Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Aleksander Orłow, zwany Generałem, po pewnym tragicznym wydarzeniu, pogrąża się w rozpaczy i żałobie. Gdy pewnego dnia dostrzega na ulicy plakat przedstawiający Kotkę, niezbyt znaną gruzińską aktorkę, postanawia rozliczyć się z mroczną przeszłością. Przeszłością niełatwą, bo naznaczoną śmiercią, wojennym horrorem i nie zawsze bohaterskimi czynami.
 
Autorka przerzuca nas między kilkoma liniami czasowymi - obserwujemy brutalną wojnę w Czeczeni, niełatwe życie w Gruzji, ale przede wszystkim narodziny okrutnego kapitalizmu w upadającym Związku Radzieckim. Sposób powstania rosyjskich fortun, wyprzedawania wszystkiego co wartościowe za parę kopiejek i narodziny dzisiejszej oligarchii – wszystko to było niezmiernie ciekawie.
Opowieść opiera się na prawdziwej historii Elsy Kungajewej.
 
Oczarował mnie, jak zwykle, piękny literacki język Haratischwili. Niejednokrotnie się tym w jej prozie zachwycałam. W dzisiejszych czasach książki brzmią jak wystrzały z karabinu maszynowego – szybkie i krótkie, a w książkach Autorki zdania płyną, czytelnik musi się skupić i zastanowić, czasem zatrzymać. Bardzo to cenię.
 
Natomiast tym razem uważam, że książka została przegadana. Wyjątkowo, bo zazwyczaj lubię przegadane książki. Myślę, że można byłoby znacznie ją skrócić bez szkody do fabuły. I nie chodzi mi o opisy działań wojennych czy zawiłości gospodarczych upadającego ZSRR, ale o przeciągnięte ponad miarę opisy wydarzeń i ich zagmatwanie. Autorka prowadzi nas przez poszczególne zdarzenia z życia bohaterów nie wyjaśniając niczego i komplikując fabułę. Przy czym nie było trudno domyślić się co się wydarzyło i jak, brakowało tylko szczegółów i to przeciąganie było męczące i irytujące.
 
Jest to w mojej opinii najsłabsza książka jaką czytałam tej kultowej dla mnie Autorki, mimo to nadal ją uwielbiam i będę bezkrytycznie (prawie) polecać ją innym.

Aleksander Orłow, zwany Generałem, po pewnym tragicznym wydarzeniu, pogrąża się w rozpaczy i żałobie. Gdy pewnego dnia dostrzega na ulicy plakat przedstawiający Kotkę, niezbyt znaną gruzińską aktorkę, postanawia rozliczyć się z mroczną przeszłością. Przeszłością niełatwą, bo naznaczoną śmiercią, wojennym horrorem i nie zawsze bohaterskimi czynami.
 
Autorka przerzuca nas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Kiedy człowiek fantazjuje o byciu w takim miejscu, zawsze zapomina, że na wakacje przywozi największy problem: samego siebie (…).”
 
Maks jest pisarzem - jego autobiograficzne książki spotkały się z dość przyzwoitym odzewem, dopóki ktoś nie podważył autentyczności jego wspomnień.
Iga, u progu stabilizacji życiowej, z dobrą (ale nudną) pracą poddaje się. Zgłasza się do szpitala psychiatrycznego, walczy o siebie.
Pola i jej idealne życie bogatej właścicielki posiadłości w Toskanii. Rodzinna, ciepła, szczęśliwa, bez wyniosłości przypisanej osobom posiadającym znaczny majątek. Wokół tych trzech osób toczy się opowieść, chodź bliżej poznajemy Maksa i Igę.
 
Pod toskańskim, gorącym słońcem Autor zderza nas z bynajmniej niewakacyjnymi tematami - szukaniem własnego ja i swojego miejsca w klasowym społeczeństwie, walką o zdrowie psychiczne, nieoczywistymi wyborami. Marcisz z dużą wrażliwością pisze o rzeczach codziennych sprawiając, że codzienność gdzieś znika. Uczucia, o których zwykle nie mówi się na głos - zagubienie, zwątpienie, strach przed zmarnowaną młodością - wszystko to ogrzane słońcem, podlane dobrym alkoholem i rozmyte leniwymi popołudniami.
 
O czym myślałam w czasie lektury? O tym, że zwyczajność dzisiaj się nie sprzedaje, wszystko musi być podkręcone, groteskowe. Albo bardzo pięknie albo bardzo brzydkie. O tym, że nie zawsze utarta droga do szczęścia, do tego szczęścia prowadzi, że czasem warto zrezygnować lub poszukać go w czymś innym.

Książkę czyta się bardzo miękko, zdania się krótkie, prawie żołnierskie. Nie ma tu bardzo rozbudowanych wypowiedzi i przesadnie kwiecistego języka właściwego literaturze pięknej, ale coś w tej prozie przyciąga. Coś sprawia, że chcemy przewrócić jeszcze jedną kartkę. Części historii opowiedziana jest w formie listów Igi do Maksa - ich intymności otula, sprawiają wrażenie najbardziej szczerych.
Wydawnictwo sugeruje, że lektura będzie idealna na wakacje, według mnie jednak nie jest to lekka opowieść. Być może zależy to od miejsca na osi życia, w którym aktualnie się znajdujemy.
 
Jeżeli planujecie zabrać tę książkę na wakacje, weźcie też inne - przeczytacie ją w ciągu jednego leniwego dnia. I to jest ta rzecz, która mi zawadza - opowieść kończy się zbyt szybko, nie zaspokaja mojej ciekawości, pozostawia wrażenie niedosytu. Ale może tak miało być - jak w życiu, jak w zbyt krótkich wakacjach.
 
Jest to moje pierwsze spotkanie z Marciszem, zdecydowanie nie ostatnie.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

„Kiedy człowiek fantazjuje o byciu w takim miejscu, zawsze zapomina, że na wakacje przywozi największy problem: samego siebie (…).”
 
Maks jest pisarzem - jego autobiograficzne książki spotkały się z dość przyzwoitym odzewem, dopóki ktoś nie podważył autentyczności jego wspomnień.
Iga, u progu stabilizacji życiowej, z dobrą (ale nudną) pracą poddaje się. Zgłasza się do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Thalię, piękną uczennicę elitarnego liceum znaleziono martwą w basenie. O jej zamordowanie oskarżono Omara, pracownika szkoły, który po szybkim procesie trafił do więzienia.
Po latach do sprawy wraca Bodie, rówieśniczka Thali. Jej uczniowie przeprowadzają amatorskie śledztwo - szukają wątków pominiętych przez policję, nie do końca wierzą w winę Omara.

Bohaterka snując opowieść zwraca się bezpośrednio do jednego z podejrzanych, dopasowując wydarzenia do postawionej tezy. Czy słusznie?

Kryminalna zagadka stanowi tylko tło dla opowieści o rasizmie, wykorzystywaniu seksualnym, relacjach między nastolatkami i nękaniu. A przede wszystkim o przemocy wobec kobiet.
Zrobiło to na mnie dość duże wrażenie, przynajmniej na początku książki, późnej stawało się dość nużące. Bodie kazała nam potępiać każdy, nawet najmniejszy przejaw seksizmu, dopóki o wykorzystanie młodej kobiety nie został oskarżony jej mąż. W sytuacji gdy ucierpieć miał ktoś jej bliski, poczucie sprawiedliwości rozsypało się jak domek z kart.

Po „Wierzyliśmy jak nikt” miałam duże oczekiwania wobec tej książki - nie do końca je spełniła. Nie jest zła, jednak chwilami nie mogłam się doczekać kiedy się skończy.

Thalię, piękną uczennicę elitarnego liceum znaleziono martwą w basenie. O jej zamordowanie oskarżono Omara, pracownika szkoły, który po szybkim procesie trafił do więzienia.
Po latach do sprawy wraca Bodie, rówieśniczka Thali. Jej uczniowie przeprowadzają amatorskie śledztwo - szukają wątków pominiętych przez policję, nie do końca wierzą w winę Omara.

Bohaterka snując...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubicie literaturę science fiction?
Pół życia trwałam w przekonaniu, że nie lubię, ale ostatnio coraz częściej po nią sięgam.
Tym razem skusiłam się na historię związaną z DNA i próbą jego modyfikacji.
Logan Ramsey stał się ofiarą rekonstrukcji DNA, chociaż „ofiara” może nie jest najszczęśliwszym określeniem - staje się silniejszy, zdecydowanie inteligentniejszy - kolejny szczebel w ewolucji ludzkości.

W tle widzimy zagrożenie upadku cywilizacji, którego przyczyną jest nadmierna eksploatacja planety i związane z tym zmiany klimatyczne. Obserwujemy walkę z genialnymi naukowcami, którzy, mimo zakazu pragną rozwijać eksperymenty genetyczne i zwykłą rywalizację między rodzeństwem.

Świat stworzony przez Autora jest podobny do naszego, ale nowocześniejszy. Samochody są elektryczne, żywność modyfikowana, broń o wiele potężniejsza.

Autor posługuje się krótkimi, żołnierskimi zdaniami, przyszłość opisana jest szczątkowo - trochę mi brakowało rozwinięcia, wytłumaczenia co i jak funkcjonuje, jaki jest ustrój polityczny itd.

Temat bardzo fajny, trochę filozoficznych rozważań i bardzo szybka akcja.

Sami oceńcie.

Lubicie literaturę science fiction?
Pół życia trwałam w przekonaniu, że nie lubię, ale ostatnio coraz częściej po nią sięgam.
Tym razem skusiłam się na historię związaną z DNA i próbą jego modyfikacji.
Logan Ramsey stał się ofiarą rekonstrukcji DNA, chociaż „ofiara” może nie jest najszczęśliwszym określeniem - staje się silniejszy, zdecydowanie inteligentniejszy - kolejny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Któż z nas nie marzy czasem o rzuceniu wszystkiego i przeprowadzce na wieś?

Tak postąpił emerytowany detektyw Cal Hooper. Opuścił gwarne i chaotyczne Chicago, kupił zrujnowany dom do remontu w małym miasteczku w Irlandii, gdzie osiedlił się z nadzieją na spokojne życie. Powoli aklimatyzował się w nowym miejscu, nawiązywał znajomości, do czasu gdy w progu jego domu pojawił się dzieciak potrzebujący pomocy.
Gdy postanawia tej pomocy udzielić, przekonuje się, że mała, przytulna wioska skrywa duże tajemnice.

Dobrze się czułam w tej opowieści otulonej zamgloną jesienią, w skradającym się podstępnie chłodzie i wietrznych przestrzeniach. Miejsce było opisane tak sugestywnie, że czasem czułam porywy wiatru i irlandzką wilgoć na karku. To, że dość szybko domyśliłam się rozwiązania, nie zepsuło mi przyjemności, jakby przęstepstwo było tylko tłem dla studium funkcjonowania małych społeczności.

Autorka udowodniła, że można napisać bardzo dobry kryminał bez epatowania przemocą i krwawymi szczegółami. Wydarzenia następują niespiesznie, tak jak niespiesznie do przodu posuwa się remont domu Cala - taka powolność może być męcząca dla amatorów szybkiej akcji - dla mnie była bardzo odprężająca. Nie przeszkadzają mi długie opisy przyrody i wątki obyczajowe, ale wielbiciele dreszczyku emocji mogą być zawiedzeni.

Umiejętnie budowane napięcie, duszny małomiasteczkowy klimat i tajemnice wyciągane na powierzchnię - wszystko co lubię.

To się po prostu dobrze czyta.

Któż z nas nie marzy czasem o rzuceniu wszystkiego i przeprowadzce na wieś?

Tak postąpił emerytowany detektyw Cal Hooper. Opuścił gwarne i chaotyczne Chicago, kupił zrujnowany dom do remontu w małym miasteczku w Irlandii, gdzie osiedlił się z nadzieją na spokojne życie. Powoli aklimatyzował się w nowym miejscu, nawiązywał znajomości, do czasu gdy w progu jego domu pojawił...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z opowiadaniami mam problem - są zazwyczaj krótkie, powierzchowne i jakby wyrwane z kontekstu. Nie mamy szans poznać bohaterów, wyrobić sobie gruntownej opinii, jest na to zbyt mało czasu. Zaczynamy opowiadanie, próbujemy zrozumieć o co chodzi, a ono zaraz się kończy i przechodzimy do następnego. Czasem zupełnie bez ostrzeżenia.
Dlatego do opowiadań Małeckiego podchodziłam nieśmiało i z wahaniem. I zupełnie tego nie żałuję. Mimo, że nie była to jedna zwarta historia z jednym bohaterem, można je spiąć klamrą w jedną całość – wszystkie traktują o przemijaniu, żałobie, pożegnaniach. I są napisane w sposób dla Małeckiego typowy, z ogromną wrażliwością, lirycznie i delikatnie. Autor nie wchodzi do naszej duszy ciężkimi buciorami, sączy się raczej subtelnie, ale nieustępliwie.
 
Wśród kilku opowiadań zachwyciły mnie szczególnie dwa. Pierwsze dotyczyło powolnego odchodzenia ojca, który potrafił zamieniać syna w króla, drugie pisane było w formie kartek urodzinowych wysyłanych do nieżyjącego ojca przez całe życie pewnej kobiety.
 
Autor nie bał się bawić formą, dwa opowiadania napisane zostały w formie dramatu. Było to dla mnie odrobinę męczące, ale jak to w zbiorach opowiadań bywa, jedne podobają nam się bardziej inne mniej.
 
Warto poświęcić chwilę na tę pozycję.

Z opowiadaniami mam problem - są zazwyczaj krótkie, powierzchowne i jakby wyrwane z kontekstu. Nie mamy szans poznać bohaterów, wyrobić sobie gruntownej opinii, jest na to zbyt mało czasu. Zaczynamy opowiadanie, próbujemy zrozumieć o co chodzi, a ono zaraz się kończy i przechodzimy do następnego. Czasem zupełnie bez ostrzeżenia.
Dlatego do opowiadań Małeckiego podchodziłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Juniper nie osiągnęła sukcesu literackiego, jej debiut przeszedł właściwie bez echa, nie podpisała lukratywnych kontraktów, nikt nie chce zekranizować jej powieści. To wszystko przypadło w udziale jej koleżance - genialnej Athenie Liu. Juniper nie radzi sobie z zawiścią, w czym nie pomaga jej megalomaństwo i dość słaby charakter. Gdy nadarza się okazja kradnie rękopis i wydaje go pod własnym nazwiskiem. Karygodny czyn przynosi jej sławę, ale czy prawda wyjeździe kiedyś na jaw?

Przez tę historię możemy podejrzeć mechanizm działania branży wydawniczej, co dla mnie było bardzo ciekawe. Widzimy też jak bardzo niebezpieczne są media społecznościowe - w jaki destrukcyjny sposób mogą wpłynąć na człowieka, jego karierę i całe życie. Ważny w tej historii jest również rasizm i jego różne aspekty.

Historia opowiedziana jest z punktu widzenia Juniper, dzięki czemu możemy ją poznać i znielubić (w moim przypadku tak było). I tak jak na początku książki bawiły mniej jej przemyślenia i irytujące zachowanie, tak środek lektury dłużył się i męczył, a zakończenie rozczarowało. Na plus można uznać niejednoznaczne usytuowanie bohaterów w roli zły-dobry- trudno tu rozstrzygnąć kto był prawdziwą ofiarą.

Zastanawiam się, czy historia nie narodziła się w głowie Autorki po tym jak zderzyła się z rynkiem wydawniczym przy „Wojnach makowych”.

Nie porwała mnie ta książka, mimo bardzo ciekawego opisu rynku wydawniczego, będzie jednak doskonałą lekturą jeśli potrzebujecie czegoś lekkiego.

Juniper nie osiągnęła sukcesu literackiego, jej debiut przeszedł właściwie bez echa, nie podpisała lukratywnych kontraktów, nikt nie chce zekranizować jej powieści. To wszystko przypadło w udziale jej koleżance - genialnej Athenie Liu. Juniper nie radzi sobie z zawiścią, w czym nie pomaga jej megalomaństwo i dość słaby charakter. Gdy nadarza się okazja kradnie rękopis i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak może się czuć jedyny przedstawiciel obcej cywilizacji na Ziemi?
 
Thomas Jerome Newton opuścił swoją planetę (Anteę) i przybył na Ziemię. Dźwiga na barkach ogromną odpowiedzialność – musi samodzielnie zorganizować miejsce do życia dla reszty swoich współplemieńców – na jego planecie kończą się zasoby wody.
Newton jest niewyobrażalnie inteligentny, jego wiedza o dekady wyprzedza możliwości Ziemian. Wykorzystuje ten potencjał do zdobycia ogromnego majątku, a pieniądze przeznacza na wielki projekt dla mieszkańców Antei.

Przez całą opowieść przewija się motyw upadku Ikara – Autor wprost nawiązuje do dzieła Bruegla „Pejzaż z upadkiem Ikara”. Newton również upada, a jego obecność na Ziemi pozostaje niezauważona, ukrywana. Upada po cichu i w samotności. I o tym moim zdaniem jest ta historia – o potwornej samotności nie tylko kosmity, ale również ludzi. I o przemianie jakiej każdy z nas może ulec, gdy nasze wyobrażenia o sobie i innych okazują się niezgodne z prawdą.
 
Książka wydana została pierwszy raz w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku i czuć w niej klimat zimnej wojny, biurokratyzacji i nietransparentności państwa. Jest bardzo krótka (niecałe dwieście stron). Sięgając po nią nie spodziewałam się, że zanurzę się w oparach filozofii i alkoholu (było go rozkosznie dużo) – więcej tu było rozważań o naturze człowieka niż konfliktów międzyplanetarnych. Ale to akurat dobrze – jeszcze nie dojrzałam do twardego SF. Żałuję, że Tevis nie rozbudował tej historii – miałam poczucie niewykorzystania potencjału i odrobiny powierzchowności.
 
Nie wiem czy zapamiętam tę książkę na długo, niemniej uważam, że warto poświęcić na nią wieczór czy dwa. 

Jak może się czuć jedyny przedstawiciel obcej cywilizacji na Ziemi?
 
Thomas Jerome Newton opuścił swoją planetę (Anteę) i przybył na Ziemię. Dźwiga na barkach ogromną odpowiedzialność – musi samodzielnie zorganizować miejsce do życia dla reszty swoich współplemieńców – na jego planecie kończą się zasoby wody.
Newton jest niewyobrażalnie inteligentny, jego wiedza o dekady...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdy idziesz w wysokie góry dobrze jest mieć przy sobie ludzi, którym można ufać, na których można polegać w sytuacji zagrożenia. Anna od lat spędza urlop w górach z narzeczonym i przyjaciółką - wyprawy w takim składzie pozwalają na odpoczynek i oderwanie się od problemów dnia codziennego. Niechętnie zgadza się na udział w wycieczce nowego chłopaka przyjaciółki. Już po pierwszym dniu w górach wie, że to był błąd - dodatkowa osoba pokazuje nieprzyjemne oblicze, a góry (mimo zachwycających widoków) są nieprzystępne i groźne.

Opowieść łatwo się czyta, jest napisana dość zgrabnym językiem, niemęczącym jak w niektórych thrillerach. Historię poznajemy z punktu widzenia Anny - pod kątem jej doświadczeń obserwujemy zachowanie reszty bohaterów. Autor ciekawie opisał relacje międzyludzkie, sposób zachowania w obliczu zagrożenia związanego nie tylko z niebezpieczeństwem w górach, ale również z osobami o przemocowej osobowości.
I to jest dobra strona tej książki, ale jest też niestety zła. Narratorki nie polubiłam, choć może to był celowy zabieg. Irytowały mnie ciągłe powtórzenia, jakby Autor nie miał pomysłu co jeszcze napisać oprócz marznięcia w górach, przemoczonej odzieży i opisu spożywanych posiłków. Czytałam do końca licząc na zaskakujące zakończenie, ale ono też mnie rozczarowało.
Przeszkadzały mi też błędy redaktorskie, np. powtarzanie tego samego słowa w jednym zdaniu.

Nie jest to najgorsza lektura - jeśli potrzebujecie czegoś lekkiego i niewymagającego, będzie w sam raz. Nie jest to jednak książka, która pozostanie w głowie na dłużej.

Gdy idziesz w wysokie góry dobrze jest mieć przy sobie ludzi, którym można ufać, na których można polegać w sytuacji zagrożenia. Anna od lat spędza urlop w górach z narzeczonym i przyjaciółką - wyprawy w takim składzie pozwalają na odpoczynek i oderwanie się od problemów dnia codziennego. Niechętnie zgadza się na udział w wycieczce nowego chłopaka przyjaciółki. Już po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyszłość Williama Stonera miała wyglądać inaczej – po studiach z dziedziny rolnictwa, z nowymi umiejętnościami i pomysłami, miał wrócić do gospodarstwa i pomóc rodzicom w pracy na roli. Stoner nie sprzeciwiał się rodzicom, nie przewidział jednak, że rozkocha się w literaturze, gramatyce i poezji. Wykorzystał szansę napisania doktoratu i podjął się roli wykładowcy na swoim ukochanym Uniwersytecie Missouryjskim. Mimo, że wykładowcą nie był najlepszym, nie zdołał również napisać wiekopomnego dzieła.
Wykładał literaturę, ożenił się, przywitał na świecie córkę - jego życie było spokojne, ciche i monotonne, mimo uniwersyteckich potyczek i zawirowań miłosnych.
 
Proza bardzo elegancka, oszczędna w formie, nieprzeładowana. Przepiękny literacki język i dbałość o szczegóły, które składają się na harmonijną całość. Na tle dzisiejszych książek, w których autorzy silą się na maksymalne podgrzanie emocji i bardzo wartką akcję, jest to ostoja spokoju, pokazująca, że życie samo w sobie jest warte przeżycia.
 
Co ciekawe książka ta zyskała przychylność krytyków i szerszej czytelniczej społeczności dopiero czterdzieści lat po pierwszym wydaniu - lepiej późno niż wcale, bo książka jest naprawdę warta przeczytania.

Przyszłość Williama Stonera miała wyglądać inaczej – po studiach z dziedziny rolnictwa, z nowymi umiejętnościami i pomysłami, miał wrócić do gospodarstwa i pomóc rodzicom w pracy na roli. Stoner nie sprzeciwiał się rodzicom, nie przewidział jednak, że rozkocha się w literaturze, gramatyce i poezji. Wykorzystał szansę napisania doktoratu i podjął się roli wykładowcy na swoim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak zachowałaby się ludzkość w obliczu kontaktu z istotami pozaziemskimi? Czy bylibyśmy zjednoczeni w celu odparcia zagrożenia lub szansy na rozwój, czy raczej konflikty jeszcze by się pogłębiły?
 
Nasza planeta niszczeje, codziennie bezpowrotnie tracimy całe gatunki stworzeń. Człowiek uzurpuje sobie prawo do wyłącznego decydowania o losach Ziemi – dla własnej wygody i rozwoju dewastuje przyrodę bez oglądania się na resztę istot. Część z nas podejmuje wysiłek, by dewastację środowiska chociaż odrobinę ograniczyć, mimo wątpliwości czy w skali światowej decyzje poszczególnych jednostek mają sens. Cixin Liu pokazał, że mają -  punkt widzenia, wrażliwość na środowisko i doświadczenia jednej osoby mogą zdecydować o losach planety.
Przed taką decyzją stanęła córka wybitnego chińskiego fizyka, która była świadkiem brutalnej rewolucji kulturalnej. Po latach naukowiec Wang Miao stara się znaleźć przyczynę niewytłumaczalnych samobójstw wybitnych uczonych. Śledztwo prowadzi do gry komputerowej „Trzy ciała”, która okazuje się grą tylko z nazwy.
 
To jest trudna książka dla laika, który z wyższą matematyką czy fizyką kwantową nie ma wiele wspólnego. Sama fabuła nie jest specjalnie skomplikowana, natomiast nagromadzenie teorii naukowych prawie mnie pokonało - nie jestem pewna czy cała ta teoria była w książce aż tak niezbędna. Samej akcji nie było tu wiele – jakby opowieść była tylko pretekstem do rozważań filozoficzno-naukowych.
Nie jestem pewna czy sięgnę po kolejne tomy, mój humanistyczny umysł może stawiać opór.

Jak zachowałaby się ludzkość w obliczu kontaktu z istotami pozaziemskimi? Czy bylibyśmy zjednoczeni w celu odparcia zagrożenia lub szansy na rozwój, czy raczej konflikty jeszcze by się pogłębiły?
 
Nasza planeta niszczeje, codziennie bezpowrotnie tracimy całe gatunki stworzeń. Człowiek uzurpuje sobie prawo do wyłącznego decydowania o losach Ziemi – dla własnej wygody i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy gdybyśmy znali datę naszej śmierci, bylibyśmy szczęśliwsi? Bardziej spokojni i pogodzenie z losem?
Toni postanowił umrzeć równo za rok, a w ostatecznej decyzji mają mu pomóc wracające do kraju po zimie czyżyki.
Przez rok prowadzi dziennik - w codziennych zapisach wspomina swoje życie, porządkuje uczucia i komentuje bieżące wydarzenia.
Poznajemy jego samotność (którą jednak trochę lubi), psa i jedynego przyjaciela, którego w tajemnicy niepochlebnie nazywa Kulasem. W tle widzimy politykę - zamachy terrorystyczne separatystów (ETA), wybory, ostre ścieranie się prawicowych i lewicowych poglądów.
Tony samobójstwo popełnia na raty - powoli pozbywa się dóbr doczesnych. Każda pozostawiona w miejscu publicznym książka, jest porzuconą cząstką jego duszy (wzruszyły mnie te porzucane książki).

Autor bardzo powoli wiedzie nas przez meandry umysłu bohatera. Retrospekcje przeplatają się z codziennością, czasem miałam wrażenie, że dość losowo. Nie było to jednak męczące ani dezorientujące - bohaterów nie było wielu - łatwo było się w tym gąszczu odnaleźć. Chwilami przygniatające było absolutne zgorzknienie Toniego, nieustające powroty do wszystkiego, co mu w życiu nie wyszło, do nieudanego syna, niesatysfakcjonującego małżeństwa. Biorąc jednak pod uwagę, że miał to być swego rodzaju pamiętnik - jest to dość naturalne, że krąży wokół swoich niepowodzeń.

Jak przystało na filozofa, narrator potrzebuje dużo czas (i literek), żeby wszystko opowiedzieć - książka ma ponad tysiąc stron (lubię takie 😊). Nie spodziewajcie się tu szybkich zwrotów akcji i oszałamiających przygód. Raczej niespiesznie będziecie podążać uliczkami Madrytu za przemyśleniami Autora. Ostatnio lubię takie niespieszne opowieści, chociaż końcówka odrobinę mnie już męczyła.

Czy gdybyśmy znali datę naszej śmierci, bylibyśmy szczęśliwsi? Bardziej spokojni i pogodzenie z losem?
Toni postanowił umrzeć równo za rok, a w ostatecznej decyzji mają mu pomóc wracające do kraju po zimie czyżyki.
Przez rok prowadzi dziennik - w codziennych zapisach wspomina swoje życie, porządkuje uczucia i komentuje bieżące wydarzenia.
Poznajemy jego samotność (którą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W trakcie II wojny światowej z Singapuru starali się wydostać obywatele wielu państw, w tym z Australii, Nowej Zelandii, Wielkiej Brytanii. Pod okrutnym nalotem armii japońskiej wsiadali na okręty, którymi chcieli dostać się w bezpiecznie miejsca. Nie wszystkim się udało – wiele okrętów zostało ostrzelanych i zatopionych. Nielicznej części pasażerów udało się dostać na brzeg, gdzie ich życie miało zamienić się w koszmar - zostali złapani i zamknięci w japońskich obozach jenieckich. Wśród osób, które przeżyły były pielęgniarki pracujące dla armii Australii oraz dwie Angielki, które przed utonięciem uratowały małą dziewczynkę.
 
Brzmi przerażająco, prawda? Niestety to byłoby to na tyle jeśli chodzi o pokazanie koszmaru życia obozowego. Owszem, opisano głód, śmierć z niedożywienia, mało atrakcyjne warunki sanitarne, ale obraz obozu przedstawiony przez Autorkę przypominał raczej obóz harcerski, ze śpiewami, z siostrzaną miłością i zdobywaniem sprawności. Prawie żałowałam, że mnie tam nie było.
 
Opowieść napisana została na podstawie prawdziwych historii opowiedzianych przez potomków tych dzielnych kobiet oraz ich pamiętników. Może przez to powstał tak przeidealizowany portret życia obozowego. Wolałabym jednak poznać historię tych odważnych i pełnych poświęcenia kobiet w wersji nielukrowanej, bez romantyzowania okrutnego życia jeńców. Podobne odczucia miałam po lekturze „Tatuażysty z Auschwitz”.
 
Nie oznacza to, że książka była bardzo zła – zwyczajnie nie lubię słodzenia gorzkiej rzeczywistości.
 
Nie wiem, jak jest w wersji papierowej książki, ale wersja elektroniczna nie była podzielona na części. Często dopiero po kilku zdaniach orientowałam się, że przeszłam do kolejnej historii. Nie uniemożliwiało to czytania, ale irytowało.

W trakcie II wojny światowej z Singapuru starali się wydostać obywatele wielu państw, w tym z Australii, Nowej Zelandii, Wielkiej Brytanii. Pod okrutnym nalotem armii japońskiej wsiadali na okręty, którymi chcieli dostać się w bezpiecznie miejsca. Nie wszystkim się udało – wiele okrętów zostało ostrzelanych i zatopionych. Nielicznej części pasażerów udało się dostać na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po śmierci ojca mała dziewczynka przestaje mówić. Jest to bardzo głośne milczenie dezorganizujące życie rodziny, naciągające na nią ciemność. Rodzina światła może się pod tą ciemnością ugiąć.
 
Jest to minipowieść o wielkim smutku. O żałobie, traumach i strachu. I ogromnym poczuciu winy. Historia oszczędna w słowa, bez czytelnego wytłumaczenia co się właściwie stało. Możemy się domyślić, że rodzina była dysfunkcyjna, ale opowieść opiera się na niedopowiedzeniach i przemilczeniach. Jest krótka i niejednoznacznie zakończona - obraz świata widziany oczami dziecka został znacznie ograniczony, pokazany fragmentarycznie.

Czy mną wstrząsnęła? Niby nie, ale gdzieś tam czułam ją w duszy. Gdy narratorem jest dziecko, zazwyczaj przekaz jest bardziej przejmujący – przynajmniej dla mnie. Nie sądzę jednak, by została ze mną na dużej.

Po śmierci ojca mała dziewczynka przestaje mówić. Jest to bardzo głośne milczenie dezorganizujące życie rodziny, naciągające na nią ciemność. Rodzina światła może się pod tą ciemnością ugiąć.
 
Jest to minipowieść o wielkim smutku. O żałobie, traumach i strachu. I ogromnym poczuciu winy. Historia oszczędna w słowa, bez czytelnego wytłumaczenia co się właściwie stało. Możemy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Patty i Walter Berglund stworzyli małżeństwo doskonałe – szanujące się i kochające. Wychowują dwójkę dzieci w niewielkim miasteczku. Patty nie pracuje, wszystkie siły kieruje na stworzenie idealnego domu – jest idealną mamą, idealną sąsiadką, na nikogo nie powie złego słowa. Walter – bardzo sympatyczny, zrównoważony człowiek - ratuje przyrodę, walczy z globalnym kryzysem klimatycznym i stara się nauczyć dzieci postępować właściwie. Brzmi pięknie, ale jak to zwykle bywa, pod lukrowaną powierzchnią znajdujemy zwątpienie, depresję i poczucie niesprawiedliwości. I skrywane przez długie lata pożądanie.
 
Rodzinę Berglundów poznajemy bardzo dogłębnie. Obserwujemy dorastanie dzieci, kształtowanie się ich poglądów i próbę życia na własną rękę. Przyglądamy się relacjom między ludźmi, ich próbom pozostania niezależną jednostką (nie zawsze udaną). Wiele tematów zostało tu poruszonych – globalne ocieplenie, przeludnienie planety, przytłaczająca miłość matki.
 
Nie jest to powierzchowna historia - Autor łapie jakąś myśl bohatera i ogląda ją ze wszystkich stron, analizuje, rozkłada na czynniki pierwsze – żadne uczucie, rozterka czy zwątpienie nie są pozostawione samopas. Tak szczegółowe portrety psychologiczne mogą być dość męczące dla czytelników lubiących wartką akcję, ja takie filozofowanie lubię.
 
Jest to moje drugie spotkanie z Autorem, równie udane (wcześniej czytałam „Na rozdrożu”). Lubię jego powolne i bardzo szczegółowe przedstawianie myśli i idei, bez ich oceniania, bez wartościowania. Przez książkę nie da się „przelecieć” w ciągu jednego wieczoru, co w dobie dzisiejszych, powierzchownych powieści jest tym bardziej cenne.

Patty i Walter Berglund stworzyli małżeństwo doskonałe – szanujące się i kochające. Wychowują dwójkę dzieci w niewielkim miasteczku. Patty nie pracuje, wszystkie siły kieruje na stworzenie idealnego domu – jest idealną mamą, idealną sąsiadką, na nikogo nie powie złego słowa. Walter – bardzo sympatyczny, zrównoważony człowiek - ratuje przyrodę, walczy z globalnym kryzysem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść miała być smutna i zabawna jednocześnie - tak ją określono na okładce. Nie była zabawna.
Martha była chora i doszukiwanie się w jej reakcjach czegoś zabawnego według mnie jest nadużyciem.
Zbyt późno zdiagnozowana choroba miała ogromy wpływ na jej życie. Myślała o sobie jak o kimś szalonym, a ludzie wokół niej uważali, że ma paskudny charakter i jest trudna w kontaktach.

Czy gdyby leczyła się od początku jej życie wyglądałoby inaczej? Tego nie wiemy, ale mogłoby być jej łatwiej zrozumieć siebie i być dla siebie bardziej tolerancyjną.
Być może ludzie otaczający Marthę inaczej interpretowaliby jej zachowanie, wiedzieliby jak otoczyć ją opieką.

Mimo trudnego tematu historia opowiedziana była lekko, bez nadęcia i moralizatorstwa. Była smutna, ale nie wyzwalała we mnie szybszego bicia serca. Nasuwają mi się skojarzenia z prozą Sally Rooney, jej książki również mnie nie porywają - szybko o nich zapominam.

Niemniej dobrze, że takie pozycje powstają - pozwalają na oswojenie chorób psychicznych, przybliżanie ich i być może akceptację. Nie wszystkie naganne w naszych oczach zachowanie innych ludzi wynikają z trudnego charakteru.

Powieść miała być smutna i zabawna jednocześnie - tak ją określono na okładce. Nie była zabawna.
Martha była chora i doszukiwanie się w jej reakcjach czegoś zabawnego według mnie jest nadużyciem.
Zbyt późno zdiagnozowana choroba miała ogromy wpływ na jej życie. Myślała o sobie jak o kimś szalonym, a ludzie wokół niej uważali, że ma paskudny charakter i jest trudna w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ktoś kiedyś powiedział, że zdobywa górskie szczyty „bo są”. Ludzie inwestują w wyprawy wysokogórskie ogromne pieniądze. Zaniedbują rodziny, zadłużają się, byle tylko zdobyć następny ośmiotysięcznik. Pragną zdobywać nowe szczyty, wytyczać nowe ścieżki - stać się legendą. Ryzykują życie - wielu z nich nigdy z gór nie wraca.

Dziennikarka Cecily - bohaterka książki Amy McCulloch - chce zdobyć szczyt Manaslu dla nagrody - ekskluzywnego wywiadu z gwiazdą wspinaczek wysokogórskich. To był warunek - musiała sama doświadczyć radości i strachu, pokonać słabości.

Trochę to dla mnie niewiarygodne, że ktoś jest w stanie bez specjalnego przygotowania wyruszyć na taką wyprawę - bez ćwiczeń chociażby na ściankach wspinaczkowych, bez treningu i umiejętności obsługi sprzętu alpinistycznego. Ja się bałam brać udział w biegu survivalowym mimo uprawiania dość wymagających dyscyplin sportowych.
Ale, na potrzeby fabuły, uznajmy że jest to możliwe.
Autorka, zgodnie z jej słowami, również się wspinała - sceneria powieści nie jest jej więc całkiem obca. Być może moja wiedza o alpinizmie jest po prostu zbyt mała. I może rzeczywiście nie trzeba być sportowcem wyczynowym, by dostać się na szczyt.

Ale nie tylko o wspinaczce jest ta powieść. Jak to kryminałach bywa, w górach czeka na Cecily niebezpieczeństwo - w grupie jest morderca, giną kolejne osoby.

Osadzenie akcji niemalże na wierzchołku ośmiotysięcznika było dobrym pomysłem. Z dużą przyjemnością chłonęłam informacje dotyczące aklimatyzacji i innych technicznych szczegółów alpinizmu. Było to dla mnie nawet ciekawsze niż akcja kryminalna. Gdyby nie to, że na narciarskich trawersach jadę trzymając się góry, z (bardzo) daleka od przepaści, zastanawiałabym się czy nie wziąć udziału w takiej przygodzie.

Czytałam tę książkę będąc w wysokich górach - bardzo współgrała z widokiem ośnieżonych szczytów z wyciągów narciarskich. Przyjemne czytadło.

Ktoś kiedyś powiedział, że zdobywa górskie szczyty „bo są”. Ludzie inwestują w wyprawy wysokogórskie ogromne pieniądze. Zaniedbują rodziny, zadłużają się, byle tylko zdobyć następny ośmiotysięcznik. Pragną zdobywać nowe szczyty, wytyczać nowe ścieżki - stać się legendą. Ryzykują życie - wielu z nich nigdy z gór nie wraca.

Dziennikarka Cecily - bohaterka książki Amy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„(…) niektórzy przychodzą na świat po to by utonąć. Urodzeni by przegrać”.

Lynette nie ma łatwo w życiu, mimo to nie poddaje się, walczy o lepsze życie dla swojej matki i brata z niepełnosprawności intelektualną. Nie ma żadnego wsparcia, bliscy wręcz rzucają jej kłody pod nogi. Wzmocniona paroma łykami Jägermeistera próbuje utrzymać się na powierzchni.

Obserwujemy czterdzieści osiem godzin zmagań, walki z ludzką chciwością, nieuczciwością i małostkowością.
Zaskakujące jak uczciwa jest Lynette mimo paskudnej sytuacji w jakiej się znalazła - oddaje co nie jej, pomaga ludziom, którzy ją krzywdzą, nie mści się.
Akcja nie zatrzymuje się nawet na chwilę, Lynette ciągle się przemieszcza, każda załatwiona sprawa generuje konieczność załatwienia kilku kolejnych.

Zmęczyłam się czytaniem tej książki, nie dlatego że była źle napisana, ale całym złem i niesprawiedliwością jaka spotykała bohaterkę. Każde słowo pokazuje jak trudno jest wyrwać się z biedy, jak z bieda przechodzi z pokolenia na pokolenie. Przytłoczyła mnie duszna atmosfera, bezmiar depresji, beznadzieja. Ale też promyk nadzieji. Bardzo kibicowałam Lynette w walce o lepsze życie.

To nie jest łatwa książka, ocieramy się o trudnie tematy (depresja, choroby psychiczne, aborcja), ale warto ją poznać. Czasem dobre rzeczy też się zdążają.

„(…) niektórzy przychodzą na świat po to by utonąć. Urodzeni by przegrać”.

Lynette nie ma łatwo w życiu, mimo to nie poddaje się, walczy o lepsze życie dla swojej matki i brata z niepełnosprawności intelektualną. Nie ma żadnego wsparcia, bliscy wręcz rzucają jej kłody pod nogi. Wzmocniona paroma łykami Jägermeistera próbuje utrzymać się na powierzchni.

Obserwujemy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trudno jest w skrócie powiedzieć o czym jest ta książka. Dla mnie jest powieścią o smutnych ludziach mieszkających w Nowym Jorku.

Wiecie co najbardziej mi się spodobało? Pytanie zadane przez matkę jednej z bohaterek - „co z tego?”. Według niej są to trzy najpotężniejsze słowa - pomiędzy nimi jest wolne i szczęśliwe życie.
Powiedziała to kobieta, która była jedną z niewielu pogodzonych ze sobą osób w tej opowieści. Cała reszta była smutna, nieszczęśliwa albo zawiedziona swoim życiem, swoimi wyborami czy partnerami.

Mimo nagromadzenia tylu smutnych nowojorczyków (ciekawe jak to jest być nieszczęśliwym na Manhattanie), absolutnie nie wpłynęło to na moje uczucia. Ich problemy mnie nie poruszyły, raczej zgrzytałam zębami. Nie oznacza to, że książka mi się nie podobała. Chyba lubię czasem czytać o nieszczęśliwych ludziach (którym w sumie nic strasznego się nie dzieje), mieszkających w Nowym Jorku. To takie jeszcze niespełnione moje marzenie - powolne snucie się po Manhattanie.

Podoba mi się sposób w jaki Autorka prowadzi nas przez tę historię - pomijając pewne fragmenty, zmieniając bohaterów. O tym co któryś z nich zrobił dowiadujemy się z rozmowy zupełnie innych osób, często po upływie paru miesięcy. Nadaje to całej powieści pewnej lekkości - nie brniemy w każdą jedną decyzję bohaterów, nie męczymy się całym bagażem - od razu przechodzimy do najważniejszego.

Słyszałam, że ta książka jest albo uwielbiana przez czytelników, albo okrutnie krytykowana. Dla mnie jest po prostu przyjemna lekturą na zimowy wieczór.

Trudno jest w skrócie powiedzieć o czym jest ta książka. Dla mnie jest powieścią o smutnych ludziach mieszkających w Nowym Jorku.

Wiecie co najbardziej mi się spodobało? Pytanie zadane przez matkę jednej z bohaterek - „co z tego?”. Według niej są to trzy najpotężniejsze słowa - pomiędzy nimi jest wolne i szczęśliwe życie.
Powiedziała to kobieta, która była jedną z niewielu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Piękny hotel, nieprawdopodobny pałac jaśniejący na tle mrocznego lasu, położony na odciętej od świata wyspie. Ostentacyjny luksus niepasujący do miejsca, w którym się znajduje - na krawędzi buszu gdzieś w Kolumbii Brytyjskiej. Przepiękny widok przez wielkie okna i ograniczona łączność z cywilizacją. Jakby istniał poza czasem i przestrzenią.

Vincent pracuje w hotelu jako barmanka do czasu gdy zgadza się na układ z właścicielem hotelu Jonathanem Alkaitisem.

Tak wygląda początek tej historii i nie spodziewałam się gdzie się znajdę za parę rozdziałów. A zdarzyło się wiele. Myślałam, że będzie to mroczna opowieść o toksycznym związku, mrocznych uczynkach, a wylądowałam w samym środku piramidy finansowej, zrozpaczonych inwestorów, ludzkiej samotności.

Autorka przerzuca nas między bohaterami, wydarzeniami, nie pilnując chronologii. Bohaterowie pojawiają się, potem znikają i znów się pojawiają, niekoniecznie z zachowaniem ciągłości czasowej. Takie poplątanie nie było jednak bardzo męczące. Podoba mi się styl pisania Mandel - używa ładnego języka, ciekawe słowotwórstwo (np. „przeciwżycie”).

Trudno mi tę powieść jednoznacznie ocenić, pozwolę sobie na bardzo skróconą opinię - niezła.

Piękny hotel, nieprawdopodobny pałac jaśniejący na tle mrocznego lasu, położony na odciętej od świata wyspie. Ostentacyjny luksus niepasujący do miejsca, w którym się znajduje - na krawędzi buszu gdzieś w Kolumbii Brytyjskiej. Przepiękny widok przez wielkie okna i ograniczona łączność z cywilizacją. Jakby istniał poza czasem i przestrzenią.

Vincent pracuje w hotelu jako...

więcej Pokaż mimo to