostu dość życia. Co tu dużo mówić - nie przepadam za nim. Starałem się zrozumieć jego sytuację i przysłowiowo wejść w jego buty, ale bycie opryskliwym i chamskim dla wszystkich wokół z pewnością nie poprawi stanu chłopaka. Mimo wszystko zwieńczenie jego historii pozostawiło mnie w pewnej nostalgii i nadal nie potrafię zrozumieć jego decyzji.
Według mnie najważniejszym i bez dwóch zdań najbardziej wartym uwagi wątkiem jest niepełnosprawność Willa i ogólna perspektywa na ten stan. Podczas lektury wiele razy zastanawiałem się, czy ja poradziłbym sobie na miejscu chłopaka. Ludziom z pełną sprawnością bardzo łatwo jest mówić o tym stanie, przecież po tym da się żyć - nie zawsze. W mojej rodzinie mam jedną taką, trochę podobną sytuację i z pewnością lektura tej książki dała mi nowy pogląd na tę chorobę. Z uśmiechem patrzyłem na starania Lou, żeby każdą sekundę zupełnie nowego życia Willa wypełnić emocjami i szczęściem, które w końcu było nieodłączne jeszcze kilka lat temu. Bardzo ciekawą perspektywą były przygody biznesmena, w sumie takie gorzkie zderzenie z niepełnosprawnością, jakiego doświadczył Will było naprawdę złe. Podejrzewam, że niejedna osoba po prostu by się załamała.
Ciekawe według mnie były też wątki poboczne, mówię tu głównie o siostrze Louisy Katrinie. W literaturze brakuje (przynajmniej mnie) książek z wątkiem macierzyństwa, przecież bycie rodzicem nie może ograniczać nas w samorealizacji. Jak najbardziej rozumiałem Treenę, jednak fakt dokonany przed jakim rodzina postawiła Lou był po prostu nie w porządku. Miałem ochotę walnąć i to mocno ojca dziewczyny, typowy Janusz, którego ulubionym zajęciem jest picie piwa i leżenie na kanapie. Jeśli chodzi o zakończenie - nadal nie jestem w stanie zrozumieć chłopaka i tej decyzji. Życie jest po prostu za krótkie na takie uchybienia. Jednak, od połowy książki znane mi było zakończenie, bo to po prostu było bardzo przewidywalne. Nie jestem również przekonany do kontynuacji, mam wrażenie, że ta historia jest już skończona, więc nie wiem czy chwycę po następną część.
Podsumowując, Zanim się pojawiłeś jest bardzo przyjemną historią, która zatacza naprawdę poważne tematy. Mimo wszystko to opowieść na raz, do której nie zamierzam już wracać. Czytając tę książkę byłem naprawdę pozytywnie zaskoczony, ponieważ nie spodziewałem się, że będę nią tak zachwycony. Jak już wcześniej mówiłem - nie jestem przekonany do kontynuacji, ale rozważę lekturę. Polecam, przyszykujcie chusteczki, choć ja nie płakałem.
Moja ocena: 9/10
Jest wiele rzeczy, które wie ekscentryczna dwudziestosześciolatka Lou Clark. Wie, ile kroków dzieli przystanek autobusowy od jej domu. Wie, że lubi pracować w kawiarni i że chyba nie kocha swojego chłopaka Patricka. Louisa nie wie jednak, że za chwilę straci pracę i zostanie opiekunką młodego, bogatego bankiera, którego losy całkowicie zmieniły się na skutek tragicznego...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-21
Ta gra to Panika. Nikt nie wie, kim są sędziowie, którzy wymyślają zadania i odpowiadają za jej przebieg. Uczestnicy są zmuszeni do przesunięcia własnych granic, do wyjścia poza strefę bezpieczeństwa, do stawienia czoła najgłębszym lękom. Dziewczyna ma na imię Heather. Od zawsze pogardzała grającymi w Panikę. Ale kiedy jej chłopak odchodzi do innej, pełna wściekłości, bólu i rozpaczy zmienia swoje podejście i decyduje się przystąpić do rywalizacji. Nigdy się nie spodziewała, że to zrobi. Aż do tego lata.
Wobec Paniki miałem dość spore oczekiwania. W końcu w pobliżu premiery był wokół niej tak duży szum, że po prostu nie dało się przemknąć obok niej niespostrzeżenie. Pamiętam, że jeszcze kilka miesięcy temu byłem bardzo bliski do kupienia jej w księgarni, jednak po lekturze tejże książki jestem zadowolony, że nie stanie ona na mojej półce. Lekturę umożliwiły mi dziewczyny z bloga Z książką w kieszeni, które zorganizowały Book Tour, w którym główną rolę zagrała właśnie ta książka. Nie ukrywam, iż dotarła do mnie w dość dyskusyjnym stanie, ale przynajmniej ciekawym doświadczeniem było przeczytanie tak podniszczonej książki - ja nigdy nie doprowadziłbym do takiego stanu. Albo przynajmniej teraz tak mówię.
Powiedzmy sobie trochę o wydaniu samej książki. Okładka jest dość.. dziwna. Gdyby wyciąć z niej twarz tej dziewczyny uznałbym ją za jedną z lepszych, jednak nie lubię, kiedy wydawcy narzucają nam wyobrażenie głównej bohaterki i przyznajcie, że po prostu nie sposób nie utożsamić Heather z tą postacią. Podobają mi się tu również te żółte wstawki, uwielbiam ten kolor. Powieść nie jest długa, czyta się dość szybko, chociaż mi trochę ta lektura zajęła. Warto wspomnieć, że nazwą każdego rozdziału jest data. Co ciekawsze - daty są takie wakacyjne, bardzo fajnie jest czytać o czymś co miało miejsce tego samego dnia, w którym właśnie to czytam. Z takich smaczków mogę Wam powiedzieć, że historia opowiadana jest z dwóch perspektyw - Heather i Dodge'a. Jednak która z nich podobała mi się bardziej? Sam nie wiem.
Czytając opis z tyłu książki dotyczący tworu Oliver moją uwagę przykuła gra zwana Paniką. Z początku porównywałem sobie ją do tych wszystkich programów typu reality show, w których grupa śmiałków ma niebezpieczne zadania do wykonania, a najlepszy zgarnia całą pulę. Tu w sumie jest to samo, jednak nie ma tu tak zwanej opieki medycznej, a wszystko jest po prostu nielegalne. Z początku liczyłem, że to właśnie grze autorka poświęci najwięcej czasu, cóż - niestety się przeliczyłem. Jest ona po prostu potraktowana po macoszemu, stanowi jedynie tło całej powieści, która opiera się głównie na rozterkach głównych bohaterów. Cała ta rozgrywka ma dość tajemniczą otoczkę i te wszystkie opisy dawnych edycji skłoniły mnie do przemyśleń - czy ja faktycznie wziąłbym w czymś takim udział?
Powiedzmy sobie szczerze - byłem bardzo ciekawy prozy Lauren Oliver. Jeszcze nigdy nie miałem styczności z jej książkami, więc intrygowało mnie co one w sobie skrywają. Niestety wiem, że genialny pomysł, ale kiepskie wykonanie. Spójrzmy prawdzie w oczy - idea zawarta w Panice była rewelacyjna, jeśli miałbym ocenić ją jedynie po opisie, dałbym maksymalną notę. Mnie tu po prostu czegoś brakowało. Pełno tutaj było absurdów, jak na przykład wątek tygrysów, który sprawił, że poważnie zacząłem zastanawiać się czy mam kontynuować tę pozycję. Mam wrażenie, że gdyby za napisanie tej powieści zabrałaby się taka autorka jak C.J. Daugherty albo Michelle Hodkin wyszłoby to znacznie lepiej. Pisarce nie udało się zbudować tego mrocznego klimatu, a już kreacja bohaterów jest totalną porażką.
Uwaga skupia nam się w tym przypadku na Heather i Dodge'u. Dziewczyna ta jest kompletnym zerem, jej matka ma na względzie kontakty z jakimiś mężczyznami, a jej córki po prostu dla niej nie istnieją. Z początku nawet ją polubiłem, aczkolwiek kiedy dowiedziała się o zdradzie jej chłopaka zaczęło się po prostu piekło. Ciągłe czytanie o jej lamentach i płaczach jaka to ona jest okropna i bezwartościowa, bo chłopak ją rzucił. Litości! Do tego myślę, że autorka próbowała wykreować ją jako drugą Katniss Everdeen, a ta bohaterka nie lubi być kopiowaną. Za to Dodge był postacią, która nieco mnie przerażała. Chociaż miał łatwiejszą sytuację życiową niż Heather jakoś ta jego zaciętość w działaniach i wręcz szaleństwo było dość dziwne. Oprócz tego był po prostu nijaki. Jeśli chodzi o perspektywę - opowieść o Heather była po prostu ciekawsza.
Na czytałem się wielu recenzji dotyczącej Paniki, jednak w pamięć zapadło mi, że w jednej z nich autorka napisała, że najlepszy w tej powieści jest wątek miłosny. Zaraz, zaraz. Ale gdzie? Z tego co czytałem wcale nie wynika, że tam był jakoś bardziej rozwinięty wątek z miłością w tle. Okej - Dodge i Heather ostatecznie wiążą się z pewnymi postaciami, aczkolwiek na pierwszy plan się to nie wysuwa. Równie dobrze mogę stwierdzić, że to nie istnieje. Warto zwrócić uwagę na postacie drugoplanowe, takie jak Natalie, przyjaciółka Heather, która po prostu jest idiotką, która mówiąc szczerze jakoś mnie nie ujęła, oraz Bishop, który jest chyba najciekawszym bohaterem tejże książki, jednak dlaczego? O tym Wam niestety powiedzieć nie mogę. Jako ciekawostkę dodam, że początkiem gry jest skok do wody z klifu - w kreskówce Wyspa Totalnej Porażki (którą wielbie) jest identycznie. Nie skoczysz, nie grasz - wypisz wymaluj ściągnięte.
Zakończenie książki jest do bólu przewidywalne. Myślałem, że autorka ostatecznie jakoś mnie zaskoczy i moja opinia na temat tej pozycji ulegnie pozytywnej zmianie. A jednak umie ona tylko rozczarowywać. Od samego początku książki byłem przekonany o rezultacie rozgrywki, już mogła chociaż wybrać inną osobę, ale Lauren Oliver poszła po prostu po linii najmniejszego oporu. W sumie to cieszę się, że przeczytałem tę powieść. Przynajmniej nie będę już sięgał po pozostałe twory tej autorki. Z tego co widziałem na pewnej grupie na Facebooku nie są one wcale lepsze od tego klumpa.
Podsumowując Panika to bezapelacyjnie największy zawód książkowy w tym roku. Liczyłem na pełną akcji i mroku opowieść o niebezpiecznej grze, a dostałem nudną i do bólu przewidywalną książkę z kopią Katniss Everdeen w roli głównej. Autorka nie tyle co zaczerpnęła inspiracji z innych dzieł, co zrobiła to w tak zły sposób, że po prostu tego nie skomentuje. Omijajcie szerokim łukiem, dobrze Wam radzę.
Moja ocena: 3/10
Ta gra to Panika. Nikt nie wie, kim są sędziowie, którzy wymyślają zadania i odpowiadają za jej przebieg. Uczestnicy są zmuszeni do przesunięcia własnych granic, do wyjścia poza strefę bezpieczeństwa, do stawienia czoła najgłębszym lękom. Dziewczyna ma na imię Heather. Od zawsze pogardzała grającymi w Panikę. Ale kiedy jej chłopak odchodzi do innej, pełna wściekłości, bólu...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-14
Travis ma 16 lat, superdziewczynę i nieuleczalnego raka. Staje przed wyborem: śmierć lub eksperymentalna operacja, która polega na przeszczepieniu mu zdrowego ciała od szyi w dół. Jest jeden problem - na razie rozwój medycyny nie pozwala na przeprowadzenie tak skomplikowanego zabiegu, dlatego chłopak musi zostać wprowadzony w śpiączkę podobną do hibernacji i czekać. Żegna się z bliskimi, bo nie wie, czy i kiedy się z nimi zobaczy. Budzi się pięć lat później. Świat z pozoru jest taki sam jak dawniej, jednak powrót do życia wygląda inaczej niż Travis sobie wyobrażał. Jego przyjaciele są już na studiach, rodzice coś przed nim ukrywają, a dziewczyna ma narzeczonego.
Bez dwóch zdań jest to jedna z najbardziej oryginalniejszych książek młodzieżowych z jakimi miałem do czynienia. Sam zacząłem interesować się nią w pobliżu premiery, jednak dopiero znakomite (o ironio!) promocje na Znaku pozwoliły mi zaopatrzyć się z nią w przystępnej cenie - 16 złotych z wysyłką. No kto by nie wziął? Z myślą, że lektura ta będzie dość lekka zabrałem ją ze sobą w góry, w końcu siedem godzin siedzenia w samochodzie mogłoby być urozmaicone lekturą. I powiem Wam, że nawet nie zorientowałem się kiedy skończyłem, tak się wciągnąłem. Jednak, z doświadczenia wiem, że książka może mi się nie spodobać, chociaż czytałem jak najęty. Czy tak było tym razem?
Gdyby nie okładka, jaką przygotowało dla czytelników wydawnictwo zapewne nie zwróciłbym uwagi na tę pozycję. Oprawa jest naprawdę imponująca i przyjemna dla oka, wszystko ładnie spowite kolorem pomarańczowym, który pasuje tu jak ulał. Książka nie należy to długich - ma zaledwie 350 stron i napisana jest w miarę przystępnym językiem, który powoduje, że wciągamy się bez bicia. Warto wspomnieć, że powieść ta jest pierwszą, która wydana jest z nowym logiem Moondrive, które jest naprawdę bardzo ładne. Uważam, że wygląda ono przede wszystkim świeżej i nowocześniej od poprzedniego. Cieszę się, że to wydawnictwo rozwija się w tak szybkim i pozytywnym tempie.
Spodziewałem się z lekka, że otrzymam tutaj książkę, która będzie miała w sobie chociaż trochę smaczków z dziedziny medycyny. No cóż - z lekka się przeliczyłem. W większości powieść ta opowiada o powrocie Travisa, gdzie akcja mam miejsce głównie w liceum. Sam zastanawiałem się, jak by to było, kiedy zasnąłbym na pięć lat, obudziłbym się, a moja rzeczywistość zmieniłaby się nie do poznania. Uwielbiam książki, które skłaniają nad do przemyśleń, ta właśnie taką była. Warta uwagi jest też ta cała otoczka związana z tą pozycją - z jednej strony uśmiałem się jak nigdy podczas lektury, ale posiada ona też smutne momenty. Jeden z nich sprawił, że byłem bliski uronienia kilku łez, dokładnie mówię tutaj o zakończeniu.
Powróćmy może jeszcze do pozytywnych stron tej książki, bo mimo, że było ich sporo, ten negatywne znacznie przeważały. Bardzo ciekawie przedstawiona jest tu kwestia przyjaźni - tej starej i nowej. Mamy tu też taki malutki zalążek wątku homoseksualnego, aczkolwiek z pewnością nie jest on tak wyeksponowany, żeby komukolwiek przeszkadzał. Kyle to osoba, która mi zaimponowała. Osobiście sam nie potrafiłbym rozmawiać z kimś, kto jeszcze kilka miesięcy temu był uznany jako osoba zmarła. Autorowi wyszły dość dobrze zwroty akcji, które przygotował. Mówię tutaj przede wszystkim o losie rodziców Travisa, którego się nie domyśliłem, a naprawdę był do wydedukowania. Pozytywnym aspektem są też rozmowy z drugim człowiekiem na świecie, który oszukał śmierć.
Skupmy się teraz na negatywach, których jest trochę więcej. Travis Coates czyli główny bohater książki to jedna z najdziwniejszych postaci, jakie miałem okazję poznać. Jestem w stanie zrozumieć jego sytuację, przecież nie każdy musi tyle przejść, ale te jego humory były po prostu nie do zniesienia. Do pewnego momentu miałem ochotę stwierdzić, że rozumiem go i jestem wyrozumiały, jednak po akcji z oświadczynami jestem w stanie stwierdzić, że jest to najbardziej dziecinna postać w wszystkich książkach, jakie miałem okazję przeczytać. Mocne? Przeczytajcie, a sami zrozumiecie. Sam mam dość mało wiosen, ale nigdy nie postąpiłbym w podobny sposób. Po prostu poniżej krytyki. Zupełnie tak samo oceniam zachowanie Cate, nie przypadła mi do gustu na dziewczyna.
Nie spodobał mi się ten powrót Travisa do liceum, po prostu został potraktowany po omacku. Wszystko było takie przerysowane, jakoś nie chcę mi się wierzyć, że każdy uczeń w szkole byłby zafiksowany chłopakiem, któremu amputowano głowę. Powiedzmy sobie trochę o stylu pisania autora. Bardzo łudząco, ale to bardzo przypominał mi pióro mojego ulubionego pisarza Matthew Quicka - nawet jego blurb znajduje się na okładce tejże powieści. Fakt - czytało się całkiem przyjemnie, ale mam wrażenie, że to ciągłe wzorowanie się na innych autorach było dość bezcelowe. Trzeba to powiedzieć - czegoś mi brakowało. Błędów było tyle samo co tych pozytywnych rzeczy, ale tej całej historii brakowało jednego puzzla, który by ją dopełnił. Niestety jakoś nie potrafię go odnaleźć.
Zakończenie książki pozostawiło mnie w jakiejś konsternacji. Z jednej strony nie wyjaśniło nic, a nic, jednak trafiło w punkt. Chociaż niesmak po akcji z oświadczynami pozostał byłem bliski uronienia kilku łez podczas pewnego spotkania. Cóż - niewątpliwie było to wzruszające. Po skończeniu tejże pozycji miałem pełno myśli w głowie. Nie potrafię ich pozbierać do tej pory. Autor napisał coś tak dziwacznego, że nie mogę się nadal nadziwić.
Podsumowując Chłopak, który stracił głowę to książka bardzo dziwna i przede wszystkim oryginalna. Niemniej jednak muszę przyznać, że to na pewno jedyna w swoim rodzaju młodzieżówka. Na rynku wydawniczym jest bardzo mało tego typu powieści. Tyle błędów, tyle pozytywów. Być może dałem dość zawyżoną oceną, ale mam mętlik w głowie.
Moja ocena: 7/10
Travis ma 16 lat, superdziewczynę i nieuleczalnego raka. Staje przed wyborem: śmierć lub eksperymentalna operacja, która polega na przeszczepieniu mu zdrowego ciała od szyi w dół. Jest jeden problem - na razie rozwój medycyny nie pozwala na przeprowadzenie tak skomplikowanego zabiegu, dlatego chłopak musi zostać wprowadzony w śpiączkę podobną do hibernacji i czekać. Żegna...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-08
Aelin Ogniste Serce przeżyła już bardzo wiele. Na jej oczach ginęli jej najbliżsi, harowała w męczarniach w Kopalni w Endovier. Ale nastał tego kres. Po powrocie z Wendlyn odkrywa, że Adarlan zmienił się nie do poznania. Jej - niegdyś najbliższy ukochany - Chaol staje na czele ruchu Buntowników, a Dorian nie jest już tym kim myślała, że jest. Aelin wraca, by zemścić się na tych, którzy skrzywdzili jej bliskich, odzyskać tron i stanąć twarzą w twarz z cieniami przeszłości. A przede wszystkim po to, by chronić tych, którzy jej pozostali.
Moja miłość do serii Sary J. Maas po lekturze trzech pierwszych tomów była czymś nie do opisania. Autorka sprawiła, że zakochałem się w przygodach Aelin bez reszty. Bez wątpienia ma ona taki wyjątkowy talent pisarki, który sprawił, że z reguły przeciwnik fantastyki dał książce z tego gatunku maksymalną notę. Mimo wszystko lektura czwartej części cyklu pozostawała dla mnie zagadką. Osoby z innych krajów, w których książka ta miała już swoją premierę pozostawiały recenzje, które tylko i wyłącznie rozbudzały moje chęci do zapoznania się z treścią tej powieści. No i przeczytałem. Nie ukrywam, iż przebrnięcie przez nią było czymś łatwym. Wróć. Nie spodziewałem się, że uda mi się tego dokonać w stosunkowo tak krótkim czasie. Zacznijmy od początku.
Cegła. To jedno słowo wystarczy mi do opisania wydania Królowej cieni. To 840 stron epickiej literatury, która nie pozostawi po nas nawet jednego wytchnienia. Mi udało się przebrnąć przez nią w prawie dwa tygodnie, jednak dnia kiedy ją kończyłem przeczytałem ponad 300 stron, bo tak mnie to zaintrygowało. Ta książka wciąga bez bicia, żadna stronica nie pozostawiła po mnie krzty nudy. Z takich suchych faktów mogę Wam powiedzieć, że pozycja ta podzielona jest na dwie części. Tym razem ich nazwy nie są tak istotne, jak było to w przypadku trzeciego tomu tejże opowieści. Mogę się z lekka poskarżyć na to wydanie, ponieważ napis na okładce mi się trochę starł, co zaniepokoiło mnie konkretnie.
Czytając tę powieść miałem pewne skojarzenie, jakby nie była to książka z serii Szklany tron. Odnosiłem wrażenie, że czytam coś co jest początkiem jakiejś nowej trylogii, cały ten świat wraz z bohaterami wyewoluował, i to tak konkretnie. To samo ze stylem pisania Sary J. Maas - widać, że jest coraz odważniejsza w tworzeniu. Wykreowała ona tak przemyślane i bardzo ciekawe uniwersum, że głowa mała. Mam wrażenie, że wcześniej ograniczała się z lekka do Wendlyn i Adarlanu, jednak po lekturze tej powieści takie miejsce jak Rifthold na pewno pozostanie w mojej głowie na dłużej. Jestem wręcz pewien, że zmiana ta nie przebiegłaby bez ingerencji jednej postaci. Najważniejszej postaci w tej serii. Myślę, że warto skupić się na niej na tyle, żeby poświęcić jej jeden akapit.
Aelin Ashryver Galathynius zabiła Celaenę Sardothien. Z zimną krwią. Ta zmiana bardzo, ale to bardzo przypadła mi do gustu, ponieważ postać o której mieliśmy okazję czytać w pierwszych trzech częściach była jeszcze dość niedojrzała. Do czynienia mieliśmy jeszcze z dziewczyną, która nie do końca wiedziała czego chciała. W Królowej cieni poznajemy ją zupełnie na nowo. Dojrzała na tyle, żeby nazywać się pełnoprawną królową. Fakt faktem ma ona jeszcze pewne słabości, jednak każda osoba stąpająca po tej Ziemi je przecież ma. Aelin przeistoczyła się w prawdziwą kobietę, która ma odwagę zabić swoich najbliższych przyjaciół dla dobra jej królestwa. Dla dobra jej dziedzictwa i bliskich.
Zaspoileruje Wam te recenzję, ale może poprę przykładem dlaczego dałem tej powieści notę 10/10. Głównie przez ten świat, który poznajemy praktycznie od podstaw w czwartej części cyklu. Czytając o tych baśniowych legendach z przeszłości Adarlanu czułem się jakbym sam stąpał po tych ziemiach. Jeszcze nigdy nie widziałem tak znakomicie skonstruowanego świata z magią i przywódcami, którzy pomimo wielu lat po śmierci są żądni zemsty. To uniwersum nie ogranicza się tylko i wyłącznie do ludzi - Fae, wiedźmy oraz Valgowie, czyli według mnie najciekawszy aspekt książki. Te istoty sprawiły, że z lekka bałem się spać. Same plany pewnych ludzi odnośnie mieszanki tych istot z pewnymi innymi dziwadłami przyprawił mnie o naprawdę kilka min zdziwienia.
Swoją przemianę przechodzą również inni bohaterowie. Chaol, czyli postać, którą kiedyś darzyłem ogromną sympatią na samym początku książki sprawiła, że miałem ochotę obić mu zęby, jednak los jaki przyprawiła mu Maas jest wprost okrutny. Natomiast pogłębia się moje pozytywne odczucie wobec Aediona - ten chłopak jest nieraz tak infantylny, że wzbudzał u mnie uśmiech. Nie brakuje tu nowych bohaterów, których jest naprawdę sporo - polubiłem bardzo Nesryn i Lysandarę (swoją drogą to podobnież nie jest nowa postać, bo pojawiła się w nowelkach, to prawda?). Powraca również Arobbyn, którego wątek potoczył się w dość dziwacznym kierunku. Wolałem, żeby rzeczy te wydarzyły się w trochę bardziej brutalny sposób, w końcu każdy powinien dostać to na co zasłużył.
Nie mogę nie wspomnieć tu też o wiedźmach, których wątek bardzo ciekawie się rozwinął. Manon Czarnodzioba stała się taką jakby drugą Celaeną, choć czasami jej upartość mnie irytowała. Wiedźma musi poradzić sobie z nową rolą i podjąć decyzje, które są naprawdę trudne. Do tego wątku dodana jest taka jakby świeżość w postaci Elide - dziewczyna, która z początku brana jest za szpiega zostaje jedną z bardziej istotnych bohaterek w całym cyklu. Ucieszyłem się też z faktu, iż autorka przytacza nam przeszłość niektórych istot - dawne losy Asterin naprawdę mną wstrząsnęły. Fani wywern mogą być trochę nie pocieszeni, aczkolwiek Abraxos odgrywa tu o wiele mniejszą rolę niż w trzecim tomie.
Zakończenie powieści jest dość dyskusyjną kwestią. Ostatnie sto stron było przepełnione akcją, która co rusz dawała mi nowe powody do zawału serca. Był też moment, kiedy krzyczałem, a w końcu okazało się, że postać ta pozostaje przy żywych. Dzięki autorko, moi sąsiedzi myślą pewnie, że jestem debilem. Tym razem Maas nie dała nam na tacy zakończenia, które sprawiłoby, że musimy sięgnąć po następny tom, wręcz przeciwnie - jest ono dość spokojne i gdyby pojawił się tam epilog mogłoby równie dobrze być zakończeniem całej serii. Dlatego też jestem niezmiernie ciekawy co wydarzy się w piątej odsłonie, bo podejrzewam, że dość trudno będzie wybrnąć z takiego obrotu wydarzeń.
Podsumowując Królowa cieni to książka, która była pierwszą, o której nie mogłem przestać myśleć. Ciągle głowiłem się i próbowałem zrozumieć jak tak młoda osoba mogła wykreować tak skomplikowany świat. 840 stron znakomitej literatury, gdzie akcja jest nieodłączna. Przemiany bohaterów i spiski, które niekiedy były tak przemyślane, że zdołałem tylko złapać się za głowę. Bez dwóch zdań jest to do tej pory najlepszy tom z tej serii. Polecam bardzo!
Moja ocena: 10/10!
Aelin Ogniste Serce przeżyła już bardzo wiele. Na jej oczach ginęli jej najbliżsi, harowała w męczarniach w Kopalni w Endovier. Ale nastał tego kres. Po powrocie z Wendlyn odkrywa, że Adarlan zmienił się nie do poznania. Jej - niegdyś najbliższy ukochany - Chaol staje na czele ruchu Buntowników, a Dorian nie jest już tym kim myślała, że jest. Aelin wraca, by zemścić się na...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zamachowiec zajmuje przedszkole, grożąc że zabije wychowawców i dzieci. Policja jest bezsilna, a mężczyzna nie przedstawia żadnych żądań. Nikt nie wie, dlaczego wziął zakładników, ani co zamierza osiągnąć. Sytuację komplikuje fakt, że transmisja na żywo z przedszkola pojawia się w internecie. Służby o pomoc proszą Gerarda Edlinga, byłego prokuratora, który został dyscyplinarnie wyrzucony ze służby. Edling jest specjalistą od kinezyki, nauki zajmującej się badaniem komunikacji niewerbalnej. Rozpoczyna się gra między ścigającym, a ściganym, w której tak naprawdę nie wiadomo kto jest kim.
Gdy po raz pierwszy przeczytałem Behawiorysty, pomyślałem: wow, czegoś takiego chyba jeszcze nie było. I faktycznie, dawno nie spotkałem się z powieścią, która ma tak ekscentryczny opis. Ale zacznijmy od początku. Patrząc na kolejną zapowiedź od Remigiusza Mroza chyba każdy ma już lekko dosyć. Pisarz ma chyba niezłą wenę, bo przez ostatni rok odczułem przesyt jego nowymi książkami. Jednak, ta jakoś mnie trafiła. Po trylogii z Wiktorem Forstem byłem głodny jego prozy, jest zdecydowanie jedyna z swoim rodzaju. Jeśli chodzi o okładkę, to wygląda ona naprawdę przyzwoicie. Postawiono w tym przypadku na minimalizm, co należy docenić, ponieważ dobrze przedstawia klimat książki. Kto przeczyta nową książkę Mroza, inaczej spojrzy na tę oprawę.
Powieść pisana jest początkowo z trzech perspektyw - Gerarda, Kompozytora oraz Beaty Drejer, która odpowiada za prokuraturę. Z czasem to wszystko się zmienia i wymieniać można byłoby bardzo długo, lecz nie w tym rzecz. Miałem wrażenie, że autor trochę się pogubił w tym wszystkim i miejscami powinno być to bardziej ułożone. Powiedzmy sobie szczerze - nie jest to książka łatwa. Niektórych rzeczy być może nie zrozumiałem, aczkolwiek intencje autora zostały przeze mnie rozszyfrowane. Jest to dobra pozycja pod względem psychologii, czytając można było się wczuć w tę całą otoczkę. Wykreowanie otoczenia wyszło Mrozowi bardzo dobrze, jak wiadomo akcja miejsce ma w Opolu, czyli rodzinnej miejscowości autora, więc to oceniam jak najbardziej na plus. Mogliśmy dzięki temu dowiedzieć się trochę więcej na temat tego miejsca, co czasami też działało w drugą stronę, bo niektórych miejsc po prostu nie znałem.
No cóż, kiedyś trzeba porozmawiać o Gerardzie Edlingu. Przed lekturą książki bardzo obawiałem się, żebyśmy nie dostali tutaj kopii Wiktora Forsta. Czy tak się stało? Poniekąd tak. Jest to zdecydowanie mocny i dziwny mężczyzna, w przeciwieństwie do bohatera trylogii z Giewontem w tle ma rodzinę i mocne przywiązanie do wiary. Spodziewałem się, że dostaniemy jakiegoś zupełnego dziwaka, jednak Gerard był w miarę okej, ujmując mu jego głupotę w działaniu, o tym musicie już przeczytać. Niestety w drugiej części książki nie znalazłem praktycznie żadnych różnic pomiędzy Forstem a Edlingiem. Autor niestety nie potrafił zapomnieć o takim osobniku jakim jest niesforny komisarz, a gdyby udało mu się wykreować kogoś nowego, wyszłoby to znacznie lepiej. Warto wspomnieć o fakcie, że niektóre szczegóły pokrywają się z tymi z Ekspozycji jak na przykład telewizja NSI.
Czas powiedzieć, co nie podobało mnie się w Behawioryście. Początek był naprawdę obiecujący, wypłynąłem na głęboką wodę i naprawdę przypadło mi to do gustu. Jednak im dalej w las, tym gorzej. Od momentu tzw. ucieczki (nie chcę spoilerować) wszystko zaczęło zmierzać ku równi pochyłej. Autor zaczął się trochę w tym wszystkim gubić i odnoszę wrażenie, że po prostu zabrakło mu pomysłów. Był pewien czas nudy i znowu przesyt emocji. Umiejętność dobrego wyważenia tego wszystkiego mogłaby okazać się tu niezbędna. W tym przypadku, powiedzenie Im mniej, tym lepiej byłoby jak najbardziej trafne. Zwróciłem też uwagę na fakt, że cała ta powieść była niczym jak z Hollywoodzkiego filmu, a spójrzmy na to realistycznym okiem, jesteśmy w Polsce i rzadko kiedy dzieją się tu takie sytuacje. Brak realizmu jest kolejnym minusem tej książki.
Przejdźmy może do pozytywów, ponieważ one też tutaj występują. Utwierdzam się w przekonaniu, że Remigiusz Mróz nie wie co to temat tabu. Bardzo dobrze porusza kwestie, o których na co dzień nie rozmawiamy, tj. pedofilia czy przemoc. Behawiorysta pomimo wad udowodnił mi, że ludzkie bestialstwo nie ma granic, kiedy czytałem niektóre sceny musiałem robić sobie krótkie przerwy, bo taki natłok emocji na jeden raz przynosi nieoczekiwane skutki. Nie ulega wątpliwości fakt, że książka skłania do myślenia. Nasze społeczeństwo w dzisiejszym świecie potrafi zniszczyć człowieka i patrząc nawet na niektóre osoby wokół mnie zabawa może być bezlitosna. Zbesztajmy kogoś, tylko żeby się pośmiać. Nadal tego nie pojmuje. Oczywiście w powieści Mroza to wszystko ma bardziej krwawe rezultaty, ale jestem pewien, że mamy w sobie więcej jadu, niż myślimy.
Od siebie mogę Wam powiedzieć, że nowa pozycja napisana przez Remigiusza Mroza pomogła mi na konkursie z języka polskiego. Tak, dobrze widzicie. Pytania toczka w toczkę Wam nie przytoczę, ale chodziło, żeby odwołać się do tekstu z literatury odnośnie tego, jak technologie mogę nami manipulować. Idealny przykład, to co Kompozytor wywołał organizując Koncert Krwi przekracza nasze wszystkie oczekiwania. Niby kuriozalna sytuacja, ale ludzie śledzili i co najgorsze - głosowali. Sam próbowałem się zastanowić kogo ja bym uratował, jednak wybory, które zaserwował nam pisarz są po prostu nie do przejścia. To wybór między młotem a kowadłem.
Pomimo wad Behawiorysta jest specyficzną, ale udaną powieścią. Doceniam ją głównie dzięki morałowi i wnioskom, które są naprawdę wstrząsające. Dawno nie widziałem tak oryginalnego pomysłu na książkę, Mróz wydaje ostatnio bardzo wiele książek, jednak ta mu wyszła. Spodoba się znacznie bardziej osobom, które nie miały okazję przeczytać trylogii z komisarzem Forstem, niestety zbyt wiele tu podobieństw. Mimo wszystko mogę polecić, ale panie Mrozie, niech pan trochę odpocznie i przestanie tyle wydawać, bo ludzie mogą się przejeść.
Moja ocena: 7/10
Zamachowiec zajmuje przedszkole, grożąc że zabije wychowawców i dzieci. Policja jest bezsilna, a mężczyzna nie przedstawia żadnych żądań. Nikt nie wie, dlaczego wziął zakładników, ani co zamierza osiągnąć. Sytuację komplikuje fakt, że transmisja na żywo z przedszkola pojawia się w internecie. Służby o pomoc proszą Gerarda Edlinga, byłego prokuratora, który został...
więcej Pokaż mimo to