Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Gdyby ktoś zapytał mnie, jak powinna wyglądać literatura kobieca, jako dobry przykład z pewnością mogłabym podać “Rozbite lustro”. Powieść Merce Roderedy idealnie łączy bowiem w sobie elementy, które najbardziej cenię w książkach obyczajowych. Znane i lubiane motywy zostały przedstawione w świeży sposób, wykorzystując siłę słowa i piękno miejsc, a charyzmatyczni bohaterzy okazali się budzić emocje i skłaniać do refleksji.

„Rozbite lustro” to opowieść, którą bardzo trafnie porównano do Downton Abbey. Uwielbiana przeze mnie historia rzeczywiście mogłaby służyć autorce za inspirację. Rodereda bowiem w umiejętny, przekonujący i elektryzujący sposób pokazuje czytelnikom dzieje zamożnej rodziny mieszkającej w urzekającej willi oraz ich życie codzienne. Na kolejnych stronach mamy szansę przyjrzeć się nie tylko poszczególnym członkom rodziny ale też poobserwować służących im pracowników. Takie zestawienie mocno działa na wyobraźnię i pozwala spojrzeć na tę historię z nieco innej perspektywy.

Choć przez długi czas pierwsze skrzypce w „Rozbitym lustrze” gra urzekająca Teresa Goday, z czasem ustępuje ona miejsca swoim dzieciom i wnukom. Podążając za Roderedą poznajemy wszystkich członków rodziny i uczestników tej opowieści. Autorka nie spieszy się. Subtelnie i powoli wskazuje ich błędne decyzje, przewinienia, skrzywienia charakteru. Im bardziej zagłębiamy się w tę opowieść, tym lepiej widzimy, jak wiele pęknięć pojawiło się na pozornie idealnym obrazie zamożnej, cenionej rodziny i jak mocno zostało splamione ich znane nazwisko.

Jak już wspomniałam na początku, pisarka przedstawia nam lubiane i popularne kwestie na swój własny, wyjątkowy i świeży pomysł. Niewątpliwie nie jest to kolejna, podobna historia obyczajowa, których tak wiele publikuje się każdego dnia. W tym przypadku sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Całość sprawia wrażenie głębokiej i wielowymiarowej. Rodereda pięknie działa na zmysły czytelnika, pogłębia jego ciekawość, buduje napięcie. Ujawniając zbrodnie i sekrety wprowadza do swojej historii element niepokoju i zaskoczenia. Zatrzymuje nas proponując więcej i sugerując, że to nie koniec niespodzianek z jej strony.

Bardzo podoba mi się sposób, w jaki autorka zbudowała charaktery swoich postaci. Nie ujawniła wszystkiego od razu. Pozwoliła, żebyśmy poznawali ich wraz z rozwojem akcji, tak jak w życiu poznajemy ludzi wraz z upływem czasu. Wniknęła głębiej w ich serca, zajrzała do umysłów, znalazła motywacje i swego rodzaju zrozumienie. W tej rodzinie prawda została ukryta za pozorami, a szczęście ma jedynie złudny charakter.

Rodereda pokazuje nam, jak trudno odnaleźć siebie, nawet gdy wydaje się, że człowiek posiada już wszystko.
Pisarka zdobyła moje uznanie również za sprawą dojrzałego, kobiecego i wyrazistego stylu pisania, który jest przy tym lekki i przyjazny czytelnikowi. Poznając kolejne rozdziały byłam zdziwiona, jak szybko uciekają mi strony powieści i jak niezauważalnie liczba przeczytanych kartek zaczyna przeważać nad tymi, jakie mi pozostały. Można by powiedzieć, że powieść czytała się sama.

„Rozbite lustro” to z jednej strony historia rodzinna, z drugiej zaś opowieść o każdym z jej członków z osobna. To opowieść pełna życia, zabarwiona emocjami, bardzo realistyczna i prawdziwa. Z pewnością trafi w gust wielbicielkom kobiecych klimatów, które szukają książek pełnych pasji i głębi.

Gdyby ktoś zapytał mnie, jak powinna wyglądać literatura kobieca, jako dobry przykład z pewnością mogłabym podać “Rozbite lustro”. Powieść Merce Roderedy idealnie łączy bowiem w sobie elementy, które najbardziej cenię w książkach obyczajowych. Znane i lubiane motywy zostały przedstawione w świeży sposób, wykorzystując siłę słowa i piękno miejsc, a charyzmatyczni bohaterzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tym razem Eddie Flynn musi zmierzyć się z samym diabłem.

“Adwokat diabła” to już szósta część wspaniałego cyklu z Eddiem Flynnem. Jej autor, Steve Cavanagh, znakomicie łączy w swoich książkach elementy charakterystyczne dla thrillera oraz opisy przewrotnych, błyskotliwych i brutalnych procesów sądowych. Takie połączenie, któremu towarzyszy grono znakomitych i inteligentnych bohaterów, to prosta recepta na sukces i zdobycie uznania czytelników.

Sceny rozgrywające się w sądzie, zagrania nie zawsze zgodne z prawem, przesuwanie moralnych granic i wielkie ryzyko. Taki scenariusz jeszcze niedawno kojarzył mi się przede wszystkim z Grishamem. I wtedy na scenę wkroczył Cavanagh i pokazał, że mistrz gatunku wcale nie musi być tylko jeden. Jako wielka entuzjastka tego typu powieści nie mogłam przejść obojętnie obok takiej pokusy. Spotkałam się z Eddiem Flynnem i całkowicie przepadłam.

Choć główny bohater jest ujmujący i przyciąga niczym magnes, w tym tytule nie tylko on gra pierwsze skrzypce. Na stronach książki mamy okazję, by przekonać się, jak może wyglądać zło w ludzkiej postaci. W przeciwieństwie do Flynna, prokurator Korn nie dba o ludzkie dobro. Wręcz przeciwnie. Lubi patrzeć na cierpienie, do swoich celów wykorzystując stanowisko prokuratora okręgowego i zawodny system prawny. Można powiedzieć, że to morderca, który nie musi brudzić sobie rąk. Kreacją tej postaci, umotywowaniem jej działań i psychologicznym zarysem autor zyskał mój szacunek i uznanie.

„Adwokat diabła” to powieść, przy której nie sposób się nudzić. Od pierwszych stron czytałam tę historię z dużym zainteresowaniem, a kolejne rozdziały dostarczały mi jeszcze więcej przyjemności, rozrywki i satysfakcji. Czy kojarzycie to uczucie, kiedy podczas czytania żałujecie, że nie możecie poznać wszystkich wątków jak najszybciej, ponieważ rozpiera Was ciekawość, ale z drugiej strony lektura przynosi tyle pozytywnych uczuć, że myśl o jej zakończeniu wywołuje swego rodzaju melancholię? Dokładnie tak odbierałam tę powieść.

Cavanagh stworzył zajmującą, mroczną i dopracowaną opowieść, która nie pozwala czytelnikowi na pewność siebie. Możemy zgadywać, rozpracowywać poszczególne tajemnice, łączyć ze sobą różne wątki, bawić się teoriami. Ale nie mamy szans, by poznać zakończenie, dopóki autor nie stwierdzi, że nadszedł odpowiedni moment, by ujawnić przygotowane niespodzianki. Już wcześniej książki Cavanagh zrobiły na mnie ogromne wrażenie. „Adwokat diabła” nie ustępuje ani na krok poprzednim tytułom z tej serii.

Niezwykle ważnym elementem całości jest przyjazny czytelnikowi styl opowiadania. Autor pisze lekko, sprawnie przelewa myśli na papier, znajduje balans między opisami a dialogami. Przede wszystkim jednak na męczy i nie nuży. Potrafi pokazać proces sądowy, jakby to była najbardziej intrygująca i pasjonująca rzecz na świecie, zapraszając czytelnika do udziału w tej prawniczej rozgrywce.

Jeśli cenicie mocne zagrania, pogłębiające się napięcie, zwroty akcji i mroczne niespodzianki, a przy tym nie odstraszają Was meandry prawa, opisy scen sądowych i fragmenty procesów, nie powinniście się zastanawiać nawet przez moment. „Adwokat diabła” to książka dla Was.

Tym razem Eddie Flynn musi zmierzyć się z samym diabłem.

“Adwokat diabła” to już szósta część wspaniałego cyklu z Eddiem Flynnem. Jej autor, Steve Cavanagh, znakomicie łączy w swoich książkach elementy charakterystyczne dla thrillera oraz opisy przewrotnych, błyskotliwych i brutalnych procesów sądowych. Takie połączenie, któremu towarzyszy grono znakomitych i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już na samym początku muszę szczerze przyznać, że nie jestem szczególną entuzjastką polskiego kryminału. W tym temacie poczyniłam wiele prób i bywało naprawdę różnie. Udało mi się znaleźć kilka interesujących nazwisk ale liczne niepowodzenia sprawiły, że wciąż zachowuję spory dystans w tej kwestii. W zeszłym roku miałam okazję przeczytać jedną z powieści Piotra Kościelnego. Książka ciepło zapisała się w mojej pamięci, w związku z czym postanowiłam zapoznać się z kolejnym tytułem. Jak zaprezentował się „Nielat”? Co dobrego i pozytywnego znalazłam w tej historii a czym mnie rozczarowała?

Fabuła powieści rozgrywa się we Wrocławiu, w latach dziewięćdziesiątych. Kościelny znakomicie oddał klimat tamtego okresu. Kolejne rozdziały sprawiły, że poczułam, jakbym odbywała podróż w czasie. Bohaterzy słuchali muzyki na discmanach i posługiwali się słownictwem, które teraz rzadko można już spotkać. Całość miała przyjemny klimat przeszłości, otoczony retro mgiełką. Takie tło historii bardzo przypadło mi do gustu i to pierwsza rzecz, która w mojej ocenie zasługuje na pochwałę i ciepłe słowo skierowane pod adresem autora.

Innym elementem opowieści, który szczególnie zwrócił moją uwagę jest mocno obyczajowy charakter książki. Kościelny wykorzystał bardzo odważne tematy, takie jak np. wykorzystanie seksualne, dzięki czemu pogłębił wartość powieści i uczynił ją bardziej różnorodna i wielowymiarową. Podczas poznawania takich kwestii towarzyszyło mi wiele przemyśleń, mocno one na mnie wpłynęły i wywołały burzę emocji. Nieprzyjemne tematy dobrze wpisały się w niepokojący i mroczny klimat całości ale też nadały jej bardziej realistyczny i autentyczny wymiar.

Czas najwyższy odnieść się jednak do spraw, które w powieściach kryminalnych mają przecież największe znaczenie. Fabuła powieści zbudowana została wokół dwóch morderstw- na stronach książki zginęli znany autor i nieznany nastolatek. Kościelny daje nam jasno do zrozumienia, że obydwie sprawy są ze sobą połączone, należy natomiast ten związek między nimi ustalić. Jako wielka fanka kryminałów postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i czym prędzej znaleźć winnego (winnych?) popełnionych zbrodni. Okazało się jednak, że nie jest to wcale takie proste zadanie. Choć autor nie przesadził i nie przerysował całości, to subtelnie ze mną pogrywał i tak powoli ujawniał kolejne szczegóły, że aż do samego końca nie byłam na sto procent przekonana, co rzeczywiście się wydarzyło.

Ze śledztwem zmagali się także bardziej i mniej doświadczenie funkcjonariusze. Im również nic nie zostało podane na tacy, a rozwiązanie zagadki kosztowało ich wiele wysiłku, czasu i poświęcenia. Podoba mi się, w jaki sposób Kościelny poprowadził akcję powieści. W książkowym śledztwie widać ciężką pracę ale też bystrość umysłu i pomysłowość funkcjonariuszy. Prawdziwe życie i dobry kryminał nie przypominają łatwych do rozwiązania zagadek z telewizyjnych seriali. Na powodzenie śledztwa składają się konkretne rozwiązania, policyjne doświadczenie i łut szczęścia. Te elementy znalazłam w przypadku „Nielata” i dodały one całości realizmu.

Dobre wrażenie zrobili na mnie również przedstawieni na stronach książki policjanci. Kościelny znakomicie zarysował ich charaktery, pokazał dzielące ich różnice, każdemu z nich oddał na chwilę głos. Dodali książce charakteru i wyrazistości.

„Nielat” to interesująca, dopracowana i wartościowa książka kryminalna. Spędziłam z nią kilka przyjemnych wieczorów. Choć czytałam już lepsze kryminały, nie żałuję poświęconego jej czasu. Twórczość Kościelnego coś w sobie ma. Jeszcze do niej wrócę.

Już na samym początku muszę szczerze przyznać, że nie jestem szczególną entuzjastką polskiego kryminału. W tym temacie poczyniłam wiele prób i bywało naprawdę różnie. Udało mi się znaleźć kilka interesujących nazwisk ale liczne niepowodzenia sprawiły, że wciąż zachowuję spory dystans w tej kwestii. W zeszłym roku miałam okazję przeczytać jedną z powieści Piotra Kościelnego....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Iris i Gabriel mają życie jak z bajki. Ale wszystko co dobre podobno kiedyś się kończy. Niespodziewany wypadek to dopiero początek nadchodzącej katastrofy.

Książki B.A.Paris to doskonałe kobiece thrillery. Pełne napięcia, wielkich emocji i przewrotnych rozwiązań. Autorka ma wspaniały i wypracowany styl oraz głowę pełną pomysłów. Przy jej historiach nie sposób się znudzić czy zmęczyć. Można by powiedzieć, że one czytają się po prostu same. Ten opis nie jest z mojej strony przesadną zachętą. To krótka charakterystyka tego, czego możecie spodziewać się po tej autorce. To wszystko znalazło się również w jej najnowszej książce zatytułowanej „Przyjaciółka”.

Akcja powieści rozwija się niespiesznie. Lektura kolejnych rozdziałów pozwala nam bliżej poznać głównych bohaterów oraz skrywane przez nich tajemnice. Paris ma duże predyspozycje w kierunku zaglądania do duszy i umysłów. Zdaje się, że potrafi przejrzeć książkowe postaci na wylot, obdarzając je intrygującym zestawem wad i zalet, dzięki czemu stwarzają wrażenie bardzo ludzkich i realistycznych. I jak każdy z nas mają na swoim koncie błędy i złe decyzje.
Mamy okazję przyjrzeć się im na kolejnych stronach.
„Przyjaciółka” mocno bazuje bowiem na aspekcie psychologicznym. To emocje, niedopowiedzenia i domysły stwarzają tutaj atmosferę niepewności i niepokoju, podsycając napięcie i budząc demony. Paris dobrze wie, w jaki sposób działać na wyobraźnię, skłaniać czytelnika do myślenia i zaangażowania. Kolejne strony przynoszą wiele pytań, niełatwo jest jednak znaleźć na nie odpowiedzi. Podczas lektury zaczynamy być skłonni do współpracy, szukamy rozwiązań i typujemy winnego, starając się dopasować do siebie poszczególne fragmenty tej mrocznej układanki.

Spotkałam się z opinią, że Paris opiera się na pewnym schemacie, wykorzystując w swoich książkach podobne rozwiązania i scenariusze. Być może po części rzeczywiście tak jest. Ale tego zarzutu nie można oszczędzić również innym uznanym pisarzom, a to nie odbiera mi przyjemności i satysfakcji z lektury. W kryminale czy thrillerze nie szukam ideału. Zależy mi przede wszystkim, by poczuć napięcie, dostrzec przewrotność, znaleźć osobliwą nutkę czy subtelny powiew świeżości. Książki Paris są dla mnie w pewien sposób taką gwarancją jakości. Wiem, że te lektury pozwolą mi przyjemnie spędzić czas, oderwać się od swoich spraw, trochę pomyśleć.

„Przyjaciółka” rzeczywiście skłania czytelników do analizy. Wyraźnie widać, że autorce zależy na naszym zaangażowaniu. Liczy na to, że będziemy szukać powiązań, rozwiązywać problemy, wykorzystywać informacje. Fabuła, pozornie prosta, okazuje się bowiem dość skomplikowana, a bohaterzy bardziej winni i nieprzewidywalni, niż mogłoby się wydawać. W tej książce od początku jest wiele niewiadomych i sekretów, które tylko czekają na odkrycie, a każdy rozdział przynosi nowe tajemnice i niepewności, prowadząc do wielkiego finału.

Nowa książka Paris to interesująca, psychologiczna i przewrotna lektura. Stali czytelnicy mają okazję przypomnieć sobie, z jakiego powodu autorka zyskała tak duże uznanie, a nowi zrozumieć, na czym polega jej fenomen. Paris potrafi zbudować napięcie i wzbudzić duże emocje, wykorzystując do tego całkiem proste rozwiązania. Dzięki temu jej książki sprawiają wrażenie lekkich, przyjemnych i subtelnych. Mnie to odpowiada. Chętnie poczekam na więcej.

Iris i Gabriel mają życie jak z bajki. Ale wszystko co dobre podobno kiedyś się kończy. Niespodziewany wypadek to dopiero początek nadchodzącej katastrofy.

Książki B.A.Paris to doskonałe kobiece thrillery. Pełne napięcia, wielkich emocji i przewrotnych rozwiązań. Autorka ma wspaniały i wypracowany styl oraz głowę pełną pomysłów. Przy jej historiach nie sposób się znudzić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Choć w Polsce Lemaitre zdobył uznanie przede wszystkim jako autor powieści kryminalnych, ja doceniłam go za serię „Dzieci katastrofy”. Podczas lektur książek należących do tego cyklu, przekonałam się, jak zdolnym, intrygującym i przewrotnym jest autorem. Poznałam jego głęboką wyobraźnię, lekkie pióro i różne odcienie codzienności uwiecznione na przykładzie doświadczonej historycznie Francji.

Dziś Lemaitre wraca do polskich czytelników za sprawą nowej serii o bardzo życiowym charakterze. Na stronach „Wielkiego świata” poznajemy powojenne losy bogatej i cenionej francuskiej rodziny, która dorobiła się majątku za sprawą dobrze prosperującej mydlarni. Poznając poprzednie powieści autora przekonałam się, że nie oszczędza on swoich bohaterów, chętnie pokazując przewrotność losu i kłody rzucane pod nogi. Nie inaczej było tym razem.

„Wielki świat” to barwny, żywy i interesujący portret rodziny, którą zdaje się więcej dzielić niż łączyć. Kolejne rozdziały powieści pozwalają nam zauważyć pęknięcia i rozłamy, jakie bardzo trudno przezwyciężyć Pelletierom. Zagłębiając się w akcję powieści, obserwujemy wszystkich członków rodziny, mogąc lepiej ich poznać i zrozumieć. Lemaitre stworzył niezwykłe, dopracowane i autentyczne sylwetki bohaterów, śmiało i szczerze opowiadając o ich wadach i zaletach. Podczas lektury miałam wrażenie, że poznaję autentyczną i życiową historię, która rzeczywiście mogłaby się wydarzyć.

Bez wątpienia to bohaterzy książki stanowią jej największą wartość. Skomplikowane osobowości, odmienne zdania, dojrzewanie na powieściowych stronach. Nie sposób nie docenić tych elementów. Duże znaczenie jednak ma w tej historii również miejsce wydarzeń. Lemaitre dzieli akcję powieści między Paryż, Sajgon i Bejrut, dzięki czemu całość staje się bardziej intrygująca, świeża i kompletna oraz pozwalająca spojrzeć na różne sprawy nie tylko z perspektywy bohatera, ale też miejsca, w którym ten żyje.

Francuski autor pisze tak przekonująco, mądrze i pomysłowo, że nawet nieco przewrotne pomysły i zaskakujące rozwiązania stają się dla czytelnika obiecujące i zachwycające. Zwłaszcza, kiedy zaczyna się dostrzegać subtelne połączenia między poszczególnymi tematami i motywami. W „Wielkim świecie” nic nie jest oczywiste i nic nie może być brane za pewnik. Lemaitre wydaje się świetnie bawić oferując swoim czytelnikom tak niecodzienną i nietuzinkową historię. A my, odbiorcy, możemy jedynie cieszyć się tą lekturą i jej urokami.

Mam wrażenie, że to jedna z tych książek, w której każdy może znaleźć coś dla siebie. Obok znanych i lubianych kwestii jak wątki miłosne, rodzinne zażyłości, poznawanie siebie czy rozwój osobisty, mamy okazję spojrzeć na zupełnie inne sprawy- niecodzienne, niespotykane, bardziej ambitne i zastanawiające. W swojej obyczajowej powieści Lemaitre łączy wątki społeczne, historyczne i polityczne, pozwalając by dzięki temu całość stała się bardziej barwna, angażująca i głębsza.

Ten ceniony francuski pisarz reprezentuje również niezwykłe umiejętności i wielką klasę w sprawie dojrzałego stylu i wspaniałego wyczucia. Lekkim piórem przedstawia trudne wydarzenia i wielkie emocje, nieco odejmując im tym samym ciężaru i nieszczęścia. Jestem pewna, że taki styl i taka narracja pozwoliłyby wybaczyć Lemaitre’owi każde niedociągnięcie czy potknięcie.

„Wielki świat” to ujmująca i oryginalna opowieść, która zachwyci niejednego czytelnika. Jeśli jeszcze nie znacie tego autora, to szczerze polecam Wam jego historie.

Choć w Polsce Lemaitre zdobył uznanie przede wszystkim jako autor powieści kryminalnych, ja doceniłam go za serię „Dzieci katastrofy”. Podczas lektur książek należących do tego cyklu, przekonałam się, jak zdolnym, intrygującym i przewrotnym jest autorem. Poznałam jego głęboką wyobraźnię, lekkie pióro i różne odcienie codzienności uwiecznione na przykładzie doświadczonej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gloria jest po prostu szalenie znudzona życiem. Powtarzalnością dusznej Odessy. Brakiem zajęcia. Finansowym niedostatkiem. Monotonią codzienności, która ma tak niewiele do zaoferowania. Kiepskie perspektywy i smutne myśli popychają ją w stronę błędnej decyzji, która zaważy na całym jej życiu. Kiedy przyjmuje propozycję przystojnego mężczyzny i wsiada do jego auta, nie ma pojęcia, że ten moment wszystko zmieni.

Będąc świeżo po przeczytaniu “Walentynki” nie jestem pewna, co mogłabym powiedzieć lub też napisać. Czy znacie to uczucie, kiedy powieść wywołuje tak wiele emocji i refleksji, że zdaje się brakować odpowiednich słów, by je wszystkie opisać i nazwać? Czy macie czasami wrażenie, że o pewnych tytułach możecie rozmawiać bardzo długo, a jednak ten czas wciąż nie będzie wystarczający, by przedyskutować tematy, które krążyły po głowie podczas lektury? Dokładnie to poczułam podczas spotkania z książką Elizabeth Wetmore.

Literatura kobieca nie jest gatunkiem dobrze mi znanym i przesadnie cenionym. Mam wrażenie, że wiele powieści mocno upraszcza niektóre sprawy, nie oddaje emocji, nie porusza. Obraca się wokół podobnych, prostych i powtarzalnych spraw. Brakuje w nich świeżości, nowości, zaskoczenia. „Walentynka” stanowi ich przeciwieństwo. Już od pierwszych stron byłam przekonana, że to idealny wybór czytelniczy i ani przez chwilę nie obawiałam się, że mogę pożałować poświęconego tej powieści czasu.

Mądra, dojrzała, emocjonalna i pouczająca. Łącząca w sobie mnogość myśli i uczuć. Głęboka, poruszająca i niedająca się łatwo zakwalifikować. A przede wszystkim niepozwalająca się porzucić. Choć momentami byłam przytłoczona poruszanymi sprawami, a trudne tematy ciążyły mi na barkach, zwyczajnie nie mogłam zrezygnować z tej historii. Brnęłam dalej, nie patrząc na emocjonalne konsekwencje, nie licząc się z własnymi stratami. Pozwalałam, by fabuła całkowicie mnie opanowała, stając się częścią książkowych wydarzeń i postaci.

Choć główną bohaterką książki jest młoda Gloria i dramat, z którym musi się zmierzyć, Wetmore pokazuje nam obraz o wiele szerszy. W kolejnych rozdziałach mamy okazję przekonać się, jak bardzo ta sprawa poruszyła całą kobiecą społeczność i jak mocno wpłynęła na jej życie. Autorka traktuje jednak sprawę Glorii nieco jak punkt wyjścia do opowieści o innych kobietach. Daje bohaterkom szansę na zabranie głosu, snucie refleksji, spojrzenie na życie z nowej perspektywy. Oferuje im wybór. „Walentynka” to opowieść o kobietach i dla kobiet.

Wetmore odmalowuje wydarzenia żywo i barwnie, pokazując, jak piękną i dużą paletą dysponuje. Niczym prawdziwa artystka oddaje głębię koloru, intensywność obrazu i wartość dźwięku. Podczas lektury miałam wrażenie, jakbym na moment przeniosła się do dusznego i gorącego Teksasu. Potrafiłam poczuć na skórze kropelki potu i drobiny pyłu, słyszałam grzechotanie węży i odgłosy wydawane przez pustynne zwierzęta, nieobce były mi też wizje zachodzącego słońca. Autorka umiejętnie przelała swój pomysł na książkowe strony, pokazując, jak wspaniale działa jej wyobraźnia i dzieląc się tym talentem ze swoimi czytelnikami.

„Walentynka” to piękna, wyrazista i niepowtarzalna historia. Na pewno zostanie w mojej pamięci na dłużej. Nie mogę się doczekać kolejnej powieści Wetmore, która oczarowała mnie tym swoim debiutem.

Gloria jest po prostu szalenie znudzona życiem. Powtarzalnością dusznej Odessy. Brakiem zajęcia. Finansowym niedostatkiem. Monotonią codzienności, która ma tak niewiele do zaoferowania. Kiepskie perspektywy i smutne myśli popychają ją w stronę błędnej decyzji, która zaważy na całym jej życiu. Kiedy przyjmuje propozycję przystojnego mężczyzny i wsiada do jego auta, nie ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy pierwszy raz spotkałam się z twórczością Daphne du Maurier, nie spodziewałam się, że ta przygoda będzie miała dalszy ciąg. „Rebeka”, klasyczna, piękna i zaskakująca historia, okazała się jedynie fragmentem tego, co autorka ma swoim czytelnikom do zaoferowania. Zauroczona tym tytułem szukałam dalej i czytałam kolejne powieści autorki, nie mogąc nadziwić się i nasycić jej stylem i pomysłem.

„Generał i panna” to następna wspaniała opowieść w dorobku autorki. Bardzo łatwo byłoby powiedzieć, że to historia o toczonej w Anglii wojnie domowej w XVII wieku, o strachu, ofiarach i konsekwencjach, ale także o odwadze, wojennych bohaterach i dojrzewaniu. I po części rzeczywiście takie podsumowanie oddawałoby charakter fabuły. Stanowiłoby natomiast duże uproszczenie, bowiem „Generał i panna” kryje w sobie o wiele więcej, istotnych tematów i cennych emocji.

Choć wątek wojenny przedstawiony w powieści niekoniecznie do mnie przemówił, Du Maurier przedstawiła go w tak interesujący sposób, że nawet przez moment nie zastanawiałam się nad przerwaniem lektury. Duże znaczenie miał dla mnie fakt, jak wzbogaciła i upiększyła trudne wydarzenia za sprawą dodatkowych wątków oraz znanych i lubianych przez czytelników motywów. Wydaje się, że to jedna z tych historii, którą mogłoby napisać samo życie, tyle w niej życiowej prawdy i przekonującej autentyczności.

Książkowi bohaterzy zmagają się nie tylko z wojną domową. Oni walczą na wielu frontach. Przede wszystkim ścierają się z własnymi demonami i przeciwnościami losu. Autorka znakomicie przedstawiła i zarysowała skomplikowany klimat damsko męskich relacji, które przed kilkoma wiekami miały zupełnie inne oblicze. Niewiele wówczas było miejsca na gwałtowne romanse, porywy serca, wielkie uczucia. Kobiety kierowało się na drogę rozsądku, a moralność i dobre obyczaje miały olbrzymie znaczenie.

Tym większe wrażenie robi ta uczuciowa kronika „Generała i panny”. Można by powiedzieć, że to miłość, która nie powinna się wydarzyć. Intensywna, porywcza, głęboka, raniąca i zdecydowanie wbrew dobrym obyczajom. Przewrotnie i odważnie du Maurier daje jednak swoim bohaterom maleńką szansę na szczęście, iskierkę nadziei, chwilę zapomnienia.

Śledząc rozwój fabuły i przyglądając się powieściowym wydarzeniom mamy okazję lepiej poznać tytułowe postacie. Choć nie są to lekkie i przyjemne charaktery, a nabranie do nich sympatii wymaga trochę czasu, nieco cierpliwości i odrobiny dobrej woli, to zdecydowanie nie sposób przejść obok nich obojętnie. Pewni siebie, podobni za sprawą ognistych temperamentów, naznaczeni przeszłością, gotowi na wszystko. Niezbyt często sięgam po historie miłosne, ale dla „Generała i panny” nie wahałam się nawet przez moment. To książka, której warto poświęcić czas i uwagę.

Du Maurier kojarzy mi się również ze wspaniałym stylem. Trudne książkowe tematy zostały przedstawione w możliwie lekki i przyjemny sposób. Autorka dobrze wie, co chce przekazać i z przekonaniem przelewa myśli na papier. Swoje historie nie tylko naznacza dużymi emocjami, ona nimi pisze, każdy fragment książki wzbogacając silnymi uczuciami.

„Generał i panna” to wartościowa, mądra, poruszająca i pouczająca książka, która łączy w sobie elementy charakterystyczne dla powieści historycznej oraz literatury obyczajowej. Zdecydowanie zasługuje na Wasz czas. Na pewno nie pożałujecie tego spotkania.

Kiedy pierwszy raz spotkałam się z twórczością Daphne du Maurier, nie spodziewałam się, że ta przygoda będzie miała dalszy ciąg. „Rebeka”, klasyczna, piękna i zaskakująca historia, okazała się jedynie fragmentem tego, co autorka ma swoim czytelnikom do zaoferowania. Zauroczona tym tytułem szukałam dalej i czytałam kolejne powieści autorki, nie mogąc nadziwić się i nasycić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

John Grisham to jeden z moich ulubionych pisarzy. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek zawiodła się na jego twórczości, dlatego też po każdy kolejny tytuł jego autorstwa sięgam w ciemno. Nie inaczej było zatem z nową książką pisarza. Prowadzona olbrzymią ciekawością i przekonaniem o gwarantowanej satysfakcji zabrałam się za lekturę „Listy sędziego”.

Uwielbiam postacie seryjnych zabójców. Ze względu na wyobraźnię oraz inteligencję idealnie wpisują się w mocne i niepokojące oblicze książek kryminalnych. Jedną z takich postaci niewątpliwie jest sędzia Bannick. Powszechnie znany i szanowany, od 10 lat zajmujący ten niezwykle ważny urząd. Pod maską uprzejmego, grzecznego i dobrze wychowanego kulturalnego mężczyzny kryje się jednak ktoś zupełnie inny. Sędzia Bannick bowiem w wolnym czasie rozlicza się z przeszłością, a raczej z ludźmi, którzy z różnych powodów zasługują według niego na śmierć.

Postępowanie sędziego, jego motywy, sposoby działania, element zaskoczenia- wprost nie mogłam się oprzeć historii zbudowanej wokół tej postaci. Niemniej interesująca od sędziego Bannicka okazała się Lacy Stolz działająca w komisji badającej etykę sędziów. Silne, odważne, bystre i zdecydowane kobiety wspaniale sprawdzają się w przypadku często zdominowanych przez męskich bohaterów książek kryminalnych i thrillerów. W tym przypadku Grisham stawia naprzeciw siebie sędziego mordercę oraz ceniącą etykę i moralność prawniczkę. Czyż nie brzmi to ekscytująco?

Fabuła powieści zaintrygowała mnie już od pierwszych rozdziałów. Z wielkim zainteresowaniem śledziłam rozwój akcji pragnąc czym prędzej przekonać się, co zaplanował dla swoich czytelników Grisham. Ten pościg za mordercą nacechowany został wspaniałymi, typowo kryminalnymi elementami. W książce nie brakuje napięcia i zaskoczenia. Klimat przeładowany jest od niepokojących emocji. Czytelnicy mogą liczyć na niespodzianki i zwroty akcji. A bohaterzy nie tylko świetnie wpisują się w całość, ale także są niezwykle interesujący sami w sobie.

„Lista sędziego” dostarczyła mi wspaniałej rozrywki. Podczas lektury, w czasie której towarzyszyła mi ulubiona herbata i ciepły koc, przypominałam sobie, za co tak mocno cenię książki. Nowa powieść Grishama nie tylko podziałała na moją wyobraźnię i skłoniła do myślenia, ale też dostarczyła prostej przyjemności płynącej z czytania i spędzania czasu nad słowem pisanym. Ta książka nie byłaby jednak aż tak dobra, gdyby nie lekkość pióra autora i umiejętność przelewania myśli na papier.

Jak już wspomniałam na początku tekstu, Grisham nigdy mnie nie rozczarował. I nie wydaje mi się, by było to w ogóle możliwe. „Lista sędziego” to kolejny znakomity tytuł w kolekcji tego autora. Wspaniały kryminał, ale też niezła gratka dla osób choć trochę zainteresowanych tematyką prawniczą. Moim zdaniem każdy może znaleźć tutaj coś dla siebie. Serdecznie polecam.

John Grisham to jeden z moich ulubionych pisarzy. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek zawiodła się na jego twórczości, dlatego też po każdy kolejny tytuł jego autorstwa sięgam w ciemno. Nie inaczej było zatem z nową książką pisarza. Prowadzona olbrzymią ciekawością i przekonaniem o gwarantowanej satysfakcji zabrałam się za lekturę „Listy sędziego”.

Uwielbiam postacie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Ciała” to dla mnie w dużym stopniu kronika kobiecego doświadczenia. To opowieść o wydarzeniach, które mogłyby spotkać każdą z nas. To swego rodzaju rozliczenie z przeszłością. Zadawanie kontrowersyjnych pytań i szukanie odpowiedzi wewnątrz siebie.

Zbiór Annie Ernaux zdecydowanie nie jest lekką i przyjemną lekturą. Trudny do przeczytania, niełatwy do opisania. Autorka porusza w nim wiele skomplikowanych tematów i analizuje dużo aktualnych, mimo upływu lat, zagadnień. Z jednej strony ktoś mógłby powiedzieć, że to wszystko już było, a Ernaux przerabia znane kwestie. Z drugiej jednak strony każda taka publikacja ma ogromną wartość i niezwykłe znaczenie.

Zaskoczyła mnie i poruszyła odwaga autorki. O swoich losach opowiedziała przecież całemu światu. Dojrzale, otwarcie i szczerze. Z dużą pewnością siebie. W sposób nie tylko pytający ale też wyzywający. Jakby chciała się przekonać, czy w jej czytelniczkach również tkwi odrobina odwagi do rozliczenia się z przeszłością. Podczas lektury przed oczami pojawiały mi się kadry z minionych lat. Siłą rzeczy zauważałam podobieństwa w niektórych z przedstawianych sytuacji. Przywoływałam nieprzyjemne wspomnienia i chwile upokorzenia, ale patrzyłam na nie w sposób inny niż przed laty.

Ernaux pokazała mi różne sprawy z własnej perspektywy, pozwalając, by jej uczucia i refleksje stały się również moimi. Zapożyczyłam się w jej emocjach, głęboko zanurzając w lepsze i gorsze momenty dziewczyny, którą mogłabym być. Autorka dzieli się z czytelnikami swoimi wzlotami i upadkami, opowiada o smutkach i radościach, łamie tabu. A przede wszystkim bardzo odważnie opisuje i przedstawia wydarzenia, w których brała udział.

Nie boi się tupać nogą, krytykować i przeklinać. Zadaje pytania, znając już jednak odpowiedzi. Próbuje wywołać w nas reakcję. Skłonić do myślenia. Szukać podobieństw. Dorastałam w nieco innych czasach niż Ernaux, ale jak każda młoda dziewczyna poznałam wady i zalety nastoletniego seksu, wiązałam się z nieodpowiednimi mężczyznami, ponosiłam konsekwencje podejmowanych decyzji i mierzyłam się z opinią innych. Część tej przeszłości we mnie została, ale czy potrafiłabym przejść nad nią do porządku dziennego?

Ernaux bez wątpienia i bez wahania potrafi zmierzyć się z sobą i z innymi. Perspektywa upływających lat i zebranych doświadczeń wpływa na jej dojrzałość i odwagę. Byłam pod ogromnym wrażeniem, w jaki sposób potrafi opowiadać o tym, co ją spotkało. Mocne słowa, emocjonalne opisy, trudne zagadnienia. Opowiadanie o sobie dla większości z nas nie jest prostą rzeczą. Ale Ernaux nie ma z tym absolutnie żadnego problemu. I robi to naprawdę fantastycznie. Z wielką przyjemnością poznawałam jej historię, rozkoszując się przy tym pięknym, kobiecym i mądrym stylem.

Rzadko sięgam po publikacje podobne do „Ciał”. Wielka szkoda. Nie chcę myśleć o tym, ile interesujących tytułów, ważnych tekstów i potrzebnych tematów mogło mnie ominąć. Tymczasem jednak serdecznie polecam Wam ten zbiór. Przeczytajcie. Dla siebie.

“Ciała” to dla mnie w dużym stopniu kronika kobiecego doświadczenia. To opowieść o wydarzeniach, które mogłyby spotkać każdą z nas. To swego rodzaju rozliczenie z przeszłością. Zadawanie kontrowersyjnych pytań i szukanie odpowiedzi wewnątrz siebie.

Zbiór Annie Ernaux zdecydowanie nie jest lekką i przyjemną lekturą. Trudny do przeczytania, niełatwy do opisania. Autorka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do tej pory niezbyt często sięgałam po książki historyczne. Jeśli takowe znalazły się w moich rękach, wybierałam historię współczesną, skupiając się na tematyce związanej z II Wojną Światową. Choć postać Henryka VIII nie jest mi obca, co nieco również słyszałam o jego burzliwych małżeństwach, to w porównaniu do wiedzy zawartej na stronach książki, posiadane przeze mnie informacje to zaledwie namiastka.

Lekturę powieści Fremantle rozpoczęłam z wielką ciekawością, zaintrygowana tym, co kryje się pod hasłem tytułowej rozgrywki. Nie ukrywam, że towarzyszyło mi także trochę obaw i niepewności związanych z tak odległą historią. Założyłam, że tak posunięta w czasie opowieść może okazać się trudna, skomplikowana i obciążona nieznanym mi słownictwem. Byłam ogromnie zaskoczona, przekonując się, że moje czytelnicze lęki nie mają absolutnie żadnego pokrycia.

Fremantle napisała swoją historię w niesamowicie przekonujący i bardzo dojrzały sposób. Mimo że tematyka książki nie należy do gatunku lekkich i przyjemnych i znacząco różni się od lektur wybieranych przeze mnie na co dzień, kolejne rozdziały czytałam z niesłabnącym zainteresowaniem i ogromnym zapałem, pragnąc znaleźć choć krótki moment na przeczytanie kilku stron między codziennymi obowiązkami. Fremantle napisała tę powieść w sposób piękny i dojrzały, wykorzystując wartość słowa i czerpiąc całymi garściami z językowego bogactwa. Wielokrotnie zatrzymywałam się przy konkretnym fragmencie, z przyjemnością czytając go po raz drugi i trzeci, nie mogąc przy tym uwierzyć, jak wspaniale autorka oddaje myśli i jak dużo przekazuje przy tym czytelnikom.

„Rozgrywka królowej” to opowieść niezwykle życiowa i w pewien sposób aktualna mimo upływu czasu. Autorka w dużej mierze bazuje na prawdzie historycznej, wykorzystując do tego liczne źródła i publikacje, dzięki czemu całość sprawia wrażenie realistycznej i rzeczywistej. Oprócz swojej wiedzy i suchych faktów Fremantle przekazuje też jednak ogrom emocji towarzyszących rozgrywającym się wydarzeniom. Podczas lektury naprawdę przywiązałam się do bohaterek, przeżywając ich wzloty i upadki oraz życząc im jak najlepiej, choć rozwój historii nie zwiastował niestety niczego dobrego.

Fremantle stworzyła niezwykłe portrety postaci. Wszystkie odmalowane zostały jak żywe. Nie jest łatwo obdarzyć bohaterów zestawem takich cech i przymiotów, by ich charaktery mogły przypominać nas samych i żebyśmy podczas czytania raz po raz znajdywali w nich coś prawdziwego. Autorka stworzyła galerię silnych osobowości, wśród których dobro i zło oraz siła i słabość nieustannie się przenikają.

W czasie czytania dostrzegałam różnice między nimi, czułam wartość ich urodzenia i wynikające z niej wpływy lub niedostatki. Pochodzenie wiązało się również z ubiorem czy sposobem mówienia. Nawet w takich drobiazgach autorka wykazała się niezwykłą dbałością o każdy szczegół, sprawiając, że ta historia malowała mi się przed oczami żywa, barwna, głośna i realistyczna.

„Rozgrywka królowej” zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Zakładałam, że to może być wspaniała historia, ale powieść Fremantle po prostu mnie zauroczyła i urzekła. To historia, która sprawdzi się w przypadku osób lubiących intrygi, sekrety i historię z domieszką silnych emocji i lubianych, sprawdzonych tematów. Serdecznie polecam. Wszystkim bez wyjątku!

Do tej pory niezbyt często sięgałam po książki historyczne. Jeśli takowe znalazły się w moich rękach, wybierałam historię współczesną, skupiając się na tematyce związanej z II Wojną Światową. Choć postać Henryka VIII nie jest mi obca, co nieco również słyszałam o jego burzliwych małżeństwach, to w porównaniu do wiedzy zawartej na stronach książki, posiadane przeze mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do tej pory przeczytałam dwie powieści autorstwa Valerie Perrin. Wystarczyło mi natomiast zaledwie kilka stron pierwszej z nich, by przekonać się, że tej pisarce mogę zaufać. Zauroczył mnie jej styl, rozkoszowałam się narracją, a dialogi i opisy były czystą przyjemnością. Perrin utwierdziła mnie w tym, że książki kobiece nie muszą być banalne i miałkie, mogą natomiast poruszać istotne tematy oraz zaoferować czytelnikowi równie wiele emocji i refleksji, jak inne gatunki literatury.

W przypadku kolejnych spotkań z autorami, którzy zdobyli moje serce, zawsze towarzyszy mi wiele emocji. Na ekscytacji i radości kładzie się cień obawy, że może ten nowy tytuł nie będzie tak doskonały, jak poprzedni. Nazwisko Perrin jest jednak niczym gwarancja powieściowej jakości, a „Zapomniane niedziele” stanowią godne towarzystwo i niejako uzupełnienie dla „Cudownych lat” oraz „Życia Violette”. Gdyby ktoś zapytał mnie o rekomendację w kwestii literatury kobiecej bez wahania poleciłabym tej osobie jeden z tych trzech tytułów.

„Zapomniane niedziele” to historia łącząca w sobie tak wiele istotnych i cennych zagadnień, że trudno byłoby wybrać, które z nich odgrywa rolę pierwszoplanową. Warto jednak byłoby zaznaczyć, że Perrin na swój dojrzały, piękny, urzekający, a przy tym świeży sposób opowiada o rzeczach i motywach znanych i lubianych. Na stronie powieści mamy okazję przekonać się o sile przyjaźni i pasji miłości, poznać rodzinne sekrety, zrozumieć wzloty i upadki bohaterek, wrócić do wojennego mroku. Perrin opowiada o tym, co interesujące i ważne, trafiając prosto do umysłów i serc czytelniczek.

Poznając kolejne rozdziały zbliżamy się do niesamowitych bohaterek. Z jednej strony bowiem możemy przyjrzeć się młodej lecz doświadczonej przez życie Justine. Z drugiej zaś obserwujemy dzieje wiekowej Helene. Kobiety, różniące się za sprawą wieku i przeżyć, zostają przez Perrin połączone szczerą przyjaźnią, której siła pozwala im rozliczyć się z przeszłością i odnaleźć w sobie spokój. Za sprawą tej opowieści autorka dzieli się z nami mądrością, przypominając o tym, co rzeczywiście jest ważne i dając kilka dobrych wskazówek i złotych rad.

„Zapomniane niedziele” czytałam w ogromnym zainteresowaniem i olbrzymią ciekawością. W dużej mierze wynikało to z dobrego stylu autorki, o którym już wspominałam. Można by powiedzieć, że książka czytała się sama, a liczba nieprzeczytanych stron niepokojąco szybko się zmniejszała. Wspaniałe pióro niewiele by jednak znaczyło, gdyby Perrin nie przedstawiła nim tak pięknej i mądrej historii. Obarczona dużym ciężarem emocjonalnym, dostarczyła także nadziei, przywołała przyjemne refleksje i pozwoliła na szczere i głośne wybuchy śmiechu.

Mogłabym napisać znacznie więcej. Nie chcę natomiast już niczego zdradzić czy zasugerować. Ta książka po prostu zasługuje na Wasze zainteresowanie. Wasza uwaga jej się należy!

Do tej pory przeczytałam dwie powieści autorstwa Valerie Perrin. Wystarczyło mi natomiast zaledwie kilka stron pierwszej z nich, by przekonać się, że tej pisarce mogę zaufać. Zauroczył mnie jej styl, rozkoszowałam się narracją, a dialogi i opisy były czystą przyjemnością. Perrin utwierdziła mnie w tym, że książki kobiece nie muszą być banalne i miałkie, mogą natomiast...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwielbiam kryminały i thrillery. Nigdy nie odmawiam mrocznej i niepokojącej historii. Niestety lata spędzone w podobnych klimatach sprawiły, że coraz lepiej radzę sobie z rozwiązywaniem książkowych zagadek i coraz trudniej mnie zaskoczyć. „Dom klepsydry” w dużej mierze zwrócił moją uwagę za sprawą swojej nietypowości.

Rubin zaoferował bowiem swoim czytelnikom dwie historie zamknięte w jednej powieści. Z jednej strony obserwujemy rozwój wydarzeń na maleńkiej wyspie Ray. Z drugiej strony natomiast przyglądamy się pełnym napięcia dziejom rodziny Tooke’ów, zamieszkujących słoneczną Kalifornię. Historie te można poznawać osobno ale cały majstersztyk utworu polega na tym, że wzajemnie się uzupełniają. Mamy w tym przypadku do czynienia z tak zwaną tetbeszką.

Nie kojarzę, bym wcześniej miała przyjemność przeczytać kryminał wydany w takiej formie. Z wielkim zdumieniem i niemniejszą ciekawością kilkakrotnie obracałam książkę, zastanawiając się, w jaki sposób rozpocząć tę specyficzną czytelniczą przygodę. Pierwsza z przedstawionych historii podobała mi się tak bardzo, że przedwcześnie zaczęłam obawiać się, że ta druga może jej nie dorównać. Jednak już po kilku przeczytanych rozdziałach kolejnej opowieści przekonałam się, że jest niemniej interesująca i zajmująca niż jej poprzedniczka.

Rubin postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko, ale wspaniale poradził sobie z realizacją tego tematu. Czytelnicze wyzwanie pokazało, że autor nie tylko posługuje się piękną fantazją i dobrym stylem, ale również potrafi przelać swoje myśli na papier w taki sposób, by zainteresować czytelnika. Obydwie opowieści zrobiły na mnie duże wrażenie, łącząc w sobie wszystkie elementy, które powinny znaleźć się w dobrym kryminale i pełnym napięcia thrillerze.

Na stronach książki poznajemy dwa zupełnie różne, ale w podobny sposób interesujące, miejsca akcji. Mimo że więcej je łączy niż dzieli, to ponura atmosfera, klimat niepokoju i intrygująca zbrodnia umieszczają je na wspólnym miejscu na mrocznym podium. Podczas lektury potrafiłam wyobrazić sobie, że znajduję się w każdym z nich i poczuć emocje towarzyszące książkowym bohaterom.

W kwestii przedstawionych postaci Rubinowi również nie można niczego zarzucić. W pierwszej historii główną rolę odgrywa młody lekarz, w drugiej zaś początkujący aktor. Obydwaj bohaterzy wykazali się bystrością umysłu, dużą przenikliwością i umiejętnością łączenia faktów. Obydwaj również przeprowadzili znakomite amatorskie śledztwa, które w niczym nie odbiegały od tych prowadzonych przez profesjonalnych detektywów, a nawet czyniły historie jeszcze bardziej interesującymi.

Obydwie opowieści ukazały także nietypowe i skomplikowane zbrodnie oraz sekrety rodzinne. Wspaniale bawiłam się próbując samodzielnie wszystko połączyć, choć udało mi się to z mało satysfakcjonującym rezultatem.
Pełna napięcia lektura i wszystkie jej aspekty przyniosła mi wiele przyjemności i pozwoliła wspaniale spędzić czas. Chciałabym, żeby wszystkie publikowane kryminały i thrillery mogły być tak dobre jak „Dom klepsydry” Rubina.

Uwielbiam kryminały i thrillery. Nigdy nie odmawiam mrocznej i niepokojącej historii. Niestety lata spędzone w podobnych klimatach sprawiły, że coraz lepiej radzę sobie z rozwiązywaniem książkowych zagadek i coraz trudniej mnie zaskoczyć. „Dom klepsydry” w dużej mierze zwrócił moją uwagę za sprawą swojej nietypowości.

Rubin zaoferował bowiem swoim czytelnikom dwie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kilka miesięcy temu miałam okazję przeczytać znakomitą i cenioną powieść Louisy May Alcott „Małe kobietki”. Klasyka, choć znajduje się w zakresie moich czytelniczych zainteresowań, nie jest jednak na pierwszym miejscu. Zawsze nieco się obawiam, że nie uporam się z dawniejszymi dziejami i nieco innym stylem autorów. „Małe kobietki” zauroczyły mnie jednak na tyle, że po kolejną powieść autorki sięgnęłam niecierpliwie, z wielkim zainteresowaniem i uśmiechem na twarzy.

I ten uśmiech towarzyszył mi nieustannie podczas lektury. W dużej mierze stało się tak za sprawą niezwykle lekkiej, przyjemnej i kobiecej narracji, przy pomocy której pisarka przelała swoje myśli na papier. „Staroświecka dziewczyna” to najlepszy przykład tego, że czasami dobry i wyrazisty styl autora wydaje się wystarczyć i jest w stanie zadowolić i usatysfakcjonować czytelnika niezależnie od przedstawianego tematu czy ewentualnych niedociągnięć. W przypadku tego tytułu bawiłam się znakomicie, gdyż urocza, przyjazna i zabawna narracja była nie tylko uzupełnieniem dla fantastycznej opowieści, ale także stanowiła wspaniałą wartość sama w sobie.

Gdyby ktoś zapytał mnie, o czym jest „Staroświecka dziewczyna”, musiałabym zastanowić się dłuższą chwilę nad odpowiedzią. Łatwo byłoby bowiem powiedzieć, że to historia rodzącej się miłości lub kwitnącej przyjaźni, kontrast między biedą i bogactwem, opowieść o dorastaniu, kronika wzlotów i upadków. Takie odpowiedzi stanowiłyby natomiast duże uproszczenie i odbierały wartość tej powieści. „Staroświecka dziewczyna” to barwna, prawdziwa, wyrazista i poruszająca historia o życiu. To spojrzenie na autentycznych bohaterów i próba zrozumienia ich emocji. To możliwość wyobrażenia sobie, jak wyglądały różnice społeczne ponad 100 lat temu.

Fabułę książki śledziłam z ogromną ciekawością i niesłabnącym zainteresowaniem. Zaintrygowała mnie przedstawiona w powieści codzienność. Dobre oko autorki, spostrzegawcza natura, możliwość przyjrzenia się drobiazgom. Podążając za jej piórem odwiedzałam bogate domy i biedne pokoje, obserwowałam różnicę w wyglądzie kobiet z różnych sfer społecznych, a także uczestniczyłam w wystawnych ucztach i skromnych posiłkach. Alcott oddała klimat swoich czasów w sposób autentyczny, uczciwy i żywy. Sprawiła, że czytałam kolejne rozdziały z zainteresowaniem, ale nie znużeniem. Znalazła złoty środek między opisami miejsc i sytuacji, dialogami łączącymi bohaterów oraz własnymi spostrzeżeniami i refleksjami.

Zainteresowanie książką podsycały również niezwykłe losy bohaterów. Autorka stworzyła tak niezwykłe postacie, że podczas lektury przelałam na nie prawdziwe emocje i uczucia. Pierwsze miejsce w moim sercu zajęła oczywiście główna bohaterka, rozkoszna Polly. Cóż za cudowna dziewczyna! Jakże dobra, mądra i wyjątkowa. A przy tym skromna i pokorna. Tak trudno odnaleźć te cechy w dzisiejszych czasach. Tak trudno dostrzec szczęście w prostych przyjemnościach i małych podarunkach od losu. Ale Polly to potrafiła. Uwielbiałam ją. Alcott nie poprzestała na stworzeniu jednej wyjątkowej postaci. Na stronach powieści mamy okazje poznać innych wspaniałych bohaterów oraz obserwować to, jak się zmieniają, dojrzewają i znajdują własne drogi do szczęścia.

„Staroświecka dziewczyna” to książka, która mnie zachwyciła. Piękna, mądra, barwna, wielowymiarowa i dojrzała. I niezwykle aktualna mimo upływu lat. Choć widać różnice w życiu ludzi, a i język nieco odbiega od tego, jakim dziś się posługujemy, to autorka zawarła w swej historii uniwersalną prawdę o życiu i nas samych, dała nam kilka cennych lekcji i ważnych wskazówek. Serdecznie polecam ten tytuł. Jestem przekonana, że każdy mógłby znaleźć w nim coś dla siebie.

Kilka miesięcy temu miałam okazję przeczytać znakomitą i cenioną powieść Louisy May Alcott „Małe kobietki”. Klasyka, choć znajduje się w zakresie moich czytelniczych zainteresowań, nie jest jednak na pierwszym miejscu. Zawsze nieco się obawiam, że nie uporam się z dawniejszymi dziejami i nieco innym stylem autorów. „Małe kobietki” zauroczyły mnie jednak na tyle, że po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do tej pory przeczytałam niemal wszystkie książki autorstwa Blackhurst, które ukazały się nakładem wydawnictwa Albatros w Polsce. Już pierwsze tytuły zrobiły na mnie ogromne wrażenie, a kolejne jedynie utwierdziły mnie w przekonaniu, że powieści autorki są intrygujące, świeże i warte poświęconego im czasu. Tym razem jednak Blackhurst przygotowała dla swoich czytelników coś nieco innego.

„Do trzech razy śmierć” to wstęp do kryminalnego cyklu, w którym miejsce pierwszoplanowe zajmują obok siebie dwie siostry. Należące do rodziny przestępców Tess i Sarah wybrały jednak zupełnie inną drogę. Pierwsza z nich postanowiła podążyć śladem dobra i zdecydowała się na karierę w policji. Druga natomiast działa u boku swego ojca, jednego z największych oszustów w Brighton. Czy okrutne, niezrozumiałe i tajemnicze morderstwo zbliży je do siebie i sprawi, że zajmą miejsce po tej samej stronie barykady?

Już pierwsze rozdziały książki całkowicie mnie przekonały i oczarowały. Szybko przekonałam się bowiem, że stanowi ona niebanalną i nieszablonową historię, w której autorka pokazuje pełnię swoich umiejętności. Kryminalna intryga, która ma największe znaczenie w przypadku mrocznych opowieści, okazała się złożona, zawiła i przewrotna. Na kolejnych stronach książki mnożyły się pytania, ale zamiast odpowiedzi narastały wątpliwości i nieporozumienia. Blackhurst raz po raz dawała mi do zrozumienia, że znalezienie rozwiązania i ujęcie mordercy wykracza poza moje amatorskie detektywistyczne umiejętności.

Akcję powieści śledziłam bardzo uważnie, z rosnącym zainteresowaniem i pogłębiającym się zaangażowaniem. Ciężko jednak było mi pozbyć się wrażenia, że coś wciąż umyka, znajduje się poza granicą wzroku, a autorka bawi się ze mną kotka i myszkę. Blackhurst wprowadzała nowe wątki, myliła tropy, pozwalała sobie na intrygujące twisty. Różnego rodzaju kryminalne zabiegi podtrzymywały zainteresowanie i pogłębiały napięcie. A skupienie się na kwestiach związanych z oszustwami, magicznymi sztuczkami i metamorfozami bohaterów nie pozwalały oderwać się od lektury.

Uwielbiam kobiece, niepokojące thrillery, w których główne role odgrywają inteligentne, błyskotliwe i odważne bohaterki. W tym przypadku autorka okazała się niezwykle hojna i dobroduszna, przedstawiając czytelnikom dwie całkiem różne siostry. Zarówno Tess, jak i Sarah, wielokrotnie mnie zaskoczyły, poruszyły, zirytowały czy też rozczuliły. Z ogromem towarzyszących emocji i szalejącą ciekawością śledziłam ich poczynania, z jednej strony próbując znaleźć brutalnego mordercę, a z drugiej ceniąc sobie możliwość lepszego poznania tej niezwykłej książkowej rodziny.

„Do trzech razy śmierć” to wspaniały, dopracowany i zaskakujący thriller, któremu absolutnie niczego nie brakuje. Świeży, tajemniczy i angażujący, a do tego świetnie napisany. Autorka znakomicie sobie poradziła oddając w ręce czytelników kolejną mroczną i przewrotną opowieść, stanowiącą także idealne rozpoczęcie serii. Wprost nie mogę się już doczekać kolejnej części i znalezienia odpowiedzi na pytania, z którymi pozostawiła mnie Blackhurst w finałowej scenie. Serdecznie polecam!

Do tej pory przeczytałam niemal wszystkie książki autorstwa Blackhurst, które ukazały się nakładem wydawnictwa Albatros w Polsce. Już pierwsze tytuły zrobiły na mnie ogromne wrażenie, a kolejne jedynie utwierdziły mnie w przekonaniu, że powieści autorki są intrygujące, świeże i warte poświęconego im czasu. Tym razem jednak Blackhurst przygotowała dla swoich czytelników coś...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Biały ptak. Powieść R. J. Palacio, Erica S. Perl
Ocena 8,1
Biały ptak. Po... R. J. Palacio, Eric...

Na półkach:

Choć przez wiele lat nie czułam potrzeby wracania do przeczytanych tytułów, niedawno to się zmieniło. Jedną z książek, którą postanowiłam sobie odświeżyć był „Biały ptak” R. J. Palacio. Mimo że nazwisko autorki kojarzy mi się przede wszystkim z „Cudownym chłopakiem”, to jednak historia związana z babcią Juliana i II Wojną Światową, zrobiła na mnie o wiele większe wrażenie i zbudziła o wiele więcej emocji.

Z dużym zainteresowaniem i niemniejszym przekonaniem wybieram książki wojenne. Niezmiennie uważam, że zasługują na mój czas, uwagę i ciekawość. II Wojna Światowa to temat, którego nie można pominąć czy przemilczeć. Jak podkreśla Palacio, „Biały ptak” jest powieścią fikcyjną, niemniej czerpiącą jednak ze świadectw historycznych. To historia, która może poruszyć, przypomnieć, skłonić do pamiętania i myślenia, a nawet otworzyć oczy.

„Biały ptak” ogromnie mnie wzruszył. Książka, zakwalifikowana do nurtu literatury młodzieżowej, obciążona została ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Podczas lektury wraz z bohaterami intensywnie przeżywałam kolejne wydarzenia, aktywnie brałam w nich udział i wielokrotnie zajmowałam ich miejsce. Pokochałam ich całym sercem i gorąco wierzyłam, że nadejdą dla nich lepsze dni. Choć wiedziałam już przecież, jak zakończy się ta historia, sympatia dla książkowych postaci napawała mnie naiwną nadzieją, że może tym razem będzie inaczej.

Strony książki zapisane zostały smutkiem, nostalgią i niesprawiedliwością. Autorka nie oszczędza ani swoich bohaterów ani czytelników. Z brutalną szczerością pokazuje, jak okrutne mogły być czasy, w których żyli Sara i Julien. Choć nieco zmieniło się od tamtego ciemnego historycznego okresu, ludzie dalej pozostają tylko ludźmi. Wciąż zmagamy się z uprzedzeniami, nienawiścią, stereotypami. I patrząc na tę książkę w taki sposób i z tej perspektywy, nietrudno odnieść wrażenie, że to historia nie tylko interesująca i istotna, ale też cenna i mądra. To piękna nauka o życiu, niezwykła lekcja dla każdego czytelnika.

Cenny temat, intrygująca fabuła oraz niezwykłe sylwetki bohaterów zostały przedstawione przy wykorzystaniu mocy słowa. Autorka ma lekki, przyjazny i przyjemny styl pisania, który zwyczajnie przypada do gustu. Miło podąża się za jej myślą i śledzi rozwój wydarzeń. To ten typ narracji, który swoją subtelnością i dojrzałością potrafi odciążyć trudny temat, nie odbierając mu przy tym znaczenia i powagi. Wartość książki pogłębiają również proste, ale dające do myślenia ilustracje.

„Biały ptak” to historia, której nie sposób zapomnieć i obok której nie można przejść obojętnie. Istotny temat, emocjonalna głębia i odrobina magii. Serdecznie polecam ten tytuł. Niezależnie od wieku i czytelniczych zainteresowań.

Choć przez wiele lat nie czułam potrzeby wracania do przeczytanych tytułów, niedawno to się zmieniło. Jedną z książek, którą postanowiłam sobie odświeżyć był „Biały ptak” R. J. Palacio. Mimo że nazwisko autorki kojarzy mi się przede wszystkim z „Cudownym chłopakiem”, to jednak historia związana z babcią Juliana i II Wojną Światową, zrobiła na mnie o wiele większe wrażenie i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdyby ktoś zapytał, o czym opowiada “Witajcie w księgarni Hyunam- Dong” odpowiedź narzucała by się sama. Niewątpliwie jednak historia Hwanga Bo Reum skrywa w sobie o wiele więcej. Nie jest to zwyczajna opowieść o funkcjonowaniu księgarni i życiu jej pracowników. Z każdym rozdziałem bowiem książka ujawnia piękno refleksji i dużą mądrość, które wspaniale zaskakują, intrygują i motywują.

Przyznam szczerze, że nie od początku poczułam klimat tej historii i dostrzegłam jej wartość. Czytało mi się lekko i przyjemnie, a opowieść otulała mnie niczym miękki kocyk, ale potrzebowałam o wiele więcej, by się w nią zaangażować i rzeczywiście zrozumieć, z czego wynika popularność tego tytułu. I nagle po prostu to do mnie dotarło. Subtelny przekaz, kilka prostych spostrzeżeń, odrobina refleksji i garść dobrych rad. I w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że książka Bo Reuma to coś więcej, niż kolejna obyczajowa historia.

Jak już wspomniałam, opowieść nie zachwyca i nie czaruje od pierwszych stron. Jej urok i mądrość pozwalają zauważyć się wraz z upływem kolejnych rozdziałów. Wtedy to mamy okazję lepiej poznać głównych bohaterów, zrozumieć ich rozterki, problemy, błędy. Mogłoby się wydawać, że spełnili marzenia, dobrze im się układa, nie oczekują już więcej. Bo Reum zaczyna jednak w nich czytać jak w otwartej księdze. Delikatnie i z wyczuciem wskazuje na delikatne pęknięcia, których nie widać na pierwszy rzut oka, wskazując czytelnikom, że warto poszukać, co kryje się pod powierzchnią.

„Witajcie w księgarni Hyunam Dong” to taka nieoczywista lektura, która zaskoczyła mnie wielokrotnie. Kiedy zagłębimy się w jej treść i damy jej szansę, to wówczas o wiele łatwiej zauważyć to, co mogło nam wcześniej umykać lub docenić drobiazgi, jakie nie miały dla nas większego znaczenia. Drobne smaczki i intrygujące niespodzianki. Podczas lektury zaczęłam zauważać subtelne nawiązania do kultury koreańskiej, łączące nas podobieństwa i dzielące różnice. Takich perełek można znaleźć w tym tytule o więcej. Nie chciałabym natomiast zdradzić zbyt wiele i odebrać Wam przyjemności z ich odkrywania.

Biorąc pod uwagę ciężar kryjący się w sercach bohaterów „Witajcie w księgarni Hyunam Dong” to całkiem lekka i przyjemna lektura. Autorowi udało się to osiągnąć za sprawą przyjaznego stylu i wybranego miejsca akcji. Zakątki księgarni, nawiązania do różnego rodzaju książek, wątek parzenia kawy i możliwość podglądania klientów sprawiają, że całość nabiera przyjemnego charakteru, nie nuży i nie dłuży się.

Powieść Bo Reuma to historia dość prosta i przyziemna, a jednak dająca do myślenia i zwracająca uwagę czytelników na to, co rzeczywiście jest w życiu istotne. Gdybyście potrzebowali sobie o tym przypomnieć, zwróćcie uwagę na ten tytuł.

Gdyby ktoś zapytał, o czym opowiada “Witajcie w księgarni Hyunam- Dong” odpowiedź narzucała by się sama. Niewątpliwie jednak historia Hwanga Bo Reum skrywa w sobie o wiele więcej. Nie jest to zwyczajna opowieść o funkcjonowaniu księgarni i życiu jej pracowników. Z każdym rozdziałem bowiem książka ujawnia piękno refleksji i dużą mądrość, które wspaniale zaskakują, intrygują...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tess Gerritsen to autorka, której nie trzeba nikomu przedstawiać. Każdy sympatyk mrocznych historii i entuzjasta niebanalnych thrillerów z pewnością kojarzy tę postać. Ja również należę do fanów tej pisarki i z dużą przyjemnością sięgam po kolejne książki, które ukazują się spod jej pióra. A lekturom tym zawsze towarzyszy duża porcja ekscytacji i ogromny kredyt zaufania. Czy Wy również macie grono ulubionych autorów, po których powieści sięgacie w ciemno?

Tym razem Gerritsen zaproponowała swoim czytelnikom coś innego. „Wybrzeże szpiegów” to pierwsza część nowego cyklu kryminalnego pisarki. Na stronach książki możemy bliżej poznać członków Klubu Martini, emerytowanych szpiegów, którzy przez lata działali w kręgach CIA. Być może na pierwszy rzut oka nie brzmi to przekonująco czy zachęcająco, ale uwierzcie mi na słowo, że przedstawiona historia naprawdę zasługuje na poświęcenie jej czasu i uwagi.

Szczególnie warto pochylić się nad postacią głównej bohaterki. Kolejne rozdziały książki ukazują oblicze Maggie Bird i tragiczną historię, która zdeterminowała całe jej życie. Gerritsen najwidoczniej uważa, że to za mało i na ramionach kobiety umieszcza kolejne ciężary, stawiając na jej drodze nowe przeszkody i wyzwania. Pewnego dnia do drzwi Maggie puka przeszłość i niczym huragan wywraca jej spokojne i uporządkowane życie do góry nogami.

„Wybrzeże szpiegów” to lektura zasługująca na uznanie pod wieloma względami. Książka intryguje i przykuwa uwagę już od pierwszych stron. Przypomina obietnicę złożoną przez autorkę, pisemne zapewnienie, że nikt z nas nie będzie znudzony lub rozczarowany lekturą. I rzeczywiście. Od początku w tej historii dużo się dzieje, a akcja nie zwalnia tempa. Gerritsen znakomicie buduje nastrój i stopniuje napięcie poprzez wprowadzanie nowych wątków, wykorzystanie zwrotów akcji i licznych niespodzianek. Niczym magik wyciąga ze swojego kryminalnego kapelusza kolejne sekrety i ofiary. A my możemy jedynie czekać, by przekonać się, co jeszcze dla nas przygotowała.

Nowa książka autorki całkowicie mnie przekonała. Wydała mi się nie tylko interesująca, ale także autentyczna. Odniosłam wrażenie, że opisywane wydarzenia naprawdę mogłyby mieć miejsce, choć momentami kojarzyły się z nieco przerysowanym filmem sensacyjnym. Autorka podzieliła się źródłem inspiracji, opowiadając o miasteczku, w którym mieszkała i byłych agentach CIA na emeryturze, którzy z przyjemnością odnajdywali tam swoje korzenie. Podoba mi się, że Gerritsen wykorzystała ten pomysł, zwłaszcza, że zrobiła to świetnie. Zapowiada się kolejny udany cykl kryminalny.

„Wybrzeże szpiegów” to zajmująca, intrygująca i świeża historia. Skłania do myślenia, zachęca do łączenia poszczególnych wątków na własną rękę, ale też stanowi dobre źródło rozrywki. To bardzo przyjazne i całkiem lekkie czytadełko, które zostawia po sobie dobre wspomnienie i uśmiech na twarzy. Całość została oczywiście napisana niezwykle zgrabnie i z wyczuciem, przypominając o wspaniałym stylu autorki. Nawet gdybym chciała, to ciężko mi do czegokolwiek się przyczepić. Bardzo polecam ten tytuł. Niecierpliwie wyczekuję kolejnej części.

Tess Gerritsen to autorka, której nie trzeba nikomu przedstawiać. Każdy sympatyk mrocznych historii i entuzjasta niebanalnych thrillerów z pewnością kojarzy tę postać. Ja również należę do fanów tej pisarki i z dużą przyjemnością sięgam po kolejne książki, które ukazują się spod jej pióra. A lekturom tym zawsze towarzyszy duża porcja ekscytacji i ogromny kredyt zaufania....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Harlan Coben to jeden z moich ulubionych autorów. Wielu czytelników zarzuca mu powtarzalność i przewidywalność, ale ja nie mogę się z tym zgodzić. A nawet jeśli rządzi się tym wszystkim jakiś schemat, to nie przeszkadza on w odbiorze, nie zmniejsza przyjemności i satysfakcji z lektury, nie czyni Cobena gorszym pisarzem. Wciąż pozostaje on wspaniałym i utalentowanym twórcą, a jego historie przekonują miliony czytelników na całym świecie.

„Już mnie nie oszukasz” to subtelny kobiecy thriller. Autor przedstawia nam historię Mai, której mąż został zamordowany na jej oczach. Była oficer sił specjalnych jest natomiast przekonana, że widziała mężczyznę na nagraniu z domowej kamery, zarejestrowanym poprzedniego dnia. Co tak naprawdę się wydarzyło? Czy Maya padła ofiarą zmęczonego umysłu i stresu pourazowego, czy ktoś manipuluje nią w tak okrutny sposób?

Poznając kolejne rozdziały książki próbujemy samodzielnie znaleźć odpowiedzi na towarzyszące nam pytania i rozwikłać powieściową zagadkę. Nie jest to natomiast zadaniem prostym. W tym tytule bowiem autor pozwala sobie na psychologiczne gierki, wodząc za nos zarówno główną bohaterkę, jak i swoich czytelników. Myli tropy, wprowadza nowe wątki, zaciera granicę między prawdą a złudzeniem. Podczas lektury nie jesteśmy pewni, co tak naprawdę się wydarzyło, a co tylko nam się wydawało.

Przy budowaniu akcji autor wspaniale wykorzystał psychologiczny ton, pokazując, że może on stanowić świetną bazę dla zbudowania mrocznej i klimatycznej opowieści. Zmącony umysł często daje bowiem jeszcze większe możliwości, niż wyrafinowana zbrodnia czy przelana krew, a Coben zdaje się wiedzieć o tym najlepiej i w pełni wykorzystywać potencjał tego rozwiązania. Autor stawia sobie wysoko poprzeczkę, ale bez problemu jej dosięga, nie zaliczając przy tym potknięcia czy upadku.

Podczas lektury nie byłam pewna, co rzeczywiście się wydarzyło. Mimo pełni zaangażowania, wzmożonej koncentracji i poświęconego czasu nie potrafiłam uporządkować tej układanki. Pozornie dość prosta historia wydawała się komplikować na moich oczach, a rodzinne sekrety okazały się barierą nie do pokonania. Momentami przestawałam szukać i zastanawiać się nad tym, czerpiąc przyjemność z lektury i pojawiających się w niej wątków obyczajowych, będących dobrym uzupełnieniem dla całości.

Ta pozycja nie spotkałaby się z tak ciepłym odbiorem, gdyby nie znakomita sylwetka głównej bohaterki. Maya Stern to odważna, bystra i charakterna kobieta, która potrafi zawalczyć dla siebie i dla swojej rodziny. Uwielbiam pełnokrwiste i silne bohaterki, udowadniające, że mroczne i klimatyczne historie dobrze do nich pasują.

„Już mnie nie oszukasz” to kolejna znakomita książka w dorobku Cobena. Serdecznie polecam Wam wszystkie powieści autora. Jestem przekonana, że każdy znajdzie w nich coś dla siebie.

Harlan Coben to jeden z moich ulubionych autorów. Wielu czytelników zarzuca mu powtarzalność i przewidywalność, ale ja nie mogę się z tym zgodzić. A nawet jeśli rządzi się tym wszystkim jakiś schemat, to nie przeszkadza on w odbiorze, nie zmniejsza przyjemności i satysfakcji z lektury, nie czyni Cobena gorszym pisarzem. Wciąż pozostaje on wspaniałym i utalentowanym twórcą,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam wrażenie, że niewiele mówi się o HIV. Nieczęsto też się o tym myśli. Wygodnie odsuwać się siebie takie nieprzyjemne sprawy, szczególnie, gdy nas nie dotyczą i nie pojawiają się w zasięgu naszego wzroku. Żurawiecki tymczasem postanowił przyjrzeć się tej kwestii bliżej, zgłębić temat i opowiedzieć czytelnikom, jak HIV pojawił się na naszym rodzinnym podwórku.

Ja także o tym nie myślałam. Prawdopodobnie dlatego, że nigdy nie poznałam nikogo, kto byłby nosicielem wirusa. Kiedy natomiast zobaczyłam tytuł tego reportażu i przeczytałam notę wydawcy, nabrałam pewności, że to książka dla mnie. Uwielbiam literaturę faktu, interesujące tematy, możliwość poznania pewnych spraw bliżej. Tym razem mowa jest dodatkowo o Polsce, co jeszcze bardziej mnie zaintrygowało i zmotywowało do sięgnięcia po tę pozycję.

Już pierwsze strony książki utwierdziły mnie w przekonaniu, że ten tytuł zapowiada dobrą lekturę. Ponieważ już na wstępie miałam okazję, by odrobinę poznać samego autora. Żurawiecki zdradził kilka słów o sobie, wyjaśnił, dlaczego zwrócił się w stronę takich kwestii. Jego odwaga i prawdomówność zrobiły na mnie dobre wrażenie i pozwoliły sądzić, że dodatkowo pogłębią one wartość książki i zwrócą uwagę na istotne sprawy, o których inni może woleliby nie rozmawiać lub też skryć się za mocnym hasłem, jakim jest „tabu”.

Dla Żurawieckiego na szczęście nie ma w tym przypadku wątków zakazanych. Autor opowiada o tym, jak HIV pojawiło się w Polsce, ale nie robi tego przedstawiając suche informacje i zwyczajne fakty. Na stronach jego książki pojawiają się konkretni ludzie i autentyczne wydarzenia. Wirusa poznajemy poprzez sylwetki powieściowych bohaterów i sceny, które lata temu wstrząsnęły naszym krajem. Taki sposób przekazywania informacji zmusił mnie do myślenia, skupienia uwagi i rzetelnej lektury, choć nie mogę powiedzieć, by była to publikacja lekka i przyjemna. Z drugiej strony jednak, nie o relaks przecież tutaj chodzi.

Żurawiecki postanowił przybliżyć czytelnikom temat trudny i niewdzięczny, ale też potrzebny, istotny i aktualny. Dzięki niemu możemy dowiedzieć się chociażby nieco więcej o możliwości zakażenia. Na stronach książki poznajemy także różnego rodzaju mity i narastające latami legendy. Śmiało mogę powiedzieć, że „Ojczyzna moralnie czysta” jest zarówno lekcją życia, jak i niezwykłym zbiorem informacji. Mam wrażenie, że ten tytuł mógłby nauczyć każdego z nas o wiele więcej, niż inne dostępne materiały.

Zwłaszcza, że autor zrobił niezwykły przegląd publikacji, wywiadów i artykułów, fantastycznie wykorzystując je i łącząc w interesujący i przystępny sposób. Styl Żurawieckiego jest znakomity. Odważny, szczery, ale też nico ironiczny, trochę kąśliwy. Autor nie obawia się wyrażać swojego zdania, a jego opinie są naprawdę cenne i wartościowe.

„Ojczyzna moralnie czysta” to świetny tytuł, który ukazuje temat HIV z różnych perspektyw. Drogi czytelniku, jeśli masz odrobinę odwagi i dobrej woli, to szczerze Ci go polecam.

Mam wrażenie, że niewiele mówi się o HIV. Nieczęsto też się o tym myśli. Wygodnie odsuwać się siebie takie nieprzyjemne sprawy, szczególnie, gdy nas nie dotyczą i nie pojawiają się w zasięgu naszego wzroku. Żurawiecki tymczasem postanowił przyjrzeć się tej kwestii bliżej, zgłębić temat i opowiedzieć czytelnikom, jak HIV pojawił się na naszym rodzinnym podwórku.

Ja także o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Po tamtej nocy” to jedenasta część kryminalnego cyklu Karin Slaughter z Willem Trentem. Przyznam szczerze, że do tej pory nie przeczytałam żadnej książki z tej mrocznej serii. Nieustanne poszukiwania kryminalnych przygód, nowych dla mnie autorów oraz interesująca fabuła skłoniły mnie natomiast do sięgnięcia po ten tytuł.

Już na początku zaznaczę, że rozpoczęcie cyklu od tego miejsca nie stanowiło żadnego problemu. Slaughter bowiem subtelnie przypomina fakty dotyczące życia głównego bohatera i wraca do jego przeszłości, dzięki czemu łatwo uniknąć uczucia zagubienia czy niezrozumienia. Moim zdaniem świadczy to w dużej mierze o wartości autorki, która dobrze wie, o czym chce napisać i w jaki sposób to uczynić, a przy tym ceni zarówno dawnych entuzjastów swych historii, jak i tych nowych, dopiero sprawdzających, czy te opowieści są dla nich odpowiednie. I choć zaczęłam od końca, to już wiem, że chętnie wrócę do początku, żeby lepiej poznać zarówno pisarkę, jak i jej bohaterów.

Will Trent to wspaniała postać. Bystra, odważna, doświadczona, ale przy tym również szalenie autentyczna, ludzka i pełnokrwista. Podążanie za nim w kolejnych rozdziałach przyniosło mi wiele emocji oraz czytelniczej satysfakcji. Ale też poczucie, że to bohater, jakiego długo nie zapomnę. Nie w trybie macho, ale normalny i wrażliwy mężczyzna. Choć to on gra pierwsze skrzypce w powieści, istotne miejsce zajmują także interesujące bohaterki, które nie tylko przyjemnie uzupełniają się z Willem, ale także zwracają uwagę czytelnika przy spotkaniu sam na sam. Bez wątpienia kreowanie książkowych postaci należy do mocnych pisarskich stron Karin Slaughter.

W powieści wiele się dzieje od samego początku, a kolejne strony przynoszą nowe wątki, pytania i tajemnice. Autorka ustawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko, ale ani razu się nie potknęła i nie zaliczyła żadnej wpadki. Z jeden strony zabłysła za sprawą wyboru trudnego tematu, a z drugiej zaś dzięki jego wspaniałej realizacji. Slaughter przedstawiła nam wielowątkową, skomplikowaną i dającą do myślenia intrygę, która poruszy każdego czytelnika i nie pozwoli na obojętność. Z wielką uwagą i koncentracją śledziłam rozwój akcji, by przekonać się, jak zakończy się pojedynek między przedstawicielami prawa i złoczyńcami. I jedni i drudzy mieli silne atuty i nie pozostawali w tyle.

Podczas lektury nic nie było dla mnie oczywiste. Autorka sprytnie mieszała tropy, dodawała nowe wątki, pozwalała mi się zgubić. Skłaniała mnie do korzystania z wyobraźni, snucia refleksji, ruszania głową. Książka działała na moje emocje i zmysły. „Po tamtej nocy” okazała się barwną, mocną i poruszająca historią, która połączyła nie tylko elementy obowiązkowe dla dobrego kryminału czy thrillera, ale także wykorzystała bardzo trudny temat, który już sam w sobie kryje ogromny mrok, niepokój i lęk, a przez to jeszcze mocniej wpływa na czytelnika.

„Po tamtej nocy” to znakomity tytuł. Przemyślany, dopracowany, głęboki, mądry i emocjonalny. A przy tym również wspaniale napisany. To książka, której nie można tak po prostu odłożyć na bok i wrócić do swoich spraw. Trzeba ją czytać dalej, niezależnie od tego, co w nas budzi i czym nas przeraża. I wydaje się, że po zakończonej lekturze, nikt z nas nie będzie już taki sam. Slaughter bowiem nie oszczędza ani swoich bohaterów ani swoich czytelników.

“Po tamtej nocy” to jedenasta część kryminalnego cyklu Karin Slaughter z Willem Trentem. Przyznam szczerze, że do tej pory nie przeczytałam żadnej książki z tej mrocznej serii. Nieustanne poszukiwania kryminalnych przygód, nowych dla mnie autorów oraz interesująca fabuła skłoniły mnie natomiast do sięgnięcia po ten tytuł.

Już na początku zaznaczę, że rozpoczęcie cyklu od...

więcej Pokaż mimo to