-
Artykuły
„Shrek 5”, nowy „Egzorcysta”, powrót Avengersów, a także ekranizacje Kinga, Dahla i Hernana DiazaKonrad Wrzesiński5 -
Artykuły
„Wyluzuj, kobieto“ Katarzyny Grocholi: zadaj autorce pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać32 -
Artykuły
„Herbaciany sztorm”: herbatka z wampiramiSonia Miniewicz2 -
Artykuły
Wakacyjne „Książki. Magazyn do Czytania”. Co w nowym numerze?Konrad Wrzesiński11
Biblioteczka
2014-10-28
2014-10-21
2014-10-20
Może odbieram tę książkę źle. Nie porusza mnie już bardzo odkrywcze stwierdzenie, że w każdym człowieku tkwi zło. Może to z powodu tony książek, które przeczytałam po „Dżumie” i po liceum. A może to po prostu to ja jestem upośledzona emocjonalnie i nie wzrusza mnie ta cudowna parabola wojenna, czy coś w tym stylu. A jednak płakałam na „Dżumie”.
Nie zrozumcie mnie źle. Nadal uważam, że trzeba być geniuszem żeby napisać coś takiego. Nadal uważam, że to książka, którą trzeba przeczytać przynajmniej raz w życiu. A najlepiej kilka razy. Nadal będę ją czytać raz na kilka lat żeby pamiętać, że nawet w obliczu największej tragedii trzeba robić swoje.
Czytałam „Dżumę” w liceum, czyli już ładnych parę lat temu (ej, ale nie jestem taka stara!). To dziwne jak po latach zmienia się recepcja książki, która zrobiła na mnie niegdyś duże wrażenie. Widzę teraz, że największe emocje budzą we mnie zupełnie inne wątki. Zaraza i znaczenie paraboliczne nie jest już dla mnie ważne.
Odrzucając wierzchnią warstwę książki, te wszystkie roztrząsane w kółko szkolne znaczenia dżumy, wzruszyłam się czymś zupełnie innym. Czymś, nad czym moje młodsze ja nawet się nie zatrzymało.
W książce występuje ktoś taki jak Grand. Nie pamiętam jak miał na imię i jak wyglądał, ale na szczęście już nikt nigdy nie będzie mnie z tego odpytywał, więc mogę mieć to gdzieś. Wyobrażam go sobie jako niskiego łysego grubasa, bo czemu nie. Grand jest słabo opłacanym urzędnikiem, a jego głównym problemem życiowym jest brak umiejętności ubierania swoich myśli w słowa. Lata temu obiecano mu podwyżkę, ale nigdy jej nie dostał, bo nie wiedział jak napisać zażalenie w tej sprawie. Rozczarowana nim żona opuszcza go. Próbował napisać do niej list, ale temu też nie sprostał. Taka tam dupa wołowa. Grand ma jeszcze jeden problem. Pragnie zostać pisarzem i przez cały swój wolny czas pisze powieść. Na początku czytamy o rękopisie, tak jakby książka była już rozwinięta, ale Grand zapisuje kartki wieloma różnymi wariantami pierwszego zdania. Pff! Żal gościa.
Dość żałosna postać. (Mówi to osoba, która wciąż pisze na nowo pierwsze rozdziały swojej powieści życia, ha!) Przez całą książkę myślałam sobie „a niech go w końcu zeżre ta dżuma”. Gdy go w końcu dopadła i Grand kazał doktorowi spalić „rękopis”, byłam całkiem zadowolona. Spalić ten rękopis! Żałosne pięćdziesiąt stron tego samego zdania, a na samym końcu, świeżym jeszcze atramentem „Moja droga Jeanne, dziś jest Boże Narodzenie…”, a nad nią starannie wykaligrafowana ostatnia wersja zdania.
No i wtedy się poryczałam, w pociągu relacji Skierniewice-Warszawa. Oczywiście na korytarzu, bo jak zwykle nie było miejsc siedzących. Żadne cierpienie dziecka, żadna tam rozłąka i masowe groby. Człowiek, który nawet umierając, nie jest w stanie ubrać w słowa tego co czuje do żony, jak bardzo za nią tęskni i jak bardzo pragnie tego, by wróciła. „Z głębi tego szaleństwa, świeży głos Jeanne powracał ku Grandowi, to pewne”. Grand, który w końcu znalazł swoje „pierwsze zdanie”, nadal nie może opisać tej tęsknoty, a teraz umiera i to już koniec drogi. Jeanne nigdy nie dowie się o jego uczuciach.
Jak wielu rzeczy ja nie potrafię nazwać, opisać, czego boję się powiedzieć moim bliskim? Czego nie zdążę nigdy powiedzieć? Czego już nie zdążyłam powiedzieć osobom które odeszły? Czego nie będę potrafiła powiedzieć nawet, gdy będę z coraz większą nieuchronnością umierać?
Za tę scenę „Kapelusze z głów, panowie”.
Może odbieram tę książkę źle. Nie porusza mnie już bardzo odkrywcze stwierdzenie, że w każdym człowieku tkwi zło. Może to z powodu tony książek, które przeczytałam po „Dżumie” i po liceum. A może to po prostu to ja jestem upośledzona emocjonalnie i nie wzrusza mnie ta cudowna parabola wojenna, czy coś w tym stylu. A jednak płakałam na „Dżumie”.
Nie zrozumcie mnie źle....
2014-03-02
Ta książka jest zła i szkodliwa. Daję jej dodatkową gwiazdę tylko dlatego, że jest tak okropna, że aż śmieszna. Najgorzej wydane 9,99 w moim życiu.
Autorka ma jakiegoś fioła na punkcie gwałtów, w pewnym momencie straciłam rachubę liczenia ile razy ktoś kogoś gwałci, lub insynuuje, że chce zgwałcić, bądź prawie gwałci, ale przychodzi bohater i ratuje biedną kobietę z opresji.
Szczególnie szkodliwe jest w tej książce przedstawienie mężczyzn: wg. Katarzyny Michalak, wystarczy złapać mężczyznę za "przyrodzenie" (ulubione słowo autorki), żeby ten zapomniał o całym świecie. Wystarczy wspomnieć scenę, w której jakiś rycerzyk (nie pamiętam imienia), walczy z czarodziejką o nazwisku "de Sade" (lol), na oczach Analeli. Podczas tej walki czarodziejka łapie go za "przyrodzenie", więc on zapominając o bożym świecie, "wtargnął w nią brutalnie" i "eksplodował jęcząc głośno". Autentyczne cytaty z książki! Wszystko na oczach głównej bohaterki. Potem de Sade dostaje po łbie od kolejnego rycerzyka, który jest jednym z trueloverów głównej bohaterki (których jest czterech) i dopiero wtedy eksplodujący rycerzyk opamiętuje się i podciąga spodnie "łkając z żalu i wstydu".
Takich kwiatków jest więcej, niektóre jeszcze bardziej obrzydliwe (obrzydziły mnie chociażby rozmyślania głównej bohaterki nt. wielkości smoczego "przyrodzenia", mimo że było to tylko jedno zdanie).
Poza kwiatkami świadczącymi o seksualnym niewyżyciu autorki, fabuła jest nudna, miałka, chaotyczna, bohaterowie, o których myślimy, że umarli, pojawiają się nagle żywi, wszędzie nieśmiertelna deus ex machine, powtarzające się fragmenty o tym, jaka główna bohaterka jest piękna, mądra silna i naj, chociaż akcja książki na to nie wskazuje, nuda, nuda, nuda.
Ps. Posiadanie przez Anaelę mocy rozkochiwania w sobie wszystkich mężczyzn, rozweseliło mnie mocno, uśmiałam się jak nie wiem co. O zgrozo, autorka ma 45 lat! Myślałam, że z takich literackich zabiegów wyrasta się wraz z opuszczeniem gimnazjum...
Ta książka jest zła i szkodliwa. Daję jej dodatkową gwiazdę tylko dlatego, że jest tak okropna, że aż śmieszna. Najgorzej wydane 9,99 w moim życiu.
Autorka ma jakiegoś fioła na punkcie gwałtów, w pewnym momencie straciłam rachubę liczenia ile razy ktoś kogoś gwałci, lub insynuuje, że chce zgwałcić, bądź prawie gwałci, ale przychodzi bohater i ratuje biedną kobietę z...
2014-02-15
2014-03-22
2014-04-17
2014-05-01
2014-05-13
2014-06-07
2014-06-08
2014-06-07
2014-10-11
2014-10-15
2014-10-02
2014-09-12
Takie tam zwykłe czytadło, ale jak o północy postanowiłam, że przeczytam z jeden rozdział, żeby mi się dobrze spało, to skończyłam o trzeciej nad ranem po przeczytaniu całości.
Wciąga, chociaż najwyższych lotów nie jest. Porównanie do Twin Peaks to lekkie nieporozumienie.
Takie tam zwykłe czytadło, ale jak o północy postanowiłam, że przeczytam z jeden rozdział, żeby mi się dobrze spało, to skończyłam o trzeciej nad ranem po przeczytaniu całości.
Wciąga, chociaż najwyższych lotów nie jest. Porównanie do Twin Peaks to lekkie nieporozumienie.
2014-04-02
2014-06-12
2014-09-11
2014-12-06
W końcu przeczytałam dobre polskie fantasy. A już straciłam nadzieję, po wszystkich "Grach o Ferrin", "Siewcach wiatru" i "13 aniołach". Widocznie ja też uczę się przez całe życie. To śmieszne, bo kupiłam "Morza Wszeteczne", bo miały ładną okładkę i przecenę -30% w empiku.
Na moją decyzję miało też wpływ postanowienie, że tym razem kupię sobie coś spoza mojej listy życzeń. Coś co mnie zaskoczy. I zaskoczyło.
Może to wina pana Pilipiuka, przy którego wszystkich książkach wynudziłam się jak mops, może to wina Mai Lidii Kosakowskiej i jej gimboaniołów, a może Katarzyny Michalak (o której nawet nie będę się wypowiadać), że rodzinna fantastyka kojarzyła mi się z durną fabułą, przesadzonymi opisami w stylu mrocznej Mniszkówny i niskich lotów humorem.
I wtedy przeczytałam "Morza Wszeteczne". Nie będę się skupiać na opisie fabuły, bo to można sobie przeczytać na każdym blogasku z recenzjami lub na różnych portalach internetowych. Ponadto zawsze pomijam ten fragment, gdy czytam recenzję czegoś w internecie, bo to nuda. Musi wam wystarczyć, że jest to książka o piracie, który wszedł przypadkiem w posiadanie demonicznego okrętu i ma bardzo pokręconych kolegów, i że gdzieś tam dzieje się wojna między aniołami i demonami. A oprócz tego johoho i butelka rumu, sześciu chłopa na umrzyka skrzyni!
Pomyślałam sobie po przyniesieniu książki do domu i przeczytaniu kilku recenzji w internecie (zgubny nałóg, który obrzydził mi wiele książek, zanim zaczęłam je czytać), że to jakaś kupa. No bo pirackie fantasy? Napisane przez polskiego autora? To się nie mogło udać. Nie i już. W dodatku z wątkami komediowymi, no kpina i kolejny Wędrowycz. Ale w zasadzie... ta książka jest superfajna!
Kurczę, naprawdę! Na początku trochę mina mi zrzedła, bo nastrojona pozytywnie ładniuchnymi ilustracjami, myśląc sobie "Ohoho, no proszę jakie ładne macki", zaczęłam czytać pierwszy rozdział. No i wszystko ciekawie i fajnie, ale pierwszy rozdział się skończył, wątek domknięty, koniec. To znaczy, że co? Że wszystkie rozdziały to będzie takie blebanie, jedno zakończone miniopowiadanie i koniec? Na szczęście po słabawym pierwszym rozdziale fabuła ruszyła żwawiej (i nie była w formie: każdy rozdział to nowe opowiadanie). Potem rozkręciła się na tyle, że nie mogłam się od niej oderwać.
Jest takie świetne słowo w języku angielskim - "timing", czyli wybór, kontrolna momentu w którym coś powinno być zrobione (w tym przypadku napisane). No i właśnie ten timing to stanowczo najlepsza rzecz w "Morzach Wszetecznych". Wszystko dzieje się w takim tempie, że nie można się od książki oderwać, a mimo to nie irytuje natłokiem wydarzeń. Wsysa jak odkurzacz. Druga rzecz, która mi się bardzo podobała, to humor. Nie był jakiś wysokich lotów, ale zdarzyło mi się parę razy zaśmiać i pomyśleć "niby takie głupie, a takie zabawne. Na przykład moment, w którym mały spoiler piraci znaleźli na statku w małej kajutce pentagram. I wszystko co spadło na ten pentagram, natychmiast znikało, więc wykoncypowali sobie, że to kibelek, nawet zamontowali deseczkę, coby wygodniej było. Gdy w "kibelku" skońćzył się papier, jeden z piratów wychodzi oburzony i stwierdza, że miała być kultura!, a wyszło jak zwykle. Koniec spoilera. Niby takie głupie, a opisane w taki sposób, że śmiechłam całkiem głośno. Tak wiem, mam kloaczne poczucie humoru. (Rozumiecie? Kloaczne, hehe!)
Do czego mogę się przyczepić, to kreacja czarnych charakterów i głównego bohatera. Czarne charaktery pojawiają się gdzieś pod koniec książki i są perfekcyjnie nijakie. Na tyle nijakie, że w tej chwili nawet nie potrafię sobie przypomnieć, co oni tam knuli. Nuda. Główny bohater natomiast pretenduje do miana Mary Sue (postaci zbyt idealnej, żeby być wiarygodną), a gdy dowiedziałam się o jego klątwie, nawet się nie przejęłam myśląc "a niech umrze nudziarz jeden". Na szczęście nadrabia za niego reszta załogi, w której moim faworytem jest Baobab, czyli murzyński szaman rozmawiający z duchami przodków (według mnie jest całkiem uroczy).
Reasumując. To była dobra książka, przez co jestem nadal w szoku i nadal jestem zaskoczona (pozytywnie!). Nie miała jakiegoś morału nakłaniającego do ciężkich rozkmin o naturze życia czy coś, ale mimo to nawiedziły mnie po niej głębokie myśli.
Te głębokie myśli to: "A może warto dać szanse polskiemu fantasy jeszcze raz?". No, bo kurde, Sapkowski nie może być jedyny, mam rację? Może Mortka napisał inne dobre książki? Może Dukaj i jego kobylasty "Lód"? Może Grzędowicz i tasiemcowaty "Pan Lodowego Ogrodu?". Może e... na tym niestety moja wiedza na temat polskiego, teoretycznie dobrego fantasy się kończy. Coś ktoś poleci? W każdym razie, każdy dzień przynosi nowe zaskoczenia, więc następnym razem dam się zaskoczyć i znów przeczytam coś od polskiego autora. A co!
W końcu przeczytałam dobre polskie fantasy. A już straciłam nadzieję, po wszystkich "Grach o Ferrin", "Siewcach wiatru" i "13 aniołach". Widocznie ja też uczę się przez całe życie. To śmieszne, bo kupiłam "Morza Wszeteczne", bo miały ładną okładkę i przecenę -30% w empiku.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNa moją decyzję miało też wpływ postanowienie, że tym razem kupię sobie coś spoza mojej listy...