-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant15
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać419
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
2011-08-03
2011-07-29
2011-04-21
"Księga Sandry" to pierwsza część tetralogii z gatunku fantasy autorstwa amerykańskiej pisarki, Tamory Pierce. Opowiada ona historię czwórki nastolatków - Sandrilene fa Toren, Daji Kisubo, Trisany Chandler oraz Briara Mossa - którzy wspólnie przybywają do Świątyni Wietrznego Kręgu. Mają tu, pod czujnym okiem wielkiego maga Niko, nauczyć się kontroli nad swoimi magicznymi zdolnościami. Sandry, arystokratka z bogatego domu, jest obdarzona darem wplatania światła w jedwabne nici; Daja, odrzucona przez swoich rodaków, jest szczególnie uzdolniona w obróbce metali; Tris posiada władzę nad pogodą; Briar, były złodziej, fascynuje się roślinami i z nimi właśnie wiążą się jego zdolności. Dzieci uczą się korzystać ze swoich mocy, ale również poznają smak przyjaźni, zemsty oraz uczą się wzajemnego szacunku.
Mimo, iż "Księga Sandry" ukazała się w Stanach Zjednoczonych już w 1997 roku, to w Polsce została wydana dopiero teraz. Zastanawia mnie właśnie ten fakt - dlaczego któreś z wydawnictw nie pokusiło się znacznie wcześniej o wydanie tego cyklu. Bo "Księga Sandry" to naprawdę przyjemna lektura, choć - niestety, nie mogę tego nie dodać - odniosłam wrażenie, iż Tamora Pierce pisała tę książkę z myślą o nieco młodszej części odbiorców. To spostrzeżenie pojawiło się w mojej głowie już po kilku rozdziałach, toteż całość powieści odebrałam nieco obojętnie.
To, co zdecydowanie zaliczam do największych plusów, to świat stworzony przez Tamorę Pierce na potrzeby cyklu. Jest to świat pełen magii, tajemnic i nadnaturalnych zjawisk. Najprzyjemniejszym elementem był dla mnie, doskonale wyczuwalny podczas lektury, jego klimat. Klimat pełen spokoju, łagodności... Niejednokrotnie miałam wrażenie, jakby przez karty powieści przenikały promienie wiosennego słońca oraz podmuchy lekkiego wiaterku. Jednakże miało to także, niestety, swoje minusy - akcja toczyła się dość monotonnie, nawet, kiedy bohaterowie wpadali w tarapaty, nie odczuwałam żadnych większych emocji. Po prostu czytałam kolejne rozdziały, nie uczestnicząc w wydarzeniach, nie wczuwając się w poszczególne sytuacje.
Niemniej jednak, uważam, iż "Księga Sandry" to niezły początek serii. Muszę przyznać, że książka posiada pewnego rodzaju urok - być może wynika to z delikatności i łagodności, które wprost emanują z tej powieści. Do lektury zachęcam przede wszystkim miłośników fantasy, lecz uprzedzam - z pewnością rozczarują się ci, którzy od "Księgi Sandry" oczekują nagłych zwrotów akcji i niespodziewanych wydarzeń. Obawiam się tylko, czy aby z owej delikatności nie wyłaniała się także, gdzieś między wierszami, pewnego rodzaju banalność... Póki co, oczekuję na drugą część cyklu - "Księgę Tris", której przedsmak, w postaci pierwszego rozdziału, można przeczytać na ostatnich stronach "Księgi Sandry".
____________________
Recenzja opublikowana na moim blogu: www.kraina-literatury.blogspot.com
"Księga Sandry" to pierwsza część tetralogii z gatunku fantasy autorstwa amerykańskiej pisarki, Tamory Pierce. Opowiada ona historię czwórki nastolatków - Sandrilene fa Toren, Daji Kisubo, Trisany Chandler oraz Briara Mossa - którzy wspólnie przybywają do Świątyni Wietrznego Kręgu. Mają tu, pod czujnym okiem wielkiego maga Niko, nauczyć się kontroli nad swoimi magicznymi...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-07-11
Ona - Elisabeth Sturm - wrażliwa jedynaczka. Choć może cieszyć się towarzystwem dwóch przyjaciółek, odczuwa doskwierającą jej samotność. Dlatego tym bardziej nie może pogodzić się z faktem, że wraz z rodzicami musi przeprowadzić się do małej wioski położonej tuż obok rozległych lasów Westerwaldu.
On - Colin Jeremiah Blackburn - niesamowicie przystojny, pociągający, a jednocześnie niedostępny. Elisabeth poznaje go w dość niecodziennych okolicznościach: to właśnie on pewnego dnia ratuje ją podczas burzy. Kilka dni później Ellie spotyka go ponownie, tym razem w klubie karate...
...i od tej pory, mimo niesprzyjającego losu i skrywanej przez niego tajemnicy, ich ścieżki życiowe skrzyżują się już na zawsze. Dziewczynę nawiedzają coraz dziwniejsze sny, a - jak się okazuje - to właśnie one naprowadzą ją na prawdziwą naturę Colina.
Niejednokrotnie miałam już styczność z książkami z gatunku paranormal romance. Przyznać trzeba, że naprawdę niezwykle ciężko wejść do przypadkowej księgarni i nie natknąć się na chociaż jedną pozycję tego rodzaju. Przeglądając nowości i zapowiedzi różnorodnych wydawnictw, nie da się nie zauważyć, iż niemalże każdy kolejny miesiąc to premiera kolejnego nowego cyklu o wampirach, aniołach, demonach, wilkołakach.... Zaskoczeniem w przypadku książki Bettiny Belitz jest więc fakt, iż nie pojawia się w niej żadna z tych istot. Autorka serwuje nam zupełnie świeżą kombinację człowieka nie będącego w pełni człowiekiem - mowa oczywiście o tytułowym Pożeraczu snów. Jednak czy dzięki temu zabiegowi powieść zyskuje na oryginalności?
Mimo że opis "Pożeracza snów" brzmi banalnie, po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów byłam mile zaskoczona. Historia zaczyna się dość ciekawie, bohaterka nie okazuje się być pustą, narzekającą na wszystko panną, która ubolewa nad nierówno pomalowanymi paznokciami. Niestety - im dalej brnęłam, tym było gorzej. Zdarzały się momenty, kiedy zupełnie nic się nie działo, a jednak autorka potrafiła zapełnić kilka stron nic nie wnoszącymi do fabuły przemyśleniami Elisabeth. Oczekiwałam jakichkolwiek zwrotów akcji, czegoś, co odpowiednio zbudowałoby napięcie i podsyciło moją ciekawość. Jak można się domyślić - nie doczekałam się. Całość wydała mi się ogromnie mdła i nużąca, tylko nieliczne fragmenty czytałam z prawdziwym zainteresowaniem, nie byłam - a to znacznie odebrało mi radość z lektury - ciekawa nawet tego, jak zakończy się ta historia.
Sięgając po "Pożeracza snów" miałam nadzieję, iż Bettina Belitz zabłyśnie wśród innych autorów paranormal romance. Liczyłam oczywiście na postać zwaną Pożeraczem snów. Skoro wampiry, wilkołaki i anioły stały się już niemalże tak powszechne, jak kropka na końcu każdego zdania, to czyż nowa, świeża hybryda nie powinna dodawać książce oryginalności? Powinna, oczywiście, jednak i tu Belitz nie wykazała się w dostatecznym stopniu. Niby otrzymujemy garść informacji na temat tego, czym są zmory i jaką rolę odgrywają w życiu głównej bohaterki, jednak odczułam w tej kwestii niedosyt i w dalszym ciągu uważam, że "Pożeraczowi..." nie udało się wybić ponad inne pozycje należące do tego samego gatunku. A szkoda, bo tematów snów to temat rzeka, który można wyeksponować i rozwinąć w o wiele ciekawszy i bardziej sugestywny sposób.
Podsumowując, dodam tylko, iż w gąszczu wszystkich wymienionych wyżej minusów i wad należy zwrócić uwagę na to, iż nie jest to pozycja z górnej półki, a jedynie lekka, niezobowiązująca lektura, która ma na celu umilenie czytelnikowi wolnego czasu. Dlatego właśnie każdy, kto ma ochotę na tego typu książkę może śmiało sięgnąć po "Pożeracza snów" i spróbować odnaleźć się w historii Elisabeth - a nuż komuś spodoba się ona bardziej.
____________________________________________
Recenzja opublikowana na moim blogu: www.kraina-literatury.blogspot.com
Ona - Elisabeth Sturm - wrażliwa jedynaczka. Choć może cieszyć się towarzystwem dwóch przyjaciółek, odczuwa doskwierającą jej samotność. Dlatego tym bardziej nie może pogodzić się z faktem, że wraz z rodzicami musi przeprowadzić się do małej wioski położonej tuż obok rozległych lasów Westerwaldu.
On - Colin Jeremiah Blackburn - niesamowicie przystojny, pociągający, a...
2011-05-06
Kelly Keaton to kolejna autorka, która postanowiła spróbować swych sił w bardzo popularnym obecnie gatunku paranormal romance. Zaczytują się w nim głównie nastolatki, choć i starsza część odbiorców przyjmuje tego typu książki dość pozytywnie. Osobiście preferuję nieco inny rodzaj literatury, jednak każdemu potrzebna jest od czasu do czasu mała odmiana.
"Z ciemnością jej do twarzy" to pierwsza część cyklu Bogowie i Potwory. Opowiada historię Ari - zbuntowanej siedemnastolatki, którą wyróżnia dość osobliwy wygląd: nienaturalnie zielone oczy oraz długie, srebrzyste włosy, niepodatne na wszelkie zabiegi fryzjerskie. Chcąc dowiedzieć się czegoś o swojej przeszłości, dziewczyna trafia do Nowego 2 - dawnego Nowego Orleanu, który po tragicznych w skutkach huraganach został wykupiony przez sojusz dziewięciu bogatych rodzin. Miasto pełne jest dziwnych istot o nadnaturalnych mocach i ogromnych wpływach. Ari poznaje tam atrakcyjnego pół-wampira Sebastiana, który oferuje jej swoją pomoc w poszukiwaniu informacji o nieznanych rodzicach. Odkrywając swą przeszłość, bohaterka dociera do miejsca, w którym przyjdzie jej się zmierzyć z niebezpieczną boginią wojny, Ateną.
Przy stale rosnącej liczbie powieści młodzieżowych coraz trudniej o jakąkolwiek oryginalność, jednakże Kelly Keaton udało się wprowadzić pewien powiew świeżości. Oczywiście mam na myśli wątek mitologiczny, zawarty w kreacji bogini Ateny, który okazał się być ciekawym, lecz niezupełnie wykorzystanym elementem ubarwiającym fabułę. Wyraźnie widać, że autorka miała interesujący pomysł, aczkolwiek to, co otrzymujemy w powieści, to jedynie namiastka tego, co powinno być wyeksponowane o wiele staranniej. Motyw mitologiczny został przedstawiony powierzchownie, a to w konsekwencji sprawiło, że bogini Aneta nie przykuła mojej uwagi dostatecznie mocno, była tylko niewielkim dodatkiem, pozostawionym gdzieś na uboczu.
Podczas lektury początkowych rozdziałów odniosłam wrażenie przepychu panującego głównie wśród postaci. Bowiem poznajemy tam zwykłych ludzi, wspomnianych już przedstawicieli mitologii, wampiry, czarownice, różnorodne hybrydy i inne tym podobne istoty. Jednak mieszanka ta została dość zgrabnie uformowana i, jak się później okazało, nie działa na niekorzyść książki, dlatego nawet osoby znudzone już wszechobecnymi wampirami mogą śmiało sięgnąć po powieść Kelly Keaton. Co do samej głównej bohaterki - Ari - muszę przyznać, że nie zapałałam do niej zbyt wielką sympatią, choć jest to postać, którą niewątpliwie da się polubić. Autorka obdarzyła ją wieloma różnorodnymi cechami charakteru, przez co Ari stała się bohaterką niezwykle dynamiczną, nieprzewidywalną i wybuchową. Raziło mnie jednak to, jak często Pani Keaton podkreślała jej odmienność. Ostatnimi czasy literatura młodzieżowa to wylęgarnia "dziwnych", "innych", "nierozumianych przez wszechświat" bohaterek, więc autorka zdecydowanie mogła odpuścić sobie ten utarty już schemat.
Niewątpliwie największym plusem tej książki jest fakt, iż akcja gna w niej do przodu w ekspresowym tempie. Krótko mówiąc - nie sposób się przy niej nudzić. Każde wydarzenie daje początek kolejnemu, a dodatkowo przez cały czas rodzą się różnorodne pytania, na które - co oczywiste - autorka nie daje właściwie żadnych odpowiedzi. Zakończenie samo nasuwa konieczność kontynuacji, dlatego też osobiście będę wypatrywać kolejnej książki z cyklu Bogowie i Potwory, przy czym mam ogromną nadzieję, iż Kelly Keaton bardziej rozbuduje wątki poboczne i wystawi na pierwszy plan to, w czym tkwi potencjał serii - mitologię.
____________________________________________
Recenzja opublikowana na moim blogu: www.kraina-literatury.blogspot.com
Kelly Keaton to kolejna autorka, która postanowiła spróbować swych sił w bardzo popularnym obecnie gatunku paranormal romance. Zaczytują się w nim głównie nastolatki, choć i starsza część odbiorców przyjmuje tego typu książki dość pozytywnie. Osobiście preferuję nieco inny rodzaj literatury, jednak każdemu potrzebna jest od czasu do czasu mała odmiana.
"Z ciemnością jej...
Hanna Cudny to dojrzała kobieta, która na co dzień pracuje w redakcji kobiecego pisma "Przyjaciółka". Niespodziewanie samobójcza śmierć męża każe jej jednak zakończyć dotychczasowe życie i zacząć wszystko od nowa. W ten sposób Hanna wraz z córką i synem trafia do małej wioski, w której jako dziecko spędzała letnie wakacje. Mały dom położony tuż obok lasu, posada nauczycielki angielskiego w miejscowej szkole oraz dawni znajomi - wszystko to ma zapewnić Hannie spokój, szczęście i możliwość pozostawienia za sobą całego zła, które ją spotkało. Jednakże - jak się dość szybko okazuje - wiejska sielanka to tylko pozory. Dzieci Hani odnajdują w okolicy zwłoki, w domu pojawiają się duchy, ktoś próbuje przestraszyć rodzinę Cudnych, a rodzice jednego z uczniów przepadają bez śladu... I tak zaczyna się szereg dziwnych zdarzeń, które po raz kolejny pokażą, że życie to nie bajka.
Jak można dowiedzieć się z krótkiej notki biograficznej zamieszczonej na skrzydełku okładki, Anna Fryczkowska jest (między innymi) scenarzystką. Już pierwsze strony "Kobiety bez twarzy" przywodzą na myśl scenariusz dobrego filmu kryminalnego, a im dalej brniemy, tym bardziej uwidacznia się talent autorki. Na wstępie otrzymujemy zwłoki kobiety w leśnym stawie, nawiedzony dom, dziwnych sąsiadów, stare lustro, w którym (jeśli spojrzy się w nie w nocy) wyraźnie widać niezidentyfikowane cienie... Akcja nabiera rozpędu już na samym początku i myślę, że fakt ten zasługuje na niemałą pochwałę. Kryminał to gatunek, który wymaga napiętej atmosfery, zwrotów akcji i dostarczenia czytelnikowi wielu emocji, a "Kobieta bez twarzy" spełnia oczekiwania w każdej z tych kwestii.
Warto także wspomnieć o narracji, którą autorka poprowadziła dwutorowo. W książce przeplatają się rozdziały pisane z punktu widzenia zarówno głównej bohaterki, Hanny, jak i jej córki, Michaliny. Zabieg ten, moim zdaniem, okazał się bardzo trafiony. To duże i bardzo pozytywnie wpływające na odbiór książki urozmaicenie, kiedy czytelnik może obserwować wydarzenia z perspektywy dwóch bohaterów. W tym przypadku dodatkowym smaczkiem jest fakt, iż Misia, jako dziecko, przedstawia wszystko z zupełnie innej strony niż jej matka, zwraca uwagę na inne szczegóły i inne kwestie. Ponadto jest ona tak ciekawą świata dziewczynką, że naprawdę trudno jej nie polubić. Autorka doskonale poradziła sobie z ukazaniem świata widzianego oczami kilkuletniego dziecka, a świat ten nie należał do "normalnych". W końcu niecodziennie odnajdujemy w lesie zwłoki, a ktoś nieznajomy biega w nocy po naszym podwórku, prawda?
Miejsce akcji - mała wieś na Podlasiu - odgrywa dość dużą rolę w powieści, a co więcej, świetnie buduje jej klimat. Autorka przenosi nas do Świątkowic, które opierają się stereotypom i nie mają w sobie nic ze spokojnej, cichej wioski, gdzie sąsiadki spędzają wieczory na ławce pod płotem i wymieniają się przepisami na ciasta i konfitury. Tu pełno jest tajemnic, ludzie znikają bez śladu, a w okolicznych lasach czają się mordercy, którzy każdego, kto im zawadza mogą utopić w stawie lub zakopać głęboko pod ziemią. Raczej nie brzmi to sielankowo.
Jedynie zakończenie nieco wypaliło moje pozytywne wrażenia... Spodziewałam się czegoś bardziej wstrząsającego, choć może to moja wyobraźnia za dużo wymaga? Niemniej jednak oczekiwałam czegoś mocnego, z dużą dawką napięcia, podczas gdy autorka zakończyła powieść dość... spokojnie.
Podsumowując: jeśli macie ochotę na naprawdę dobry kryminał, zdecydowanie polecam "Kobietę bez twarzy". W pełni zasługuje na miejsce w serii Asy kryminału.
_________________________________
Recenzja opublikowana na moim blogu: http://kraina-literatury.blogspot.com/
Hanna Cudny to dojrzała kobieta, która na co dzień pracuje w redakcji kobiecego pisma "Przyjaciółka". Niespodziewanie samobójcza śmierć męża każe jej jednak zakończyć dotychczasowe życie i zacząć wszystko od nowa. W ten sposób Hanna wraz z córką i synem trafia do małej wioski, w której jako dziecko spędzała letnie wakacje. Mały dom położony tuż obok lasu, posada...
więcej Pokaż mimo to