-
ArtykułyZaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać1
-
ArtykułyMa 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant2
-
ArtykułyZwyciężczyni Bookera ścigana przez indyjski rząd. W tle kontrowersyjne prawo antyterrorystyczneKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułySherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2024-03-08
2024-02-28
We własnym życiu i ciele nie jesteś tymczasowo. Twoje ciało i to, jak ono wygląda, jakie nosi imię i to, co czuje – to TY. To jesteś TY. Silna, piękna, wyprostowana, z dumie wypiętymi piersiami i z zaraźliwym uśmiechem na ustach. Jednak... w wielu nas tak wiele brakuje. Zatrzymujemy się czasem przed szybami witryn sklepowych i przyglądamy się własnemu odbiciu. Patrzymy i nie dowierzamy – to jestem ja? Ja tak przecież nie wyglądam? Ja się tak garbię? A ta fryzura?! Okropna... A to ciało? To niemożliwe...
Płakać ci się chce.
Patrzysz na szklany obraz rozpaczy.
Jednak taka witryna często potrafi dokonać cudów, od tego jednego spojrzenia zmieniasz się ty. Zmienia się twoje myślenie, postępowanie i przyszłość. Robisz wszystko, by nie być tą, którą zobaczyłaś w odbiciu. W takim momencie podsuwam ci „Postny reset dla kobiet”. Zaczytaj się i wyciągnij wniosku. Osadź siebie w tej książce, niespiesznie przez nią przechodź strona po stronie. Stań się własnym lekarzem – diagnozuj swoje ciało, szukaj siebie i odkrywaj SAMĄ SIEBIE. Taki ma cel autorka dr Mindy Pelz.
Napraw siebie tu i teraz, bo nigdy nie jest za późno.
„Nasze ciała i dusze do nas szepczą – może nawet krzyczą – żebyśmy wróciły do domu”. I chyba czas, by dla niektórych z nas stało się to nie tyle powodem, ile właśnie odkryciem siebie po raz pierwszy. Czas na bycie prawdziwą sobą – kobietą zadowoloną z własnego życia. Jednak, by tak było, musisz być ZDROWA. Minda Pelz uczy i podpowiada co i jak i dlaczego. Jej „Postny reset dla kobiet” bazuje na głodówce, ale nie tylko. Głodówka stanowi poniekąd medyczny pretekst tej publikacji. Dr Pelz uczy zdrowego jedzenia.
Ciało jest jak ludzka maszyna o wielu śrubkach i śrubeczkach (tkankach) i układach. By być sprawną, każdy narząd musi być sprawny, bo w organizmie wszystko jest po coś. Hormony, pierwiastki i emocje. Gdy wszystko działa – jesteśmy ZDROWE. Ot i cały sekret.
„Postny reset dla kobiet” podrzuca ci to, co zdrowe. Jest i naukowe analizowanie ciała, ale i kuchenne, bo wiele zależy od tego, co spożywamy. Dr Minda pisze o produktach i przeprawach i dorzuca do tego ketobiotyczne przepisy – pyszne, kolorowe i proste. Już same ich nazwy kuszą: muffiny z cukinią i jabłkiem, pasta ze świeżej mięty i groszku, czy frytki marchewkowe z kardamonem. Paluszki zdrowia lizać.
Keto to nie nuda, zdrowie to nie przeżytek. Okres poszczenia, czy głodowania (z rozsądkiem i głową na karku) ma i smak i wiele plusów. Nie musisz się im od razu poddawać, ale warto poczytać „Reset...”, by poznać choćby tajniki SAMEJ SIEBIE. Zmień kuchnię, odmień siebie – na lepsze i POLUB SIEBIE. Ot, po prostu.
Jesteś maszynistą własnej maszyny – musisz o nią dbać.
#agaKUSIczyta
We własnym życiu i ciele nie jesteś tymczasowo. Twoje ciało i to, jak ono wygląda, jakie nosi imię i to, co czuje – to TY. To jesteś TY. Silna, piękna, wyprostowana, z dumie wypiętymi piersiami i z zaraźliwym uśmiechem na ustach. Jednak... w wielu nas tak wiele brakuje. Zatrzymujemy się czasem przed szybami witryn sklepowych i przyglądamy się własnemu odbiciu. Patrzymy i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nie ma to, jak mąż siostry mojej żony - powiedział Asparanoiks, wódz wioski Galów, po czym dodał siarczyste slowa niezadowolenia...
Ów bufon i znawca wszystkiego od A do Z tak nakręcił naszego wodza, że ten założył się o to, że niebawem, gdy ten wraz z małżonką przyjadą do nich, poczęstuje go najpyszniejszymi potrawami. Ba. Potrawami, które przyrządzi z liściem laurowym z wieńca Julka Cezara. Kobiety prawie zemdlały słysząc te słowa, ale panowie wprost przeciwnie. Prawie się pobili skacząc sobie do nosów.
Nie ma to, jak rodzina i miły posiłek we wspólnym gronie.
A kto ma ów liść zdobyć...? Wiadomo, że Asteriks i Oberiks, no i malutki Idefiks.
Te ich przygody i perypetie to mistrzostwo komiksu, dialogów i detali, jakie widać na każdym obrazku. Fenomenalna uczta dla każdego, tym bardziej, że czytasz i od drugiej strony zaczynasz rechotać - i tak do samego końca. A potem najchętniej wróciłbyś do początku i czytał od nowa. a za każdym razem z wypiekami na policzkach.
Genialne.
Nie ma to, jak mąż siostry mojej żony - powiedział Asparanoiks, wódz wioski Galów, po czym dodał siarczyste slowa niezadowolenia...
Ów bufon i znawca wszystkiego od A do Z tak nakręcił naszego wodza, że ten założył się o to, że niebawem, gdy ten wraz z małżonką przyjadą do nich, poczęstuje go najpyszniejszymi potrawami. Ba. Potrawami, które przyrządzi z liściem laurowym z...
2023-11-02
By zainteresować się tematem osteoporozy nie trzeba od razu na nią chorować. O kości powinniśmy dbać całe życie i cokolwiek trafia w nasze ręce zawsze powinno nas zatrzymać. Układ kostny i to, co jest dla niego korzystne to temat, z którym żyjemy i który każdego dnia nas dotyczy. Dlatego nie musimy nawet szukać jakiegokolwiek powodu, by zaciekawić się daniami dla... układu ruchu, co zrobiła Milena Nosek, autorka „Jak wygrać z osteoporozą”.
Czym jest ta zdradziecka choroba? To nic innego, jak tracenie gęstości kości. Stają się kruche i słabsze, a do tego bardziej podatne na urazy, złamania i stłuczenia. Cały nasz szkielet jest narażony na kontuzje. Najgorsze, że ta choroba rozwijając się nie boli i nie daje objaw, ale gdy już da, to jest za późno na suplementację. Odbudowanie kości jest bowiem bardzo trudne i długotrwałe, ale możliwe. Do leków trzeba dostosować odpowiednie menu i w takim duecie walczyć.
Milena Nosek w tej skromnej publikacji na temat osteoporozy ujęła to, co ważne i co potrzebne. To niebanalna pigułka najistotniejszych informacji i wskazówek – codziennych. Ta książka jest PRAKTYCZNA i POTRZEBNA. Dlatego trzeba z niej korzystać i ją wprowadzać w życie.
Dzięki Milenie Nosek zapoznasz się z budową układu kostnego, dowiesz się, jak o niego dbać i co jeść, by być sprawnym, ruchliwym i zdrowym. I pełnym wigoru, ale to już skutek uboczny.
Kości stanowią magazyn wapnia. Wapń + fosfor = 90% masy kostnej u osób dorosłych. Wapń to także cenny pierwiastek dla serca. Prócz kości ważne są stawy. Największym stawem jest staw kolanowy, co tym bardziej powinno skłonić nas do dbania o jego sprawność. Osteoporozy nie łapie się z dnia na dzień. To schorzenie rozwija się latami, dokonuje zniszczeń bez względu na wiek. Dlatego trzeba dbać o menu, odpoczynek, sen i ruch. Trzeba wszystkie korzyści łączyć w sobie i dla ciebie. Codziennie.
W „Jak wygrać z osteoporozą” Milena Nosek rozwiewa wiele przesądów – i uf, kawa nie wpływa na wypłukiwanie wapnia z organizmu. Naprowadza na ścieżkę zdrowia proponując tygodniowe „hasłowe menu”, podpowiada ciekawe dania, podrzuca propozycje przepisów, które możesz zdrowo zmieniać i co najważniejsze – daje ci motywację. Pigułką wiedzy o osteoporozie i prostotą codziennej kuchni zasiewa w tobie pasję. I to podwójną. Pasję zdrowia i smakowania. Okazuje się bowiem, że zdrowe są zwykłe produkty, których najczęściej unikamy, a które stanowią bogactwo witalności. Kurkuma, orzechy, brokuły, ryby, owoce morza, banany... to tylko niektóre z pyszności o bardzo cennych właściwościach. Do tego zaskoczenie – można piec, smażyć, gotować, czy jeść surowe. Można jadać w domu, można pakować zdrowe pyszności do pudełek i nosić do pracy.
Wystarczy fantazja, chęci i działanie. I uśmiech.
Wystarczy teorię wprowadzić w czyn.
Wystarczy polubić swoje ciało i kuchnię, a zdrowie postawić na półce, na którą najczęściej patrzysz.
#agaKUSIczyta
By zainteresować się tematem osteoporozy nie trzeba od razu na nią chorować. O kości powinniśmy dbać całe życie i cokolwiek trafia w nasze ręce zawsze powinno nas zatrzymać. Układ kostny i to, co jest dla niego korzystne to temat, z którym żyjemy i który każdego dnia nas dotyczy. Dlatego nie musimy nawet szukać jakiegokolwiek powodu, by zaciekawić się daniami dla... układu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-07-22
Trzymam w rękach wspaniałą książkę kulinarną i, co mnie odurza szybciej niż łyk zaparzonej właśnie kawy – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – to fakt jej precyzyjnego dopracowania i zadbania o każdy detal. To kryształ pośród książek, jakie dotąd skolekcjonowałam. „SERNIKI SŁODKIE I WYTRAWNE” pani Renaty mówiąc szczerze są obłędne. Kawa stygnie, jak nigdy, ale nie zwracam na nią uwagi, bo jestem pochłonięta słodkim wnętrzem.
Jednak „SERNIKI...” nie są typową książką o pieczeniu, ile książką o dorastaniu pełnym smaków. To pamiętnik pełen wpisów tego, co przeżyła autorka i co do dziś pielęgnuje w sercu. To niebywałe notatki pomiędzy przepisami i działami, które wywołują w tobie tęsknotę. Tęsknotę za przeszłością, beztroską i bosym bieganiem po trawie, piciem kompotu, czy bieganiem po jajka do kurnika za domem. Autorka ożywia piękno dzieciństwa u boku babci i dziadka, u boku dużego grona rodziny, która zjeżdżała się czasem niezapowiedzianie. Pisze o pobytach na wsi, gdzie dziewczęca beztroska i miłość do staruszków sprawiła, że... jest tym, kim jest. Jest cukiernikiem, który kocha swoją pasję. A skąd ta pasja? Od babci właśnie. Wystarczyło obserwowanie życia, babcine pieczenia i czerpanie z niej tego, co najlepsze w sobie miała. To od babci wszystko się zaczęło. Te jej spracowane dłonie, mieszanie w makutrze żółtek z cukrem, obieranie jabłek na placek...
Wydawnictwo Psychoskok sięgnęło wysoko postawionej sobie poprzeczki i wydało perełkę pełną przepisów, sielskości i smaków. I, co najzabawniejsze, jeszcze nic z niej nie upiekłaś, jeszcze nie otoczył cię zapach pieczonego sernika, jeszcze nie skosztowałaś ani kęsa, a już czujesz szczęście przez samo oglądanie zdjęć i czytanie. Rozsmakowałaś się w tym słowach, zdjęciach, w opisach. Uśmiechasz się do stron i jednocześnie przenosisz się do czasów swojego dzieciństwa. Wspominasz babunię i dziadusia i kota, który z rana czekał na mleko od krów. Przypominasz sobie pierogi, jakie kleiła i robiła ukochana staruszka.
„SERNIKAMI...” będziesz urzeczona.
Możesz na początku przypuszczać, że przeglądanie „SERNIKÓW...” szybko ci pójdzie. Ot, zwykła książka z przepisami na serniki. Lecz już na pierwszej stronie ujawnia się prze-smaczne zaskoczenie. Spędzasz z nią pół dnia, a podczas czytania malujesz samą siebie przy mieszaniu składników, czy kukaniu na masło, czy już rozmiękło. Czujesz emocje, jakie owo krzątanie ci przysporzy. A na końcu okaże się, że całe niemalże „SERNIKI SŁODKIE I WYTRAWNE” nafaszerowałaś, jak pierogi, znacznikami, małymi karteluszkami. To upiekę, i to, a na przyjazd cioci to i jeszcze spróbuję tego. Ale najważniejszy jest sernik babuni, czyli sernik z wiórkami kokosowymi. Mnie zamurowało (choć to nie marmurek) już przy pierwszym serniku waniliowym na czekoladowym spodzie. Mistrzostwo cukiernictwa.
Ta książka bawi się zmysłami, żongluje smakami. To przygoda, która ma za każdym razem inny finał. Jest jak słodka bajka. Każdy przepis zaczyna się podobnie, ot lista składników, potem wykonanie – nic nowego. Bo koniec, ach, koniec jest niepowtarzalny. Patrzysz na zdjęcie obok, które być zjadła i już wizualizujesz sobie swój własnoręcznie upieczony sernik.
Na takie wydania się czeka i poszukuje.
Takie książki przytula się do siebie.
Trzymam w rękach wspaniałą książkę kulinarną i, co mnie odurza szybciej niż łyk zaparzonej właśnie kawy – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – to fakt jej precyzyjnego dopracowania i zadbania o każdy detal. To kryształ pośród książek, jakie dotąd skolekcjonowałam. „SERNIKI SŁODKIE I WYTRAWNE” pani Renaty mówiąc szczerze są obłędne. Kawa stygnie, jak nigdy, ale nie zwracam na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Mówi się, że siła tkwi w prostocie. Owa prostota może odnosić się do każdego aspektu naszej codzienności. Począwszy oo wystroju wnętrz naszego domu, poprzez zawartość szaf i szuflad, kończąc w naszej codziennej kuchni i posiłkach, jakie serwujemy. Prostota może być nudna, ale i kolorowa, czym pewnie wielu zaskoczę. Prostota nie objawia się monotonią, czy powtarzalnością. Prostota, zwłaszcza w kuchni staje się sceną, polem działań, przestrzenią dla kreatywnych szaleństw. Prostota daje radość, poszerza nasze inspiracje i tym samym znajduje w nas zwolenników.
Mam nawet dowód rzeczowy.
Oto niebanalna książka kolorowa, jak obwieszone szmatami stargany w Turcji, „Apetyt na Meksyk” autorstwa Magdaleny Keller-Bigdy. Zaczynasz kartkować zachwycony zdjęciami, aż w pewnym momencie odurzony ich barwami tracisz świadomość. Nagle bowiem okazuje się, że ruszyłeś w podróż po Meksyku, a twoja podróż wypełniona jest smakami i zapachami. Oto nagle idziesz z guru kulinarnym, który wprowadza cię w tajniki kuchni meksykańskiej. Chodzicie po straganach wybierając odpowiednie przyprawy do sosów, kukurydzy lub kaszy kuskus. Rozmawiacie o warzywach, dodatkach i połączeniach smaków. Otacza cię hałas uliczny, krzyki sprzedawców, a smaki tętnią w tobie przyprawiając o kulinarny zawrót głowy. Odurzają cię zapachy smażenia, gdzieś skwierczy olej, a wszędzie ludzie w kolejkach... po jedzenie.
Siadasz przy stoliku, bo akurat zwolniło się miejsce, podchodzi do ciebie ni to kelner, ni kucharz w samej swej dostojności. Coś ci pokazuje w menu z nagłówkiem „Apetyt na Meksyk”, a ty tylko przytakujesz ufając jego propozycjom.
I nagle dostajesz. Kosztujesz tych kolorowych jak tęcza dań. Nie możesz oderwać wzroku od barwy papryki, kukurydzy, przypraw. Jesteś w raju. To rozkosz smaku, niepowtarzalny aromat. Do tego sosy. Palcami jesz Molletes z pastą z fasoli, ruloniki tortilli z kurczakiem i sezamem, kosztujesz Empanadas, popijasz to lemoniadą z ogórka z kostkami lodu, ale na koniec prosisz wskazując palcem w karcie dań meksykańską czekoladę na gorąco z chilli. Z deseru rezygnujesz, ale zerkasz na stolik obok i widzisz piękne, czekoladowe ciacho. Domyślasz się, że to pewnie Flan czekoladowy, na który nie omieszkasz tu wstąpić.
Lecz teraz masz sjestę.
Rozsiadasz się wygodnie i obserwujesz. A przed tobą meksykański konglomerat wszystkiego, co najbarwniejsze i najwykwintniejsze. Meksyk to światowe centrum kolorowej kuchni, a ty właśnie odkrywasz jej głębię, wyrazistość i tajemnice.
A w domu sięgasz po „Apetyt na Meksyk”, otwierasz na losowo wybranej stronie i zaczynasz własne meksikana kulinarne szaleństwo. Zakładasz z radości fartuszek, na głowę sombrero i voila. Stajesz się kolorowym meksykańskich kucharzem we własnym domu.
Ktoś kiedyś powiedział, że kolorowa to jest... bieda. Jednak nie w Meksyku. Kolory podkreślają jej różnorodność, bogactwo i kulturę jednocześnie. Barwy dań meksykańskich przypominają paletę malarza, który stojąc przy skończonym płótnie odkłada pędzel (ty widelec), tubki z farbami (ty nóż) i patrzy na dzieło (na talerz). Do tego zaprasza nas Magdalena Keller-Bigda. I choć nigdy nie próbowałeś samodzielnie zrobić tortilli w domu, to teraz masz na to wielką chęć. Patrzysz na zdjęcia w „Apetycie na Meksyk” i czujesz, że rodzi się w tobie uwielbienie dla tak malowniczo pysznych smakołyków. Są i dania główne, są przekąski, ale i napoje i desery – a wszystko z zacięciem meksykańskim.
Fenomenalne.
Mówi się, że siła tkwi w prostocie. Owa prostota może odnosić się do każdego aspektu naszej codzienności. Począwszy oo wystroju wnętrz naszego domu, poprzez zawartość szaf i szuflad, kończąc w naszej codziennej kuchni i posiłkach, jakie serwujemy. Prostota może być nudna, ale i kolorowa, czym pewnie wielu zaskoczę. Prostota nie objawia się monotonią, czy powtarzalnością....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Hashimoto, to nic innego, jak chora tarczyca. Tak najszybciej można określić chorobę, o której coraz więcej się słyszy i czyta. A dlaczego? Ktoś oburzony już na wstępie powie, „... że to schorzenie rzadkie, że są inne, istotniejsze. Choćby po-covidowymi problemami z odzyskiwaniem zdrowia i bolącymi organizmami. Trzeba pomagać większości, tym faktycznie potrzebującym ludziom, bo odzyskanie formy i sprawności sprzed choroby nie jest takie szybkie, jak to się początkowo lekarzom wydawało. O takich pacjentach trzeba pisać, ich trzeba diagnozować, prawidłowo leczyć i doradzać. A nie, Hashimoto!”
Ja jednak szybko wchodzę w sukurs. Mówię stop.
Hashimoto rozpoznaje się u coraz większej populacji ludzi, a co zatrważające, coraz więcej pośród młodszych. Dlatego trzeba o niej mówić, pisać i pomagać na wszelki możliwy sposób. To nie kaszel, alergia czy angina. Nie ma lekarstwa dostępnego od ręki. Hashimoto to choroba, z którą trzeba się nauczyć żyć. Jak? Zdiagnozować, dobrać właściwe leki i co istotne, przeciwdziałać jej, a sobie poprawić komfort życia. Wystarczy coś co robimy na co dzień – jadłospis. To właśnie dieta i odpowiednio dobrane składniki są w stanie zdziałać … smakowe cuda. Zaczynamy od lektury „180 dań do pudełka”, potem robimy przegląd kuchennych zasobów i działamy.
Ta książka to przebogata studnia wiedzy – szybkiej, jasnej i konkretnej. To wydanie, co pewnie zaskoczy wielu, nie jest poradnikiem, czy mini leksykonem medycznym. To książka prawie kulinarna. „180 dań do pudełka. Hashimoto”, w której wstępem jest „pigułka” informacji o Hashimoto, stanowi dla mnie nie lada odkrycie. A co w ogóle sprawiło, że po nią sięgnęłam? Właśnie te dania do pudełka – i to aż 180! Na wynos i do pracy – praktykuję, stosuję i polecam. Jednak tu przepisy poprzedza tekst, który czytam i czytam, i w którym odnajduję przestrogi dla siebie, bo choć temat dotyczy Hashimoto, to powinnam i ja uważać. Na co? Na stres, otyłość, niewłaściwą dietę, zanieczyszczenia, czy choćby rozregulowany układ odpornościowy. Efekt? Senność, brak energii, sił fizycznych, ciężka głowa przemęczona psychicznie, depresje. Trzeba na siebie uważać, tylko i aż. Wystarczy niewielka zmiana, czasem tylko krok do tyłu, by zmiana perspektywy ukazała nam inny obraz nas-samych. Wycofajmy się z codziennego galopu o nagrodę, której ciągle nie widać na horyzoncie. Zachowajmy dystans do siebie. Taki stop nazywam wyhamowaniem, aktywnym spowolnieniem. Można robić to samo lecz z innym myśleniem, nastawieniem i podejściem. Dlatego zanurzając się w przepisach - gotowym czterotygodniowym menu mającym pomóc chorym, odkrywam w sobie ową chęć zmian. Czuję smak nowej, lepszej i zdrowszej JA.
Hashimoto mnie nie dotyczy lecz jedzenie, zwłaszcza to dobre i pomagające – już tak. A cieszę się z tej książki (mojej, ach mojej) tym bardziej, że codziennie przygotowuję sobie jadło na wynos. I nie dość, że lubię to całe krzątanie przy nim, wymyślanie i próbowanie nowych smaków, to lubię bawić się kolorami pudełek, w których to wszystko ląduje. To dla wielu powinno stanowić zachętę. Dla opornych. I co ważne, nie muszę z niczego rezygnować. Są i ryby i przyprawy i coś słodkiego. Mogę urozmaicać – ciało i wyobraźnia szaleją.
Już przy czytaniu jadłospisu na pierwszy dzień zaczytuję się... w twarożku z warzywami i pieczywem. To nic innego, jak serek z zielonym groszkiem, ale czytając wykonanie uzmysławiam sobie, że to tak proste i tak pyszne, że aż banalne. Widzę zielone akcenty groszku zanurzonego w białej masie serka i już mam na to ochotę. Twarożek plus jogurt i zielony groszek, który wystarczy rozmrozić we wrzątku. Mistrzostwo pudełkowe. Wieczorem nastawiam budzik na rano przesuwając pobudkę o... 10 minut wcześniej. Do pracy pójdę z pudełkiem o pastelowo-zielonej zawartości. Plus czarne pieczywo – raj smaku i kolorów. Na jutro pewnie przygotuję owsiankę orzechową, a potem koktajl owocowo-miętowy...
Książka „180 dań do pudełka. HASHIMOTO” pochłonie cię całkowicie. Wyciśniesz ją do ostatka. A wszystko w trosce o siebie, ale i swój... smakowy egoizm.
Proste? Bardzo.
Efekt uboczny? Jest, bo musi być. Uśmiech, krzepa, siła i zdrowie.
dziekuję sztukater
Hashimoto, to nic innego, jak chora tarczyca. Tak najszybciej można określić chorobę, o której coraz więcej się słyszy i czyta. A dlaczego? Ktoś oburzony już na wstępie powie, „... że to schorzenie rzadkie, że są inne, istotniejsze. Choćby po-covidowymi problemami z odzyskiwaniem zdrowia i bolącymi organizmami. Trzeba pomagać większości, tym faktycznie potrzebującym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Siła tkwi w prostocie. Prawda znana nie od dzisiaj. Owa prostota może odnosić się do każdego aspektu naszej codzienności. Wystrój wnętrz naszego domu, nasza codzienna kuchnia i posiłki, zawartość szafek, szaf i szafeczek czy choćby lodówki. Często bowiem okazuje się, że nadmiar szkodzi. Nadmiar wszystkiego – od jedzenia poczynając, na zbytecznych ozdobach w mieszkaniu, które zastawiają każdą wolną wcześniej powierzchnię. Nie wspominając o posiadanych ciuchach, które nienoszone zalegają i tworzą „sztuczne” zapchanie mebli. Im więcej, tym gorzej. Jednak wyjdę z tej garderoby i wkroczę do kuchni.
Zaśpiewam sobie marsz wejścia do krainy smaków.
Zanucę melodię, która znamionuje zbliżającą się ucztę pełną kolorów, smaków i uśmiechu.
Jedzenie. Codziennie kupujemy, czasem zbyt dużo, jemy i gotujemy – nawet nieudolnie lub z przymusu, ale zawsze coś na szybko jesteśmy w stanie przyrządzić. A sałatki, to chyba każdy z nas.. pokuszę się o stwierdzenie, że i dzieci mogą i mieszają i dodają i bawią się tym. Dzieci bowiem zawsze dobierają do salaterki to, co lubią, czy na co mają ochotę w danej chwili. Są nieświadome, ale organizm sam podpowiada, czego mu brak, by sałatką ów brak uzupełnić – najczęściej bogactwo witamin, albo gra kolorów.
W czym tkwi sekret? Do misy wrzucaj to, co dzieci. To, co masz w lodówce, na co masz chrapkę i smak. I bierz przykład z dzieci. Dobierasz smaki, kolory, czy kierujesz się fantazją. Taki miks może okazać się bardzo pysznym daniem, co może cię pozytywnie oszołomić (wręcz osałatkować). I choć wiele jest przepisów na różnego rodzaju kompozycje, to one... stale mnożą się, jak nieujarzmione i są nie do opanowania. Jedna książka kulinarna sprzyja pojawianiu się kolejnych. Nasza podróż po smakach i zabawa w mieszanie sprzyja zbieraniu następnych wydań. A czy z nich korzystamy? Na pewno czytamy raz, zatrzymujemy się na wybranych przepisach wyobrażając sobie efekt i z pasją działamy. Ale może nie chodzi o notoryczne czytanie, a kukanie na strony, działanie i INSPIRACJĘ. To jest chyba klucz do zwycięstwa w każdej mierze. Tak się dzieje w „Sałatkach. Zdrowych i kolorowych” publikacji Buchmanna. To jest inspiracja dla mnie. Dlaczego? Bo człowiek prócz zaspokajania podstawowych potrzeb, jak jedzenie, czy dbanie o siebie i zdrowie, potrzebuje wyhamować, pogadać i odpocząć. A co najbardziej sprzyja tego typu momentom? Nic innego, jak wspólny stół i jedzenie.
Jedzenie zbliża do siebie. Przy stole spotykamy się z ludźmi, ich kłopotami, czy historiami. Jedzenie to też pretekst do wielu rozmów i niekończących się biesiad o smakowitym podłożu. Jedzenie nas łączy. I nie trzeba być kulinarnym znawcą kuchni innych krajów, wystarczy być specem we własnej, domowej.
Kuskus, ryż, makaron. Do tego kurczak, szynka, owoce lub warzywa. Na koniec ozdabiamy – majonez, jogurt, musztarda i przyprawy. Mniam. Bogactwo wszystkiego. Kolorystyka w salaterce przyciąga wzrok, a kubki smakowe szaleją.
Twój gust, twój apetyt.
Przy okazji patrząc na zdjęcia w „Sałatkach. Zdrowych i kolorowych” uzmysławiasz sobie, że prócz tej całej wariackiej weny mieszania wszystkiego ze wszystkim, istotne znaczenie ma sposób podania. Kolory naczyń, kształty, czy ich jakość. Szklane pięknie obrazują sałatki warstwowe. Nawet typowe słoiki mogą stanowić nie lada sukces i zachwycić.
Wniosek? Liczą się smak, wygląd, towarzystwo i apetyt – to wszystko nawet u amatora spowoduje efekt „bum”. „Sałatki” są skarbnicą tego, co przyda się nam na co dzień. Ta publikacja bawi się smakami, żongluje kolorami i nami przy okazji. Każdy przepis to coś na miarę przygody – daj się porwać. Jak i ja.
I choć wolę drobne kasze od tych grubych, czy orzechy zamiast słodkich rodzynków, czy żurawiny, to nic nie stoi na przeszkodzie by i z tymi składnikami osiągnąć mistrzostwo we własnej kuchni.
dziękuję sztukater
Siła tkwi w prostocie. Prawda znana nie od dzisiaj. Owa prostota może odnosić się do każdego aspektu naszej codzienności. Wystrój wnętrz naszego domu, nasza codzienna kuchnia i posiłki, zawartość szafek, szaf i szafeczek czy choćby lodówki. Często bowiem okazuje się, że nadmiar szkodzi. Nadmiar wszystkiego – od jedzenia poczynając, na zbytecznych ozdobach w mieszkaniu,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-12
Od wieków uczeni (nawet habilitowani doktorzy i filozofowie wszelkich gałęzi), mędrcy tego świata i historycy (oni przecież ciągle coś badają i analizują na wzór i podobieństwo chemików) szukają odpowiedzi na pytanie – co robią zabawki i pluszaki, gdy nie ma nas w domu? Co robią sztućce? A książki upchane, jak wojsko w domowej biblioteczce? Czy zabawki same się bawią? Czy chodzą po domu i zaglądają do naszych szaf pełnych niespodzianek? Czy sztućce myślą, czy może szaleją wraz z zabawkami? A czy książki zapalają sobie stojącą koło fotela lampę i same się czytają? Hmm... A co wobec tego z warzywami i owocami pozostawionymi na kuchennym stole, które wczoraj kupiliśmy na ryneczku, bo błyszczącą skórką reklamowały się szybciej, aniżeli robił to sprzedawca? Może turlają się po kuchni i grają w kręgle pod stołem? A może zaglądają do książek kucharskich i fantazjują w jakim daniu zakończą swój żywot?
Podobnie, acz ciut inaczej (o mniej więcej pestkę inaczej) ma się sprawa czerwonego ziemniaka (nowa, zachodnia odmiana polecana przez szefów kuchni, idealna na smakowite frytki), warzywa-owocu, czyli pana pomidora malinówki (z zieloną fryzurką, która zasłaniała dziurę zawsze widoczną u góry po zerwaniu z krzaczka) oraz jabłka malinówki z ogonkiem (które spadło z wysoka i potłukło sobie pośladki swe czerwone). Jabłko dojrzewało na drzewie wysokim, a nie jak koledzy – w ziemi czy na krzaku podpartym tyczką. Tych trzech panów czerwonych (bez podtekstów) poznaje się – żeby było śmieszniej – w kościele stojącym w samym środku wsi opuszczonej przez ludzi. Dotychczas każdy żył w jednym tylko miejscu, a wędrówki, w jakie się udawał były owocowo-warzywnymi rojeniami myśli, bo „samotność jest podobno oznaką bogatego wnętrza” - nie tylko u ludzi. I chyba te filozoficzne myśli (plus życiowa ciekawość) sprawiły, że panowie wyrwali się (a raczej zerwali) ze swoich faun i flor i ruszyli na ekspedycję naukowo-poznawczą. A że okazało się, że jest ich trzech, to już jak wygrana na loterii (nagrodą jest tarka do warzyw i blender do owoców – sponsor dorzuca ostry nóż).
Pomidor malinówka, jabłko malinówka i ziemniak (nie biały kartofel) o korzeniach z zagranicy. Trzech panów, a każdy mądry, każdy doświadczony (w swym zakresie), tych trzech spaceruje owocowo-warzywnym tempem i rozmawia (notabene – bardzo MĄDRZE), uczą się nowości, ale i nabywają wiedzę od siebie nawzajem. Jabłko, jak dumny człek, czuje się najmądrzejsze, bo poznało okolice wisząc na wysokim drzewie. Jednak, rzekł owoc, „Trzeba z życia wydusić całą miąższ. Każdą pestkę (...)” bo wszystko na tym świecie jest piękne.
Czy tak jest?
W miarę poznawania innych warzyw (sałaty, kapusty, pietruszki, marchewki, czy cebuli), innych roślin (chmielu, konopi czy kaktusa), a także czując na skórce gorąc rozpalonego grilla, panowie dochodzą do wniosku, że piękne to raczej nie jest. Ludzie robią dziwne rzeczy, mają dziwne domy, szukają też dziwnych (renomowanych, jak to nazywają) kulinarnych doznań (stąd eco warzywa i owoce , co nie podobało się zagranicznemu panu ziemniakowi). Życia człowieka nie da się ograniczyć rozumem (a raczej pulpą) owocu ani warzywa. Od bodźców i impulsów, od zagrożeń i niebezpieczeństw, a także od ciągle wyostrzonej uwagi może rozboleć głowa (najlepiej ma kapusta – głowa pusta).
Jednak Piotr Sakowski nie cierpi na migrenę, a z pewnością ma głowę pełną pomysłów, duże poczucie humoru (niemalże na pograniczu tego, które miały ususzone szyszki konopi) oraz duży dystans do świata i otoczenia (podał dłoń warzywo-owocom i potrząsnął, jak kompostem, by się ułożył). Wraz z nimi zasiadł do biesiadnego stołu literackiego i snując im bajkę o nich samych sprawił, że i one i ja w szczególności dałam się całkiem porwać. I towarzystwu i fabule i uczcie kulinarnej. Genialny czas, świetna powieść, bezbłędne dialogi i pomysły. A do tego fantastyczna, niesamowita wręcz lekkość pióra, polot myśli i prowadzenie historii. Odnoszę wrażenie, że podczas pisania Piotr Sakowski świetnie się bawi, co udziela się czytelnikom. Czytanie „Bajki dla dorosłych” przypomina powiew wiatru we włosach, który sprawia przyjemność. Powiew, który tu, w „Bajce...” smakuje wyśmienicie.
Gadu-gadu, ciachu-trachu i już syczy pyszne dianie na patelni. Piotr Sakowski, mistrz kulinarny naszej polskiej kuchni przyrządził gulasz literacki z wytrawnym sosem warzywnym oraz deser (musi być, jak wisienka na torcie, ba – jak komin na czerwonym dachu we wsi... bez ludzi) z pieczonego jabłka (bez ogonka i pestek). Autor zasiadł do stołu i tak rozpoczyna się uczta, bajeczna wędrówka … po smakach kulinarnych.
Paluszki oblizywać.
ocena 100/6 :)
dziękuję nakanapie
Od wieków uczeni (nawet habilitowani doktorzy i filozofowie wszelkich gałęzi), mędrcy tego świata i historycy (oni przecież ciągle coś badają i analizują na wzór i podobieństwo chemików) szukają odpowiedzi na pytanie – co robią zabawki i pluszaki, gdy nie ma nas w domu? Co robią sztućce? A książki upchane, jak wojsko w domowej biblioteczce? Czy zabawki same się bawią? Czy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Joanna Brodzik i jej pasja kulinarna w książce "Umami".
Dużo tekstu, wspomnień z czasów dorastania, pierwszych smaków, ciepła babci i domowego zacisza. Dobre dzieciństwo procentuje - jak u mnie. Wspomnień czar... Smaków odkrywanie...
Do tego nieco przepisów wszelkiej maści oraz fotografii samej Brodzik, jak i potraw. Ładnie wydana, bogata i gruba (jak to zwykle bywa przy tego typu publikacjach) ale takich książek jest teraz cała masa. Maciąg, Lis Hanna, Galiński plus wszystkie osoby znane czy to z blogów kulinarnych, bądź TYLKO z telewizji, wygrani z Masterchefa...Wszyscy piszą o wszystkim - nawet o byciu mamą, o stylu codzienności... No i co jakiś czas któraś gwiazda naszego świata celebrytów odnajduje się w kuchni. Oblizuje palce, poleca i healthy jedzenie i zdrowe słodycze i aktywność fizyczną i opisuje jak to odkrywała siebie w gotowaniu i w pieczeniu... Jakby kuchnia nigdy nie istniała aż tu nagle BUM!!! Odkrycie garnka, patelni, szafek z makaronem czy cukru pudru. Mam do tego ambiwalentne podejście.
Tu, w niemalże 400-stronicowej publikacji pani Brodzik tylko dwa przepisy mi się spodobały. Jeden na chleb na zakwasie i przepis na ów zakwas i jego karmienie oraz pasta jajeczna. Wielkie mi to odkrycie 🙄 3 jajka ugotowane siekamy w kosteczkę, widelcem łączymy je z kostką serka topionego i drobno posiekanym szczypiorkiem. Też wielkie ajwaj... Ale jak Brodzik zrobi, to aż↕ trzeba w książce to wydać.
Umami do szybkiego wertowania, oglądania i ... odłożenia. Taka zabawa z jedzeniem i oblizywanie palców, czy łyżek to - jak dla mnie - możliwość kolejnego zarobku dla takiej persony - z panteonu naszych "gwiazdeczek".
Joanna Brodzik i jej pasja kulinarna w książce "Umami".
Dużo tekstu, wspomnień z czasów dorastania, pierwszych smaków, ciepła babci i domowego zacisza. Dobre dzieciństwo procentuje - jak u mnie. Wspomnień czar... Smaków odkrywanie...
Do tego nieco przepisów wszelkiej maści oraz fotografii samej Brodzik, jak i potraw. Ładnie wydana, bogata i gruba (jak to zwykle bywa przy...
2022-01-04
Słodyczą płynie ta książka. Słodyczą ocieka, dosłownie. Nie sposób się od niej oderwać, zapomnieć, ani co gorsza - zniwelować innym smakiem.
Wedla znają wszyscy. Bo aż wstyd go nie znać. To marka sama w sobie. To perfekcja, historia i tradycja w jednym.
"Wedlowie. Czekoladowe imperium" to niesamowita lektura, która daje nam szansę poznać "korzenie" rodziny Wedla. Jak to się wszystko zaczęło? Od czego? Bo czy wiedziałeś, że najpierw były ... cukierki ślazowe i apteczne eliksiry? Kraków przyjął go z otwartymi rękoma, zaprosił wręcz do siebie i zapewnił pracę. Wedlowie przybyli z Warszawy. I, mogę szybko dodać, całe szczęście, bo Stolica stłumiłaby ten smak, aromat i wyborność. A Karków - Kraków to miasto, które "kocha" takich ludzi. Rzemieślników fachu, specjalistów i mistrzów zawodu.
Czekoladowa rzeka płynie, oblewa Torcik Wedlowski. Rzeka czekolady płynie, wpada do dużej filiżanki i podgrzana spływa ciepłym strumieniem do brzucha ... smakosza. Bo prócz sklepu jest i pijalnia. Zapach kusi przechodniów, a opinie szybko się między ludźmi roznoszą. Ludzie wtedy rozmawiali ze sobą, spotykali się, spędzali gromadnie czas, dlatego wiadomość o czymś nowym, albo o kimś nowym - szybko obleciały całe miasto i wyszły nawet poza jego granice. Bo jak to można być w Krakowie i nie pójść tam - do Wedla.
Tą wedlowską opowieść czyta się z czekoladą leżącą w zasięgu ręki. U mnie była nie tabliczka, lecz pitna, gorąca słodycz ciemna jak grzech. Bo kiedyś uleganie słabości na słodycze było występkiem anty-chrześcijańskim. Było zakazem w czasie postu i adwentu. Bo czekolada rozwesela, podnosi poziom endorfin, daje energię, ale i uzależnia. Zło - to widzieli w niej duchowni sięgając do szuflady po otwartą tabliczkę czekolady. Mleczną, orzechową lub bakaliową, bo gorzka trafiała w gusta koneserów, a duchownych podniebienia są przecież bardziej ludzkie. Wręcz przyziemne.
Nie sposób czytać o Wedlach, myśleć o nich, czy rozmawiać o nich bez towarzystwa - i to BLISKIEGO - czekolady;) ALbo Ptasiego Mleczka. Albo, historycznego Torciku Wedlowskiego.
Pyszna, pachnąca, sycąca... i kusząca
Słodyczą płynie ta książka. Słodyczą ocieka, dosłownie. Nie sposób się od niej oderwać, zapomnieć, ani co gorsza - zniwelować innym smakiem.
Wedla znają wszyscy. Bo aż wstyd go nie znać. To marka sama w sobie. To perfekcja, historia i tradycja w jednym.
"Wedlowie. Czekoladowe imperium" to niesamowita lektura, która daje nam szansę poznać "korzenie" rodziny Wedla. Jak to...
W Knedelkowie jest ulica Naleśnikowa. Bo Lucynka smaży naleśniki i podczas owych smażonych szaleństwa w jej wykonaniu cała ulica pachnie słodko i kusząco.
Cała książka notabene pachnie - wspaniała lektura, przygoda i uczta dla oczu. Tak, bo nie dość, że mamy nieco smakowitych przepisów na ... naleśniki właśnie, to jeszcze mamy ich fotki.
I och, zaskoczenie, jest nawet naleśnik krowa. Ale jaka... W łaty;)
W Knedelkowie jest ulica Naleśnikowa. Bo Lucynka smaży naleśniki i podczas owych smażonych szaleństwa w jej wykonaniu cała ulica pachnie słodko i kusząco.
Cała książka notabene pachnie - wspaniała lektura, przygoda i uczta dla oczu. Tak, bo nie dość, że mamy nieco smakowitych przepisów na ... naleśniki właśnie, to jeszcze mamy ich fotki.
I och, zaskoczenie, jest nawet...
Trzymam w rękach książkę kulinarną i, co zaskakuje mnie szybciej niż zapach zaparzonej właśnie kawy, który odurza zmysły, bo... Nie tym razem. Zaskakuje mnie i całkowicie otępia – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – pięknie wydana książka „Kuchnie świata w wersji Keto”. Kawa stygnie, aromat powala, ale nie teraz, nie mnie. Jednocześnie już za plecami słyszę nadpływającą falę oburzenia, że przecież niemalże co druga książka o kulinariach należy do pięknych, jeśli nie w ogóle do najpiękniejszych, jakie się obecnie ukazują. Ta jest jednak na swój sposób wyjątkowa.
Wydawnictwo miesięcznika Zwierciadło po raz kolejny stanęło na wysokości zadania i sięgnęło wysoko postawionej sobie poprzeczki. Ciężar, kolorystyka, zmysłowość, a jeszcze jej nie otworzyłam, jeszcze nie poznałam, nie powąchałam, nie skosztowałam ani kęsa...
Jestem nią urzeczona. A teraz otwieram i ...
I zaczyna się coś niewiarygodnego. Uwodzona zapachami i smakami rozpoczynam podróż zarówno ciałem, jak i duchem. Rozpoczynam podróż tak smaczną i pyszną, jakiej próżno szukać w biurach podróży. Autorka bloga Ms.Fox udowadnia, że można udawać się w kulinarne wojaże nawet we własnej kuchni. To miejsce bowiem staje się centrum, sercem domu i wszystkich tych, którzy w niej przebywają lub przyjdą zaproszeni zapachami. Nie na próżno mówi się, że kuchnia to CENTRUM DOMU, w którym oczy się ŻYCIE RODZINNE. Lecz wracając na szlak naszej podróży. Wsiadamy do pociągu z napisem KETO. Co to jest za linia? - musiałam zapytać konduktora przed wejściem do podstawionego właśnie składu. I okazuje się, że to Restauracyjny RAJ. I choć nie podają tu chleba, makaronów, czy choćby cukru, a każdą z potraw okraszają wspaniałymi i bogatymi w smaku tłuszczami, to okazuje się, że to „niebo w gębie”. Keto to w zasadniczej mierze nieprzetworzone składniki, przyprawy oraz prostota. Prostota bowiem, czego dowiedziałam się z książki, budzi w tobie kreatywność i pasję gotowania. Wiesz jaką mieć bazę lub smak wyjściowy. Ms.Fox podpowiada ci jedynie to, co zasadnicze pozwalając ci kroczyć jej smakami lub zapuścić się we własne obszary. Kuchnia ma bowiem bawić i inspirować, ale i ... ciekawić, jak każda zresztą podróż. Możesz zmieniać smaki, aromaty, bawić się przyprawami, szukać nowych wrażeń dla podniebienia, ale możesz też kroczyć utartymi szlakami własnych preferencji smakowych.
Podróż po książce to trasa, którą wytyczają między innymi Francja, Włochy, Grecja, czy nasza rodowita kuchnia polska. I już na pierwszej stronie doznaję „orgazmu jajecznego”. Oto omlet francuski. Niby prosty, wręcz śmiesznie banalny i niby nic specjalnego. Jednak przepis opatrzony wstępem – przy każdej recepturze jest zamieszczona krótka notka o jego pochodzeniu – i dokładnym sposobem smażenia sprawia, że dostaję ślinotoku. Nie inaczej jest dalej. Jajka, mięsa, sosy, desery. Odurzona tym wszystkim mogłabym nie dość, że jeść, to PISAĆ. PISAĆ o mojej własnej potrawie w duchu Keto. Dosłownie. Ta publikacja stanowi bowiem skarb wydawniczy. Jest jak pianka Marshmallowa, która dekoruje korzenną gorącą czekoladę do picia. I choć nie ma cukru, a gorzka czekolada zawiera minimum 80% kakao, to stanowi ona ukoronowanie „Kuchni świata” Eweliny Podez-Siama. To mój toast gratulacji dla autorki.
Ta książka bawi się zmysłami, żongluje smakami. To przygoda, która ma za każdym razem inny finał. Od jutra zaczynam swoją. I choć nie lubię wieprzowiny, czy bigosu, to przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by w tych potrawach nie użyć zamienników podpowiadanych przez własną fantazję.
Francja odurza, Włochy kuszą, w kulinarnej Grecji czas się zatrzymuje. Czuję spokój, jest mi dobrze, a dom pachnie jedzeniem. Coś niesamowitego.
dziękuję Sztukater
.
Trzymam w rękach książkę kulinarną i, co zaskakuje mnie szybciej niż zapach zaparzonej właśnie kawy, który odurza zmysły, bo... Nie tym razem. Zaskakuje mnie i całkowicie otępia – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – pięknie wydana książka „Kuchnie świata w wersji Keto”. Kawa stygnie, aromat powala, ale nie teraz, nie mnie. Jednocześnie już za plecami słyszę nadpływającą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
niby takich publikacji jest wiele....
niby takich przepisów jest na pęczki...
jednak każdy autor na swój sposób inaczej ku swym przepisom przyciąga.
Ania Lekka, która czaruje słodyczami. Bez pieczenia, bez tempa, bez wymagań kulinarnych. Lekko :) podchodzi do przepisów i do tworzonych smaków. Bawi się kontrastami, bawi się samym faktem bycia w kuchni i przy lodowce, bo piekarnik korzyści z niej raczej nie ma.
A przepisy?
1/3 z nich zawiera składniki, jakie każdy znajdzie w swej lodówce (nawet nie bardzo wyposażonej). Reszta wymaga choćby 30% śmietanki do ubijania, czy czegoś, co trzeba kupić. Ale żadna przeszkoda nie stoi na drodze do szaleństw ze słodkościami. DODAM - prostymi przepisami, które są fajne, szybkie i PYSZNE. I jakie kolory!!! wszystko powala, zachwyca i INSPIRUJE.
niby takich publikacji jest wiele....
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toniby takich przepisów jest na pęczki...
jednak każdy autor na swój sposób inaczej ku swym przepisom przyciąga.
Ania Lekka, która czaruje słodyczami. Bez pieczenia, bez tempa, bez wymagań kulinarnych. Lekko :) podchodzi do przepisów i do tworzonych smaków. Bawi się kontrastami, bawi się samym faktem bycia w kuchni i przy lodowce, bo...