-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2024
2024-02-05
Emilia Dłużewska w "Jak płakać w miejscach publicznych"napisała, że literatura z wyższej półki nie walczy o naszą uwagę, to my musimy się starać o nią. I taka właśnie jest "Połówka żółtego słońca". Książka jest ciężka i przytłaczająca, parę razy miałam ochotę ją rzucić w kąt, ale to już kolejna czytana przeze mnie książka Ngozi, więc wiedziałam, że warto dokończyć. Książka bez owijania w bawełnę, ale bez zbędnego epatowania okrucieństwem pokazuje okropności wojny o Biafrę. Gdzieniegdzie przewijają się w niej wspomnienia okresu kolonialnego (np. wstęp tylko dla białych do kina w Kinszasie), a przede wszystkim widać w niej trudne początki tworzenia się Nigerii i dysonans między tożsamością narodową, sztucznie wytworzoną przez podział granic po dekolonizacji i plemienną, obecną od wieków. Znamienna jest tu wypowiedź jednego z bohaterów, który twierdzi, że jest Nigeryjczykiem, bo to mu narzucili biali, a byłby Igbo nawet, gdyby biali nigdy nie pojawili się w Afryce. Jak na dłoni widzimy to, o czym pisał Kapuściński - jak bardzo sztuczny był podział granic po dekolonizacji. Widzimy też, jak z jednej strony wielu Nigeryjczyków wykazywało się skrajną służalczością wobec białych (np obsługiwanie poza kolejką na lotnisku), z drugiej, jak niektórzy bohaterowie poszukują swoich korzeni i tożsamości nieskażonej kolonizacją np. Olanna twierdzi, że wolałaby znać język igbo, niż łacinę i francuski (które zna dzięki swojemu wykształceniu). Widzimy, jak wojna desensytyzuje ludzi na okrucieństwo, poczynając już od dzieciństwa - fragment o małej dziewczynce, która z rezolutną miną mówiła na lekcji, że chce zabić wszystkich barbarzyńców, porażający. Jeszcze mocniejsze wrażenie książka wywiera, gdy weźmiemy pod uwagę, że wśród wielu Nigeryjczyków z plemienia Igbo do dziś kultywuje pamięć o Biafrze (warto przeczytać artykuł w miesięczniku "Znak" na ten temat). Ważna lektura dla wszystkich, którzy chcieliby zrozumieć współczesną Afrykę.
Emilia Dłużewska w "Jak płakać w miejscach publicznych"napisała, że literatura z wyższej półki nie walczy o naszą uwagę, to my musimy się starać o nią. I taka właśnie jest "Połówka żółtego słońca". Książka jest ciężka i przytłaczająca, parę razy miałam ochotę ją rzucić w kąt, ale to już kolejna czytana przeze mnie książka Ngozi, więc wiedziałam, że warto dokończyć. Książka...
więcej mniej Pokaż mimo to2024
Bardzo ciekawy obraz Nigerii przełomu stuleci i skomplikowanej pozycji osób z Afryki w krajach anglojęzycznych. Dowiadujemy się, jak wojna o Biafrę wpłynęła na relacje między plemionami w Nigerii, dlaczego wdowy w Nigerii są uważane za wymagające szczególnej ochrony i dlaczego to podejście ściśle się wiąże z partiarchatem, czym różni się Afroamerykanin od amerykańskiego Afrykanina, czym charakteryzuje się Afroamerykanin chodzący na spotkania amerykańskich Afrykanów, a czym amerykański Afrykanin chodzący na spotkania Afroamerykanów. Widzimy (i przypominam, to nie jest opowieść z zamierzchłych czasów!) jak to jest być osobą czarnoskórą w USA i odczuwać to w drobnych, codziennych sytuacjach np. jak kuzyn Ifemelu zostaje oskarżony bez żadnych podstaw (poza taką, że jest czarny) przez personel szkoły o włamanie się na serwer. Takich sytuacji jest w książce dużo więcej. Widzimy też reakcje, z jakimi mierzy się Ifemelu, pisząc swojego bloga, gdzie zwraca uwagę na sytuację czarnych
i jak to niektórzy biali nie mogą się pogodzić, że coś jest nie o nich. Trochę mi to przypomina reakcje niektórych mężczyzn na ruch #metoo. Widać też, jak niektórzy czarni
internalizują sobie przekonanie, że biały = lepszy, np. dziewczyna, która w czasach licealnych po pobycie w USA udaje, że przestała rozumieć język joruba, albo jak czarni chłopcy (!) bili syna jednego z bohaterek za to, że ma afrykański akcent. Mnie ta książka trochę uwrażliwiła na różnice rasowe (znaczy, związane z pochodzeniem, bo teraz już chyba się nie mówi o rasach). Oczywiście nie brak też i wątków feministycznych - Ifemelu trafia ze skrajnie patriarchalnego społeczeństwa Nigerii do społeczeństwa, które mogłoby się wydawać bardziej postępowe, ale szybko okazuje się, że takie nie jest. Zwłaszcza, gdy się jest czarnoskórą kobietą i potrzebuje się natychmiast pracy, by zaspokoić najbardziej podstawowe potrzeby. Wątek miłosny właściwie dość przewidywalny, trochę już znam opowieści o ludziach, którzy, choć rozdzieleni, tęsknią za sobą przez lata, ale podoba mi się, jak wątek miłosny splata się z wątkiem rasowym, biorąc
pod uwagę to, co sprawiło, że Ifemelu odsunęła się od swojej pierwszej (i jedynej?) wielkiej miłości (spoiler: jest wątek molestowania seksualnego i to, że Ifemelu jest czarna, ma tu ogromne znaczenie). Ciekawy był też wątek małżeństw aranżowanych w UK w celu uzyskania obywatelstwa. Mnie, jako psycholożce, trochę dało też do myślenia spostrzeżenie, jak abstrakcyjnym tworem jest psychologia dla (przynajmniej niektórych) ludzi spoza zachodniego kręgu kulturowego - vide np. wypowiedź bohaterki, która twierdzi, że jest gruba, bo lubi smak jedzenia, a tutaj w USA psycholog jej wmawia, że idą za tym jakieś głębokie i złożone mechanizmy. Można się dowiedzieć też trochę o kulturze Nigerii - poezji, ale też np. jedzeniu. Dzięki "Amerykanie" i "Fioletowemu hibiskusowi" Adichie zostaje jedną z moich ulubionych osób autorskich. Pora wziąć się za "Połówkę żółtego słońca".
Bardzo ciekawy obraz Nigerii przełomu stuleci i skomplikowanej pozycji osób z Afryki w krajach anglojęzycznych. Dowiadujemy się, jak wojna o Biafrę wpłynęła na relacje między plemionami w Nigerii, dlaczego wdowy w Nigerii są uważane za wymagające szczególnej ochrony i dlaczego to podejście ściśle się wiąże z partiarchatem, czym różni się Afroamerykanin od amerykańskiego...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-12
W ostatnich latach czytałam mało literatury pięknej, ale Ngozi przekonała mnie, że chyba czas to zmienić, bo dawno mnie tak nie wciągnęła żadna książka. Książka pokazuje obraz skrajnie patriarchalnego społeczeństwa postkolonialnej Nigerii, szarpanej podziałami i zamachami stanu. Historia jest opowiadana oczami 15-letniej dziewczyny, Kambili, która opowiada o swojej rodzinie, w tym ojcu, zamożnym, powszechnie szanowanym i uwielbianym (do którego nawet przychodziły matki z prośbą, by zapłodnił ich córki…), a jednocześnie tyranie stosującym przemoc (włącznie z polewaniem córce stóp wrzątkiem) w imię swoich religijnych obsesji, w których zjedzenie płatków śniadaniowych przed mszą urasta do rangi śmiertelnego grzechu. Widzimy tę historię oczami dziecka, które wcale nie uważa tego człowieka za tyrana, a za ukochanego “papę”, którego po prostu należy się słuchać. Dopiero pobyt u ciotki, wykładowczyni jednego z nigeryjskich uniwersytetów, pokazał jej i jej bratu, że można żyć inaczej, chociaż tak naprawdę ta ciotka też była dosyć konserwatywna, bo i KK pełnił ważną rolę w jej domu, i nawet kary fizyczne się zdarzały. Książka dobrze pokazuje tragizm sytuacji Kambili i jej brata, którzy, chcąc być wolni, musieli posunąć się do ostateczności… Książka jest ciekawym obrazem Nigerii lat 80-tych XX w. (choć chyba nie jest wprost powiedziane, kiedy dzieje się akcja; ale internety mówią, że zabity dziennikarz Ade Coker, występujący w książce, to tak naprawdę Dele Giwe, zabity w 1986 r.), na przykładzie ojca Kambili widzimy, jak język angielski był utożsamiany z wysokim statusem społecznym, a lokalny język igbo - z językiem ludowym i jak, zupełnie inaczej niż u nas, to KK jest utożsamiany z postępem (w opozycji do przedkolonialnych wierzeń, np. w duchy). Można też się np. dowiedzieć, co się je w Nigerii. Polecam.
W ostatnich latach czytałam mało literatury pięknej, ale Ngozi przekonała mnie, że chyba czas to zmienić, bo dawno mnie tak nie wciągnęła żadna książka. Książka pokazuje obraz skrajnie patriarchalnego społeczeństwa postkolonialnej Nigerii, szarpanej podziałami i zamachami stanu. Historia jest opowiadana oczami 15-letniej dziewczyny, Kambili, która opowiada o swojej...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-12
Ciekawa i wciągająca powieść dla młodzieży, z dużą dawką realizmu magicznego. Uwrażliwia na to, że czasami zło czai się tam, gdzie się go najmniej spodziewamy.
Ciekawa i wciągająca powieść dla młodzieży, z dużą dawką realizmu magicznego. Uwrażliwia na to, że czasami zło czai się tam, gdzie się go najmniej spodziewamy.
Pokaż mimo to2023-10-29
Ciekawa i wciągająca, napisana z dużym wyczuciem, widać, że autor stara się trzymać z daleka od stereotypów, a zarazem nie idzie nadmiernie w poprawność polityczną, nie pokazuje jedynie kolorowego wizerunku Afryki rodem z folderów dla turystów. Rozdział o konflikcie między plemionami Kikuyu i Kalendżin w Kenii, który czytałam jeszcze przed tegorocznymi wyborami parlamentarnymi w Polsce, brzmi dziwnie znajomo - zwłaszcza opowieść o tym, jak to sąsiedzi z dwóch zwaśnionych plemion znają się i lubią, a równocześnie w przestrzeni publicznej panuje nienawiść między tymi plemionami, podsycana przez polityków. Bardzo ciekawy jest też rozdział o RPA, które aspiruje do bycia, nawiązując do wypowiedzi Desmonda Tutu, "rainbow nation", narodem opartym na różnorodności i tolerancji, a jednak nadal może się zdarzyć, że np. dziewczyna zostaje wyrzucona z domu za to, że spotyka się z czarnoskórym chłopakiem. Ciekawy jest też wątek AIDS i to, że jest mnóstwo infrastruktury przystosowanej do leczenia osób z AIDS, a równocześnie inne groźne choroby są ignorowane. Czytając o tym leczeniu osób z AIDS zastanawiałam się, jak to jest z profilaktyką, bo w końcu lepiej zapobiegać niż leczyć, ale chyba nie najlepiej, skoro nawet politycy potrafią wierzyć, że umycie się po stosunku zapobiega zakażeniu. Warto też się przyjrzeć temu, jak Rosiak nie zostawia suchej nitki na pomocy humanitarnej - pieniądze płynące z zachodu nieraz wspomagają lokalnych watażków i przyczyniają się do różnych złych rzeczy, jak np. w przypadku Etiopii deportacje. Nie łudzę się oczywiście, że zapamiętałam wszystko co ważne i na pewno nieraz jeszcze wrócę do tej książki. Dla wszystkich zainteresowanych Afryką absolutny must-read!
Ciekawa i wciągająca, napisana z dużym wyczuciem, widać, że autor stara się trzymać z daleka od stereotypów, a zarazem nie idzie nadmiernie w poprawność polityczną, nie pokazuje jedynie kolorowego wizerunku Afryki rodem z folderów dla turystów. Rozdział o konflikcie między plemionami Kikuyu i Kalendżin w Kenii, który czytałam jeszcze przed tegorocznymi wyborami...
więcej mniej Pokaż mimo to2023
Dużo opowieści i dużo autorów, więc wiadomo, że jedne przemówiły do mnie bardziej, a inne mniej. Szczególnie zapadł mi w pamięć tekst o plemieniu Himba, z którego możemy się dowiedzieć np. czy konserwatyzm wyklucza istnienie otwartych związków (spoiler: niekoniecznie) i czy edukacja zawsze jest przepustką do lepszego świata (spoiler: również niekoniecznie). Ciężko też przejść obojętnie obok tekstu o losach albinosów w Tanzanii i o tym, jak rozmaite zabobony panujące w społeczeństwie nieraz ściągają na nich śmierć - szczególnie paradoksalne wydało mi się połączenie tradycji z nowoczesnością, tzn przesąd, że pokropienie taśmy w fabryce krwią albinosa zapewnia sprawniejszą produkcję, a także straszna sytuacja kobiet-albinosek, które, gdy znajdą czarnoskórego męża, nie mogą być pewne, że ten nie zamierza ich sprzedać na "części". W połączeniu z ogólnym parciem na posiadanie rodziny tworzy się z tego naprawdę niezły koszmar. Ciekawy też był tekst Jagielskiego na temat Thomasa Sankary, pierwszego prezydenta Burkina Faso. Przydałby się nam taki prezydent, chociaż ciężko stwierdzić, ile w tym wszystkim prawdy, a ile legendy, Jagielski nie podaje bowiem żadnych źródeł, a, jak już ktoś tutaj słusznie zauważył, raczej mało prawdopodobne, by usłyszał aż tak szczegółową opowieść od mieszkańców "kraju prawych ludzi". Ciekawa była też opowieść Izy Klementowskiej o pozostałościach kolonializmu w Mozambiku, zwłaszcza o tym, jak ścierają się perspektywy Portugalczyków i mieszkańców Mozambiku - widać było, że zostawienie cmentarza przez Portugalczyków po dekolonizacji musiało być niezrozumiałe dla Mozambijczyków, dla których tak ważne jest czczenie przodków. Ciekawy i wielowątkowy zbiór reportaży, polecam.
Dużo opowieści i dużo autorów, więc wiadomo, że jedne przemówiły do mnie bardziej, a inne mniej. Szczególnie zapadł mi w pamięć tekst o plemieniu Himba, z którego możemy się dowiedzieć np. czy konserwatyzm wyklucza istnienie otwartych związków (spoiler: niekoniecznie) i czy edukacja zawsze jest przepustką do lepszego świata (spoiler: również niekoniecznie). Ciężko też...
więcej mniej Pokaż mimo to2023
Rzeczy, które pisze Adichie, powinny być oczywistą oczywistością niewartą w ogóle wspomnienia, no ale niestety nie są. Trochę przykre, że nadal nie dla wszystkich jest oczywiste, że małżeństwo nie powinno być jedynym celem życiowym kobiety i jak ważna jest edukacja i niezależność finansowa. Podtrzymuję to, co pomyślałam po przeczytaniu "Wszyscy powinniśmy być feministami" - podoba mi się feminizm, który opisuje Adichie, w tym - bardzo podoba mi się to, że Adichie wskazuje, że nie ma jednej, jedynej słusznej definicji feminizmu i np. chodzenie w butach na obcasach czy wybaczenie partnerowi zdrady nie musi oznaczać, że się nie jest "prawdziwą feministką". "Kochana Ijeawele" zawiera ważne refleksje dotyczące wychowywania dziewczynek. W dodatku refleksje uniwersalne, celne także tysiące kilometrów od Nigerii.
Rzeczy, które pisze Adichie, powinny być oczywistą oczywistością niewartą w ogóle wspomnienia, no ale niestety nie są. Trochę przykre, że nadal nie dla wszystkich jest oczywiste, że małżeństwo nie powinno być jedynym celem życiowym kobiety i jak ważna jest edukacja i niezależność finansowa. Podtrzymuję to, co pomyślałam po przeczytaniu "Wszyscy powinniśmy być...
więcej mniej Pokaż mimo to2023
Ciekawa lektura, choć całkiem sporo rzeczy wydało mi się dosyć oczywistych. Ale to chyba właśnie w tej oczywistości, paradoksalnie, tkwi niesamowitość tej książki - niesamowite jest to, jak na różnych długościach i szerokościach geograficznych kobiety mają podobne doświadczenia. Kobiety wykonujące większość obowiązków domowych, mimo, że pracują zawodowo, kobiety, które są krytykowane za zbytnią pewność siebie, podczas, gdy ich kolegom z pracy zachowującym się podobnie, nikt nie czyni takich zarzutów, przekonanie, że kobieta musi mieć męża i dzieci, by być pełnowartościowa kobietą... No i Adichie potwierdza, że samotna kobieta w Nigerii może mieć problem np z wynajęciem pokoju, bo jest ryzyko, że zostanie uznana za pracownicę seksualną. Widziałam taką informację wcześniej w internecie, ale chciałam wierzyć, że to miejska legenda. Dobra książka dla osób zainteresowanych feminizmem lub Afryką, a jeśli ktoś jest zainteresowany jednym i drugim, to tym bardziej!
Ciekawa lektura, choć całkiem sporo rzeczy wydało mi się dosyć oczywistych. Ale to chyba właśnie w tej oczywistości, paradoksalnie, tkwi niesamowitość tej książki - niesamowite jest to, jak na różnych długościach i szerokościach geograficznych kobiety mają podobne doświadczenia. Kobiety wykonujące większość obowiązków domowych, mimo, że pracują zawodowo, kobiety, które są...
więcej mniej Pokaż mimo to2023
Pierwszy rozdział zaczyna się w Liberii i cóż, gdy czytałam tę książkę, niejednokrotnie przypominało mi się to, co o Liberii pisał Ryszard Kapuściński - że w momencie powstawania kraju jego społeczeństwo składało się z byłych niewolników, którzy, zdobywszy wolność, za wszelką cenę chcieli się "odkuć" (znaczy Kapuściński to na pewno mądrzej opisał, niż ja teraz). I naprawdę trudno było się pozbyć tego skojarzenia, czytając o Polakach, którzy ledwo co odzyskali własne państwo, a już byli przekonani, że kolonie im się, cytując klasyczkę, "po prostu należą" i którzy potrafili np. nosić ze sobą stołek, żeby nawet na chwilę nie usiąść na tym samym poziomie, co ci strasznie dzicy tubylcy afrykańscy. Oprócz głównego motywu związanego z Polską, w drugim rozdziale znajduje się powtórzenie najważniejszych faktów związanych z odkryciami geograficznymi i kolonializmem w ogóle, przypomnienie, czym była konkwista (spoiler: czymś jeszcze gorszym, niż zwykłe zakładanie kolonii). Bardzo ciekawa i pouczająca lektura, polecam.
Pierwszy rozdział zaczyna się w Liberii i cóż, gdy czytałam tę książkę, niejednokrotnie przypominało mi się to, co o Liberii pisał Ryszard Kapuściński - że w momencie powstawania kraju jego społeczeństwo składało się z byłych niewolników, którzy, zdobywszy wolność, za wszelką cenę chcieli się "odkuć" (znaczy Kapuściński to na pewno mądrzej opisał, niż ja teraz). I naprawdę...
więcej mniej Pokaż mimo to2023
Ktoś na fb napisał kiedyś, że z dobrą książką jest tak, że jednocześnie chcesz ją skończyć i nie chcesz skończyć. I to właśnie odczułam, czytając "Zielone sari", bo książka jest bardzo ciekawa i wciągająca, a jednak w trakcie czytania cały czas miałam myśl "niech ten dziad w końcu zdechnie". Tak, to słowo jest najbardziej adekwatne, chociaż przecież nie mówi się o ludziach, że zdychają, a nawet i o zwierzętach się nie powinno. Trochę odległe skojarzenie, ale narracja skojarzyła mi się z książką dla nastolatek "Ja, Blanka" Ewy Barańskiej, gdzie również autorka postanowiła wczuć się w perspektywę osoby będącej uosobieniem psychologicznej Ciemnej Triady. Można potraktować głównego bohatera "Zielonego sari" jak symbol patriarchatu, ale niestety, można też interpretować głównego bohatera i jego losy całkiem dosłownie, tacy ludzie, przesyceni pogardą nawet wobec najbliższych osób, przecież istnieją. Dodatkowy plus - można się dowiedzieć czegoś o Mauritiusie, o jego wielokulturowości , sięgnąć głębiej, niż pokazują to biura podróży, kuszące zdjęciami rajskich plaż, choć rzeczywistość przedstawiona przez Devi jest daleka od raju.
Ktoś na fb napisał kiedyś, że z dobrą książką jest tak, że jednocześnie chcesz ją skończyć i nie chcesz skończyć. I to właśnie odczułam, czytając "Zielone sari", bo książka jest bardzo ciekawa i wciągająca, a jednak w trakcie czytania cały czas miałam myśl "niech ten dziad w końcu zdechnie". Tak, to słowo jest najbardziej adekwatne, chociaż przecież nie mówi się o ludziach,...
więcej mniej Pokaż mimo toCiekawa i wciągająca, chociaż było tyle dziwnych zwrotów akcji, że momentami, zwłaszcza czytając o ucieczce Waris z pustyni, zastanawiałam się, czy na pewno te wszystkie szczegóły są prawdziwe. Ogólnie jednak jestem pod wrażeniem odwagi i determinacji autorki. Choć i tak lektura do wesołych nie należy, bo przecież historia Waris Dirie jest wyjątkowa, a nadal setki dziewczynek w Afryce są okaleczane w majestacie prawa i tradycji. Waris uciekła z pustyni, bo zadała sobie pytanie, czy naprawdę nie zasłużyła na nic lepszego, niż wyjście za mąż w wieku 13 lat za jakiegoś lubieżnego dziada. A ile dziewczyn sobie nie zadało takiego pytania? Ilu w ogóle nie przyszłoby do głowy, że można uniknąć takiego losu? Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że "Druga płeć" de Beauvoir, mimo, że ma już ponad 70 lat, nie straciła na aktualności, bo nadal setki osób przeżywają piekło tylko dlatego, że miały pecha urodzić się z waginą. Okaleczenie narządów płciowych nie było zresztą jedyną traumą przeżytą przez Waris. Po "Nielegalnym" Noaha to kolejna przeczytana przeze mnie książka, w której osoba pochodząca z Afryki (chociaż z zupełnie innego regionu, chociażby geograficznie, bo między odległość między Somalią a RPA jest większa, niż np. między Polską a Portugalią) opisuje niewyobrażalne cierpienie takim tonem, jakby pisała o czymś neutralnym, jakby była w zupełności pogodzona ze swoim cierpieniem... Podejrzewam, że gdyby to była np. amerykańska książka, w pakiecie zapewne mielibyśmy opis objawów PTSD i lat korzystania z pomocy specjalistów. Cóż, Waris kilkukrotnie cytuje często powtarzane w Somalii hasło "Insha'Allah" - Bóg tak chciał. Książka ważna i potrzebna, zmusza do myślenia i otwiera oczy na świat poza euroatlantyckim kręgiem kulturowym.
Ciekawa i wciągająca, chociaż było tyle dziwnych zwrotów akcji, że momentami, zwłaszcza czytając o ucieczce Waris z pustyni, zastanawiałam się, czy na pewno te wszystkie szczegóły są prawdziwe. Ogólnie jednak jestem pod wrażeniem odwagi i determinacji autorki. Choć i tak lektura do wesołych nie należy, bo przecież historia Waris Dirie jest wyjątkowa, a nadal setki...
więcej mniej Pokaż mimo toChyba Trevor Noah mnie rozbestwił swoją świetną książką o dzieciństwie w RPA, bo po jej przeczytaniu pomyślałam, że czytanie książek o Afryce okiem białego turysty to jednak ślizganie się - czasami ciekawe i przyjemne, ale jednak ślizganie się po powierzchni. Niestety, po przeczytaniu dzieła p. Górskiej-Hogan utwierdziłam się w tym. Nie mam wrażenia, żeby moja wiedza na temat Afryki w jakiś istotny sposób wzrosła po tej lekturze, a stereotypów i uproszczeń w niej nie brak, np. stwierdzenie, że w Afryce da się żyć na poziomie i nawet założyć własny biznes, a afrykańskim mężczyznom po prostu się nie chce. Nawet, jeśli jakieś ziarno prawdy w tym jest, to pisanie takich mądrości bez choćby pobieżnego uwzględnienia kontekstu historycznego i kulturowego jest upraszczające i płytkie. Dużo lepiej kwestia wyuczonej bezradności jest poruszona np. w "Safa: nie okaleczajcie mnie" Dirie. A już całkiem rozwalił mnie fragment o całkowitym braku logicznego i ekonomicznego myślenia. Serio autorka musiała zrobić dziesiątki tysięcy kilometrów quadem, żeby odkryć, że człowiek nie rodzi się z umiejętnościami biznesowo-marketingowymi? Niezły był też fragment o ściganiu się ze strusiami na quadach (znaczy, autorka i jej mąż byli na quadach, nie strusie) i stwierdzenie, że gdyby ich ktoś przyłapał, to dostaliby karę za dręczenie zwierząt, ale tak świetnie się bawili. Cóż, może szkoda, że nikt ich nie przyłapał. Jak dla mnie głównym atutem tej książki są ładne zdjęcia, zwłaszcza zwierząt.
Chyba Trevor Noah mnie rozbestwił swoją świetną książką o dzieciństwie w RPA, bo po jej przeczytaniu pomyślałam, że czytanie książek o Afryce okiem białego turysty to jednak ślizganie się - czasami ciekawe i przyjemne, ale jednak ślizganie się po powierzchni. Niestety, po przeczytaniu dzieła p. Górskiej-Hogan utwierdziłam się w tym. Nie mam wrażenia, żeby moja wiedza na...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-08-25
Ciekawa książka, daje do myślenia. Nic jednak nie poradzę, że ciężko było mi zapałać sympatią do matki autora. Z dedykacji autora i z opisu z tyłu okładki bije podziw i uwielbienie dla matki, tymczasem nic nie poradzę, że w trakcie czytania co i rusz myślałam "ale toksyczny i przemocowy babsztyl". Rozumiem, że bicie dzieci było wtedy normą, w końcu nawet w Polsce jeszcze całkiem niedawno funkcjonował "kontratyp karcenia małoletnich", ale jednak ciężko mi przełknąć tłumaczenie, że matka biła głównego bohatera z miłości... Sceny z jabłkiem w polewie czy z łapaniem "złodzieja" żenujące, ale cóż, nawet obecnie wielu ludzi uważa, że przemoc psychiczna to nie przemoc. Oczywiście wiem, że na matkę głównego bohatera trzeba patrzeć przede wszystkim jak na produkt patriarchalnej kultury RPA, ostatnia część książki dobitnie to pokazuje... Ogólnie książkę oceniam bardzo pozytywnie, jest ciekawym portretem kraju, w którym jest 11 języków urzędowych i w którym nie trzeba ruszać się za granicę, by przeżyć prawdziwy szok kulturowy (opowieść o występie chłopca o imieniu Hitler w żydowskiej szkole bardzo ładnie to pokazuje). Chwilami, czytając np. o getcie w Soweto czy o tym, dlaczego rażenia piorunem są takim groźnym zjawiskiem (spoiler - nie, nie tylko dlatego, że porażenie prądem nie jest zbyt zdrowe), musiałam sobie powtarzać, że to, o czym pisze autor, miało miejsce całkiem niedawno, a nie np. w XIX wieku. Równocześnie książka jest potężnym wyzwaniem dla europocentrycznej perspektywy - zwłaszcza fragment o tym, kto byłby odpowiednikiem Hitlera dla czarnoskórych, a kto dla rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, bardzo daje do myślenia. Książka w przystępnej i ciekawej formie pokazuje, ile prawdy jest w twierdzeniu, że nikt tak nie jednoczy jak wspólny wróg (spoiler: całkiem sporo) i jak upadek apartheidu, oczywiście sam w sobie będący bardzo pozytywną zmianą, wygenerował nowe problemy (np. bezrobocie), w dużej mierze nie rozwiązując starych. Dla osób zainteresowanych Afryką to naprawdę smakowita lektura.
Ciekawa książka, daje do myślenia. Nic jednak nie poradzę, że ciężko było mi zapałać sympatią do matki autora. Z dedykacji autora i z opisu z tyłu okładki bije podziw i uwielbienie dla matki, tymczasem nic nie poradzę, że w trakcie czytania co i rusz myślałam "ale toksyczny i przemocowy babsztyl". Rozumiem, że bicie dzieci było wtedy normą, w końcu nawet w Polsce jeszcze...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-07-25
Nie jestem wielką miłośniczką eksperymentów z chronologią fabuły, ale tu akurat miało to sens, bo fabuła była dzięki temu naprawdę ciekawa i świetnie budowała napięcie. W pewnym momencie, jak Vivek zaczął romans z Ositą, to ucieszyłam się, że wreszcie znalazł kogoś, kto go rozumie i akceptuje, ale po chwili przypomniałam sobie, że przecież fabuła kończy się śmiercią. Bardzo ciekawy obraz skrajnie patriarchalnego społeczeństwa, gdzie łatwiej być przemocowym panem domu, który bije żonę tak, że wypadają jej zęby, niż osobą nieheteronormatywną i gdzie homofobia (i to taka tradycyjna, gdzie homoseksualność to straszna zaraza niczym w kazaniu Jędraszewskiego) jest normą nawet wśród wykształconych ludzi. Co oczywiście nie znaczy, że Afryka jest taaaka dzika, a zachód taaaki wspaniały, bo wystarczy wpisać w Google Scholar „homosexuality in precolonial Africa”, żeby zobaczyć, kto przywlókł homofobię na afrykański kontynent. Książka bardzo mi się podobała i chętnie sięgnę po inne dzieła osoby autorskiej (osoba autorska jest osobą niebinarną, więc sformułowanie "osoba autorska" jest jak najbardziej na miejscu) i inne lektury z Afryki subsaharyjskiej.
Nie jestem wielką miłośniczką eksperymentów z chronologią fabuły, ale tu akurat miało to sens, bo fabuła była dzięki temu naprawdę ciekawa i świetnie budowała napięcie. W pewnym momencie, jak Vivek zaczął romans z Ositą, to ucieszyłam się, że wreszcie znalazł kogoś, kto go rozumie i akceptuje, ale po chwili przypomniałam sobie, że przecież fabuła kończy się śmiercią. Bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo toMocny reportaż portretujący miejsce, w którym nie tylko islamscy terroryści są zagrożeniem, ale policja, mająca teoretycznie z nimi walczyć, nieraz sama jest zagrożeniem, a zgwałcona kobieta jest naznaczona nieusuwalnym piętnem. Cała książka daje do myślenia, w tym zwłaszcza zakończenie, które dobrze odpowiada na pytanie, dlaczego nie warto odcinać się od rzeczy dziejących się nieraz bardzo daleko, nawet w krajach, których wielu z nas nawet nie potrafi wskazać na mapie (spoiler: do podobnych wniosków można dojść, zastanawiając się nad przejęciem władzy przez talibów w Afganistanie w 2021 r. i jego konsekwencjami).
Mocny reportaż portretujący miejsce, w którym nie tylko islamscy terroryści są zagrożeniem, ale policja, mająca teoretycznie z nimi walczyć, nieraz sama jest zagrożeniem, a zgwałcona kobieta jest naznaczona nieusuwalnym piętnem. Cała książka daje do myślenia, w tym zwłaszcza zakończenie, które dobrze odpowiada na pytanie, dlaczego nie warto odcinać się od rzeczy dziejących...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-01
Wymęczyła mnie ta książka potwornie. Przewrotnie mogę jednak stwierdzić, że to całkiem niezła lektura do czytania między jednym a drugim kawałkiem świątecznego serniczka. Daje jasno do zrozumienia, że, mimo różnych paskudnych rzeczy, które dzieją się w Polsce, w skali świata jesteśmy całkiem uprzywilejowanym krajem. A jeśli mamy dach nad głową i nie martwimy się o to, czy będziemy mieli co włożyć do garnka w najbliższym czasie, to jesteśmy w lepszej sytuacji, niż prawie miliard ludzi na świecie.
Dlaczego tylu ludzi nie ma co jeść? Można by powiedzieć, że po prostu jest nas na świecie za dużo, ale Caparrós przytomnie zwraca uwagę, że ten argument z reguły wygłaszany jest z pozycji tych, którzy, gdyby było nas mniej, uchowaliby się. Caparrós w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie o przyczyny głodu zabiera nas w jedyną w swoim rodzaju podróż po świecie, od Argentyny aż po Bangladesz. W rozdziale pod wymownym tytułem "Nowe kolonie" zapoznajemy się z losami mieszkańców Madagaskaru wywłaszczonych ze swoich gospodarstw, gdyż władze postanowiły wydzierżawić ich ziemie wielkim korporacjom (nie tylko z USA, ale też np. koreańskiej firmie Daewoo). Dowiadujemy się też o stosunkowo nowej formie zawłaszczania ziemi - green grabbing. Zapoznajemy się z codziennym życiem mieszkańców Argentyny, wygrzebujących jedzenie z ogromnej góry śmieci, podczas, gdy ich kraj jest istną kukurydzianą potęgą, tyle, że produkowana w nim kukurydza jest przeznaczana głównie na eksport (a tymczasem władze dbają o obywateli, żeby nie zatruli się skwaśniałym jogurtem, nasyłając na nich policję, gdy grzebią w owej górze śmieci). Zaś funkcjonująca w Argentynie pomoc społeczna okazuje się jedynie ochłapem rzuconym ludowi po to, by wspierał istniejący system i nie buntował się (to pouczająca refleksja, również biorąc pod uwagę życie w Polsce). Całość dopełniają porażające statystyki, np. dotyczące rosnącego współczynnika Giniego, czy śmierci z przyczyn związanych z głodem - Caparrós zwraca uwagę, że 11 września 2001 roku, podobnie, jak każdego innego dnia, z przyczyn związanych z głodem zginęło ok. 8 razy więcej osób, niż w zamachu w Nowym Jorku. Caparrós obnaża też różne kłamstwa powielane przez możnych tego świata, np. zwycięstwo odtrąbione w 2010 roku, mające świadczyć o postępie w walce ze skrajnym ubóstwem, podczas, gdy odsetek ubóstwa spadł przede wszystkim w Chinach, gdzie organizacje międzynarodowe akurat nie prowadziły działalności.
Z drugiej strony, czytamy też statystyki dotyczące marnowania jedzenia - okazuje się, że prawie połowa żywności w USA, zamiast wylądować na stołach, ląduje na śmietniku. Dowiadujemy się też o bezsensownej śmierci Jdimytai Damoura, który zginął stratowany przez tłum biegnący co prawda nie po karpia w Lidlu w Goleniowie, tylko po różne dobra w Walmarcie w Nowym Jorku, ale nie oszukujmy się - równie dobrze ta historia mogła zdarzyć się w Polsce.
Właściwie to już sięgnięcie po tę książkę jest jakimś tam przejawem bycia wrażliwszym społecznie, niż przeciętny obywatel, ale Caparrós pilnuje, żeby czytelnikowi nie uderzyła woda sodowa do głowy - młodym, wykształconym z dużych miast też się nieźle dostaje, jak np. przy okazji historii kobiety z Bangladeszu, która dostaje ok. 25 centów za dżinsy, które osiągają cenę 60 USD, kończącej się konstatacją, że zdecydowana większość z nas nosi te dżinsy, nawet, jeśli jesteśmy wrażliwi i leżą nam na sercu prawa człowieka. Całkiem znajoma wydaje się postać Lesliego, który pracuje w Chicago Board of Trade - miejscu, gdzie decyduje się o tym, że kg zboża w Sudanie kosztuje tyle, ile kilogram takiego samego zboża w USA. Leslie jest jednak niezmiernie wrażliwy społecznie, bo... nosi różową marynarkę na znak miesiąca walki z rakiem piersi.
Trochę szkoda, że na koniec nie ma jakiegoś rozdziału z konkretnymi wskazówkami, co można zrobić, żeby dołożyć chociaż jakąś symboliczną cegiełkę do walki z tym chorym systemem. Ale w końcu autor jest z Argentyny, a książkę czytają ludzie na całym świecie, więc pewnie w każdym kraju takie wskazówki wyglądałyby trochę inaczej. Caparrós w pewnym momencie pisze też, że biorąc udział w akcjach charytatywnych, tak naprawdę wzmacniamy istniejący system. Chwilami naprawdę miałam wrażenie, że przesłanie tej książki jest takie, że najlepiej nie robić nic, tylko czekać, aż omikron albo katastrofa klimatyczna wykończą ten gatunek. Tymczasem chyba jeśli możemy chociaż na chwilę pomóc chociaż jednej osobie, to chyba należy to zrobić. Autor chyba - świadomie lub nie- trzyma się tego, co Carol Gilligan nazwała etyką sprawiedliwości, a przecież jest jeszcze etyka troski. Chociaż zakończenie trochę ratuje sytuację. Tak czy inaczej, mocna i pouczająca lektura, polecam.
Wymęczyła mnie ta książka potwornie. Przewrotnie mogę jednak stwierdzić, że to całkiem niezła lektura do czytania między jednym a drugim kawałkiem świątecznego serniczka. Daje jasno do zrozumienia, że, mimo różnych paskudnych rzeczy, które dzieją się w Polsce, w skali świata jesteśmy całkiem uprzywilejowanym krajem. A jeśli mamy dach nad głową i nie martwimy się o to, czy...
więcej mniej Pokaż mimo toNie wiem, na ile książka jest wiernym obrazem Etiopii w czasach cesarza Haile Selassje Podobno więcej na temat kontrowersji dotyczących "Cesarza" jest w książce "Kapuściński non-fiction", ale to jeszcze przede mną. Wypowiedzi bohaterów są bardzo uładzone, momentami wręcz kwieciste i wątpię, żeby prości urzędnicy z cesarskiego dworu naprawdę się w ten sposób wysławiali. Jeśli ktoś chciałby się zapoznać z realiami życia w Etiopii w tamtym okresie, to chyba lepiej sięgnąć po jakąś dobrą książkę historyczną. Ale "Cesarz" jest świetny jako pełna rozmaitych absurdów opowieść o "biernych, miernych, ale wiernych" sługusach władzy, zachowujących kamienną twarz nawet, gdy pies cesarza sika im do butów, albo gdy cesarz żąda od nich pełnienia roli żywych zegarów z kukułką. Książka aktualna w rozmaitych kontekstach, również w Polsce a.d. 2021.
Nie wiem, na ile książka jest wiernym obrazem Etiopii w czasach cesarza Haile Selassje Podobno więcej na temat kontrowersji dotyczących "Cesarza" jest w książce "Kapuściński non-fiction", ale to jeszcze przede mną. Wypowiedzi bohaterów są bardzo uładzone, momentami wręcz kwieciste i wątpię, żeby prości urzędnicy z cesarskiego dworu naprawdę się w ten sposób wysławiali....
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-15
Kapuściński, jak zwykle, nie zawodzi. Bardzo podobał mi się zwłaszcza wywiad o Afryce, chociaż siłą rzeczy pojawiały się tam kwestie, które były już w książkach Kapuścińskiego, jak trudna sytuacja ludzi, którzy przeprowadzali się z afrykańskich wsi, wykończonych biurokracją, do miast, problemów ze sztucznym wytyczeniem granic państw afrykańskich, nieuwzględniającym podziałów etnicznych, czy problemów z dostępem do opieki medycznej (np. jedna strzykawka na cały szpital, gotowana w garnku razem z jajkami). Ale na pewno mała powtórka nie zaszkodzi. No i podobało mi się, że polemizując z Huntingtonem, Kapuściński podkreślił, że zderzenie cywilizacji nie musi oznaczać konfliktu, a może oznaczać też wymianę. Fragmenty życiorysu Kapuścińskiego, opisane przez autorów, też były ciekawe, chociaż nie jestem pewna, czy należało tak drobiazgowo roztrząsać kwestię ewentualnego podpisania lojalki, ale rozumiem, że dla ludzi, którzy pamiętają z PRL-u więcej, niż ja, może to być ważne.
Kapuściński, jak zwykle, nie zawodzi. Bardzo podobał mi się zwłaszcza wywiad o Afryce, chociaż siłą rzeczy pojawiały się tam kwestie, które były już w książkach Kapuścińskiego, jak trudna sytuacja ludzi, którzy przeprowadzali się z afrykańskich wsi, wykończonych biurokracją, do miast, problemów ze sztucznym wytyczeniem granic państw afrykańskich, nieuwzględniającym...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-05-22
Bardzo dobra książka, ciekawie przedstawiająca różne oblicza Afryki, od korzeni konfliktu między Tutsi i Hutu aż po rodzaje czarowników. W ciekawy sposób pokazuje różnice kulturowe między Europą a Afryką (no dobra, wiem, że takie sformułowanie to uproszczenie, bo przecież kraje Europy i Afryki też różnią się między sobą) np. pod względem indywidualizmu i kolektywizmu czy podejścia do czasu. Przedstawia też trwające do dzisiaj, negatywne skutki kolonializmu. Poczułam jedynie pewien lekki zgrzyt, jak Kapuściński zacytował swojego kolegę z Wielkiej Brytanii, brzmiąc, jakby się z nim zgadzał, że siłą Europy jest to, że potrafi zadawać sobie niewygodne pytania i być samokrytyczna, a Afryka nie potrafi. Co do Europy zachodniej to nie jestem pewna, ale wśród Polaków bardzo często widzę bezkrytyczny stosunek do własnego kraju i traktowanie choćby lekkiej krytyki jak obrazy majestatu, tak więc nie wydaje mi się, żebyśmy byli w tej kwestii lepsi od kogokolwiek, w tym od Afryki. Generalnie bardzo polecam, dla osób zainteresowanych Afryką absolutny must-read.
Bardzo dobra książka, ciekawie przedstawiająca różne oblicza Afryki, od korzeni konfliktu między Tutsi i Hutu aż po rodzaje czarowników. W ciekawy sposób pokazuje różnice kulturowe między Europą a Afryką (no dobra, wiem, że takie sformułowanie to uproszczenie, bo przecież kraje Europy i Afryki też różnią się między sobą) np. pod względem indywidualizmu i kolektywizmu czy...
więcej mniej Pokaż mimo to
Bardzo ciekawa próba zrozumienia, skąd się wzięły prześladowania albinosów, trwające od lat w Afryce subsaharyjskiej. Jedna z hipotez jest taka, że albinosi swoim istnieniem podważają zero-jedynkowy podział na dobrych-czarnych i złych-białych. Książka przykra i momentami dość męcząca, czytałam ją przez prawie miesiąc, ale nie żałuję, że dobrnęłam do końca. Przykre i porażające historie ludzi, którzy niczym nie zawinili, po prostu urodzili się z "niewłaściwym" kolorem skóry. Widać wyraźnie rolę pradawnych wierzeń i rozmaitych czarowników i "uzdrowicieli" podtrzymujących te wierzenia. Widzimy jak obrońcy tradycyjnych wierzeń radzą sobie z dysonansem poznawczym - np. gdy matka jednego z bohaterów, albinosa-aktywisty Kusekwy choruje, bo (według owych wierzeń) czarownica rzuca na nią urok, lud zabija rzekomą "czarownicę" bo matka ma od tego wyzdrowieć, a gdy jednak matka umiera to... to i tak wina czarownic (a nie np, tego że może trzeba było poszukać lekarza zamiast rzucać się w pogoń za czarownicą)! Myliliby się jednak ci, którzy pomyśleliby, że dzięki białemu, "cywilizowanemu" człowiekowi sytuacja się poprawiła. Tym bardziej, że mamy np. wzmiankę o księdzu, który miał swój udział w zaginięciu nastoletniego albinosa, a przy okazji mamy też to i owo o wpływie kolonizacji na środowisko, np dowiadujemy się, czym się skończyło posadzenie hiacynta zwanego "pięknym niebieskim złem" i rozmożenie latesa nilowego w Jeziorze Wiktorii. Ciekawy, choć smutny obraz współczesnej (choć trudno w to uwierzyć!) Tanzanii.
Bardzo ciekawa próba zrozumienia, skąd się wzięły prześladowania albinosów, trwające od lat w Afryce subsaharyjskiej. Jedna z hipotez jest taka, że albinosi swoim istnieniem podważają zero-jedynkowy podział na dobrych-czarnych i złych-białych. Książka przykra i momentami dość męcząca, czytałam ją przez prawie miesiąc, ale nie żałuję, że dobrnęłam do końca. Przykre i...
więcej Pokaż mimo to