-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński4
Biblioteczka
2021-03-02
2021-03-02
Na początku lutego SQN uruchomiło eksperyment czytelniczy #nieoceniajksiazkipookladce, w którym udostępniło spory fragment nieznanej zapowiedzi bez wglądu w tytuł, opis, okładkę czy autora. Fajna sprawa! Pozycją tą była właśnie najnowsza książka Marcina Mortki „Nie ma tego Złego”, o której z miejsca zrobiło się głośno. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ od dawna śledzę twórczość autora i doceniam jego styl. Jednak do tej pory jego powieści szybko znikały w nawale średniej literatury, czy też ugrzęzły w niewłaściwym dopasowaniu gatunku. Mocno trzymam kciuki, by tym razem się udało zaistnieć na rynku.
Zarys fabuły:
Zabawa się skończyła, gdy Kociołek wraz ze swoją drużyną do zadań specjalnych- podstarzałym guślarzem, socjopatycznym elfem, prawym rycerzem Doli, marudnym i porywczym krasnoludem oraz czujnym goblinem nieopatrznie wdeptują w politykę. By wszystko wyprostować i zapewnić bezpieczeństwo najbliższym podejmują się ostatniego, ale bardzo ważnego zlecenia. Początkowo bezpieczna wyprawa, powoli zmienia się w zadanie, w którym łatwo stracić głowę (i to dosłownie). Drużyna Kociołka będzie musiała wykazać się nie lada sprytem, inteligencją i zwinnością, by wyjść z tego w stanie tylko lekko sponiewieranym.
Jak tylko dowiedziałam się o premierze nowej powieści Marcina Mortki, nie mogłam się doczekać, kiedy trafi w moje ręce. Uwielbiam jego opowieści fantasy, więc poprzeczkę postawiłam dość wysoko. I tym razem mnie nie zawiódł. „Nie ma tego Złego” świetnie balansuje między dobrą, soczystą fantastyką, a cynicznym humorem sytuacyjnym. Idealnie wyważone proporcje dowcipu podkręcają smak tej pysznej historii, pełnej zwrotów akcji i charakterystycznych postaci. Bohaterowie łatwo dają się poznać i polubić. Świat nie wymaga szczególnego zaznajamiania, a w samą fabułę wchodzimy jak do karczmy- z kopa. Jest to opowieść kompletna, autor pozostawił w niej również możliwość rozbudowy. Choć wydawcy określili ją jako „błyskotliwe połączenie Sapkowskiego i Pilipiuka” nie do końca się z tym zgadzam. Marcin Mortka pokazał w niej swój indywidualny styl, który trudno porównać z twórczością obu wymienionych autorów.
Śmiało mogę powiedzieć, że ostatnią książką z gatunku fantastyki, którą się tak zachwyciłam i dobrze bawiłam, była wspaniała „Wybrana” Naomi Novik. "Nie ma tego Złego" jest jak powiew świeżości. Tego mi brakowało na obecnym rynku fantastyki! Książka idealna, by oderwać się od rzeczywistości, przeżyć niezwykłą przygodę i od czasu do czasu uśmiechnąć „pod wąsem”. Daje ze swojej strony mocne 8/10! Polecam!
Na początku lutego SQN uruchomiło eksperyment czytelniczy #nieoceniajksiazkipookladce, w którym udostępniło spory fragment nieznanej zapowiedzi bez wglądu w tytuł, opis, okładkę czy autora. Fajna sprawa! Pozycją tą była właśnie najnowsza książka Marcina Mortki „Nie ma tego Złego”, o której z miejsca zrobiło się głośno. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ od dawna śledzę...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-03
Jestem wielką fanką Marty Kisiel i jej charakterystycznego pióra. Niecierpliwie wyczekiwałam premiery "Dywanu z wkładką" i jak tylko trafił w moje łapki z miejsca zasiadłam do niego. Czy ulubiona autorka pozytywnie rozgościła się w nowym gatunku? Zobaczcie sami.
Główną bohaterką jest Tereska Trawna, która z przyczyn remontowo-erotycznych niespodziewanie zmienia miejsce zamieszkania z miejskiego bloku na wiejski dom. Żeby nie było tak cudnie, już pierwszego dnia w nowym domu znika jej staw antystresowy, mąż Andrzej jest... hmm... Andrzejem, a dziki lokator w postaci szpaka uparcie wtrąca swoje 3 grosze. Problem zaczyna się, gdy godzinę Trawnych odwiedza niezwykle aktywna mamusia Mira, która jak powiew monsunu motywuje wszystkich do działania (czy tego chcą czy nie). Podczas próby niewyzionięcia ducha, czyli porannego joggingu, Mira i Tereska znajdują NIEznośnego sąsiada (w stanie NIEzaprzeczalnie "sztywnym") zawiniętego w zNIEnawidzony dywan będący spadkiem po NIElubianych poprzednich właścicielach. Jakby tego "nie" było mało, kobiety NIE spoczną dopóki NIE dorwą prawdziwego zbrodzienia.
Tym razem Marta Kisiel zaprezentowała się czytelnikom w całkiem nowym gatunku- komedii kryminalnej. Kto zna twórczość "ałtorki" wie jak świetnie igra z absurdem, zastawia na czytelników pułapki z polonistycznych gier słownych czy żongluje nawiązaniami popkulturowymi i literackimi. Także w tym przypadku indywidualny styl dominuje opowieść, podkreślając zalety treści. Fabuła płynie wartko, jest niesztampowa. Postaci trochę stereotypowe, niezbyt głębokie, ale w końcu to komedia kryminalna. Ogromnym plusem są charakterystyczne dla autorki nawiązania, które nie tylko umilały czytanie, wywoływały salwy śmiechu, ale także sprawiały czystą przyjemność z świadomości, że autorka docenia oczytanie czytelników. Czytając miałam wrażenie, że sama Marta Kisiel bawiła się świetnie tworząc tę powieść.
"Dywan z wkładką" arcydziełem literatury nie jest, ale w gatunku komedii kryminalnych plasuje się bardzo wysoko. Nieoczywisty, lekki, przezabawny i pogmatwany tak jak lubię. Z miejsca wskoczył do mojego TOP10 książek na chandrę usadawiając się pomiędzy "Lokatorem do wynajęcia" I. Banach, a cyklem o "Jakubie Wędrowyczu" A. Pilipiuka. Pewnie nie raz do niej wrócę i mimo znajomości zbrodzienia będę się bawić wyśmienicie. Daję od siebie mocne 7/10 i polecam :)
Jestem wielką fanką Marty Kisiel i jej charakterystycznego pióra. Niecierpliwie wyczekiwałam premiery "Dywanu z wkładką" i jak tylko trafił w moje łapki z miejsca zasiadłam do niego. Czy ulubiona autorka pozytywnie rozgościła się w nowym gatunku? Zobaczcie sami.
Główną bohaterką jest Tereska Trawna, która z przyczyn remontowo-erotycznych niespodziewanie zmienia miejsce...
2020-06-02
"Życie przypomina jedną wielką przejażdżkę kolejką górską, z wszelkimi podskokami, zakrętami i obrotami, w górę i w dół przez całą drogę."
~Fannie Flagg, "Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie pójdę do nieba"
Po Zwiadowcach nie umiałam sobie znaleźć miejsca, a co dopiero wyszukać nową książkę. Wyciągnęłam, więc nieprzeczytane pozycje zalegające w domu i zaczęłam grymasić. To nie, tamtego nie... Skutek był taki, że zostałam z pustymi rękami. Wtedy pomyślałam, że już tylko Fannie Flagg może pomóc i nie pomyliłam się :)
"Nie Mogę Się Doczekać..." to 3 tom z cyklu "Elmwood Springs". Główną bohaterką jest Elner, niezależna starsza pani, która pewnego dnia łamie zakaz siostrzenicy i wchodzi na drabinę, żeby nazrywać fig. Wskutek upadku i bliskiego spotkania z zgrają szerszeni, traci przytomność i zostaje odwieziona do szpitala. Nikt nie wie, co właściwie ją tam spotyka. Może umiera, a może przeżywa najbardziej nieprawdopodobną przygodę w życiu. To dopiero początek historii pełnej ciepła, emocji i humoru.
Powieści Fannie Flagg zawsze działały na mnie jak lek. Uśmierzają rozterki, łagodzą bóle i rozpędzają wszelkie chmury nad głową. Miód na moją duszę :). Powoli i nieśmiało zapukałam do Elmwood Springs, rozchyliłam drzwi tego świata i zerknęłam. Od razu wiedziałam, że znalazłam się na swoim miejscu. Czułam się jakbym odwiedziła ukochaną babcię. Elner przywitała mnie swoim "Co słychać kochanie?" wciągnęła za rękę, uściskała, postawiła przede mną smakołyki i zaparzyła herbatę. Moje rozterki nie znikły od razu. Czytając tę historię powoli, rozluźniałam się, wtapiałam w nią, a wszelkie złe emocje ulatywały gdzieś w przestrzeń. Otaczająca mnie aura ciepła i rodzinności sprawiała, że na ich miejsce wchodziły te pozytywne. Gdzieś w połowie książki byłam już wyleczona i z przyjemnością, całą sobą oddałam się życiu w Elmwood Springs. Ciocia Elner nie pozwoliła się nie kochać, a gdy uległa wypadkowi czuwałam w szpitalu. Obserwowałam zaangażowanie sąsiadów w wszelką pomoc, które w XXI wieku umarło śmiercią naturalną. Świat przypominający trochę ten z moich młodych lat, gdy mieszkałam jeszcze w małym miasteczku na Pałukach, gdzie każdy każdego znał. Czasem tęsknię za tym, a "Nie Mogę Się Doczekać... " trąciło trochę tę tęskną nutę w moim sercu. Nieświadoma własnej mimiki śmiałam się w głos, "siorbałam" nosem, a czasem nawet uroniłam łzę ( nie jedną). Nie czytam literatury kobiecej, bo wszelkie ckliwe historie mnie irytują. Wyjątkiem jest tylko Fannie Flagg, która potrafi grać tak dobrze na moich uczuciach, jakby mnie znała na wylot. Nie mam pojęcia jak autorka to robi?!
Po raz kolejny dałam się uwieźć czarowi małego miasteczka gdzieś tam w Ohio. Po raz kolejny, wyszła ze mnie wrażliwa kobieta i nabrałam pewności, że jeśli Niebo istnieje i jeśli będzie dane mi się tam znaleźć, to chce by wyglądało jak to, w którym znalazła się Elner. Pełne przyjaciół i bliskich miejsce, które zatrzymało się w najlepszych latach mojego życia.
Kochani jeśli chcecie odetchnąć od codziennych zmagań, pozbyć się rozterek i usiąść w kuchni przy dobrej herbacie, zapraszam do Elmwood Springs. Tam każdy jest mile widziany i każdy z miejsca staje się "swój". Nie brak ploteczek i codzienności. To miejsce do którego się wraca i tęskni.
Miejsce tak inne niż codzienność. Miejsce gdzie człowiek, człowiekowi... człowiekiem.
Daję 7,5/10 i polecam serdecznie
"Życie przypomina jedną wielką przejażdżkę kolejką górską, z wszelkimi podskokami, zakrętami i obrotami, w górę i w dół przez całą drogę."
~Fannie Flagg, "Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie pójdę do nieba"
Po Zwiadowcach nie umiałam sobie znaleźć miejsca, a co dopiero wyszukać nową książkę. Wyciągnęłam, więc nieprzeczytane pozycje zalegające w domu i zaczęłam grymasić....
2020-05-09
Z miłą chęcią pragnę Wam przedstawić kolejną pozycję Fannie Flagg- Dogonić Tęczę. Jest to barwna, rozbudowana opowieść o małym miasteczku na południu Missouri. Co zadziwiające głównym bohaterem nie jest człowiek, a... miasto. Na początek poznajemy je jako małe miasteczko, które małymi kroczkami rozwija się i jak to miasto, jest pełne ludzi którzy, tworzą jego charakter. Z początku poznajemy przesympatyczną rodzinkę Shith z Sąsiadką Dot na czele i psotnym Bobby'm. Współczujemy "biednej Tot", marzymy razem z Niewidomą Ptaszyną i odkrywamy życie wędrownej grupy gospel. W taki sposób, nie wiadomo kiedy znamy wszystkich na wylot, a my sami stajemy się częścią tej społeczności. Z biegiem czasu mieszkańcy rozjeżdzają sie po świecie, a my obserwujemy ich dalsze losy.
Ponownie wraz z Fannie Flagg odbyłam zajmującą podróż do USA lat 40-ste XX wieku. Wkraczając do Elmwood Springs musimy przygotować się na to, że będziemy chcieli tam zostać. Może ono skraść nasze serca w całości. Przyznam, że ja zadomowiłam się tam bardzo. Miałam wrażenie, że niemal zamieszkałam tam i pokochałam mieszkańców jak dobrych sąsiadów, razem ze wszystkimi wadami i zaletami. Urzeka mnie takie życie. Sama wychowywałam się w małym miasteczku i choć nie wyglądało ono jak Elmwood Springs, ale miało wiele podobnych cech. Obecnie trochę tego mi brakuje, w dużym mieście jest się bardziej anonimowym, ale też samotnym.
Przypomina mi się mój ulubiony fragment, gdy Bobby z swoim najlepszym przyjacielem, obserwują gwiazdy i rozważają jak będzie wyglądał świat w 2000 roku. Takie sielskie, niewinne dyskusje dwóch małych chłopców napełniły mnie rozrzewnieniem. Sama gdy byłam dzieckiem, leżąc na trawie tak marzyłam i jakoś nie przychodziło mi do głowy, że można istnieć poza miasteczkiem. Heh... dopiero liceum zweryfikowało moje plany.
Pokochałam Elmwood Springs za świeżość, życzliwość i współczucie, a najbardziej chyba za te wieczory na ganku z Dorothy, Doc'em, Jimmym i dziećmi oraz audycje radiowe Sąsiadki Dot. Miasteczko wydało się taką ostoją, miejscem gdzie złe rzeczy się nie dzieją, ale z biegiem czasu wszystko się zmienia. W Dogonić Tęczę mogłam w dość namacalny sposób doświadczyć przemijania. Przemijania nie w sensie umierania, raczej zmian. Dzieci rosną, dorośli się starzeją, starzy umierają, a wraz z nimi rozmywają się ogólnie panujące zasady życia. Pewne rzeczy zastępuje się innymi, zaczyna się żyć szybko i tanio. Powoli i nieubłaganie bledną wartości i barwy. Miasteczko nie nadąża za wszechogarniającym pędem i... przemija.
Ta bardzo przyjemna i naładowana wszelakimi emocjami jest świetnym sposobem by oderwać się na troszkę. Nie obciąża nas nieszczęściami, nie wyciska łez, ale opowiada o normalnym życiu. Nie wszystko jest różowe, mieszkańców dotyka zarówno tragedia jak i radość. Książka w sam raz na odetchnięcie w trakcie nawału pracy i obowiązków. Myślę, że też dobrze by się spisała na plaży czy w podróży. Daję 7/10 i wpisuję na listę oczekujących do zakupu.
Z miłą chęcią pragnę Wam przedstawić kolejną pozycję Fannie Flagg- Dogonić Tęczę. Jest to barwna, rozbudowana opowieść o małym miasteczku na południu Missouri. Co zadziwiające głównym bohaterem nie jest człowiek, a... miasto. Na początek poznajemy je jako małe miasteczko, które małymi kroczkami rozwija się i jak to miasto, jest pełne ludzi którzy, tworzą jego charakter. Z...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-06-06
Cykl składa się z 4 luźno ze sobą powiązanych tomów. Trudno w nich utrzymać chronologię, ponieważ niemal wszystkie zazębiają się czasowo i splatają fabularnie. Choć LubimyCzytać podaje pewną kolejność tomów, ja radziłabym zabrać się najpierw za „Dogonić tęczę”, której akcja dzieje się od lat czterdziestych do dziewięćdziesiątych i skupia się na życiu całego miasta i jego mieszkańców. „Witaj na świecie maleńka!” umiejscowiona w latach siedemdziesiątych koncentruje się głównie na życiu Deny Nordstrom- zdolnej dziennikarki telewizyjnej. W „Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie pójdę do nieba ”towarzyszymy niesamowitej ciotce Elner w jej podróży w zaświaty. Tom 4 „Całe miasto o tym mówi” jest swoistym podsumowaniem cyklu. Streszcza i uzupełnia historię miasta Elmwood Springs od założenia aż do czasów obecnych. Jest bardzo dobrym zwieńczeniem cyklu i zauważalnie różni się stylem od poprzednich części.
Elmwood Spring jest małym, uroczym miasteczkiem zagubionym gdzieś w Missouri. Każdy zna tu każdego od zawsze, a w chwilach kryzysu można liczyć na wiele pomocnych dłoni. Oddalone od głównej drogi, żyje swym niespiesznym tempem, czaruje przejezdnych i w niesamowity sposób splata losy różnych osób. Jednak nie jest to zwyczajna idylliczna i mdła „obyczajówka". Fannie Flagg w wyjątkowy dla siebie sposób ubiera fabułę w ogrom emocji, pozytywnej energii, a codzienność przemienia w sielskość, wartościując rzeczy naprawdę ważne. Sprawia, że czytelnik już od pierwszych stron czuje się jak w domu, gdzie pachnie gorącym chlebem, słodkim ciastem, ciepłym deszczem czy wiatrem znad łąki. Gdzie ktoś cieszy się na jego widok i wita z otwartymi ramionami. Chcąc czy nie mocno zżyłam się z ciotką Elner i sąsiadką Dorothy, kręciłam współczująco głową, gdy na horyzoncie pojawiała się „biedna Tot". Niemal czułam smak powideł figowych czy niebiańskiego placka karmelowego. Nabrałam ochoty, by siedząc na trawie oglądać zachody słońca. Choć stanowczo nie jestem fanką powieści obyczajowych, to ta autorka potrafi rozczulić mnie i wzruszyć do łez. Lecz poza sielskością znajdziemy tu także interesujące studium rozwoju amerykańskiego miasta oraz dynamicznych zmian społecznych XX wieku. Pionierzy, pikiety dotyczące praw kobiet, wojny, kapitalizm. Jesteśmy świadkami rozkwitu metropolii, jego monopolizacji oraz powolnego upadku. Obserwujemy mocno kontrastujące różnice następujących po sobie pokoleń. To, co kiedyś wzbudzało kontrowersje, kilka lat później staje się normą.
Podsumowując. Cykl o Elmwood Springs jest czarującą historią trafiającą do serca i niosącą dużo pozytywnej energii. Świetnie spisuje się jako plasterek na duszę czy chwila dla odzyskania równowagi. Choć jest trochę słabszy od innych powieści autorki, to wiem, że nie raz wrócę do niego. Polecam :) Daję mocne 7/10 :)
Cykl składa się z 4 luźno ze sobą powiązanych tomów. Trudno w nich utrzymać chronologię, ponieważ niemal wszystkie zazębiają się czasowo i splatają fabularnie. Choć LubimyCzytać podaje pewną kolejność tomów, ja radziłabym zabrać się najpierw za „Dogonić tęczę”, której akcja dzieje się od lat czterdziestych do dziewięćdziesiątych i skupia się na życiu całego miasta i jego...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-14
Cykl składa się z 4 luźno ze sobą powiązanych tomów. Trudno w nich utrzymać chronologię, ponieważ niemal wszystkie zazębiają się czasowo i splatają fabularnie. Choć LubimyCzytać podaje pewną kolejność tomów, ja radziłabym zabrać się najpierw za „Dogonić tęczę”, której akcja dzieje się od lat czterdziestych do dziewięćdziesiątych i skupia się na życiu całego miasta i jego mieszkańców. „Witaj na świecie maleńka!” umiejscowiona w latach siedemdziesiątych koncentruje się głównie na życiu Deny Nordstrom- zdolnej dziennikarki telewizyjnej. W „Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie pójdę do nieba ”towarzyszymy niesamowitej ciotce Elner w jej podróży w zaświaty. Tom 4 „Całe miasto o tym mówi” jest swoistym podsumowaniem cyklu. Streszcza i uzupełnia historię miasta Elmwood Springs od założenia aż do czasów obecnych. Jest bardzo dobrym zwieńczeniem cyklu i zauważalnie różni się stylem od poprzednich części.
Elmwood Spring jest małym, uroczym miasteczkiem zagubionym gdzieś w Missouri. Każdy zna tu każdego od zawsze, a w chwilach kryzysu można liczyć na wiele pomocnych dłoni. Oddalone od głównej drogi, żyje swym niespiesznym tempem, czaruje przejezdnych i w niesamowity sposób splata losy różnych osób. Jednak nie jest to zwyczajna idylliczna i mdła „obyczajówka". Fannie Flagg w wyjątkowy dla siebie sposób ubiera fabułę w ogrom emocji, pozytywnej energii, a codzienność przemienia w sielskość, wartościując rzeczy naprawdę ważne. Sprawia, że czytelnik już od pierwszych stron czuje się jak w domu, gdzie pachnie gorącym chlebem, słodkim ciastem, ciepłym deszczem czy wiatrem znad łąki. Gdzie ktoś cieszy się na jego widok i wita z otwartymi ramionami. Chcąc czy nie mocno zżyłam się z ciotką Elner i sąsiadką Dorothy, kręciłam współczująco głową, gdy na horyzoncie pojawiała się „biedna Tot". Niemal czułam smak powideł figowych czy niebiańskiego placka karmelowego. Nabrałam ochoty, by siedząc na trawie oglądać zachody słońca. Choć stanowczo nie jestem fanką powieści obyczajowych, to ta autorka potrafi rozczulić mnie i wzruszyć do łez. Lecz poza sielskością znajdziemy tu także interesujące studium rozwoju amerykańskiego miasta oraz dynamicznych zmian społecznych XX wieku. Pionierzy, pikiety dotyczące praw kobiet, wojny, kapitalizm. Jesteśmy świadkami rozkwitu metropolii, jego monopolizacji oraz powolnego upadku. Obserwujemy mocno kontrastujące różnice następujących po sobie pokoleń. To, co kiedyś wzbudzało kontrowersje, kilka lat później staje się normą.
Podsumowując. Cykl o Elmwood Springs jest czarującą historią trafiającą do serca i niosącą dużo pozytywnej energii. Świetnie spisuje się jako plasterek na duszę czy chwila dla odzyskania równowagi. Choć jest trochę słabszy od innych powieści autorki, to wiem, że nie raz wrócę do niego. Polecam :) Daję mocne 7/10 :)
Cykl składa się z 4 luźno ze sobą powiązanych tomów. Trudno w nich utrzymać chronologię, ponieważ niemal wszystkie zazębiają się czasowo i splatają fabularnie. Choć LubimyCzytać podaje pewną kolejność tomów, ja radziłabym zabrać się najpierw za „Dogonić tęczę”, której akcja dzieje się od lat czterdziestych do dziewięćdziesiątych i skupia się na życiu całego miasta i jego...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-03-29
"Wybrana" trafiła w moje ręce z polecenia. Po przeczytaniu pierwszych kilku rozdziałów wiedziałam, że trafiła w moje gusta, a po kilku kolejnych przepadłam bez reszty. Jest to jedna z tych książek, które jednocześnie chce się przeczytać i nie chce kończyć. Dobrze zarysowane postaci, świetnie skonstruowany świat, w którym można zanurzyć się bez reszty czy umiejętne budowanie napięcia to tylko kilka atutów. Najbardziej oczarował mnie baśniowy klimat i niespieszne tempo opowieści, pozwalające rozsmakować się w niej i wtopić w tę nieszablonowa fabułę. Sami wiecie jak uwielbiam wszelkie opowieści utrzymane w formie gawęd czy legend. To musiało się udać. Choć język jakim napisano książkę jest dość prosty, to nie przeszkadza, a raczej nadaje dodatkowej lekkości przekazu. Książka ta zarówno może uchodzić za młodzieżową czy wstęp do fantastyki dużego kalibru. Nie jest natomiast ckliwa, cukierkowa czy romantyczna, jak obecne bestsellerowe młodzieżówki. Znajdziemy w niej też wiele nawiązań do polskich bajań. Skąd? Otóż Naomi Novik choć urodzona w Nowym Jorku posiada polskie korzenie i dzięki matce pokochała nasze bajki i podania.
Moi drodzy, dałam się "Wybranej" zauroczyć, przepadłam bez reszty i tak strasznie mi szkoda, że nie będę mogła przeczytać jej ponownie pierwszy raz. Minął już ponad miesiąc od jej przeczytania, a moja miłość i entuzjazm do niej nie gaśnie. Daję od siebie mocne 9/10 i gorąco polecam :)
"Wybrana" trafiła w moje ręce z polecenia. Po przeczytaniu pierwszych kilku rozdziałów wiedziałam, że trafiła w moje gusta, a po kilku kolejnych przepadłam bez reszty. Jest to jedna z tych książek, które jednocześnie chce się przeczytać i nie chce kończyć. Dobrze zarysowane postaci, świetnie skonstruowany świat, w którym można zanurzyć się bez reszty czy umiejętne budowanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-25
Ahoj przygodo! Morza szum, ptaków śpiew, a na horyzoncie zbliżający się całkiem szybko armagedon. Co na to banda hardych, nieustraszonych, trochę specyficznie ukształtowanych piratów pod przewodnictwem kapitana Rolanda zwanego Wywijasem? Pewnie z okrzykiem "Arrr!" rzuciliby się do boju, ale przed chwilą zniszczono ich statek, a nowy napędzany jest siłą demoniczną, którą do końca nie rozumieją. Tymczasem Roland zamiast palić i kraść, wplątuje się w zakrojoną na szeroką skalę wojnę pomiędzy demonami i aniołami. Teraz cała drużyna, wykorzystując swoje zalety oraz ułomności, musi zmotywować się i ruszyć na ratunek Morzom Wszetecznym.
Sięgając po cykl "Morza Wszeteczne" spodziewałam się lekkiej, młodzieżowej opowiastki. Szybko zostałam sprowadzona na ziemię za pomocą kilku siarczystych przekleństw. Cóż, w końcu trafiłam w centrum pirackiej przygody prawda? Marcin Mortka nie patyczkując się w stopniowe budowanie fabuły, wrzuca czytelnika prosto w centrum akcji i karze biec przez bombardowane miasto w sobie tylko znanym celu. Bez zastanowienia dałam się porwać opowieści, mając cichą nadzieję, że znajdę chwilę wytchnienia by sobie wszystko poukładać. Tempo nie zwalniało, a ja z coraz większą radością zaczytywałam się w tych szalonych przygodach i nagłych zwrotach akcji. Dodatkowo mocno zróżnicowani i charakterystyczni bohaterowie oraz spora doza dobrego humoru sprawiły, że czytanie tej serii było dla mnie czystą przyjemnością. Pierwszy tom jest utrzymany w formie dobrej, pirackiej komedii pomyłek. Drugi trochę zwalnia przeobrażając się w świetną, humorystyczną powieść nie tracąc jednocześnie na jakości. Zarówno kapitan Wywijas jak i jego kaprawa załoga skradli me serce w całości. W ten weekend miałam szczęście uczestniczyć w Coperniconie (toruńskim festiwalu fantastyki) gdzie brałam udział w spotkaniu autorskim z Marcinem Mortką. Dowiedziałam się, że 3 tom przygód Rolanda zbliża się ku ukończeniu. Jednak nie znamy ewentualnej daty wydania z powodów zawirowań wydawniczych. Pozostaje mi tylko mocno trzymać kciuki i czekać :)
Podsumowując. Cykl "Morza Wszeteczne" jest zabawną, lekką powieścią piracką. Idealnie nadaje się zarówno na letnie plażowanie, jak i jesienne smuteczki. Powinna zainteresować ciut starszą młodzież, ale także niejednego dorosłego. Ze swojej strony gorąco polecam!
Ahoj przygodo! Morza szum, ptaków śpiew, a na horyzoncie zbliżający się całkiem szybko armagedon. Co na to banda hardych, nieustraszonych, trochę specyficznie ukształtowanych piratów pod przewodnictwem kapitana Rolanda zwanego Wywijasem? Pewnie z okrzykiem "Arrr!" rzuciliby się do boju, ale przed chwilą zniszczono ich statek, a nowy napędzany jest siłą demoniczną, którą do...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-27
Ahoj przygodo! Morza szum, ptaków śpiew, a na horyzoncie zbliżający się całkiem szybko armagedon. Co na to banda hardych, nieustraszonych, trochę specyficznie ukształtowanych piratów pod przewodnictwem kapitana Rolanda zwanego Wywijasem? Pewnie z okrzykiem "Arrr!" rzuciliby się do boju, ale przed chwilą zniszczono ich statek, a nowy napędzany jest siłą demoniczną, którą do końca nie rozumieją. Tymczasem Roland zamiast palić i kraść, wplątuje się w zakrojoną na szeroką skalę wojnę pomiędzy demonami i aniołami. Teraz cała drużyna, wykorzystując swoje zalety oraz ułomności, musi zmotywować się i ruszyć na ratunek Morzom Wszetecznym.
Sięgając po cykl "Morza Wszeteczne" spodziewałam się lekkiej, młodzieżowej opowiastki. Szybko zostałam sprowadzona na ziemię za pomocą kilku siarczystych przekleństw. Cóż, w końcu trafiłam w centrum pirackiej przygody prawda? Marcin Mortka nie patyczkując się w stopniowe budowanie fabuły, wrzuca czytelnika prosto w centrum akcji i karze biec przez bombardowane miasto w sobie tylko znanym celu. Bez zastanowienia dałam się porwać opowieści, mając cichą nadzieję, że znajdę chwilę wytchnienia by sobie wszystko poukładać. Tempo nie zwalniało, a ja z coraz większą radością zaczytywałam się w tych szalonych przygodach i nagłych zwrotach akcji. Dodatkowo mocno zróżnicowani i charakterystyczni bohaterowie oraz spora doza dobrego humoru sprawiły, że czytanie tej serii było dla mnie czystą przyjemnością. Pierwszy tom jest utrzymany w formie dobrej, pirackiej komedii pomyłek. Drugi trochę zwalnia przeobrażając się w świetną, humorystyczną powieść nie tracąc jednocześnie na jakości. Zarówno kapitan Wywijas jak i jego kaprawa załoga skradli me serce w całości. W ten weekend miałam szczęście uczestniczyć w Coperniconie (toruńskim festiwalu fantastyki) gdzie brałam udział w spotkaniu autorskim z Marcinem Mortką. Dowiedziałam się, że 3 tom przygód Rolanda zbliża się ku ukończeniu. Jednak nie znamy ewentualnej daty wydania z powodów zawirowań wydawniczych. Pozostaje mi tylko mocno trzymać kciuki i czekać :)
Podsumowując. Cykl "Morza Wszeteczne" jest zabawną, lekką powieścią piracką. Idealnie nadaje się zarówno na letnie plażowanie, jak i jesienne smuteczki. Powinna zainteresować ciut starszą młodzież, ale także niejednego dorosłego. Ze swojej strony gorąco polecam!
Ahoj przygodo! Morza szum, ptaków śpiew, a na horyzoncie zbliżający się całkiem szybko armagedon. Co na to banda hardych, nieustraszonych, trochę specyficznie ukształtowanych piratów pod przewodnictwem kapitana Rolanda zwanego Wywijasem? Pewnie z okrzykiem "Arrr!" rzuciliby się do boju, ale przed chwilą zniszczono ich statek, a nowy napędzany jest siłą demoniczną, którą do...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-05
"Gdzie jesteś, Bernadette?" - M. Semple
Tytułowa Bernadette Fox jest niezbyt lubianą wśród sąsiadów, zamkniętą w sobie, tajemniczą kobietą. Do dziś w pewnych kręgach uważana za genialną rewolucjonistkę w dziedzinie architektury, lecz od lat nie tworzy. Jest także (a przede wszystkim!) mamą i najlepszą przyjaciółką nastoletniej córki Bee. Dziewczyna w zamian za wzorowe wyniki w nauce zażądała rodzinnej wyprawy na Arktykę, a to wywołało istną lawinę niespodziewanych zdarzeń, podczas których Bernadette znika.
"Gdzie jesteś, Bernadette?" nie jest zwyczajną opowieścią. Napisana w nietypowej formie chronologicznego zbioru listów, maili, notatek i artykułów, uzupełnionych opowieściami Bee. Te z pozoru strzępki informacji świetnie się ze sobą zazębiają i uzupełniają tworząc dynamiczną, spójną fabułę. Pozwalają także spojrzeć na poszczególne sytuacje z całkowicie odmiennych perspektyw. Samą Berbadette poznawałam stopniowo, głównie przez złośliwe plotki sąsiadek, częściowo przez pryzmat kochającej córki, zabieganego męża czy zachwyconych adeptów architektury. Zaledwie chwilę mogłam spojrzeć oczami samej Bernadette. Nie chcę zdradzić zbyt wielu szczegółów, ale powód tego interesującego zabiegu bardzo dobrze wyjaśnia sama fabuła. Tytułowa bohaterka stopniowo zyskiwała moją sympatię. Z początku tylko jako ekscentryczna nieznajoma, ale każda kolejna strona pozwala odkryć coraz więcej i zajrzeć coraz głębiej w jej życie. Im więcej o niej wiedziałam, tym bardziej skradała me serce. Choć akcja skupia się głównie w obrębie Bernadette, inni bohaterowie zostali skonstruowani z równą starannością, są nieszablonowi, dynamiczni i pełni. Lekka forma, doprawiona szklanką emocji, łyżeczką humoru i szczyptą goryczki świetnie wpasowała się w mój gust.
Podsumowując. "Gdzie jesteś, Bernadette?" jest lekką, ale nie płytką, słodko-gorzką opowieścią. Zamknięta w nietypowej formie, dynamiczna, spójna i przede wszystkim bardzo ciekawa. Ze swojej strony daję mocne 8/10 i polecam!!!
"Gdzie jesteś, Bernadette?" - M. Semple
Tytułowa Bernadette Fox jest niezbyt lubianą wśród sąsiadów, zamkniętą w sobie, tajemniczą kobietą. Do dziś w pewnych kręgach uważana za genialną rewolucjonistkę w dziedzinie architektury, lecz od lat nie tworzy. Jest także (a przede wszystkim!) mamą i najlepszą przyjaciółką nastoletniej córki Bee. Dziewczyna w zamian za wzorowe...
2019-07-17
Głównym bohaterem jest Don Tillman- prawie 40 letni, uporządkowany do granic możliwości mężczyzna. Jego życie jest przewidywalne, jadłospis stały na każdy dzień tygodnia, a plan dnia spisany co do minuty. Do szeroko pojętego dobrostanu brakuje mu tylko... kobiety. Wdraża więc projekt "Żona" selekcjonując potencjalne partnerki za pomocą szesnastostronicowego kwestionariusza. Niepaląca, abstynentka, wykształcona i przede wszystkim nie może się spóźniać! Pewnego dnia w jego życie wkracza Rosie (paląca, pijąca, a do tego niepunktualna!) i prosi o pomoc w znalezieniu biologicznego ojca. Wdrażają zatem projekt "Ojciec", który wprowadza coraz większe zamieszanie w życie Dona. Cykl o Donie Tillmanie składający się z 3 części jest niesztampową komedią romantyczną. Dziś opowiem o pierwszym tomie, a za kolejne mam zamiar się zabrać jeszcze w tym roku :)
Nie będę owijać w bawełnę! Don Tillman skradł moje serce już w pierwszych stronicach książki. Jest "Aspergikiem" (niezdiagnozowanym), a jego poukładane, zaplanowane w najmniejszych szczegółach życie i upośledzenie funkcji społecznych sprawiło, że stał się bohaterem niezwykle uroczym. Gdy do jego życia weszła Rosie burząc ogólny ład i porządek, z uwielbieniem patrzyłam jak nieporadnie miota się i stara ratować co tylko się da. Pierwszoosobowa narracja pozwalała mi spojrzeć na świat oczami Dona. Zobaczyłam rzeczywistość czysto logiczną, z okrojonym odbiorem emocji i zachowań społecznych. To co dla mnie wydawało się normalne, Don rozkładał na czynniki pierwsze i analizował, gubiąc się w zawiłości ludzkich intencji i norm. Niesamowite doświadczenie! Doceniam także złożoność i dynamikę wszystkich postaci. Autor zadbał o autentyzm odbioru tworząc pełnowymiarowych, inteligentnych, plastycznych i kompletnych bohaterów. Brawo! Sama akcja płynie wartko, dodatkowo okraszona błyskotliwym humorem oraz trafnymi uwagami w psychologicznymi w aspektach kontaktów damsko-męskich sprawiła, że czytałam tę niepozorną książkę z czystą przyjemnością.
Jak wiecie nie przepadam za romansidłami i komediami romantycznymi, więc co sprawiło, że "Project Rosie" jest wyjątkowy? Po pierwsze: historia ta jest w dużej mierze odarta z romantyczności i ckliwości. Don twardo stąpa po ziemi, a Rosie jest zbyt bystra by dać się porwać miłosnym uniesieniom. To jest to! Po drugie: w sposób przystępny, lekki lecz nie trywialny przedstawia psychologiczne aspekty relacji damsko-męskich. Po trzecie: emanuje inteligentnym i niewymuszonym poczuciem humoru. To wszystko oraz zgrabne ujęcie rzeczywistości przez pryzmat syndromu Aspergera sprawia, że historia ta jest niesztampowa, emocjonująca i nie sposób się od niej oderwać. Ze swojej strony daję 8/10 i polecam :)
Głównym bohaterem jest Don Tillman- prawie 40 letni, uporządkowany do granic możliwości mężczyzna. Jego życie jest przewidywalne, jadłospis stały na każdy dzień tygodnia, a plan dnia spisany co do minuty. Do szeroko pojętego dobrostanu brakuje mu tylko... kobiety. Wdraża więc projekt "Żona" selekcjonując potencjalne partnerki za pomocą szesnastostronicowego kwestionariusza....
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-05
"Krok po kroku" to relacja z niezwykłej wyprawy dwojga niepełnosprawnych przyjaciół, poruszających się na wózkach. Przystosowanym do własnych potrzeb autem, samodzielnie, przemierzają trasę wiodącą wzdłuż zachodnich wybrzeży obu Ameryk. Przygoda zaczyna się w Buenos Aires, biegnie przez najbardziej wysuniętą na południe osadę Ushuaia, a później na północ ku Prudhoe Bay w północnej Alasce. Książka ta jest nie tylko opisem ponad rocznej wędrówki, ale także opowieścią o kolejach życia, drodze do celu, przesuwaniu własnego horyzontu, próbą zrozumienia siebie, przełamania strachu i pogodzenia z własną niepełnosprawnością.
Kiedy kilka lat temu panowie wyruszali na wyprawę, mocno trzymałam za nich kciuki. Dwoje "wózkowiczów" w dostosowanym do swoich potrzeb defenderze, przemierzających samotnie obie Ameryki. Pomysł wydawał się odważny, ryzykowny, może nieco szalony, co skłaniało wiele osób do zwątpienia. Co w przypadku awarii? Napadu? Problemów zdrowotnych? Dziś wiemy, że mimo wielu przeciwności losu i usterek, udało się! A panowie zdobyli wiele zasłużonych nagród, między innymi Travelery 2018 w kategorii Podróż Roku oraz trofeum im. Andrzeja Zawady przyznawanej przez Kapitułę Kolosów.
W internecie krąży wiele ciekawych relacji i wywiadów dotyczących Wheelchairtrip II. "Krok po kroku." pozwala spojrzeć na tę wyprawę z innej perspektywy, bardziej osobistej i emocjonalnej. Autor stworzył okno, dzięki któremu czytelnik obserwuje przygotowania i podróż jego oczami, przez pryzmat jego odczuć i ograniczeń. Sporym atutem jest także przyjemny styl zawierający dużą dozę dystansu do świata, pokory i szczerości. Michał nie koloryzuje, przedstawia świat taki jaki jest, z wszystkimi jego zaletami i wadami, a uczciwość ta skłania czytelnika do wielu refleksji.
Debiut pisarski Michała Worocha skradł moje serce. Pokora i szczerość przekazu w dużej mierze przyćmiewa niewielkie potknięcia techniczne autora. Nie jest to książka wybitna, ale taka, którą warto poznać! Aktualnie panowie przygotowują się do swojej trzeciej wyprawy wzdłuż Himalajów, która planowana jest na przyszły rok. Trzymam za nich mocno kciuki, by wszystko się udało, a tymczasem ze swojej strony daję 8/10 i ogromnie polecam!
"Krok po kroku" to relacja z niezwykłej wyprawy dwojga niepełnosprawnych przyjaciół, poruszających się na wózkach. Przystosowanym do własnych potrzeb autem, samodzielnie, przemierzają trasę wiodącą wzdłuż zachodnich wybrzeży obu Ameryk. Przygoda zaczyna się w Buenos Aires, biegnie przez najbardziej wysuniętą na południe osadę Ushuaia, a później na północ ku Prudhoe Bay w...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-01
"Żyj i pozwól żyć" osadzone jest w czasach współczesnych, w holenderskim miasteczku Purmerend. Główny bohater- Artur Ophof jest zwyczajnym, niezauważanym, zbliżającym się do pięćdziesiątki mężczyzną. Ma nudną pracę, do której od wielu lat dojeżdża w długaśnych korkach i żonę, z którą niewiele go już łączy. Tylko piątkowe spotkania golfowe z przyjaciółmi wprowadzają trochę życia do jego szarej egzystencji. Coraz częściej nachodzi go poczucie, że czas ucieka, a on tkwi w jednym miejscu. Tylko co zrobić by zacząć żyć na nowo? A może wystarczy tylko przestać żyć... po staremu ;)?
Powiem wprost: ta niepozorna książka jest świetna! "Żyj i pozwól żyć" to całkiem nowa historia, jednak napisana tym samym lekkim, humorystycznym stylem doprawionym ironią i sarkazmem. To właśnie ten smaczek sprawia, że gagi sytuacyjne czy zabawne uwagi odnośnie rzeczywistości nabierają drugiego (trochę gorzkiego) dna. Dzienniki Hendrika Groena dotykały trudnych tematów starości, godności i umierania, a "Żyj i pozwól żyć" odnosi się do życiowych wyborów i ewolucji związków. Jest może nieco lżejsze w odbiorze, ale skłania do rozważań czy nasze życie wygląda tak jak tego chcieliśmy, czy osoba obok nas to wciąż ten sam partner, którego tak kochaliśmy. Narracja pierwszoosobowa jednocześnie prowadzona dwutorowo, pozwala spojrzeć na codzienność oczami Artura, jak i jego żony. Także w tym wypadku sprawdza się powiedzenie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Zmiana perspektywy pozwalała mi lepiej zrozumieć pobudki obojga z nich.
Bohaterów poznawałam jakby w biegu. Z początku nie wiedziałam jak wyglądają, co lubią, jacy są. Dopiero codzienność pomału odkrywała ich charaktery. Czułam się jakbym poznawała żywych ludzi, a nie fikcyjne postaci i to według mnie duży plus! Artura polubiłam od początku. Ten zamknięty w codzienności mężczyzna tak bardzo pragnący żyć pełną piersią, a do tego zabawny, uszczypliwy i błyskotliwy przypadł mi do gustu (choć jego zwariowane decyzje nie za bardzo). Sama fabuła płynie wartko i zanim się spostrzegłam, zostałam wciągnięta w nią bez reszty i nie potrafiłam się od niej oderwać.
Gdybym miała porównać "Żyj i pozwól żyć" do poprzednich powieści autora, to książka ta jest w niewielkim stopniu słabsza. Mimo to, moim zdaniem, nadal trzyma wysoki poziom i świetnie obrazuje charakterystyczny styl autora. Z pozoru zabawna i błaha, celnymi spostrzeżeniami zwraca uwagę czytelnika na sprawy głębsze. Mnie oczarowała, spędziłam z nią cudowny czas i z całego rozkochanego serca polecam :) Ze swojej strony daję solidne 8/10 i jeszcze bardziej polecam ;)
"Żyj i pozwól żyć" osadzone jest w czasach współczesnych, w holenderskim miasteczku Purmerend. Główny bohater- Artur Ophof jest zwyczajnym, niezauważanym, zbliżającym się do pięćdziesiątki mężczyzną. Ma nudną pracę, do której od wielu lat dojeżdża w długaśnych korkach i żonę, z którą niewiele go już łączy. Tylko piątkowe spotkania golfowe z przyjaciółmi wprowadzają trochę...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-07
Książka ta przenosi nas w lata sześćdziesiąte do małego miasteczka Zephyr w Alabamie. Głównym bohaterem jest dwunastoletni Cory. Wiedzie spokojne życie wypełnione rowerowymi rajdami, szkołą, szczekaniem psów i spotkaniami z przyjaciółmi. Pewnego dnia, pomagając ojcu rozwozić mleko, jest światkiem tajemniczego wypadku: w głąb miejscowego jeziora stacza się samochód z zamkniętymi wewnątrz zmasakrowanymi zwłokami. Myśl, że w Zephyr ukrywa się morderca nie daje mu spokoju i na własną rękę stara się odszukać sprawcę zbrodni. Ta opowieść jest swoistym połączeniem grozy, kryminału, fantastyki i opowieści obyczajowej, które w interesujący sposób łączą się ze sobą i zaskakują czytelnika nie raz.
Już od pierwszych rozdziałów poczułam ten słynny czar "Magicznych lat". Zostałam uwiedziona sielankowością, małomiasteczkowością w pozytywnym wydźwięku. Zephyr już na pierwszy rzut oka jest niezwykle przytulne, bezpieczne, samowystarczalne i przyjazne. Skrywa w sobie większe i mniejsze tajemnice, zakorzenione legendy czy sekretne obrządki. Czułam się tam cudownie, zupełnie jak za starych, dobrych, dziecinnych lat. Dużym atutem jest narracja pierwszoosobowa zmieniająca powieść w kronikę z życia Cory'ego. Świat widziany jego oczami, przez pryzmat zaledwie dwunastu lat wygląda trochę inaczej i nie jest tak oczywisty jak świat dorosłego człowieka. Sama fabuła jest wielowątkowa i wielopoziomowa. Zwyczajna codzienność sprawnie przeplata się z poszukiwaniem mordercy, wypadkami losowymi czy spotkaniami z legendarnymi istotami. Autor w umiejętny sposób wiąże ze sobą realizm i fikcję balansując na cienkiej granicy prawdopodobieństwa zdarzeń. Czasem zadawałam sobie pytanie czy to co się przed chwilą stało było prawdopodobne? A może to tylko Cory'ego poniosła wyobraźnia? Dzięki takim zabiegom jeszcze bardziej wtopiłam się w akcję. Zwłaszcza, że autor w kunsztowny sposób igrał z napięciem. Czasem zagęszczał akcję, sprawiał, że nie mogłam się oderwać, by za chwilę zwolnić i dać odpocząć emocjom.
Jak już wspomniałam powieść ta jest wielopoziomowa. Tuż pod pierwszoplanową, mroczną warstwą sensacyjną, znajdziemy pełną emocji opowieść o dorastaniu i dojrzewaniu, umieszczoną na tle gasnących miasteczek Ameryki lat sześćdziesiątych XX wieku. Bohaterowie przedstawiają sobą wachlarz emocji, są pełnowymiarowi i nieszablonowi.
"Magiczne lata" są jedną z tych powieści, do których wraca się z niemałą nutką wzruszenia. W niezwykły sposób wyzwala w czytelniku wspomnienia dawnych lat, w których świat każdego dnia był wyjątkowy. Czaruje i uwodzi bogatym obyczajowym tłem, zapiera dech mroczną, kryminalną fabułą i przykuwa uwagę niezwykłą narracją. Moim zdaniem jest to genialna i dopracowana do najmniejszych szczegółów, pełna ciepła i mądrości sentymentalna podróż, którą warto odbyć. Osobiście jestem oczarowana i z ogromną przyjemnością powrócę do niej nie raz. Ze swojej strony daję 10/10. I polecam!!!
Książka ta przenosi nas w lata sześćdziesiąte do małego miasteczka Zephyr w Alabamie. Głównym bohaterem jest dwunastoletni Cory. Wiedzie spokojne życie wypełnione rowerowymi rajdami, szkołą, szczekaniem psów i spotkaniami z przyjaciółmi. Pewnego dnia, pomagając ojcu rozwozić mleko, jest światkiem tajemniczego wypadku: w głąb miejscowego jeziora stacza się samochód z...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-20
Wyobraźcie sobie rzeczywistość, w której nie możemy posługiwać się naszym głównym zmysłem- wzrokiem. Twoje oczy osłania opaska, którą zdjąć możesz tylko w bezpiecznym domu. Otacza cię mrok, a uszy atakują dźwięki, które dopiero uczysz się rozróżniać. Pięć lat temu pojawiło się tajemnicze COŚ . Nikt nie wie, co to jest, ani skąd się wzięło. Wiadomo tylko, że wystarczy jedno spojrzenie, by doprowadzić człowieka do ataku przemocy i samobójstwa. Pozostała garstka ocalałych, a wśród nich Malorie z dwojgiem dzieci. Kobieta decyduje się na niebezpieczną podróż rzeką, w kompletnej ciemności, mając nadzieję, że odnajdzie bezpieczny dom. Mimo, że w Stanach Zjednoczonych książka ta została wydana w maju 2014 roku, to w Polsce o "Nie otwieraj oczu" zrobiło się głośno dopiero przy okazji premiery pełnometrażowej ekranizacji wyprodukowanej przez Netflix.
Trochę sceptycznie popatruję na wszelkie listy bestsellerowe i tak też było z "Nie otwieraj oczu". Chwyciłam ją, niewiele oczekując i jakie było moje zdziwienie gdy utonęłam bez reszty. Już od pierwszych rozdziałów książki można zauważyć, że narracja jest prowadzona dwutorowo. Jednocześnie widzimy zmagania Malorie w czasie rzeczywistym oraz retrospekcje sięgające początków apokalipsy. Skrawkami wydzierane informacje powoli układają się w całość, a reszty grozy dopełnia własna wyobraźnia. Ta forma narracji sprawiła, że całą sobą weszłam w ten świat nie pozostając tylko obserwatorem. Stałam się jedną z ocalałych, dokonywałam wyborów i co najważniejsze bałam się. Na samą myśl o życiu w mroku do teraz przechodzą mnie ciarki. Prosty, lecz malowniczy język i wartka fabuła wciągnęła mnie usadawiając w środku akcji. Jednocześnie pozostawiła sporo pola dla wyobraźni, by ta wykraczała poza ramy książki i błądziła po nowym, mrocznym świecie. Kolejnym atutem książki są bohaterowie - zróżnicowani, nieszablonowi, mają dynamiczną osobowość. Jak przez lupę mogłam obserwować zmiany zachodzące w głównej bohaterce, jej rozterki, rozdarcie pomiędzy chęcią pokazania dzieciom prawdziwego świata, a dbaniem o ich bezpieczeństwo, surowość wymuszona instynktem przetrwania.
"Nie otwieraj oczu" zalicza się do gatunku horror/groza, ale czy straszy? Otóż nie do końca. Nie znajdziemy tu opisów krwawych mordów, szaleńca goniącego turystów po lesie czy potworów zjadających ludzinę na deser. W tym wypadku zagrożenia nie da się tak łatwo zidentyfikować. COŚ miesza ludziom w głowach. Istoty? Promieniowanie? Mamy do dyspozycji jedynie teorie. Wiadomo tylko, że to COŚ zabrało człowiekowi jego podstawową broń- zmysł wzroku, wtrącając go do całkiem nowego, groźnego świata, w którym dopiero uczy się funkcjonować. Bezbronność, ciągły lęk, wzmożona czujność i świadomość ciągłego zagrożenia sprawiły, że chwilami naprawdę się bałam.
Jako, że jestem istotą ciekawską, krótko po przeczytaniu książki postanowiłam sięgnąć po ekranizację. Nie oczekiwałam zbyt wiele i nawet nie czuję się nadmiernie rozczarowana. Scenariusz filmu zasięgnął z książki jedynie szkielet fabuły, twórcy wypełnili go swobodnie kreatywną, sztucznie udramatyzowaną treścią zmieniając całość pod modłę dobrze sprzedającego się filmu. Mamy dobrą obsadę, mamy romans, tragedię, walki, karambole, ale niewiele ma to wspólnego z pierwotną opowieścią. Z drugiej strony cieszę się, że ten szablonowy, mocno wypromowany film sprawił, że książka Josha Malermana trafiła na polski rynek.
Podsumowując. "Nie otwieraj oczu"jest książką, którą docenią miłośnicy nieoczywistej literatury grozy oraz postapo. Choć brakuje jej trochę do mistrzów gatunku, to trzyma dobry poziom i szybko się ją czyta. Jedyne co mogę zarzucić fabule to brak crescendo przy końcu, ale to już oceńcie sami ;)
Z mojej strony polecam i subiektywnie daję 6,5/10.
Wyobraźcie sobie rzeczywistość, w której nie możemy posługiwać się naszym głównym zmysłem- wzrokiem. Twoje oczy osłania opaska, którą zdjąć możesz tylko w bezpiecznym domu. Otacza cię mrok, a uszy atakują dźwięki, które dopiero uczysz się rozróżniać. Pięć lat temu pojawiło się tajemnicze COŚ . Nikt nie wie, co to jest, ani skąd się wzięło. Wiadomo tylko, że wystarczy jedno...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-10-27
Cykl "Dobre Myśli" nieoficjalnie zwany "Milaczkami" składa się z 4 tomów, z których pierwszy wydany był, aż 10 lat temu. We wrześniu miała miejsce premiera ostatniego z nich "Nie Ma Jak u Mamy" i dzięki temu cały cykl doznał czytelniczej reaktywacji. Główną bohaterką jest Milenka, dziewczyna około trzydziestki, która nieustępliwie szuka wielkiej miłości. Ta niezwykle sympatyczna kobieta ma skłonności do marzeń, roztrzepania i popadania w tarapaty. Na jej, już zagmatwaną codzienność ma także niemały wpływ frywolna, młoda duchem, bogata ciotka Zofia (lat ok. 65) oraz 7 letnia, sprytna, inteligentna sąsiadka Zuzanna zwana(nie bez przyczyny)-Bachor. Milaczek, Panny Roztropne i Nie Ma Jak u Mamy odnoszą się bezpośrednio do losów Milenki, natomiast tom Szczęście Pachnące Wanilią jest opowieścią dziejącą się trochę obok. Wszystkie w niesamowity, ciepły, kobiecy sposób podnoszą na duchu i rozbawiają do łez.
Była to moja pierwsza przygoda z twórczością Magdaleny Witkiewicz i myślę, że nie ostatnia. Początkowo trochę sceptycznie sięgnęłam po lekko cukierkowo wyglądającego "Milaczka", ale szybko wpadłam po uszy. Już po kilku stronach rozparłam się wygodnie i z uśmiechem na ustach zaczytywałam w kolejnych rozdziałach. Oj, jak mi było dobrze... Z miejsca polubiłam Milenkę za jej niewinność, prostotę, otwartość, impulsywność i tę niesamowitą umiejętność wpadania w tarapaty. Tak bardzo przypominała mi jedną z koleżanek, że w mojej wyobraźni przybrała niemal jej twarz :). Czytając o wszystkich przygodach i wpadkach, powoli i nieuchronnie poddawałam się urokowi roztaczanemu przez autorkę. Nie przeszkadzało mi, że historia jest nieco przewidywalna, a postaci ciut szablonowe. Wartka akcja, duża dawka humoru i niesamowite pokłady dobrej energii sprawiały, że czułam się coraz lepiej, a chwilami wybuchałam głośnym, niepohamowanym śmiechem. Oj jakie to było odprężające...Tego potrzebowałam!
Cykl "Dobre Myśli' jest jak plasterek na duszę, idealny na wszelkie, jesienne zawirowania. Zawiera w sobie ogrom dobrej energii, rozbawia i niesamowicie podnosi na duchu, jednocześnie nie będąc cukierkową powiastką. Choć moim zdaniem tomy są trochę nierówne (1 i 2 oceniam trochę wyżej niż 3 i 4 ) to całości daję mocne 7/10. :)
Cykl "Dobre Myśli" nieoficjalnie zwany "Milaczkami" składa się z 4 tomów, z których pierwszy wydany był, aż 10 lat temu. We wrześniu miała miejsce premiera ostatniego z nich "Nie Ma Jak u Mamy" i dzięki temu cały cykl doznał czytelniczej reaktywacji. Główną bohaterką jest Milenka, dziewczyna około trzydziestki, która nieustępliwie szuka wielkiej miłości. Ta niezwykle...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-10-23
Cykl "Dobre Myśli" nieoficjalnie zwany "Milaczkami" składa się z 4 tomów, z których pierwszy wydany był, aż 10 lat temu. We wrześniu miała miejsce premiera ostatniego z nich "Nie Ma Jak u Mamy" i dzięki temu cały cykl doznał czytelniczej reaktywacji. Główną bohaterką jest Milenka, dziewczyna około trzydziestki, która nieustępliwie szuka wielkiej miłości. Ta niezwykle sympatyczna kobieta ma skłonności do marzeń, roztrzepania i popadania w tarapaty. Na jej, już zagmatwaną codzienność ma także niemały wpływ frywolna, młoda duchem, bogata ciotka Zofia (lat ok. 65) oraz 7 letnia, sprytna, inteligentna sąsiadka Zuzanna zwana(nie bez przyczyny)-Bachor. Milaczek, Panny Roztropne i Nie Ma Jak u Mamy odnoszą się bezpośrednio do losów Milenki, natomiast tom Szczęście Pachnące Wanilią jest opowieścią dziejącą się trochę obok. Wszystkie w niesamowity, ciepły, kobiecy sposób podnoszą na duchu i rozbawiają do łez.
Była to moja pierwsza przygoda z twórczością Magdaleny Witkiewicz i myślę, że nie ostatnia. Początkowo trochę sceptycznie sięgnęłam po lekko cukierkowo wyglądającego "Milaczka", ale szybko wpadłam po uszy. Już po kilku stronach rozparłam się wygodnie i z uśmiechem na ustach zaczytywałam w kolejnych rozdziałach. Oj, jak mi było dobrze... Z miejsca polubiłam Milenkę za jej niewinność, prostotę, otwartość, impulsywność i tę niesamowitą umiejętność wpadania w tarapaty. Tak bardzo przypominała mi jedną z koleżanek, że w mojej wyobraźni przybrała niemal jej twarz :). Czytając o wszystkich przygodach i wpadkach, powoli i nieuchronnie poddawałam się urokowi roztaczanemu przez autorkę. Nie przeszkadzało mi, że historia jest nieco przewidywalna, a postaci ciut szablonowe. Wartka akcja, duża dawka humoru i niesamowite pokłady dobrej energii sprawiały, że czułam się coraz lepiej, a chwilami wybuchałam głośnym, niepohamowanym śmiechem. Oj jakie to było odprężające...Tego potrzebowałam!
Cykl "Dobre Myśli' jest jak plasterek na duszę, idealny na wszelkie, jesienne zawirowania. Zawiera w sobie ogrom dobrej energii, rozbawia i niesamowicie podnosi na duchu, jednocześnie nie będąc cukierkową powiastką. Choć moim zdaniem tomy są trochę nierówne (1 i 2 oceniam trochę wyżej niż 3 i 4 ) to całości daję mocne 7/10. :)
Cykl "Dobre Myśli" nieoficjalnie zwany "Milaczkami" składa się z 4 tomów, z których pierwszy wydany był, aż 10 lat temu. We wrześniu miała miejsce premiera ostatniego z nich "Nie Ma Jak u Mamy" i dzięki temu cały cykl doznał czytelniczej reaktywacji. Główną bohaterką jest Milenka, dziewczyna około trzydziestki, która nieustępliwie szuka wielkiej miłości. Ta niezwykle...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-10-23
Cykl "Dobre Myśli" nieoficjalnie zwany "Milaczkami" składa się z 4 tomów, z których pierwszy wydany był, aż 10 lat temu. We wrześniu miała miejsce premiera ostatniego z nich "Nie Ma Jak u Mamy" i dzięki temu cały cykl doznał czytelniczej reaktywacji. Główną bohaterką jest Milenka, dziewczyna około trzydziestki, która nieustępliwie szuka wielkiej miłości. Ta niezwykle sympatyczna kobieta ma skłonności do marzeń, roztrzepania i popadania w tarapaty. Na jej, już zagmatwaną codzienność ma także niemały wpływ frywolna, młoda duchem, bogata ciotka Zofia (lat ok. 65) oraz 7 letnia, sprytna, inteligentna sąsiadka Zuzanna zwana(nie bez przyczyny)-Bachor. Milaczek, Panny Roztropne i Nie Ma Jak u Mamy odnoszą się bezpośrednio do losów Milenki, natomiast tom Szczęście Pachnące Wanilią jest opowieścią dziejącą się trochę obok. Wszystkie w niesamowity, ciepły, kobiecy sposób podnoszą na duchu i rozbawiają do łez.
Była to moja pierwsza przygoda z twórczością Magdaleny Witkiewicz i myślę, że nie ostatnia. Początkowo trochę sceptycznie sięgnęłam po lekko cukierkowo wyglądającego "Milaczka", ale szybko wpadłam po uszy. Już po kilku stronach rozparłam się wygodnie i z uśmiechem na ustach zaczytywałam w kolejnych rozdziałach. Oj, jak mi było dobrze... Z miejsca polubiłam Milenkę za jej niewinność, prostotę, otwartość, impulsywność i tę niesamowitą umiejętność wpadania w tarapaty. Tak bardzo przypominała mi jedną z koleżanek, że w mojej wyobraźni przybrała niemal jej twarz :). Czytając o wszystkich przygodach i wpadkach, powoli i nieuchronnie poddawałam się urokowi roztaczanemu przez autorkę. Nie przeszkadzało mi, że historia jest nieco przewidywalna, a postaci ciut szablonowe. Wartka akcja, duża dawka humoru i niesamowite pokłady dobrej energii sprawiały, że czułam się coraz lepiej, a chwilami wybuchałam głośnym, niepohamowanym śmiechem. Oj jakie to było odprężające...Tego potrzebowałam!
Cykl "Dobre Myśli' jest jak plasterek na duszę, idealny na wszelkie, jesienne zawirowania. Zawiera w sobie ogrom dobrej energii, rozbawia i niesamowicie podnosi na duchu, jednocześnie nie będąc cukierkową powiastką. Choć moim zdaniem tomy są trochę nierówne (1 i 2 oceniam trochę wyżej niż 3 i 4 ) to całości daję mocne 7/10. :)
Cykl "Dobre Myśli" nieoficjalnie zwany "Milaczkami" składa się z 4 tomów, z których pierwszy wydany był, aż 10 lat temu. We wrześniu miała miejsce premiera ostatniego z nich "Nie Ma Jak u Mamy" i dzięki temu cały cykl doznał czytelniczej reaktywacji. Główną bohaterką jest Milenka, dziewczyna około trzydziestki, która nieustępliwie szuka wielkiej miłości. Ta niezwykle...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-10-22
Cykl "Pan Lodowego Ogrodu" składa się z czterech tomów. Pierwszy z nich został wydany w 2005 roku i zdobył wszystkie ważniejsze nagrody w polskiej fantastyce: Nagrodę im. Janusza A. Zajdla, Śląkfę, Nautilusa i Sfinksa. Kolejne części wydawane w ok 2 letnich odstępach (2007r, 2009r i 2012r.). Również kolejne tomy zdobywały uznanie czytelników - oraz kolejne nagrody lub nominacje. Główny bohater, Vuko Drakkainen, wyposażony w zdobycze najnowszej techniki, czyniące z niego prawie nadczłowieka, zostaje wysłany z misją ratunkową na obcą planetę zwaną Midgaard. Zadania ma tylko dwa: sprowadzić naukowców na Ziemię oraz posprzątać ewentualny bałagan, nie ingerując przy tym w rozwój i kulturę planety. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Vuko trafia w sam środek wojny bogów, gdzie odwieczne prawa zostały złamane, a magia staje się kartą przetargową. Równolegle śledzimy losy następcy Tygrysiego Tronu, który pobiera wszechstronne nauki na dworze swojego ojca. Chłopiec, z czasem staje się mężczyzną, obserwuje zmiany zachodzące wśród poddanych i jest świadkiem przewrotu podczas, którego wszystko co kochał zostaje zniszczone. Od tej chwili musi podążyć za swym przeznaczeniem przez ogarnięty wojną domową kraj.
Już od pierwszych rozdziałów czułam, że "Pan Lodowego Ogrodu" jest fantastyką większego kalibru. Fantastyką przez duże ,,F", która (nie boję się przyznać) jest skrojona na miarę światową. Ale od początku. Razem z głównym bohaterem zostałam wrzucona do nowego, nieznanego świata, który wraz z kolejnymi stronami rozrasta się, by wreszcie ukazać mi swój ogrom i różnorodność. Nie jest to tylko kraina, w której rozwija się akcja. O, nie! Dostałam świat niezwykle dopracowany geograficznie, zróżnicowany kulturowo i mitologicznie, przepełniony wyjątkową florą i fauną, i okraszony magią. Z rozdziawioną paszczą przypatrywałam się otoczeniu i wraz z Vuko uczyłam się żyć w nowych realiach. Midgaard zamieszkują humadoidalne istoty tworzące charakterystyczne, rozbudowane nacje, takie jak: jowialni, waleczni i honorowi Ludzie Ziemi Ognia; podstępni i bezwzględni Ludzie Węże, czy dyplomatyczni Kireneni, a każda z nich posiada własną kulturę, język, wierzenia, zwyczaje czy historię. Wow! Co za tym idzie spotkałam wielu bohaterów, a każdy z nich, był na swój sposób charakterystyczny i nieszablonowy. Autor zadbał, by jego postaci były dynamiczne i niesztampowe. Z miejsca polubiłam Vuko z jego przekąsem, chorwackimi przekleństwami i żołnierskim podejściem oraz Terkeja/Filara inteligentnego, skrytego taktyka.
Kolejnym, ogromnym atutem tej powieści jest fabuła, która to przyspiesza, to zwalnia umiejętnie grając napięciem i przykuwając uwagę. W pierwszym tomie akcja toczy się wartko, dzięki czemu poznawałam świat nieco w biegu, trochę "na czuja" i intuicyjnie, ale za to nie czułam się przytłoczona nadmiarem informacji. Drugi i trzeci tom trochę zwalnia i dynamika ustępuje miejsca złożoności wątków, pozwoliło mi to zgłębić wiedzę i przyjrzeć się intrygom. Zmienia się również nastrój, wyraźnie odczuwałam jak nad światem zawisa groźba zniszczenia, atmosfera gęstnieje, a czas na działanie niebezpiecznie się kończy. W czwartym tomie akcja rusza z kopyta i do samego końca gna nie pozostawiając chwili na wytchnienie. Zakończenia nie będę Wam zdradzać ;) Powiem tylko tyle, że wgniotło mnie w kanapę, pozostawiło w niemałej rozsypce i przez kilka dni walczyłam z kacem książkowym. Mimo to było takie jak lubię: emocjonujące i nie cukierkowe. WOW! Czegoś takiego się nie spodziewałam!
Moi drodzy, "Pan Lodowego Ogrodu" jest powieścią, która moim zdaniem, ma ogromne szanse wpisać się do kanonu fantastyki światowej. Autor tworzył tę powieść ponad 7 lat (tyle minęło od premiery 1 do 4 tomu), dopracowywał, pieścił, aż wydał na rynek czytelniczy (co tu ukrywać) kawał dobrej, soczystej fantastyki, osadzonej w rozległym, barwnym, bogatym i spójnym uniwersum. Wiem, że nie raz jeszcze wrócę do Midgaardu, by przeżyć z Vuko tę przygodę jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze... A tymczasem daję 10/10 i gorąco polecam!
Cykl "Pan Lodowego Ogrodu" składa się z czterech tomów. Pierwszy z nich został wydany w 2005 roku i zdobył wszystkie ważniejsze nagrody w polskiej fantastyce: Nagrodę im. Janusza A. Zajdla, Śląkfę, Nautilusa i Sfinksa. Kolejne części wydawane w ok 2 letnich odstępach (2007r, 2009r i 2012r.). Również kolejne tomy zdobywały uznanie czytelników - oraz kolejne nagrody lub...
więcej mniej Pokaż mimo to
Chciałabym opowiedzieć Wam o niezwykłej historii, która nie tak dawno miała swoją premierę na polskim rynku. Historii kobiecej, ciepłej i nasyconej emocjami.
Firefly Lane to nazwa alei, przy której mieszkają dwie nastolatki. Tak różne, jak tylko można sobie wyobrazić. Ambitna i piękna- Tully i wycofana, inteligentna- Kate. Tak odmienne, ale łączy je silna potrzeba akceptacji i głęboka samotność. Nim miną wakacje stają się nierozłącznymi przyjaciółkami na lata. Budują swoje dorosłe życia, będąc dla siebie podporami. Ich przyjaźń jest wystawiona wielokrotnie na próby, przechodzi liczne sztormy, a one wciąż nie zatracając siebie trwają. I gdy już myślą, że nic im nie jest straszne, jeden akt zdrady rujnuje ich relacje, wystawiając odwagę i więź kobiet na ostateczną próbę.
Początkowo do Kristin Hannah podchodziłam sceptyczne jak do każdej poczytnej i słynnej autorki literatury pięknej. Po przeczytaniu „Wielkiej samotności” zmieniłam zdanie. Oj jak mnie ta książka oczarowała! „Odległe brzegi” natomiast nie porwały mnie ze sobą. Z wielką nadzieją podeszłam do „Firefly lane” i nie zawiodłam się. Tym razem autorka z niezwykłym kunsztem snuje opowieść o budowaniu więzi, jej ewolucji, dojrzewaniu. Czytelnik przygląda się, jak z dziecięcej przyjaźni powoli przeradza się w silny filar, podpierający życia Kate i Tully. Nie jest łatwo, same bohaterki bardzo różnią się od siebie, co wystawia ich relację na ogromne próby. Postaci zarówno pierwszo, jak i drugoplanowe zostały świetnie wyrysowane, głębokie, nieszablonowe, aż chce się je polubić. Fabuła płynie równym tempem, zbudowana chronologicznie, bez dużych skoków czasowych czy częstych retrospekcji co bardzo lubię w tego typu powieściach. Mocno wysycona uczuciami, lecz nie przekoloryzowana. Historia powoli wchłania czytelnika, przywiązuje do siebie i nie wiadomo kiedy jesteśmy emocjonalnie spleceni z przeżyciami bohaterek. Sama wielokrotnie uroniłam łezkę czy z niedowierzania burknęłam pod nosem cos niecenzuralnego. Oj mocno mnie ta powieść sponiewierała i długo musiałam wychodzić spod jej wpływu. Jeszcze nie miałam okazji zabrać się za serial. Bardzo bym chciała, żeby był równie dobry, jak pierwowzór książkowy.
Podsumowując. „Firefly lane” to piękna opowieść o przyjaźni trudnej i silnej, o dwóch niezwykłych kobietach będących dla siebie podporą i lustrem. Powieść trafiająca głębiej, poruszająca, niewyidealizowana. Dla mnie mocne 9/10! Wow! Polecam :)
Chciałabym opowiedzieć Wam o niezwykłej historii, która nie tak dawno miała swoją premierę na polskim rynku. Historii kobiecej, ciepłej i nasyconej emocjami.
więcej Pokaż mimo toFirefly Lane to nazwa alei, przy której mieszkają dwie nastolatki. Tak różne, jak tylko można sobie wyobrazić. Ambitna i piękna- Tully i wycofana, inteligentna- Kate. Tak odmienne, ale łączy je silna potrzeba...