rozwiń zwiń

Oficjalne recenzje użytkownika

Więcej recenzji
Okładka książki Czyste serce Kate Chenli
Ocena 7,5
Recenzja Druga szansa

Cofanie się do przeszłości jest jednym z dobrze znanych motywów, nie tylko w literaturze. Zazwyczaj stosowany jest on po to, by dany bohater mógł zmienić bieg wydarzeń i naprawić swoje błędy. Co jeśli motyw ten pojawia się po to, by postać mogła dokonać zemsty i uchronić się od...

Okładka książki Sny umarłych Bora Chung
Ocena 6,5
Recenzja Między światami żywych i umarłych

Azjatycka fantastyka zazwyczaj jest przepełniona brutalnością. Sama literatura z tegoż rejonu również charakteryzuje się pewną specyfiką, którą niekiedy ciężko zrozumieć, i nie każdy będzie w stanie to zrobić. Mając już wcześniej styczność z azjatycką literaturą, wiedziałam, że nie...

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Na wstępie należy zaznaczyć, że nie lubiłam serii "Rywalki" Kiery Cass, którą to uważałam za przewidywalną i nudną zaś główną bohaterkę, Americę, za postać transparentną i nieciekawą. Mimo wszystko nie przeszkodziło mi w przeczytaniu dwóch kolejnych tomów będących sequelem serii, a dotyczących córki Ami. Oba te tomy uważałam za znacznie lepsze a główną bohaterkę za ciekawszą, zaś styl pisania pani Cass był tutaj znacznie lepszy. To dlatego postanowiłam dać szansę "Narzeczonej", mając nadzieję na coś, co będzie lepsze od popularnej serii.

Uważam, że wartym jest zaznaczenie dużego podobieństwa okładki do tych, które są ozdobą serii "Rywalki", co może nieświadomemu czytelnikowi zasugerować, że jest to właśnie kolejna książka z serii. Nic jednak bardziej mylnego! Choć książka porusza "królewską" tematykę, zdecydowanie nie jest tym, czym były "Rywalki" i ważne jest by o tym pamiętać! Poznajemy niejaką Lady Hollis, która została wybrana na przyszłą królową, jednak, pomimo tego, że powinna się z tego cieszyć i naprawdę stara się to robić, jednak gdzieś podświadomie wie, że to nie jest to, czego by chciała. Pewnego dnia do zamku przyjeżdżają pewni cudzoziemcy prosząc o azyl, a wśród nich znajduje się pewien mężczyzna, który wywróci lady Hollis życie do góry nogami.

Wartym zaznaczenia jest fakt, że książka zdaje się być nieco poważniejsza niż wspomniane "Rywalki". Fabuła powieści toczy się dosyć powoli i skupia się głównie na uczuciach, które targają lady Hollis, tym co chciałaby zrobić, a czego zrobić właściwie nie powinna. Akcja tej powieści nie jest jakoś szczególnie napięta, historia tu zawarta raczej płynie sobie swoim niezmąconym tempem. Nie zawiera też w sobie jakiś niebywałych zwrotów akcji, które wprawią czytelnika w osłupienie. Po lekturze całości powieści widać, że ten tom jest jednym wielkim wstępem, budującym podwaliny do przyszłej historii.

Lady Hollis jest bohaterką, która z początku zdaje się udowodnić wszystkim, że nie jest tak beznadziejna, za jaką ją wszyscy mają i sumiennie stara się spełnić oczekiwania swych rodziców, by zdobyć koronę. Jednakże, w trakcie postępu fabularnego dziewczyna się zmienia i zaczyna podejmować swoje własne decyzje, nie ważąc na swoich rodziców czy też samego króla. Co zaś dotyczy postaci króla Jamesona, został on zarysowany oczami lady Hollis, czytelnik otrzymuje więc obraz zdroworozsądkowego króla, który ma przemyślany każdy swój krok, choć niekiedy postępuje dosyć nietypowo, co karze myśleć, że ten człowiek wcale nie jest taki oczywisty. Dostajemy również postać przystojnego cudzoziemca, dzięki któremu lady Hollis poniekąd zmienia swoje dotychczasowe rozumowanie świata. Widać, że autorka starała się wykreować zróżnicowane i dynamiczne postacie, co poniekąd jej się udało w szczególności w przypadku głównej bohaterki.

"Narzeczona" jest próbą podjęcia czegoś nowego przez Kierę Cass, bardziej dojrzalszego i mniej szczęśliwego, niż jej poprzednia popularna seria. Choć nie zaznamy tutaj akcji zapierającej dech w piersiach czy innych nieprzewidywalnych fabularnych wariacji, to stanowi solidne podwaliny dla dalszej historii lady Hollis. Powieść polecam a sama czekam już na kontynuację dziejów głównej bohaterki.

Na wstępie należy zaznaczyć, że nie lubiłam serii "Rywalki" Kiery Cass, którą to uważałam za przewidywalną i nudną zaś główną bohaterkę, Americę, za postać transparentną i nieciekawą. Mimo wszystko nie przeszkodziło mi w przeczytaniu dwóch kolejnych tomów będących sequelem serii, a dotyczących córki Ami. Oba te tomy uważałam za znacznie lepsze a główną bohaterkę za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zazwyczaj unikam lektur, które oscylują w tematyce homoseksualnej, bowiem ich autorzy bardzo często bardzo fantazyjnie i skrajnie przedstawiają związki między przedstawicielami tej samej płci. Dlatego też musiało dużo wody w Wiśle upłynąć, bym w końcu zmusiła się do przeczytania książki "Tamte dni, Tamte noce". I cieszę się, że to w końcu zrobiłam.

Autor przedstawia czytelnikowi piękną historię, która, oprócz oczywistego pożądania fizycznego, niesie ze sobą również burzę uczuć. Pisarz, wybierając za narratora szesnastolatka, bardzo dużo ryzykował, a jednak jakimś cudem udało mu się opisać tę nastoletnią mieszankę odczuć tak niesamowicie wiarygodnie... Nie potrafię słowami ująć, jak bardzo mnie ta historia poruszyła - a w szczególności słowa ojca Elio pod koniec lektury. Choć autor opisuje miłość pomiędzy dwójką mężczyzn, przesłanie z tej historii na temat tego uczucia jest uniwersalne i będzie trafiało do każdego, niezależnie jakiej jest orientacji. Zdecydowanie jest to jedna z najlepszych książek jakie do tej pory przeczytałam.

Zazwyczaj unikam lektur, które oscylują w tematyce homoseksualnej, bowiem ich autorzy bardzo często bardzo fantazyjnie i skrajnie przedstawiają związki między przedstawicielami tej samej płci. Dlatego też musiało dużo wody w Wiśle upłynąć, bym w końcu zmusiła się do przeczytania książki "Tamte dni, Tamte noce". I cieszę się, że to w końcu zrobiłam.

Autor przedstawia...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Gemina. Illuminae Folder_02 Amie Kaufman, Jay Kristoff
Ocena 8,1
Gemina. Illumi... Amie Kaufman, Jay K...

Na półkach:

Trylogia młodzieżowa „The Illuminae Files” to jedna z tych serii, obok których nie można przejść obojętnie. Na zagranicznym rynku zdobyła niewyobrażalny rozgłos, głównie ze względu na dosyć niezwykłą formę przedstawienia historii. Bowiem ta przedstawiona jest w postaci fragmentów e-maili, chatów, dokumentów czy rejestrów z przesłuchań bądź kamer. Niestety, sama fabuła pierwszego tomu serii nie była równie niezwykła, co jej wydanie. Czy drugi tom, o wdzięcznym tytule „Gemina” coś w tej materii zmienia?
Kontynuacja serii rozpoczyna się chwilę po zakończeniu „Illuminae”. Tym razem duet autorów zabiera czytelnika na stację Heimdall, w której znajduje się dwójka nowych głównych bohaterów – Hanna Donnelly i Niklas Malikov. Ona jest córką kapitana zaś on należy do swego rodzaju „mafii”, która rozprowadzę halucynogenne substancje i szmugluje przesyłki różnego rodzaju. Wszyscy oczekują na święto Dnia Terry, w którym wszyscy pracownicy będą mieli wolne. Jednak gdy nadchodzi upragniony przez wszystkich dzień, stację Heimdall przejmują terroryści, na zlecenie jednej z korporacji zwanej BiTech. Mają oni za zadanie nie dopuścić, by lecący na stację statek Hypatia dotarł do celu. Dwójka głównych bohaterów naturalnie stawia im opór i próbuje uratować zarówno siebie jak i innych…
Wziąwszy do ręki „Geminę” miałam nadzieję na bardziej rozbudowaną fabułę niż w „Illuminae” i lepszą kreację bohaterów. Niestety okazało się, że były to płonne pragnienia. Duet autorów, choć zaoferował czytelnikom nowe postacie, to oprócz imion, nie różnią się oni od poprzedniej dwójki, występującej w „Illuminae”. Znowu dostajemy silną, twardą dziewczynę i ciamajdowatego, nieogarniętego, obijającego się o ściany chłopaka. Dialogi między nimi, nawet te dowcipy, są mocno podobne do tych, które odbywały się w pierwszym tomie serii. Gdyby nie ta zmiana imion, myślałabym, że wciąż czytam perypetie Kady i Ezry. Co zaś tyczy się samej fabuły... Niestety nie ma tu nic odkrywczego. Ba, pomimo swej grubości, dzieje się tu znacznie mniej niż w tomie poprzednim. Choć pozornie wydaje się, iż „Gemina” posiada więcej scen akcji, to tak naprawdę jedynym, ważnym punktem fabuły jest motyw światów równoległych, który również sam w sobie nie jest niczym niezwykłym, a autorzy nawet się nie silą, by wprowadzić w nim coś nowego. Zdaje się nawet, że ten tom nie wprowadza też zbyt wiele (jeśli w ogóle) do głównego wątku serii, czyli do walki grupy Illuminae z korporacją BiTech. Było to dla mnie największe rozczarowanie, bowiem ten segment, który wydawał się najciekawszym, a tu został potraktowany po macoszemu. Koniec końców, po zakończeniu lektury „Geminy” ciężko jest sobie nawet przypomnieć po co statek Hypatia zmierza do stacji Heimdall i gdzie udaje się później, bowiem autorzy porzucają ten wątek na rzecz przygód Hanny i Niklasa. Szkoda.
Pod aspektem wydania „Gemina” nie różni się niczym od „Illuminae” – poznajemy historię Hanny oraz Niklasa poprzez zbiór fragmentów z chatów, rejestrów itp. Nie jest wprowadzone tu nic nowego, więc już nie ma tego efektu „WOW”, która towarzyszyła przy lekturze pierwszego tomu. Czy jest to rozczarowujące? W pewien sposób na pewno. Zdaje się, że ta nietypowa forma przedstawiania treści jest dobra tylko na jeden raz, bowiem później powszednieje i zdecydowanie uwydatnia wszelkie ubytki fabularne czy kreacyjne bohaterów. Można by rzec, że nawet ten element w pewien sposób zabija całą książkę.
„Gemina” jest powieścią, która zdecydowanie cierpi na „syndrom drugiego tomu”. Choć jest obszerniejsza i pozornie dzieje się w niej więcej, niestety jest to książka wtórna. Zagorzali fani gatunku science-fiction srogo się zawiodą wprowadzaniem oklepanych motywów. Jestem jednakże w stanie zrozumieć, że zarówno „Illuminae” jak i „Gemina” mogą się podobać, jeśli traktuje się te powieści jak miłą, niezobowiązującą, młodzieżową lekturę. Jeśli więc szukacie chwili wytchnienia, możecie sięgnąć po obie te powieści.

Trylogia młodzieżowa „The Illuminae Files” to jedna z tych serii, obok których nie można przejść obojętnie. Na zagranicznym rynku zdobyła niewyobrażalny rozgłos, głównie ze względu na dosyć niezwykłą formę przedstawienia historii. Bowiem ta przedstawiona jest w postaci fragmentów e-maili, chatów, dokumentów czy rejestrów z przesłuchań bądź kamer. Niestety, sama fabuła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zazwyczaj nie zaczytuję się w obyczajówkach, bowiem w dużej mierze są one zbyt infantylne, słodkie i przewidywalne. Czasami jednak w moich rękach wyląduje powieść z tego gatunku, kiedy naprawdę potrzebuję czegoś zdecydowanie mniej angażującego. I, z czystym sumieniem, mogę stwierdzić, że "Siedem sióstr" to zdecydowanie jedna z przyjemniejszych obyczajówek, jakie miałam okazję przeczytać ostatnimi czasy. Choć była schematyczna i przewidywalna, czytało się ją bardzo dobrze i miło. Podziwiałam to jak autorka zdołała wpleść w dzieje fikcyjnej bohaterki, kawałek historii powstania Chrystusa Zbawiciela znajdującego się w Rio de Janeiro, co zdecydowanie zatrzymało mnie przy tej powieści na dłużej. Choć nie była to książka oryginalna i zaskakująca, to nie żałuję spędzonego przy niej czasu. Z pewnością sięgnę po kontynuację.

Zazwyczaj nie zaczytuję się w obyczajówkach, bowiem w dużej mierze są one zbyt infantylne, słodkie i przewidywalne. Czasami jednak w moich rękach wyląduje powieść z tego gatunku, kiedy naprawdę potrzebuję czegoś zdecydowanie mniej angażującego. I, z czystym sumieniem, mogę stwierdzić, że "Siedem sióstr" to zdecydowanie jedna z przyjemniejszych obyczajówek, jakie miałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałam dwa rozdziały i nie byłam w stanie kontynuować powieści. Była wręcz okropna - jakiś jeden wielki nieudany eksperyment w postaci połączenia podręcznika do historii z fikcją fabularną osadzoną w realiach historycznych. Nie można się w ogóle wczuć w historię chłopki Reginy, bo autorka czuje palącą potrzebę by w fikcyjną opowieść wbijać akapity przedstawiające suche fakty historyczne i to jeszcze przedstawione w taki czysto naukowy sposób, gdzie są sformułowania typu: "Badania historyczne wskazują, że...", "Historycy mówią o..." "Erazm z Rotterdamu pisał, że..." etc. Ja się pytam PO CO TAKIE PODRĘCZNIKOWE WSTAWKI W KSIĄŻCE FABULARNEJ? Naprawdę, nie można było przedstawić np.: sytuacji służących czy spraw natury rodzenia w XVI wieku poprzez wplecenie tego w fabułę? To nie tylko wybija czytelnika z rytmu ale też sprawia, że sam narrator stawia się obok historii chłopki Reginy i tak oto cokolwiek ważniejszego stanie się w życiu tej postaci, narrator nagle przypomina o sobie i raczy czytelnika paroma akapitami wykładu historycznego i przytacza takie postacie historyczne czy dzieła, o których prosta chłopka z Krakowa nie ma zielonego pojęcia... Ja rozumiem - powieść miała pewnie w założeniu dokształcenie historyczne szarego człowieka ale tą książką ciężko raczej jest to osiągnąć. Najwidoczniej autorka wyszła z założenia, że nikt nie będzie kupował podręcznika historycznego więc postanowiła stworzyć ten koszmarny miszmasz. Nawet wstawki, w których dane jest czytelnikowi zanurzyć się w fabularnej części powieści są poprowadzone tak po macoszemu, że nie jest się w stanie w żaden sposób wczuć w ogóle w dzieje tej postaci.

Nie wystawiam oceny, bo całości nie przeczytałam, ale osobiście nie polecam "amatorom historycznym" - sama lubując się w tematach historycznych ledwo przebrnęłam przez dwa rozdziały.

Przeczytałam dwa rozdziały i nie byłam w stanie kontynuować powieści. Była wręcz okropna - jakiś jeden wielki nieudany eksperyment w postaci połączenia podręcznika do historii z fikcją fabularną osadzoną w realiach historycznych. Nie można się w ogóle wczuć w historię chłopki Reginy, bo autorka czuje palącą potrzebę by w fikcyjną opowieść wbijać akapity przedstawiające...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"The Empress" niestety nie stanowi najlepszej kontynuacji, ale tez nie jest to książka tragicznie zła. Jest to średniak, w którym przez jakieś dwieście stron nie ma zwalających z nóg zwrotów akcji, by przez ostatnie czterdzieści czytelnik został nimi zbombardowany. Jak mam być szczera niespecjalnie mi ten układ się podobał.

Przez większą część czasu obserwujemy jak Nemesis stara się być człowiekiem. Darzy Tyrusa uczuciem wielkim, jest gotowa zrobić wszystko, by go chronić. Szanuję autorkę za to, że wątek miłosny między Nemesis a Tyrusem nie przyćmiewa innych aspektów fabularnych i jest poprowadzony w sposób nadzwyczaj stonowany jak na literaturę młodzieżową. Gorzej wypadła w moich oczach fabuła, która nie do końca mi się podobała (a przynajmniej w tych pierwszych dwustu stronach). Były pewne wydarzenia, które sama na miejscu autorki bym usunęła, bo niepotrzebnie wprowadzały dodatkowy zamęt w akcji, choć później nie odgrywały większego znaczenia. Przez to książkę się czytało z lekkim znużeniem. Potem jednak nadeszło to "ostatnie czterdzieści stron" i zapytałam sama siebie: czy nie można było tych "plot twistów" naćkanych jeden po drugim rozłożyć na całą książkę? Czemu cała książka nie mogła być tak ciekawa jak końcówka? Jak dla mnie było tego nie dość, że za dużo, to jeszcze zbyt szybko to wszystko się działo. Wiedziałam, że Tyrus będzie postacią, która zostanie poprowadzona do TAKIEGO a nie innego końca, ale jednak miałam nadzieję, że zostanie to rozegrane w całkowicie inny sposób, bardziej stawiający na psychologiczne zmiany myśli pod wpływem jakiś ważnych wydarzeń. No, zawiodłam się troszeczkę, a nawet bardzo.

Reasumując - nie polecam ani nie odradzam tej książki. Nie była to powieść na wysokich lotach ale też nie było to złe. Może po prostu ja miałam zbyt wysokie oczekiwania? Nie wiem. Mimo wszystko, po trzeci tom sięgnę, by poznać zakończenie tej historii.

"The Empress" niestety nie stanowi najlepszej kontynuacji, ale tez nie jest to książka tragicznie zła. Jest to średniak, w którym przez jakieś dwieście stron nie ma zwalających z nóg zwrotów akcji, by przez ostatnie czterdzieści czytelnik został nimi zbombardowany. Jak mam być szczera niespecjalnie mi ten układ się podobał.

Przez większą część czasu obserwujemy jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Labirynt duchów" jest podobno finałem całej sagi, której główną osią jest rodzina Sempere i Cmentarza Zapomnianych Książek. Jest to też powieść, która, nie dość, iż dosyć opasła, to również całkowicie różna od poprzedniczek, bowiem okazuje się, że Zafón zafundował swym fanom nic innego jak kryminał obyczajowy. Czy wyszło to całej serii na dobre?

Pomimo naprawdę dobrego warsztatu pisarskiego Zafóna, nie jestem w stanie zachwycić się "Labiryntem duchów" tak samo, jak wcześniej "Cieniem wiatru" czy "Grą anioła". Choć początek przygód Alicji wydawał się naprawde obiecujący to niestety, im dalej fabuła się rozwijała, powieść zaczęła po prostu w pewnych momentach nużyć. Całą ta układankę kryminalną zdążyłam ułożyć mniej więcej w połowie, zaś wątki obyczajowe również nie były zbyt porywające. W tej powieści po prostu brakuje tej nutki "mistycyzmu" i tajemnicy, jaką bez wątpienia można było wyczuć w poprzednich książkach. Po lekturze zaczełam się również zastanawiać, czy przypadkiem nie zepsułam sobie całej zabawy fabularnej, bowiem przed zabraniem się za "Labirynt duchów" pozwoliłam sobie odświeżyć poprzednie książki w takiej kolejności, w jakiej autor je napisał i po prostu znałam postacie i ich historie bardzo dobrze, przez co potrafiłam powiązać jedno z drugim szybciej... Niestety, juz nigdy nie rozwieję swoich wątpliwości. No i te "obyczajowe" wstawki z lekka mnie nużyły. Owszem, w pewnych momentach były one wręcz wskazane, jednak, może przez moje zmęczenie rodziną Sempere, miałam już serdecznie książki dość. Szczególnie pod koniec, kiedy już de facto historia Alicji się skończyła i autoor postanowił w swej wspaniałomyslności dodać jeszcze część o Julianie, która rzekomo miała tłumaczyc powstanie całej serii Cmentarza Zapomnianych Książek - miał być "efekt wow" ale niestety coś nie wyszło.

Autor postanowił najwidoczniej sprawdzić się w innym gatunku literackim, co się chwali, jednak, moim skromnym zdaniem, uważam, że przez to "Labirynt duchów" po prostu odstaje od reszty. Nie lepiej jednak byłoby, gdyby Zafón napisał zupełnie inną historię w tym gatunku, nie krzywdząc przy tym całego "uniwersum" Cmentarza? No cóż, pozostaje jednak mi powiedzieć tyle, że ta książka była po prostu dobra. Nie zła, nie rewelacyjna, nie zwalająca z nóg - po prostu dobra.

"Labirynt duchów" jest podobno finałem całej sagi, której główną osią jest rodzina Sempere i Cmentarza Zapomnianych Książek. Jest to też powieść, która, nie dość, iż dosyć opasła, to również całkowicie różna od poprzedniczek, bowiem okazuje się, że Zafón zafundował swym fanom nic innego jak kryminał obyczajowy. Czy wyszło to całej serii na dobre?

Pomimo naprawdę dobrego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miałam w sumie nie pisać żadnej opinii na temat tej "książki" ale zmieniłam zdanie. Bo dzięki tej nowelce w końcu zrozumiałam, że Maas nie umie dobrze wykreować swych postaci. O ile w trylogii zdawało się, że postacie te się rozwijają, zmieniają się etc., tak tutaj ta cała ułuda rzekomego rozwoju postaci została całkowicie unicestwiona. Jeśli wydawało wam się, że w jakiś sposób znacie postacie z "Dwórów..." to tutaj gorzko się przejedziecie, bowiem prawie wszyscy zachowują się tak, jakby po wojnie stwierdzili, że wcześniej byli zbyt nudni, więc hej, "ubarwmy się" jakoś. I tak oto chociażby Rhys okazuje się niewyżytym seksualnie pięćsetletenim nastolatkiem, więc czytanie jego perspektywy było istną katorgą. Feyra na powrót staje się irytująca ale teraz ma znacznie większe mniemanie o swoim własnym ego, więc jest zdecydowanie gorszą postacią. Nie wspomnę już o tym, co Maas zrobiła z Nestą, której to stworzyła charakter bardziej skomplikowany, by w tej oto nowelce, całkowicie tę postać zniszczyć i zmarnować jej potencjał. Autorka zdecydowanie nie umie rozbudować swych postaci, a jedynie wciska je w jakieś tanie schematy rodem z telenoweli.

Ta nowelka miała być rzekomym "mostem do następnej trylogii" z tego uniwersum jednak, bądźmy szczerzy TO NIE JEST ŻADEN MOST. W tej powieści dosłownie NIC SIĘ NIE DZIEJE. Lecz trzeba było coś napisać, by hajs się zgadzał... Tak naprawdę te "most" do kolejnej trylogii mógł zostać zawarty w jakimś extra rozdziale na końcu "Dworu Skrzydeł i Zguby" i to by w zupełności wystarczyło. A tak dostajemy ponad 200 stron o niczym, przeplatanym ze scenami seksu (to powinno się nazywać "50 twarzy Rhysanda"). Maas chyba wyczuła, że zwaliła temat, bo na końcu dostajemy "extra fragment" z kolejnej książki, co by przypadkiem fanów nie stracić. Sorry Maas ale ja mówię ci pas i żegnam.

Miałam w sumie nie pisać żadnej opinii na temat tej "książki" ale zmieniłam zdanie. Bo dzięki tej nowelce w końcu zrozumiałam, że Maas nie umie dobrze wykreować swych postaci. O ile w trylogii zdawało się, że postacie te się rozwijają, zmieniają się etc., tak tutaj ta cała ułuda rzekomego rozwoju postaci została całkowicie unicestwiona. Jeśli wydawało wam się, że w jakiś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie zamierzam się rozpisywać, ponieważ nie ma co poświęcać zbyt wiele czasu na złe książki. Dlatego też wypunktuję najważniejsze rzeczy:

MINUSY
- 3/4 książki nic się nie dzieje, głównie są to perypetie miłosne głównej bohaterki
- główna bohaterka to irytująca idiotka (czy ona ma w mózgu w ogóle dostępną funkcję w mózgu jak: "logiczne myślenie" albo "przewidywanie prostych rzeczy"???)
- nieadekwatne reakcje głównej bohaterki do sytuacji (np.: łał, umiesz w magię? to wcale nie jest dziwne w normalnym świecie bez magii, czemu mi wcześniej nie powiedziałeś?)
- wciskanie pewnych pobocznych bohaterów, którzy nie mają żadnego wpływu na akcję, ale wątki z nimi dodają +100 stron (przy okazji pokazują jeszcze większy idiotyzm głównej bohaterki, choć było to naprawdę zbędne)
- w ogóle ci poboczni bohaterowie są strasznie... wyblakli? Całkowicie bez charakteru...
- wątek miłosny jest mdły
- kiedy już faktycznie coś zaczyna się dziać, a propos magii to okazuje się, że jest to oparte na bardzo prostym konflikcie, skądinąd sztampowym i nic więcej głębszego się nie pojawia - to co docelowo miało być niby twistem fabularnym, jest jednym wielkim niewypałem i co bardziej rozgarnięty czytelnik jest w stanie z grubsza przewidzieć jak ta "seria" się skończy.
- mocno zmarnowany potencjał całego "Circus Luminos", który został sprowadzony do banialuk schematycznych zarówno jeśli chodzi o relację z bohaterami jak również ich cechy charakteru (o ile takowe się ujawniają)

PLUSY:
- still better than "Żniwiarz. Pusta noc" Pauliny Hendel
- okładka ładna, ale jak to mówią "nie oceniaj książki po okładce"

Nie zamierzam się rozpisywać, ponieważ nie ma co poświęcać zbyt wiele czasu na złe książki. Dlatego też wypunktuję najważniejsze rzeczy:

MINUSY
- 3/4 książki nic się nie dzieje, głównie są to perypetie miłosne głównej bohaterki
- główna bohaterka to irytująca idiotka (czy ona ma w mózgu w ogóle dostępną funkcję w mózgu jak: "logiczne myślenie" albo "przewidywanie prostych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po naprawdę złym "Żniwiarzu. Pusta noc." autorstwa Pauliny Hendel nie podchodziłam do tej książki zbyt entuzjastycznie. Książka musiała swoje odleżeć, by mój niesmak po książce z motywem słowiańskim zelżał. Czy więc żałuję lektury? Nie - ale mogło być znacznie lepiej.

Zacznijmy od głównej bohaterki, która jest denerwująca. I bynajmniej nie dlatego, że ma swoje fobie, lecz z powodu zaprzeczania wszystkiemu, co nie pasuje do jej wizji. Żyje sobie w tym słowiańskim świecie i wiecznie neguje istnienie czegokolwiek, co jest słowiańskie, nawet jeśli to coś staje jej fizycznie przed oczami. Naprawdę, nie miałam do niej cierpliwości, więc wszyscy poboczni bohaterowie, z którymi spotykała się główna bohaterka urośli w moich oczach do rangi bohaterów, gdyż nie zatłukli jej na śmierć z powodu jej debilstwa. Kolejnym zarzutem jest sam Mieszko. Wybaczcie ale jak na kogoś z takim doświadczeniem życiowym, jaki on mieć powinien, zachowuje się, za przeproszeniem, jak gówniarz. Jego zachowanie całkowicie nie odzwierciedlało jego historii, więc wydał mi się zbyt mało wiarygodny, a co za tym idzie, był drugi w kolejce po Gosi w moim małym rankingu najbardziej nielubianych postaci.

Zaczęłam jednak od minusów, więc może trochę pozytywów. Jako, że mam jeszcze niemiłe wspomnienia po lekturze książki pani Hendel, musze przyznać, że w porównaniu z tamtą, pani Miszczuk po prostu wie, o czym pisze. Widać, że autorka ma trochę wiedzy na tematy słowiańskie i potrafi je przelać na papier. Ponadto, jako że jest to moje pierwsze spotkanie z panią Miszczuk, muszę przyznać, że pisze bardzo lekko, więc nie miałam problemów z szybkim przeczytaniem powieści.

Reasumując, powieść stanowi dobre poczytadło, okraszone humorem i lekkością pióra jednak dużym minusem jest tu irytująca główna bohaterka i pewne rozwiązania fabularne, które nie do końca mi się podobały, albo trochę nie miały sensu. Nie odradzam ani nie polecam.

Po naprawdę złym "Żniwiarzu. Pusta noc." autorstwa Pauliny Hendel nie podchodziłam do tej książki zbyt entuzjastycznie. Książka musiała swoje odleżeć, by mój niesmak po książce z motywem słowiańskim zelżał. Czy więc żałuję lektury? Nie - ale mogło być znacznie lepiej.

Zacznijmy od głównej bohaterki, która jest denerwująca. I bynajmniej nie dlatego, że ma swoje fobie, lecz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytając tutejsze recenzje, nie mogłam po prostu uwierzyć w to co widzę. Bo czym się można zachwycać w tej powieści rodem z Wattpada? Najwidoczniej można, o czym świadczy cholernie wysoka ocena tej książki - zdecydowanie ZA WYSOKA. I nie, nie jest to kwestia tego, że jestem już za stara na młodzieżówki, bowiem miałam już niejedną okazję przeczytać inne powieści z tego gatunku, które nie traktowały czytelnika jak skończonego durnia, ba, fabularnie były one ciekawsze niż niejedna książka dla dorosłych. "Pusta noc" nie posiada jednak ani ciekawej fabuły, ani mrożącej krew w żyłach "intrygi"*, zaś wątek romantyczny... Ech, przejdźmy jednak do konkretów.

Pierwsze, co mnie zraziło w tej powieści to fakt, jak po macoszemu potraktowano słowiańskie wierzenia. Czy autorka miała może styczność z "Wiedźminem" chociażby?** Być może gdyby miała, to nie kazałaby swoim bohaterom odpędzać upiorów chrześcijańskimi egzorcyzmami w języku łacińskim z Jezusem Chrystusem miedzy wierszami. To tylko świadczy o tym jak nikłą ma autorka wiedzę na temat słowiańskich wierzeń. I nie, ni przemawia do mnie późniejsze wytłumaczenie, bo ono jeszcze bardziej tylko pogrążyło autorkę. Jednak już darujmy sobie wiedzę głębszą niż notka w Internecie - owe słowiańskie demony, którymi tak bardzo reklamuje się książkę, są marnym tłem całej tej "niesamowitej" powieści. One są tu tylko po to, by w odpowiednim momencie jakoś przyspieszyć akcję, bo w sumie już zaczynało być nudno, wiec czas walnąć jakiegoś potworka...

Drugi aspekt - naprawdę NUDNA I NIELOGICZNA fabuła. Droga autorko, naprawdę myślisz, że wszyscy czytelnicy to debile i uwierzą w to, że DWUDZIESTOLATKA, która wcale NIE CHODZI NA SIŁOWNIĘ, ani NIE TRENUJE, zdoła WYRWAĆ METALOWY PRĘT Z BETONU I UNIEŚĆ GO? Jakby jeszcze tego było mało NA TYM WYRWANYM PRĘCIE BYŁY RESZTKI BETONU. Droga autorko, nigdy chyba z betonem styczności nie miałaś i nie masz pojęcia, jak bardzo jest on ciężki. Dwudziestolatka nie dałaby rady żadnego pręta gołymi rękoma z betonu wyrwać, o podnoszeniu nie wspomnę. A i wcześniej w tej scenie nadmieniłaś, że w pomieszczeniu nie ma nic, ale parę zdań później okazało się, że jednak jakiś pręt jest. (facepalm) Myślę, że ta scena zaważyła na tym, jak później odbierałam tę książkę - wszędzie widziałam nie dość, że beznadziejną głupotę głównej bohaterki, to jeszcze masa bezsensownych scen niewnoszących zupełnie nic do fabuły, mało wiarygodne dialogi, no i TA "INTRYGA"... Nie no wcale nie było to przewidywalne. A ta akcja z Mateuszem - skąd ja właściwie wiedziałam, od samego początku, co tu się stanie? Być może za dużo wątków? No nie wiem, nie wiem... (sarkazm) W każdym razie, oprócz naprawdę nielogicznej akcji z prętem nic mnie w tej książce nie zaskoczyło, a sama autorka całkowicie nie umiała wzbudzić mojej sympatii do ani jednej postaci w tej książce.

I to kolejna główna bolączka tej postaci - bardzo papierowe charaktery. Żadna nie wzbudza w czytelniku jakiegokolwiek uczucia, po prostu jest i tyle. Główna bohaterka zlewała się z innymi, praktycznie niczym nie wyróżniała się od innych (może poza bezdenną naiwnością?). Feliks też jakiś taki niemrawy - niby miał być takim doświadczonym towarzyszem z wątkiem humorystycznym, ale coś nie pykło, została tylko żałość. A ten cały wątek romantyczny... Nie chcę nikogo obrażać, ale w paru fanfikach z Wattpada są one znacznie lepiej poprowadzone niż tu. Czy tylko ja od początku miałam wrażenie, że to się nie klei? Wątek, którego równie dobrze mogłoby nie być i nic by to nie zmieniło***. No i ta końcowa scena z Pierwszym - dialogi jak rozmowa dobrego i złego w bajkach Disneya, a to, co stało się z główną bohaterką, jedynie sprawiło, że przewróciłam oczami i powiedziałam "a nie mówiłam...".

Reasumując i tak już długi wywód - ta książka mnie zniesmaczyła. Po tylu zapowiedziach, jak to autorka świetnie poradziła sobie z demonologią słowiańską, spodziewałam się naprawdę czegoś dobrego, lecz w zamian za to dostałam sztampową powieść, która traktuje czytelników jak idiotów, łykających wszystko jak leci (jak widać po wysokich ocenach tego "dzieła" - najwidoczniej tak jest!). Na chwile obecną jest to NAJGORSZA POWIEŚĆ Z MOTYWEM SŁOWIAŃSKIM. I pozostaje jedynie ból, że tak mało wykorzystywany motyw, który ma niemały potencjał, zostaje tak bardzo spłycony i znieważony na rzecz "natchnionej autorki". Ja nie polecam i gorąco odradzam kupno - szkoda pieniędzy na badziewie.


*Serio? jest tutaj jakaś intryga??? Recenzujący tutaj na bank Sherlocka nie czytali, bo to, co tu nazywacie "intrygą" wcale nią nie jest - do bólu przewidywalna akcja z tym całym Pierwszym, o zakończeniu już nawet lepiej nie wspominać...
**Autorka z bardziej zaawansowanymi książkami na temat słowiańskich potworów raczej nie miała, chyba że postanowiła się za bardzo nie wysilać, bo w końcu głupie "nastki" łykną wszystko.
***serio, przy tak beznadziejnym potraktowaniu tego wątku, równie dobrze mogliby nie być parą a dobrymi przyjaciółmi - wyszłoby na to samo...

Czytając tutejsze recenzje, nie mogłam po prostu uwierzyć w to co widzę. Bo czym się można zachwycać w tej powieści rodem z Wattpada? Najwidoczniej można, o czym świadczy cholernie wysoka ocena tej książki - zdecydowanie ZA WYSOKA. I nie, nie jest to kwestia tego, że jestem już za stara na młodzieżówki, bowiem miałam już niejedną okazję przeczytać inne powieści z tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiązałam z książką tą zbyt wielkich nadziei, że jakoś odmieni moje spojrzenie na pewne rzeczy. Może, gdybym przeczytała ją w innym momencie swojego życia, prawdopodobnie nie spodobałaby mi się. Ot, książka, która w głównej mierze opiera się na opisach wydarzeń z przeszłości dialogów posiada niewiele, zaś historia jest ciągle przerywana przez teraźniejsze wydarzenia z życia bohatera, co sprawiało, że książka jakby ciągnęła się w nieskończoność. Czasami jednak jest tak, że dana powieść, pomimo wielu wad, staje się jedną z najwspanialszych książek, które zmieniają postrzeganie świata, trzeba tylko przeczytać je w odpowiednim momencie swojego życia.

Książka trafiła do mnie w momencie, w którym naprawdę poczułam czym jest samotność, a co za tym idzie, depresja. Powoli się w sobie zapadałam, przez pół roku nie wychodziłam z domu, powoli się w sobie zamykając. Dzięki tej książce, którą przeczytałam jako pierwszą po miesiącach stagnacji życiowej, zrozumiałam, że nie mogę tak żyć, bo zwyczajnie marnuję obecne chwile bezpowrotnie. Dzięki tej książce, postanowiłam, że może zacznę życie od nowa - zostawię za sobą starych znajomych, którzy zostawili mnie kiedy ich najbardziej potrzebowałam, przestanę martwić się tym, że przez jednego profesora nie było mi dane dokończyć licencjatu w odpowiednim momencie, wobec czego straciłam rok na studiach. Choć musiałam sama, bez niczyjej pomocy podnieść się z mentalnego dołka, ta książka pomogła mi podjąć ten trud. Dlatego też, pomimo wszelkich jej wad stricte pisarskich - do końca życia będę uważać tę książkę za najlepszą, jaka przeczytałam kiedykolwiek.

Nie wiązałam z książką tą zbyt wielkich nadziei, że jakoś odmieni moje spojrzenie na pewne rzeczy. Może, gdybym przeczytała ją w innym momencie swojego życia, prawdopodobnie nie spodobałaby mi się. Ot, książka, która w głównej mierze opiera się na opisach wydarzeń z przeszłości dialogów posiada niewiele, zaś historia jest ciągle przerywana przez teraźniejsze wydarzenia z...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Moja Lady Jane Brodi Ashton, Cynthia Hand, Jodi Meadows
Ocena 7,4
Moja Lady Jane Brodi Ashton, Cynth...

Na półkach:

Nie przepadam za literaturą "humorystyczną", ponieważ przerażająca większość z książek z tego gatunku, które miałam okazję przeczytać, była zwyczajnie nieśmieszna i nudna. Jednakże, po przeczytaniu wielu pochlebnych opinii o "Mojej Lady Jane", postanowiłam zaryzykować i spróbować przeczytać. Dziękuję niebiosom, że ta książka była w bibliotece i mogłam ją wypożyczyć, bo gdybym ja kupiła, zmarnowałabym jedynie pieniądze.

Przede wszystkim, książka jest do bólu przewidywalna. Tak wiem, nie powinnam oczekiwać po tego typu literaturze jakiś niesamowitych zwrotów fabularnych, które rozwalą mi mózg i pozostawią go na ścianie, ale na anielską litość - ta książka nie jest przeznaczona tylko dla młodzieży poniżej 13 lat i naprawdę, trochę można pokombinować, coby chociaż zaciekawić czytelnika, a nie traktować go jak skończonego debila, który wszystko łyknie i mu się spodoba. Druga sprawa, choć powinna być w sumie pierwsza, bo najważniejsza - TA KSIĄŻKA NIE JEST ŚMIESZNA. Używanie młodzieżowego języka nie wystarcza, by dana powieść już na wstępie była śmieszna. Same przemiany w zwierzęta, choć w pewien sposób sprawiają, że fabuła jest odrobinę ciekawsza, niestety nie "robią" tej śmieszności. "Wielka trójca" booktuba (Maja K., P42 i Kulturalna szafa) zapewniała mnie, że jest to ABSOLUTNIE najśmieszniejsza książka ostatnich lat i się po niej nie pozbieram rycząc ze śmiechu - tak srogo się nie zawiodłam już dawno, choć lampka z tyłu głowy powinna mi się zapalić i ostrzec, że coś podejrzanie za dużo tych pochlebstw "Mojej Lady Jane" egzystuje w internetach... Pomijając młodzieżowe slangi i te przemiany, autorki silą się na tworzenie sytuacji zabawnych, jednak z miernym skutkiem (serio, ma mnie śmieszyć to, że koń się zesrał w komnacie zamkowej? Naprawdę? Nie raz pies mi się zesrał w pokoju i nikomu wtedy do śmiechu nie było...) Jednak ta książka ma swoją zaletę - jest idealnym odmóżdżaczem, który nadaje się do pociągu - nawet jak stracicie na chwilę wątek tej książki i tak się nie zgubicie, bo zbyt przewidywalna fabuła sprawia, iż nie ma możliwości zgubienia się w tej książce.

Nie jestem starą zgorzkniałą babą bez humoru. Po prostu mam bardziej wysublimowane gusta i lubię humor inteligentny, który jest znacznie śmieszniejszy niż ten który został przedstawiony w tej powieści czyli prostolinijny dla mało wymagającej gawiedzi. Szkoda, że autorki postanowiły pójść w ta stronę. Książki nie polecam dla osób powyżej 15 roku życia, chyba że ktoś lubi humor prosty.

Nie przepadam za literaturą "humorystyczną", ponieważ przerażająca większość z książek z tego gatunku, które miałam okazję przeczytać, była zwyczajnie nieśmieszna i nudna. Jednakże, po przeczytaniu wielu pochlebnych opinii o "Mojej Lady Jane", postanowiłam zaryzykować i spróbować przeczytać. Dziękuję niebiosom, że ta książka była w bibliotece i mogłam ją wypożyczyć, bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O tej jednotomówce słyszałam wiele dobrego, choć wciąż pozostawałam sceptyczna. Z autorką miałam wcześniej do czynienia i nie wspominam zbyt dobrze tego jednorazowego spotkania. Jednak atrakcyjna cena w jednym z outletów i sam fakt, iż powieść nie ma dalszej kontynuacji poniekąd zmusiły mnie do posiadania owej książki i jej przeczytania. O dziwo, autorce ta książka wyszła naprawdę nieźle.

Fabuła toczy się wokół dwóch bohaterów - Puck i Shauna, i oni również naprzemiennie są narratorami powieści. Autorce zdecydowanie udało się napisać tę historię z idealnym wyważeniem, zdaje się, że dana postać pozwiedzała tyle ile powinna, nie za dużo ani nie za mało. Ba, samo zakończenie też jest właśnie takie jakie powinno być - niby jest otwarte, jednak czytelnik czuje, że jest ono zdecydowanie zamknięte i autorka już do niego wracać raczej nie powinna. Wydaje mi się, że ta powieść jest właśnie tym, czego dzisiaj brakuje w sferze literatury młodzieżowej - jednotomowa powieść, która przedstawia czytelnikowi swoją historię w sposób zdecydowanie wystarczający. Nawet wątek miłosny był poprowadzony wręcz idealnie jak na standardy młodzieżówek, więc przeżyłam niemały szok. Sama historia jest zaś naprawdę przyjemna i czyta się ją bardzo, bardzo szybko, a po lekturze czuje się, że przeczytało się całkiem dobrą powieść i nie był to czas zmarnowany.

Podsumowując, książkę polecam, czyta się naprawdę świetnie a fabuła, choć mało skomplikowana, nie nudzi. Dwójkę bohaterów naprawdę da się polubić. Dużo daje fakt, że powieść jest jednotomowa, a zakończenie w pełni satysfakcjonujące.

O tej jednotomówce słyszałam wiele dobrego, choć wciąż pozostawałam sceptyczna. Z autorką miałam wcześniej do czynienia i nie wspominam zbyt dobrze tego jednorazowego spotkania. Jednak atrakcyjna cena w jednym z outletów i sam fakt, iż powieść nie ma dalszej kontynuacji poniekąd zmusiły mnie do posiadania owej książki i jej przeczytania. O dziwo, autorce ta książka wyszła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z ciężkim sercem muszę wystawić tej książce ocenę przeciętną. Poprzednie dwa tomy były bardzo dobre, autorka powoli odsłaniała przed czytelnikiem tajemnice Tearlingu, nie dając wszystkiego na srebrnej tacy, karząc mu zastanawiać się jak poszczególne wątki łączą się ze sobą. Zdawało się, iż rozwiązanie tych zagadek będzie jeszcze bardziej szokujące, niż się czytelnikowi zdawało. Jednak wówczas pojawiły się "Losy Tearlingu" i nadmuchany wcześniej balonik pękł z ogromnym hukiem, pozostawiając po sobie jedynie strzępy dawnej świetności.

Po lekturze ostatniego tomu, zastanawiałam się co się właściwie stało? Gdzie podziała się autorka dwóch poprzednich tomów? Rozwiązanie pewnych wątków było niesamowicie beznadziejne. Wraz z kolejnymi rozwiązaniami moja fascynacja serią zmalała praktycznie do zera. I na dodatek to zakończenie... Serio?! Czy wszystko musiało się tak skończyć, dając czytelnikowi pseudo górnolotne zakończenie z pseudo morałem?? Autorka rzeczywiście zaskoczyła - szkoda tylko, że w negatywnym wydźwięku.

Wspomniałam o beznadziejnym rozwiązaniu większości wątków. Tak sie po prostu nie robi. Jeżeli w założeniu dane wątki miały być płytkie, to nie udajemy przez dwa poprzednie tomy, że rozwiązanie zwali czytelnika z krzesła i poleci dziesięć metrów w dół. Jedna z największych tajemnic serii (ojciec Kelsea) została ujawniona w króciutkim dialogu, a sama postać była tak mało znacząca, że sama główna bohaterka raczyła bardzo szybko się oswoić z tą informacją. Kim jest Duch? Jak się okazuje również nikim ważnym. Szkarłatna Królowa? Postać niesamowicie płytka jak na zły charakter, nawet autorce zawadzała, bo zniknęła z fabuły bardzo szybko. Dalej już nawet szkoda wymieniać...

Kolejna bolączką tego tomu jest wątek romantyczny. W poprzednich tomach ceniłam sobie, że wątek romantyczny stanowi co najmniej dziesiąty plan i nie przeszkadza głównej fabule. No ale błagam - relacja Kelsea z Penem to jakiś dramat. Wątek potraktowany niesamowicie po macoszemu, jakby ktoś kazał autorce na siłę wcisnąć zakochanego po uszy Pena w bezdusznej wobec niego Kelsea. Dobrze, że autorka na końcu wynagrodziła tej postaci to, że wcześniej był traktowany jak śmieć.

Dałam temu tomowi średnią ocenę, ze względu na poprzednie, dobre tomy. Autorka z takim zakończeniem wyskoczyła jak Filip z konopi, nagle odkrywając przed czytelnikiem jakąś kuriozalną moc kamienia Teara. Ogromnie się zawiodłam, a szkoda, bo autorka pisać umie, jedynie źle obmyśliła ona zakończenie, jakby chcąc całkowicie zaskoczyć czytelnika rozwiązaniami, o których by nawet nie pomyślał. No i autorka zaskoczyła - mocnym rozczarowaniem.

Z ciężkim sercem muszę wystawić tej książce ocenę przeciętną. Poprzednie dwa tomy były bardzo dobre, autorka powoli odsłaniała przed czytelnikiem tajemnice Tearlingu, nie dając wszystkiego na srebrnej tacy, karząc mu zastanawiać się jak poszczególne wątki łączą się ze sobą. Zdawało się, iż rozwiązanie tych zagadek będzie jeszcze bardziej szokujące, niż się czytelnikowi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak to ze znaczną większością powieści bywa, bestsellerami stają się książki, które nie zdecydowanie nie powinny takiego statusu otrzymać. "Gniew i świt" to właśnie jedna z takowych.

Historia inspirowana "Baśniami tysiąca i jednej nocy"? Jako, iż ja wspomniane baśnie przeczytałam, śmiało mogę stwierdzić, że połowa książki to niemal kopiuj-wklej z pierwowzoru. Autorka może i mała pomysł, jednak nie bardzo wiedziała jak się za niego umiejętnie zabrać, by stworzyło to jakąś składną opowieść. Co ja się będę ceregielić - ta powieść to po prostu marne romansidło, z dodatkiem egzotyki prosto z Bliskiego Wschodu i odrobiny magii. Owa egzotyka i romans w niej osadzony sprawiają, że wielbicielki romansideł pieją z zachwytu nad tą historią. Imo, wspomniałam, że jest tu trójkąt miłosny? Ostatnio cieszyłam się, że ten mało chwalebny motyw odchodzi w młodzieżówkach w zapomnienie, a jednak niektórzy jeszcze daja mu jakieś szanse.

Ta książka zdecydowanie jest przeznaczona dla młodszej, infantylnej młodzieży, która wierzy w bajki o "perskim księciu". Romans również nie należy do ambitnych, zaś cała narracja i język jest relatywnie prosty. Naprawdę nie polecam.

Jak to ze znaczną większością powieści bywa, bestsellerami stają się książki, które nie zdecydowanie nie powinny takiego statusu otrzymać. "Gniew i świt" to właśnie jedna z takowych.

Historia inspirowana "Baśniami tysiąca i jednej nocy"? Jako, iż ja wspomniane baśnie przeczytałam, śmiało mogę stwierdzić, że połowa książki to niemal kopiuj-wklej z pierwowzoru. Autorka może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W poprzednim roku przypadła czterechsetna rocznica śmierci Szekspira. Z tej okazji więc brytyjski wydawca Hoghart Press postanowił, że zaprosi paru pisarzy, by opowiedzieli historię sławnego dramaturga na nowo. Ostatnio w ręce wpadła mi Dziewczyna jak ocet autorstwa Anne Tyler, powieść, która bazuje na komedii, znanej pod tytułem Poskromienie złośnicy.


Kate Battista jest trzydziestoletnią kobietą, córką pewnego naukowca, który jest pewien, że dokonał pewnego ważnego, przełomowego odkrycia. Nie dokonałby jednak tego sam, gdyby nie jego asystent Piotr Szerbakow, któremu jednak kończy się wiza i grozi mu deportacja do jego ojczystego kraju. Ojciec Kate wpada na pewien pomysł, w którym główną rolę ma odegrać najstarsza córka.


Komedia Szekspira, nosząca tytuł Poskromienie złośnicy nie należała do moich ulubionych dzieł, jednak też nie było tak, że dzieła tego nienawidziłam. Na rynku już są wszelakie interpretacje tej komedii, udane w większym bądź mniejszym stopniu, jednak dopiero ta książka pokazała mi jak bardzo można spartaczyć oryginał tworząc swoją własną jego wizję.

Po pierwsze, należy wspomnieć o tym, że Dziewczyna jak ocet nie ma praktycznie nic wspólnego z komedią Szekspira. Kompletnie, absolutnie nic. Autorka najwidoczniej zapomniała, że miała napisać współczesną interpretację, a nie jakieś równoległe fan-fiction. Fabuła w żadnym wypadku nie stara się być ani zaskakująca ani nawet zabawna. Jedyne słowo jakie mi pasuje do opisu całej stworzonej historii przez Anne Tyler to "kapeć". Akcji należy tu szukać ze świecą w ręku, natomiast dialogi... ech, po prostu jedno wielkie nie. Ponadto niektóre wydarzenia są tak nielogiczne, że aż trudno uwierzyć, że byłyby możliwe w realnym świecie. W porównaniu z dziełem Szekspira, to jest po prostu tragedia a nie komedia.


Wspomniałam wcześniej, że czytając Dziewczynę jak ocet miałam wrażenie, że autorka stworzyła swego rodzaju fan-fiction. Ma się przez to rozumieć to, że Anne Tyler po prostu pożyczyła sobie od Szekspira jedynie zarysy charakterów i wymyśliła do tego swoją własną, niezależną historię. Niestety, kreacja bohaterów jest na tak niskim poziomie, jak fabuła. Z początku autorka próbuje wmówić czytelnikowi, że Kate Battista rzeczywiście jest nieposkromioną kobietą, by później pokazać, że jednak nie. Również inne postaci nie mają nic do zaoferowania, poza pewnymi dziwnymi, mało logicznymi akcjami, które jedynie sprawiają, że czytelnik chce rzucić książką o ścianę.


Czytając Dziewczynę jak ocet nie sposób nie odnieść wrażenia, że autorka nie miała żadnego pomysłu na współczesną interpretację Poskromienia złośnicy. Nie wiem, jak poszczególne dzieła Szekspira były przydzielane poszczególnym pisarzom, lecz zdecydowanie widać, że Anne Tyler ta komedia nie bardzo pasowała. Czytając tę powieść można pomyśleć, że była pisana z poczucia obowiązku, bądź pod mocną presją wydawcy. Choćbym chciała, nie potrafię polecić tej książki, gdyż jest to tylko zmarnowany czas. Już dawno nie czytałam tak bezbarwnej powieści.

W poprzednim roku przypadła czterechsetna rocznica śmierci Szekspira. Z tej okazji więc brytyjski wydawca Hoghart Press postanowił, że zaprosi paru pisarzy, by opowiedzieli historię sławnego dramaturga na nowo. Ostatnio w ręce wpadła mi Dziewczyna jak ocet autorstwa Anne Tyler, powieść, która bazuje na komedii, znanej pod tytułem Poskromienie złośnicy.


Kate Battista jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

recenzja znajduje się również na blogu: literacki-sen.blogspot.com

Motyw syren niejednokrotnie fascynował ludzi. Zdaje się, że pierwsza o nich wzmianka pochodzi właśnie z mitologii greckiej, gdzie te tajemnicze stwory miały z początku postać pół-kobiety pół-ptaka, później jednak ich wyobrażenie o nich zostało zmodyfikowane do postaci, którą wszyscy dzisiaj znają, czyli pół-kobiety, pół-ryby. Popkultura bardzo chętnie przejęła te mitologiczne stwory, nadając im przede wszystkim piękniejszy wygląd. W wielu przypadkach jednak te wszystkie syreny, czy to mityczne czy popkulturowe, mają jedną wspólną cechę - piękny śpiew. Również w powieści Jennifer Donnelly znajdziemy motyw niesamowitego głosu tych stworzeń, który jednak stanowi tło dla całkiem ciekawej historii dla młodzieży.

Serafina jest córką królowej Miromary, Izabelli. Poznajemy ją w momencie, w którym dziewczyna przygotowuje się do ceremonii Dokimi. Jest to pewien rytuał, który ma na celu pokazanie, czy dana syrena jest godna tronu Miromary. Serafina jest pełna obaw o przebieg Dokimi, a ten strach podsycany jest również niejasnymi plotkami na temat jej przyszłego męża, księcia Mahdiego. Kiedy już ceremonia trwa, zostaje brutalnie przerwana przez atak wroga na Miromarę. Królestwo pogrąża się w chaosie a Serafina musi zmierzyć się zarówno z wizją przywrócenia porządku w Miromarze jak i z pewną prastarą przepowiednią...

W obliczu wielu interpretacji postaci syren, w tym tych iście disney'owskich, powieść pani Jennifer Donnelly jest naprawdę ciekawa z uwagi na fabułę. Choć jest ona dosyć schematyczna, jest opisana przystępnie i wciąga od pierwszych stron. Należy zwrócić uwagę na to, że jest ona skierowana do tej młodszej młodzieży, więc pewna doza naiwności fabularnej nie powinna dziwić. Co ciekawe, choć książka skierowana jest do młodszych czytelników, nie traktuje ich ona jak ludzi, przed którymi należy ukrywać wszystkie złe aspekty życia - tu mam na myśli takie zjawiska jak przemoc czy śmierć. Ponadto należy zauważyć, że pani Donnelly ma bardzo przyjemny styl pisania, książkę się wręcz połyka w parę godzin. Fabuła, jak już wspomniałam trąci schematycznością oraz prostotą jednak można się przy niej naprawdę dobrze zrelaksować.

Jest to pierwszy tom serii dla młodszej młodzieży, nie nalezy się więc spodziewać, że dostaniemy zaawansowane portrety psychologiczne bohaterów. W Wielkim Błękicie dostaniecie jedynie zarys charakterów różnych postaci, które wyróżniają się od siebie jedną, jedyną cechą. Może to denerwować, jednak należy wziąć pod uwagę fakt, że to dopiero początek serii. Czytelnik najlepiej poznaje główną bohaterkę, Serafinę, która nie jest osóbką denerwującą. Owszem, posiada pewne dziecinne zachowania, lecz można to usprawiedliwić tym, że przez całe swoje dotychczasowe życie, egzystowała w spokojnym, statycznym otoczeniu, i jedyne czym musiała się martwić, to o to, by nikt nie poznał jej prawdziwych uczuć. Skoro już poruszyłam ten temat, należy również zaznaczyć, że wątek romansu jest dosyć znikomy. Występuje dosłownie na początku tomu i gdzieś w środku, co mnie bardzo usatysfakcjonowało i mam nadzieję, że w kontynuacji wątek miłosny będzie podobnie subtelny, choć wiem, że moge się na tym zawieść...

Wielki Błękit jest książką przyjemną, lekką i przede wszystkim przecudownie wydaną. Jest to powieść skierowana do młodszej, raczej dziewczęcej, młodzieży, co skutkuje tym, że jest to historia troszkę bardziej naiwna. Nie zmienia to jednak faktu, że przy tej książce można się nieźle zrelaksować. Polecam tym, którzy szukają niezobowiązującej lektury.

recenzja znajduje się również na blogu: literacki-sen.blogspot.com

Motyw syren niejednokrotnie fascynował ludzi. Zdaje się, że pierwsza o nich wzmianka pochodzi właśnie z mitologii greckiej, gdzie te tajemnicze stwory miały z początku postać pół-kobiety pół-ptaka, później jednak ich wyobrażenie o nich zostało zmodyfikowane do postaci, którą wszyscy dzisiaj znają, czyli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do polskich autorów podchodzę z ogromną rezerwą. Po paru lekturach naszych rodzimych pisarzy, cóż, nie wyrobiłam sobie zbyt dobrej oceny, dlatego tez pozwoliłam sobie zrobić niemałą przerwę od współczesnej, polskiej literatury. Widząc więc w bibliotece powieść Anny Lange stwierdziłam, że może już czas najwyższy sięgnąć po coś polskiego, tym bardziej, że zapowiadało się naprawdę świetnie, pomimo faktu, iż jest to debiut. Jednak czy tak naprawdę było?

Od samego początku czytelnik zostaje wrzucony na głęboką wodę. Choć z początku ciężko wejść w świat alternatywnej, wiktoriańskiej Anglii, po paru stronach zostajemy w niego wciągnięci, pomimo wielu niezrozumiałych (jeszcze!) niewiadomych. Tutaj należy pochwalić początkującą pisarkę za trzy rzeczy - styl pisania, kreacja bohaterów i wierne oddanie klimatu XIX wieku. W przypadku pierwszego aspektu byłam mile zaskoczona. Styl pisarski nie był ani przesadnie uproszczony ani przesadnie trudny - był wręcz w sam raz. Ponadto postacie zostały całkiem dobrze i wyraźnie nakreślone, a to w debiutach nieczęsta przypadłość. Nie można pominąć tutaj również doskonale oddanego klimatu Anglii z XIX wieku, co tylko świadczy o tym, że autorka posiadła całkiem rozległą wiedzę na temat tamtych czasów i sprawnie przelała ją na papier, dodając szczyptę magii.

I w tym momencie ochy i achy się kończą. Choć Anna Lange wytworzyła całkiem dobre uniwersum, zmarnowała jego potencjał poprzez fabułę. To jest w moim mniemaniu największa wada tej książki. Akcja jest dosyć powolna, w niektórych miejscach po prostu się ciągnie. Główny wątek fabularny jakoś specjalnie nie zaskakuje czytelnika, praktycznie od 1/3 powieści wiadomym jest, kto jest tym złym i z kim pod koniec książki trójka głównych bohaterów będzie musiała się zmierzyć. Powieść nie jest też, wbrew pozorom, jakoś specjalnie brutalna - owszem jest parę fragmentów zawierających słowa typu "krew", "gwałt", "morderstwo" etc. jednak, no cóż, do brutalnego kryminału owym zbrodniom trochę brakuje. Samo zakończenie również do specjalnie ekscytujących nie należy, choć jest to część, w której dzieje się najwięcej.

"Clovis LaFlay. Magiczne akta Scotland Yardu" to książka, która miała ogromny potencjał, lecz fabularnie zawiodła. Pomimo dobrego warsztatu pisarskiego autorki i ogromnej wiedzy o XIX wieku, akcja powieści kładzie tę dobrą podstawę. Nie skreślam jednak Anny Lange i mam nadzieję, że ta Pani wyda kolejną powieść z lepszym zarysem fabularnym i tempem akcji. Ta książka nie jest najlepszym debiutem, jednak mam nadzieję, że ewentualne przyszłe powieści początkującej pisarki będą znacznie lepsze.

Do polskich autorów podchodzę z ogromną rezerwą. Po paru lekturach naszych rodzimych pisarzy, cóż, nie wyrobiłam sobie zbyt dobrej oceny, dlatego tez pozwoliłam sobie zrobić niemałą przerwę od współczesnej, polskiej literatury. Widząc więc w bibliotece powieść Anny Lange stwierdziłam, że może już czas najwyższy sięgnąć po coś polskiego, tym bardziej, że zapowiadało się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Dziewczyna z pociągu” to dosyć głośny tytuł. Ilość hucznych zapowiedzi, niesamowite recenzje od samych „autorytetów literackich” oraz statystyka sprzedanych egzemplarzy kazała przeciętnemu człowiekowi sądzić, że ta powieść jest czymś naprawdę niezwykłym. Ja jednak, jako swoisty weteran w dziedzinie czytania książek, miałam małe przeczucie, że w istocie rzeczy jest to kolejny przeciętny „bestseller”, tyle tylko, że opakowany lepiej niż reszta. By przekonać się czy mam rację, musiałam przeczytać owy „najszybciej sprzedający się debiut”.

Rachel każdego ranka dojeżdża do pracy tym samym pociągiem. Wie, że pociąg zawsze zatrzymuje się przed tym samym semaforem, dokładnie naprzeciwko szeregu domów. Zaczyna się jej nawet wydawać, że zna ludzi, którzy mieszkają w jednym z nich. Uważa, że prowadzą doskonałe życie. Gdyby tylko mogła być tak szczęśliwa jak oni. I nagle widzi coś wstrząsającego. Widzi tylko przez chwilę, bo pociąg rusza, ale to wystarcza. Wszystko się zmienia. Rachel ma teraz okazję stać się częścią życia ludzi, których widywała jedynie z daleka. Teraz się przekonają, że jest kimś więcej niż tylko dziewczyną z pociągu.

Na okładce widnieje krótka recenzja „króla horrorów”, niejakiego Stephena Kinga, zdająca się wychwalać niezwykłość tej książki. Po lekturze powieści, stwierdziłam, że ktoś mu musiał dać jakąś białą kopertę. Dziewczyna z pociągu, ten „znakomity thriller” jest tak naprawdę książką dobrą. I tylko dobrą. Śmiem stwierdzić, że czytało mi się ją miło, gdyż warsztatowo jest napisana wzorowo wręcz. Jeśli jednak miałabym oceniać fabułę, no cóż, tutaj troszkę brakuje. Autorka starała się zrobić brawurowe zwroty akcji lecz zrobiła to nieudolnie. Po przeczytaniu 1/3 powieści zdążyłam podejrzewać kto zabił, by na końcu przyznać sobie rację. Ponadto, w pewnych momentach narracja mi się po prostu dłużyła, pewne wydarzenia zdawały mi się całkowicie zbędne w tej powieści (chociażby spotkania z niejakim Kamalem). Zdaje się, że pisarka chciała zmylić tropy czytającemu, jednak uzyskała zupełnie inny efekt.

Co zaś dotyczy postaci, cóż, nie wywarły one na mnie zbyt mocnego wrażenia. Rachel strasznie mnie denerwowała swoim zachowaniem, swoją „bylejakością”. Anna i Megan też nie zaskarbiły sobie u mnie ani krzty sympatii czy współczucia. Jeśli chodzi zaś o role męskie – postacie Kamala i Andy’ego uważam za zbędne. Jak już wspomniałam, prawdopodobnie wydarzenia z nimi związane miały zmylić czytelnika, lecz mi wydały się one zbędne. Całkowicie. Autorka najpierw ich wprowadziła do fabuły, by potem porzucić ich, zapomnieć o nich. Podobnie zresztą z przeszłością Megan, która okazała się być tylko dodatkiem i nic by czytelnik nie stracił, gdyby w ogóle nie zostało to wspomniane, gdyż w żaden sposób nie jest to związane z główną fabułą. Ot, dodaje tylko małą nutkę grozy.

Reasumując, „Dziewczyna z pociągu” jest powieścią dobrą, akurat na podróż pociągiem. Okraszona ogromnymi zapowiedziami książka okazała się być zwyczajna, niczym się nie wyróżniająca od innych tego typu lektur. Przestrzegam więc tych, którzy wiążą z powieścią wielkie nadzieje – zawiedziecie się. „Dziewczyna z pociągu” jest po prostu dobrym warsztatowo poczytadłem na chwilę wolnego czasu. Tylko tyle i aż tyle.

„Dziewczyna z pociągu” to dosyć głośny tytuł. Ilość hucznych zapowiedzi, niesamowite recenzje od samych „autorytetów literackich” oraz statystyka sprzedanych egzemplarzy kazała przeciętnemu człowiekowi sądzić, że ta powieść jest czymś naprawdę niezwykłym. Ja jednak, jako swoisty weteran w dziedzinie czytania książek, miałam małe przeczucie, że w istocie rzeczy jest to...

więcej Pokaż mimo to