-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2017-01-25
2016-10-26
Choroba Maddy jest bardzo rzadka. Mówiąc krótko - ma alergię na cały świat. Od siedemnastu lat nie opuszcza domu, a jedynymi osobami, które widuje są jej mama i pielęgniarka. Pewnego dnia dziewczyna musi zmierzyć się ze światem zewnętrznym, kiedy na przeciwko jej domu przeprowadza się Olly. Czy dziewczyna będzie potrafiła zmienić swoje życie i podejmie największe ryzyko dla tej znajomości?
Przyznajcie sami - ta okładka przyciąga wzrok. Kiedy dowiedziałem się o istnieniu tej pozycji, zachwyciłem się wydaniem - taka wiosenna oprawa jest godna podziwu. Wiecie, nie powinno się oceniać książki po okładce, jednak czy okładka ma coś wspólnego z treścią? Nie powiedziałbym. Zacznijmy od tego, że jest to powieść krótka, gdyby usunąć z niej wszystkie ilustracje i nieco to uszczuplić, wyszłoby pewnie niecałe dwieście stron. Myślę, że to akurat dobre posunięcie, bo czyta się to naprawdę szybko, trzy wieczory wystarczyły, abym zapoznał się z treścią. Trafiłem akurat w porę, ponieważ miałem na głowie sporo stresów, a pogoda dawała w kość - to książka idealna na takie pory. Do lektury zachęciła mnie moja przyjaciółka Julka, która tak długo nadawała mi na temat tworu Yoon, że nie wytrzymałem i przeczytałem. I jak to wszystko wyszło?
Doceniam pomysł na fabułę, niby wydaje się być taki prosty i oklepany, jednak tkwi w nim coś zupełnie nieszablonowego, co zdecydowanie pomogło mi w zrozumieniu tej powieści. Nie ukrywam, iż siedemnaście lat spędzonych w domu jest dla mnie ogromną dystopią, jednak jestem świadomy, że takie sytuacje mogą mieć miejsce. Taki stan rzeczy skłonił mnie do przemyśleń, w końcu w tych czasach mam więcej wolności, niż mogłem pomyśleć. Pomimo, że bardzo wiele czasu spędzam w domu, to nie wyobrażam sobie nie wyjść choć na chwilę z domu każdego dnia. Na przykład dziś - cały dzień leje, ja nigdzie nie wyszedłem i dostaję cholery. Cieszmy się z tego, co mamy, bo niektórzy mogą mieć po prostu znacznie gorszą sytuację.
Maddie to postać jednocześnie infantylna i interesująca. Bloguje, czyta książki - brzmi jak opis typowej blogerki, czyż nie? Jednak, coś mi w niej nie pasuje. Gdyby żyła jak każda normalna dziewczyna nic bym do niej nie miał, aczkolwiek nie potrafiłem jej w pełni zrozumieć. Zupełnie nie spoilerując mogę Wam powiedzieć, że powieść ta traktuje o zauroczeniu i tak, można zwymiotować podczas lektury. Jest tutaj tyle tych wszystkich ochów i achów, że dla takiego normalnego chłopaka może być już za wiele. Zaciekawił mnie z pewnością Olly, czyli chłopak z trudną przeszłością. Sam fakt, że posiada on dosyć niewyrozumiałego ojca sprawił, że chciałem poznać jak najwięcej faktów odnośnie tej rodziny. Nie obraziłbym się, jeśli autorka napisałaby coś więcej o tych osobach.
Oprócz tej dwójki bardzo ciekawą bohaterką była Carla, czyli hiszpańska pielęgniarka nastolatki. Można powiedzieć, że jest to po prostu ideał każdej matki, potrafi zrozumieć i się zaopiekować, jednak posiada lampkę z tyłu głowy i w każdym przypadku zagrożenia umie dać dobrą radę. Swoim działaniem zaimponowała mi, mało kto zrobiłby podobną rzecz. Powieść ta świetnie pokazuje, jak ważne są konsekwencje, z doświadczenia wiem, że spora część młodzieży najpierw myśli, potem robi, co nie zawsze przynosi pozytywne skutki. Ogólnie sporo wniosków mogłem wyciągnąć czytając tę pozycję, powinniśmy żyć pełnią życia, podróżować, poznawać nowych ludzi - może nadejść w końcu moment, kiedy zostaniemy pozbawieni choćby najprostszych udogodnień. Bardzo się cieszę, że miałem okazję przeczytać tę pozycję, głównie przez te wnioski.
Kiedy dobrnąłem już do zakończenia byłem bardzo zaskoczony. Przyznam szczerze, że takiego obrotu wydarzeń się zupełnie nie spodziewałem. Z jednej strony jestem rozczarowany, ponieważ dostaliśmy coś na miarę historyjki z Ukrytej Prawdy, aczkolwiek zaskoczyło mnie to na tyle, że po prostu nie oczekiwałem wiele po winowajczyni. Niemniej jednak, gdyby ktoś potraktował mnie w podobny sposób chyba znienawidziłbym tę postać. Poniekąd takie zakończenie nie pasowało mi do stylu tejże powieści, ponieważ danie do tak cukierkowej i nieco przerysowanej książki tak zaskakujące zakończenie, to strzał w stopę. Autorce udało się to wszystko wyważyć i wypadło to w miarę znośnie, aczkolwiek takich rozwiązań nie polecam. Powieść ta może być też uznana za dosyć nierealną, głównie mam na myśli tutaj wyjazd w pewne miejsce, który był zbyt idealny, żeby był prawdziwy.
Podsumowując Ponad wszystko to książka dobra, jednak brakuje jej realności i czegoś. Nie wiem niestety czego. Wyciągnąłem z tej lektury bardzo wiele ciekawych wniosków, mimo, że były tam elementy, które nie trzymają się kupy. Czekam na kolejne książki tej autorki, podobnież ta nowa ma być już niedługo w Polsce, więc na pewno po nią chwycę. Polecam głównie płci pięknej, choć panowie być może też znajdą tutaj coś dla siebie.
Moja ocena: 8/10
Choroba Maddy jest bardzo rzadka. Mówiąc krótko - ma alergię na cały świat. Od siedemnastu lat nie opuszcza domu, a jedynymi osobami, które widuje są jej mama i pielęgniarka. Pewnego dnia dziewczyna musi zmierzyć się ze światem zewnętrznym, kiedy na przeciwko jej domu przeprowadza się Olly. Czy dziewczyna będzie potrafiła zmienić swoje życie i podejmie największe ryzyko dla...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-10-11
Safiya i Iseult, młode czarodziejki, znów wpadły w tarapaty. Muszą uciekać. Natychmiast. Safi jest jedyną w Czarnoziemiach prawdodziejką, zdolną zdemaskować każde kłamstwo. Swój dar trzyma w sekrecie, inaczej zostanie wykorzystywana w konflikcie między imperiami. Z kolei prawdziwe moce Iseult są tajemnicą nawet dla niej samej. I lepiej, żeby tak zostało. Safi i Iseult pragną jedynie wolności. Niebezpieczeństwo czai się tuż za rogiem. Zbliżają się niespokojne czasy, wojna wisi w powietrzu i nawet sojusznicy nie grają fair. Przyjaciółki będą walczyć z władcami i ich najemnikami. Niektórzy posuną się do ostateczności, by dopaść prawdodziejkę.
Fenomen Prawdodziejki był dla mnie zagadką. Słyszałem bardzo dużo pozytywnych opinii na temat tej powieści i ucieszyłem się niezmiernie jak dowiedziałem się o premierze w Polsce. Przede wszystkim należy docenić okładkę, która jest wprost bajeczna! Mógłbym spędzić godziny wpatrując się w nią, ma w sobie magię bijącą od tworu Dennard. Warto wspomnieć, że jest to książka nieco wyższa od większości pozycji na mojej półce. Nie jest to opowieść bardzo długa, dzięki krótkim rozdziałom opowieść zyskała na spójności, dlatego też szybko udało mi się ją przeczytać. No i mapa - Czaroziemie swoim położeniem przypomina mi Europę, jakoś tak od razu miałem to skojarzenie. Tak więc przeczytałem. Susan Dennard po prostu mnie kupiła, to było fenomenalne!
Od samego początku akcja pędzi jak struś pędziwiatr. Przyznam szczerze, że na początku trudno było mi się wgryźć w tę historię, głównie przez wiele skomplikowanych nazw i dość niezrozumiałych problemów politycznych, jednak wystarczyło około 150 strony, bym wciągnął się bez bicia. Zdecydowanie warto przebrnąć przez nużące i z początku niezrozumiałe fragmenty, ponieważ to co dostajemy na samym końcu zaskakuje nas samych. Przez całą książkę nie ma momentu wytchnienia, można porównać ją do pędzącego pociągu, który zatrzymuje się jedynie na kilku stacjach, owszem - mamy kilka powolniejszych chwil, ale bardzo dobrze zrobiły one powieści.
Główne bohaterki są po prostu strzałem w dziesiątkę. Safiya i Iseult to osoby zupełnie od siebie różne i niezwykle barwne. Pierwsza z nich jest tytułową prawdodziejką, czyli czarodziejką, która potrafi rozszyfrować każde kłamstwo, natomiast Is to więziodziejka, której specjalnością jest - przynajmniej ja to tak odebrałem - panowanie nad więziami. Ich przyjaźń jest naprawdę ciekawa i uważam, że wiele osób powinno brać z nich przykład, pomimo wielu różnic, potrafią znaleźć wspólny mianownik i ostatecznie tworzą świetny duet. Ostatecznie na pierwszy plan nie wyróżnia się żaden bohater, każda z postaci, nawet te drugoplanowe są przemyślane i po prostu ciekawe. Takie osoby, jak Merik, Kullen, Evrane czy matka Is sprawiły, że ta historia była jeszcze lepsza.
Świat wykreowany przez autorkę jest jednym z najbardziej dopracowanych i ciekawych, o jakich do tej pory miałem okazję czytać. Główną rolę grają tutaj wiedźmy, które mają bardzo wiele odmian. Głosodziejki, pływodziejki, wododziejki, krwiodzieje, wiatrodzieje, więziodzieje oraz oczywiście jedyna w swoim rodzaju prawdodziejka. Z pewnością jest więcej tych odmian, ale nie pamiętam wszystkich. Sam chciałbym odwiedzić krainy Nubreveny, opisy tego miejsca mnie zachwyciły. Przez znaczną część książki jesteśmy na statku, dlatego też fajnie było dowiedzieć się o smaczkach i takich szczegółach odnośnie żeglugi morskiej. Mimo wszystko jest mi mało. Chciałbym dowiedzieć się jeszcze więcej o tym uniwersum i liczę, że w kolejnej części moje wątpliwości zostały rozmyte.
Jak można opisać tę powieść w trzech słowach? Bardzo dobra fantastyka! Jest to coś zupełnie innego od wszystkich tego typu książek na rynku wydawniczym. Na to właśnie liczyłem, potrzebowałem czegoś oryginalnego i nieszablonowego i właśnie to otrzymałem. Język, którego używa autorka jest luźny i nie odczuwamy zmęczenia lekturą, to niezwykła umiejętność, żeby pisać o rzeczach skomplikowanej w bardzo łatwy sposób. Jeśli, chodzi o wątek miłosny, występuję, aczkolwiek nie ma zbyt wielkiego znaczenia. Osobiście uważam, że można było to rozegrać trochę inaczej, pewne wydarzenie powinno mieć miejsce w następnym tomie, jednak sam kibicuje tej parze. Przeczytajcie, a będziecie wiedzieli o co mi chodzi. Ciekawy jest także wątek krwiodzieja, który poluje na dziewczyny, czekam na rozwinięcie tego wszystkiego, Aeduan - jak zobaczyłem to imię, to od razu na myśl przyszedł mi Aedion z serii Szklany tron.
Lekkim zaskoczeniem było dla mnie zakończenie, które pozostawiło po mnie coś w rodzaju konsternacji. Z jednej strony cieszyłem się z takiego obrotu wydarzeń, jednak z drugiej miejsce miały wydarzenie, które według mnie zdarzyć się nie powinny. Niemniej jednak mam nadzieję, że pisarka wybrnie z tego w nieszablonowy sposób i dam się zaskoczyć. Bez dwóch zdań Prawdodziejkę porównać można do jednej z moich ulubionych serii Szklany tron, te uniwersa są niezwykle podobne, jednak moje serce nadal pozostaje z Celaeną Sardothien, być może następne tomy sprawią, że dopuszczę się zdrady, tego nie wykluczam.
Podsumowując Prawdodziejka to doskonała powieść fantastyczna, która jest bardzo dobrze napisana, Susan Dennard wykreowała dopracowany i przede wszystkim intrygujący świat. Warto sięgnąć między innymi dzięki dwóm nieszablonowym bohaterkom, których przyjaźń jest wręcz idealna. Jeśli szukacie dobrego fantasy, to uwierzcie mi - nie pożałujecie, jak przeczytacie. Zdecydowanie polecam i nie mogę się doczekać kolejnego tomu!
Moja ocena: 9/10
Safiya i Iseult, młode czarodziejki, znów wpadły w tarapaty. Muszą uciekać. Natychmiast. Safi jest jedyną w Czarnoziemiach prawdodziejką, zdolną zdemaskować każde kłamstwo. Swój dar trzyma w sekrecie, inaczej zostanie wykorzystywana w konflikcie między imperiami. Z kolei prawdziwe moce Iseult są tajemnicą nawet dla niej samej. I lepiej, żeby tak zostało. Safi i Iseult...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09-29
Vee, otoczona popularnymi przyjaciółmi, zawsze pozostaje w cieniu. Któregoś dnia postanawia to zmienić i bierze udział w internetowej grze NERVE. Z przystojnym Ianem u boku żadne zadanie nie jest trudne. Początkowo gra wydaje się ekscytująca, jednak wkrótce przybiera zaskakująco niebezpieczny obrót.
Nie da się ukryć - w naszych czasach internet jest czymś od czego można się uzależnić, dla niektórych jest życiem. Brzmi dołująco, czyż nie? Do lektury Nerve przede wszystkim zachęcił mnie opis, a raczej sama idea gry, która łudząco przypominała mi Panikę, która była beznadziejna. Mogę Wam już teraz powiedzieć - ta powieść nie podzieliła losu tworu Lauren Oliver. Od początku września w kinach jest ekranizacja tejże powieści i choć jeszcze nie miałem okazji jej obejrzeć, to mam wrażenie, że nie jest ona zbyt wierna. Jednak, zwiastun wygląda naprawdę świetnie i zachęcająco! Zacznijmy od graficznej strony tejże książki.
Okładka jest imponująca! No tak - nie jest to coś wybitnego, ale przyciąga ona wzrok i nawet ta Emma Roberts mi tak nie przeszkadza. Ciekawym posunięciem jest odwrócenie tych trzech słów, kiedy przechodziłem z książką koło lustra byłem nieźle skonsternowany. Przyznam szczerze, że nie jest to długa pozycja, czyta się ją naprawdę szybko, choć mi lektura zajęła blisko tydzień, ale wiecie - szkoła i te sprawy. Nie spodziewałem się po niej zbyt wiele, za oceanem zbierała ona naprawdę nieciekawe opinie. Mam wrażenie, że ludzie patrzyli na powieść Ryan pod pryzmat filmu, który podobnież jest fenomenalny. Jednak, bardzo się cieszę, że tak postąpiłem, bo mogę teraz spojrzeć na tę powieść pod innym kątem.
Nerve to coś zarazem abstrakcyjnego i realnego. Jak już wcześniej mówiłem - ta gra bardzo przypominała mi tę z Paniki, jednak bardziej dopracowaną i przemyślaną.. i głupią. Tutaj za konkretne wyzwania mamy jakieś nagrody, np. wypasiony telefon, czy bilet autobusowy na cały kraj. Jednak, te zadania były bardzo idiotyczne. Dla przykładu - zapytaj się dziesięciu mężczyzn w klubie o prezerwatywy, wylej na siebie wodę w kawiarni i zacznij śpiewać. Serio? Żenada żenadę pogania. Bardzo się cieszę, że autorka zwróciła na to uwagę, bo w końcu taka wizja jest bardzo prawdopodobna, Pokemon Go! cieszy się naprawdę świetnym powodzeniem. Sam z doświadczenia wiem, że młodzież zrobi bardzo wiele, żeby zwrócić na siebie uwagę i taka gra cieszyłaby się dużym powodzeniem. Plus za oryginalność.
Podczas lektury miałem na myśli sporo skojarzeń odnośnie tej całej gry - zakazany owoc ciągle krąży mi nad głową. Im bardziej coś jest niedozwolone, tym bardziej kusi i tego przykład mamy tutaj idealnie pokazany. Nerve jest czymś po prostu nielegalnym. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Zrobisz jedno zadanie i chcesz więcej. Podobnie jest z praktycznie każdym uzależnieniem, choć czy takie traktowanie jest sprawiedliwe? Warto zwrócić uwagę na drugi plan książki, który był cholernie nie wykorzystany - teatr. Jak być może już wiecie, od pięciu lat aktywnie działam w szkolnej grupie teatralnej i znam to wszystko od podszewki i wiele szczególików zawartych w powieści były po prostu realne, aczkolwiek chciałem zdecydowanie więcej. Podobnie było z wątkiem Abigail, który mnie naprawdę zainteresował, a został zwieńczony w nijaki sposób.
Czas na kolejną porcję mojej irytacji. Główną bohaterką powieści jest siedemnastoletnia Vee, która jest kolejną postacią, która przechodzi całkowitą przemianę podczas całej książki. Czy to faktycznie realne, by z nieśmiałej dziewczyny przeistoczyć się w pewną siebie kobietę? Jest to bez dwóch zdań irytująca osoba, która jest taką typową płaską dziewczyną z liceum. Nic nowego. Z drugiej strony mamy Iana, którego wątek mnie bardzo zaciekawił, jednak wielka szkoda, że tak mało się o nim dowiedzieliśmy. Liczę, że Dave Franco nie zmarnuje jego potencjału.. Ciekawymi postaciami są te drugoplanowe, takie jak Sydney, czy pewne osoby z zakończenia, które zaczęły mi przypominać.. Nie - to byłby ogromny spoiler. No właśnie, był jeszcze Tommy, którego wątek także został zaczerpnięty z pewnego znanego uniwersum. Ci, którzy czytali pewnie wiedzą o co chodzi.
Doceniam twór Jeanne Ryan dzięki morałowi, jaki wyciągnąłem po lekturze. Czasami warto nieco zwolnić swoją działalność w internecie, bo to wszystko zawędrowało nieco za daleko. Sam spędzam sporo czasu w sieci i z pewnością to ograniczę, ktokolwiek na świecie może wiedzieć o nas więcej od nas samych. Mam niestety wrażenie, że autorka mogłaby trochę lepiej to wszystko zrobić, jedne fragmenty usunąć, a drugie dla przykładu, opowiadające o twórcach Nerve dodać. Z wielką chęcią przeczytałbym jeszcze jedną powieść o tym wszystkim, bo potencjał jest ogromny. Jeśli chodzi o zakończenie - było okej, w sumie spodziewałem się takiego obrotu wydarzeń, jednak szkoda, że nie było to bardziej spektakularne. Otwarte zakończenia są słabe.
Podsumowując Nerve to pozycja warta uwagi, skłaniająca nas do wielu przemyśleń na temat technologii. Sam postanowiłem ograniczyć moją działalność w necie po lekturze tejże powieści - przezorny zawsze ubezpieczony. Pomimo wielu mankamentów i nieco nie wykorzystanego potencjału, można przeczytać to sobie chociażby dla rozrywki. Polecam i już niedługo wybieram się na film!
Moja ocena: 7/10
Vee, otoczona popularnymi przyjaciółmi, zawsze pozostaje w cieniu. Któregoś dnia postanawia to zmienić i bierze udział w internetowej grze NERVE. Z przystojnym Ianem u boku żadne zadanie nie jest trudne. Początkowo gra wydaje się ekscytująca, jednak wkrótce przybiera zaskakująco niebezpieczny obrót.
Nie da się ukryć - w naszych czasach internet jest czymś od czego można...
2016-09-14
W drodze do Londynu wędrowna trupa zostaje napadnięta przez szajkę bezwzględnych łotrów. Dwójka braci - ośmioletni Gilbert i dwunastoletni William zostają zabrani do podlondyńskiej mieściny, gdzie chłopcy przechodzą szkolenie żebracze, poznają, czym jest gniew i cierpienie. Bracia zostają wkrótce rozdzieleni. Gilbert poznaje tajniki zabijania, William zaś uczy się złodziejskiej sztuki. Na ich drodze czai się wiele niebezpieczeństw, a poczucie spokoju jest tylko złudzeniem..
Owszem - unikam książek polskich autorów. Po prostu, jakoś nie czuje wobec nich jakiegoś zaufania. Większość chce, ale jakoś średnio im wszystko wychodzi. Jest kilka wyjątków, takich jak fenomenalny Remigiusz Mróz. Gdybym nie otrzymał pewnej propozycji, pewnie nie usłyszałbym nigdy o tejże książce. Jednak, opis mnie ujął. Niby nie przepadam za powieściami o podłożu historycznym, tutaj jednak ten cały myk z braćmi mnie zaciekawił. Hmm - na darmo niestety. Nie znam także autora, jest to taki trochę no name. Moją uwagę przykuła również okładka, która jest naprawdę bardzo ładna. Trzeba przyznać, że ma ona swój klimat, choć o nim jeszcze sobie porozmawiamy. Nie mogę zgodzić się z jednym słowem znajdującym się na okładce - porywająca. Bzdura.
Powieść ta jest dość gruba, jak na swoją tematykę. Myślałem, że będzie nieco krótsza, bo oczywiście nużyła miejscami. Nie ma co owijać w bawełnę - to było po prostu nudne. Jak na tyle stron i takiego świetnego pomysłu na fabułę, autor nie potrafił zainteresować czytelnika. Czytałem tę książkę prawie dwa tygodnie, więc naprawdę nie mogłem znieść takiego znużenia, jakie mi zafundowano. Dziwny jest tu także podział na rozdziały, a właściwie opowiadania. Jedno z nich ma około 20-30 stron i czytanie czegoś takiego jest naprawdę uciążliwe. Pozytywem jest duża czcionka, która umożliwiła mi szybsze przeczytanie tej pozycji, choć sami widzicie ile mi to zajęło. Dobrze - zacznijmy od konkretów.
Czytając recenzje tworu Hybla ciągle pojawiało się słowo klimat. Oczywiście - jest on bardzo istotny i według mnie to największy plus. Czytając można wczuć się na tyle, że chce się pojechać do Londynu, nawet tego średniowiecznego. Jeszcze nigdy nie oddałem się lekturze powieści, której czas akcji jest tak odległy. Sam przyznam, że nie przepadam za tą epoką historyczną, choć tutaj wypadło to nawet korzystnie. Pisarz nie zalał nas falą informacji dotyczącej jakichś zwyczajów, było to przystępnie wyważone. Mimo wszystko - nadal nie dzieje się tu nic a nic. Nawet nie wiecie jak ciężko mi się pisze tę recenzję, ta książka była po prostu nijaka, a takie lektury są właśnie najgorsze. Po jej skończeniu nie miałem żadnych emocji.
Autor zaserwował nam dwie odmienne historie - Williama i Gilberta. Więcej dowiadujemy się o tym pierwszym, jednak czy ja wiem, czy jego losy były takie interesujące? Szkolenia, małe miłostki, małe rabunki. Wszystko takie mało konkretne. Podobała mi się relacja chłopaka z niejaką Agnes i ogólnie jej historia była chyba najlepiej wykreowana. Choć jak już wcześniej mówiłem - pisarz nie zaserwował żadnego mięsa. Zaś Gilbert miał dość wstrząsające losy. Czytałem i miejscami dziwiłem się - jak można być kimś takim i robić takie cholernie złe rzeczy? Niemniej jednak plus za niejaką kreatywność.
Przejdźmy teraz do rzucania mięsem w Balladę o przestępcach. Ta książka ma swoje wzloty i upadki. Są fragmenty, które potrafią zaintrygować i zainteresować, jednak jest ich tutaj bardzo mało. Przeszkadzały mi również przekleństwa, do których na co dzień nic nie mam aczkolwiek używanie ich tak często stawało się nieco niesmaczne. Taka sama sytuacja była ze wspominaniem o waginach. Niekiedy było to po prostu żenujące. Po za tym - nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Akcja tej książki wlecze się jak przeładowany pociąg, któremu na dodatek się jeszcze nie spieszy. Do tego zakończenie, które było tak cholernie idiotyczne, że ręce opadają. Nie chcę Wam czegokolwiek zaspoilerować, ale po prostu nie mogę wytrzymać. Po co dążyć do czegoś przez tyle czasu, żeby na sam koniec to zepsuć?
Podsumowując Ballada o przestępcach okazała być się kompletną klapą. Autor chciał, ale niestety nie wszystko tutaj wyszło. Wiele zbędnych i nudnych fragmentów potrafiło znużyć. Podobał mi się fajny klimat i wątek Agnes, jednak nadal uważam, że lektura tejże książki była zupełną stratą czasu. Przekonajcie się sami, czy Wam się to spodoba.
Moja ocena: 5/10
W drodze do Londynu wędrowna trupa zostaje napadnięta przez szajkę bezwzględnych łotrów. Dwójka braci - ośmioletni Gilbert i dwunastoletni William zostają zabrani do podlondyńskiej mieściny, gdzie chłopcy przechodzą szkolenie żebracze, poznają, czym jest gniew i cierpienie. Bracia zostają wkrótce rozdzieleni. Gilbert poznaje tajniki zabijania, William zaś uczy się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nikt nie wie, dlaczego dotyk Julii zabija. Bezwzględni przywódcy Komitetu Odnowy chcą wykorzystać moc dziewczyny, aby zawładnąć całym światem. Julia jednak po raz pierwszy się buntuje. Zaczyna walczyć, bo u jej boku staje ktoś, kogo kocha.
Zostałam przeklęta Mam niezwykły dar.
Jestem potworem Mam nadludzką moc
Jestem narzędziem zniszczenia Będę walczyć o miłość
Okładka powieści ma coś w sobie takiego, co hipnotyzuje czytelnika i po prostu nie można oderwać od niej oczu. Fakt, muszę przyznać, iż jest taka dziewczęca, ale przestało mi już to przeszkadzać, no piękna jest! Cała seria ma bardzo ładną oprawę graficzną, to na pewno. Byłem wręcz zdziwiony, że przez tę pozycję przebrnąłem tak szybko. To były zaledwie trzy dni, ale czytało się szybko i przyjemnie, a to bardzo ważne.
Przed lekturą napotkałem niestety na wiele różnych opinii na temat tejże powieści. Negatywne opinie głównie z blogów chłopaków, a te pozytywne pisały głównie dziewczyny. Obawiałem się, iż po prostu mi się to nie spodoba. Jednak, aż tak źle nie było. Mimo wszystko to dystopia, których od jakiegoś czasu staram się unikać. Dlaczego? Według mnie jest już zbyt dużo takich schematycznych powieści i po prostu nie przypadały mi do gustu. Dotyk Julii miał to do siebie, że coś mi przypominał, tylko do tej pory nie potrafię określić do jakiej książki dzieło Mafi jest podobne.
Zaintrygowała mnie bardzo moc Julii - nie codziennie spotykamy bohaterkę, która może zabić kogokolwiek dotykiem. Na początku poznajemy ją jako takiego odludka, dziewczynę bardzo skrzywdzoną przez los. Nie mogę ukrywać, że jest to taka typowa, głupia główna bohaterka, której łatwo można zawrócić w głowie. Potrzebuję jakiejś książki z jakimś niegłupim męskim bohaterem, a takich książek mało. Julia przechodzi taką jakby przemianę swojego charakteru. Z płochliwej wariatki staję się silną i bezwzględną dziewczyną, no dobra to ostatnie to tak nie do końca.
Byłem oczarowany przepięknym stylem pisania Tahereh Mafi. Autorka potrafiła wciągnąć mnie do lektury i zarazem używać pięknego języka. Wychwyciłem wiele cytatów, które na pewno zapadły mi w głowie na długo. Myślałem, że dostanę delikatną historię, z elementami dystopijnego świata. Jednak, okazało się zupełnie inaczej. Faktycznie - nasza fabuła jest obszyta subtelnymi faktami, ale całe otoczenie jest idealnie wykreowane. Wojsko, apokalipsa, przemoc i zabójcza Julka, ale i tak delikatna. Spodobało mi się właśnie to, że wszystko to dzieje się w towarzystwie żołnierzy - mimo, że wielkim fanem wojen nie jestem, jakoś tak mi się to spodobało.
Mimo wszystko nie mogę tutaj zrozumieć jednego - dlaczego wszyscy zachwycają się tym sadystą Warnerem?! Gość przez całą książkę mnie irytował i tylko i wyłącznie przyprawiał naszą główną bohaterkę o cierpienia. Dziewczyny, dajcie mi do zrozumienia - co w tym chłopaku takiego jest? Inni bohaterzy natomiast byli po prostu zwykli, nie zachwycili mnie. Adam to taki typowy łamacz serc, marzenie każdej dziewczyny. Polubiłem Kenji'ego - zadziwiał mnie swoim poczuciem humoru i przede wszystkim sarkazmem - uwielbiam to. No i Julia. Mam nadzieję, że w następnych tomach jej przemiana będzie przebiegała w jeszcze lepszym stadium.
Całej naszej książce towarzyszył tajemniczy klimat. Niby wszystko jest tak oczywiste, a tak naprawdę nie mamy pojęcia skąd to, jak to i dlaczego. Cała historia Julii z przeszłości mnie zaciekawiła. Fajnie byłoby przeczytać o jej dzieciństwie i opisie tej beznadziejnej przypadłości, jakim jest zabójczy dotyk. Wiele wątków pozostało niewyjaśnionych i dostaliśmy niemały cliff-hanger pod koniec powieści. Nadal się waham co do lektury następnych tomów - okej, niby zaczęte serie warto byłoby dokończyć, ale jednak mam pewne wątpliwości. Oświećcie mnie, czy mogę to kontynuować.
Pod koniec książki akcja momentalnie zaczyna przyśpieszać i akcja powoli zaczyna się nam zamykać i wiele wątków ulega wyjaśnieniu. Byłem bardzo ciekawy jak to wszystko się zakończy i jestem zadowolony ze zwieńczenia książki. Mimo wszystko, według mnie to się trochę nie kleiło. Niby wszystko fajnie, ale po skończeniu miałem wszechobecny niedosyt, który będzie towarzyszyło mi aż do zaczęcia drugiego tomu. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale po prostu chyba spodziewałem się czegoś zupełnie innego.
Podsumowując Dotyk Julii to naprawdę dobra książka, która może być także dla chłopaków. Jeśli szukacie książki z przemianą głównej bohaterki i dystopijnym klimatem to jest to pozycja idealna dla Was. Czy sięgnę po kolejne tomy? Nie mam pojęcia.
czytamboczytam.blogspot.com
Nikt nie wie, dlaczego dotyk Julii zabija. Bezwzględni przywódcy Komitetu Odnowy chcą wykorzystać moc dziewczyny, aby zawładnąć całym światem. Julia jednak po raz pierwszy się buntuje. Zaczyna walczyć, bo u jej boku staje ktoś, kogo kocha.
Zostałam przeklęta Mam niezwykły dar.
Jestem potworem Mam nadludzką moc
Jestem narzędziem zniszczenia Będę walczyć o miłość
Okładka...
2016-05-07
Theodore Finch codziennie rozmyśla nad różnymi sposobami pozbawienia się życia, a jednocześnie nieustannie szuka czegoś, co pozwoliłoby mu pozostać na tym świecie. Violet Markey żyje przyszłością i odlicza dni do zakończenia szkoły. Marzy o ucieczce z małego miasteczka w Indianie i od rozpaczy po śmierci siostry. Kiedy Finch i Violet spotykają się na szczycie szkolnej wieży, sześć pięter nad ziemią, nie do końca wiadomo, kto komu ratuje życie. Projekt geograficzny nad którym zaczynają pracować jest tylko pretekstem do podróży przez Indianę w poszukiwaniu wszystkich, jasnych miejsc. Przy Finchu Violet zapomina o odliczaniu dni, a zaczyna je przeżywać. Uczy się żyć od chłopaka, który chce umrzeć..
Jak ja tę książkę chciałem przeczytać! Od dnia premiery w Polsce, a nawet jeszcze wcześniej, kiedy powieść nie była przetłumaczona na nasz rodowity język miałem ogromną ochotę na pożarcie i zobaczenie z czym to się je. Jednak, przez te miesiące lektura ta ciągle mi gdzieś uciekała, a to o niej zapominałem, a to były inne książki, które wpychały się w kolejkę do kupienia. Tym razem nadarzyła się bardzo dobra okazja i wreszcie miałem okazję poznać powody, dlaczego opowieść ta wzbudza takie poruszenie wśród blogosfery, a przecież dobra opinia zaufanych blogerów daje do myślenia najbardziej. Po pozycji tej nie spodziewałem się zbyt wiele, po opisie w mojej głowie była kompletna pustka, być może wynika to z tego, że nie czytam zbyt wiele książek z motywem samobójstw.
Powieść ta zdecydowanie nie jest długa, ja pochłonąłem ją praktycznie na raz, ponieważ kiedy pewnego dnia usiadłem i zacząłem czytać, to wstałem wtedy, kiedy skończyłem - nie żartuje! Wszystkie jasne miejsca wciągają jak odkurzacz, jeśli już znajdą czytelnika to nie oddadzą. Czcionka przyzwoita, jeśli ktoś zna dzieła Greena i zdążył się do niej przyzwyczaić to nie będzie problemu. Bardzo, ale to bardzo natomiast podoba mi się nasza polska okładka, kiedy widziałem tę amerykańską wersję byłem dosyć sceptycznie nastawiony, aczkolwiek ta jest taka klimatyczna. Ten główny rysunek, który tam dostrzegamy może być uosobieniem tego co siedzi w głowach naszych bohaterów. Ale zacznijmy może od samego początku.
Pomysł na tę książkę wydaje być się dość ekscentryczny. Nie czytam zbyt wiele powieści o tematach samobójstw, jakoś takie smutne rzeczy mnie nie pociągają, wolę czytać coś radosnego i optymistycznego. Sama autorka wspomina w specjalnej notce na końcu lektury o swojej dość nieciekawej inspiracji, ale o tym musicie przeczytać już sami. Mówiąc szczerze wolę czytać o tym co już ktoś przeżył, wtedy mamy większą pewność, że wszystkie te słowa dobrane są bardzo wiarygodnie, czego mieliśmy dowód tutaj. Nie potrafię mówić o tym w jakich klimatach obraca się cała ta książka. Niby wszystko jest tu takie nostalgiczne i smutne, ale bywają momenty kiedy uśmiech sam pojawiał mi się na twarzy. Emocje to z pewnością jeden z najlepszych aspektów tejże lektury.
Dwie osoby, dwie jakże dziwaczne osoby. Theodore Finch to chłopak, który ma w życiu pod górkę i ta górka jest naprawdę wysoka. Sam wątpię, że poradziłbym sobie w takiej samej sytuacji. Finch jest osobą, która lubi zwracać na siebie uwagę, to tak trochę przeciwieństwo mnie, ale czasami byłem zdumiony co on potrafił wyprawiać. Jedną z rzeczy, które wzbudziły moje zainteresowanie jest jego relacja z ojcem, coś mam jakiś taki fetysz, że tylko kiedy w jakiejkolwiek pozycji pojawia się wątek ze swoim rodzicielem to zapala się taka lampka z głowie. Ta relacja skojarzyła mi się z książką Oddam ci słońce, mówię tutaj o Noah i jego tacie. Osoby, które czytały mogą wiedzieć o co mi tu chodzi.
Violet natomiast to osoba zupełnie inna, niegdyś najpopularniejsza w szkole, teraz chowa się za okularami jej tragicznie zmarłej siostry. Polubiłem ją, o wiele bardziej od Theo, ale to chyba kwestia gustu. Powieść Niven to książka opowiadająca przede wszystkim o miłości, o tej pierwszej miłości, która potrafi być czasami różowa, a niekiedy wystawi dwie osoby na najważniejszą w życiu próbę. Trudnych tematów tutaj oczywiście nie brakuje, myślałem, że książka ta po prostu mnie przytłoczy, a okazało się, że się jej nie udało. Muszę tu też dodać, że znawcy Indiany będą wniebowzięci po lekturze tej powieści, ponieważ te podróże w celu odnalezienia wszystkich jasnych miejsc odkrywały naprawdę ciekawe lokacje.
Nie sądziłem, że książka ta wzbudzi we mnie tak skrajne emocje. Od pewnego momentu, kiedy pojawia się pewien obrazek uzmysłowiłem sobie co się właśnie wydarzyło i byłem bliski płaczu. A ja bardzo, ale to bardzo rzadko wzruszam się podczas lektury książek! To musi coś świadczyć. Po skończeniu jej siedziałem i próbowałem zebrać myśli, ale nawet do teraz się nie udało. Jennifer Niven spowodowała, że oszalałem i to tak na amen. Dla osób, które będą chciały przeczytać - musicie przygotować się na jedno, Wasze serca i umysły zostaną zmienione już na całe życie. To jedna z takich pozycji, które przemienią światopogląd i sprawią, że już nigdy nie będziecie myśleli w taki sam sposób.
Podsumowując Wszystkie jasne miejsca to książka przeraźliwie smutna i przygnębiająca, która po prostu obróci Wasze czytelnicze życia o 180 stopni. To historia miłości dwojga nastolatków, którzy mimo swoich problemów próbują żyć. A to w ich przypadku nie jest taką łatwą sztuką. Polecam z całego serca!
Moja ocena: 10/10
Theodore Finch codziennie rozmyśla nad różnymi sposobami pozbawienia się życia, a jednocześnie nieustannie szuka czegoś, co pozwoliłoby mu pozostać na tym świecie. Violet Markey żyje przyszłością i odlicza dni do zakończenia szkoły. Marzy o ucieczce z małego miasteczka w Indianie i od rozpaczy po śmierci siostry. Kiedy Finch i Violet spotykają się na szczycie szkolnej...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-17
Mark jest zwykłym trzynastolatkiem. Ma najlepszą przyjaciółkę o imieniu Jessie i ukochanego psa. Lubi robić zdjęcia i pisać haiku, a także marzy o tym, by kiedyś wspiąć się na pewną górę. Jednak pod jednym bardzo ważnym względem Mark różni się od swoich rówieśników. Jest poważnie chory, na tyle poważnie, że połowę życia spędza w szpitalach, poddawany różnym terapiom. Mimo to nikt nie potrafi powiedzieć, czy chłopak ma szansę na wyzdrowienie. Zmęczony tym wszystkim Mark postanawia spełnić swoje marzenie, choćby to miała być ostatnia rzecz, jakiej uda mu się dokonać.
Tematyka chorób, śmierci i ogólnie smutku nie często sprawia, że uwielbiam jakąś książkę. Tym razem doznałem swego rodzaju zaskoczenia. Ale zacznijmy od samego początku, czyli jak to się ma technicznie. Książka jest naprawdę króciutka, ma zaledwie 240 stron i przeczytałem ją na raz. Na dodatek spowita jest ilustracjami. Praktycznie wygląda to jak obrazek na okładce, tylko, że we właściwych rozdziałach tło jest czarne, a tych połowicznych na białym. Połowicznych? No właśnie. Po każdym rozdziale z perspektywy Marka czytamy o tym jak radzą sobie jego bliscy po ucieczce, a właściwie jego najlepsza przyjaciółka Jessie. Podrozdziały te są trochę zbyt krótkie, a szkoda.
Do lektury książki przekonał mnie przede wszystkim bardzo ciekawy pomysł na fabułę. Lubię czytać to co mnie czegoś nauczy, coś co sprawi, że zacznę patrzeć na świat z trochę innej perspektywy. W Całej prawdzie właśnie to znalazłem. Smutek, naukę o życiu i przede wszystkim po raz kolejny miałem okazję postawić się na miejscu osoby chorej na właściwie nieuleczalną chorobę. Przecież ja kiedyś też mogę zachorować, każdy z nas może. W tej stosunkowo krótkiej książce skrywa się tak wiele prawd życiowych, że ich nawet nie jestem w stanie zliczyć. Przyjaźń, strach przed śmiercią.
Zacznijmy od samego początku, po raz kolejny. Najbardziej z tych wszystkich rzeczy podobała mi się przyjaźń między Markiem i jego przyjaciółką Jessie. Dziewczyna starała się być lojalna wobec niego i nikomu nie mówiła gdzie się znajduje. Przyznajcie, że każdy chciałby mieć takiego prawdziwego przyjaciela obok siebie. Z pewnością jej postawa poruszyła mnie, choć z drugiej strony zacząłem się zastanawiać jak ja bym postąpił, kiedy znalazłbym się w takiej patowej sytuacji. W powieści tej nie tylko widzimy ludzką relację, ale też prawdziwą przyjaźń z psem jakim jest Beau. Jeszcze chyba nigdy nie natrafiłem w mojej książkowej podróży na zwierzaka, który byłby tak oddany swojemu panu. Wzruszające.
Mark czyli nasz główny bohater książki to chłopak, z którym miałem trochę pod górkę. Niby mu ciągle współczułem, ale poniekąd miałem trochę dosyć jego postawy, która jakby się tak głębiej zastanowić była dość egoistyczna. Jednak uważam, że za mocne słowa, przecież nie mam pojęcia jak ja bym postąpił, kiedy byłbym na jego miejscu. Trzynastolatek zaimponował mi jego zacięciem i wolą walki. Kiedy choroba Cię wykańcza ty walczysz. Do skutku albo wcale. Na swojej drodze spotyka on wielu różnych ludzi, autor nakreśla nam historię praktycznie każdego z nich. Wesley, mężczyzna, który stracił synów. Pani z restauracji, którą zostawił mąż. Nikt nie jest nie istotny, każdy ma swoją określoną rolę.
Całą prawdę spokojnie nazwać można powieścią podróżniczą. Fabuła całkowicie opiera się na podróży chłopaka w celu podbicia góry Rainier. Nawet na pierwszej stronie rozdziałów napisane mamy ile kilometrów pozostało do zwieńczenia. Podobało mi się to, jak Mark to wszystko ustawił. Cała podróż była zaplanowana co do minuty, nieźle nie? Dodatkowo chyba na każdej stronie przemyślenia chłopaka były urozmaicone powiedzeniem "Taka to prawda". Niekiedy irytujące, jednak czasem pomagało zrozumieć przekaz. Nie można też ukrywać, że nasz główny bohater to osoba, która stąpa twardo po ziemi.
Dla osób, które zdecydują się na lekturę powieści Gemeinharta mam parę ostrzeżeń. Jest to przede wszystkim książka o dość smutnym charakterze. Traktuje o chorobie, śmierci, walce z czasem i przyjaźni. Mark to postać, którą wiele osób nie zrozumie najprędzej. Taka to prawda, kochani. Uprzedzając ocenę książki powiem Wam może dlaczego jest to pierwsza w tym roku książka, której dałem notę 10/10. Dawno nie czytałem czegoś co sprawiłoby, że moje myślenie ogranicza się tylko do tego co się tam właśnie stało. Autor poruszył bardzo trudny temat i zrobił to wręcz idealnie. Wygodny styl pisania połączył się z nostalgicznym nastrojem i doprowadził mnie do bardzo dziwnego stanu.
Podsumowując Cała prawda to książka, która sprawiła, że zacząłem patrzeć na świat w trochę inny sposób. Przede wszystkim nie jest to powieść tylko i wyłącznie dla dzieci, ale jest to coś na wzór Małego Księcia, prawdziwy sens odnajdą w nim dorośli i starsza młodzież. Przepiękna, słodkogorzka opowieść, którą naprawdę Wam polecam. Dacie wiarę, że jest to pierwsza maksymalna ocena w tym roku?
Moja ocena: 10/10
Mark jest zwykłym trzynastolatkiem. Ma najlepszą przyjaciółkę o imieniu Jessie i ukochanego psa. Lubi robić zdjęcia i pisać haiku, a także marzy o tym, by kiedyś wspiąć się na pewną górę. Jednak pod jednym bardzo ważnym względem Mark różni się od swoich rówieśników. Jest poważnie chory, na tyle poważnie, że połowę życia spędza w szpitalach, poddawany różnym terapiom. Mimo...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-03-04
Ava urodziła się ze skrzydłami. Pragnie poznać prawdę, odnaleźć odpowiedzi dotyczące jej pochodzenia. Niezwykłe wypadki, cudowne zdarzenia, dziwne zbiegi okoliczności i baśniowe rozterki mogą zaprowadzić ją tam, gdzie nie spodziewała się dotrzeć. Kawałek po kawałku odsłania pełną boleści i trosk rodzinę Roux. Ava Lavender może być pierwszą, która uniknie zguby i ucieknie obojętności. Czy uda się jej znaleźć prawdziwą miłość? Dramat Avy zacznie się, kiedy wielce pobożny Nathaniel Sorrows bierze ją za anioła, a jego obsesja na punkcie dziewczyny rośnie..
Na powieść Walton zacząłem polować już od niedawna, w końcu jest to jedna z najgorętszych premier marca, jak nie najlepsza. Na wstępie muszę stwierdzić, że książka wyszła wydawnictwu przecudnie, ta okładka to po prostu mistrzostwo świata. Kiedy patrzyłem się na oprawę czułem się jak taka typowa sroka, piórko tak cudnie się mieni! Powieść faktycznie nie należy do tych opasłych, ale czytałem dość długo - 5 dni na 300 stron to nie najlepszy wynik. Po prostu wolałem zachwycać się osobliwymi losami rodu Lavender, a naprawdę było się czym zachwycać! Od połowy książki oprócz normalnym rozdziałów napotykamy na wpisy z pamiętnika pewnego niefajnego chłopaka.
Przed lekturą książki miałem bardzo dużo obaw, że po prostu mi się to nie spodoba. Po pierwsze wiele osób polecało dzieło Walton dla płci pięknej i faktycznie - jest to powieść, która jest przeznaczona dla kobiet, jednak nie widzę przeciwności, żeby panowie po nią sięgneli. Po drugie, słyszałem wręcz zbyt dużo zachwytów dotyczących Avy Lavender i patrząc na moje książkowe perypetie to wiele opowieści, które podobały się wszystkim nie są w moim typie. A jednak - Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender okazały być się czymś o czym po prostu nie potrafię mówić. Dlaczego podejmuję się pisaniu recenzji? Nie mam pojęcia, ja przecież nie wydukam ani słowa.
Jest to przede wszystkim prześwietna saga rodzinna, Walton opowiedziała nam historię praktycznie czterech pokoleń, gdzie każdy szczegół wychodzi potem w pozostałych. Wszystko zaczyna się od Beauregard Roux, mężczyzny, który chce podążać za trendami, chce żyć nowocześniej. Oczywiście na jednym dziecku się nie skończyło i Mamam (żona Beau) urodziła Emilienne, Rene, Margaux i Pierette. Największą uwagę skupiamy na Emilienne, kobietę o niezwykłej mocy przewidywania przyszłości dzięki rzeczom i bodźcom z natury. Ale, ale! Nie chcę zdradzić Wam zbyt wiele. Viviane Lavender to kobieta zatopiona w nieszczęśliwą miłość, z nadludzkim węchem. Potem Ava. No właśnie.
Ava Lavender to dziewczyna, która według mnie jest najbardziej niezwykłą i wyjątkową kobietą w rodzie Lavenderów. W końcu kto normalny rodzi się ze skrzydłami? Oprócz dziewczyny Viviane sprowadziła na świat jej brata bliźniaka Henry'ego, który jest jedną z najciekawszych postaci książki. Odzywa się tylko, kiedy ma coś ważnego do powiedzenia. Książka pokazuje nam jak można poradzić sobie ze swoimi przeciwnościami losu i dostosować się do społeczeństwa. Ava próbuje odnaleźć siebie i po prostu dopasować się i znaleźć zwykłych przyjaciół. Skrzydła niestety jej tego nie umożliwiają, sprowadzają sensację. Mogą także być obiektem czyjejś obsesji.
Leslye Walton maluje słowami historię rodu Lavenderów, która spowita jest baśniową magią oraz czymś bardzo ważnym w tejże powieści - miłością. Każda z kobiet występujących w książce pokazuje nam opowieść o szczęśliwej bądź nieszczęśliwej miłości, która zwykle nie jest kolorowa. Młodzież może tutaj odnaleźć drugie dno, pierwsza miłość nie zawsze jest cudowna i przepiękna, tak jak wielu osobom się wydaje. Spodobał mi się styl pisania autorki, jak już wcześniej wspomniałem - Walton nie pisze, ona po prostu maluję nam historię pięknymi słowami. Książka spowita jest wieloma cytatami, które odzwierciedlają nam całą życie kobiet. Czy panowie znajdą coś tutaj dla siebie?
Odpowiedź brzmi: tak! Mimo wielu pięknych fragmentów zaskoczyła mnie ilość tych przerażających scen, które również tutaj występują. Magia, która ma też swoje drugie dno w książce potrafi dużo razy nas zaskoczyć. To właśnie punkt kulminacyjny dzieła Walton zaskakuje i powoduje, że zaczynamy patrzeć z zupełnie innej perspektywy na Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender. Jestem zdumiony, że tak młoda osoba potrafiła sprawnie przeplatać nam gatunki literackie, zaczynając od literatury pięknej kończąc na mrożącym krew w żyłach thrillerze. Książce towarzyszy klimat, niewiele jest powieści, które od samego patrzenia na grzbiet sprawiają, że nasze ciśnienie się podnosi. To uczucie towarzyszy mi właśnie tutaj. To zdecydowanie najlepszy aspekt rokujący do dzieła Walton!
Podsumowując Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender to książka o której po prostu się nie zapomina. Tajemniczy i magiczny klimat powodują, że ta jednotomowa saga rodzinna sprawia wrażenie czegoś zupełnie innego. Z pewnością Walton nie wykorzystała schematów zawartych w innych książkach, powodując, że nie można tej książki porównać to prawie niczego. Polecam z całego serca!
Moja ocena: 9/10
czytamboczytam.blogspot.com
Ava urodziła się ze skrzydłami. Pragnie poznać prawdę, odnaleźć odpowiedzi dotyczące jej pochodzenia. Niezwykłe wypadki, cudowne zdarzenia, dziwne zbiegi okoliczności i baśniowe rozterki mogą zaprowadzić ją tam, gdzie nie spodziewała się dotrzeć. Kawałek po kawałku odsłania pełną boleści i trosk rodzinę Roux. Ava Lavender może być pierwszą, która uniknie zguby i ucieknie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-01-19
Wrócili! Dzwoneczek i jej banda wyrośniętych, wiecznie niedojrzałych Chłopców po raz kolejny pokazują, że nie da się oddzielić dobrej zabawy od solidnych kłopotów. I nieważne, czy to Klubowy Zjazd, motocyklowa wycieczka do pobliskiego miasta czy pozornie leniwe popołudnie spędzone w opuszczonym Lunaparku - każdy dzień to nowa przygoda, a na końcu czai się ta największa. I najbardziej przerażająca. Śmierć... Droga znowu wzywa, nie ma odwrotu ani chwili na oddech. Tylko co jeśli tym razem wiedzie wprost do znienawidzonej dorosłości?
Chłopcy powrócili! I to w jakim stylu! Ale może od początku - oprawa graficzna. Jak zwykle okładka zachwyca i jest jeszcze lepsza od tej z pierwszej odsłony. Bardzo podoba mi się ten czerwony motor i oczywiście kot! Ponownie dostajemy zestaw świetnych ilustracji, które również mnie zachwyciły. Wszystko zachwyca, ale czy aby na pewno? Czcionka również nie pozostawia zbyt wiele do życzenia. Oprócz zwykłego zbioru opowiadań, które oczywiście mają znaczenie, bo są ułożone w kolejności chronologicznej dostajemy dodatki napisane przez Ćwieka, takie jak odnalezione opowiadanie czy zasady gry w Masę, czyli zabawę, w którą grali nasi tytułowi Chłopcy.
Po pierwszym tomie (recenzja I tomu) miałem mieszane odczucia i nie byłem pewny co do kontynuowania tejże serii, ale wiem teraz, że ta decyzja okazała być się świetna. Druga odsłona Chłopców jest, że tak powiem lżejsza. Sceny seksu występują tutaj sporadycznie albo nawet wcale ich nie ma (zapomniałem!). Oczywiście agresja i wulgaryzmy są dla tej serii nieodzowne i nadal występują, ale odczułem, że chyba w jakiejś mniejszej formie. Kto mnie tam wie! Wydarzenia, które mają miejsce na kartach tej powieści o wiele bardziej przypadły mi do gustu, nawet nie wiem dlaczego. Co ze mną nie tak?
Nie mogę ukrywać, że podczas lektury tej części Chłopców książka trochę mnie nużyła. Muszę Wam chyba wspomnieć, że nadal cierpię na kac książkowy spowodowany przez inną książkę, ale porozmawiajmy o tworze Ćwieka! Mimo, iż książka jest króciutka i ma zaledwie 300 stron to czytałem ją aż 4 dni! Jak to się stało? Nie mam pojęcia! W drugim tomie przygód Chłopców wiele pytań, które zadałem sobie po skończeniu pierwszego tomu zostały rozwikłane. Takie jakby dopełnienie, ale bardzo potrzebne dopełnienie.
Skupmy się trochę bardziej nad bohaterami. Dzwoneczek, czyli nasza mama Chłopców staję się tak jakby dojrzalsza, mimo, że jej dojrzałość jest naprawdę duża! Widzimy ją jako poważną kobietę, która i potrafi dobrze zachować się w banku i z powodzeniem zaopiekować się Lunaparkiem. Kędzior i Milczek ponownie nadrabiali wszystkie braki swoim fenomenalnym humorem. Uwielbiam obu z osobna i uważam, że gdyby nie oni to nie mam pojęcia jakbym dokończył oba tomy. Warto zwrócić uwagę na Kubusia, którego w tym tomie poznajemy od zupełnie innej strony. Chłopak ma z Dzwoneczek bardzo silną relację, która może przetrwać sporo niedogodności. I nadal bliźniacy mnie irytowali!
W tym tomie możemy poznać także wydarzenia typowe dla gangów motocyklowych, poprzez przede wszystkim zlot opisany w pierwszym opowiadaniu. Nigdy nie fascynowałem się takimi organizacjami, ani samymi motocyklami, ale przyznam, że czytało mi się świetnie. Chyba rzeczą, która jest największym pozytywem tej książki jest rozdział napisany z perspektywy kota. Nie żartuje kochani - kota. Pan Propper jest futrzakiem, który ma w głowie takie rzeczy, o których nikt nigdy by nie pomyślał. Aż nie chcę wiedzieć co te moje dwie kotki myślą, kiedy je głaszczę.. Mimo wszystko ogromny plus dla Ćwieka za próbę napisania rozdziału z perspektywy zwierzaka, oczywiście próba jak najbardziej udana.
Koniec powieści na swój sposób mnie zaszokował. Wydarzenia, które miały miejsce w epilogu tejże opowieści były zdecydowanie zachęcające do przeczytania trzeciego tomu i każdy czytelnik mógł odczuć tą nutkę tajemniczości i grozy. To jakbym odczuwał deja-vu, bo pod koniec pierwszego tomu miałem identyczne wrażenie. Czyżby Jakub Ćwiek celował w mistrza zakończeń? Zobaczymy jak to będzie.
Podsumowując druga odsłona przygód Chłopców pozytywnie mnie zaskoczyła. Jestem niezmiernie zadowolony z tego, że Ćwiek pozostawił mnie w napięciu i napisał bardzo dobrą książkę. Słuchajcie - nawet nie ma aż tak wielu negatywów, więc jest świetnie, kochani! Tajemniczo, z humorem i przede wszystkim wciąga - cały drugi tom. Polecam bez dwóch zdań. Bangarang!
Moja ocena: 7/10
Wrócili! Dzwoneczek i jej banda wyrośniętych, wiecznie niedojrzałych Chłopców po raz kolejny pokazują, że nie da się oddzielić dobrej zabawy od solidnych kłopotów. I nieważne, czy to Klubowy Zjazd, motocyklowa wycieczka do pobliskiego miasta czy pozornie leniwe popołudnie spędzone w opuszczonym Lunaparku - każdy dzień to nowa przygoda, a na końcu czai się ta największa. I...
więcej mniej Pokaż mimo to
Rykiem silników, hukiem wystrzałów i głośnym: BANGARANG! - tak zwiastują swoje przybycie Zagubieni Chłopcy, najbardziej niezwykły gang motocyklowy na świecie. Niegdyś wierni towarzysze Piotrusia Pana, dziś odziane w skórzane kurtki zakapiory pod wodzą zabójczo seksownej Dzwoneczek. Zrobią wszystko, by przetrwać... i dobrze się przy tym bawić. Bez względu na cenę. Chłopcy to wystrzałowy cykl, łączący ciężki klimat rodem z serialu Sons od Anarchy z bajkowymi postaciami klasycznej powieści Piotruś Pan.
Powieść jest wydana w świetny sposób - ilustracje wykonane przez Roberta Adlera są przepiękne i zdecydowanie najlepszy jest w nich klimat, taki dość ciężki klimat. W środku książki znajdują się ilustracje, niekiedy są one dość niecenzuralne pokazujące np. sceny seksu. Właściwie można to bardziej nazwać jako zbiór opowiadań, jednak są one napisane chronologicznie i wydarzenia w danych opowieściach mają znaczenie w następnych. Czcionka również nie pozostawia niczego do życzenia i czyta się naprawdę szybko - ja wręcz pochłonąłem tą pozycję w kilka godzin.
Mogę przyznać się bez bicia, iż nie jestem zbyt wielkim fanem przygód Piotrusia Pana - jak byłem młodszy nie zrobił on na mnie dużego wrażenia. Po książce tej oczekiwałem, że zakocham się w przygodach Chłopców, ale niestety tak się nie stało. Przyznam szczerze, że spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Książka jest obfita w przekleństwa, agresję oraz sceny seksu. To nie przeszkadzało mi aż tak bardzo, ale mogę przyczepić się do zbyt częstego występowania przekleństw. Podobało mi się nazewnictwo poszczególnych rozdziałów, które najczęściej odwoływało się do tych typowych tekstów z dzieciństwa jak np. "Znalezione nie kradzione".
Ogromnym plusem tej powieści są bardzo dobrze wykreowani bohaterowie. Główni Chłopcy, czyli Kędzior i Milczek są świetnym duetem - ich teksty wiele razy rozśmieszały mnie, choć nie do łez. Muszę wspomnieć o tym, że Bliźniacy, którzy są takim jakby dorosłym odpowiednikiem Georga i Freda z serii o Harrym Potterze zaczęli mnie totalnie irytować. Nie mogłem znieść ich dziecięcych figli. Stalówka dał mi do zrozumienia, że lepiej z nim nie zadzierać - jest to bohater trochę zbyt poważny, w moim odczuciu. Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o "mamie" naszych bohaterów - Dzwoneczek to kobieta z krwi i kości! Jest to bohaterka bardzo silna i momentami nie dowierzałem jak dorośli faceci mogą traktować ją jako swoją matkę, mimo iż jest w ich wieku.
Styl Jakuba Ćwieka jest jednym z lepszych, które dotąd miałem okazję poznać. Autor mimo ciężkich i mocnych słów potrafi wpleść jakiś bardzo wartościowy cytat, o na przykład taki jak obok okładki w mojej recenzji. Mój imiennik z pewnością jest mistrzem w kreowaniu bohaterów oraz świata, który tutaj jest przemyślany w 100%. Druga Nibylandia to azyl naszych bohaterów, a w skrócie jest to w większości park rozrywki. Zapamiętałem tak bardziej jeden rozdział, a właściwie ten w którym to chodziło o historię Kubusia i powiem Wam szczerze, że to jedno opowiadanie dało mi trochę do myślenia i po ukończeniu go nie miałem pojęcia co tu się właśnie wydarzyło.
Przygody Chłopców niekiedy są bardzo ekscytujące, ale niektóre opowiadania po prostu mnie wynudziły. Po wielu pozytywnych opiniach nastawiłem się na porywającą opowieść o niegrzecznych Chłopcach i świetne przygody, a otrzymałem opowiadania, które oczywiście podzielone są na te lepsze i te gorsze. Po skończeniu książki usiadłem i próbowałem zebrać myśli na temat tej pozycji, ale do tej pory nie potrafię powiedzieć co tak naprawdę o niej myślę. Niby wszystko było okej, ale po prostu jest tak wiele minusów tej książki.
Pod koniec akcja momentalnie przyśpiesza i zacząłem wciągać się w przygodę naszej Dzwoneczek i koniec mi się bardzo spodobał. Obietnica złożona przez bohaterkę bardzo zobowiązuję i może to właśnie dlatego będę chciał spędzić z tą serią jeszcze kilka chwil. Nie będę miał chyba serca, żeby skończyć moją przygodę z Chłopcami na takim zwrocie akcji i na dodatek słyszałem, że kolejne tomy mają być o trochę bardziej poważnej tematyce - no zobaczymy..
Podsumowując Chłopcy to idealna pozycja dla fanów ciężkiej i mocnej literatury obszytej świetnie wyważonym humorem. Oczywiście o fanach Piotrusia Pana nie muszę wspominać, bo pewnie już dawno są po lekturze serii Ćwieka. Mimo wszystko dam szansę Ćwiekowi i sięgnę po następne tomy w celu sprawdzenia. Co ma być to będzie!
Moja ocena: 6/10
czytamboczytam.blogspot.com
Rykiem silników, hukiem wystrzałów i głośnym: BANGARANG! - tak zwiastują swoje przybycie Zagubieni Chłopcy, najbardziej niezwykły gang motocyklowy na świecie. Niegdyś wierni towarzysze Piotrusia Pana, dziś odziane w skórzane kurtki zakapiory pod wodzą zabójczo seksownej Dzwoneczek. Zrobią wszystko, by przetrwać... i dobrze się przy tym bawić. Bez względu na cenę. Chłopcy to...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-28
Klucz Ziemi został już odnaleziony. Pozostały jeszcze dwa. I dziewięciu graczy. Tylko jeden może zwyciężyć. Toczy się gra o istnieniu ludzkości. Zasady ulegną zmianie. Kiedy do gry wchodzi CIA nic już nie będzie takie samo. Wiedzą o Endgame i mają własny pomysł jak tą grę rozegrać. Klucz Niebios - gdziekolwiek jest i czymkolwiek jest - będzie następny do zdobycia. Aksumowie są w posiadaniu sekretu, który może ocalić ludzkość, a nawet pokonać istoty stojące za Endgame. Pozostałych dziewięciu graczy posunie się do wszystkiego, aby wygrać i uchronić swój lud. To Endgame. Co ma być to będzie. Opis wykonany przeze mnie ^^
Niestety muszę przyznać, iż okładka pierwszego tomu trochę bardziej mi się spodobała. Może dlatego, że nie przepadam za kolorem czerwonym? Jednak bardzo podoba mi się tło okładki na którym dostrzegamy mapę naszej kuli ziemskiej i zaznaczone pozycje naszych Graczy. Plus za to, ponownie syndrom syna geografa. Muszę także przyznać, że wskazówki, które występują tutaj są o wiele lepiej przygotowane niż w pierwszym tomie. Przede wszystkim spodobały mi się komiksy, które gdzieniegdzie tutaj występują.
Nie ukrywam, że co do tej części miałem dość wysokie oczekiwania po doskonałym pierwszym tomie (recenzja). Ale Frey spełnił je w 100%! Wszystko tutaj było przygotowane świetnie. Ale rozbijmy to na części. Po dość sporym cliff-hangerze pod koniec Wezwania nie mogłem doczekać się na lekturę następnego tomu - byłem po prostu bardzo ciekawy jak to wszystko się dalej potoczy. I tak o to zostałem wciągnięty w okrutny świat Endgame i nie potrafię nadal z niego wyjść. Wyobraźcie sobie, że nawet w szkole myślałem nad bohaterami i szukałem rozwiązania tej niemożliwej zagadki.
Dzięki temu, iż naszych Graczy jest mniej możemy ich o wiele lepiej poznać. Na przykład w pierwszej części nie lubiłem pewnego bohatera, jakim jest siedemnastoletni nastolatek z ludu Szang, ale w tej części zacząłem mu nawet kibicować! Postacie zawierają też sojusze, ale też pozostają w tych, które poznaliśmy w pierwszym tomie, na szczęście niektóre powoli zaczynają się rozpadać. Dobra rada - kibicujcie pojedynczym postaciom, bo odkryjecie niektórych zupełnie na nowo i staną się Waszymi faworytami. Na przykład od samego początku kibicowałem Aisling i w drugim tomie stała się moją ulubioną postacią.
Akcja zaczyna pędzić niczym Nasze Pendolino, jednak momentami zwalnia, ale miejscami nawet tego nie zauważałem. Styl pisania autorów jest bardzo przystępny dla czytelników, idealnie wplatają trudne do zrozumienia elementy do zwięzłego tekstu. Nadal mocno imponowały mi fragmenty z średniowiecznymi obrzędami każdego z ludów. Bardzo podoba mi się, że możemy lepiej poznać historię osobnych Graczy dzięki tym elementom. Nadal czytelnikom towarzyszy nieustająca podróż dookoła świata, tym razem zwiedzimy między innymi Berlin, Indie albo nawet Peru! Syndrom syna geografa - włączony.
W tej części do gry włączają się również osoby, które z Endgame nie mają nic wspólnego, a właściwie to mają, ale nikt o tym nie wie. Nie miałem pojęcia co miałem sądzić o takim jakby sojuszu Aisling i CIA - no niby dziewczyna jest moją faworytką, ale wątpliwości nadal mi towarzyszyły. Okej, ale czy to nie jest umyślne pomaganie? Według mnie powinno się to trochę na niej odbić, choć i tak życzę Ci jak najlepiej Ais! :D Nie zżyłem się zbytnio ze Stellą, towarzyszką nijakiego Hilala. Bardzo spodobał mi się moment, jak oboje się poznają. Nie sądziłbym, że autor wymyśliłby coś takiego, jednak przypomniał mi się trochę Ender, Lissy Price, w którym zastosowany został podobny moment - w końcu Hyden jest tym kim jest.
Jestem bardzo usatysfakcjonowany co do bohaterów, którzy niestety nie przeżyli w tej części. Jednak miałem wiele momentów, kiedy myślałem, że dany Gracz nie żyję.. a okazało się, że przeżył. Tym bardziej przez pewien czas na początku książki byłem trochę skołowany, bo postać, która wydawało mi się, że była już nieżywa - cudnie przeżyła. Na moje nieszczęście, ponieważ sam za tą osobą nie przepadałem. W pewnym momencie bohaterka, która nie wyróżniała się za bardzo zaimponowała mi czynami, o które ją bym nie podejrzewał i.. to już musicie przeczytać sami. Pamiętajcie - na tym blogu spoilerów nie ma!
Ostatnie sto stron jak zwykle mnie zachwyciło. Uwielbiam momenty, w których akcja momentalnie przyśpiesza i czytamy cały czas z otwartą buzią z niedowierzaniem co tu się właśnie wydarzyło. Mówię Wam - to było świetne! Bardzo spodobał mi się obrót akcji, który otrzymaliśmy pod koniec powieści. Również byłem zachwycony triumfatorem drugiego etapu. Jeśli liczycie na totalne zaskoczenie - to jest to książka dla Was. Idealna, moi drodzy!
Podsumowując Klucz Niebios jest prześwietną kontynuacją Wezwania. Jeśli po lekturze pierwszego tomu mieliście jakieś zwątpienia i podchodziliście do Endgame z pewnego rodzaju dystansem, mówię Wam - zakochacie się w tomie drugim. Bohaterowie stają się jeszcze bardziej wyraziści, dzięki czemu możemy lepiej ich poznać. Wspominałem Wam, że uwielbiam Aisling? :) Polecam bez dwóch zdań!
Moja ocena: 9/10
Klucz Ziemi został już odnaleziony. Pozostały jeszcze dwa. I dziewięciu graczy. Tylko jeden może zwyciężyć. Toczy się gra o istnieniu ludzkości. Zasady ulegną zmianie. Kiedy do gry wchodzi CIA nic już nie będzie takie samo. Wiedzą o Endgame i mają własny pomysł jak tą grę rozegrać. Klucz Niebios - gdziekolwiek jest i czymkolwiek jest - będzie następny do zdobycia. Aksumowie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Gra, która zadecyduje o naszej przeszłości.. Oto Endgame. Dwanaście starożytnych ludów. Każdy z nich musiał wybrać swojego Gracza. Szkolono ich z pokolenia na pokolenie, pokazano, jak posługiwać się bronią, językami, historią, taktyką, kamuflażem. Jak zabijać. Są dobrzy i źli. Jak ty. Jak my wszyscy. Kiedy rozpocznie się gra, będą zmuszeni odnaleźć trzy klucze ukryte gdzieś na Ziemi. Ktokolwiek znajdzie klucze, wygrywa. Powieść opowiada o poszukiwaniach pierwszego z nich. Jedyną regułą Endgame jest brak reguł. Zagraj. Przetrwaj. Rozwiąż zagadkę. Ludu Ziemi. Rozpoczyna się Endgame.
Książce towarzyszy o wiele, wiele więcej. Rewolucyjna gra na urządzenia mobilne, która pozwoli czytelnikom rozpocząć własne Endgame. To multimedialne doświadczenie, w którym rzeczywistość przeplata się z fikcją. Trzy powieści, jedna gra dla miliardów graczy - i 3 miliony dolarów nagrody!
Uwielbiam jak powieść jest wydana - piękny złoty kolor. Wręcz oczy mi się świeciły, jak widziałem w księgarniach tę książkę. Od bardzo dawna chciałem przeczytać książkę, ale jakoś zawsze nie nadarzała się okazja do lektury - aż do teraz! Mogę się trochę przyczepić do tego, iż pozycja bardzo łatwo się niszczy. Nawet przy wyciąganiu książki z paczki trochę się porysowała. Niestety mimo pięknej oprawy, uległa minimalnemu zniszczeniu w formie kilku rysek.
Od samego początku, gdy usłyszałem o tej powieści skojarzyły mi się Igrzyska Śmierci. To straszne, że do każdej powieści, w której ktoś się zabija muszę mieć takie skojarzenia. Jednak to zupełnie dwie odmienne powieści, odrębne totalnie! Jeśli chodzi o fabułę o wiele bardziej polubiłem dzieło Freya. Między innymi dzięki podróżom dookoła świata naszych bohaterów - może taki fetysz syna geografa. Tutaj mamy walkę w Chinach, a już w następnym rozdziale jesteśmy w tropikalnej Etiopii.
Bardzo spodobał mi się fakt, że teraźniejszość w tej powieści przeplata się z średniowiecznymi obrzędami i historią danego ludu, z którego wywodzi się dany bohater. Możemy dowiedzieć się wiele dość znaczących faktów, tym bardziej jak od małego są oni wychowywani na prawdziwych zabójców. Zagadki - jakie świetne zagadki! To dość ważny aspekt tej powieści. Uwielbiam książki, w których można rozwikływać jakieś łamigłówki, ale tym razem okazały się jak na mnie zbyt trudne.
Według mnie najlepsi w tej całej pozycji są postacie. Dwanaście trybutów Graczy, wszyscy są od siebie inni, wszyscy są inteligentni. Wszyscy potrafią zabijać. Są w naprawdę różnym wieku - najmłodszy ma 13 lat, a najstarszy 19. Oczywiście już od samego początku książki zacząłem obstawiać kto może sporo osiągnąć i namieszać w tej nieczystej grze. Ale niestety, w zakładach nie byłbym dobry - mój faworyt zginął jako pierwszy (ci co czytali mogą się trochę zdziwić). Ale nowi faworyci na szczęście przeżyli, alleluja!
Nie ukrywam, że pierwsze sto stron poszło mi naprawdę źle. Myślałem, że się nie wciągnę i książka będzie okropna. Jednak przy drugim podejściu do lektury zakochałem się. Może to zależało od mojego nastroju, a może od mojego nastawienia i dość wysokich oczekiwań? Nie wiem i pewnie się nie dowiem. Po upływie tych dwustu stron już wiedziałem, że będę wniebowzięty co do tej powieści i będzie kac książkowy (trwa aż do dziś..).
Wypadałoby kilka słów na temat świetnych bohaterów tej powieści. Widać, że autorzy głównie skupili się na duecie Sarah i Jago, fakt są okej, ale są po prostu ciekawsi bohaterowie. Jak na przykład przebiegła Chiyoko, czy Baitsakhan (działa mi na nerwy aa!). Zaintrygował mnie wątek Aisling oraz Shari, jedna z nich kreuję się na moją faworytkę. Polubiłem Maccabeego oraz An Liu. Nie polubiłem natomiast Hilala, Kalę i Baitsakhana. Według mnie źle został poprowadzony wątek durnego Christophera, dobrze, że potoczyło się to tak jak się potoczyło.
Podsumowując Endgame to naprawdę dobra książka, która jest idealnym początkiem dobrze zapowiadającej się trylogii. Bardzo spodobali mi się bohaterowie oraz podróże dookoła całego świata. Nie mogę doczekać się kolejnego tomu!
Moja ocena: 8/10
czytamboczytam.blogspot.com
Gra, która zadecyduje o naszej przeszłości.. Oto Endgame. Dwanaście starożytnych ludów. Każdy z nich musiał wybrać swojego Gracza. Szkolono ich z pokolenia na pokolenie, pokazano, jak posługiwać się bronią, językami, historią, taktyką, kamuflażem. Jak zabijać. Są dobrzy i źli. Jak ty. Jak my wszyscy. Kiedy rozpocznie się gra, będą zmuszeni odnaleźć trzy klucze ukryte gdzieś...
więcej mniej Pokaż mimo to
Najsilniejsi i najsprytniejsi z Graczy dotarli do końcowej fazy Endgame. Klucz Ziemi oraz Klucz Niebios już odnaleziono, ukryty pozostał ostatni klucz do wygranej i ocalenia świata - Klucz Słońca. Zwycięzca może być tylko jeden. Maccabee gra by wygrać, musi grać ostrożnie i bacznie pilnować pleców, gdyż An Liu depcze mu po piętach. Chłopak gra dla śmierci. Pozostali Gracze nie chcą dopuścić do zakończenia Endgame. Klucz Słońca nie może być odnaleziony. Aisling, Shari, Hilal, Jago i Sarah postanowili ustanowić własne reguły Gry. Mają zamiar doprowadzić sprawę do końca, ale na własnych zasadach.
Miałem dosyć wysokie oczekiwania wobec tej książki, z racji, że dwie poprzednie części były naprawdę rewelacyjne. Dystopia w najwyższej formie, a w ostatnich latach pojawiło się zbyt wiele książek z tego gatunku i niełatwo było wyłuskać te najlepsze. Na dodatek czekałem na tę powieść ponad rok, więc to przechyla szalę, po prostu musiałem to przeczytać. Zacznijmy od okładki, która moim zdaniem jest najlepsza z całej trylogii. Poprzednie dwie były dosyć ubogie i średnio do mnie trafiały, w przeciwieństwie do tej, która przykuwa wzrok. Co więcej, idealnie pasuje ona do treści, po prostu przeczytajcie, a się zorientujecie. Książka jest dosyć krótka, jednak odnoszę wrażenie, że autorzy przekazali nam wszystko w tych prawie czterystu stronach.
Powiem tak - powieść ta diametralnie różni się od poprzednich tomów. Możliwe, że rzeczy za które polubiliście tę trylogię nie będą tutaj tak ważne, jednak nie zrażajcie się, wydarzenia z ostatnich stron tej pozycji Wam to zrekompensują. Fabuła książki opiera się głównie na próbach znalezienia sposobu na zakończenie Endgame, cóż - nie ma tutaj zbyt wiele akcji, jednak jakimś trafem idzie się wciągnąć. Więcej zaczyna dziać się bliżej końcówki, o której powiem Wam trochę później, jednak moim zdaniem brak akcji jest minusem. W zakończeniu takiej trylogii powinno się ciągle coś dziać, natomiast tutaj wszystko zwalnia. A jeśli już coś ma nas zainteresować, raczej nuży. Wyczułem również pewną zależność, mam wrażenie, że książka była pisana z lekka na siłę. Czytając tę powieść, nie wierzyłem, że poprzednie dwie są z tego samego pióra.
Przemiany wewnętrzne bohaterów. To było naprawdę dobre! Frey i Johnson-Shelton sprawili, że postacie, o których czytamy nie są płaskie. Cieszę się z tego powodu, gdyż zmieniłem swoje zdanie na temat Hilala i Shari, dzięki przytoczeniu ich historii mam prawo zmienić zdanie o tych osobach. Niestety z lekka przejechałem się na Anie Liu, który w tej części nadal jest psychopatycznym świrem oraz na Aisling. Dziewczyna była moją faworytką w boju o zwycięstwo, jednak jakoś moja sympatia nieco zelżała. Jeśli chodzi o Sarę i Jago - nadal ich lubię, choć wszystkie osoby, które miały już okazję przeczytać tę powieść wiedzą, że zwieńczenie ich wątku było dosyć osobliwe. Warto wspomnieć o narracji z perspektywy keplera 22b, czyli twórcy Endgame. Uwielbiam czytać o jakichś wymyślonych cywilizacjach, więc chętnie sięgnąłbym po twór dotyczący historii tych istot.
Należy pamiętać o podstawowym celu tej trylogii - podczas lektury można rozwiązywać zagadki i ostatecznie wygrać 250 tysięcy dolarów. Ja albo jestem zbyt nieuważny, albo zbyt leniwy, ale nie miałem okazji rozszyfrować ani jednej grafiki. I tutaj minus, bo w porównaniu do Wezwania i Klucza Niebios jest ich tutaj zdecydowanie mniej. A szkoda, gdyż zawsze jest to miły dodatek do niekiedy nużącej lektury. Być może to syndrom syna geografa, ale jak zwykle podobały mi się momenty podróży. Fragment z przelotem samolotem z Tajlandii do Stanów Zjednoczonych dla mnie, osoby, która nigdy nie była w przestworzach była naprawdę ciekawą opcją. Na kartach tej powieści jesteśmy w Japonii, Australii, Indiach, a to tylko kilka państw z całej puli. Lektura trylogii Endgame to prawdziwa gratka dla fanów podróży i kultur innych cywilizacji.
Czas przyjrzeć się zakończeniu całej serii. Cóż, od razu mówię, że to nie było zakończenie z moich marzeń. Spodziewałem się czegoś z decka innego, jednak po chwili zastanowienia można stwierdzić, że nie jest ono aż takie złe. Działo się? Działo. Choć niekoniecznie tak, jakbym chciał. Fakt, zakończenie było, przynajmniej dla mnie, lekko przewidywalne i już od połowy książki wiedzieliśmy gdzie ona zmierza. Mimo wszystko są jakieś pozytywy tego zwieńczenia, przede wszystkim epilog, który mnie naprawdę usatysfakcjonował. Nie chcę zdradzać Wam, jakie postacie pozostały przy życiu, ale ja byłem naprawdę szczęśliwy z takiego obrotu spraw. Dlatego też mam mieszane odczucia na temat tej książki.
Reguły gry to wbrew pozorom naprawdę dobra powieść, mój sentyment do trylogii Endgame po prostu krzyczy mi, żebym ocenił tę książkę znacznie wyżej. Niestety, są tutaj błędy, większe lub mniejsze - po prostu zawadzają. Jeśli dwa pierwsze tomy Wam się spodobały, to sięgnijcie po kontynuacje - mam wrażenie, że ciekawość Was nie zwiedzie.
Moja ocena: 8/10
Najsilniejsi i najsprytniejsi z Graczy dotarli do końcowej fazy Endgame. Klucz Ziemi oraz Klucz Niebios już odnaleziono, ukryty pozostał ostatni klucz do wygranej i ocalenia świata - Klucz Słońca. Zwycięzca może być tylko jeden. Maccabee gra by wygrać, musi grać ostrożnie i bacznie pilnować pleców, gdyż An Liu depcze mu po piętach. Chłopak gra dla śmierci. Pozostali Gracze...
więcej Pokaż mimo to