-
Artykuły
„Shrek 5”, nowy „Egzorcysta”, powrót Avengersów, a także ekranizacje Kinga, Dahla i Hernana DiazaKonrad Wrzesiński5 -
Artykuły
„Wyluzuj, kobieto“ Katarzyny Grocholi: zadaj autorce pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać32 -
Artykuły
„Herbaciany sztorm”: herbatka z wampiramiSonia Miniewicz2 -
Artykuły
Wakacyjne „Książki. Magazyn do Czytania”. Co w nowym numerze?Konrad Wrzesiński11
Biblioteczka
2016-11-22
2016-08-12
2013-05-02
2016-04-28
2016-03-01
2015-12-13
2013-08-03
2015-11-14
2013-08-26
2015-05-08
2014-10-20
Może odbieram tę książkę źle. Nie porusza mnie już bardzo odkrywcze stwierdzenie, że w każdym człowieku tkwi zło. Może to z powodu tony książek, które przeczytałam po „Dżumie” i po liceum. A może to po prostu to ja jestem upośledzona emocjonalnie i nie wzrusza mnie ta cudowna parabola wojenna, czy coś w tym stylu. A jednak płakałam na „Dżumie”.
Nie zrozumcie mnie źle. Nadal uważam, że trzeba być geniuszem żeby napisać coś takiego. Nadal uważam, że to książka, którą trzeba przeczytać przynajmniej raz w życiu. A najlepiej kilka razy. Nadal będę ją czytać raz na kilka lat żeby pamiętać, że nawet w obliczu największej tragedii trzeba robić swoje.
Czytałam „Dżumę” w liceum, czyli już ładnych parę lat temu (ej, ale nie jestem taka stara!). To dziwne jak po latach zmienia się recepcja książki, która zrobiła na mnie niegdyś duże wrażenie. Widzę teraz, że największe emocje budzą we mnie zupełnie inne wątki. Zaraza i znaczenie paraboliczne nie jest już dla mnie ważne.
Odrzucając wierzchnią warstwę książki, te wszystkie roztrząsane w kółko szkolne znaczenia dżumy, wzruszyłam się czymś zupełnie innym. Czymś, nad czym moje młodsze ja nawet się nie zatrzymało.
W książce występuje ktoś taki jak Grand. Nie pamiętam jak miał na imię i jak wyglądał, ale na szczęście już nikt nigdy nie będzie mnie z tego odpytywał, więc mogę mieć to gdzieś. Wyobrażam go sobie jako niskiego łysego grubasa, bo czemu nie. Grand jest słabo opłacanym urzędnikiem, a jego głównym problemem życiowym jest brak umiejętności ubierania swoich myśli w słowa. Lata temu obiecano mu podwyżkę, ale nigdy jej nie dostał, bo nie wiedział jak napisać zażalenie w tej sprawie. Rozczarowana nim żona opuszcza go. Próbował napisać do niej list, ale temu też nie sprostał. Taka tam dupa wołowa. Grand ma jeszcze jeden problem. Pragnie zostać pisarzem i przez cały swój wolny czas pisze powieść. Na początku czytamy o rękopisie, tak jakby książka była już rozwinięta, ale Grand zapisuje kartki wieloma różnymi wariantami pierwszego zdania. Pff! Żal gościa.
Dość żałosna postać. (Mówi to osoba, która wciąż pisze na nowo pierwsze rozdziały swojej powieści życia, ha!) Przez całą książkę myślałam sobie „a niech go w końcu zeżre ta dżuma”. Gdy go w końcu dopadła i Grand kazał doktorowi spalić „rękopis”, byłam całkiem zadowolona. Spalić ten rękopis! Żałosne pięćdziesiąt stron tego samego zdania, a na samym końcu, świeżym jeszcze atramentem „Moja droga Jeanne, dziś jest Boże Narodzenie…”, a nad nią starannie wykaligrafowana ostatnia wersja zdania.
No i wtedy się poryczałam, w pociągu relacji Skierniewice-Warszawa. Oczywiście na korytarzu, bo jak zwykle nie było miejsc siedzących. Żadne cierpienie dziecka, żadna tam rozłąka i masowe groby. Człowiek, który nawet umierając, nie jest w stanie ubrać w słowa tego co czuje do żony, jak bardzo za nią tęskni i jak bardzo pragnie tego, by wróciła. „Z głębi tego szaleństwa, świeży głos Jeanne powracał ku Grandowi, to pewne”. Grand, który w końcu znalazł swoje „pierwsze zdanie”, nadal nie może opisać tej tęsknoty, a teraz umiera i to już koniec drogi. Jeanne nigdy nie dowie się o jego uczuciach.
Jak wielu rzeczy ja nie potrafię nazwać, opisać, czego boję się powiedzieć moim bliskim? Czego nie zdążę nigdy powiedzieć? Czego już nie zdążyłam powiedzieć osobom które odeszły? Czego nie będę potrafiła powiedzieć nawet, gdy będę z coraz większą nieuchronnością umierać?
Za tę scenę „Kapelusze z głów, panowie”.
Może odbieram tę książkę źle. Nie porusza mnie już bardzo odkrywcze stwierdzenie, że w każdym człowieku tkwi zło. Może to z powodu tony książek, które przeczytałam po „Dżumie” i po liceum. A może to po prostu to ja jestem upośledzona emocjonalnie i nie wzrusza mnie ta cudowna parabola wojenna, czy coś w tym stylu. A jednak płakałam na „Dżumie”.
Nie zrozumcie mnie źle....
2013-11-25
2014-04-02
2015-06-25
2015-04-02
Nie przepadam za romansidłami, a tym bardziej romansidłami dla nastolatków, szczególnie, gdy miłość w tych książkach jest tak słodziuchna i puchata, jak ta w "Eleonorze i Parku". Lukier płynie miejscami tak wartkim strumieniem, że czytelnikowi nie pozostaje nic innego niż wołać "litości".
Mimo wszystko książka podobała mi się, ze względu na moment w życiu, w którym ją czytałam. Miałam wtedy stresujące egzaminy, więc książka była dla mnie terapią antystresową. Czytałam ją wszędzie: w autobusie, w łóżku, robiąc sobie zupkę instant. Do tego książka nadawała się znakomicie! Krótkie fragmenty, w sam raz do połknięcia na raz, brak jakiegoś trzymającego w napięciu tempa, problemy rozwiązują się bardzo szybko, a przede wszystkim szczęśliwie, więc nie trzeba zastanawiać się bez sensu nad "co będzie dalej" i można wracać do nauki. To wcale nie są wady, to miód na zestresowane serce!
Poza tym książka jest napisana dobrze, a w opisywane wypadki i przypadki łatwo uwierzyć, książka zyskuje dzięki temu na autentyczności, czyta się ją przyjemnie i szybko. Myślę, że pozostanie mi do niej pewien sentyment i pewnie sięgnę po nią w następny stresujący czas.
Nie przepadam za romansidłami, a tym bardziej romansidłami dla nastolatków, szczególnie, gdy miłość w tych książkach jest tak słodziuchna i puchata, jak ta w "Eleonorze i Parku". Lukier płynie miejscami tak wartkim strumieniem, że czytelnikowi nie pozostaje nic innego niż wołać "litości".
Mimo wszystko książka podobała mi się, ze względu na moment w życiu, w którym ją...
2015-03-06
2015-04-18
2015-04-02
2015-03-23
2014-06-12
Są takie książki, po których na kilka tygodni dostaję książkowego kaca. Romantyczną duszyczką oczywiście jestem, mimo niezbyt romantycznej aparycji i subtelności kombajnisty, więc nic dziwnego, że ostatnio kaca dostałam po „Dumie i uprzedzeniu” Jane Austen. Powodem jest oczywiście pan Darcy, mimo że to kompletna ciapa i safanduła.
Serio, kobiety, czemu tak podoba nam się Pan Darcy? Czemu książki oparte na schemacie z „Dumy i uprzedzenia” wciąż trafiają na szczyty list bestsellerów? Wystarczy pomyśleć o „Dzienniku Bridget Jones”, albo o „50 twarzach Greya” (które to kojarzą mi się wręcz z pornoplagiatem „Dumy”). Czemu akurat pan Darcy? Nie znam kobiety, która po przebrnięciu przez nieco archaiczny język powieści nie wzdychałaby za Darcym.
Oczywiście jest bogaty i przystojny i nieprzystępny. Samo bycie takim twardym, zimnym mężczyzną daje mu plusy do seksapilu. Coś jednak w tym jest, że w dziełach kultury najwięcej sympatii zdobywają źli chłopcy. Przykładowo Bohun z „Ogniem i mieczem”, bo kto nie zgodziłby się z twierdzeniem, że jest lepszy od tego dziecioroba Skrzetuskiego. Innym przykładem jest serialowy Hannibal Lecter, który urodą nie grzeszy (tak brzydki, że aż piękny), upodobania kulinarne ma dość szczególne, a i tak większość kobiet woli go od Willa, który przecież taki ładny i pozytywny. Bycie czarnym charakterem coś w sobie ma i już! Oczywiście Darcy czarnym charakterem nie jest, chociaż przez pierwszą część książki taką rolę gra.
Darcy jest również obrzydliwie bogaty, przystojny i z dobrej rodziny. Samo to wystarczy, by zadrżało niejedno wyrachowane niewieście serce! Do tego akcja ma miejsce pod koniec wieku XVIII, co oznacza piękne tło dla romansu. Obiekt westchnień gotowy.
Wszystko super, gdyby nie jeden mały detal. Pan Darcy to ciamajda. Tyle lat wychowywany na wymuskanego panicza, a mimo wszystko nie umie się zachować na balu, obrażając Elizabeth Bennet. Kolejne horrorendalnych rozmiarów faux pas – oświadczyny, w których dał radę obrazić zarówno swoją potencjalną narzeczoną jak również jej rodzinę i przyjaciół. Momenty, w których jest w towarzystwie, a mimo to nie odzywa się nic, ponieważ wystarcza mu bycie przy Elizabeth, a także gdy zastaje ją samą w domu. Jest tam i chce coś zrobić, ale nie wie do końca co, więc siedzi i nic nie mówi, albo po prostu wychodzi (oczywiście uchybiając etykiecie), po prostu dramat.
Czemu więc tyle kobiet uważa, że Darcy to ideał? Nie wiem. Być może to właśnie ta ciamajdowatość jest kluczem. Która z nas by nie chciała, by zimny, dumny, nieprzystępny (acz przystojny) mężczyzna stracił głowę, tracąc przy nas język w gębie. Jest to dość urocze, acz byłoby to również nieco żałosne, gdyby nie to, że Darcy potrafi udowodnić w oczach czytelnika swoją przydatność. Potrafi poświęcić wiele dla kobiety nie oczekując nic w zamian. Kiedy Darcy rusza do działania, by ocalić honor Elizabeth, nie mając nawet nadziei na to, że odzwierciedla jego uczucie, wtedy właśnie zapadł mi w serce jako mężczyzna idealny. Darcy jako mężczyzna równocześnie jest bad guyem, jak i karmi kobiecą miłość własną. Ideał.
Są takie książki, po których na kilka tygodni dostaję książkowego kaca. Romantyczną duszyczką oczywiście jestem, mimo niezbyt romantycznej aparycji i subtelności kombajnisty, więc nic dziwnego, że ostatnio kaca dostałam po „Dumie i uprzedzeniu” Jane Austen. Powodem jest oczywiście pan Darcy, mimo że to kompletna ciapa i safanduła.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toSerio, kobiety, czemu tak podoba nam się...