-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1147
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać395
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2022-04-19
2022-12-01
𝗠𝗼𝘁𝘆𝗹 𝘄 𝗽𝘂ł𝗮𝗽𝗰𝗲
„𝑁𝑎𝑗𝑔𝑜𝑟𝑠𝑧𝑦 𝑏ó𝑙 𝑤 ż𝑦𝑐𝑖𝑢 𝑡𝑜 𝑡𝑒𝑛, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦𝑚 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑜ż𝑒𝑠𝑧 𝑠𝑖ę 𝑧 𝑛𝑖𝑘𝑖𝑚 𝑝𝑜𝑑𝑧𝑖𝑒𝑙𝑖ć, 𝑏𝑜 𝑐𝑖, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦𝑚 𝑚𝑜ż𝑒𝑠𝑧 𝑜 𝑛𝑖𝑚 𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒𝑑𝑧𝑖𝑒ć, 𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑟𝑜𝑧𝑢𝑚𝑖𝑒𝑗ą, 𝑎 𝑡𝑦𝑚, 𝑘𝑡ó𝑟𝑧𝑦 𝑚𝑜𝑔𝑙𝑖𝑏𝑦 𝑧𝑟𝑜𝑧𝑢𝑚𝑖𝑒ć, 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑜ż𝑒𝑠𝑧 𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒𝑑𝑧𝑖𝑒ć.” – Kazimierz Matan
Każdy, kto poniósł dotkliwą stratę i obwinia o to kogoś innego, ma ochotę, żeby ta osoba poniosła za to karę. Cierpiała tak samo, jak my, ale czy jeden przypadkowy zły czyn, może być powodem, by skazać innego człowieka na śmierć.
Często za różnego rodzaju wykroczenia ludzie nie ponoszą kary, bo aparat sprawiedliwości ograniczony jest przepisami, czasem układami, a osoby pokrzywdzone są pozostawione samym sobie. Pytanie tylko, czy ktoś, kto nieświadomie wyrządził krzywdę komuś innemu, zasługuje na śmierć. Zazwyczaj są porządnymi obywatelami, dobrymi ludźmi, którzy wspierają innych i służą pomocą, ale ten jeden jedyny raz, czasem nawet nieświadomie zrobili coś, co wywróciło komuś innemu życie do góry nogami. Pokrzywdzona osoba, własnymi rękami nie może dokonać zemsty, gdyż znalazłaby się na początku listy podejrzanych, ale jeśli zrobi to ktoś inny, nikt nie połączy go z ofiarą, będzie to zbrodnia doskonała. Niestety każda usługa ma swoją cenę, trzeba się odwdzięczyć i zabić kogoś innego. Czy wystarczy tej nienawiści, jaką żywi się do swojego krzywdziciela, by zabić kogoś innego, pomimo że nie zrobił nam nic złego?
Szymon Trojanowski, ceniony psycholog od dzieciństwa uzależniony był od matki, która kontrolowała wszystko, co on robił, z kim się spotykał, z kim nawiązywał bliskie relacje. Nie pozwalała mu żyć po swojemu, narzucała mu swoje zdanie i swoją obecność. Nawet teraz w pracy jest jego asystentką. Mężczyzna ma już dość wiecznego wtrącania się w jego życie i rozważa możliwości uwolnienia się od matki.
Zawsze odkąd pamiętał, osaczała go i wcale nie jest pewien, czy tę chorą nadopiekuńczość wyzwoliło w niej jego porwanie, gdy był niemowlęciem, czy po prostu zawsze taka była. Z powieści stopniowo można dowiedzieć się, jak koszmarne było dzieciństwo Szymona. Pozbawiony przyjaciół, wpędzany w kompleksy, kontrolowany na każdym kroku, a wszystkie ograniczenia, jakie mu matka narzucała, tłumaczyła jego dobrem i bezpieczeństwem. Podobnie tłamsiła także swego męża, który stał się bezwolnym narzędziem w jej ręku.
Kolejni bohaterowie pojawiający się w powieści, dyszą chęcią zemsty i chcą się odpłacić swoim domniemanym krzywdzicielom. Gdy te osoby są na granicy obłędu i nie potrafią już poradzić sobie z poniesioną stratą, wtedy wkracza ktoś, kto ten żal, poczucie krzywdy i chęć zemsty, chce pomóc im przekuć w czyn. "𝑊𝑖𝑒𝑚, ż𝑒 𝑇𝑤𝑜𝑗𝑎 𝑛𝑖𝑒𝑛𝑎𝑤𝑖ść 𝑟𝑜𝑧𝑠𝑎𝑑𝑧𝑎 𝐶𝑖ę 𝑘𝑎ż𝑑𝑒𝑔𝑜 𝑑𝑛𝑖𝑎, 𝑑𝑙𝑎𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑝𝑜𝑚𝑜𝑔ę 𝐶𝑖 𝑢𝑠𝑢𝑛ąć 𝑜𝑏𝑖𝑒𝑘𝑡 𝑇𝑤𝑜𝑗𝑒𝑗 𝑧ł𝑜ś𝑐𝑖, 𝑓𝑟𝑢𝑠𝑡𝑟𝑎𝑐𝑗𝑖 𝑖 𝑢𝑝𝑜𝑘𝑜𝑟𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎. [...] 𝑇𝑦 𝑡𝑒ż 𝑘𝑜𝑚𝑢ś 𝑏ę𝑑𝑧𝑖𝑒𝑠𝑧 𝑚𝑢𝑠𝑖𝑎ł 𝑝𝑜𝑚ó𝑐. 𝑊 𝑡𝑒𝑛 𝑠𝑎𝑚 𝑠𝑝𝑜𝑠ó𝑏". Kto wysyła załamanym ludziom te listy i skąd wie, że chcieliby wymierzyć karę osobom, które je skrzywdziły? Kto ma tak wypaczony umysł, by wciągać zrozpaczonych ludzi w swoją pokręconą grę, wykorzystując przy tym zasadę wzajemności?
Pierwsza osoba, która godzi się na ten układ, uruchamia zaplanowany ciąg morderstw. Ogarnięci chęcią zemsty ludzie sami stają się ofiarami w ręku psychopaty, który przy ich pomocy wymierza rzekomą sprawiedliwość. Gdy niedoszłą ofiarą pada znana lekarka, siostra policjanta, a potem ktoś ponownie próbuje pozbawić jej życia, zostaje uruchomione śledztwo. Wszystkie tropy zaczynają prowadzić do gabinetu Szymona.
Luźne nici opowieści, na pozór porwane na kawałki, pod koniec okazują się jedną całością, pochodzącą z jednego kłębka, powoli splatającą się w jedną całość i tworzącą jednolity obraz. Nic tak naprawdę nie dzieje się tu przypadkowo, chociaż na początku można odnieść takie wrażenie. Każda postać, każde zdarzenie jest tu po coś i ma znaczenie dla fabuły, chociaż momentami wydawało mi się, że istnieje w tym wszystkim jakaś powtarzalność. Wszystkie występujące w powieści osoby były po przejściach, zaślepione chęcią zemsty, zamknięte w swoich dramatach jak w skorupie, której nic nie jest w stanie przebić. Nie doszukałam się tu ani jednego pozytywnego bohatera, żadnego z nich nie polubiłam. Szczególną antypatię wywołał we mnie Szymon, który z racji wykonywanego zawodu powinien doskonale znać się na technikach manipulacji, a nie potrafił wyzwolić się spod wpływu toksycznej matki, która jest wszechobecna w jego życiu i systematycznie je niszczy. Aneta Trojanowska natomiast to osoba, która nie znosi sprzeciwu, musi być tak, jak sobie zaplanowała, nie uznaje żadnych odstępstw. Jej bliska relacja i kontrolująca postawa nie ma nic wspólnego z normalnością. Nie da się jej współczuć. Nawet tego, że lata temu zostało uprowadzone jej dziecko i chociaż taka utrata chyba jest najgorszym, co może spotkać matkę, to i tak nie da się tym wytłumaczyć jej postępowania.
„Zasada wzajemności” nie epatuje co prawda brutalnością opisywanych zdarzeń, ale mroczna atmosfera wywołuje gęsią skórkę. Jej fabuła zmusza też do kilku refleksji. Nie należy kierować się w życiu nienawiścią i chęcią zemsty, chociaż ludzie, którzy nas skrzywdzili, zasługują w naszym pojęciu na zapłatę, to dopiero wybaczenie przyniesie upragnione ukojenie. Zemsta wcale nie będzie nagrodą, przysporzy tylko dodatkowych cierpień. Co mi się w tej książce najbardziej podobało to budowanie napięcia i wzbudzanie ciekawości, jak potoczy się dalej ta historia i kto jest winowajcą. Mimo że pod koniec domyślałam się już, kto i dlaczego, to i tak nie zepsuło mi to przyjemności z lektury. I jeszcze jeden wniosek, który nasuwa się na koniec, że psychologowie to także ludzie i potrzebują pomocy.
„𝑈𝑓𝑎𝑗 𝑠𝑤𝑜𝑗𝑒𝑗 𝑖𝑛𝑡𝑢𝑖𝑐𝑗𝑖, 𝑛𝑎𝑤𝑒𝑡 𝑔𝑑𝑦 𝑝𝑜𝑑𝑝𝑜𝑤𝑖𝑎𝑑𝑎 𝑎𝑏𝑠𝑢𝑟𝑑𝑎𝑙𝑛𝑒 𝑝𝑜𝑚𝑦𝑠ł𝑦”.
Dziękuję autorce Agnieszce Peszek za egzemplarz książki do recenzji i wspaniałą dedykację.
𝗠𝗼𝘁𝘆𝗹 𝘄 𝗽𝘂ł𝗮𝗽𝗰𝗲
„𝑁𝑎𝑗𝑔𝑜𝑟𝑠𝑧𝑦 𝑏ó𝑙 𝑤 ż𝑦𝑐𝑖𝑢 𝑡𝑜 𝑡𝑒𝑛, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦𝑚 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑜ż𝑒𝑠𝑧 𝑠𝑖ę 𝑧 𝑛𝑖𝑘𝑖𝑚 𝑝𝑜𝑑𝑧𝑖𝑒𝑙𝑖ć, 𝑏𝑜 𝑐𝑖, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦𝑚 𝑚𝑜ż𝑒𝑠𝑧 𝑜 𝑛𝑖𝑚 𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒𝑑𝑧𝑖𝑒ć, 𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑟𝑜𝑧𝑢𝑚𝑖𝑒𝑗ą, 𝑎 𝑡𝑦𝑚, 𝑘𝑡ó𝑟𝑧𝑦 𝑚𝑜𝑔𝑙𝑖𝑏𝑦 𝑧𝑟𝑜𝑧𝑢𝑚𝑖𝑒ć, 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑜ż𝑒𝑠𝑧 𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒𝑑𝑧𝑖𝑒ć.” – Kazimierz Matan
Każdy, kto poniósł dotkliwą stratę i obwinia o to kogoś innego, ma ochotę, żeby ta osoba poniosła za to karę. Cierpiała tak samo, jak my, ale czy jeden...
2022-09-28
TO NIE BYŁ FILM
„Ach, chciałbym sobie postrzelać, wiesz, do dziewczyn na ulicy, w biały dzień, teraz. Nie do zwykłych dziewczyn, ale do tych najpiękniejszych, chciałbym patrzeć im w oczy, jak umierają i więdną”. Myslovitz
Każde z Was ma zapewne swoich ulubionych autorów, po których książki sięga w ciemno. Ja też takich mam. Teraz do mojego prywatnego podium dołączył kolejny autor i żałuję, że po jego książki nie sięgnęłam już dużo wcześniej, ale to nic straconego, bo zawsze przecież mogę to nadrobić. Na temat jego twórczości naczytałam się sporo pozytywnych opinii, a że z natury jestem niedowiarkiem, zazwyczaj wszystko muszę sprawdzić sama. Nie żałuję ani jednej chwili spędzonej z tą książką. Jestem tak usatysfakcjonowana jej lekturą, jak już dawno nie byłam. Wszystko w niej mi się podobało. Styl pisania autora, jego niezwykłe poczucie humoru, bardzo ciekawa zagadka kryminalna i intrygujące bohaterki, zwłaszcza policjantka z trudną przeszłością, która zyskuje dopiero przy bliższym poznaniu. Iga to kobieta z charakterem niczym brzytwa. Cieszy się uznaniem przełożonych i kolegów, bo ma profesjonalne podejście do prowadzonych spraw i jest całkowicie oddana swojej pracy. Oj tak Michał Śmielak zdecydowanie dołączył do moich ulubionych autorów.
Czy śmierć puka trzy razy i należy jej otworzyć? Sześć siedemnastoletnich dziewczyn z bogatych domów bawi się w odprawienie rytuału wywołania ducha Krwawej Mery, a potem wszystkie po kolei zostają uprowadzone w środku nocy z własnych domów na strzeżonych osiedlach. Porywacz jest sprytny, nie pozostawia śladów, zawodzą też systemy ochrony. Nikt nie żąda okupu, zrozpaczeni rodzice odchodzą od zmysłów, a media zwęszyły w sprawie możliwość zwiększenia oglądalności i nakręcają spiralę strachu, nazywając porywacza Postrachem. W końcu jednak porywacz popełnia błąd i wpada w ręce policji. Ten jednak uparcie milczy i nie przyznaje się do winy.
Maciek i Borys prowadzą dobrze prosperujący, lecz nie do końca legalny biznes, pomagając skrzywdzonym, wymierzyć sprawiedliwość, gdy zawodzi prawo. Tym razem wynajmują ich rodzice porwanych dziewczyn, bo chcą w swoje ręce dostać Postracha, nie wierząc, że sąd wymierzy mu zasłużoną karę. Pragną odzyskać swoje córki i sądzą, że tylko w ten sposób wyciągną od sprawcy informację, o miejscu ich ukrycia. Niestety świetnie opracowany plan zawodzi i Igor Grabski nazwany Postrachem znika, chociaż cały czas twierdził, że jest niewinny.
Mija rok, a Postrach znów atakuje. Do rozwiązania sprawy zostaje powołana specjalna grupa śledcza, na czele z komisarzem Murawskim, któremu już raz udało się ująć Postracha. Pomaga mu w tym podkomisarz Iga Ziemna, dla której dawne kontakty z komisarzem nie są miłym wspomnieniem, lecz złapanie Postracha jest dla niej sprawą priorytetową, więc odkłada na bok swoją awersję do Murawskiego, chociaż nie czuje się w tym układzie dobrze. Od tej chwili rozpoczyna się mordercza rozgrywka pomiędzy policją a przestępcą, który wciąż jest o krok przed nimi.
„Postrach” to kryminał, na wysokim poziomie, w którym nie brakuje emocji i szybkiego tempa akcji. Świetny styl pisania, okraszony poczuciem humoru autora bardzo mi przypadł do gustu. Fabuła zaskakuje oryginalnością rozwiązań, jest przewrotna, nie nudzi i nie ma większych przestojów. Czytałam ją jednym tchem z wypiekami na twarzy i z ogromnym zaangażowaniem. Autor wykreował sporo postaci i serwuje wiele niespodziewanych wydarzeń. Ta wielowątkowość ma swój niezaprzeczalny urok, bo chociaż wszystko wydaje się zagmatwane i trudne do zrozumienia, to gdy te wszystkie nitki z pozoru niepasujące do siebie się łączą, powstaje niezwykle interesujący obraz.
Muszę przyznać, że Michał Śmielak cały czas wodził mnie za nos. Tu trop, tam ślad, tu rzucone podejrzenie i do tego robił to tak sprytnie, że chociaż sprawcę miałam w zasięgu wzroku, to zagadki kim jest „Postrach” i tak nie udało mi się rozszyfrować. Wszystkie podrzucane tropy i nieoczekiwane zwroty akcji, skutecznie odwracały moją uwagę i jeśli nawet gdzieś z tyłu mojej głowy rodziło się podejrzenie co do osoby sprawcy, to Śmielak sprytnie zacierał ślady i kluczył tak, że nie sposób było mi skupić się i dojrzeć nawet tego, co miałam tuż przed nosem. Kiedy byłam już całkowicie pewna kto, następował gwałtowny zwrot i zabawa zaczynała się od nowa. Wielowątkowość, spora ilość pojawiających się postaci dodatkowo utrudniało mi to zadanie.
Wartka akcja, niejednoznaczni bohaterowie oraz doskonałe dialogi, to wszystko mi się w książce bardzo podobało. „Postrach” to rozrywka w czystej postaci. Świetnie skrojony kryminał napisany w bardzo dobrym stylu i na wysokim poziomie. Te wtrącane mimochodem uwagi dotyczące naszej rzeczywistości, to istny majstersztyk. Pojawiały się w dialogach, przy okazji różnych rozmów, aż trudno było się nie uśmiechnąć. Michał Śmielak wykazał się przewrotnym sarkastycznym humorem i nie musiał na siłę wciskać do fabuły swoich poglądów, co niektórym autorom się zdarza, a ja tego bardzo w literaturze nie lubię. Jak wygląda rzeczywistość, przecież każdy widzi.
Bardzo dobry kryminał, w którym oprócz świetnej zabawy nie szukałabym na siłę przesłania. Chociaż może jedno maleńkie, znalazłam. To nie dzieciństwo determinuje jacy jesteśmy, to od nas zależy, jacy będziemy. I jak będzie wyglądała nasza przyszłość. Dwie postaci o podobnej przeszłości, a każda poszła inną drogą. Jedno dobrą, drugie złą.
„Puk, puk, puk. Szum, poruszenie, odgłos kroków, ręka na klamce, szczęk zamka, szpara w drzwiach, uśmiech. Przyszła miłość, kochanie, skąpana w wiośnie. Przyszła śmierć, kochanie, skąpana w krwi”.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Initium. Wpis powstał we współpracy z wydawcą, co oznacza, że została kupiona usługa, a nie moje poglądy.
TO NIE BYŁ FILM
„Ach, chciałbym sobie postrzelać, wiesz, do dziewczyn na ulicy, w biały dzień, teraz. Nie do zwykłych dziewczyn, ale do tych najpiękniejszych, chciałbym patrzeć im w oczy, jak umierają i więdną”. Myslovitz
Każde z Was ma zapewne swoich ulubionych autorów, po których książki sięga w ciemno. Ja też takich mam. Teraz do mojego prywatnego podium dołączył...
2022-12-17
𝗖𝘇𝗮𝘀 𝘇𝗮𝗽ł𝗮𝘁𝘆
„𝑅𝑎𝑛𝑎, 𝑔𝑑𝑦 𝑔𝑖𝑛ą 𝑑𝑧𝑖𝑒𝑐𝑖, 𝑟𝑤𝑖𝑒 𝑖 𝑝𝑎𝑙𝑖 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑧 𝑐𝑎ł𝑒 ż𝑦𝑐𝑖𝑒”
Dziś chciałam opowiedzieć Wam o najnowszej powieści Magdaleny Zimniak – Piwnica, która wywarła na mnie niezatarte wrażenie. Co to była za powieść. Zagadki z przeszłości, współczesne problemy bohaterów, rodzinne tajemnice mieszają się tu z wielką historią. Znalazłam w niej także elementy kryminału i horroru. Dla mnie ”Piwnica”, to doskonały koktajl gatunków literackich w najlepszym wydaniu. Koniec wojny, dwie siostry, dwoje dzieci i ich losy precyzyjnie splecione z wątkiem współczesnym, uzupełniają się i splatają w zaskakujący sposób. W tej powieści, jak sądzę każdy znajdzie coś dla siebie i to coś nie pozwoli mu odłożyć książki, aż nie pozna jej zakończenia. Jedyne, co mi przeszkadzało to nawiązania do pandemii, a wszyscy doskonale wiecie, że nie znoszę tego tematu w literaturze. Autorka spokojnie mogła wybrać inny czas akcji, bo dla tej niecodziennej historii, którą stworzyła, nie ma to żadnego znaczenia.
Prolog tej książki jeży włosy na głowie i powoduje ciarki na plecach. „𝑁𝑖𝑒𝑘𝑖𝑒𝑑𝑦 𝑧𝑎𝑝𝑜𝑚𝑖𝑛𝑎𝑚 𝑔𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡𝑒𝑚. 𝐾𝑖𝑚 𝑗𝑒𝑠𝑡𝑒𝑚. 𝐶𝑧𝑎𝑠𝑒𝑚 𝑡𝑘𝑤𝑖ę 𝑤 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑠𝑧ł𝑜ś𝑐𝑖 𝑖 𝑛𝑎 𝑛𝑜𝑤𝑜 𝑝𝑟𝑧𝑒ż𝑦𝑤𝑎𝑚 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜, 𝑐𝑜 𝑑𝑜𝑝𝑟𝑜𝑤𝑎𝑑𝑧𝑖ł𝑜, 𝑚𝑛𝑖𝑒 𝑡𝑢𝑡𝑎𝑗. 𝐼𝑛𝑛𝑦𝑚 𝑟𝑎𝑧𝑒𝑚 𝑜𝑑𝑏𝑖𝑗𝑎𝑚 𝑠𝑖ę 𝑜𝑑 ś𝑐𝑖𝑎𝑛𝑦, 𝑠𝑧𝑎𝑟𝑝𝑖ę. 𝐷𝑢𝑠𝑧ę 𝑠𝑖ę. 𝑍𝑑𝑎𝑟𝑧𝑎 𝑚𝑖 𝑠𝑖ę 𝑤𝑦𝑗ść. 𝐵łą𝑘𝑎𝑚 𝑠𝑖ę 𝑝𝑜 𝑘𝑜𝑟𝑦𝑡𝑎𝑟𝑧𝑎𝑐ℎ 𝑎𝑙𝑏𝑜 𝑠𝑛𝑢𝑗𝑒 𝑝𝑜 𝑠𝑐ℎ𝑜𝑑𝑎𝑐ℎ. 𝑁𝑖𝑒 𝑚𝑜𝑔ę 𝑡𝑦𝑙𝑘𝑜 𝑜𝑝𝑢ś𝑐𝑖ć 𝑏𝑢𝑑𝑦𝑛𝑘𝑢”. Czyja zbłąkana dusza pokutuje w piwnicy spółdzielczego budynku?
Magdalena Zimniak stworzyła niezwykłą historię i poprowadziła ją na dwóch płaszczyznach czasowych. Ta współczesna opowiada o dziwnych wydarzeniach w spółdzielni mieszkaniowej na 3 Maja w Warszawie, gdzie jak wszystko na to wskazuje, straszy. Niecodzienne zdarzenia zawsze mają miejsce, gdy na dyżurze pojawia się dwójka ochroniarzy Rafał i Aneta. Podobne zjawiska miały miejsce ponad czterdzieści lat temu i zostały zażegnane, to dlaczego teraz po tylu latach spokoju, ponownie dzieje się to samo. Aneta i Rafał podejmują swoje prywatne śledztwo, które zaprowadzi ich do lat czterdziestych ubiegłego wieku i do skrzętnie ukrywanych tajemnic rodzinnych. Tę parę oprócz zagadek z przeszłości, połączy coś więcej. Ich dociekliwość, otwiera drzwi do przeszłości, gdy w niewyjaśnionych okolicznościach w 1946 roku bez śladu zaginęła Zofia, prababcia Rafała. Można się jedynie domyślać, że to duch Zosi domaga się sprawiedliwości i godnego pochówku od swojego potomka.
Drugi plan czasowy to rok 1944 – Warszawa, gdy wybuchło powstanie. Wtedy to rozdzielają się ze swymi ukochanymi dwie siostry, ciężarna Irena i Zosia. Mężczyźni ich życia postanowili swoje wybranki chronić za wszelką cenę i organizują im ucieczkę z miasta, ale niestety także wieś po zakończeniu wojny nie jest dla nich bezpieczna i w wyniku splotu tragicznych zdarzeń, dziewczyny będą zmuszone do powrotu. Próbują wraz z dziećmi żyć w niesprzyjających warunkach, być dla siebie wsparciem i wspólnie dzielić trudy wychowywania Basi i Klary.
Czas biegnie, a tajemnica, która jest między siostrami, co raz bardziej im doskwiera, bo nie mogą odkryć jej przed innymi. Dzieci w ich życiu są jak promyk słońca, gdyż Irena już wie, że jej ukochany mąż nie żyje, a po narzeczonym Zosi, słuch zaginął, lecz ona wciąż wierzy, że przeżył i nadal na niego czeka. Warszawa powoli dźwiga się z kolan, chociaż jest jednym wielkim gruzowiskiem. Miasto będzie odbudowywane, ale czy można także odbudować relacje międzyludzkie. Nigdy nie będą takie same podobnie, jak to zrujnowane miasto.
W czasie wojny nic nie jest czarno białe. Po wojnie wszyscy uważali, że każdy Niemiec był winny. Polacy nie byli lepsi skoro wieszali Niemców publicznie, niekoniecznie tych złych na ulicy, robiąc z tego przedstawienie. Dawało to narodowi tymczasowe poczucie zemsty. Niestety podobny los spotykał nie tylko Niemców, ale także tych, którzy byli przeciwni komunizmowi. Wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nic z tym nie robił, nikt się nie sprzeciwiał, każdy wolał pilnować swoich spraw, żeby nie zostać przypadkiem oskarżonym o pomoc zdrajcom, jak nazywano wtedy ludzi z AK, prześladowanych i szykanowanych przez władze PRL-u.
Tajemnice sióstr powoli się ujawniają. Odnajduje się Staszek narzeczony Zosi. Dziewczyna nie posiada się z radości, ale jej szczęście nie trwa długo. Pomimo że chłopak walczył o wolność, dla jednych jest zaplutym karłem reakcji, a dla innych zdrajcą. Dezerterem. Zosia postanawia ukryć ukochanego w piwnicy, budynku, w którym pracuje. Wydaje jej się, że to miejsce będzie wspaniałą kryjówką, oczywiście do momentu, aż coś nie wymyślą, jak wydostać z kraju, w którym nie ma dla nich przyszłości.
Niestety narracja powieści przechyliła się na stronę przeszłości i to ona interesowała mnie najbardziej. Podobnie, jak para głównych bohaterów chciałam się dowiedzieć , co wydarzyło się lata temu i jaką tragedię kryje piwnica w budynku, w którym straszy. Współczesne śledztwo i problemy pary, która je prowadzi jest zaledwie tłem opowieści sprzed lat. Co się wtedy naprawdę stało i jaki to ma związek z Rafałem i Anetą? Odgrzebywanie przeszłości doprowadzi tych dwoje do odkrycia zaskakujących faktów z przeszłości. Niesamowicie zagmatwane losy przodków Rafała mają teraz swoje odzwierciedlenie w teraźniejszości, a chłopak musi się zmierzyć z konsekwencjami ich czynów.
Wątek historyczny jest bardzo dobry i wciągający, trzeba natomiast w skupieniu śledzić współczesne drzewo genealogiczne, bo łatwo się w nim pogubić. Każda strona powieści przynosi nowe rodzinne sekrety, a ich rozwiązanie w końcowym efekcie jest dość zaskakujące.
Wspaniała historia opowiadająca o miłości zazdrości, nienawiści i zdradzie, ale także o nadziei. Chęci zemsty i krzywdach, które swoje korzenie mają w przeszłości. Niegodziwych czynach i skrzętnie skrywanych sekretach. A także jest to opowieść o koszmarze wojny i jej katastrofalnych skutkach. Wojnie, która przyniosła gigantyczne straty materialne, ale także odcisnęła się na psychice milionów osób. „Piwnica” to powieść, o której nie da się zapomnieć i nie tylko z powodu zjawisk paranormalnych, czy tajemnic z przeszłości, ale głownie z powodu oryginalnej fabuły. Jest to świetnie napisana powieść psychologiczna na tle wydarzeń historycznych.
Wojna to straszny czas, który zmienił wszystko. Wielu ludzi straciło swoje życie, dobytek i rodziny. To straszny czas, który w ludziach w większości wyzwalał najgorsze instynkty. Przyjaciel morduje strzałem w plecy męża kobiety, którą pragnie mieć dla siebie. Dzieci wychowują się w innej rodzinie, niż się urodziły, ludzie zmieniają swoją tożsamość, mordują innych w obronie bliskich. Żydzi stają się Niemcami, a Niemcy ratują Polaków, by potem przypłacić to życiem, sąsiad donosi na swojego dobrego sąsiada. Wojna jest straszna i zawsze przegrywa w niej człowiek i nie mogę napisać, że oby nigdy się to nie powtórzyło. Od czasów drugiej wojny światowej na świecie wciąż gdzieś trwają wojny i giną niewinni ludzie. W latach 1945–1983 miało miejsce ponad 150 wojen, w które było zaangażowanych ponad 80 państw. Statystyki pokazują, że rocznie prowadzono 12 konfliktów zbrojnych. Kolejna ze strasznych wojen, wciąż trwa tuż za naszą granicą. Ludzie się nie zmieniają i nie potrafią uczyć się na błędach. Zawsze znajdzie się ktoś, co zechce tego samego co ma ktoś inny i postanowi mu to odebrać.
„𝐶𝑧𝑎𝑠𝑦 𝑠ą 𝑟ó𝑤𝑛𝑖𝑒 𝑠𝑡𝑟𝑎𝑠𝑧𝑛𝑒 𝑗𝑎𝑘 𝑤𝑡𝑒𝑑𝑦, 𝑎𝑙𝑒 𝑖𝑛𝑛𝑒”
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Skarpa Warszawska
𝗖𝘇𝗮𝘀 𝘇𝗮𝗽ł𝗮𝘁𝘆
„𝑅𝑎𝑛𝑎, 𝑔𝑑𝑦 𝑔𝑖𝑛ą 𝑑𝑧𝑖𝑒𝑐𝑖, 𝑟𝑤𝑖𝑒 𝑖 𝑝𝑎𝑙𝑖 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑧 𝑐𝑎ł𝑒 ż𝑦𝑐𝑖𝑒”
Dziś chciałam opowiedzieć Wam o najnowszej powieści Magdaleny Zimniak – Piwnica, która wywarła na mnie niezatarte wrażenie. Co to była za powieść. Zagadki z przeszłości, współczesne problemy bohaterów, rodzinne tajemnice mieszają się tu z wielką historią. Znalazłam w niej także elementy kryminału i...
2022-03-18
ŻYCIE JEST JAK ŻONGLOWANIE GORĄCYMI ZIEMNIAKAMI
[…]nic nie jest dane raz na zawsze. Zwłaszcza relacje. I choćby nie wiadomo jak dobrze funkcjonowały, trzeba o nie dbać”.
Co może wyniknąć z podglądania ptaków przez lornetkę? Ano przypadkiem można, zamiast ciekawego ptaka dostrzec telefon męża, z którego on w pośpiechu wysyła wiadomość. Gdy okazuje się, że SMS, który Gaja niechcący zobaczyła, wcale nie był przeznaczony dla niej, nie ma już wątpliwości, że mąż ma kochankę. Zaskoczona kobieta wszystkiego mogła się spodziewać, ale nie zdrady męża.
"Nie zna piekło straszliwszej furii nad wściekłość zranionej kobiety". Gaja przygotowuje perfekcyjną zemstę na wiarołomnym małżonku. Wiadomo, że wkurzona kobieta posunie się do wszystkiego, nawet do założenia podglądu i podsłuchu w mieszkaniu rywalki. Pomaga jej w tym przyjaciółka zza płotu Matylda. Bezczelna kochanka domyśla się jednak całej intrygi i wspólnie z kochankiem zakładają pułapkę na Gaję, w którą ta nieświadomie wpada.
Gaja będzie zmuszona, by zmienić swoje pozornie poukładane życie. Zdesperowana kobieta, postanawia założyć agencję detektywistyczną. Jest tak zdeterminowana, że nie może jej w tym przeszkodzić nawet brak licencji. Postanawia zatrudnić kogoś, kto ją będzie miał. Osobnicy rodzaju męskiego nie są zainteresowani współpracą z kobietą, więc nie mając innego wyjścia Gaja, zatrudnia jedyną kandydatkę, która się pojawiła w agencji, niemającej o pracy detektywa zielonego pojęcia. Za to Klara ma tupet, żyje na luzie, niczym się nie przejmuje, lubi kłamać, ale przy tym jest bystra i spostrzegawcza. Nieformalnie w agencji pomaga także bojaźliwa i wycofana Matylda. Powstaje niezły team, który wydaje się, że nie ma racji bytu, ale gdzie diabeł nie może, wiadomo babę pośle, a tu są trzy, które na zasadzie przeciwności wspaniale się uzupełniają. Wbrew pozorom razem dają sobie świetnie radę, nawet wytropić mordercę. W tle tej niezwykłej historii pojawia się tajemnicza przeszłość Gai, którą tylko w niewielkim stopniu udało mi się poznać. Sądzę, że więcej szczegółów z jej życia autorka ujawni w kolejnych częściach.
Jestem pod wielkim wrażeniem talentu pisarskiego Katarzyny Gacek. Stworzyła nietuzinkową historię, w której pierwsze skrzypce gra niezwykłe trio, a czytanie o ich przygodach zapewniło mi przednią zabawę. Dziewczyny są naprawdę niesamowite, szalone i nieprzewidywalne. Relacje pomiędzy nimi, momentami wręcz komiczne. Tak lekko i przyjemnie dawno nie czytało mi się żadnej powieści, trudno mi by było przypomnieć sobie kiedy po lekturze książki czułam się tak zadowolona i zrelaksowana. „Pies ogrodnika”, to znakomita komedia kryminalna, która co prawda nie wzbudziła we mnie salw śmiechu, ale zapewniła wspaniałą rozrywkę na najwyższym poziomie. Podobało mi się w niej dosłownie wszystko. Kreacja bohaterów, konstrukcja fabuły, prowadzenie intrygi kryminalnej, inteligentna, zabawna, wciągająca fabuła, świetnie stworzone tło obyczajowe, błyskotliwe dialogi i lekkie pióro autorki. Byłam tak zaabsorbowana lekturą, że nim się obejrzałam, nastąpił koniec. Pociesza mnie jednak fakt, że to początek niezwykłych przygód bohaterek Agencji detektywistycznej Czajka i coś czuję, że będzie się działo, bo że dziewczyny dopiero się rozkręcają, nie mam najmniejszych wątpliwości. „Pies ogrodnika”, to książka, która wciąga niczym rasowy kryminał i bawi niczym najlepsza komedia, bo jest w niej wszystkiego po trochu, ale ta wspaniała mieszanka, ma jedną wadę. Nie można się oderwać od lektury. Czytanie tej książki to gwarancja nieposprzątanego domu i nieugotowanego obiadu. Jak każdy potrzebowałam normalności, dobrych emocji i ta książka mi to zapewniła. Zakończenie zaskakuje i zapowiada kontynuację, której już nie mogę się doczekać.
„Ale jak na złość ich pierwsza sprawa nie miała nic wspólnego ani z rozwodem, ani obserwacją, a już na pewno nie miała nic wspólnego z banałem”.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
ŻYCIE JEST JAK ŻONGLOWANIE GORĄCYMI ZIEMNIAKAMI
[…]nic nie jest dane raz na zawsze. Zwłaszcza relacje. I choćby nie wiadomo jak dobrze funkcjonowały, trzeba o nie dbać”.
Co może wyniknąć z podglądania ptaków przez lornetkę? Ano przypadkiem można, zamiast ciekawego ptaka dostrzec telefon męża, z którego on w pośpiechu wysyła wiadomość. Gdy okazuje się, że SMS, który Gaja...
2022-04-18
WALKA O ZACHOWANIE CZŁOWIECZEŃSTWA
„Nienawiść rujnuje idee, osłabia więzi i otwiera drogę do wojny”.
Aneta Krasińska znana jest już czytelnikom z wielu książek, które napisała. Bohaterowie jej książek są wyraziści i wzbudzają mnóstwo emocji, a jej historie zachęcają do refleksji. Tym razem postanowiła opisać realia łódzkiego getta, które niebyt często ukazywane jest w literaturze. Historia łódzkiego getta jako taka jest mi znana, ale co innego czytać daty i suche fakty, a co innego gdy na tle prawdziwych wydarzeń pojawią się postacie, które poznaje się z imienia i nazwiska z własną historią, z którymi łatwo się utożsamić i przeżywać cały ten koszmar wraz z nimi. Pomimo że to fikcja literacka i fikcyjne postaci, jak na samym początku zastrzega sobie autorka, to niestety ich losy, które stworzyła, nie są ani sielankowe, ani uładzone i nie jedna łza potoczyła się po policzku, i nie jeden raz serce ścisnęło się z bólu i współczucia. Wojna wyzwala w człowieku najgorsze instynkty pozwalające na mordowanie innych z zimną krwią.
Niektórzy z bohaterów powieści, pamiętają jeszcze pierwszą wojnę światową i teraz gdy kraj zaczął się rozwijać, nie chcą nawet słuchać o mobilizacji wojsk niemieckich, mają dość straszenia wojną. Nie chcą wracać do przykrych wspomnień. Łudzą się, że żyją w cywilizowanym świecie i nikt nie pozwoli na to, by tamten dramat się powtórzył, żeby Europa dopuściła do kolejnej wojny, i że żaden rząd nie pozostawi Polski bez wsparcia.
Laura jest zakochana z wzajemnością, zaledwie wczoraj się zaręczyła. Marzy o pięknym ślubie i ma dalekosiężne plany. Pierwszego września podobnie jak cały personel wraz z uczniami, przychodzi do szkoły, by dowiedzieć się, że nie będzie rozpoczęcia roku szkolnego, bo wybuchła wojna. Niemcy napadli na Polskę. Dziewczynie nie mieści się to w głowie. Jeszcze wczoraj planowała wspólne życie z ukochanym mężczyzną, a dziś jest już wojna. Jak to możliwe? Jest młoda, pełna pozytywnych emocji, nie dociera do niej, że stało się coś, co od teraz zmieni wszystko. Trudno jej bowiem zaakceptować fakt, że wojna mogłaby pokrzyżować wszystkie plany, jakie miała. Nie dopuszcza do siebie myśli, że być może tak szybko nie wróci do szkoły, by uczyć dzieci, że być może nigdy to już nie nastąpi.
Ukochany Laury, jest pochodzenia żydowskiego i nie zmieni tego, nawet chrzest i ślub kościelny młodych. Mimo to żyją w miarę spokojnie, mieszkając wraz z rodzicami dziewczyny w ich mieszkaniu i planują powiększenie rodziny. W tym czasie Niemcy realizują swój straszny plan i w najbardziej zaniedbanej dzielnicy Łodzi zakładają getto, zamykając w nim Żydów znajdujących się na terenie miasta. Powoli nadchodzi wiosna, młodzi cieszą się życiem i mają powody do radości, ale jeden wieczór zmieni ich całe dotychczasowe życie. W tamtej chwili Laura traci wszystko, co tak bardzo kochała. Gdy wyrwie się w końcu z marazmu, podejmuje drastyczną decyzję i podążając za mężem, dobrowolnie przekracza bramy getta. Nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji swej decyzji i nie jest świadoma tego co ją tam czeka, tego jak na co dzień wygląda życie w tym miejscu. Wie natomiast jedno, że jej dotychczasowe życie straciło sens, i że chce być tam wraz ze swoim ukochanym.
Laura, która od zawsze kochała dzieci i swój zawód, podejmuje decyzję o tym, żeby uczyć, by choć na mały moment dać dzieciom poczucie normalności. Pomimo jej wielkiego oddania, nie była w stanie jednak ochronić ich przed szerzącymi się okropnościami, wszechobecną śmiercią z głodu, wycieńczenia, chorób i od kul wystrzelonych dla zabawy przez hitlerowców. Chciała pomóc i nie potrafiła postąpić inaczej. Swój zawód traktowała jako służbę na rzecz drugiego człowieka. Nie miała poczucia, że robi coś wielkiego. Po prostu nie widziała innej możliwości, żeby kilkadziesiąt tysięcy dzieci, które z dnia na dzień pozostało bez opieki, wystawiały się na cel Niemcom. Tylko tyle lub aż tyle mogła zrobić dla dzieci, dla których każdy dzień życia był nagrodą, a jednocześnie przekleństwem.
Życie w getcie stawało się coraz trudniejsze. Laura każdego dnia patrzyła na człowieka, w którym się zakochała, który już wyglądem nie przypominał dawnego Dawida i choć nie wyobrażała sobie życie bez niego, zastanawiała się, jak długo jeszcze przyjdzie im akceptować rzeczywistość. Każdy odruch dobroci i każde nawet najmniejsze wsparcie sprawiały, że zima stawała się jakby mniej zimna, a getto mniej obce. Natomiast każdą śmierć, zwłaszcza niewinnego dziecka przeżywali w dwójnasób, chociaż to nie oni zabili i nie oni pociągnęli za spust.
Podziwiałam Laurę, podobnie jak jej mąż za jej ogromną wolę życia, za niesamowitą siłę, za jej upór i nieustępliwość, za to, jak z wielką determinacją walczyła o dobro dzieci, chociaż każdego dnia traciła jedno lub kilkoro z nich. Łzy wzruszenia płynęły mi po twarzy, gdy czytałam o tym jak bezbronne dzieci, były zdane na łaskę i niełaskę bezwzględnych hitlerowców. Jednocześnie przekonałam się, że są zadziwiającymi istotami, bo nawet wśród mroku, głodu i strachu, potrafiły znaleźć szczelinę i wpuścić przez nią blask radości, za którą potem często przyszło zapłacić im życiem.
Autentyczne wydarzenia i postaci historyczne stały się tłem do przedstawienia wojennej rzeczywistości łódzkiego getta, o którym rzadko można czytać w literaturze. Anecie Krasińskiej udało się doskonale oddać atmosferę tamtych czasów, stworzyć realistycznych bohaterów i opisać ich tragiczne losy. Opisy wszystkiego, co dane było im przeżyć, tego co spotykało ich na każdym kroku, tego, że byli traktowani gorzej niż zwierzęta, wstrząsnęło mną do głębi. Suche fakty historyczne nie potrafią wybudzić tylu emocji i tak podziałać na wyobraźnię, ale dzięki autorce ci ludzie, którzy tak desperacko chcieli przeżyć, mieli swoje twarze i imiona, oraz swoją historię opartą na faktach. Nie da się ich nie podziwiać, bo mimo tragicznych warunków, w jakich przyszło im wegetować, starali się żyć na przekór, pomimo wszystko, karmiąc się nadzieją, że wojna się wkrótce skończy, że będą mogli się cieszyć widokiem, którego nie będzie ograniczać drut kolczasty. Tak bardzo pragnęli powrotu do swoich domów, do dawnego życia, które im skradziono, że powstał nawet pomysł buntu. Wiedzieli, że taka szansa może się nigdy nie nadarzyć, ale i tak za te marzenia zapłacili najwyższą cenę.
Autorce bardzo realnie udało się przedstawić fakty dotyczące Drugiej Wojny Światowej, ale w pewnym sensie jest zapewne zasługą konsultacji z dr. Adamem Sitarkiem z Centrum Badań Żydowskich Uniwersytetu Łódzkiego, który podzielił się z autorką wiedzą merytoryczną i zadbał o to, by jak najwierniej oddała klimat tamtych czasów. Reszta to zasługa talentu autorki, która ubrała swoją powieść o miłości, oddaniu, marzeniach i strachu w piękne słowa. „Nauczycielka z getta”, to niezwykle poruszającą opowieść o tym jak upodleni do granic możliwości ludzie, próbowali zachować mimo wszystko swoją godność. O tym jak walczyli o namiastkę normalności, narażając przy tym swoje życie. Przerażający obraz ludzkich bestii, którym jeden szaleniec pozwolił krzywdzić innych. Ze łzami w oczach czytałam o tym, jak pozbawieni empatii i ludzkich uczuć niemieccy żołnierze zabijali dla rozrywki, dzieci, starców, chorych i kobiety. Jedni z przekonania, inni ze strachu przed kolegami, by nie podzielić losu Żydów.
Wstrząsająca, trudna, a zarazem mądra opowieść, o dramacie ludzi żyjących w łódzkim getcie, której lektura każdego zmusi do refleksji. Nadzieja, na dobre zakończenie tliła się we mnie, aż do samego końca, ale tu nie można na nie liczyć, bo nie może go po prostu być. Dla ludzi z łódzkiego getta nie było dobrego zakończenia.
„Jak to możliwe, że tyle tysięcy ludzi godzi się na niewolniczą pracę, głód i ciągłe poniżanie? Dlaczego tak łatwo oddali swe życie w ręce oprawców?”
Książkę przeczytałam dzięki współpracy z Wydawnictwem Jaguar
WALKA O ZACHOWANIE CZŁOWIECZEŃSTWA
„Nienawiść rujnuje idee, osłabia więzi i otwiera drogę do wojny”.
Aneta Krasińska znana jest już czytelnikom z wielu książek, które napisała. Bohaterowie jej książek są wyraziści i wzbudzają mnóstwo emocji, a jej historie zachęcają do refleksji. Tym razem postanowiła opisać realia łódzkiego getta, które niebyt często ukazywane jest w...
𝐈𝐝𝐞𝐚𝐥𝐧𝐞 ś𝐰𝐢ę𝐭𝐚
„𝑇𝑎𝑘 𝑛𝑎𝑝𝑟𝑎𝑤𝑑ę 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑤 𝑧𝑎𝑠𝑖ę𝑔𝑢 𝑛𝑎𝑠𝑧𝑦𝑐ℎ 𝑚𝑜ż𝑙𝑖𝑤𝑜ś𝑐𝑖. […] 𝑇𝑟𝑧𝑒𝑏𝑎 𝑡𝑦𝑙𝑘𝑜 𝑤 𝑡𝑜 𝑢𝑤𝑖𝑒𝑟𝑧𝑦ć 𝑖 𝑘𝑜𝑛𝑠𝑒𝑘𝑤𝑒𝑛𝑡𝑛𝑖𝑒 𝑑𝑜 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑑ąż𝑦ć”.
Zazwyczaj nie czytam świątecznych książek, ale ta stanowi wyjątek, bo otrzymałam ją na dzień przed Wigilią, jako niespodziewany prezent od Wydawnictwa Flow. Dodatkowo jest to powieść Magdaleny Witkiewicz, autorki, której twórczość bardzo lubię i cenię. Przed świętami wiadomo, że nie było szans na jej przeczytanie, a tym bardziej na napisanie recenzji, dlatego dopiero teraz dzielę się z Wami moimi wrażeniami. Utarło się przekonanie, że takie książki należy czytać w okresie okołoświątecznym, bo za zadanie mają wprawić nas w świąteczny klimat. Być może to najlepsza pora roku na czytanie świątecznych książek, do tego kubek gorącej aromatycznej herbaty, zapach cynamonu lub pomarańczy i już można pożeglować w świat wykreowany przez autorów. Gorzej od nas mają się sami autorzy, którzy pisząc dla nas świąteczne opowieści w środku lata, muszą sobie ten śnieg i mróz, wyobrazić. A my czy mamy łatwiej? Nie sądzę, bo czy przed świętami, czy teraz widział ktoś z Was jakiś śnieg, chyba że gdzieś wysoko w górach. Tak, ale do rzeczy. „Telefon od Mikołaja” to urocza świąteczna powieść kontrolowana przez tabun ekscentrycznych staruszków, opowiadająca o tym, że trzeba mieć marzenia i wtedy któregoś dnia można odebrać telefon, który wszystko odmieni. Ta historia rozgrzewa serce, jest zabawna i refleksyjna zarazem.
Niech Was nie zmyli tytuł książki. Wiekowa Wincentyna czeka na telefon od Mikołaja, bynajmniej nie tego świętego. Jej ukochany miał tak na imię i dawno temu jej obiecał, że zadzwoni, a że zawsze dotrzymywał słowa, to pomimo tego, że upłynęło mnóstwo lat, staruszka wciąż wierzy, że kiedyś to zrobi. Na dźwięk dzwoniącego telefonu reaguje słowami: a może to Mikołaj? Oprócz czekania na telefon od Mikołaja, 95- letnia Wincentyna, ku przerażeniu swoich dwóch córek lubi tosty, chińskie zupki i colę zero z lodem.
Dorota, nauczycielka, całym sercem oddana swemu zawodowi oraz rodzinie, ale w okresie przedświątecznym przeżywa kryzys zarówno zawodowy, jak i osobisty. Zanim siądzie z rodziną do kolacji, rozgoryczona i rozżalona rusza na spacer przed siebie i niespodziewanie spotyka przyjaciela z dawnych lat.
Anna, zajmująca się gotowaniem w domu starców Happy End jest kobietą po przejściach, ale patrzy z nadzieją w przyszłość, bo kocha z wzajemnością swojego partnera, ale żeby nie było tak kolorowo, na drodze do ich szczęścia ciągle staje sąsiadka, czarny charakter, która zagięła parol na mężczyznę jej życia.
Maciej, samotny ojciec, swoje dwie córki kocha ponad wszystko na świecie. Stara się być dla nich perfekcyjnym ojcem, a nawet matką, której nie miały, bo zamiast rodziny wybrała karierę. Teraz uprzykrza im życie, bo nagle przypomniała sobie, że ma córki zwłaszcza tę prawie dorosłą, by popisać się nią przed znajomymi. Pola, pomimo że nie czuje żadnego przywiązania do rodzicielki, to znalazła się między młotem a kowadłem. Między lojalnością wobec ojca a próbą ulegania perswazjom bezmyślnej pozbawionej uczuć matki.
Dziewczyna bardzo chciałaby z kimś szczerze porozmawiać i jedyne co przychodzi jej do głowy to polecany przez przyjaciela telefon zaufania. Wiekowy czerwony telefon, nie działa już tak dobrze, jak kiedyś i Wincentyna zamiast od Mikołaja odbiera telefon od zagubionej nastolatki.
Wszyscy bohaterowie mają ze sobą coś wspólnego, nocami słuchają radia i Księżycowej audycji, która nadawana jest tylko w nocy, a prowadzi ją niezwykle empatyczny człowiek o miłym głosie Klemens Wiśniowiecki.
Największy mój zachwyt wzbudziły relacje pensjonariuszy Happy Endu. Są naturalne, wspaniałe i przyjacielskie. Takiego podejścia do życia jak mają ci staruszkowie, można tylko pozazdrościć. Nic im nie przeszkadza, są mili i uczynni, a zarazem zwariowani do granic możliwości. Mając tyle lat co oni, nie muszą przecież przejmować się konwenansami ani opinią innych. Żyją swobodnie i na luzie, tocząc ze sobą chwilami zabawne dyskusje. Ich poczucie humoru i podejście do życia jest tak wspaniałe i nietuzinkowe, że warto z nich brać przykład.
Wszyscy bohaterowie powieści w wigilijny wieczór przez zupełny przypadek spotykają się w domu pełnym ciepła i miłości. W domu, gdzie marzenia się spełniają, wiek przestaje mieć znaczenie, a pod choinką wszyscy odnajdują prezenty, o jakich marzyli. Wspaniałe połączenie młodości i starości. Okazuje się, że przy odrobinie dobrych chęci, każde pokolenie może coś dać drugiemu. Starsi, młodym spokój i dystans do życiowych trudności, bo mają mądrość, jaką z wiekiem nabyli, a młodzi z kolei mogą wyjaśnić im na przykład, jak działają nowinki techniczne. Najważniejsze to ofiarować sobie wzajemne uczucie i zainteresowanie, odrobinę ciepła i uśmiech, bo tego wszystkiego każdy potrzebuje niezależnie od wieku. Uśmiech jest jak szczera rozmowa, potrafi otworzyć drzwi do każdego serca. Najprostszy gest, a przynosi szczęście.
Magdalena Witkiewicz pięknie napisała o tym, że każdy potrzebuje bliskości, dobroci, żeby ktoś się o niego zatroszczył, poświęcił mu swój czas. Wbrew pozorom tak niewiele do szczęścia trzeba, wystarczy okazać komuś serce. Taki moment może rozświetlić czyjąś ciemną zimową noc przy akompaniamencie muzyki płynącej z radia. „𝐶𝑧𝑎𝑠𝑒𝑚, 𝑔𝑑𝑦 𝑟𝑜𝑏𝑖𝑚𝑦 𝑐𝑜ś 𝑧𝑎 𝑑𝑎𝑟𝑚𝑜, 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖𝑎 𝑛𝑎𝑚 𝑡𝑜 𝑑𝑢ż𝑜 𝑤𝑖ę𝑐𝑒𝑗 𝑠𝑎𝑡𝑦𝑠𝑓𝑎𝑘𝑐𝑗𝑖 𝑛𝑖ż 𝑗𝑎𝑘𝑖ś 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑧𝑒 𝑝ł𝑎𝑡𝑛𝑦 𝑝𝑟𝑜𝑗𝑒𝑘𝑡”. Ta powieść to niezwykła uczta dla ducha, przesiąknięta dobrym humorem, nadzieją w to, że cuda się zdarzają, jeśli tylko pozwolimy sobie w nie uwierzyć. „𝑊𝑖𝑔𝑖𝑙𝑖𝑎 𝑡𝑜 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑤𝑖𝑒𝑐𝑧ó𝑟 𝑐𝑧𝑎𝑟ó𝑤…” Oczekiwanie na upragniony telefon przez Wincentynę symbolizuje nie tylko tęsknotę za utraconą miłością, ale także to, że warto marzyć, bo kiedyś te marzenia się spełnią, może w inny sposób niż byśmy tego chcieli, ale zmian nie należy się bać, bo mogą przynieść coś dobrego, tylko trzeba mocno w to wierzyć.
„𝐵𝑖𝑒𝑟𝑧𝑐𝑖𝑒 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤𝑦 𝑤 𝑠𝑤𝑜𝑗𝑒 𝑟ę𝑐𝑒. 𝑃𝑜 𝑝𝑟𝑜𝑠𝑡𝑢 𝑘𝑜𝑟𝑧𝑦𝑠𝑡𝑎𝑗𝑐𝑖𝑒 𝑧 𝑘𝑎ż𝑑𝑒𝑗 𝑠𝑒𝑘𝑢𝑛𝑑𝑦. 𝑁𝑖𝑒 𝑐𝑧𝑒𝑘𝑎𝑗𝑐𝑖𝑒 𝑛a 𝑛𝑖𝑐 – 𝑎𝑛𝑖 𝑛𝑎 𝑚𝑖ł𝑜ść, 𝑎𝑛𝑖 𝑛𝑎 𝑠𝑧𝑐𝑧ęś𝑐𝑖𝑒. 𝐽𝑎𝑘 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑠𝑡𝑎𝑛𝑖𝑒𝑐𝑖𝑒 𝑐𝑧𝑒𝑘𝑎ć, 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑗𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑑𝑜 𝑊𝑎𝑠 𝑠𝑎𝑚𝑜”.
Współpraca recenzencka Wydawnictwo Flow
𝐈𝐝𝐞𝐚𝐥𝐧𝐞 ś𝐰𝐢ę𝐭𝐚
„𝑇𝑎𝑘 𝑛𝑎𝑝𝑟𝑎𝑤𝑑ę 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑤 𝑧𝑎𝑠𝑖ę𝑔𝑢 𝑛𝑎𝑠𝑧𝑦𝑐ℎ 𝑚𝑜ż𝑙𝑖𝑤𝑜ś𝑐𝑖. […] 𝑇𝑟𝑧𝑒𝑏𝑎 𝑡𝑦𝑙𝑘𝑜 𝑤 𝑡𝑜 𝑢𝑤𝑖𝑒𝑟𝑧𝑦ć 𝑖 𝑘𝑜𝑛𝑠𝑒𝑘𝑤𝑒𝑛𝑡𝑛𝑖𝑒 𝑑𝑜 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑑ąż𝑦ć”.
Zazwyczaj nie czytam świątecznych książek, ale ta stanowi wyjątek, bo otrzymałam ją na dzień przed Wigilią, jako niespodziewany prezent od Wydawnictwa Flow. Dodatkowo jest to powieść Magdaleny Witkiewicz, autorki, której twórczość bardzo...
2022-12-24
𝐏𝐨𝐥𝐬𝐤𝐢𝐞 𝐩𝐢𝐞𝐤𝐢𝐞ł𝐤𝐨
„𝑊 𝑡𝑦𝑚 𝑘𝑟𝑎𝑗𝑢 𝑛𝑖𝑘𝑡 𝑛𝑖𝑔𝑑𝑦 𝑛𝑖𝑐𝑧𝑒𝑔𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑤𝑦𝑔𝑟𝑎ł 𝑢𝑐𝑧𝑐𝑖𝑤𝑖𝑒. 𝐽𝑒𝑠𝑡𝑒ś 𝑡𝑒𝑟𝑎𝑧 𝑝𝑜𝑙𝑖𝑡𝑦𝑘𝑖𝑒𝑚, 𝑧𝑎𝑐𝑧𝑛𝑖𝑗 𝑚𝑦ś𝑙𝑒ć 𝑗𝑎𝑘 𝑝𝑜𝑙𝑖𝑡𝑦𝑘”
Mam wyjątkową awersję do polityki. Na wszelkie tematy z nią związane, reaguję wręcz alergicznie i gdybym się sugerowała tytułem książki, nigdy bym po nią nie sięgnęła i nie przeczytała, a byłaby to ogromna strata, oczywiście dla mnie. Podobnie, jak Małgosia Starosta z ogromną przyjemnością stwierdzam, że czytanie tej książki było doskonałą zabawą. Przerysowane postaci, zabawne dialogi, niesamowicie humorystyczne sytuacje, jednym słowem doskonała zabawa na bardzo dobrym poziomie. Książkę jak najbardziej polecam i mam nadzieję, że będziecie się z nią bawić równie dobrze, jak ja.
Aleksandra Rumin ma ogromne poczucie humoru i niesamowicie cięty język. Oberwało się wszystkim bez wyjątku. Począwszy od możnych świata będących na świeczniku, a na przedstawicielach kleru skończywszy.
Zniknięcie Henryka Mamrota miłościwie panującego włodarza gminy Grzeszyn, tuż po wizycie premiera, w tajemniczych okolicznościach wywołał wśród Grzeszynian niezwykłe poruszenie. Wkrótce okazuje się, że wójt został uprowadzony przez nieznanych sprawców, a gdy porywacze nie otrzymują wygórowanej kwoty okupu, nikt nie ma już najmniejszej wątpliwości, że wójt nie wróci. Zostaje uznany za zmarłego, a jego mandat ulega wygaszeniu. Czy mieszkańcy gminy się przejęli śmiercią swojego wójta, czy też nie to już inna sprawa, ale tak intratne stanowisko nie może pozostać puste, więc zostają rozpisane przedterminowe wybory, a jak wybory to musi być kampania wyborcza. No i zaczyna się dziać.
Szansę dla siebie na stołek wójta zobaczył miejscowy dziedzic Lucjusz Chrząstowski, który natychmiast wystawia swoją kandydaturę. Była policjantka, Małgorzata Foryś także ma ochotę stanąć na czele gminy, ale wie, że jako kobieta nie ma najmniejszych szans, postanowiła, więc wystawić swojego kontrkandydata, kucharza z restauracji Wykwintna, w której Gocha pierze swoje brudne pieniądze. Żeby nie było zbyt łatwo, pojawia się także trzeci kandydat młody i przystojny Jacek Krawczenko namaszczony przez najważniejszą osobę w państwie.
Rozpoczyna się brutalna kampania wyborcza, bo w polityce jak w miłości, wszystkie chwyty są dozwolone. To na człowieku znikąd, protegowanym Małego Człowieka, ma się skupić cała uwaga wyborców. To nic, że nikt go tu nie pamięta, przecież jest jednym z nich, kiedyś wyjechał, a teraz wrócił, żeby odpowiednio zaopiekować się mieszkańcami przy pomocy gigantycznych pieniędzy. Oczywiście, jeśli wygra. Pamięć mieszkańców się odpowiednio odświeży, od czego są w końcu środki perswazji i manipulacji. Małgorzata Foryś już wie, że zabawa się skończyła, a rozpoczęła się twarda gra.
Zazwyczaj, podobnie jak jedna z bohaterek powieści po rozmowach o polityce dostaję migreny, ale tym razem ubawiłam się jak nigdy dotąd. Najbardziej zabawny moim zdaniem był rozdział „Od drzwi do drzwi”, gdy Jan Polak odwiedza domy niezdecydowanych wyborców, by przekonać ich, żeby głosowali właśnie na niego. Pojawiła się w nim cała plejada postaci, których zachowanie wywołały u mnie niekontrolowane wybuchy śmiechu. Kogo to nie spotkał Jan Polak. Ludzi załamanych nerwowo, imigrantów, Świadków Jehowy, takich, co nie spłacają kredytów. Stał się również gwiazdą wieczoru panieńskiego.
Walka o fotel wójta jest zażarta i brutalna. Kampania wyborcza wygląda jak gra w ping-ponga. Żaden z kandydatów nie pozostaje dłużny drugiemu. Machlojkom i przekrętom nie ma końca, a pomysłowość komitetów wyborczych w podkładaniu sobie wzajemnie kłód pod nogi, wprawia, w osłupienie. Z jednej strony ta sytuacja jest bardzo śmieszna, ale niestety z drugiej, z czego doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, prawdziwa, choć tak przerysowana.
Autorka zapewne wspaniale bawiła się, podczas tworzenia tej historii, mogą o tym świadczyć przezabawne nazwy miejscowości i oryginalne nazwiska bohaterów. Jestem pod ogromnym wrażeniem spostrzegawczości Aleksandry Rumin i jej oceny rzeczywistości, którą umiejętnie przełożyła na sceny absurdu. Niby każdy wie, co tak naprawdę dzieje się wokół wyborów, ale przedstawienie blichtru, sztuczności, kłamstw, krętactw i robienia wszystkiego na pokaz w zabawny i prześmiewczy sposób, jest istnym majstersztykiem. Odtąd nie będę w stanie poważnie spojrzeć, na żadną wypowiedź polityków, czy ich zachowanie, bo przed oczami będę miała Grzeszyn i jego mieszkańców.
Warto przeczytać „Głosuj na Polaka”, żeby zapewnić sobie nie tylko odrobinę relaksu, ale także pozwolić na chwilę refleksji, spojrzeć na nasze społeczeństwo oczami autorki, które przedstawiła w krzywym zwierciadle, gdzie złośliwie i błyskotliwie analizuje ludzką głupotę, egoizm, zakłamanie i niezaspokojoną rządzę posiadania. Pomimo moich wcześniejszych obaw, doskonale odnalazłam się w tej historii, poczytywałam ją w przerwach do przygotowań świątecznych, bo niesamowicie poprawiała mi humor. Przypomina mi ona wszystkim znane dwa polskie seriale. Jest prześmiewcza, z prostą, niewymagającą specjalnego zaangażowania konstrukcją fabułą. Autorka obnaża w niej wszystkie przywary naszego społeczeństwa i rządzące nim układy, jest to mocna krytyka polskiej rzeczywistości. Genialnie napisana, niepoprawnie polityczna, świetna komedia satyryczna na klasę polityczną i nasze społeczeństwo. Powieść cały czas bawi, chociaż jest to śmiech przez łzy, bo na koniec okazuje się, że wilk wykazał się większym rozumem niż człowiek, którego tak łatwo jest omamić i zmanipulować.
Teraz jeszcze taka mała dygresja z mojej strony. Cieszę się, że istnieje też inna wersja tej książki z okładką bez figurującego na niej Pisma Świętego, bo bardzo mi się nie podoba połączenie brudnej polityki z Pismem Świętym. Mam tylko nadzieję, że była to niefortunna wpadka grafika, a nie celowe jego działanie.
„𝑍𝑎𝑐𝑧𝑦𝑛𝑎𝑚 𝑚𝑦ś𝑙𝑒ć 𝑗𝑎𝑘 𝑝𝑜𝑙𝑖𝑡𝑦𝑘 […] 𝑁𝑖𝑒𝑤𝑎ż𝑛𝑒, 𝑐𝑜 𝑚ó𝑤𝑖ą 𝑖 𝑔𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑢𝑚𝑖𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧ą 𝑚𝑜𝑗ą 𝑡𝑤𝑎𝑟𝑧, 𝑤𝑎ż𝑛𝑒, ż𝑒𝑏𝑦 𝑛𝑎 𝑘𝑜ń𝑐𝑢 𝑏𝑦ł𝑦 𝑧 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑑𝑢ż𝑒 𝑝𝑖𝑒𝑛𝑖ą𝑑𝑧𝑒”.
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Initium
𝐏𝐨𝐥𝐬𝐤𝐢𝐞 𝐩𝐢𝐞𝐤𝐢𝐞ł𝐤𝐨
„𝑊 𝑡𝑦𝑚 𝑘𝑟𝑎𝑗𝑢 𝑛𝑖𝑘𝑡 𝑛𝑖𝑔𝑑𝑦 𝑛𝑖𝑐𝑧𝑒𝑔𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑤𝑦𝑔𝑟𝑎ł 𝑢𝑐𝑧𝑐𝑖𝑤𝑖𝑒. 𝐽𝑒𝑠𝑡𝑒ś 𝑡𝑒𝑟𝑎𝑧 𝑝𝑜𝑙𝑖𝑡𝑦𝑘𝑖𝑒𝑚, 𝑧𝑎𝑐𝑧𝑛𝑖𝑗 𝑚𝑦ś𝑙𝑒ć 𝑗𝑎𝑘 𝑝𝑜𝑙𝑖𝑡𝑦𝑘”
Mam wyjątkową awersję do polityki. Na wszelkie tematy z nią związane, reaguję wręcz alergicznie i gdybym się sugerowała tytułem książki, nigdy bym po nią nie sięgnęła i nie przeczytała, a byłaby to ogromna strata, oczywiście dla mnie. Podobnie, jak...
2022-12-27
𝐖𝐫ó𝐠 𝐰 𝐫𝐨𝐝𝐳𝐢𝐧𝐢𝐞
„Tyle wiemy o swoich dorastających i dorosłych dzieciach, ile nam powiedzą, czyli najczęściej o wiele za mało”
Dobra rodzina. Jaka powinna być? Każdy ma swoje wyobrażenie na ten temat. Przeważnie są to kochający i szanujący się wzajemnie członkowie rodziny. Małżonkowie, dobrzy rodzice, którzy kochają swoje dzieci i rodzeństwo, które pójdzie za sobą w przysłowiowy ogień. A jeśli to wszystko nie wystarczy? I ta dobra rodzina, jak z obrazka jest tylko tak postrzegana przez wszystkich wokół. Takimi mrzonkami żyją także jej członkowie. Niestety niezależnie od statusu materialnego ani tego, w co wierzą, czy też nie wierzą, w każdej rodzinie, nawet tej najlepszej może pojawić się tak zwana czarna owca. Taka sprytna niewinna, wymagająca opieki i troski wszystkich, która nie ma kopytek, lecz pazury a zamiast zębów wilcze kły, które rozszarpią każdego, kto stanie jej na drodze, włącznie z członkami rodziny. Nie przyzna się, nie zaakceptuje swojej winy. Nic złego przecież nie zrobiła, nie pamięta, by zamieniła się w wilka, ona jest tylko biedną owieczką potrzebującej uwagi i miłości, pokrzywdzoną przez wszystkich.
Katarzyna Troszczyńska z reporterskim zacięciem przedstawia dramat pewnej rodziny i co jest najbardziej przerażające, że to, o czym napisała w swojej książce, wydarzyło się naprawdę. Ta zbrodnia jest niestety prawdziwa, a doszło do niej kilkanaście lat temu w małym polskim miasteczku.
Literatura faktu, mrożąca krew w żyłach, opowiadająca o wydarzeniach w rodzinie Betlejów pokazująca, że życie pisze najmroczniejsze scenariusze, jakich nie wymyśliłby zawodowiec. Obraz idealnej rodziny oparty na iluzji. Rodziny, którą zniszczy zbrodnia.
Od początku wiedziałam, że przedstawiona w książce historia jest prawdziwa i nic tych wydarzeń już nie zmieni. Jednak przed jej lekturą postanowiłam, o ile to w ogóle możliwe podejść do niej obiektywnie. Nie chciałam wiedzieć, o czym dokładnie opowiada Katarzyna Troszczyńska, zacząć czytać książkę bez jakiegokolwiek nastawienia, bez żadnej wiedzy na ten temat. Chciałam się tego stopniowo dowiadywać. Spojrzeć na to, co się zdarzyło oczami autorki. Analizować wraz z nią po kolei spostrzeżenia i przemyślenia wszystkich osób biorących udział w tym dramacie, który bezpowrotnie zmienił życie wielu osób.
Idealna, kochająca się rodzina, ale tylko do momentu, gdy ginie jedna z sióstr, a po trzech dniach w lesie zostają odnalezione jej nagie zwłoki. Społeczeństwo małej miejscowości jest wstrząśnięte, tym bardziej że bardzo szybko o tę zbrodnię zostaje oskarżona młodsza siostra Berenika i jej chłopak. Rodzice nie wierzą, że ich ukochana córeczka byłaby zdolna do tak makabrycznej zbrodni, a potem udawać rozpacz i szukać siostry wraz z innymi. Zrobią wszystko, by nie trafiła do więzienia, bo nie chcą stracić także drugiego dziecka.
Katarzyna Troszczyńska sięgnęła do akt sądowych, by precyzyjnie odtworzyć historię rodzinnego dramatu. Czy rodzina po tych strasznych wydarzeniach, wciąż może być jeszcze całością?
Przyznam, że prolog powieści wprowadził mnie w błąd i sądzę, że ten zabieg autorki był celowy. Dlatego, że nie znałam szczegółów tej historii, więc cały czas mogłam domniemywać, że siostrę Oli oskarżono niesłusznie, chociaż w połowie książki, wiedziałam już, że niestety się myliłam. Dziewczyny łączy niecodzienna, toksyczna wręcz relacja siostrzana. Już na pierwszy rzut oka wydaje się to niemożliwe, żeby ktoś żył w tak idealnym układzie, w takiej symbiozie. Stopniowo, jak w puzzlach kolejne elementy zaczynają pasować do tej układanki, bo na jaw wciąż wypływają kolejne fakty związane z życiem sióstr, które znają znajomi, przyjaciele, brat, a nawet bratowa. W nieświadomości żyją tylko rodzice.
Tragiczna jest sytuacja rodziców, których jedno dziecko nie żyje, a drugie oskarżone jest o jego zamordowanie. Nie potrafią w to uwierzyć, wypierają ten fakt ze świadomości. Stracili już jedno dziecko i nie mogą dopuścić do utraty drugiego. Nie wierzą w winę Bereniki, uważają, że odpowiedzialność za zbrodnię ponosi tylko i wyłącznie jej chłopak, który na pewno ją do tego zmusił. Zrobią wszystko, żeby córka nie trafiła do więzienia. Tylko inny rodzic potrafi zrozumieć, odchodzących od zmysłów matkę i ojca. Dla tych rodziców skończył się świat i nigdy nic już nie będzie takie samo, śmierć dziecka spowodowała, że z ich życia zniknęła jakaś niezmiernie istotna część, stracili niejako coś z samych siebie. A życie toczy się dalej, inni żyją normalnie, jakby nic się nie stało. Jak to możliwe, skoro ich dziecko nie żyje? W takich chwilach ogarnia nas irracjonalna radość, że to nie my, nie nasza rodzina zmuszona jest uczestniczyć w tych tragicznych zdarzeniach. Powinniśmy współczuć, a my czujemy ulgę, że to nie dotyczy nas.
Tragedia Bentlejów jest tym większa, że jedno ich dziecko zabiło drugie. Nie zauważyli, że relacje między siostrami nie są przyjazne, a dominuje w nich złość, rywalizacja i wzajemne pretensje. Ola, jako ta starsza była zobligowana przez matkę do opieki nad młodszą i słabszą Bereniką, która to wykorzystywała i fundowała siostrze huśtawki emocjonalne. Potrafiła być zaborcza i agresywna, by zaraz potem odgrywać rolę bezradnej ofiary.
Pomimo że "Dobra rodzina", nie jest typowym kryminałem, w którym rośnie napięcie, a akcja nie pędzi na łeb na szyję, to ta historia mrozi krew w żyłach. Autorce nie chodziło o podkręcenie dramaturgii, ale o idealnie wyważenie niezaprzeczalnych faktów z akt sądowych, odtworzenie portretów psychologicznych postaci. Rzetelnym przedstawieniu psychologicznych aspektów istoty zdarzenia, jak i sprawstwa konkretnej osoby. Przeanalizowaniu spostrzeżeń wszystkich osób, które miały do czynienia z Bereniką, zaburzoną dziewczyną, która z niezwykłą łatwością potrafiła wszystkich przekonać o swojej niewinności, włącznie ze swoją adwokatką.
„Dobra rodzina” to historia na faktach, w której autorka zadaje bardzo niewygodne pytania. Ile takich dramatów dzieje się tuż za ścianą, za zamkniętymi drzwiami? Być może nie każdy z nich, kończy się zbrodnią, ale nie ulega jednak wątpliwości, że przemoc psychiczną trudniej dostrzec, a także jej skutki. Często wspaniale przedstawiane relacje rodzinne, tak naprawdę oparte są na zawiści, zazdrości, podsycane złem, które zabija miłość, a najbliżsi traktowani są jak wrogowie. Prawdziwy obraz rodziny wypływa na powierzchnię dopiero wtedy, gdy dochodzi do najgorszego. Psychopaci manipulanci, przekonani o swojej racji, usuwający wszystkich ze swojej drogi w każdy możliwy sposób. Każdą osobę, która w ich mniemaniu przeszkadza im w realizacji celów.
„Zawsze wybielmy tych, których kochamy, walczymy, żeby nie widzieć ich ciemnej strony. Czasem jej nie dostrzegamy, bo oni przed nami ukrywają, że nie jest idealnie”.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
𝐖𝐫ó𝐠 𝐰 𝐫𝐨𝐝𝐳𝐢𝐧𝐢𝐞
„Tyle wiemy o swoich dorastających i dorosłych dzieciach, ile nam powiedzą, czyli najczęściej o wiele za mało”
Dobra rodzina. Jaka powinna być? Każdy ma swoje wyobrażenie na ten temat. Przeważnie są to kochający i szanujący się wzajemnie członkowie rodziny. Małżonkowie, dobrzy rodzice, którzy kochają swoje dzieci i rodzeństwo, które pójdzie za sobą w...
2022-12-13
𝘾𝙝𝙬𝙮𝙩𝙖𝙟 𝙙𝙯𝙞𝙚ń 𝙞 𝙬𝙯𝙣𝙞𝙚ś 𝙨𝙞ę 𝙥𝙤𝙣𝙖𝙙 𝙘𝙝𝙢𝙪𝙧𝙮
„𝐼𝑠𝑡𝑛𝑖𝑒𝑗ą 𝑠ł𝑜𝑤𝑎, 𝑘𝑡ó𝑟𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑚ó𝑤𝑖ą 𝑛𝑖𝑐. 𝐼 𝑐𝑖𝑠𝑧𝑎, 𝑘𝑡ó𝑟𝑎 𝑚ó𝑤𝑖 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜” - z netu
Książkę przeczytałam jakiś czas temu, ale jej treść tak mną wstrząsnęła, że nie byłam w stanie opowiadać o niej tuż po lekturze. Musiałam przeczytać inną książkę, odetchnąć, nabrać dystansu, bo nie da się o niej spokojnie opowiadać. Podobnie jak podczas lektury, przy pisaniu recenzji nie obyło się bez potoku łez, które płynęły same, jedna za drugą, by w końcu zmienić się w szloch. "Ostatnia podróż" to nie jest zwykła powieść obyczajowa o życiu pewnej pary, która zagubiła swoje uczucia do siebie w codziennej rutynie. To powieść o tym, że nie doceniamy swego szczęścia, zanim nie utracimy go bezpowrotnie. Pomimo że recenzja była już dawno gotowa, postanowiłam wstrzymać się z jej publikowaniem przed świętami. Mieliśmy głowy zaprzątnięte innymi sprawami innymi myślami, a ta książka zmusza naprawdę do głębokich refleksji. I chociaż przemijanie i śmierć nierozerwalnie są związane z naszym życiem, to okres Bożonarodzeniowy wydawał mi niewłaściwym czasem, by o tym pisać.
Na pozór „Ostatnia podróż”, to historia młodego małżeństwa i ich codziennego życia, jakich wiele. Niestety codzienna rutyna i trójka małych dzieci doskwierają Patrycji coraz bardziej, a dodatkowo zaangażowany kiedyś w sprawy domu mąż, wraca z pracy bardzo późno, a po powrocie śpi na kanapie w salonie. Zmęczona i rozdrażniona kobieta zamiast normalnej i szczerej rozmowy, wciąż zalewa męża potokiem przykrych słów. Złe emocje biorą nad nią górę, ma coraz większe pretensje do męża, a im dłużej ze sobą nie rozmawiają, tym bardziej jest rozczarowana i rozżalona "𝑍𝑎𝑢𝑤𝑎ż𝑎ł𝑎, ż𝑒 𝑏𝑎𝑟𝑑𝑧𝑜 𝑐𝑧ę𝑠𝑡𝑜, 𝑧𝑎𝑚𝑖𝑎𝑠𝑡 𝑤𝑦𝑎𝑟𝑡𝑦𝑘𝑢ł𝑜𝑤𝑎ć 𝑠𝑤𝑜𝑗𝑒 𝑚𝑦ś𝑙𝑖, 𝑎 𝑝𝑜𝑡𝑒𝑚 𝑤𝑦𝑠ł𝑢𝑐ℎ𝑎ć, 𝑐𝑜 𝑑𝑜 𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒𝑑𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎 𝑚𝑎 𝐺𝑟𝑧𝑒𝑔𝑜𝑟𝑧, 𝑧𝑎𝑡𝑟𝑎𝑐𝑎ł𝑎 𝑠𝑖ę 𝑤 𝑒𝑚𝑜𝑐𝑗𝑎𝑐ℎ 𝑖 𝑡𝑜 𝑜𝑛𝑒 𝑏𝑟𝑎ł𝑦 𝑔ó𝑟ę. 𝐼 𝑤𝑡𝑒𝑑𝑦 𝑛𝑖𝑒 𝑚ó𝑤𝑖ł𝑎, 𝑙𝑒𝑐𝑧 𝑘𝑟𝑧𝑦𝑐𝑧𝑎ł𝑎. 𝐼 𝑛𝑖𝑒 𝑠ł𝑢𝑐ℎ𝑎ł𝑎". Wydaje się jej, że nie ma wyjścia z tej sytuacji, jest tylko coraz gorzej. Niezdyscyplinowane i roszczeniowe dzieci, nie chcą słuchać, natomiast frustracja Patrycji wciąż narasta, czuje się coraz bardziej zmęczona i osamotniona, a Grzegorz jak może unika konfrontacji. Kobieta pracuje zdalnie w domu, ale wydaje jej się, że na nic nie ma czasu. Widać gołym okiem, że małżeństwo, które wcześniej świetnie się dogadywało, nieuchronnie dryfuje ku katastrofie, z czego Patrycja doskonale zdaje sobie sprawę. Ich wspaniały związek, który do tej pory był wzorem dla innych, stoi na krawędzi rozpadu. Kobieta nie wie, co jest tego przyczyną i nie potrafi znaleźć sposobu, by ratować swoje małżeństwo, podejrzewa nawet, że w życiu Grzegorza jest inna kobieta i ta perspektywa najbardziej ją przeraża. Pewnego dnia mąż przychodzi do domu z biletami w ręku na rejs luksusowym statkiem, o którym zawsze marzyła. Jest przeszczęśliwa i natychmiast dostrzega szansę na uzdrowienie ich małżeńskich relacji. Dopiero teraz Patrycja zwraca uwagę na piękno świata i potrafi się nim cieszyć. „𝐽𝑒𝑠𝑡 𝑠ł𝑜ń𝑐𝑒. 𝐶𝑧𝑦 𝑡𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑐𝑢𝑑𝑜𝑤𝑛𝑒, ż𝑒 𝑜𝑛𝑜 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡, 𝑛𝑎𝑤𝑒𝑡 𝑗𝑒ś𝑙𝑖 𝑧 𝑝𝑜𝑤𝑜𝑑𝑢 𝑐ℎ𝑚𝑢𝑟 𝑔𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑤𝑖𝑑𝑧𝑖𝑚𝑦?” Nie przeczuwa, że właśnie ta podróż zmieni wszystko w jej życiu i o dalszej wspólnej przyszłości już nie może być mowy. Musi znaleźć w sobie siłę, by zaakceptować nową gorzką rzeczywistość.
Świat nie da się zaczarować, by wyglądał tak, jak byśmy chcieli go widzieć. Nie składa się z samych radości, ale jest pełen złych wydarzeń, smutku i łez. Możemy za to doświadczać całego wachlarza emocji, popełniać błędy i się na nich uczyć „𝑁𝑖𝑒 𝑏𝑦ł𝑜𝑏𝑦 𝑐𝑖𝑒𝑟𝑝𝑖𝑒𝑛𝑖𝑎 𝑖 𝑏ó𝑙𝑢. 𝑍𝑎𝑡𝑒𝑚 𝑏𝑦ć 𝑚𝑜ż𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑢𝑚𝑖𝑒𝑙𝑖𝑏𝑦ś𝑚𝑦 𝑑𝑜𝑐𝑒𝑛𝑖ć 𝑠𝑧𝑐𝑧ęś𝑙𝑖𝑤𝑦𝑐ℎ 𝑐ℎ𝑤𝑖𝑙?” Opowieść Aleksandry Tyl zmusza do refleksji i przemyśleń. Jakimi błahostkami się przejmujemy, które tak naprawdę nie mają żadnego znaczenia w zderzeniu ze sprawami ostatecznymi. Życie jest skarbem, który powinniśmy cenić i szanować. Dopiero w obliczu śmierci odsłania się prawdziwa wartość naszego życia, cieszmy się, zatem tym, co mamy, każdym dniem, bliskimi i bądźmy dobrzy dla siebie i innych. Wydaje się nam, że na tak wiele w swoim życiu mamy wpływ, ale na sprawy ostateczne nie i nigdy nie jesteśmy na nie gotowi ani dostatecznie przygotowani. Zawsze zaskoczą nas w pół zdania, w połowie niedokończonego posiłku. Śmierć zawsze jest obok nas, przerwie nam marzenia i plany w najmniej spodziewanym momencie. Dla każdego kiedyś nastąpi koniec istnienia na ziemi, jesteśmy tu na chwilę i po coś. Drugiego życia już nie dostaniemy. Drugi raz nie zaproszą nas wcale.
Autorka poprzez tę historię chciała pokazać, że śmierć człowieka, kończy tylko jego istnienie na ziemi, bo oprócz tego jest coś ważniejszego i dużo piękniejszego niż możemy sobie to wyobrazić. Nie narzuca swoich poglądów ani nie zmusza nas do ich zmiany, daje tylko możliwość spojrzenia na swoje życie w innym kontekście. Dopiero w obliczu choroby, której nie da się pokonać, przy pomocy najnowszych nowinek ze świata medycyny zdajemy sobie sprawę ze swej bezradności i z tego, jacy jesteśmy mali. Wszystkie codzienne problemy, którymi się przejmowaliśmy, idą w cień i tracą na znaczeniu. Cieszmy się, zatem życiem, każdą chwilą z bliskimi i doceniajmy to, co mamy. Nie darmo pisał mistrz Kochanowski: „Ś𝑙𝑎𝑐ℎ𝑒𝑡𝑛𝑒 𝑧𝑑𝑟𝑜𝑤𝑖𝑒, 𝑁𝑖𝑘𝑡 𝑠𝑖ę 𝑛𝑖𝑒 𝑑𝑜𝑤𝑖𝑒, 𝐽𝑎𝑘𝑜 𝑠𝑚𝑎𝑘𝑢𝑗𝑒𝑠𝑧, 𝐴ż 𝑠𝑖ę 𝑧𝑒𝑝𝑠𝑢𝑗𝑒𝑠𝑧”. W bieganinie dnia codziennego nie potrafimy doceniać małych rzeczy i cieszyć się drobnostkami. Nie potrafimy dostrzegać otaczającego nas piękna, ciągle narzekamy i użalamy się nad swoim losem. „𝘋𝘭𝘢𝘵𝘦𝘨𝘰 𝘸𝘢𝘳𝘵𝘰 𝘤𝘻𝘢𝘴𝘦𝘮 𝘸𝘻𝘯𝘪𝘦ść 𝘴𝘪ę 𝘱𝘰𝘯𝘢𝘥 𝘤𝘩𝘮𝘶𝘳𝘺. 𝘕𝘢𝘣𝘳𝘢ć 𝘪𝘯𝘯𝘦𝘫 𝘱𝘦𝘳𝘴𝘱𝘦𝘬𝘵𝘺𝘸𝘺. […] 𝘡𝘰𝘣𝘢𝘤𝘻𝘺ć, 𝘫𝘢𝘬 𝘫𝘦𝘴𝘵𝘦ś𝘮𝘺 𝘮𝘢𝘭𝘪, 𝘥𝘳𝘰𝘣𝘯𝘪. 𝘕𝘪𝘤𝘻𝘺𝘮 𝘮𝘳ó𝘸𝘬𝘪, 𝘯𝘢 𝘬𝘵ó𝘳𝘦 𝘱𝘢𝘵𝘳𝘻𝘺𝘮𝘺 𝘻 𝘨ó𝘳𝘺. 𝘕𝘪𝘦 𝘥𝘰𝘴𝘵𝘳𝘻𝘦𝘨𝘢𝘮𝘺 𝘪𝘤𝘩 𝘫𝘦𝘥𝘯𝘰𝘴𝘵𝘬𝘰𝘸𝘦𝘫 𝘦𝘨𝘻𝘺𝘴𝘵𝘦𝘯𝘤𝘫𝘪…” „Ostatnia podróż” to niesamowicie piękna, wzruszająca i mądra powieść, którą każdy powinien przeczytać, bo my potrafimy skupiać się na nieszczęściu, ale nie umiemy doceniać szczęścia. „𝘒𝘪𝘦𝘥𝘺 𝘫𝘦𝘴𝘵𝘦ś𝘮𝘺 𝘴𝘻𝘤𝘻ęś𝘭𝘪𝘸𝘪, 𝘻𝘢𝘻𝘸𝘺𝘤𝘻𝘢𝘫 𝘱𝘰 𝘤𝘩𝘸𝘪𝘭𝘪 𝘫𝘶ż 𝘵𝘦𝘨𝘰 𝘯𝘪𝘦 𝘥𝘰𝘴𝘵𝘳𝘻𝘦𝘨𝘢𝘮𝘺, 𝘱𝘳𝘻𝘦𝘴𝘵𝘢𝘫𝘦𝘮𝘺 𝘥𝘰𝘤𝘦𝘯𝘪𝘢ć 𝘵𝘰, 𝘤𝘰 𝘮𝘢𝘮𝘺. 𝘈 𝘱𝘰 𝘤𝘩𝘸𝘪𝘭𝘪 𝘤𝘩𝘤𝘦𝘮𝘺 𝘣𝘺ć 𝘫𝘦𝘴𝘻𝘤𝘻𝘦 𝘣𝘢𝘳𝘥𝘻𝘪𝘦𝘫 𝘴𝘻𝘤𝘻ęś𝘭𝘪𝘸𝘪”. To książka, po przeczytaniu, której nie da się uniknąć własnych przemyśleń i refleksji, bo zmusi do zastanowienia się zarówno nad swoim postępowaniem, jak i nad całym swoim życiem. Ta historia pokazuje, że nie za każdym uśmiechem kryje się prawdziwa radość.
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Prozami. Książka autorstwa Aleksandry Tyl
𝘾𝙝𝙬𝙮𝙩𝙖𝙟 𝙙𝙯𝙞𝙚ń 𝙞 𝙬𝙯𝙣𝙞𝙚ś 𝙨𝙞ę 𝙥𝙤𝙣𝙖𝙙 𝙘𝙝𝙢𝙪𝙧𝙮
„𝐼𝑠𝑡𝑛𝑖𝑒𝑗ą 𝑠ł𝑜𝑤𝑎, 𝑘𝑡ó𝑟𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑚ó𝑤𝑖ą 𝑛𝑖𝑐. 𝐼 𝑐𝑖𝑠𝑧𝑎, 𝑘𝑡ó𝑟𝑎 𝑚ó𝑤𝑖 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜” - z netu
Książkę przeczytałam jakiś czas temu, ale jej treść tak mną wstrząsnęła, że nie byłam w stanie opowiadać o niej tuż po lekturze. Musiałam przeczytać inną książkę, odetchnąć, nabrać dystansu, bo nie da się o niej spokojnie opowiadać. Podobnie jak podczas...
2022-12-19
𝐒𝐦𝐮𝐠𝐚 𝐜𝐢𝐞𝐧𝐢𝐚
„𝒩𝒾𝑔𝒹𝓎 𝓃𝒾𝑒 𝓃𝒶𝓁𝑒ż𝓎 𝓏𝓂𝓊𝓈𝓏𝒶ć 𝓁𝓊𝒹𝓏𝒾 𝒹𝑜 𝓅𝑜𝓌𝓇𝑜𝓉𝓊 𝓌 𝓃𝒾𝑒𝓌𝓎𝑔𝑜𝒹𝓃𝓎 𝒸𝓏𝒶𝓈”
Zachwycają mnie sagi rodzinne, ciąg dalszy losów ich bohaterów, lecz im więcej jest tych części, tym, coraz trudniej mi o nich pisać. Dlaczego? Dlatego że wszystko to, co miałam do powiedzenia, zazwyczaj znajduje się w recenzji pierwszego tomu i potem naprawdę niełatwo mi oprócz zachwytów napisać coś więcej o kolejnej części.
„Czarna walizka” Katarzyny Ryrych z tomu na tom jest coraz lepsza. Kocham tę serię za niezwykły klimat, elementy realizmu magicznego, które mają wpływ na życie bohaterów, a zarazem są czymś nieuchwytnym i tajemniczym. Wspominałam już o tym we wcześniejszych recenzjach, że czarna walizka pełni w tej serii, a zarazem także w życiu bohaterów rodzaj symbolu. Każde z nich ma taką swoją czarną walizkę z bagażem przeżyć i tajemnic z przeszłości. Czasem lepiej byłoby zostawić tę przeszłość w spokoju, nie rozdrapywać starych ran i nie wracać do tego, co było, bo żadne z nich nie jest już w stanie jej zmienić, ale mają szansę i możliwości, by mieć realny wpływ na swoją przyszłość. Są pewne okoliczności, których już nie da się cofnąć , ale nadal warto żyć, w zgodzie ze sobą i po swojemu ze swoimi bliskimi. Jestem pod wielkim wrażeniem tej sagi, a raczej serii, bo każda z tych części zaoferowała mi podróż w inny okres minionej epoki. Jest pasjonująca i wciągająca, opowiada o splątanych ludzkich losach, w których niedopowiedzenia i tajemnice grają główną rolę. Wszystkie części łączą niezwykli bohaterowie oraz niesamowicie piękna i oryginalna szata graficzna.
Odchodzą z tego świata kluczowe postaci sagi, a ich miejsce zajmuje kolejne pokolenie, które ma swój czas i coś innego do przeżycia, lecz od przeszłości nie jest tak łatwo się uwolnić. Otwarcie czarnej walizki, którą zostawiła w spadku Lynn Hannah sprawi, że ta przeszłość zostanie uwolniona, nieznane tajemnice wyjdą na światło dzienne, a niektóre z nich będą miały poważny wpływ na życie bohaterów.
Dotąd wnuczce Mikołaja, imię Chaja było znane jedynie z opowieści i kojarzyło się jej z jakąś bajką. Teraz do świadomości Lynn dociera, że ktoś taki istniał naprawdę i odegrał ogromną rolę w życiu jej rodziny. „𝒲 𝓉𝑒𝓃 𝓈𝓅𝑜𝓈ó𝒷 𝒹𝑜𝓌𝒾𝒶𝒹𝓎𝓌𝒶ł𝒶 𝓈𝒾ę 𝑜 𝓅𝓇𝓏𝑒ż𝓎𝒸𝒾𝒶𝒸𝒽 𝓀𝑜𝒷𝒾𝑒𝓉𝓎, 𝓀𝓉ó𝓇𝒶 𝓅𝑜𝓏𝑜𝓈𝓉𝒶𝓌𝒾ł𝒶 𝒿𝑒𝒿 𝓉𝑒𝓃 𝒹𝓏𝒾𝓌𝓃𝓎 𝓈𝓅𝒶𝒹𝑒𝓀, 𝓌𝒶𝓁𝒾𝓏𝓀ę 𝓂𝒾𝑒𝓈𝓏𝒸𝓏ą𝒸ą 𝒽𝒾𝓈𝓉𝑜𝓇𝒾ę 𝓇𝑜𝒹𝓏𝒾𝓃𝓎. 𝒮𝓅𝒾𝓈𝓎𝓌𝒶𝓃𝑒𝒿 𝓁𝒶𝓉𝒶𝓂𝒾”. Dowiadywała się różnych, jak jej się wydawało nieistotnych detali."𝒟𝓇𝑜𝑔𝒶. 𝒰𝒸𝒾𝑒𝒸𝓏𝓀𝒾, 𝓌𝓎𝑔𝓃𝒶𝓃𝒾𝒶, 𝓌𝓎𝒿ś𝒸𝒾𝒶, 𝑜𝒹𝑒𝒿ś𝒸𝒾𝒶". Może, to dlatego uciekła i stała się jedną z dzieci kwiatów, bo ucieczkę miała we krwi?
Dowiaduje się także, że jej babka Maria, cierpiała na chorobę psychiczną nazywaną przez matkę klątwą Gabriela. Czy choroba babki jest dziedziczna i coś jej grozi? Zawsze można liczyć, że wszystko ma swój kres, ale zawsze istnieje ryzyko. Lynn wolałaby o tym nie wiedzieć.„𝑀𝑜ż𝑒 𝓃𝒾𝑒 𝓃𝒶𝓁𝑒ż𝒶ł𝑜 𝑜𝓉𝓌𝒾𝑒𝓇𝒶ć 𝓉𝑒𝒿 𝓅𝒾𝑒𝓀𝒾𝑒𝓁𝓃𝑒𝒿 𝒸𝓏𝒶𝓇𝓃𝑒𝒿 𝓌𝒶𝓁𝒾𝓏𝓀𝒾. 𝒫𝑜𝓏𝓌𝑜𝓁𝒾ć, ż𝑒𝒷𝓎 𝓉𝒶𝒿𝑒𝓂𝓃𝒾𝒸𝑒 𝒞𝒽𝒶𝒾 𝑜𝒷𝓇ó𝒸𝒾ł𝓎 𝓈𝒾ę 𝓌 𝓅𝓎ł. Ż𝓎ć 𝓌 𝓃𝒾𝑒ś𝓌𝒾𝒶𝒹𝑜𝓂𝑜ś𝒸𝒾 𝒾 𝓃𝒶𝓌𝑒𝓉 𝒿𝑒ś𝓁𝒾 𝓅𝑜𝒿𝒶𝓌𝒾 𝓈𝒾ę 𝒿𝒶𝓀𝒾ś 𝒢𝒶𝒷𝓇𝒾𝑒𝓁, 𝓃𝒾𝑒 𝓏𝒶𝓈𝓉𝒶𝓃𝒶𝓌𝒾𝒶ć 𝓈𝒾ę 𝓃𝒶𝒹 𝓉𝓎𝓂, 𝒸𝓏𝓎 𝒾𝓈𝓉𝓃𝒾𝑒𝒿𝑒, 𝒸𝓏𝓎 𝓃𝒾𝑒, 𝓅𝑜 𝓅𝓇𝑜𝓈𝓉𝓊 𝓅𝓇𝓏𝓎𝒿ąć 𝓈𝓏𝒶𝓁𝑒ń𝓈𝓉𝓌𝑜 𝓉𝒶𝓀, 𝒿𝒶𝓀 𝓀𝒶ż𝒹𝓎 𝓀𝑜𝓁𝑒𝒿𝓃𝓎 𝒹𝓏𝒾𝑒ń”.
Akcja „Dwa razy do tej samej rzeki” toczy się w większości w Ameryce, kraju ogromnych możliwości. To kraj ludzi, którzy przybyli tu, aby znaleźć w tym miejscu swój nowy dom. „Ameryka […] to dziwny kraj, gdzie przybysz wyrzuca z domu gospodarza, a mimo to ludzie wierzą, że zyskują tu swoje miejsce”. Kraj pełen zranień, złych emocji, niegodziwych czynów, co niewątpliwie wywarło duży wpływ na ludzi, a swoje piętno odcisnęło na całych pokoleniach.
Autorka porusza problem wojny w Wietnamie i zadaje pytania.„𝒞𝓏𝓎 𝓌𝑜𝒿𝓃𝒶 𝓂𝒶 𝒿𝒶𝓀𝒾𝓀𝑜𝓁𝓌𝒾𝑒𝓀 𝓈𝑒𝓃𝓈? 𝒞𝓏𝓎 𝒸𝓏ł𝑜𝓌𝒾𝑒𝓀𝑜𝓌𝒾 𝓃𝒶𝓅𝓇𝒶𝓌𝒹ę 𝓅𝑜𝓉𝓇𝓏𝑒𝒷𝒶 𝒶ż 𝓉𝓎𝓁𝑒 ? 𝒞𝓏𝓎𝒿𝒶 𝓉𝒶𝓀 𝓃𝒶𝓅𝓇𝒶𝓌𝒹ę 𝒷𝓎ł𝒶 𝓉𝒶 𝓌𝑜𝒿𝓃𝒶?” Głosem bohatera powieści Actona, uczestnika wojny autorka rozważa kto i po co ją wywołał. Czy ci, którzy na niej zginęli naprawdę byli bohaterami i zasługiwali na to, by pochowano ich z wielkimi honorami?
Katarzyna Ryrych nawiązuje także do tragicznych wydarzeń w Kanadzie dotyczących szkół z internatem dla dzieci rdzennych mieszkańców Kanady. Ich deklarowanym celem była asymilacja ludności rdzennej do kultury europejskich kolonizatorów. Pobyt w instytucjach był przymusowy, dzieci odbierano rodzicom przemocą i oddzielano od rodziny, w szkołach zakazywano dzieciom używania ojczystych języków i obyczajów, dochodziło w nich także do licznych nadużyć. O wielu z nich słuch zaginął, a tylko nielicznym udało się z tego piekła wydostać. Nieokreślona jest liczba zgonów dzieci w tych placówkach, bo dane na ich temat są niekompletne. Acton, bohater powieści Ryrych jest takim uciekinierem, udało mu się przeżyć jedynie dzięki rosyjskim żołnierzom, dezerterom, którzy się ukrywali. W jego pamięci często odzywają się tamte wspomnienia, gdy nazywano go odmieńcem. Tragiczny czas, gdy z jego natury chciano wypędzić wilka, by zastąpić go naturą posłusznego psa. „𝒲𝒾𝑒𝓁𝒸𝓎 𝑔𝓇𝒶𝒿ą 𝓂𝒶ł𝓎𝓂𝒾, 𝓅𝑜𝓂𝓎ś𝓁𝒶ł 𝓏 𝑔𝑜𝓇𝓎𝒸𝓏ą 𝒜𝒸𝓉𝑜𝓃. 𝑅𝑜𝓏𝓈𝓉𝒶𝓌𝒾𝒶𝒿ą 𝓃𝒶𝓈 𝒿𝒶𝓀 𝒻𝒾𝑔𝓊𝓇𝓎 𝓃𝒶 𝓈𝓏𝒶𝒸𝒽𝑜𝓌𝓃𝒾𝒸𝓎”. W lesie od tamtych ludzi nauczył się więcej, niż w narzuconej siłą szkole, w której chciano by myślał, mówił i wierzył jak biały, ale i tak nie stałby się im równy. Miał wyrzec się siebie i być nikim. Ojciec Lynn Adam, dostrzegł w nim człowieka i dopomógł w rozpoczęciu kariery pisarskiej. Nie przeszkadzało mu, że chłopak jest indiańsko-japońskim mieszańcem, który nie wierzy w Boga białych.
Tajemnicza walizka skłania Ewelinę do zabrania Adama w podróż sentymentalną do Europy. To, co wydawało się dobrym pomysłem, przysparza jej tylko niepotrzebnych cierpień. Wędrówka w poszukiwaniu miejsc związanych z rodziną Brodskich jest tylko bolesnym powrotem do przeszłości, bo nic z tego, co pamięta, nie jest już takie samo. Ani miejsca, ani ludzie. Wróciła do domu, w którym już nie czuje się jak u siebie. Nie można drugi raz wejść do tej samej rzeki i nie da się przywrócić dawnego czasu. Nie można żyć złudzeniami, że nic się nie zmieniło i wszystko jest po staremu.„𝒩𝒾𝒷𝓎 𝓌𝓈𝓏𝓎𝓈𝓉𝓀𝑜 𝓉𝑜 𝓈𝒶𝓂𝑜, 𝓉𝑒𝓃 𝓈𝒶𝓂 𝒷𝓇𝓏𝑒𝑔, 𝓀𝒶𝓂𝒾𝑒𝓃𝒾𝑒 𝓃𝒶 𝒹𝓃𝒾𝑒 𝓉𝑒 𝓈𝒶𝓂𝑒, 𝒶𝓁𝑒 𝓌𝑜𝒹𝒶 …” Czy warto było, zatem otwierać czarną walizkę, która była jak puszka Pandory? Czy na jej dnie znajdzie się jakaś nadzieja? Istnieją takie pytania, na które nikt nigdy nie udzieli odpowiedzi, bo członkowie tej rodziny nie byli zwyczajnymi ludźmi, każdy z nich miał swoją niewidzialną walizkę i może dobrze, że nie otwarto pozostałych, bo kto wie, co w nich jeszcze zostało ukryte. W tej rodzinie jest coś takiego, jak bomba z opóźnionym zapłonem, zawsze można się spodziewać, że w którymś momencie wybuchnie.
Jeszcze nie wszystkie tajemnice zostały ujawnione, nie wszystkie walizki otwarte. Lynn po spotkaniu z Wielkim Duchem wraca do domu, a o tym co się stało wie tylko jej mąż Acton, który nie zamierza z nikim dzielić się tą informacją, nie pozwoli bowiem, by żona podzieliła los swojej babki. Będzie milczał jak grób, a gdy będzie trzeba zabierze Lynn do osady i będzie czekał, aż ona do niego wróci. On też będzie miał swoją czarną walizkę, której stanie się strażnikiem, żeby nikt nie uchylił jej wieka, chyba że los postanowi inaczej…
„𝒲𝒾ę𝓀𝓈𝓏𝑜ść 𝓅𝓇𝑜𝒷𝓁𝑒𝓂ó𝓌 […]𝒷𝒾𝑒𝓇𝓏𝑒 𝓈𝒾ę 𝓏 𝓉𝑒𝑔𝑜, ż𝑒 𝓀𝓉𝑜ś 𝒸𝑜ś 𝓅𝓇𝓏𝑒𝓂𝒾𝓁𝒸𝓏𝒶ł, 𝓀𝓉𝑜ś 𝓀𝑜𝓂𝓊ś 𝒸𝓏𝑒𝑔𝑜ś 𝓃𝒾𝑒 𝓌𝓎𝒿𝒶𝓌𝒾ł.”
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Prószyński i S-ka
𝐒𝐦𝐮𝐠𝐚 𝐜𝐢𝐞𝐧𝐢𝐚
„𝒩𝒾𝑔𝒹𝓎 𝓃𝒾𝑒 𝓃𝒶𝓁𝑒ż𝓎 𝓏𝓂𝓊𝓈𝓏𝒶ć 𝓁𝓊𝒹𝓏𝒾 𝒹𝑜 𝓅𝑜𝓌𝓇𝑜𝓉𝓊 𝓌 𝓃𝒾𝑒𝓌𝓎𝑔𝑜𝒹𝓃𝓎 𝒸𝓏𝒶𝓈”
Zachwycają mnie sagi rodzinne, ciąg dalszy losów ich bohaterów, lecz im więcej jest tych części, tym, coraz trudniej mi o nich pisać. Dlaczego? Dlatego że wszystko to, co miałam do powiedzenia, zazwyczaj znajduje się w recenzji pierwszego tomu i potem naprawdę niełatwo mi oprócz zachwytów napisać...
2022-12-08
𝐂𝐙𝐘 𝐖𝐒𝐙𝐘𝐒𝐂𝐘 𝐖𝐈𝐄𝐃𝐙Ą 𝐊𝐈𝐌 𝐒Ą
"Świat składa się ze światła i cienia. Jeśli chcesz go poznać nie możesz skupić się tylko na tym, co jest w świetle. Musisz poznać także cień i w fotografii i w życiu."
Druga część „Kuchennymi drzwiami” jest równie fascynująca, jak jej poprzedniczka. Autorka kontynuuje losy bohaterów poznanych w pierwszej części sagi. Ścieżki życia poszczególnych osób, jak poprzednio są ściśle ze sobą powiązane i chociaż jest tak wiele postaci, Katarzynie Majgier udało się wszystko połączyć w jedną perfekcyjną całość. Wspaniała saga, z fenomenalnie oddanym klimatem tamtych czasów. Doskonale opowiedziana, przepięknym językiem, a jej czytanie było czystą przyjemnością, pomimo wielowątkowości i mnóstwa postaci. Ponownie żałuję, że to już jest koniec, zatem czas sięgnąć po część trzecią.
Minęło sporo czasu, od zdarzeń, które zakończyły „Grę pozorów”, ale w społeczności polskiej niewiele się zmieniło. Nadal są to czasy, kiedy dziewczyny myślą tylko o zamążpójściu, a strój jest miernikiem zamożności. Arystokraci nadal utrzymują kontakty wyłącznie z arystokratami nawet wtedy, gdy ich pozycja materialna nie jest już taka dobra, jak wcześniej. Wciąż uważają się za lepszych od innych tylko, dlatego, że pochodzą z wyższych sfer.
Zosia po śmierci męża sama wychowuje czwórkę dzieci i choć doskwiera jej brak męża, to sobie jakoś radzi na gospodarstwie, zwłaszcza że ma dużą pomoc ze strony swoich synów. Klima wyrosła na piękną i rezolutną kobietę, ale jej marzeniem nie jest bycie gospodynią na hektarach, marzy, by zostać fotografem. Wszystkie dzieci Zosi są dobre i poukładane za wyjątkiem rozkapryszonej Janki, której praca w gospodarstwie zupełnie nie interesuje, ciągle sprawia Zosi problemy wychowawcze, jest krnąbrna i leniwa, sądzi, że uroda otworzy jej wszystkie drzwi.
Franciszka się ustatkowała i żyje spokojnie u boku męża, ale odnalezione po latach listy wzbudzają w niej uśpioną tęsknotę. Olek Dąbrowski pragnie pójść w ślady ojca i zostać lekarzem, natomiast Kazik Rozchodowski marzy o karierze w wojsku.
Wszyscy oczekują od Klimy, że wyjdzie wkrótce za mąż, lecz ona nie spieszy się do stabilizacji, bo chce być niezależna i sama się utrzymywać. Olek zaczyna myśleć o dziewczynie inaczej niż o przyjaciółce, ale Klima wzdycha do Piotra, przyjaciela Olka. Gdy Klima zrozumie w końcu, że Olek jest dla niej kimś więcej niż przyjacielem, docierają do niej niepokojące plotki, w które ona jest skłonna uwierzyć. Wyjeżdża bez słowa wyjaśnienia do Pragi. Minie sporo czasu nim tych dwoje ponownie się spotka i wszystko sobie wyjaśni.
Wspaniała historia, która pokazuje, że mimo upływu czasu ludzie wciąż są tacy sami. Mijają lata, wszystko się zmienia, a ludzie nie. Powieść opowiada o tym, że ludzie wciąż są tak samo zawistni, mściwi, oceniają innych po wyglądzie i statusie materialnym, a także o tym, że latami skrywane sekrety i tajemnice i tak w końcu wypłyną na wierzch, mając niebagatelny wpływ na życie bohaterów. Nawet wtedy, gdy wydawało się, że ukrywanie prawdy wyjdzie wszystkim na dobre, lecz skrzętnie chowane tajemnice prowadzą do kolejnych kłamstw i niedomówień, unieszczęśliwiając przy tym kolejne osoby. Czyny i tajemnice rodziców mają wpływ na życie dzieci, które ponoszą tego konsekwencje.
Kiedy w Krakowie młodzi chłopcy zastanawiają się nad swoją przyszłością, to w Sarajewie ich rówieśnicy nabijają broń. Wybucha I wojna światowa, która na zawsze zmieni życie bohaterów powieści. Wielu młodych mężczyzn udaje się na front, z którego już nie wrócą lub wrócą okaleczeni, a młode kobiety zamiast czekać w domu na nich, pełnią służbę w szpitalach przy rannych.
Wielu bohaterów, wiele wątków, które są tu opisane z wielką dokładnością, bo wszystko ma w tej historii sens i ogromne znaczenie. Jestem pełna uznania dla talentu pisarskiego autorki, która nie tylko nie pogubiła się w tym gąszczu postaci, a wprost przeciwnie dla każdej z nich znalazła czas i miejsce, aby ich losy zgrabnie wpleść w fabułę. Każde z występujących tu bohaterów ma jakieś znaczenie i wpływ na losy innych postaci. Całość czyta się naprawdę płynnie i bez jakichkolwiek zgrzytów, co świadczy o naprawdę dobrym poziomie tej powieści. Katarzyna Majgier nie oszczędza swoim bohaterom zawirowań losu, problemów, z którymi muszą się uporać, komplikacji życiowych i uczuciowych. Tym razem na pierwszy plan wysuwa się wspaniale wykreowana postać Klimy, która nie potrafi pogodzić się ze konwenansami i ograniczeniami, które dotyczą kobiet. Nie może poukładać sobie życia, bo tajemnice z przeszłości wciąż nie dają jej spokoju. Nie może pogodzić z tym, że dotąd była okłamywana, bo być może jej życie potoczyłoby się zupełnie inaczej, gdyby znała prawdę o swojej przeszłości.
Wspaniale odwzorowane tło historyczne, przedstawienie czasów, gdy kobiety pomimo uzyskania prawa wyborczego, wciąż były ograniczane i nie miały możliwości być równorzędnymi partnerkami dla mężczyzn. „Światło i cień” to doskonale zobrazowanie rozwoju nowej epoki, czasu przemian, idealnie splecionych z losami bohaterów i ich przeżyciami. Opisy wojny, odzyskania niepodległości, epidemii hiszpańskiej grypy, a także umieszczenie w fabule katastrofy Titanica, oraz poruszenie ważnych problemów społecznych dotyczących tamtego okresu. Wiele wątków, które łączą się w jedno, niecodzienną powieść, od której trudno się oderwać. Jednym słowem wspaniała literacka przygoda.
„Wielkie tajemnice i udawanie, że nikt nic nie wie i wszyscy wierzą w to, co im się powie […] Nikogo nie obchodzi, że komuś może to zniszczyć życie! Najważniejsze są pozory i to, co ludzie powiedzą”.
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Słowne.
𝐂𝐙𝐘 𝐖𝐒𝐙𝐘𝐒𝐂𝐘 𝐖𝐈𝐄𝐃𝐙Ą 𝐊𝐈𝐌 𝐒Ą
"Świat składa się ze światła i cienia. Jeśli chcesz go poznać nie możesz skupić się tylko na tym, co jest w świetle. Musisz poznać także cień i w fotografii i w życiu."
Druga część „Kuchennymi drzwiami” jest równie fascynująca, jak jej poprzedniczka. Autorka kontynuuje losy bohaterów poznanych w pierwszej części sagi. Ścieżki życia...
2022-11-12
TAM DOM TWÓJ, GDZIE SERCE TWOJE
„Ogień uczy cierpliwości. Ogień pozwoli ci się skoncentrować”
Coraz częściej myślę i wiem, że wielu z Was jest podobnego zdania, że czytanie książek to niesamowita przygoda. Bez ruszania się z domu i z własnego fotela można podróżować po różnych zakątkach kraju i świata. Mało tego przemieszczać się w czasie i oczami bohaterów powieści oglądać ten świat w bezpieczny i komfortowy sposób, a na kartach powieści doświadczać tego samego, co oni.
Dziś moja kolejna podróż w Bieszczady, do świata wykreowanego przez Małgorzatę Wardę. „Dziewczyna z gór” to przepiękna seria, którą czyta się z zapartym tchem, chociaż to nie kryminał, thriller czy powieść akcji. Jest to powieść obyczajowa, ale świetnie skonstruowana, która skradła moje serce. Oczarowała mnie nie tylko pięknem bieszczadzkiej przyrody, tak świetnie odmalowanym przez autorkę, ale przede wszystkim genialnie skonstruowanymi postaciami, którym nie oszczędziła trudności. Na długo pozostaną też w mojej pamięci niesamowite emocje, jakie towarzyszyły mi podczas czytania.
Nadia odnajduje w górach swego ojca, który jest na skraju wyczerpania. Chociaż Jakub balansuje na granicy świadomości, to doskonale zdaje sobie sprawę, że ratunek oznacza dla niego tylko jedno. Więzienie. Proces, a potem ciemna smętna cela na długie lata. Najdłuższy trekkingowy szlak w Europie dawał mu wolność wyboru, ale którego już nie uda mu się przebyć. Poszedł w góry, żeby córka mogła odzyskać swoje życie, ale Nadia nie umie nawiązać więzi z matką, bo to niemożliwe, żeby po tylu latach te dwie kobiety nagle nawiązały ze sobą bliskie relacje.
Na pograniczu Ukrainy i Polski żyje młoda Czeczenka Polla, która mieszka z innymi w przyczepie. Polla od lat nie zetknęła się z cywilizacją, a taniec z ogniem jest jej ucieczką od traumatycznych wspomnień. Z ludźmi, którzy zapewnili jej dom i schronienie łączy ją niezwykła relacja. Dziewczyna nie chce mieć wspomnień z rodzinnej wsi, zamknęła je w niepamięci, by łatwiej poradzić sobie z tym, co ją spotkało. Czas spędzony z tymi ludźmi wydawał jej się pełen światła, tu na nowo zaczęła żyć. Ogień dla opiekunki dziewczyny był sposobem na życie, a dla Polly ucieczką. „[…] Kobieta jest opiekunką ognia, a mężczyzna tylko panem domu”. Nie mogę zaprzeczyć, że trochę zaskoczyło mnie pojawienie się dodatkowej postaci w tej części, ale jak się później okaże, będzie to miało swój sens i znaczenie dla całości. Powoli krok za krokiem, kawałek po kawałku autorka odsłania przeszłość Polly. Nieuchronnie nadchodzi moment, gdy jej drogi skrzyżują się ze ścieżkami losów Nadii i Jakuba.
Nadia jest już zmęczona tą sytuacją, wolałaby zostać z Łuką. Nie ma ochoty rozmawiać z matką, nie chce oczekiwać z drżeniem serca na wieści ze szpitala, nie chce też uczestniczyć w rozprawie sądowej.
Jakub dostaje od życia drugą szansę, po trzech latach więzienia warunkowo wychodzi na wolność. Chce wraz z córką zamieszkać w Bieszczadach, tylko sęk w tym, że ludzie wydali już wyrok i nie chcą go widzieć w pobliżu swoich domostw. Sprawa z jego córką napiętnowała go na zawsze. „Tyle wysiłku kosztował go pobyt w więzieniu, a teraz to drugie więzienie, które zgotowali mu mieszkańcy miasteczka. Nie spodziewał się tego, kiedy tu wracał”.
Przepiękna i fascynująca historia namalowana słowami i emocjami. Trudna i bolesna pełna smutku, złości, złych i dobrych wspomnień, historia kilkorga ludzi, którzy wzajemnie się poranili i nigdy nie będą w stanie dojść do porozumienia. Jakub bardzo się zmienił, bo w górach, prawie stracił życie, a potem reszty dokonało więzienie. Nadia też już nie jest taką samą osobą. Córka i ojciec nie potrafią się porozumieć jak kiedyś. „[…] Straciłam rozeznanie o jego życiu i czułam, że go tracę, że on traci siebie, że jeśli to wszystko potrwa dłużej, to stanie się coś złego”. Nadia i Olga także borykają się z trudnościami w nawiązywaniu prawidłowych relacji, bo ta wieloletnia rozłąka rozdzieliła je na zawsze i mało prawdopodobne by udało im się tę dawną więź łączącą matkę z dzieckiem odbudować.
Ta historia skradła moje serce. Byłam rozdarta, bo nie wiedziałam komu bardziej współczułam. Czy jest to Jakub, który z ogromnej miłości do nastoletniej córki uprowadził ją kiedyś w góry, by po latach zapłacić za to wysoką cenę, czy może Olga, matka, która na wiele lat straciła swoje dziecko, które gdy odzyskała, nie potrafi pokochać, bo wciąż jest zazdrosna o te wszystkie lata, które spędziła z ojcem i o ich relacje. Olga wciąż nie jest pewna, czy po długiej latami trwającej podróży, będzie w stanie przywitać swoją córkę. Czy może jednak najbardziej współczułam Nadii, która była, co prawda otoczona ojcowską miłością, ale została pozbawiona możliwości wychowywania w normalnej rodzinie i wyboru, z kim chciałaby być, a teraz jest dorosłą kobietą, która nie potrafi się w tym wszystkim odnaleźć. Chciałaby odzyskać Jakuba i dawne życie, a zarazem wie, że już nigdy nie będzie ono takie samo. By zrozumieć całą historię, zwarty w niej przekaz i poczuć wszystkie emocje trzeba przeczytać całą trylogię "Dziewczyna z gór" i koniecznie zachować kolejność. Ta seria to nie tylko wędrówka przez piękne, mroźne i dzikie Bieszczady, jak pisze sama autorka, ale także jest szlakiem dwóch ludzkich dusz Nadii i Jakuba. Wędrówka pełna dramatów, miłości, ale także nadziei. Przeczytałam piękną opowieść, w której zimny wiatr wnika pod ubranie, na głowę spada czapa ze śniegu, ręce ogrzewa kubek z gorącą kawą, a powietrze przeszywa wycie wilka. Zamykam oczy i wzdycham, potem zamykam książkę z poczuciem satysfakcji z przeżycia pięknej przygody. Jestem oczarowana tym cyklem, pełnym emocji i wzruszeń. O tej historii nie da się zapomnieć, ani o drodze, jaką musieli przejść Jakub i Nadia. Zakończenie godne jest tej historii, nie mogłoby być inne. Opisana niesamowicie plastycznie przyroda, która stała się malowniczym tłem całej powieści, jest dopełnieniem całości. Małgorzata Warda, jak nikt potrafi grać na emocjach czytelnika, tworzyć mroczny klimat, który wciąga bez reszty. Tworzyć niesamowite historie, których dużym atutem, są niejednoznaczni bohaterowie. "Ludzkie emocje nie podlegają prostym zasadom winy i kary".
Wiem, że już to pisałam po lekturze pozostałych książek i się powtarzam, ale jestem ogromną fanką książek Małgorzaty Wardy, które niezmiennie będę polecać.
„Co takiego jest w momentach, gdy człowiek uświadamia sobie, że dzieje się właśnie coś ważnego? Jakim cudem krótka chwila, czasem zaledwie sekunda, może nieść tak potężny ładunek wiedzy i emocji?” Czuje, że jest dokładnie w miejscu, w którym powinien się znaleźć.
John Denver śpiewa – „I jadąc wśród drogi, czuję, że powinienem być w domu już wczoraj, już wczoraj”.
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Prószyński i S-ka.
TAM DOM TWÓJ, GDZIE SERCE TWOJE
„Ogień uczy cierpliwości. Ogień pozwoli ci się skoncentrować”
Coraz częściej myślę i wiem, że wielu z Was jest podobnego zdania, że czytanie książek to niesamowita przygoda. Bez ruszania się z domu i z własnego fotela można podróżować po różnych zakątkach kraju i świata. Mało tego przemieszczać się w czasie i oczami bohaterów powieści...
2022-12-06
BALLADA O MIŁOŚCI I ZDRADZIE
Nie tak dawno wybrałam się w rejs luksusowym liniowcem Paris wraz z bohaterką najnowszej książki Agaty Suchockiej. Teraz tuż po powrocie pragnę podzielić się z Wami moimi wrażeniami, żeby oddać na gorąco wszystkie moje emocje, które towarzyszyły mi podczas lektury.
Nie miałam nigdy okazji płynąć takim luksusowym statkiem i w ogóle nie mam wyobrażenia o tym, jak to może wyglądać. Jedyne, czego mi było doświadczyć, to rejsy statkami i katamaranami oferowane, jako atrakcja turystyczna i to jeszcze przy bardzo korzystnych wiatrach i spokojnej fali.
Agata Suchocka napisała niezwykłą powieść, która wciągnęła mnie od początku i utrzymała to zainteresowanie, aż do samego końca. Opowiada o młodej dziewczynie podróżującej samotnie statkiem, pozostawionej samej sobie, wysłanej w świat przez matkę i o niezwykłym rodzeństwie, które pracuje na statku przy oprawie muzycznej dancingów i kolacji, żeby zarobić na swój własny wymarzony klub. Pojawia się tu miłość, która nie miała prawa się wydarzyć, brudny gangsterski świat Nowego Orleanu i wreszcie obrządek voodoo, a dodatkowo jest także trup. Ta powieść tak mnie wciągnęła, że nim się obejrzałam, był już koniec. Historia wydawałoby się, jakich wiele, ale napisana niezwykle interesująco z dbałością o szczegóły i detale. Agata Suchocka niezaprzeczalnie stworzyła opowieść, od której nie da rady się oderwać. Opowieść o cierpieniu, trudnych wyborach i miłości, a wszystko zanurzone w zmysłowych emocjach i muzyce jazzowej.
Matka Julie wysłała ją do Ameryki, by tam wyszła za mąż za dużo starszego od siebie biznesmena Maurica Boncoeure, a sama ukryła się za furtą klasztorną, nie mogąc pogodzić się ze swoją sytuacją materialną i statusem społecznym. Wielka wojna zabrała Amaldine męża, majątek i marzenia, zostawia zaś długi i „zbrukaną” córkę na wydaniu, o której niesławie wszyscy zdają się tu wiedzieć. Amadline sądzi, że wysłanie Julie do Ameryki, żeby mogła wyjść za bogatego człowieka, który nie zna przeszłości dziewczyny, jest jedynym wyjściem w tej sytuacji, chociaż podobnie jak Julie, wiele kobiet pohańbiono i musiały zmagać się z tym piętnem. Dziewczyna może jedynie wybierać pomiędzy klasztorem, a małżeństwem z nieznanym jej człowiekiem w obcym kraju. Wyjście za mąż wydaje jej się lepsze od życia w habicie. Wkrótce, więc wsiada na pokład luksusowego statku pasażerskiego i zostaje zakwaterowana w kajucie pierwszej klasy dzięki narzeczonemu, który opłacił jej bilet. Jest przygnębiona i przerażona wizją małżeństwa, które jawi jej się jak koszmarny sen. Żeby nie myśleć o przyszłości, już pierwszego wieczoru rejsu upija się i tylko dzięki życzliwości Romea i jego siostry trafia do swojej kajuty. Rodzeństwo wobec niej miało zupełnie inne plany, ale szybko zdają sobie sprawę, że los dziewczyny jest nie do pozazdroszczenia. „Julie Colbert nie jest radosną panną młodą, która z bijącym sercem płynie do wyśnionego narzeczonego. Ona ucieka przed przeszłością, od której nie może się uwolnić”.
Kim naprawdę jest Maurice Boncoeure, człowiek, który wywołuje paniczny strach w Deli, a jej bratu zaciskają się pięści z bezsilności? Jaką rolę odegrał w życiu rodzeństwa? Ta dwójka jest rozdarta pomiędzy strachem przed tym człowiekiem a troską o Julie, którą znają zalewie parę dni. Jakim potworem ów musi być, skoro Delia na widok zdjęcia narzeczonego Julii blednie, a dźwięk jego nazwiska mrozi krew w żyłach jej brata? Romeo szybko zrozumiał, że nie ma prawa mącić w głowie niczego nieświadomej dziewczynie. Julie źle znosi podróż statkiem i jedynie towarzystwo Romea sprawiało, że zapominała o dolegliwościach. Z chwilą, gdy ten zaczyna jej unikać, dziewczyna żałuje, że w ogóle go poznała i pragnie, jak najszybciej znaleźć się na stałym lądzie. Bez tej znajomości łatwiej byłoby jej oczekiwać na swój los. „W głębi serca czuła jednak ogromny strach, lęk przed nieznanym […]”
Po dotarciu na miejsce konfrontacja z narzeczonym była dla dziewczyny jeszcze większym rozczarowaniem, niż zakładała. Znalazła się pomiędzy młotem a kowadłem. Poczuła się niczym postać z książki, bo utraciła kontrolę nad własnym życiem.
Początkowo wydawało mi się, że w opowieści o Julie i Romeo widzę sporo podobieństw do słynnej historii miłości Rose i Jacka z filmu „Titanic”, chociaż tak naprawdę ma z nią nie wiele wspólnego. Takie wrażenie zapewne, sprawiły opisy atmosfery panującej wśród podróżnych ekskluzywnego liniowca. Targowiska próżności i skrzącego się jarmarcznym blichtrem społeczeństwa białych ludzi, uważających się za kogoś lepszego. Julie nie czuje się dobrze wśród tych ludzi, a rodzeństwo Romeo i Delia, tu tylko pracuje, by spełnić swoje marzenia i nie za bardzo przejmują się swoim statusem społecznym. Jest jednak coś, co ciągnie dziewczynę do tej pary, a oni także nie potrafią oprzeć się chęci zaopiekowania się samotną dziewczyną. Pomiędzy Julie i Romeo, jak w szekspirowskiej tragedii szybko rodzi się uczucie, chociaż ich związek nie ma przyszłości. Niemniej jednak dziewczyna gotowa byłaby bez namysłu porzucić wizję życia u boku podstarzałego bogacza.
Nie mogłam się pogodzić z decyzją Amadline, bo jaka matka wysyła swoje dziecko na niepewny los w świat, by uniknąć ludzkiego gadania, a samej zniknąć za furtą klasztoru. Niepojęta wydaje mi się taka niefrasobliwość w jej postępowaniu, żeby wysłać swoje jedyne dziecko w nieznane w łapy obcego człowieka, nie wiedząc, jaki los je tam czeka. Honor i to, co ludzie powiedzą ważniejsze od losu własnej córki. Takie postępowanie można by zaakceptować, gdyby postanowiła towarzyszyć córce w podróży, zamiast wysłać dziewczynę nieznającą życia w rejs bez opieki i wsparcia. Narażając ją tym samym na jeszcze większe niebezpieczeństwo niż to, które spotkało ją w domu. Podobnie zachował się Serge, podobno przyjaciel rodziny namawiając Julie na ten mariaż, zapewniając dziewczynę, że niczego jej przy przyszłym mężu nie zabraknie, oprócz miłości oczywiście. Dziewczyna znienawidziła matkę i przyjaciela całym sercem, za los, który jej zgotowali. „Francja przestała dla niej istnieć, matka i zdradliwy” przyjaciel” równie dobrze mogli być tylko wymyślonymi postaciami[…]”
„Melodia serca” to historia naszpikowana emocjami, mocno chwytająca za serce. Niezwykła i klimatyczna opowieść o Juli i Romeo, jak w szekspirowskim dramacie, których losy trudno przewidzieć do samego końca. W tle muzyka jazzowa i rytuały voodoo. Agata Suchocka wykazała się ogromną znajomością tamtych czasów, przedstawiając podziały klasowe, ówczesne poglądy, obowiązujące konwenanse i modowe trendy. Wiernie oddała realia historyczne, gdy sfery białych ludzi wciąż jeszcze żyli ułudą swojej dawnej świetności, bo mieli pieniądze i poczucie nietykalności. A także czasy, gdy kobieta do ślubu miała iść czysta niczym łza w przeciwieństwie do mężczyzny, który przed ślubem miał prawo się wyszumieć, a potem wierność i uczciwość małżeńska obowiązywała też jedynie kobietę.
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Replika.
BALLADA O MIŁOŚCI I ZDRADZIE
Nie tak dawno wybrałam się w rejs luksusowym liniowcem Paris wraz z bohaterką najnowszej książki Agaty Suchockiej. Teraz tuż po powrocie pragnę podzielić się z Wami moimi wrażeniami, żeby oddać na gorąco wszystkie moje emocje, które towarzyszyły mi podczas lektury.
Nie miałam nigdy okazji płynąć takim luksusowym statkiem i w ogóle nie mam...
2022-11-27
POWIDOKI PRZESZŁOŚCI
„Niewielu ma na tyle wgląd w siebie, żeby przyznać się do błędu przed kimś innym, a przed sobą to w ogóle”.
Marek Stelar to dla mnie niekwestionowany mistrz polskiego kryminału. Podoba mi się rzadko spotykana rzetelność u autora, bo zanim stworzy kolejną historię, poprzedza jej pisanie dokładnym researchem. Po cyklu z Nadkomisarzem Rędzią mój zachwyt twórczością autora nie maleje, a wręcz przeciwnie, po każdej kolejnej książce wzrasta. Może, dlatego, że Stelar nie epatuje brutalnością, nie stosuje zbędnych wulgaryzmów, a narrację stara się budować na sprawdzonych schematach i kreować bohaterów, których nie da się nie polubić. „Krzywda” to typowa dla Stelara mieszanka przeszłości z teraźniejszością napisana na wysokim poziomie, podobnie jak „Skrucha”
Aspirant Przeworski, w poprzedniej części otarł się o śmierć, omal nie zginął od ciosu nożem, którym zaatakował go mężczyzna ogarnięty szałem zazdrości o kobietę.
Od poprzedniej sprawy, którą Przeworski prowadził, minęło kilka miesięcy. Przywiązał się już do tego miejsca i pomimo że jego wygnanie ze Szczecina dobiegło końca, to postanowił zostać w Nowym Warpnie. Mógłby teraz spokojnie wrócić do Szczecina, lecz w Nowym Warpnie dostrzegł możliwość stabilizacji, bo znalazł tu miłość. Teraz sprawa napaści na aspiranta będzie miała swoją kontynuację. Wszystko, co wydawało się, że ma już swój koniec, powróci wraz ze śmiercią matki niedoszłego zabójcy Dominika. Matka Remigiusza, stara zgorzkniała nauczycielka, została zamordowana, a wszelkie tropy prowadzą do przeszłości. Wskazują na to nazwisko mordercy wypisane krwią ofiary na podłodze, zdjęcie załogi posterunku MO z 1946 roku znalezione na miejscu zbrodni przez Przeworskiego. Niedługo potem zostają odkryte szczątki więźniów obozu koncentracyjnego podczas porządkowania starego cmentarza. Wiele niewiadomych, ale też wiele śladów wiodących ku przeszłości kobiety.
Stelar oprał całe śledztwo na tajemnicach z przeszłości. Czasów wojennych i tuż po. Pokazał, jak uczynki dziadków, rodziców, wpływają na życie przyszłych pokoleń. Jak te uczynki niczym mroczny cień wloką się za potomkami i wpływają na ich teraźniejsze życie.
„Krzywda” to nie tylko sprawa kryminalna i nie tylko to, co stało się tu i teraz, ale to rozliczenie się z bolesną przeszłością. Zaciekawiła mnie nie tylko świetnie skonstruowana zagadka kryminalna i intrygująca fabuła z zaskakującym finałem, ale także wątek historyczny, który jest tak samo interesujący, jak współczesne śledztwo. Jestem pod wrażeniem tego, jak autor umiejętnie potrafi łączyć przeszłość z teraźniejszością, tworząc przy tym zgrabną i logiczną historię, która wciąga od samego początku. Jestem pełna uznania dla autora, dla jego zaangażowania się w dokładne poznanie zdarzeń historycznych i połączenie ich ze współczesnym wątkiem kryminalnym. To świadczy o tym, jak niesamowity talent pisarski posiada Marek Stelar.
Ile takich mrocznych sekretów z przeszłości, ukrytych na dnie serca tragedii nigdy nie ujrzały i nie ujrzą światła dziennego. Pomordowane w czasie wojny niewinne osoby nigdy nie doczekały się sprawiedliwości, ani zadośćuczynienia. I co najgorsze, nigdy się nie doczekają. Te straszne czyny pozostaną na zawsze tajemnicą, bo ofiary już nie przemówią, a kaci zdążyli poumierać. Minęło już tyle czasu, a sporo wyrządzonego zła, nie zostało odkryte i wciąż są otoczone mrokiem tajemnic.
Nie przeczę, że podeszłam do czytania tej książki bardzo emocjonalnie. Zobaczyłam w niej nie tyle kryminał, ile rozliczenie się z wojenną przeszłością, która odcisnęła na naszym narodzie niezatarte piętno. Marek Stelar pokazał jak bardzo los człowieka i jego ścieżki życia są zależne od wielu ludzi, z którymi dane mu było się spotkać. „[…] czasem nie da się wyjechać z pewnych miejsc, bo one zostają w człowieku. Razem z ludźmi, którzy w tych miejscach żyją, i zdarzeniami, które są z nimi nierozerwalnie związane”.
Wielki szacunek i słowa uznania dla autora, za tak profesjonalne podejście do tematu zbrodni wojennych. Dzięki niemu i ludziom, z którymi udało się mu nawiązać kontakt, wciąż trwa pamięć o zdarzeniach, miejscach i ludziach. Dzięki temu Nowe Warpno w powieści to nie tylko budynki i ulice, to także przeszłość i historia. To także nasze korzenie, o których musimy pamiętać, by żyć.
„[…] Polacy, którzy wciąż pamiętają wojnę. […] Większość nie chce nawet mówić o tym, co mają w głowach i pod powiekami, kiedy je zamykają przed zaśnięciem, a każdy Niemiec, którego spotykają, samym swym widokiem sprawiają, że te obrazy znów wyskakują im gdzieś z tyłu głowy, z szufladek, w które były powciskane, nabierają barw i stają przed oczami jak żywe”.
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Filia Mroczna Strona.
POWIDOKI PRZESZŁOŚCI
„Niewielu ma na tyle wgląd w siebie, żeby przyznać się do błędu przed kimś innym, a przed sobą to w ogóle”.
Marek Stelar to dla mnie niekwestionowany mistrz polskiego kryminału. Podoba mi się rzadko spotykana rzetelność u autora, bo zanim stworzy kolejną historię, poprzedza jej pisanie dokładnym researchem. Po cyklu z Nadkomisarzem Rędzią mój zachwyt...
2022-11-30
STRATA
„Pamięć bywa straszna, a niepamięć straszniejsza”. „[…] straty […] one nas zmienią. Każda kolejna jest jak niechciane przemeblowanie. Tyle że nic od tego nie pięknie, a zanika to, co ważne i potrzebne”.
Agata Kołakowska to moja ulubiona autorka, która tworzy niebanalne historie o prawdziwym życiu. Pięknymi słowami potrafi malować niesamowite powieści, tkać ze słów piękne książkowe obrazy. Pisze przepiękne powieści pełne emocji i wzruszeń, dostarczające niezwykłych życiowych refleksji. Wydaje mi się, że od chwili, gdy autorka zaczęła kroczyć własną drogą, jej powieści są jeszcze piękniejsze i jeszcze bardziej naładowane niesamowitymi emocjami. Takie książki chce się czytać, by przenieść się do innego świata i poczuć niezwykłą magię słów.
Agata Kołakowska, pięknie opowiedziała tę historię, namalowała ją słowami. Płynnie balansuje pomiędzy narracjami obu głównych bohaterek. Opowiada ich historię nieśpiesznie, tworzy niesamowity klimat. Słowa autorki niczym piękny haft na płótnie tworzą wspaniały i niezwykły obraz.
Lanckorona to cicha spokojna wieś, położona niedaleko Krakowa. W tej wsi drogi dwóch kobiet, niegdysiejszych serdecznych przyjaciółek, niespodziewanie się przetną. Dość długo autorka trzyma w tajemnicy, powód, dla którego te dwie najbliższe sobie osoby ponad dwadzieścia lat nie utrzymywały ze sobą kontaktu. Co takiego wydarzyło się życiu Hanny i Ewy, które uważały, że bez względu na wszystko zawsze będą miały siebie? Od dzieciństwa były nierozłączne, a jednak wydarzyło się coś, co je rozdzieliło. Bohaterki powieści Agaty Kołakowskiej doskonale wiedzą, co wtedy było powodem, lecz latami tkwią w żalu, pretensji i złości jedna na drugą. Żadna z nich nie potrafi się przełamać i wyciągnąć ręki do zgody. To co miało je łączyć, podzieliło na zawsze.
Zranione w przeszłości, trzymają się z daleka od siebie, nie dopuszczając nikogo do swojego świata, w którym żyją niczym w hermetycznej bańce. Pozornie mają nowych przyjaciół, ale nigdy przed nimi się nie otwarły, nie szukały bliższych relacji. Teraz są na życiowym rozdrożu, bo obu prywatne życie zupełnie się posypało i nie mają znaczenia sukcesy, które odnoszą na polu zawodowym.
Życie pisze różne scenariusze i bardzo często jest nieprzewidywalne, więc poróżnione kobiety niespodziewanie spotykają się w miejscu, gdzie w ogóle się tego nie spodziewały. Jedna tu mieszka, bo kupiła dom i próbuje sobie ułożyć życie na nowo u boku ukochanego człowieka, a druga uciekła z miasta, żeby nabrać dystansu do swojego życia. To niespodziewane spotkanie po latach zaskakuje je obie, ale to Hanna kolejny raz próbuje pomóc Ewie. Zupełnie jak kiedyś. Co z tego wyniknie? Jak potoczą się dalsze losy obu kobiet? Okazuje się, że czasem warto wybrać się w świat, dla jednej rozmowy, dla kilku zdań. Poczuć, że właśnie po to trzeba przemierzyć pół światu, żeby te słowa usłyszeć. W gonitwie codzienności tak łatwo stracić wrażliwość i zapomnieć o tym, że czasem trzeba nie tylko wsłuchać się w siebie, ale posłuchać też innego człowieka.
Powieść kończy się jak w prawdziwym życiu. Bez zbędnego lukru, czy happy endu na siłę. Prawdziwie i mocno, pozostawia margines na własne przemyślenia. „Daleko od siebie”, to powieść piękna, nostalgiczna i prawdziwa, jak życie, ujmująca za serce. Żadne moje słowa nie oddadzą istoty przekazu tej niesamowitej książki, trzeba ją po prostu przeczytać samemu. Myślę, że każdy znajdzie w niej coś innego, co innego poruszy jego serce, czy zmusi go do refleksji.
Pomyśleć, że raz wypowiedzianych słów, nie da się cofnąć, a można nimi zranić kogoś do głębi i mimo upływu lat, nie da się o nich zapomnieć. Prawdziwi przyjaciele powinni sobie ufać i jeśli nawet się krytykują, to ta krytyka musi płynąć z głębi serca, a nie być podszyta nieuzasadnioną zazdrością, czy złośliwością. Obie strony muszą być w tę przyjaźń zaangażowane jednakowo, a nie na zasadzie, tylko ja się liczę, tylko moje sprawy są ważne. Ta druga osoba ma przybiegać na każde ich zawołanie, ale gdy jest nam potrzebna, zamiast pomocy, potrafi jedynie ranić słowami i swoją podejrzliwością. Przyjaźń idzie w kąt i zamiast uczciwej i szczerej rozmowy, pojawiają się słowa oskarżenia i pretensji. Rzucone w złości słowa potrafią rozdzielić na zawsze, bo takie przykre słowa naszpikowane złymi emocjami tkwią potem latami w człowieku niczym zatruty cierń i wciąż na nowo dają znać o sobie. Mimo wszelkich prób nie da się ich wyrzucić z pamięci. Z upływem lat coraz trudniej przyznać się do błędu, a co gorsza może ten ktoś nie widzi nic złego w tym, co kiedyś powiedział. Nie przyjdzie, nie przeprosi, nie wytłumaczy się, a co gorsza całą winą tym, co się zdarzyło obarcza nas. Czyli tak naprawdę to nie była przyjaźń. Po tylu latach pewnych rzeczy nie da się już załatwić słowami, bo czy można wybaczyć sobie tamte zimne i bezlitosne słowa wykrzyczane w złości, raczej nie. Nawet wyjątkowa relacja, nie przetrwa tego, gdy przekroczy się pewne granice. "Nic, co zostało rozbite, nigdy nie przybierze dawnej formy".
„Trzeba doceniać, to co się ma, bo można stracić wszystko”.” Nie ma gorszej samotności niż ta, która fundujemy samym sobie”.
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Oblicza.
STRATA
„Pamięć bywa straszna, a niepamięć straszniejsza”. „[…] straty […] one nas zmienią. Każda kolejna jest jak niechciane przemeblowanie. Tyle że nic od tego nie pięknie, a zanika to, co ważne i potrzebne”.
Agata Kołakowska to moja ulubiona autorka, która tworzy niebanalne historie o prawdziwym życiu. Pięknymi słowami potrafi malować niesamowite powieści, tkać ze słów...
2022-11-16
MORDERSTWO W POCIĄGU
„Ludzie pozbawiali innych życia kierowani zazdrością, chęcią zysku, pragnieniem zemsty, a także z powodu urażonej dumy lub zawodu w miłości. Napędzani silnymi emocjami”.
„Na wieczne potępienie”, to mój kolejny niesamowity pobyt w Pełni. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że ten czas spędzony z bohaterami książki , nie będzie czasem straconym. Pani Małgosia to dla mnie niekwestionowana mistrzyni polskich kryminałów bez rozlewu krwi i opisów brutalnych morderstw. Seria ”Pełnia tajemnic” z każdym kolejnym tomem podoba mi się coraz bardziej. Wydaje mi się, że ta część jest najlepsza ze wszystkich przeczytanych przeze mnie do tej pory i nie wiem, czy faktycznie tak jest, czy to wrażenie spowodował fakt, że tak bardzo polubiłam głównych bohaterów, a w Pełni czuję się, jak u siebie.
Tym razem powieść zaczyna się trochę jak u Agaty Christie. Jest pociąg, którym podróżuje kilkoro mieszkańców Pełni, a podróż mija im w spokojnej atmosferze, bo każde z nich rozmyśla o nadciągających świętach. Zanim dotrą do domu, ten spokój zostanie zburzony przez popełnione w pociągu morderstwo. Pociąg, co prawda nie ugrzęźnie w śniegu, ani nie podróżuje nim detektyw Poirot, ale za to tuż obok ktoś dopuścił się zbrodni, która wstrząśnie pasażerami.
Monika Gniewosz poddaje się świątecznej atmosferze panującej w miasteczku. Wraz z córką planuje obchodzić tegoroczne święta w swoim nowo kupionym domu. Ma także nadzieję, że dołączy do nich mama. Niestety ten piękny świąteczny nastrój zakłóca znalezienie zwłok kobiety nad miejscowym jeziorem, a dodatkowo na jaw wypływa sprawa molestowania uczennic liceum. Monika rzuca się w wir śledztwa. Zanim jednak uda się jej cokolwiek ustalić, wkrótce zostaje odnalezione ciało kolejnej kobiety.
Ponownie autorka zachwyciła mnie swoją historią, a styl jej pisania sprawił, że ta powieść jest jak zawsze wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Rozpoznałabym ten styl pisania zawsze i wszędzie. „Na wieczne potępienie” napisane jest poprawną polszczyzną i z wielką dbałością o szczegóły. Wspaniale autorka przeplata życie prywatne Moniki z prowadzonym śledztwem. Dodatkowo całość ubarwia butny komisarz Iwańczuk z komendy w Grudziądzu, któremu powierzono śledztwo, a ten nie omieszkuje okazywać swojej wyższości nad lokalną policją. Odsuwa Monikę i Adama od śledztwa i całkowicie przejmuje, lecz gdy pojawi się kolejna ofiara, to para śledczych zaczyna prowadzić nieformalne śledztwo na własną rękę.
Znakomicie skrojona jak zawsze u Pani Małgosi intryga kryminalna. Jest paru podejrzanych i każdy z nich mógł mieć motyw. Kilku z nich przecież jechało wtedy tym feralnym pociągiem.
„Na wieczne potępienie” to nie tylko zwykły kryminał, ale świetnie skonstruowana i zgrabnie napisana powieść poruszająca wiele problemów dotyczących codziennego życia. Lekkość języka i niesamowita dbałość o jego poprawność sprawiają, że książkę czyta się błyskawicznie i z ogromną przyjemnością, której nie popsuł mi nawet fakt, że zadufany w sobie komisarz Iwańczuk nieoczekiwanie zmienił swoje zdanie i nastawienie do pary śledczych z Pełni.
Nie wiem, jak Pani Małgosi, to robi, że udaje się osiągnąć w swoich powieściach atmosferę spokoju, pomimo że tuż za rogiem czai się opętany manią wymierzania sprawiedliwości morderca. Może, dlatego, że złu przeciwstawia zawsze dobro i to ono na końcu zwycięża. Zachwyca wspaniałą kreacją wszystkich bohaterów, zarówno tych pierwszoplanowych, jak i tych, którzy pojawiają się tylko na chwilę, bo zawsze mają oni ogromne znaczenie dla fabuły. Monika i jej policyjny partner są normalnymi ludźmi angażującymi się w śledztwo, lecz oprócz tego mają swoje normalne życie prywatne. Nie pierwszy raz Małgorzata Rogala udowadnia, że jest świetnym obserwatorem tego, co dzieje się dookoła i te obserwacje potrafi przenieść do swoich powieści. Pewnie, dlatego Pełnia wydaje mi się takim swojskim miejscem, do którego chętnie wracam za każdym razem.
Bardzo podobało mi się też przedstawienie problemu społecznego, który jest wszystkim doskonale znany. Molestowanie uczennic w szkole, gdzie dziewczyny się wstydzą i wolą ukrywać przed innymi, to, co je spotkało. Nauczyciel natomiast, nie widzi problemu w tym, że czasem „pomaca” sobie młode dziewczyny, bo gdyby nawet coś próbowały powiedzieć, to, kto im uwierzy, skoro on jest znanym artystą, dzięki któremu szkoła stała się sławna w całym kraju. Przeraża też niefrasobliwe podejście wicedyrektorki, osoby, która powinna stanąć po stronie uczennic, a ona podaje ich doniesienia w wątpliwość.
Połączenie zbrodni z bożonarodzeniowymi klimatem mogłoby się wydawać dość karkołomne, lecz autorka znakomicie poradziła sobie z tym tematem. Miała wszystko doskonale zaplanowane i ten plan konsekwentnie realizowała od początku do końca. Każdy z podejrzanych mógł być sprawcą, by na końcu miało się okazać, że jest nim ten najmniej podejrzany. Tak prowadziła fabułę, że wydawało mi się, że to ja łączę fakty, a jednocześnie, pozwoliła sobie mnie zaskoczyć, chociaż jakiś cień swoich podejrzeń miałam.
Ta część serii jest najbardziej mroczna, chociaż autorka swoim zwyczajem nie epatuje brutalnością i przemocą. Pomimo że morderstwa są tym razem makabryczne, to Małgorzata Rogala oszczędziła czytelnikowi brutalnych opisów, a skupiła się głównie na śledztwie, gdzie znajomość środowiska, umiejętność zadawania właściwych pytań, zdolność logicznego łączenia faktów, a przede wszystkim intuicja są najważniejsze. I jak zwykle po mistrzowsku wplotła wątki prywatne bohaterów między śledztwo. Zachwyciło mnie, jak zawsze, tak zwane "lekkie pióro" autorki i wspaniały balans pomiędzy warstwą kryminalną a obyczajową. Autorka starała się nakreślić portret psychologiczny sprawcy, zanurzyła się w jego umyśle, ale chociaż fragmenty pisane z jego perspektywy były intrygujące, to miałam lekki niedosyt, wydawało mi się, że trochę było zbyt mało opisów jego emocji.
Ta część, a także cała seria skradła moje serce i mam nadzieję, że jeszcze wielokrotnie będę mogła odwiedzić Pełnię i spotkać się z bohaterami powieści. Zwłaszcza z Moniką, bo bardzo chciałabym, aby ta poraniona przez życie kobieta, doświadczyła w końcu spokoju i zaznała szczęścia.
„Miał rację, nieczystość ciągała jak niespodziewanie napotkane bagno. Człowiek stał w nim po kostki i myślał, że jest bezpieczny, tymczasem nie wiadomo kiedy wpadał w nie po kolana, uda i pas. A później po szyję. I tonął, pragnąc wciąż więcej doznań.”
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Czwarta Strona Kryminału.
MORDERSTWO W POCIĄGU
„Ludzie pozbawiali innych życia kierowani zazdrością, chęcią zysku, pragnieniem zemsty, a także z powodu urażonej dumy lub zawodu w miłości. Napędzani silnymi emocjami”.
„Na wieczne potępienie”, to mój kolejny niesamowity pobyt w Pełni. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że ten czas spędzony z bohaterami książki , nie będzie czasem straconym. Pani...
SERYJNY WILKOŁAK Z WISŁOWIC
„[...] Przecież to podobno we wsi zamknięta jest cała mądrość narodu”
Zawsze zarzekałam się niczym żaba wody, że nie czytam, książek fantasy, bo nie lubię takiej literatury i nawet nie wiem, skąd to moje przekonanie się wzięło. Zmieniłam to zdanie dopiero teraz po lekturze „Legendy ludowej”. Bardzo się cieszę, że dałam szansę tej powieści, bo jej czytanie było świetnym relaksem i wyborną zabawą. Zapewne znane są Wam popularne humorystyczne komiksy z Asteriksem i Obeliksem w roli głównej albo klasyka polskiego komiksu w mistrzowskim cyklu Janusza Christy, Kajko i Kokosz. Jeśli tak, to z łatwością wczujecie się w klimat tej powieści. Co prawda fabuła książki obfituje w mnóstwo postaci dość oryginalnych i przerysowanych, podobnie jak w wyżej wspomnianych komiksach, to jednak jest coś, co ją od nich różni. Nie występują tu super bohaterowie. Owszem rodzina Sosnów jest dość charakterna i oryginalna, ale nie posiada super mocy. Jest natomiast zielarka zamiast lekarza, jest telefon, ale nie ma elektryczności i mnóstwo ludowych wierzeń, z wilkołakiem włącznie, a swojskość polskiej prowincji została okraszona wybornym humorem.
Wisłowice, wsi wesoła, wsi sielska i zabobonna. Osobliwe miejsce, gdzie żarliwa wiara katolicka miesza się z pogańskimi praktykami, a nocami słychać stukot czarcich kopyt i czuć zapach siarki. Taki obraz wsi stworzyła debiutująca autorka Karolina Derkacz w swojej książce, a akcję umieściła w bliżej nieokreślonym czasie i można jedynie przypuszczać, że chodzi tu o średniowiecze i być może tak jest, ale za to język powieści jest bardzo współczesny. Wydaje mi się, że na tym polega cała zabawa i powiew świeżości w tej książce, że język, jakim posługują się bohaterowie, jest wszystkim czytającym doskonale znany. Autorka znakomicie przedstawiła małą zamkniętą społeczność i bezlitośnie odsłoniła ludzkie przywary. Wszyscy się znają, niekoniecznie kochają, ale za to chętnie się obgadują, a plotki roznoszą się po wsi lotem błyskawicy. Niechętnym okiem patrzą na obcych i im nie ufają, a zwłaszcza tym miastowym. Gdy zostaje znaleziona nieprzytomna jedna z mieszkanek, a potem napady na młode dziewczęta się powtarzają, blady strach pada na mieszkańców wsi, bo obrażenia na ciele kobiet, wskazują na atak wilkołaka. Nielubiany sołtys Wiktor Nałęcki jest bardzo sceptycznie nastawiony wobec tych rewelacji i nie widząc innego wyjścia sprowadza do wsi miejskiego przedstawiciela prawa ekscentrycznego komisarza Radzkina. Wkrótce okazuje się, że obawy mieszkańców wsi przed miastowymi były uzasadnione, bo Radzkin, zamiast ścigać wilkołaka, urządził sobie we wsi polowanie na domniemanych przestępców i zatruwa wszystkim życie jak tylko może, zaprowadzając swoje porządki. Mieszkańcy już nie wiedzą, czy bardziej mają bać się wilkołaka, czy znienawidzonego komisarza, który ma swoje sposoby, by coś znaleźć na każdego i zamknąć we więzieniu. Szczególnie poluje na zielarkę oraz szuka sposobu na pozbawienie wolności pana Sosny, który zlazł mu za skórę.
Autorka musi mieć niezwykłe poczucie humoru i doskonale znać realia panujące na polskiej wsi, by w tak prześmiewczy i zabawny sposób potraktować bohaterów swojej książki. Ta powieść jest zabawna i pełna absurdalnych połączeń, a jej ogromną zaletą jest lekkość narracji, co powoduje, że to dość opasłe tomiszcze czyta się szybko i z ogromną przyjemnością. Dużo w niej inteligentnego humoru i oryginalnych pomysłów. Podczas czytania uśmiech praktycznie ani na chwilę nie schodził mi z twarzy, dawno też nie śmiałam się na głos nad książką. Na szczęście jej gabaryty są dość spore i nie da się jej wcisnąć do torebki. Zabranie jej ze sobą do środków komunikacji publicznej mogłoby skutkować w najlepszym razie porozumiewawczymi spojrzeniami współpasażerów lub wykonaniem znaczącego gestu wskazujący na czoło.
Dawno już nie czytałam tak zabawnej, świetnie napisanej historii, w której w ciekawy sposób została opisana mentalność społeczna małych miejscowości. Mieszkam w podobnym środowisku, więc takie realia są mi doskonale znane. Gdyby pominąć ludowe wierzenia, obraz przedstawionej małej wsi byłby nad wyraz realny i rzeczywisty. Świetnie napisana książka, z ogromnym poczuciem humoru, przy której przyjemnie spędziłam czas i bawiłam się doskonale. Od początku do końca autorka wiedziała, w jakim celu wykreowała swoich bohaterów i co chciała przez swoją historię przekazać. Teraz czekam na kontynuację, bo powieść zakończyła się dość niespodziewanie i ogromnie jestem ciekawa, jak dalej potoczą się losy bohaterów.
„Legenda ludowa”, została napisana w konwencji komiksu, lecz oprócz niewątpliwej zabawy dostarcza ona czytelnikowi także powodu do głębszych przemyśleń. Zapewnia mu to przedstawiony obraz małej społeczności z wszystkimi wadami i zaletami, który jest bardzo rzeczywisty i prawdziwy. I nie jest to książka tylko dla starszej młodzieży, każdy może ją przeczytać i dobrze się przy niej bawić.
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Initium.
SERYJNY WILKOŁAK Z WISŁOWIC
„[...] Przecież to podobno we wsi zamknięta jest cała mądrość narodu”
Zawsze zarzekałam się niczym żaba wody, że nie czytam, książek fantasy, bo nie lubię takiej literatury i nawet nie wiem, skąd to moje przekonanie się wzięło. Zmieniłam to zdanie dopiero teraz po lekturze „Legendy ludowej”. Bardzo się cieszę, że dałam szansę tej powieści, bo...
2022-11-21
ZASADY POKERA
„To niepojęte, jak łatwo ludzie szufladkują innych, a czasem wystarczy jedna głupia plotka. Jedno zdanie, które rujnuje komu życie”.
Po otrzymaniu książki, pomyślałam, że tylko do niej zajrzę, na małą chwilę, parę stron przeczytam, a potem nim się obejrzałam, był już koniec. Trzeba lepszej rekomendacji? Książka jest świetna tak samo, jak jej poprzedniczki, może nawet najciekawsza z nich wszystkich. Zapewne moje odczucia spowodowane są tym, że, opowieść o Annie Marii Kier się rozkręca i zapewne niebawem będzie miała ona swój wielki finał w przygotowywanym do wydania „Walecie”. Wszystko mnie w tej tetralogii zachwyca, sposób, w jaki autorka przechodzi pomiędzy tomami, ciekawy wątek obyczajowy doprawiony tajemnicami z przeszłości, stanowiący wspaniałe tło dla działań agencji detektywistycznej.
Dagmara Andryka stworzyła świetnie przemyślaną tetralogię, której główną bohaterką jest Anna Maria Kier, była warszawska policjantka. Autorka jak wytrawny pokerzysta wkłada sporo do puli, by w ostatnim momencie się wycofać i kazać czekać na kolejne rozdanie.
Nie wiadomo, kto wygra, a kto przegra. Kto ma asa w rękawie? W tej części Dagmara Andryka sporo odsłoniła, wiele dowiedziałam się o Annie i jej niebezpiecznej rodzinnej historii, ale pozostało jeszcze wiele niewiadomych.
Anna Maria Kier to nietuzinkowa postać. Świetna detektyw ze wspaniałą intuicją. Kobieta, która nie podejrzewała, że jest oszukiwana i kontrolowana przez własnego ojca. Trudno bowiem było jej dostrzec, że ojciec, którego kochała i ufała mu bezgranicznie, szanowany prokurator, w zasadzie był zupełnie kimś innym. Wyparła matkę ze swej pamięci, bo on tak chciał, a wychowana bez matki, sama nie potrafiła nią być. Ojciec, człowiek, związany z gangsterami, całe życie kogoś kontrolował, załatwiał swoje ciemne interesy, czerpiąc z tego zyski. Teraz jego misternie budowany świat, powoli się sypie, lecz odpowiednie znajomości, które ma pozwalają mu nadal budzić strach w innych.
Anna powoli odkrywa straszną prawdę o swoim ojcu. Wie, że to, czego jeszcze się o nim dowie, będzie dla niej przerażające, nieodwracalne i bolesne, że wywróci jej cały znany świat do góry nogami. Natura dobrej policjantki powoduje, że nie potrafi się powstrzymać przed dotarciem do prawdy, choćby jej życie miało zmienić się na zawsze. Wszyscy, których kochała i ufała, ją oszukali, a jeśli nawet nie, to ona już nie wie, kto jest jej przyjacielem, a kto wrogiem. Kto pomaga jej z własnej woli, a kto jest człowiekiem nasłanym przez ojca, który nie może pogodzić się z faktem, że stracił kontrolę nad Anną. Zdezorientowana Anna zaczyna mieć także wątpliwości do Wandy Lechickiej, swojej wspólniczki z agencji detektywistycznej, bo jej zachowanie wydaje jej się także podejrzane. Silna była policjantka, świetna detektyw rozwiązująca skomplikowane i niebezpieczne sprawy, nagle zmieniła się w słabą i bezradną kobietę. „W cudzych sprawach jesteśmy chojrakami, a w swoich?”
Prywatne śledztwo Anny zbiega się z kolejnym zleceniem, jakie otrzymują kobiety. Do agencji przychodzi zrozpaczona matka, której zaginęła kilka lat wcześniej córka. Podejrzewano wtedy ojca dziewczynki, lecz nic mu nie udowodniono. Śledztwo jest trudne i skomplikowane, a powrót do przeszłości nie wiele daje, dopóki nie znika kolejne dziecko. Sprawa zaginięć dzieci okazuje się wielotorowa, bardziej zagmatwana, niż to kobiety zakładały na początku. Dodatkowo śledztwo Annie utrudnia choroba syna i tajemnice z przeszłości, których coraz więcej wypływa na powierzchnię. Oficjalne dochodzenie prowadzone przez policję też nie wiele wnosi do sprawy. Media ekscytują się zaginięciem dziecka, do momentu, gdy dziennikarze nie znajdą ciekawszego newsa, na przykład romansu znanego celebryty. „To, co dziś jest wiadomością dnia, jutro ląduje na trzeciej stronie, aż w końcu trafia do śmietnika. Nic nie trwa wiecznie”. Nikogo już nie interesuje rozpacz matki, która nadal szuka i wierzy, że odnajdzie swoje dziecko. „Wypłakałam wszystkie łzy, jakie mogą się zmieścić w sercu człowieka. Bo łzy są w sercu, nie w oczach”.
Sprawa zaginięć dzieci jest dość interesująca, ale centralnym punktem „Damy” są sekrety Anny i Wandy. Historia zaginięć dzieci, chociaż jest ważna społecznie, to nie budzi aż takich emocji, jak tajemnice z przeszłości Anny. To rozciągnięcie historii rodzinnej Kier na całą tetralogię, to niesamowicie ciekawy zabieg. W zasadzie cały cykl Anna Maria Kier to opowieść o zagmatwanych losach byłej policjantki, której przeszłość rodzinna jest dość niejasna, teraźniejszość skomplikowana, a przyszłość nieprzewidywalna. Nie polecam czytania cyklu, jako oddzielnych książek, bo opowieść o Annie zaczyna się w „Królu”, toczy się w „Asie”, rozwija w „Damie”, a zakończenie odnajdzie zapewne w przygotowywanym „Walecie”.
Przy okazji opowieści kryminalnej, autorka porusza ważne problemy społeczne, chociaż tym razem, zostały one zdominowane przez historię Anny i odsunięte w cień, co zapewne spowodowane jest tym, że ta historia jest coraz bliżej finału. Niemniej jednak nietrudno zauważyć, co Dagmara Anrdyka uznała za ważne i chciała to przekazać w swojej powieści. Skupiła się na problemie kobiet, które w domowym zaciszu doznają piekła i pokazuje, że system pomocy ofiar domowej przemocy, jest zawodny. Opisuje, czym może się skończyć niefrasobliwe pozostawianie dzieci bez opieki, pisze o handlu dziećmi, które odnalezione cierpią podwójnie, bo dwa razy doznają straty. Przedstawia problemy rodzin, które powinno pozbawić się możliwości wychowywania potomstwa, a państwo w dalszym ciągu daje im szansę, bo uważa się, że nie są jeszcze takimi rodzinami, którym bezwzględnie należy odebrać dziecko. Na końcu zwraca uwagę na dziwną potrzebę ludzi, internetowego ekshibicjonizmu, z jednej strony chwalenia się wszystkim, a z drugiej ubolewania nad swoim losem.
„Dama” okazała się niezwykła i wciągająca, bawiłam się przy niej doskonale, bo to świetna gatunkowo powieść. Podobał mi się sposób pisania Andryki. Narracja trzecioosobowa, bez zbędnych opisów, ozdobników, prosto i na temat. Fabuła przemyślana, dopracowana i bez wpadek i dziur logicznych. Polubiłam główne bohaterki całym sercem, bo są zwyczajne, mają zalety i wady, jak każdy normalny człowiek. Autorka wspaniale opisała relacje Anny i Wandy, które są zarazem wspaniałymi śledczymi i oddanymi przyjaciółkami, które mogą liczyć na siebie w każdej sytuacji. To naprawdę niecodzienny duet śledczych, ale czy sprawa, nad którą pracuje teraz Wanda, nie zniszczy wszystkiego nieodwracalnie. Mam nadzieję, że nie, ale tego zapewne dowiem się w ostatniej części tetralogii.
„Ale przecież człowiek tak naprawdę jest sam. W związku rodzinie, wśród przyjaciół, którzy znikają wieczorem za drzwiami własnych mieszkań”.
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Prószyński
ZASADY POKERA
„To niepojęte, jak łatwo ludzie szufladkują innych, a czasem wystarczy jedna głupia plotka. Jedno zdanie, które rujnuje komu życie”.
Po otrzymaniu książki, pomyślałam, że tylko do niej zajrzę, na małą chwilę, parę stron przeczytam, a potem nim się obejrzałam, był już koniec. Trzeba lepszej rekomendacji? Książka jest świetna tak samo, jak jej poprzedniczki,...
2022-11-16
POGAŃSKIE WIERZENIA I ZABOBONY
„ A gdy dupa kogo swędzi, moczyć ową w odwarze z pięćperstu, byle nie za gorącym, bo zacznie swędzić od oparzenia”.
Pierwszą część Sagi Rodu Tyszkowskich „Aptekarkę” zabrałam ze sobą w podróż w Bieszczady i pięknie się ona w tę podróż wpisała. Wspaniała przygoda w ziemiach bieszczadzkich, uzupełniona lekturą „Aptekarki”. Biorąc książkę ze sobą w podróż, nie przypuszczałam nawet, jak bardzo jej fabuła jest powiązana z miejscami, które mieliśmy okazję zwiedzić. Znaleźć się w nich po latach, od czasów, kiedy rozgrywa się akcja książki i zobaczyć, jak teraz te miejsca wyglądają, to było niesamowite przeżycie.
„Aptekarka”, wydała mi się dość lekka w odbiorze, mimo ciężaru historii i po jej kontynuacji spodziewałam się czegoś podobnego, lecz tym razem narracja bardzo się zmieniła, a wraz z nią cała opowieść. Jest bardziej mroczna, ale nadal doskonale wpisuje się w klimat tamtych czasów. Głównym bohaterem „Czarciego ogrodu”, jest Antoni Tyszkowski i to z jego punktu widzenia ta historia jest opowiedziana. Hrabia stracił głowę dla prostej dziewczyny, aptekarki, lecz w bardzo niecodzienny sposób okazuje jej swoje uczucia i zamiast Katję do siebie przekonać, coraz bardziej ją od siebie odpycha.
Katja wróciła do Kowalskich, lecz jej los nie jest godny pozazdroszczenia. W domu jaśnie państwa prym wiedzie okrutna i demoniczna Augusta, która z zazdrości o atencję Antoniego robi dziewczynie z życia piekło na ziemi. W dokuczaniu zielarce Augusta nie znajduje sobie równych, a oprócz tego siłą i podstępem wydaje Jekaterynę za mąż za biednego wdowca, z dwójką dzieci, a potem zaprasza Tyszkowskiego do dworu na polowanie, żeby ten naocznie mógł się przekonać, że nie ma już szans u Katji. Myśli, że w ten sposób będzie mogła zająć miejsce wiejskiej dziewki w jego sercu. Nie docenia jednak Antoniego, który tak łatwo się nie poddaje i chce koniecznie się dowiedzieć, dlaczego dziewczyna wybrała sobie na męża starego, biednego wdowca. Dodatkowo na jej ciele dostrzega ślady znęcania i od razu przypisuje je mężowi dziewczyny. Jekateryna znajduje się w nie lada tarapatach, a za chwilę znajdzie się w nich także próbujący jej pomóc Antoni.
Magda Skubisz opisała okrutne czasy, kiedy jaśnie państwo mogło postępować z poddanymi według swojej woli i kaprysu. Biedni ludzie nie mogli liczyć ani na sprawiedliwość, ani na dobre traktowanie, a za każdy objaw próby sprzeciwu byli surowo karani. Żyli w ciągłym strachu przed gniewem państwa i w biedzie. Ktoś taki, jak Katia był z góry na przegranej pozycji. Niby z jednej strony potrzebna, gdy państwo chorowali, ale z drugiej zaś, łatwo można było ją oskarżyć o czary i konszachty z nieczystymi siłami. Natomiast zachowanie Tyszkowskiego wołało o pomstę do nieba. Niby zakochany w Katji, ale jego postępowanie wobec dziewczyny wskazywało na wręcz coś odwrotnego. Nie próbował zyskać jej przychylności, lecz ją wymusić. Jaśnie panu przyzwyczajonemu do posłuszeństwa poddanych, które egzekwował przy pomocy siły i złego traktowania, nie mieściło się w głowie, że wiejska dziewczyna mogłaby wyrazić jakikolwiek sprzeciw, albo stawiać opór. Rzekomy ratunek Katji jest dnia niej niczym wpadnięcie z deszczu pod rynnę.
Jeśli w pierwszej części kibicowałam tej parze, to teraz nie potrafię stwierdzić, czy nadal jeszcze tak jest. W postaci Antoniego nie potrafiłam doszukać się pozytywnych cech. Tyszkowski to człowiek okrutny, zadufany w sobie, który pożądanie myli z uczuciem miłości, hulaka nieprzyjmujący do wiadomości sprzeciwu z niczyjej strony. Czuje się ważny i bezkarny, nie dba o uczucia innych, interesuje go tylko zaspokojenie swoich zachcianek. Ogólnie rzecz biorąc, nie wzbudził mojej sympatii, za to ciężkim losem Jekatryny byłam przejęta do głębi. Nie potrafiłam pogodzić się z faktem, że jest tak źle traktowana, chociaż na to nie zasłużyła. Katia to przecież dobra i wartościowa dziewczyna wychowana przez przybranego ojca, na niezależną kobietę. Zielarz Batko, był wyjątkowo mądrym człowiekiem, który całą swoją wiedzę o ziołolecznictwie, przekazał dziewczynie. Nie ważne, że tę wiedzę i umiejętności chciała wykorzystać do pomocy potrzebującym, bo nie zawsze było to możliwe. Jej los podobnie jak wszystkich biednych, był zależny od kaprysów państwa. Nie miała szansy żyć godnie, mimo tego, że jej wiedza była ceniona nawet przez tych bogatych, bo zabobony i plotki psują jej reputację.
Kolejny raz miałam okazję przenieść się do XIX wieku. Autorka „W czarcim ogrodzie” przedstawiła smutną wizję czasów, gdzie władza należała do bogatych, mężczyźni decydowali o wszystkim, a ubodzy ludzie żyli na łasce i niełasce swych panów. Zachwyciła mnie wspaniała kreacja bohaterów. Szczególnie hrabiego, gdzie często nieokiełzana natura mężczyzny bierze górę nad rozsądkiem. Miota się on pomiędzy uczuciem do Katji, przed którym usilnie się broni, a chęcią dominacji i postawienia na swoim. Styl i język powieści jest tak samo ciekawy, jak poprzednio, momentami mocny i dosadny. Zabawne sytuacje, dowcipne dialogi z ciętymi ripostami, rozpraszały mrok tej historii. Użyty język w powieści idealnie został dopasowany przez autorkę do realiów tamtych czasów. Robił wrażenie świetnie zobrazowany starodawny klimat, a użyty język w powieści jeszcze go podkreślał.
Tyszkowski jawi mi się, jako postać wybitnie negatywna i to, że jego historia zdominowała tę część, trochę psuło mi odbiór powieści, chociaż sama książka jest świetna. Brakowało mi teraz determinacji i siły Katji z pierwszej części, dziewczyny z charakterem i ciętym językiem, potrafiącej z uporem bronić swojego zdania. Świat widziany oczami Katji był lepszy i piękniejszy, a ten z punktu widzenia Antoniego, jest ciemny, brutalny, naznaczony okultyzmem i wiarą w zabobony. W tej części postać zielarki została zepchnięta na plan dalszy i chwilami miałam wrażenie, że to nie ta sama Katja, którą było mi dane poznać w „Aptekarce”, ale może w kolejnej części da o sobie znać jej niepokorna natura. Liczę też na to, że uda się dziewczynie skruszyć skorupę okrutnika i wydobyć spod niej pozytywne cechy, które niewątpliwie ma Tyszkowski, ale skrzętnie ukrywa je pod maską człowieka gwałtownego, okrutnego, nieliczącego się z innymi.
Ta powieść jest niczym mieszanka ziołowa Katji. Trochę uczucia i czułości, garść złości, odrobina dobroci, a wszystko doprawione pożądaniem i wiedzą zielarską. Czytając, czułam zapach ziół i roślin, które były pomocne w odzyskaniu zdrowia. Wiadomo, że prawda miesza się tutaj z fikcją literacką, ale podobało mi się przedstawienie obrazu galicyjskiego społeczeństwa. Z jeden strony przesadne bogactwo panów mieszkających w dworach, a z drugiej biedota ludzi mieszkających w rozpadających się chałupach. Niezwykły klimat tej powieści sprawił, że nim się obejrzałam, był już koniec. Przyznam się szczerze, że jestem ogromnie ciekawa tego, jak dalej potoczą się losy tej pary i czy mają jakąkolwiek szansę na połączenie swoich dróg życiowych.
Książka jest wspaniała, godna polecenia. Wciągająca i niesamowita „Czarci ogród” jest tak samo ciekawy, jak „Aptekarka”, chociaż to, że historia została opowiedziana z innej perspektywy, zmieniło znacznie jej klimat, ale nie popsuło mi to satysfakcji z lektury i czekam na ciąg dalszy, bo bardzo jestem ciekawa, jak dalej się potoczy ta historia.
„Wywar z kwiatów gotowanych z winem lub wodą leczy najsilniejszą goryczkę. Przy zimnicy dawać i pięć razy na dzień. Dobrze natrzeć ciało chorego spirytusem.(Uwaga: gdy chory przytomny, pilnować, by nie zlizał!)”
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Media Rodzina
Wpis powstał we współpracy z wydawcą, co oznacza, że została kupiona usługa, a nie moje poglądy.
POGAŃSKIE WIERZENIA I ZABOBONY
„ A gdy dupa kogo swędzi, moczyć ową w odwarze z pięćperstu, byle nie za gorącym, bo zacznie swędzić od oparzenia”.
Pierwszą część Sagi Rodu Tyszkowskich „Aptekarkę” zabrałam ze sobą w podróż w Bieszczady i pięknie się ona w tę podróż wpisała. Wspaniała przygoda w ziemiach bieszczadzkich, uzupełniona lekturą „Aptekarki”. Biorąc książkę ze...
KŁOPOTAMI JESIEŃ SIĘ ZACZYNA
„Jak życie potrafi dokopać! Przypomina ciemność za oknami. Nie wiadomo, co jest na zewnątrz, dopóki nie otworzy się okna i nie wychyli głowy. Nie wiadomo, co będzie jutro, pojutrze, bo wszelkie plany mogą się nagle rozsypać jak potłuczone lustro”.
Danuta Korolewicz autorka wielu znakomitych powieści obyczajowych napisała kryminał. Po jego przeczytaniu z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że jest to powieść z rozbudowanym tłem obyczajowym z wątkiem kryminalnym. Mimo popełnionej zbrodni, w książce panuje lekki klimat, nie ma tu stosu trupów i hektolitrów krwi. Jest to powieść, którą czyta się doskonale. Propozycja w sam raz na czytanie dla odprężenia.
Akcja powieści dzieje się w rodzimym mieście autorki w rezydencji lokalnych bogaczy, patrzących na każdego z góry, jeśli tylko ma mniej pieniędzy niż oni. Niestety nie są bez skazy i śledztwo w sprawie zabójstwa powoli odkryje wszystkie ich sekrety.
Kto w rezydencji skrywa największą i przerażającą tajemnicę?
Czy będzie kolejna ofiara?
Czy policyjnym śledczym uda się rozwiązać sprawę?
Wraz z Danutą Korolewicz zapraszam do rozwikłania zagadki kryminalnej!
Alicja jest świeżo upieczoną rozwódką, a rozstanie z wiarołomnym małżonkiem traktuje niczym dar losu i cieszy się swoją wolnością. Postanawia rozpocząć nowy etap w swoim życiu, ale niestety nie wszystko idzie po jej myśli, bo musi opuścić dawne mieszkanie i niespodziewanie swoje stanowisko pracy z powodu redukcji etatów. O ile problem mieszkania udaje jej się jakoś rozwiązać, to niestety poszukiwania pracy spełzają na niczym. Kurczą się jej zasoby pieniężne i zdesperowana kobieta chwyta się przysłowiowej brzytwy. Za namową przyjaciółki podejmuje pracę pokojówki w rezydencji lokalnych bogaczy Richterów. Pracodawcy Alicji są aroganccy i wyniośli, oceniają wszystkich przez pryzmat pieniądza, ale nie mając innego wyjścia, kobieta musi schować dumę do kieszeni i rzetelnie wykonywać swoje obowiązki. W dniu ślubu najstarszej córki Richterów polecono jej powitanie młodej pary szampanem. Jakie jest jej przerażenie, gdy w osobie pana młodego rozpoznaje swojego byłego męża. Oboje są zaskoczeni w równym stopniu tym spotkaniem i nie są zainteresowani tym, żeby ktokolwiek odkrył fakt, że byli kiedyś małżeństwem. Pozornie wszystko przebiega bez zakłóceń, aż do chwili gdy po uroczystościach Alicja nieoczekiwanie znajduje trupa w mimozach i niechcący zostaje zamieszana w sprawę kryminalną.
Fabuła książki, która na początku wydawała mi się lekką powieścią obyczajową, zmienia odtąd swój charakter. Kończy się typowa powieść obyczajowa, a zaczyna kryminał, bynajmniej nie krwisty i przerażający, więc wielbiciele tego gatunku mogą poczuć się rozczarowani.
Prym w tej historii wiedzie nowobogacka rodzina Richterów, która z racji posiadanego majątku pogardza i pomiata innymi. Oceniają wszystkich miarą pieniędzy, a wcale nie są tacy idealni, za jakich chcieliby uchodzić. Nieoczekiwane morderstwo w ich rezydencji kładzie się szerokim cieniem na ich nieskazitelnych relacjach i stopniowo na wierzch wychodzą mroczne tajemnice. Okazuje się, że Rychterowie nie są tak kochającym i zgodnym stadłem, jak postrzegają ich wszyscy wokół.
Danuta Korolewicz napisała świetną powieść obyczajową z ciekawym wątkiem kryminalnym, którą czyta się wprost rewelacyjnie, dzięki lekkiemu stylowi, w jakim jest napisana. W tej książce nie ma niczego za dużo ani za mało. Jest tu zebranie wszystkich podejrzanych w jednym pomieszczeniu jak u Agathy Christie, sprytny policjant, mający genialny plan jak schwytać winowajcę, inteligentny morderca, którego zgubiła własna pycha o nieomylności i w końcu jest wielki finał, w którym następuje odkrycie tożsamości mordercy. Co prawda jego personaliów domyśliłam się dużo wcześniej, pomimo że autorka próbowała pod koniec zmylić tropy, to i tak nie zepsuło mi to przyjemności z lektury i satysfakcji, że moje podejrzenia się potwierdziły.
Do gustu przypadła mi kreacja wszystkich bohaterów, nawet tych drugoplanowych. Mataczyli, zaciemniali prawdziwy obraz i składali niespójne wyjaśnienia, które utrudniały śledztwo komisarzowi. Każde z nich miało coś na sumieniu, każde coś do ukrycia. Największą sympatię jednak zyskała u mnie Maria, emerytowana fotograf, której spostrzegawczość i bystrość umysłu zaskoczyła mnie najbardziej.
„Mimozami jesień się zaczyna”, to lekki kryminał ze świetnym pomysłem na fabułę, z szeroko rozbudowanym tłem obyczajowym, zapewniający znakomitą rozrywkę na bardzo dobrym poziomie. To jedna z tych książek, której się nie odłoży, dopóki nie pozna zakończenia.
„Kryminalistyka zna przypadki zabójstw z różnych pobudek. Nagłych przypływów złości, nienawiści, która tłumiona wreszcie wybucha niepohamowanie, zazdrości, zdrady, miłości szalonej, namiętnej albo …nieodwzajemnionej”.
Książkę przeczytałam dzięki współpracy z Wydawnictwem Lucky
KŁOPOTAMI JESIEŃ SIĘ ZACZYNA
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to„Jak życie potrafi dokopać! Przypomina ciemność za oknami. Nie wiadomo, co jest na zewnątrz, dopóki nie otworzy się okna i nie wychyli głowy. Nie wiadomo, co będzie jutro, pojutrze, bo wszelkie plany mogą się nagle rozsypać jak potłuczone lustro”.
Danuta Korolewicz autorka wielu znakomitych powieści obyczajowych napisała kryminał. Po jego...