-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać245
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-03-23
2024-02-18
ᴛʏᴛᴜᴌ ʀᴇᴄᴇɴᴢᴊɪ: 𝗟𝗮𝗯𝗶𝗿𝘆𝗻𝘁 𝗹𝘂𝗱𝘇𝗸𝗶𝗰𝗵 𝗹𝗼𝘀ó𝘄
𝐾𝑎ż𝑑𝑦 𝑙𝑎𝑏𝑖𝑟𝑦𝑛𝑡 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑘𝑖𝑐ℎ 𝑙𝑜𝑠ó𝑤 𝑚𝑎 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑐𝑖𝑒ż 𝑗𝑎𝑘𝑖𝑒ś 𝑤𝑦𝑗ś𝑐𝑖𝑒. 𝐵𝑜 𝑘𝑎ż𝑑𝑦 𝑚𝑎 𝑤𝑒𝑗ś𝑐𝑖𝑒 𝑖 𝑑𝑟𝑜𝑔ę 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑑 𝑠𝑜𝑏ą. 𝐷𝑟o𝑔ę, 𝑘𝑡ó𝑟𝑎 𝑚𝑢𝑠𝑖 𝑝𝑜𝑘𝑜𝑛𝑎ć.
Styl pisania Danuty Szulczyńskiej – Miłosz poznałam w powieści 𝑃𝑜𝑑𝑠𝑧𝑒𝑝𝑡𝑦. Byłam pod ogromnym wrażeniem tamtej historii i stwierdziłam wtedy, że bardzo chciałabym czytać jak najwięcej takich mądrych w przekazie książek. Autorka długo kazała czekać na swoją nową powieść, ale warto było, bo po raz kolejny miałam okazję przeczytać literaturę z najwyższej półki. 𝐸r𝑎𝑡𝑜𝑠𝑓𝑒𝑟𝑎 to znakomita powieść, którą należy się delektować, zachwycać każdym słowem, zaczerpnąć dla siebie z niej jak najwięcej i dlatego nie da się jej połknąć jednym haustem. Trzeba sobie dać na nią czas, zanurzyć się w fabule, całym sobą i znaleźć swój rytm, by na koniec stwierdzić, że żal opuszczać tę historię. Danuta Szulczyńska – Miłosz w 𝐸𝑟𝑎𝑡𝑜𝑠𝑓𝑒𝑟𝑧𝑒 idealnie połączyła sagę rodzinną, literaturę obyczajową i historię z realizmem magicznym. Miłość do słowa autorki można wyczuć nie tylko w każdym wersie powieści, ale w tym, co można znaleźć między wierszami i trzeba się wyciszyć, zaczytać, by to wychwycić. 𝐸𝑟𝑎𝑡𝑜𝑠𝑓𝑒𝑟𝑎 bowiem to złożona i tajemnicza powieść, która zachwyca niebanalnym pomysłem, pięknym językiem i wywołuje niesamowite wrażenia. Podobało mi się w niej dosłownie wszystko. Sposób napisania, język, kreacja postaci i jej wiarygodność. To literatura z najwyższej półki, dotykająca wszystkich zmysłów, dostarczająca niezwykłych przeżyć i pozostawiająca trwały ślad na duszy.
Głównej bohaterce po latach starań, udało się zdobyć uznanie za swoją twórczość. Tak długo czekała na ten sukces, że teraz w ogóle ją nie cieszy. Wsparcia udziela jej babcia, która widzi sprzeczność i rozdźwięk pomiędzy emocjami dziewczyny w wierszach a jej prawdziwym życiem. Dostrzega, że na zewnątrz wnuczka jest zimna i niedostępna, a prawdziwa Dorota kryje się pod pancerzem z lodu, którego nie umie stopić. Ma ogromne pokłady uczuć, ale nie potrafi ich okazać. Podobnego zdania jest jej przyjaciel Mikołaj. Jedynie wielkie emocje wzbudza w Dorocie nikomu nieznana poetka Emma Wanssen. Dorota bardzo chciałaby się dowiedzieć kim była, ale czy uda się znaleźć informacje na jej temat, skoro tworzyła w pierwszej połowie ubiegłego stulecia.
Potem w ręce Doroty przypadkiem wpada list z przeszłości, Barbary do Horacego Bluma. Dorota zastanawia się, czy ta historia miała ciąg dalszy i czy ten list chciał coś jej przekazać. Przyjaciel Doroty, Mikołaj chętnie włącza się w jej prywatne śledztwo, bo jest dziennikarzem i fascynują go tematy związane z ludźmi, zagadkami i z przeszłością. Uważa, że dostali klucz do drzwi z przeszłości, który powinni wykorzystać. Jest to dopiero początek niezwykłej historii, a odkrywanie kolejnych elementów zaprowadzi ich nie tylko w przeszłość, ale także w głąb siebie.
Fabuła 𝐸𝑟𝑎𝑡𝑜𝑠𝑓𝑒𝑟𝑦 jest skonstruowana na wielu poziomach, przeszłość miesza się z teraźniejszością i nic nie jest oczywiste. Śledztwo pary bohaterów chwilami się plącze, ślady urywają, pojawiają się nowe. Niezwykle ciekawa jest kreacja bohaterów, stawianych przed trudnymi wyborami, często dramatycznymi w skutkach. Szczególną uwagę zwraca powtarzający się motyw labiryntu, symbolizujący plątaninę ludzkich losów, zarówno tych z przeszłości, jak i tych współczesnych. 𝐸𝑟𝑎𝑡𝑜𝑠𝑓𝑒𝑟𝑎 pełna jest skomplikowanych splotów wydarzeń, myśli, znaków od losu, odniesień do poezji. Autorka przejmująco opowiada o latach wojennej rzeczywistości, którą przedstawia z zupełnie innej perspektywy, z punktu widzenia dwóch kobiet, które były ściśle ze sobą związane. Basi wykluczonej ze społeczeństwa i Żydówki Estery, która nigdy nie miała możliwości ujawnienia się.
Czytanie powieści rodzi w głowie wiele pytań, ale to jedno moim zdaniem najważniejsze wysuwa się na pierwszy plan. Czy nadejdą takie czasy, że ludzie nie będą pałali do siebie nienawiścią o wszystko? Brak tolerancji, chęci zrozumienia i wszechogarniająca bezduszność to smutny obraz współczesnego świata, a życie mamy tylko jedno i jak nas zapamiętają, zależy wyłącznie od nas. Ż𝑦𝑐𝑖𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑚𝑛𝑖𝑒𝑗 𝑧ł𝑜ż𝑜𝑛𝑒, 𝑛𝑖ż 𝑛𝑎𝑚 𝑠𝑖ę 𝑤𝑦𝑑𝑎𝑗𝑒. 𝑂𝑑 𝑝𝑜𝑐𝑧ą𝑡𝑘𝑢 𝑑𝑜 𝑘𝑜ń𝑐𝑎 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑗𝑒𝑑𝑦𝑛𝑖𝑒 𝑑𝑟𝑜𝑔ą 𝑑𝑜 ś𝑚𝑖𝑒𝑟𝑐𝑖. 𝐽𝑎𝑘 𝑗ą 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑗𝑑𝑧𝑖𝑒𝑚𝑦, 𝑡𝑜 𝑗𝑢ż 𝑛𝑎𝑠𝑧 𝑤𝑦𝑏ó𝑟 𝑙𝑢𝑏, 𝑐𝑜 𝑡𝑒ż 𝑠𝑖ę 𝑧𝑑𝑎𝑟𝑧𝑎, 𝑘𝑜𝑛𝑖𝑒𝑐𝑧𝑛𝑜ść.
Powieść smutna, refleksyjna i niepokojąca zarazem, ale dająca jednak nadzieję. Zarówno poetycka, jak i twarda. Melancholijna i liryczna, w której przeszłość przeplata się z teraźniejszością, miłość z nienawiścią, a zawiść z gniewem. Powieść o życiu i śmierci. O nadziei i jej braku. O szacunku do przeszłości i historii. Strasznym bólu, rozdarciu, traumie, splątanej w nadmiarze emocji. Powieść impulsywna, wrażliwa. Poezja i wojna. Piękno i śmierć. Piekło ucieczek, strachu, walki o życie, ukrywania się.
Istnieją sprawy, które same się proszą, żeby znalazł się ktoś, kto dojdzie do prawdy, ktoś, kto jest godny poznać tajemnice. Może się okazać, że jakaś niezwykła historia dotyczy właśnie nas, naszego życia. 𝐷𝑜𝑠𝑡𝑎𝑗𝑒𝑚𝑦 𝑧𝑛𝑎𝑘𝑖, 𝑛𝑎𝑝𝑜𝑡𝑦𝑘𝑎𝑚𝑦 𝑟𝑜𝑧𝑚𝑎𝑖𝑡𝑒 𝑠𝑝𝑙𝑜𝑡𝑦 𝑤𝑦𝑝𝑎𝑑𝑘ó𝑤, 𝑧𝑏𝑖𝑒𝑔𝑖 𝑜𝑘𝑜𝑙𝑖𝑐𝑧𝑛𝑜ś𝑐𝑖, 𝑎𝑙𝑒 𝑝𝑦𝑡𝑎𝑛𝑖𝑒, 𝑐𝑧𝑦 𝑝𝑜𝑡𝑟𝑎𝑓𝑖𝑚𝑦 𝑗𝑒 𝑡𝑟𝑎𝑓𝑛𝑖𝑒 𝑜𝑑𝑐𝑧𝑦𝑡𝑎ć. […] Gdy otrzymujemy znaki, nie zawsze właściwie je interpretujemy, bo próby naukowego tłumaczenia krępują nasze pozazmysłowe odczuwanie.
Kiedyś przywiązywano uwagę do zwyczajów, tradycji, pamiątek. Dziś mamy coraz mniej przedmiotów, do których byśmy czuli sentyment. Nie ma historii zatrzymanej w przedmiotach, które tworzyłyby niezwykłą aurę i uczyły szacunku do minionego czasu, do ludzi, którzy odeszli dawno temu, do literatury do sztuki. Dziś kupujemy wszystko na chwilę, a potem się pozbywamy.
Czy tego chcemy, czy nie, każdy dom ma swoją historię, zostały w nim ślady ludzi, którzy w nim mieszkali, a dawno odeszli. Może gdybyśmy się wyciszyli, usłyszelibyśmy w ciszy ich myśli błąkające się wśród ścian. Natłok myśli, nadmiar zadań do wykonania, obowiązków i celów, nieustanne życie w pośpiechu odebrały nam wrażliwość na przeczucia i sygnały. Jednak przyjdzie dzień, gdy każdy znajdzie wyjście z labiryntu ludzkich dróg, poplątanych myśli, wiecznych zmartwień i będzie… wolny.
𝐸𝑟𝑎𝑡𝑜𝑠𝑓𝑒𝑟𝑎 to niezwykle piękna powieść, dopieszczająca wszystkie zmysły. To książka dla wszystkich, którzy lubią tajemnice, wielowarstwową fabułę, piękny język. To niesamowita powieść, o której można opowiadać bez końca, a i tak w pełni nie odda się jej niezwykłości.
𝐿𝑎𝑏𝑖𝑟𝑦𝑛𝑡 𝑚𝑎 𝑗𝑒𝑑𝑛𝑜 𝑤𝑒𝑗ś𝑐𝑖𝑒 𝑖 𝑗𝑒𝑑𝑛𝑜 𝑤𝑦𝑗ś𝑐𝑖𝑒. 𝐿𝑢𝑑𝑧𝑘𝑖 𝑚ó𝑧𝑔 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑟ó𝑤𝑛𝑖𝑒ż 𝑡𝑎𝑘𝑖𝑚 𝑙𝑎𝑏𝑖𝑟𝑦𝑛𝑡𝑒𝑚. 𝑈𝑘ł𝑎𝑑𝑎𝑛𝑘𝑎 𝑚𝑦ś𝑙𝑖 𝑖 𝑝𝑦𝑡𝑎ń, 𝑘𝑡ó𝑟𝑒 𝑏𝑎r𝑑𝑧𝑜 𝑐𝑧ę𝑠𝑡𝑜 𝑠𝑎𝑚𝑒 𝑤 𝑠𝑜𝑏𝑖𝑒 𝑠ą 𝑜𝑑𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒𝑑𝑧𝑖ą, 𝑝𝑜𝑤𝑟𝑜𝑡𝑒𝑚 𝑑𝑜 𝑝𝑢𝑛𝑘𝑡𝑢 𝑤𝑦𝑗ś𝑐𝑖𝑎. Ż𝑦𝑐𝑖𝑒 𝑡𝑎𝑘ż𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑙𝑎𝑏𝑖𝑟𝑦𝑛𝑡𝑒𝑚. 𝐿𝑎𝑏𝑖𝑟𝑦𝑛𝑡𝑒𝑚 𝑠łó𝑤, 𝑢𝑐𝑧𝑢ć 𝑖 𝑑𝑜ś𝑤𝑖𝑎𝑑𝑐𝑧𝑒ń 𝑡𝑎𝑘 𝑚𝑛𝑜𝑔𝑖𝑐ℎ, ż𝑒 𝑛𝑖𝑒ł𝑎𝑡𝑤𝑜 𝑧𝑛𝑎𝑙𝑒źć 𝑑𝑟𝑜𝑔ę 𝑝𝑜𝑤𝑟𝑜𝑡𝑛ą 𝑖 𝑟𝑜𝑧𝑤𝑖ą𝑧𝑎𝑛𝑖𝑒.
ᴛʏᴛᴜᴌ ʀᴇᴄᴇɴᴢᴊɪ: 𝗟𝗮𝗯𝗶𝗿𝘆𝗻𝘁 𝗹𝘂𝗱𝘇𝗸𝗶𝗰𝗵 𝗹𝗼𝘀ó𝘄
𝐾𝑎ż𝑑𝑦 𝑙𝑎𝑏𝑖𝑟𝑦𝑛𝑡 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑘𝑖𝑐ℎ 𝑙𝑜𝑠ó𝑤 𝑚𝑎 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑐𝑖𝑒ż 𝑗𝑎𝑘𝑖𝑒ś 𝑤𝑦𝑗ś𝑐𝑖𝑒. 𝐵𝑜 𝑘𝑎ż𝑑𝑦 𝑚𝑎 𝑤𝑒𝑗ś𝑐𝑖𝑒 𝑖 𝑑𝑟𝑜𝑔ę 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑑 𝑠𝑜𝑏ą. 𝐷𝑟o𝑔ę, 𝑘𝑡ó𝑟𝑎 𝑚𝑢𝑠𝑖 𝑝𝑜𝑘𝑜𝑛𝑎ć.
Styl pisania Danuty Szulczyńskiej – Miłosz poznałam w powieści 𝑃𝑜𝑑𝑠𝑧𝑒𝑝𝑡𝑦. Byłam pod ogromnym wrażeniem tamtej historii i stwierdziłam wtedy, że bardzo chciałabym czytać jak najwięcej takich mądrych w...
2024-01-30
ᴛʏᴛᴜᴌ ʀᴇᴄᴇɴᴢᴊɪ: 𝗠𝗶ę𝗱𝘇𝘆 𝗴𝘄𝗶𝗮𝘇𝗱𝗮𝗺𝗶
[…] 𝘥𝘻𝘪𝘸𝘯𝘺 ś𝘸𝘪𝘢𝘵, ż𝘦 𝘯𝘪𝘣𝘺 𝘬𝘢ż𝘥𝘺 𝘵𝘢𝘬𝘪 𝘴𝘢𝘮 𝘴𝘪ę 𝘳𝘰𝘥𝘻𝘪, 𝘢 𝘱𝘰𝘵𝘦𝘮 𝘭𝘶𝘥𝘻𝘪𝘦 𝘵𝘢𝘬 𝘳óż𝘯𝘪 𝘸𝘺𝘳𝘢𝘴𝘵𝘢𝘫ą.
𝐽𝑎ś𝑚𝑖𝑛𝑎 𝑜𝑑 𝑠𝑛ó𝑤 to wspaniałe zwieńczenie Serii sokołowskiej. Odniosłam wrażenie, że ta część jest najbardziej mroczna z nich wszystkich, Sokołów nie wydawał mi się już takim sielskim miejscem jak na początku. Agnieszka Kuchmister przenosi czytelnika w niezwykły świat, pełen starych wierzeń, gdzie wśród drzew drzemią dawne tajemnice, stare legendy, zapomniane już opowieści, zaplątany czas. Magiczny klimat, malownicze opisy i przepiękny język, jakim 𝐽𝑎ś𝑚𝑖𝑛𝑎 𝑜𝑑 𝑠𝑛ó𝑤 jest napisana, sprawiły, że nie miałam ochoty opuszczać tej historii. To nie jest powieść, którą połyka się na raz. Trzeba czasu, bo dopiero wtedy można się nią w pełni delektować, zachwycać każdym słowem, każdym zdaniem i niesamowitością tej historii pełnej niezwykłych zdarzeń, w której jawa plącze się ze snem.
𝐽𝑎ś𝑚𝑖𝑛𝑎 𝑜𝑑 𝑠𝑛ó𝑤 to prawdziwa uczta literacka okraszona słowiańskimi wierzeniami i realizmem magicznym. Piękna, dotykająca wszystkich zmysłów historia, ukazująca wyjątkowe relacje człowieka z przyrodą, niezwykłość ludzkiego życia, ale także jego ulotność. Mądra, pełna miłości, akceptacji ludzi i świata książka, wobec której nie da się przejść obojętnie i nie da się o niej zapomnieć. Chwyta za serce i pozostaje w głowie. Sekrety natury, głęboko skrywane tajemnice, wszystko ma tu swój czas i swoje miejsce. Nie da się nie docenić uroku tej niezwykłej książki i na zakończenie pomyśleć, ależ to było pięknie napisane.
Kolejny raz Agnieszka Kuchmister trafiła prosto w moje serce. Oczarowała słowem i niezwykłą historią, pełną przecudownych opisów, baśniowej atmosfery, gdzie głównym bohaterem jest świat nierzeczywisty, którego istnienia nie doceniamy. Czytając tę czarującą opowieść o przemijaniu i miłości, wydawało mi się, że śnię na jawie. Powinniśmy czytać takie książki, może uda nam się coś uszczknąć z tamtego świata, jego wierzeń i piękna przyrody, którego dziś już nie doceniamy.
W Sokołowie, wsi odciętej od świata, w której wszystko dzieje się w swoim tempie, gdzie wszyscy się znają, w tajemniczych okolicznościach znika córka sołtysa powszechnie uznawana za pomyloną. Marysia jest inna, bo inaczej odbiera rzeczywistość, niż przeciętny człowiek i obdarzona wyjątkowym głosem. Niestety jej irracjonalne zachowanie, częste odwiedziny domu Nadziei i opowieści o tym, że ją tam spotyka, jeszcze bardziej utwierdza wszystkich w przekonaniu, że Marysia jest zaburzona umysłowo.
Odkąd Nadziei pękło serce, jak przepowiedziała jej stara niewidoma Cyganka, Florentyna pogrążyła się w marazmie. 𝘛𝘰 𝘯𝘪𝘦𝘱𝘳𝘢𝘸𝘥𝘢, ż𝘦 𝘤𝘻𝘢𝘴 𝘭𝘦𝘤𝘻𝘺 𝘳𝘢𝘯𝘺, 𝘤𝘻𝘢𝘴 𝘱𝘰𝘬𝘳𝘺𝘸𝘢 𝘫𝘦 𝘵𝘺𝘭𝘬𝘰 𝘬𝘶𝘳𝘻𝘦𝘮 𝘻𝘢𝘱𝘰𝘮𝘯𝘪𝘦𝘯𝘪𝘢. Chociaż ogród Florentyny wciąż kwitnie niebieskimi kwiatami, to ona sama jest krucha i delikatna jak lalka. Jej córki spoglądają na nią z niepokojem, widzą bowiem, jak matka powoli gaśnie.
Róża i Jaśmina bliźniacze siostry, które, choć miały takie same rysy twarzy, różniły się od siebie dosłownie wszystkim, od stroju począwszy, a na fryzurze skończywszy. Jedyne, co je łączyło to przywiązanie do rodzinnego domu, do niebieskiego ogrodu i do wsi z pozoru zwyczajnej, ale kryjącej więcej niż mogłoby się wydawać. Róża lubiła mieć wszystko pod kontrolą, a wokół Jaśminy panował chaos taki sam, jak w jej głowie. Florentyna widziała w Róży swoją matkę Jodełkę, która potrafiła trzymać dom w ryzach, a w Jaśminie raz siebie, raz Nadzieję, choć Nadzieja była jak dzikie zwierzątko, a Jaśmina, jak wróżka, czy zjawa. Jaśmina sama sobie wydawała się duchem, bo żyła w świecie skleconym ze snów i wspomnień.
𝘞𝘴𝘻𝘺𝘴𝘵𝘬𝘰 𝘪 𝘬𝘢ż𝘥𝘺 𝘳𝘰𝘻𝘱ł𝘺𝘯𝘪𝘦 𝘴𝘪ę 𝘸 𝘤𝘻𝘢𝘴𝘪𝘦, ta oczywistość nie daje jednak Jaśminie spokojnie spać i to nie są zwykłe koszmary, które mąż próbuje z lekarzem tłumić przy pomocy pigułek. Kobieta śni przeszłość Sokołowa, to co wydarzyło się naprawdę, a ta przeszłość wylewa się dosłownie z jej snów. Śni o pustych korytarzach w pałacu, o topielicy w rzece, która koniecznie chce jej coś przekazać i o zmarłej siostrze Nadziei. Kiedy Jaśmina budzi się z niespokojnych snów, widzi w ogrodzie koło domu wszystkie zwierzęta, które kiedyś pochowali pod drzewem, które uparcie wpatrują się w drzwi domu Nadziei zamkniętego na cztery spusty. Czego chcą od Jaśminy? Brak snu nie jest tak bardzo dokuczliwy, jak koszmary, które wydają się jej tak boleśnie rzeczywiste. […] 𝘣𝘰 𝘤𝘻𝘢𝘴𝘢𝘮𝘪 𝘤𝘻ł𝘰𝘸𝘪𝘦𝘬𝘰𝘸𝘪 𝘴𝘪ę 𝘸y𝘥𝘢𝘫𝘦, ż𝘦 𝘫𝘢𝘬 𝘴𝘪ę 𝘰 𝘤𝘻𝘺𝘮ś 𝘯𝘪𝘦 𝘮ó𝘸𝘪, 𝘵𝘰 𝘴𝘪ę 𝘰 𝘵𝘺𝘮 ł𝘢𝘵𝘸𝘪𝘦𝘫 𝘻𝘢𝘱𝘰𝘮𝘪𝘯𝘢 𝘪 𝘸 𝘬𝘰ń𝘤𝘶 𝘵𝘰 𝘱𝘳𝘻𝘦𝘴𝘵𝘢𝘫𝘦 𝘪𝘴𝘵𝘯𝘪𝘦ć? Jaśmina od zawsze wiedziała, że mieszkają z duchami, ale nie wie, co chcą jej przekazać.
Gdy Dziubowie postanowili w końcu wyremontować dom Florentyny, w ścianie budynku odnaleziono szkatułkę wraz z dokumentami i zdjęciami. Kto i dlaczego to zrobił i jakie tajemnice są w niej ukryte?
Przez powieść przewija się cała plejada postaci. Franciszek Kukła organista, którego od dzieciństwa w domu traktowano jak odczepieńca, garbaty Wieczorek, wioskowa zielarka Grzebielucha, sołtys Miśta bezskutecznie poszukujący zaginionej córki, tajemnicza para Kwiecińskich nowych właścicieli pałacu, wioskowa zgraja chuliganów na czele z młodym Grzybkiem, ksiądz, który raczy się lawendową nalewką i komendant Filipowicz próbujący ogarnąć całe to towarzystwo. Natomiast rodzina Dziubów próbuje okryć tajemnice z przeszłości, które domagają się rozwiązania.
𝘔𝘪𝘫𝘢ł 𝘤𝘻𝘢𝘴, 𝘻𝘮𝘪𝘦𝘯𝘪𝘢ł𝘺 𝘴𝘪ę 𝘱𝘰𝘳𝘺 𝘳𝘰𝘬𝘶, 𝘭𝘶𝘥𝘻𝘪𝘦 𝘳𝘰𝘥𝘻𝘪𝘭𝘪 𝘴𝘪ę 𝘪 𝘶𝘮𝘪𝘦𝘳𝘢𝘭𝘪, 𝘻𝘮𝘪𝘦𝘯𝘪𝘢𝘭𝘪 𝘴𝘪ę 𝘬𝘴𝘪ęż𝘢 𝘸 𝘴𝘰𝘬𝘰ł𝘰𝘸𝘴𝘬𝘪𝘮 𝘬𝘰ś𝘤𝘪𝘦𝘭𝘦, 𝘸𝘺𝘣𝘶𝘤𝘩𝘢ł𝘺 𝘪 𝘨𝘢𝘴ł𝘺 𝘸𝘰𝘫𝘯𝘺. Każdy miał swoje życie, plany i marzenia, troski, wady i zalety, a tylko zostanie po nich wykaligrafowany napis w księdze i nagrobek na cmentarzu. 𝘛𝘢𝘬 𝘯𝘢𝘱𝘳𝘢𝘸𝘥ę 𝘯𝘪𝘨𝘥𝘺 𝘯𝘪𝘦 𝘫𝘦𝘴𝘵𝘦ś𝘮𝘺 𝘯𝘪𝘤𝘻𝘺𝘮 𝘪𝘯𝘯𝘺𝘮, 𝘫𝘢𝘬 𝘵ą 𝘻𝘪𝘦𝘮𝘪ą […] 𝘵𝘺𝘭𝘬𝘰 𝘱𝘳𝘻𝘦𝘻 𝘤𝘩𝘸𝘪𝘭ę 𝘸𝘺𝘥𝘢𝘫𝘦 𝘯𝘢𝘮 𝘴𝘪ę, ż𝘦 𝘮𝘺 𝘪 ś𝘸𝘪𝘢𝘵 𝘵𝘰 𝘰𝘴𝘰𝘣𝘯𝘦 𝘳𝘻𝘦𝘤𝘻𝘺. Czas to takie zapomniane warstwy, które się na siebie nakładają. Ta historia składa się z warstw, podobnie jak sny Jaśminy o topielicy i przeszłości Sokołowa. Nadchodzi wielka woda, która niszczy wszystko, co napotka na drodze, a gdy się cofnie, zostawi po sobie zniszczone stodoły, piwnice, powalone płoty, zamulone studnie i ujawni tajemnice, jakie kryła ziemia.
𝐽𝑎ś𝑚𝑖𝑛𝑎 𝑜𝑑 𝑠𝑛ó𝑤 to powieść o nienawiści, która niszczy duszę, o pustych marzeniach bez sensu, o nierozliczonej przeszłości, która nie da o sobie zapomnieć, ludzkich słabościach, ale przede wszystkim jest to powieść o przemijaniu, swoim miejscu na ziemi, korzeniach i miłości. Świat ze snu Jaśminy to świat widziany oczami małej Rozalii, dziecka niekochanego, której stryj Grzegorz jawił się jako zły wilk i zauroczonej nim matki. Sny o tragedii, która miała miejsce lata temu, a jej ofiary domagają się prawdy, bo inaczej nigdy nie zaznają spokoju.
W 𝐽𝑎ś𝑚𝑖𝑛𝑖𝑒 𝑜𝑑 𝑠𝑛ó𝑤, powieści osadzonej w realiach polskiej wsi wszechobecna tajemnica splata się z mrocznymi wątkami, tworząc niecodzienną i magiczną historię, która łączy ze sobą różne elementy. Garbate sumienie starego Wieczorka, cichą rozpacz sołtysa Miśty, ciemność w ludziach, którą widzi stara Grzebielucha, jąkającego się organistę obawiającego się diabła i ciemności. Lisa, który lubił zgniłki, cud, który cudem nie był, powódź, tajemniczą przeszłość, która wróciła i znalezisko w ogrodzie Faberów, które zmieniło wszystko. Parę nowych właścicieli pałacu, mających swoje tajemnice i akację rosnącą przy płocie, która była niczym wyrzut sumienia. Bolesne tajemnice skrywane latami i wiele innych dziwnych rzeczy, ale już się temu nikt nie dziwił. 𝑇𝑎𝑘 𝑡𝑜 𝑏𝑦𝑤𝑎 𝑛𝑎 ś𝑤𝑖𝑒𝑐𝑖𝑒, ż𝑒 𝑔𝑑𝑦 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧𝑦 𝑛𝑖𝑒𝑧𝑤𝑦𝑘ł𝑒 𝑧𝑑𝑎𝑟𝑧𝑎𝑗ą 𝑠𝑖ę 𝑐𝑧ę𝑠𝑡𝑜, 𝑏𝑎𝑟𝑑𝑧𝑜 ł𝑎𝑡𝑤𝑜 𝑠𝑖ę 𝑑𝑜 𝑛𝑖𝑐ℎ 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑧𝑤𝑦𝑐𝑧𝑎𝑗𝑎𝑚𝑦.
Zima dobiegała końca, ale po niej już nic nie będzie takie samo, jak wcześniej. To, co się wydarzyło tego roku w Sokołowie, odcisnęło piętno chyba na każdym mieszkańcu.
Dziwny jest czas, w którym przychodzi nam żyć. Wszystko przemija i powraca, zatacza koło, kończy się i zaczyna na powrót. Czy wszystko jest wieczne i się zapętla? Najważniejsze to mieć miejsce, do którego się wraca, to mieć dom. Mieć osobę, którą się kocha, to mieć rodzinę. Mieć obie te rzeczy to prawdziwe błogosławieństwo.
[…] 𝘣𝘰 𝘬𝘢ż𝘥𝘺 𝘥𝘰𝘮 𝘫𝘦𝘴𝘵 𝘱𝘳𝘻𝘦𝘥ł𝘶ż𝘦𝘯𝘪𝘦𝘮 𝘯𝘢𝘴 𝘴𝘢𝘮𝘺𝘤𝘩. 𝘑𝘦𝘴𝘵 𝘵𝘰 𝘰𝘣𝘴𝘻𝘢𝘳, 𝘥𝘰 𝘬𝘵ó𝘳𝘦𝘨𝘰 𝘱𝘳𝘻𝘺𝘯𝘢𝘭𝘦ż𝘺𝘮𝘺, 𝘥𝘰 𝘬𝘵ó𝘳𝘦𝘨𝘰 𝘻𝘢𝘸𝘴𝘻𝘦 𝘮𝘰ż𝘦𝘮𝘺 𝘸𝘳ó𝘤𝘪ć. 𝘋𝘰𝘮 𝘵𝘰 𝘤𝘪ą𝘨ł𝘰ść 𝘸 𝘤𝘻𝘢𝘴𝘪𝘦 𝘪 𝘸𝘪ęź 𝘻 𝘱𝘳𝘻𝘦𝘴𝘵𝘳𝘻𝘦𝘯𝘪ą. 𝘛𝘰 𝘸𝘴𝘱𝘰𝘮𝘯𝘪𝘦𝘯𝘪𝘢 𝘪 𝘳𝘺𝘵𝘶𝘢ł𝘺, 𝘮𝘪ł𝘰ść 𝘪 𝘴𝘮𝘶𝘵𝘦𝘬. 𝘡𝘢ż𝘺ł𝘰ść. 𝘗𝘶𝘴𝘵𝘬𝘢, 𝘬𝘵ó𝘳ą 𝘱𝘳ó𝘣𝘶𝘫𝘦𝘮𝘺 𝘸𝘺𝘱𝘦ł𝘯𝘪ć. 𝘋𝘰𝘮𝘺 𝘯𝘰𝘴𝘪𝘮𝘺 𝘸 𝘴𝘰𝘣𝘪𝘦.
ᴛʏᴛᴜᴌ ʀᴇᴄᴇɴᴢᴊɪ: 𝗠𝗶ę𝗱𝘇𝘆 𝗴𝘄𝗶𝗮𝘇𝗱𝗮𝗺𝗶
[…] 𝘥𝘻𝘪𝘸𝘯𝘺 ś𝘸𝘪𝘢𝘵, ż𝘦 𝘯𝘪𝘣𝘺 𝘬𝘢ż𝘥𝘺 𝘵𝘢𝘬𝘪 𝘴𝘢𝘮 𝘴𝘪ę 𝘳𝘰𝘥𝘻𝘪, 𝘢 𝘱𝘰𝘵𝘦𝘮 𝘭𝘶𝘥𝘻𝘪𝘦 𝘵𝘢𝘬 𝘳óż𝘯𝘪 𝘸𝘺𝘳𝘢𝘴𝘵𝘢𝘫ą.
𝐽𝑎ś𝑚𝑖𝑛𝑎 𝑜𝑑 𝑠𝑛ó𝑤 to wspaniałe zwieńczenie Serii sokołowskiej. Odniosłam wrażenie, że ta część jest najbardziej mroczna z nich wszystkich, Sokołów nie wydawał mi się już takim sielskim miejscem jak na początku. Agnieszka Kuchmister przenosi czytelnika w...
2023-04-27
𝗞𝗿𝘇𝘆𝘄𝗱𝘆 𝗶 𝘁𝗮𝗷𝗲𝗺𝗻𝗶𝗰𝗲
𝑃𝑟𝑧𝑦𝑗𝑎𝑐𝑖ół𝑘𝑎 𝑡𝑜 𝑡𝑎𝑘𝑎 𝑖𝑠𝑡𝑜𝑡𝑎, 𝑘𝑡ó𝑟𝑎 𝑛𝑖𝑒 𝑡𝑦𝑙𝑘𝑜 𝑝𝑜𝑤𝑖𝑛𝑛𝑎 𝑤𝑠𝑝𝑖𝑒𝑟𝑎ć 𝑛𝑎 𝑑𝑢𝑐ℎ𝑢 𝑤 𝑐𝑖ęż𝑘𝑖𝑐ℎ 𝑐ℎ𝑤𝑖𝑙𝑎𝑐ℎ, 𝑎𝑙𝑒 𝑧 𝑘𝑡ó𝑟ą 𝑟ó𝑤𝑛i𝑒ż 𝑚𝑜ż𝑛𝑎 𝑝𝑜𝑑𝑧𝑖𝑒𝑙𝑖ć 𝑠𝑖ę 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑦𝑚𝑖 𝑤𝑖𝑒ś𝑐𝑖𝑎𝑚𝑖. 𝐼 𝑐ℎ𝑦𝑏𝑎 𝑡𝑜 𝑤 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑗𝑎ź𝑛𝑖 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑛𝑎𝑗𝑡𝑟𝑢𝑑𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑒: 𝑢𝑛𝑖𝑒𝑠𝑖𝑒𝑛𝑖𝑒 𝑐𝑖ęż𝑎𝑟𝑢 𝑐𝑢𝑑𝑧𝑒𝑔𝑜 𝑠𝑧𝑐𝑧ęś𝑐𝑖𝑎, 𝑔𝑑𝑦 𝑠𝑎𝑚𝑒𝑚𝑢 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑠𝑖ę 𝑛i𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧ęś𝑙𝑖𝑤𝑦𝑚.
𝑆𝑒𝑘𝑟𝑒𝑡𝑦 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑐𝑦𝑐ℎ 𝑑𝑢𝑠𝑧 to powieść, która idealnie trafiła w mój gust. To przepiękna historia, napisana w równie pięknym stylu. Autorka zabrała mnie w niezapomnianą podróż w czasie do pięknego uzdrowiska w Krynicy w 1894 roku, gdzie krzyżują się losy kuracjuszy i mieszkańców. Ta przepiękna powieść, spełniła wszystkie moje oczekiwania, jakie mogłam mieć w stosunku do dobrej książki. Czas spędzony z 𝑆𝑒𝑘𝑟𝑒𝑡𝑎𝑚𝑖 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑐𝑦𝑐ℎ 𝑑𝑢𝑠𝑧 to nie tylko świetny sposób na relaks i rozrywkę, ale zarazem na poszerzenie moich horyzontów myślowych.
Aurelia i Matylda to dwie główne bohaterki Sagi Krynickiej. Jedna z nich to wpływowa, dobrze urodzona szczęśliwa mężatka, której do pełni szczęścia brakuje tylko dziecka, a druga to młoda wdowa pochodząca z chłopskiej rodziny, która dzięki mężowi miała szansę wejść na salony. Aurelia po śmierci męża mieszka wraz z teściami w posiadłości w Krynicy, lecz nie jest pewna swojej przyszłości, bo jest zwykłą łemkowską chłopką, której wejście do towarzystwa nie wszystkim członkom rodziny się spodobało. Gdy Matylda latem przyjeżdża do uzdrowiska, przypadek sprawia, że kobiety się spotykają i od razu przypadają sobie do gustu. Wkrótce się zaprzyjaźniają i dzielą ze sobą wszystkimi troskami i radościami. Dociekliwa natura Matyldy prowadzi do odkrycia niezwykłego sekretu, który na zawsze zmieni życie kilku osób.
Podobne losy obu kobiet i zbliżony wiek, sprawiają, że Matylda i Aurelia bardzo szybko zbliżają się do siebie, czując w sobie pokrewne dusze. Matylda doskonale rozumie sytuację Aureli bezdzietnej wdowy, która nawet nie może liczyć na powtórne zamążpójście, gdyż brak potomstwa zgodnie z ówczesnymi poglądami, było tylko jej winą. Brakiem dzieci w związku wtedy obarczało się tylko i wyłącznie kobietę. Nikt nie śmiał bowiem podważać męskości mężczyzny i doszukiwać się winy po jego stronie. 𝑂𝑘𝑟𝑜𝑝𝑛𝑦 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑙𝑜𝑠 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑡 – myśli Matylda. 𝑂𝑐𝑧𝑒𝑘𝑢𝑗𝑒 𝑠𝑖ę 𝑜𝑑 𝑛𝑎𝑠, ż𝑒 𝑏ę𝑑𝑧𝑖𝑒𝑚𝑦 𝑝𝑜𝑡𝑢𝑙𝑛𝑒, 𝑚𝑖ł𝑒 𝑖 𝑏ę𝑑𝑧𝑖𝑒𝑚𝑦 𝑟𝑜𝑑𝑧𝑖ł𝑦 𝑑𝑧𝑖𝑒𝑐𝑖. 𝐴 𝑔𝑑𝑦 𝑧 𝑗𝑎𝑘𝑖𝑒𝑔𝑜ś 𝑝𝑜𝑤𝑜𝑑𝑢 𝑖𝑐ℎ 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑎𝑚𝑦, 𝑡𝑟𝑎𝑘𝑡𝑜𝑤𝑎𝑛𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡𝑒ś𝑚𝑦 𝑗𝑎𝑘 𝑖𝑠𝑡𝑜𝑡𝑦 𝑤𝑦𝑏𝑟𝑎𝑘𝑜𝑤𝑎𝑛𝑒.
Aurelia to wrażliwa i pracowita dziewczyna, której los nie szczędził trosk i chociaż po śmierci męża teściowie traktują ją, jak własną córkę, to kobieta zdaje sobie sprawę, że zawsze tak być nie może. 𝑍𝑎𝑤𝑖𝑠ł𝑎 𝑤 𝑝𝑟óż𝑛𝑖 𝑝𝑜𝑚𝑖ę𝑑𝑧𝑦 𝑑𝑤𝑜𝑚𝑎 ś𝑤𝑖𝑎𝑡𝑎𝑚𝑖: ł𝑒𝑚𝑘𝑜𝑤𝑠𝑘ą 𝑤𝑠𝑖ą, 𝑧 𝑘𝑡ó𝑟𝑒𝑗 𝑝𝑜𝑐ℎ𝑜𝑑𝑧𝑖ł𝑎, 𝑎 𝑏𝑙𝑖𝑐ℎ𝑡𝑟𝑒𝑚 𝑠𝑎𝑙𝑜𝑛ó𝑤, 𝑤 𝑘𝑡ó𝑟𝑒 𝑧𝑑ąż𝑦ł𝑎 𝑗𝑢ż 𝑤𝑠𝑖ą𝑘𝑛ąć 𝑖 𝑧𝑎𝑝𝑢ś𝑐𝑖ć 𝑘𝑜𝑟𝑧𝑒𝑛𝑖𝑒. 𝑆ę𝑘 𝑤 𝑡𝑦𝑚, ż𝑒 ż𝑎𝑑𝑒𝑛 𝑧 𝑛𝑖𝑐ℎ 𝑛𝑖𝑒 𝑏𝑦ł 𝑗𝑒𝑗 𝑝𝑟𝑎𝑤𝑑𝑧𝑖𝑤𝑦𝑚 ś𝑤𝑖𝑎𝑡𝑒𝑚.
Matyldę bardzo poruszyła historia Aurelii, łemkowskiej chłopki, której los przypomina opowieść o Kopciuszku, dodatkowo niepokoi ją zachłanność i nienawiść Emilii siostrzenicy i chrześnicy Drzewieckiej. Emilia chciałaby majątek Drzewieckich przejąć dla siebie i nie daje za wygraną, pomimo że po śmierci ukochanego syna, Drzewieccy adoptowali synową. Emilia wciąż jątrzy i knuje i myśli, że w ten sposób przeciągnie ciotkę na swoją stronę i uda się jej zawłaszczyć majątek wujostwa. Aurelia znalazła oparcie i prawdziwą przyjaciółkę w Matyldzie, kobiecie o przenikliwym i otwartym umyśle, twardo stąpającej po ziemi. To Matylda pokaże przyjaciółce, że przede wszystkim musi zadbać o siebie, a zdanie innych nie zawsze musi być najważniejsze.
Zmieniają się epoki, czasy, stroje, technika, a natura ludzka niestety nie. Uczciwy i dobry człowiek, zawsze taki zostanie, bez względu na status społeczny, a ten zachłanny i maluczki po trupach pójdzie do celu, a swoją nieuczciwą naturę ukryje pod maską fałszu, obłudnego uśmiechu, wciąż będzie podkreślał swoją pozycję, upokarzając przy tym innych. Potrafi podstępnie odbierać innym, to co nie należy do niego. Okazuje się, że fałsz i obłuda dobrze się mają, niezależnie od czasów.
Akcję 𝑆𝑒𝑘𝑟𝑒𝑡ó𝑤 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑐𝑦𝑐ℎ 𝑑𝑢𝑠𝑧 Edyta Świętek umieściła w czasach, gdy mężczyzna w domu miał zawsze ostanie zdanie. Jeśli małżeństwo nie mogło doczekać się potomstwa, to winna była zawsze kobieta. Dla bogatych dobre serce nie miało żadnego znaczenia, liczyło się tylko pochodzenie. Ta historia umieszczona jest w czasach, gdy błoto oblepiało w Polsce wszystko, wydawało się, że nawet umysły ludzi. Nikomu prawda nie była potrzebna. Nawet w sztuce nikt tej prawdy nie chciał. Na co komu były potrzebne widoki biedy i brudu wiszące na ścianach niczym wyrzuty sumienia. Bogaci nie chcieli myśleć o nędzy, popijając koniak w ciepłym, przytulnym domu. Nie chcieli oglądać postarzałych twarzy naznaczonych cierpieniem. Dla nich nie było wartości w prawdzie i prostocie. Ich uwagę przyciągało jedynie wyidealizowane piękno.
Edyta Świętek, opisując historię Matyldy i Aurelii, chciała pokazać, jak wyglądały losy ówczesnych kobiet. Autorka stworzyła ciepłą i pełną melancholii powieść przyprawiając ją szczyptą tajemnicy, wplatając intrygi i rodzinne sekrety. 𝑆𝑒𝑘𝑟𝑒𝑡𝑦 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑐𝑦𝑐ℎ 𝑑𝑢𝑠𝑧 to nie tylko świetnie napisana powieść z historią w tle, ale przede wszystkim opowieść o oddaniu, przyjaźni i poszanowaniu dla drugiego człowieka bez względu na pozycję społeczną. 𝑆𝑒𝑘𝑟𝑒𝑡𝑦 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑐𝑦𝑐ℎ 𝑑𝑢𝑠𝑧 to niespieszna, klimatyczna i nastrojowa historia, która oczarowała mnie niezwykłą magią, która w niej tkwi i wcale nie przeszkadzało mi, że na punkt kulminacyjny musiałam czekać do samego końca. Książkę warto przeczytać i delektować się nią jak najlepszą potrawą. Urzeka w tej powieści przepiękny język, urokliwe opisy XIX-wiecznej Krynicy, niezwykła elegancja i doskonale oddany klimat tamtej epoki. Na uwagę zasługują wspaniale wykreowane postacie głównych bohaterek, które bez względu na okoliczności wiedzą, że zawsze mogą na siebie liczyć. To opowieść o kobietach i dla kobiet, o sile ich przyjaźni. Po prostu, piękna, nastrojowa i klimatyczna.
𝗞𝗿𝘇𝘆𝘄𝗱𝘆 𝗶 𝘁𝗮𝗷𝗲𝗺𝗻𝗶𝗰𝗲
𝑃𝑟𝑧𝑦𝑗𝑎𝑐𝑖ół𝑘𝑎 𝑡𝑜 𝑡𝑎𝑘𝑎 𝑖𝑠𝑡𝑜𝑡𝑎, 𝑘𝑡ó𝑟𝑎 𝑛𝑖𝑒 𝑡𝑦𝑙𝑘𝑜 𝑝𝑜𝑤𝑖𝑛𝑛𝑎 𝑤𝑠𝑝𝑖𝑒𝑟𝑎ć 𝑛𝑎 𝑑𝑢𝑐ℎ𝑢 𝑤 𝑐𝑖ęż𝑘𝑖𝑐ℎ 𝑐ℎ𝑤𝑖𝑙𝑎𝑐ℎ, 𝑎𝑙𝑒 𝑧 𝑘𝑡ó𝑟ą 𝑟ó𝑤𝑛i𝑒ż 𝑚𝑜ż𝑛𝑎 𝑝𝑜𝑑𝑧𝑖𝑒𝑙𝑖ć 𝑠𝑖ę 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑦𝑚𝑖 𝑤𝑖𝑒ś𝑐𝑖𝑎𝑚𝑖. 𝐼 𝑐ℎ𝑦𝑏𝑎 𝑡𝑜 𝑤 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑗𝑎ź𝑛𝑖 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑛𝑎𝑗𝑡𝑟𝑢𝑑𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑒: 𝑢𝑛𝑖𝑒𝑠𝑖𝑒𝑛𝑖𝑒 𝑐𝑖ęż𝑎𝑟𝑢 𝑐𝑢𝑑𝑧𝑒𝑔𝑜 𝑠𝑧𝑐𝑧ęś𝑐𝑖𝑎, 𝑔𝑑𝑦 𝑠𝑎𝑚𝑒𝑚𝑢 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑠𝑖ę 𝑛i𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧ęś𝑙𝑖𝑤𝑦𝑚.
𝑆𝑒𝑘𝑟𝑒𝑡𝑦 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑐𝑦𝑐ℎ 𝑑𝑢𝑠𝑧 to powieść, która idealnie trafiła w mój gust. To przepiękna...
2023-05-19
𝗝𝗮𝗸 𝗱𝘄𝗶𝗲 𝗽𝗼łó𝘄𝗸𝗶 𝗷𝗮𝗯ł𝗸𝗮
𝑇𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑡𝑎𝑘, ż𝑒 𝑐𝑧𝑎𝑟𝑦-𝑚𝑎𝑟𝑦 𝑖 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑠ą 𝑟𝑎𝑧𝑒𝑚 𝑏𝑒𝑧 𝑤𝑧𝑔𝑙ę𝑑𝑢 𝑛𝑎 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜. 𝑇𝑜 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑜𝑔𝑟𝑜𝑚𝑛𝑦 𝑑𝑒𝑝𝑜𝑧𝑦𝑡 ł𝑎𝑠𝑘𝑖, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦 𝑛𝑖𝑒𝑠𝑡𝑒𝑡𝑦 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑐𝑖ą𝑔𝑙𝑒 𝑚𝑎𝑟𝑛𝑜𝑤𝑎𝑛𝑦 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑧 𝑚𝑎łż𝑜𝑛𝑘ó𝑤.
Moja recenzja jest nietypowa, bo bardziej przypomina rozważania na temat powieści 𝐾𝑡𝑜 𝑛𝑎𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖 𝑛𝑎𝑠𝑧ą 𝑚𝑖ł𝑜ść i nie będę zdziwiona, jeśli ktoś nie dotrwa do końca tego tekstu. Najlepiej będzie przeczytać tę książkę samemu, do czego mocno zachęcam, bo naprawdę jest warta przeczytania. 𝐾𝑡𝑜 𝑛𝑎𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖 𝑛𝑎𝑠𝑧ą 𝑚𝑖ł𝑜ść to opowieść o zdradzie małżeńskiej i jej skutkach, ale także o wybaczaniu i próbie naprawiania błędów. To powieść o rodzinie w kryzysie, relacjach pomiędzy małżonkami, które doprowadziły do rozpadu rodziny i obraz wydarzeń, widziany oczami ich dzieci. 𝐾𝑡𝑜 𝑛𝑎𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖 𝑛𝑎𝑠𝑧ą 𝑚𝑖ł𝑜ść to piękna powieść pełna emocji, niosąca bardzo mądre przesłanie i pełna nadziei.
Małgorzata Lis wzięła na tapet nasze współczesne rodziny. Pęd do kariery, pieniędzy, brak czasu, wkradająca się rutyna i nadchodzi moment kryzysu, gdy partnerzy lub jedno z nich zaczynają rozglądać się na boki. Zawsze znajdzie się pocieszycielka/pocieszyciel strapionych, który doskonale rozumie rozterki sfrustrowanej żony/męża. Motywacje działań takich osób nie są istotne. Może potrzebny worek z pieniędzmi, tatuś dla dzidziusia w drodze lub partner na pokaz, żeby koleżanki widziały. Zmęczona życiem osoba, staje się łatwym celem dla amatorek/amatorów cudzych partnerów. Oczarowani zachowaniem tej drugiej/drugiego, łatwo zapomina o tym, że kiedyś tak bardzo byli zakochani w żonie/mężu wzięli ślub, złożyli przysięgę przed Bogiem i ludźmi, że będą ze sobą na dobre i złe, aż do śmierci. I co takiego się dzieje, że nagle ta przysięga wydaje się człowiekowi pustym i wyświechtanym frazesem? Wyrzuca się ją do kosza i postanawia być szczęśliwym, bo tylko ona/on się liczy, tak w telewizji mówią, piszą w internecie, żeby wziąć sprawy w swoje ręce, być szczęśliwą/ szczęśliwym. Pytanie tylko, czy ktoś taki, kto porzuca swoją rodzinę, i w ten sposób ją niszczy, może być szczęśliwa/szczęśliwy? 𝑍ł𝑜 𝑝𝑜𝑐𝑖ą𝑔𝑎 𝑧𝑎 𝑠𝑜𝑏ą 𝑘𝑜𝑙𝑒𝑗𝑛𝑒 𝑧ł𝑒 𝑢𝑐𝑧𝑦𝑛𝑘𝑖 𝑖 𝑐𝑖𝑒𝑟𝑝𝑖𝑒𝑛𝑖𝑎 𝑖𝑛𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑖. Ż𝑦𝑗ą𝑐 𝑤 𝑔𝑟𝑧𝑒𝑐ℎ𝑢, 𝑘𝑟𝑧𝑦𝑤𝑑𝑧𝑖𝑚𝑦 𝑠𝑖𝑒𝑏𝑖𝑒 𝑖 𝑖𝑛𝑛𝑦𝑐ℎ. Nie wystarczy zdobyć pieniądze i zbudować dom, trzeba go umieć stworzyć.
Spotkali się przypadkiem, od razu zapałali do siebie wielką miłością. Nie mogą od siebie oderwać wzroku, w ogóle od siebie nie mogą się oderwać. Kochają się tak bardzo, że jedno bez drugiego żyć nie może, więc biorą ślub… Na świecie pojawiają się dzieci. A czas płynie, rutyna gasi namiętność, ona ma drugi podbródek, fałdki po porodach, jemu urósł brzuszek. Już nie rozmawiają, nie okazują sobie czułości. Zamiast razem, żyją obok siebie. Już żadne z nich nie pragnie tej bliskości, która kiedyś ich łączyła, bo przeszkadza im dosłownie wszystko. Już nie organizują sobie spotkań poza domem tylko we dwoje. Aż pewnego dnia mąż mówi – 𝑇𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑎 𝑠𝑒𝑛𝑠𝑢. Żona z niedowierzaniem patrzy na niego. O co mu właściwie chodzi, 𝑚𝑜ż𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑠ą 𝑖𝑑𝑒𝑎𝑙𝑛ą 𝑝𝑎𝑟ą, 𝑎𝑙𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑏𝑦ł𝑜 𝑎𝑤𝑎𝑛𝑡𝑢𝑟, 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑚𝑜𝑐𝑦, 𝑐𝑖𝑐ℎ𝑦𝑐ℎ 𝑑𝑛𝑖 𝑖 𝑤𝑖𝑒𝑐𝑧𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑘łó𝑡𝑛𝑖. Ich małżeństwo przecież ma sens. 𝐴 𝑗𝑢ż 𝑛𝑎 𝑝𝑒𝑤𝑛𝑜 𝑚𝑖𝑎ł𝑜𝑏𝑦 𝑠𝑒𝑛𝑠 𝑐ℎęć 𝑛𝑎𝑝𝑟𝑎𝑤𝑦 𝑡𝑒𝑔𝑜, 𝑐𝑜 𝑧 𝑐𝑧𝑎𝑠𝑒𝑚 𝑠𝑖ę 𝑧𝑒𝑝𝑠𝑢ł𝑜. Czyżby ich miłość zestarzała się razem z nimi? I wtedy pada straszne słowo: 𝑅𝑜𝑧𝑤ó𝑑. Jak to rozwód! Przecież ślubowali przed Bogiem, dopóki śmierć ich nie rozłączy, a teraz sami mają pogrzebać te wszystkie lata, swoją miłość. Tylko że mąż znalazł sobie inną miłość i z tą kobietą ma zamiar stworzyć rodzinę, a ta poprzednia to już dla niego przeszłość. Ma przecież prawo do szczęścia, nie rozumie, dlaczego żona się buntuje i robi problemy, skoro ich małżeństwo w jego mniemaniu jest już tylko fikcją. Ta druga doskonale wiedziała, że jej wybranek ma żonę i trójkę dzieci, ale jej to nie przeszkadzało, a wprost przeciwnie stanowiło dodatkowy atut w polowaniu na mężczyznę. Wykorzystuje wyjazd integracyjny i słabość mężczyzny po alkoholu żalącego się na swój los, przystępuje do ataku. Historia jakich wiele i niebudząca już zdziwienia.
Celowo na początku nie użyłam imion bohaterów biorących udział w dramacie rozpadu rodziny, by pokazać, że taki scenariusz niestety dość często ostatnio się powtarza, że ogólnie kryzys dotknął nasze rodziny. Standardem stały się rozwody, rodziny patchworkowe i nikogo już to nie dziwi. Postacie w powieści Małgorzaty Lis nie są bezosobowe, bezimienne. Żona Edyta, mąż Robert, ta druga, to Iza, oraz dzieci małżonków Zuza, Marcel i najmłodszy Franek. Autorka naprzemiennie wszystkim oddaje głos, traktuje swoich bohaterów z empatią, nie ocenia ich, nie krytykuje, pozwala czytelnikowi samemu wyciągać wnioski i daje czas na przemyślenia. Bardzo mi się to podobało, takie przedstawienie historii, bo mogłam poznawać wszystkie fakty nie tylko z perspektywy Edyty i Roberta, ale również ich dzieci, a nawet Izy.
Dorośli próbują sobie jakoś poukładać życie od nowa. Robert ma inną kobietę, spodziewają się wspólnego dziecka, a Edyta próbuje pogodzić się z faktem, że właśnie została porzucona. Oboje jednak nie zdają sobie sprawy, jak ta sytuacja może odbić się na ich dzieciach, które w obliczu tego, co się stało, cierpią najmocniej. Tu nie ma znaczenia, które z nich zawiniło bardziej jako małżonek, bo przede wszystkim nawalili jako rodzice.
Edyta myśli, że jak minie pierwszy szok to dzieci jakoś to ogarną. Nie rozumie, że dla nich skończyło się wszystko, na czym opierały swoje bezpieczeństwo i szczęście. To wszystko właśnie pękło jak bańka mydlana, a baniek wiadomo, naprawić się nie da. Zuza jako najstarsza z nich rozumie najwięcej i cierpi najbardziej. 𝐾𝑜𝑛𝑖𝑒𝑐 𝑖𝑐ℎ 𝑟𝑜𝑑𝑧𝑖𝑛𝑦 𝑡𝑎𝑘𝑖𝑒𝑗, 𝑗𝑎𝑘ą 𝑧𝑛𝑎ł𝑎 𝑖 𝑘𝑜𝑐ℎ𝑎ł𝑎, 𝑘𝑜𝑛𝑖𝑒𝑐 𝑏𝑒𝑧𝑡𝑟𝑜𝑠𝑘𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑑𝑧𝑖𝑒𝑐𝑖ń𝑠𝑡𝑤𝑎 𝑧 𝑚𝑎𝑚ą 𝑖 𝑡𝑎𝑡ą 𝑢 𝑏𝑜𝑘𝑢 𝑖𝑑𝑒𝑎łó𝑤, 𝑤 𝑘𝑡ó𝑟𝑒 𝑤𝑖𝑒𝑟𝑧𝑦ł𝑎. Robert natomiast myśli, że tak zwyczajnie ułoży sobie życie na nowo, 𝑎 𝑡𝑦𝑚𝑐𝑧𝑎𝑠𝑒𝑚 𝐹𝑟𝑎𝑛𝑒𝑘 𝑡ę𝑠𝑘𝑛𝑖ł, 𝑀𝑎𝑟𝑐𝑒𝑙 𝑜𝑝𝑢ś𝑐𝑖ł 𝑠𝑖ę 𝑤 𝑛𝑎𝑢𝑐𝑒, 𝑍𝑢𝑧𝑎 𝑔𝑜 𝑛𝑖𝑒𝑛𝑎𝑤𝑖𝑑𝑧𝑖ł𝑎, 𝑎 𝐸𝑑𝑦𝑡𝑎 𝑛𝑖𝑒 𝑐ℎ𝑐𝑖𝑎ł𝑎 𝑟𝑜𝑧𝑤𝑜𝑑𝑢. W tamtej chwili, gdy opuszczał rodzinę, był przekonany, że zrobił dobrze, ale sumienie coraz bardziej daje mu o sobie znać i szeptać, że postąpił źle, wdając się w romans i porzucając rodzinę. Edyta, gdy spotkała swoją dawną miłość, stwierdziła, że jej od życia też coś się należy. Oboje żyją mrzonkami, że przy boku innych partnerów odnajdą szczęście, lecz bardzo szybko dopada ich proza życia. Robert ma coraz większe wątpliwości i kiedy czuje, że zupełnie się pogubił, zaczyna wzywać pomocy Boga. W tajemnicy przed rodzicami modli się także Zuza.
Sytuacja, w której się znaleźli bohaterowie książki, po ludzku wydaje się niemożliwa do naprawienia, ale 𝑑𝑙𝑎 𝐵𝑜𝑔𝑎 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑎 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧𝑦 𝑛𝑖𝑒𝑚𝑜ż𝑙𝑖𝑤𝑦𝑐ℎ. Tylko trzeba Mu zaufać całym sercem, całym sobą. Gdy poprosimy Go o pomoc, na naszej drodze pojawi się właściwy człowiek i wskaże nam drogę. Robert spotyka właściwego kapłana, który wyciąga do niego rękę, potem mężczyzna znajduje przypadkiem dawno zgubioną obrączkę, a następnie odkrywa, że padł ofiarą manipulacji i oszustwa. Dostrzega w końcu, że to Edyta była i jest miłością jego życia i postanawia ją odzyskać.
Pomimo tak trudnego tematu, historia poranionej rodziny jest tak poprowadzona, że nie pozostawia czytającego bez nadziei. Taka powieść 𝐾𝑡𝑜 𝑛𝑎𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖 𝑛𝑎𝑠𝑧ą 𝑚𝑖ł𝑜ść, której tytuł chwilami w mojej głowie zmieniał się w K𝐾𝑡𝑜 𝑛𝑎𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖 𝑛𝑎𝑠𝑧ą 𝑟𝑜𝑑𝑧𝑖𝑛ę, jest niezwykle potrzebna, zwłaszcza teraz, gdy nastąpił kryzys rodziny i wiary. Gdy telewizja i internet stały się wykładnią tego, jak mamy postępować. Gdy wciąż jesteśmy bombardowani pseudo psychologicznymi hasłami: 𝑇𝑦𝑙𝑘𝑜 𝑡𝑦 𝑠𝑖ę 𝑙𝑖𝑐𝑧𝑦𝑠𝑧! 𝑇𝑦𝑙𝑘𝑜 𝑡𝑦 𝑗𝑒𝑠𝑡𝑒ś 𝑤𝑎ż𝑛𝑦! 𝐽𝑒𝑠𝑡𝑒ś 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑤𝑎𝑟𝑡𝑎! 𝑁𝑖𝑒 𝑜𝑔𝑙ą𝑑𝑎𝑗 𝑠𝑖ę 𝑧𝑎 𝑠𝑖𝑒𝑏𝑖𝑒, 𝑟𝑒𝑎𝑙𝑖𝑧𝑢𝑗 𝑠𝑤𝑜𝑗𝑒 𝑚𝑎𝑟𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎! 𝑍𝑎𝑑𝑏𝑎𝑗 𝑜 𝑠𝑤𝑜𝑗𝑒 𝑝𝑜𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏𝑦! 𝑀ł𝑜𝑑𝑦 𝑏ó𝑔 𝑤𝑖𝑒, 𝑐𝑜 𝑛𝑎𝑗𝑤𝑎ż𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑒 𝑤 𝑗𝑒𝑔𝑜 ż𝑦𝑐𝑖𝑢! Itp. Itd. Gdzie w tym wszystkim miejsce na prawdziwe życie, rodzinę, dzieci? Media próbują zastąpić nam Boga. Co chwilę słyszymy o zwiększającej się liczbie rozwodów. 𝐷𝑜𝑏𝑟𝑜, 𝑑𝑜 𝑗𝑎𝑘𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑑𝑜𝑐ℎ𝑜𝑑𝑧𝑖ł𝑜 𝑤ś𝑟ó𝑑 𝑝𝑎𝑟, 𝑘𝑡ó𝑟𝑒 𝑚𝑖𝑚𝑜 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑝𝑜𝑠𝑡𝑎𝑛𝑎𝑤𝑖𝑎𝑗ą 𝑤𝑎𝑙𝑐𝑧𝑦ć 𝑜 𝑠𝑤𝑜𝑗𝑒 𝑚𝑎łż𝑒ń𝑠𝑡𝑤𝑜, 𝑝𝑜𝑧𝑜𝑠𝑡𝑎𝑤𝑎ł𝑜 𝑤 𝑢𝑘𝑟𝑦𝑐𝑖𝑢. 𝐽𝑎𝑘𝑏𝑦 𝑘𝑜𝑚𝑢ś 𝑧𝑎𝑙𝑒ż𝑎ł𝑜 𝑛𝑎 𝑡𝑦𝑚, 𝑏𝑦 𝑡𝑎 𝑝𝑟𝑎𝑤𝑑𝑎 𝑜 𝑠𝑎𝑘𝑟𝑎𝑚𝑒𝑛𝑐𝑖𝑒 𝑖 𝑛𝑖𝑒𝑟𝑧𝑎𝑑𝑘𝑜 𝑡𝑟𝑢𝑑𝑛𝑒𝑗 𝑤𝑎𝑙𝑐𝑒 𝑜 𝑚𝑖ł𝑜ść 𝑛𝑖𝑒 𝑤𝑦𝑠𝑧ł𝑎 𝑛𝑎 𝑗𝑎𝑤. Nie chciałam wpadać w ton moralizatorski, poniosły mnie jednak emocje, bo ta powieść jest ich pełna,, porusza serce i pokazuje to, co jest najważniejsze. Zmusza do refleksji, do zatrzymania się i przyjrzenia się swojemu życiu. Może właśnie dziś ktoś czeka na tę powieść, i to właśnie jemu jest potrzebna, żeby uzyskać jakąś podpowiedź . Co ma dalej robić?
Usiądźmy więc i porozmawiajmy z naszą drugą połówką, zapytajmy, jak minął jej dzień. Nie poszukujmy szczęścia na siłę, bo szczęście jest tak blisko, tuż obok nas, w naszej rodzinie. Poświęćmy sobie czas, pielęgnujmy naszą miłość, doceńmy drobne gesty, czułość w spojrzeniu i wsparcie drugiej osoby. Okażmy im jacy są dla nas ważni, zanim będzie za późno. W pewnym momencie autorka ustami Agnieszki, przyjaciółki Edyty przekonująco przemawia do czytelnika: 𝑁𝑖𝑒 𝑑𝑎𝑗 𝑠𝑖ę 𝑤𝑐𝑖ą𝑔𝑛ąć 𝑤 𝑏łę𝑑𝑛𝑒 𝑘𝑜ł𝑜 𝑝𝑜𝑠𝑧𝑢𝑘𝑖𝑤𝑎𝑛𝑖𝑎 𝑠𝑧𝑐𝑧ęś𝑐𝑖𝑎 𝑛𝑎 𝑠𝑖łę. 𝑆𝑧𝑐𝑧ęś𝑐𝑖𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑤 𝑡𝑜𝑏𝑖𝑒, 𝑡𝑤𝑜𝑗𝑒𝑗 𝑟𝑜𝑑𝑧𝑖𝑛𝑖𝑒. 𝑁𝑖𝑒 𝑠𝑧𝑢𝑘𝑎𝑗 𝑔𝑜 𝑏𝑦𝑙𝑒 𝑔𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑖 𝑛𝑎 𝑧𝑎𝑠𝑎𝑑𝑎𝑐ℎ 𝑜𝑘𝑟𝑒ś𝑙𝑎𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑧 𝑤𝑠𝑝ół𝑐𝑧𝑒𝑠𝑛𝑦 ś𝑤𝑖𝑎𝑡. 𝐼 𝑝𝑎𝑚𝑖ę𝑡𝑎𝑗, ż𝑒 𝑡𝑤𝑜𝑗𝑎 𝑤𝑜𝑙𝑛𝑜ść 𝑘𝑜ń𝑐𝑧𝑦 𝑠𝑖ę 𝑡𝑎𝑚, 𝑔𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑧𝑎𝑐𝑧𝑦𝑛𝑎 𝑠𝑖ę 𝑤𝑜𝑙𝑛𝑜ść 𝑑𝑟𝑢𝑔𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘𝑎. 𝑁𝑖𝑘𝑡 𝑛𝑖𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑠𝑎𝑚𝑜𝑡𝑛ą 𝑤𝑦𝑠𝑝ą, 𝑎 𝑧𝑟𝑜𝑏𝑖𝑒𝑛𝑖𝑒 𝑧 𝑠𝑖𝑒𝑏𝑖𝑒 𝑝ę𝑝𝑘𝑎 ś𝑤𝑖𝑎𝑡𝑎 𝑛𝑖𝑔𝑑𝑦 𝑛𝑖𝑒 𝑢𝑐𝑧𝑦𝑛𝑖ł𝑜 𝑛𝑖𝑘𝑜𝑔𝑜 𝑠𝑧𝑐𝑧ęś𝑙𝑖𝑤𝑦𝑚. 𝑁𝑖𝑒 𝑤𝑎𝑟𝑡𝑜 𝑏𝑢𝑑𝑜𝑤𝑎ć 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑒𝑔𝑜 𝑠𝑎𝑚𝑜𝑝𝑜𝑐𝑧𝑢𝑐𝑖𝑎 𝑤 𝑜𝑑𝑒𝑟𝑤𝑎𝑛𝑖𝑢 𝑡𝑦𝑐ℎ, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦𝑐ℎ 𝑠𝑖ę 𝑘𝑜𝑐ℎ𝑎 𝑖 𝑘𝑡ó𝑟𝑧𝑦 𝑐𝑖ę 𝑘𝑜𝑐ℎ𝑎𝑗ą.
Nic nie jest nam dane na zawsze. Sama przysięga przed Bogiem nie wystarczy, by zagwarantować sobie szczęście. Bycie razem nie jest łatwym zadaniem. Małżeństwo to roślina, którą trzeba pielęgnować i podlewać czułością, bo inaczej uschnie. O wspólne relacje muszą dbać oboje, ale najpierw nie mają czasu, a potem ochoty. Rutyna i względne poczucie stabilizacji pozwalają na odpuszczenie sobie dbania o siebie nawzajem. Potem pojawia się nowa kobieta, nowa rodzina, jak w powieści, ale jaka jest gwarancja, że ta druga, taka miła, kochana, będzie taka już zawsze. Czy mężczyzna nie popełni tych samych błędów i że nie otrzyma powtórki z rozrywki? Niestety najczęściej wina rozpadu związku leży po obu stronach. Oczywiście są skrajne, patologiczne przypadki, kiedy się nie da i nie można inaczej, ale zazwyczaj to nie patologia jest powodem wzrastającej ostatnio liczby rozwodów.
Zadajmy sobie na koniec pytanie, czy swojej drugiej połówce okazujemy odpowiednią ilość czułości, by czuli się przez nas kochani?
𝐵𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 ł𝑎𝑡𝑤𝑜 𝑑𝑏𝑎ć 𝑜 𝑟𝑜ś𝑙𝑖𝑛ę, 𝑘𝑖𝑒𝑑𝑦 𝑤ł𝑎ś𝑐𝑖𝑤𝑖𝑒 𝑠𝑎𝑚𝑎 𝑟𝑜ś𝑛𝑖𝑒 𝑖 𝑝𝑜𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏𝑢𝑗𝑒 𝑡𝑦𝑙𝑘𝑜 𝑝𝑜𝑑𝑙𝑎𝑛𝑖𝑎. 𝐷𝑢ż𝑜 𝑡𝑟𝑢𝑑𝑛𝑖𝑒𝑗 𝑢𝑡𝑟𝑧𝑦𝑚𝑎ć 𝑡𝑎𝑘ą, 𝑘𝑡ó𝑟𝑎 𝑤𝑦𝑚𝑎𝑔𝑎 𝑛𝑎𝑤𝑜𝑧𝑢, 𝑝𝑜𝑑𝑝ó𝑟𝑘𝑖, 𝑝𝑜𝑑𝑐𝑖ę𝑐𝑖𝑎. 𝑃𝑜 𝑝𝑟𝑜𝑠𝑡𝑢 𝑤𝑖ę𝑘𝑠𝑧𝑒𝑗 𝑡𝑟𝑜𝑠𝑘𝑖 𝑛𝑖ż 𝑧𝑎𝑧𝑤𝑦𝑐𝑧𝑎𝑗.
Dziękuję wszystkim za cierpliwość i wyrozumiałość, że zechcieliście do końca przeczytać elaborat na temat najnowszej książki Małgorzaty Lis.
Współpraca barterowa z Wydawnictwem EsPe
𝗝𝗮𝗸 𝗱𝘄𝗶𝗲 𝗽𝗼łó𝘄𝗸𝗶 𝗷𝗮𝗯ł𝗸𝗮
𝑇𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑡𝑎𝑘, ż𝑒 𝑐𝑧𝑎𝑟𝑦-𝑚𝑎𝑟𝑦 𝑖 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑠ą 𝑟𝑎𝑧𝑒𝑚 𝑏𝑒𝑧 𝑤𝑧𝑔𝑙ę𝑑𝑢 𝑛𝑎 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜. 𝑇𝑜 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑜𝑔𝑟𝑜𝑚𝑛𝑦 𝑑𝑒𝑝𝑜𝑧𝑦𝑡 ł𝑎𝑠𝑘𝑖, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦 𝑛𝑖𝑒𝑠𝑡𝑒𝑡𝑦 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑐𝑖ą𝑔𝑙𝑒 𝑚𝑎𝑟𝑛𝑜𝑤𝑎𝑛𝑦 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑧 𝑚𝑎łż𝑜𝑛𝑘ó𝑤.
Moja recenzja jest nietypowa, bo bardziej przypomina rozważania na temat powieści 𝐾𝑡𝑜 𝑛𝑎𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖 𝑛𝑎𝑠𝑧ą 𝑚𝑖ł𝑜ść i nie będę zdziwiona, jeśli ktoś nie dotrwa do końca tego tekstu. Najlepiej będzie...
2023-05-03
𝐓𝐰𝐚𝐫𝐝𝐚
* ℙ𝕣𝕖𝕞𝕚𝕖𝕣𝕠𝕨𝕒 𝕣𝕖𝕔𝕖𝕟𝕫𝕛𝕒 𝕡𝕒𝕥𝕣𝕠𝕟𝕒𝕔𝕜𝕒 *
𝐾𝑖𝑒𝑑𝑦 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑗𝑒ż𝑑ż𝑎ł𝑎 𝑛𝑎 𝑙𝑒𝑡𝑛𝑖𝑠𝑘𝑜, 𝑏𝑦ł𝑎 𝑟𝑎𝑐𝑗𝑜𝑛𝑎𝑙𝑛ą 𝑝𝑜𝑙𝑖𝑐𝑗𝑎𝑛𝑡𝑘ą. 𝑈𝑝𝑜𝑟𝑧ą𝑑𝑘𝑜𝑤𝑎𝑛ą, 𝑠𝑘𝑜𝑛𝑐𝑒𝑛𝑡𝑟𝑜𝑤𝑎𝑛ą 𝑛𝑎 𝑤𝑦𝑘𝑜𝑛𝑦𝑤𝑎𝑛𝑖𝑢 𝑝𝑜𝑙𝑒𝑐𝑒ń, 𝑚𝑎𝑗ą𝑐ą ż𝑦𝑐𝑖𝑒 𝑝𝑜𝑑 𝑘𝑜𝑛𝑡𝑟𝑜𝑙ą. 𝑀𝑜ż𝑒 𝑖 𝑏𝑟𝑎𝑘𝑜𝑤𝑎ł𝑜 𝑗𝑒𝑗 𝑜𝑑𝑝𝑜𝑐𝑧𝑦𝑛𝑘𝑢, 𝑚𝑜ż𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑑𝑜𝑠𝑦𝑝𝑖𝑎ł𝑎, 𝑎𝑙𝑒 𝑏𝑦ł𝑎 𝑠𝑝𝑜𝑘𝑜𝑗𝑛𝑎, 𝑝𝑜𝑔𝑜𝑑𝑧𝑜𝑛𝑎 𝑧 𝑙𝑜𝑠𝑒𝑚 𝑖 𝑝𝑜𝑚𝑖𝑚𝑜 𝑠𝑎𝑚𝑜𝑡𝑛𝑜ś𝑐𝑖 𝑛𝑖𝑒𝑚𝑎𝑙 𝑠𝑧𝑐𝑧ęś𝑙𝑖𝑤𝑎
Wcześniej czytałam Marzeny Orczyk – Wiczkowskiej 𝑂𝑠𝑡𝑎𝑡𝑛𝑖 𝑐𝑢𝑑, fantastyczną opowieść o potędze miłości i wszechobecnym dobru, której akcję autorka umieściła w Strzemieszycach w dzielnicy miasta Dąbrowa Górnicza. Marzena Orczyk-Wiczkowska, dąbrowianka zakochana w tym mieście i jego historii, kolejną swoją powieść także umieściła w Dąbrowie, z tą jednak różnicą, że w okresie przedwojennym.
Czy wiecie, że…
Pomysł napisania powieści zrodził się autorce po tym, jak zafascynowała się tym miejscem, gdy natrafiła na wzmianki o Basiuli, przeglądając archiwum portalu Dawna Dąbrowa. Główną bohaterką swojej książki uczyniła policjantkę Barbarę Raszewską. Zawód policjanta wydawał mi się zawsze profesją typowo męską, a tymczasem Policję Kobiecą powołano już w 1925 roku. W tym okresie policjantką mogła zostać bezdzietna kobieta stanu wolnego (panna lub wdowa), która ukończyła 25 rok życia i nie planowała zamążpójścia w ciągu dziesięciu lat. Więcej szczegółów, jak można było zostać policjantką w tamtych czasach, można znaleźć na stronie: https://policja.pl/pol/aktualnosci/170191,26-lutego-1925-roku-powolanie-Policji-Kobiecej.html
Można łatwo się domyślić, że tytuł książki 𝐵𝑎𝑠𝑖𝑢𝑙𝑎 nie oznacza wcale kobiety, chociaż główna bohaterka ma na imię Barbara. Związany natomiast jest z urokliwym miejscem usytuowanym nad rzeką, otoczonym lasem. Basiula to letnisko, które w czasach świetności było architektoniczną perełką, które przyciągało wielu turystów. Dzisiaj po dawnej Basiuli niestety niewiele zostało, chociaż willa inżyniera Karola Bokalskiego, którą pod koniec XIX wieku wybudował dla swej córki Barbary, istnieje nadal.
Na letnisku Basiula, w pensjonacie „Zdrowie”, którego właścicielem jest kontrowersyjny duchowny Andrzej Huszna dochodzi do zuchwałych rabunków. Miejscowa policja nie radzi sobie z tą sprawą, dlatego do Basiuli zostaje wysłana starsza przodownik Barbara Raszewska, lecz nie w mundurze, a w letniej sukience. Udając letniczkę „pod przykrywką”, ma wyręczyć miejscowe organy ścigania, którym do tej pory nie udało się ująć sprawców. Barbara prowadzi śledztwo nie tylko w sprawie niewyjaśnionych kradzieży, ale także próbuje znaleźć dowody nielegalnej działalności właściciela pensjonatu, w którym się zatrzymała.
Chociaż Barbara zupełnie nie miała ochoty na ten wyjazd, to musi wyzbyć się swoich preferencji i wykonać polecenie służbowe. Postanowiła, że jak zawsze wykona swoje zadanie profesjonalnie i z zaangażowaniem. Skoro ma udawać letniczkę, będzie odgrywać tę rolę, najlepiej, jak potrafi, nie zaniedbując przy tym swoich obowiązków. Fotografuje, podgląda, uważnie słucha, obserwuje, a jak trzeba to nawet podsłuchuje. Teoretycznie każdy z kuracjuszy mógłby być sprawcą kradzieży, każdy z nich na swój sposób wydaje się jej podejrzany. Barbara uczestniczy w rozmowach letników, nie mogąc jednocześnie zdradzić swojej tożsamości, przedstawia się więc jako fotograf, co nie do końca jest kłamstwem wymyślonym na potrzebę chwili. Jej ukochany ojciec fotograf, dopóki żył, był dla niej ogromnym wsparciem i to on nauczył ją wszystkiego, o tym zawodzie. Ojciec uważał, że 𝑅𝑜𝑏𝑖𝑒𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑑𝑗ęć 𝑡𝑜 𝑗𝑒𝑑𝑦𝑛𝑦 𝑠𝑝𝑜𝑠ó𝑏, 𝑏𝑦 𝑧𝑎𝑡𝑟𝑧𝑦𝑚𝑎ć 𝑐𝑧𝑎𝑠, 𝑑𝑎ć ś𝑚𝑖𝑒𝑟𝑐𝑖 𝑝𝑟𝑧𝑡𝑦𝑐𝑧𝑘𝑎 𝑤 𝑛𝑜𝑠.
Barbara w tym niezwykłym otoczeniu, pośród pięknej przyrody, próbuje nie tylko pojmać złodzieja, czy znaleźć dowody winy na nielegalną działalność Huszny, ale także wykurować swoje poranione serce. Pobyt tu traktuje jako rozliczenie ze swoją przeszłością, z samą sobą. Tak wiele przeżyła, tak wielu w swoim życiu pożegnała i dodatkowo w zakamarkach jej pamięci tkwi jakaś niewyjaśniona sprawa z dzieciństwa, związana z tą okolicą. Liczy więc, że być może pobyt w tym miejscu pozwoli jej otworzyć szufladę ze wspomnieniami, do której wciąż broni sobie dostępu, a w nieustannie nawiedzających ją przebłyskach z przeszłości, coś nie daje jej spokoju.
Barbara ma swoje tajemnice i demony, które ją dręczą. Wciąż podświadomie tęskni za rodzicami, mężem, którego straciła w wypadku, dzieckiem, którego niedane jej było urodzić, bo poroniła. Ból po utracie bliskich powoduje, że cierpi na bezsenność i uporczywe bóle głowy. 𝑇𝑟𝑢𝑑𝑛𝑜 𝑠𝑖ę ż𝑦𝑗𝑒, 𝑗𝑒ś𝑙𝑖 𝑤 𝑛𝑜𝑐𝑦 𝑖 𝑧𝑎 𝑑𝑛i𝑎 𝑐𝑖𝑒𝑚𝑛𝑜. […] 𝐴𝑙𝑒 𝑑𝑜𝑝ó𝑘𝑖 ż𝑦𝑗𝑒𝑚𝑦, 𝑛𝑎𝑤𝑒𝑡 𝑗𝑒ś𝑙𝑖 𝑤 𝑚𝑟𝑜𝑘𝑢, 𝑡𝑜 𝑤𝑖ąż, 𝑔𝑑𝑧𝑖𝑒ś ś𝑤𝑖𝑒𝑐𝑖 𝑑𝑙𝑎 𝑛𝑎𝑠 ś𝑤𝑖𝑎𝑡𝑒ł𝑘𝑜. W przebłyskach wspomnień Barbary pojawia się obraz tego, co wcześniej przeżyła. […]𝑂𝑛𝑜 𝑠𝑖ę 𝑡𝑜𝑐𝑧𝑦 𝑗𝑎𝑘 𝑠𝑖ę 𝑡𝑜𝑐𝑧𝑦. 𝑁𝑖𝑒 𝑑𝑎 𝑠𝑖ę 𝑧𝑚𝑖𝑒𝑛𝑖ć 𝑡𝑒𝑔𝑜, 𝑐𝑜 𝑏𝑦ł𝑜. […]𝑝𝑟𝑧𝑒𝑠𝑧ł𝑜ś𝑐𝑖 𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑚𝑖𝑒𝑛𝑖𝑚𝑦, 𝑎𝑙𝑒 𝑚𝑜ż𝑒𝑚𝑦 𝑚𝑖𝑒ć 𝑤𝑝ł𝑦𝑤 𝑛𝑎 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑠𝑧ł𝑜ść.
𝐵𝑎𝑠𝑖𝑢𝑙𝑎 to nie tylko książka opowiadająca o śledztwie w celu odkrycia tożsamości sprawcy włamań, ale przede wszystkim jest to próba uporania się Barbary ze swoją przeszłością. Nostalgiczna opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi, hymn na cześć minionego piękna. Jest opowieścią o tęsknocie za światem, który bezpowrotnie minął. Niesamowita historia napisana z pasją i elegancją. Nie można przestać się delektować pięknem i wyjątkowością tej historii, bo jest w niej coś takiego, co nie pozwala się z nią rozstać. Nawet po zakończeniu lektury, nadal chciałoby się smakować każde słowo i każdy piękny opis na nowo.
Autorka włożyła wiele pracy w napisanie tej książki, mnóstwo czasu spędziła na studiowaniu historycznych map, porównując je z obecnymi, by odtworzyć i opisać Basiulę taką, jaką kiedyś była, bo niestety dawnej Basiuli już nie ma. W pięknych opisach Marzeny Wiczkowskiej tych terenów można się zakochać i to tak bardzo, że chciałoby się wraz z bohaterami powieści przenieść do tego pięknego przedwojennego letniska. Dodatkowo autorka wzbogaciła fabułę, przemycając do niej odrobinę historii i autentycznych postaci, a klimat tamtych czasów wspaniale oddała, stylizując język powieści na międzywojenny.
𝐵𝑎𝑟𝑏𝑎𝑟𝑎 𝑧 𝑟𝑎𝑐𝑗𝑖 𝑤𝑦𝑘𝑜𝑛𝑦𝑤𝑎𝑛𝑖𝑎 𝑠𝑤𝑜𝑗𝑒𝑔𝑜 𝑧𝑎𝑤𝑜𝑑𝑢 𝑏𝑦ł𝑎 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑧𝑤𝑦𝑐𝑧𝑎𝑗𝑜𝑛𝑎 𝑑𝑜 𝑤𝑖𝑑𝑜𝑘𝑢 𝑚𝑎𝑟𝑡𝑤𝑦𝑐ℎ 𝑐𝑖𝑎ł. 𝑍 𝑑𝑟𝑢𝑔𝑖𝑒𝑗 𝑠𝑡𝑟𝑜𝑛𝑦 𝑤𝑐𝑖ąż 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑟𝑎ż𝑎ł𝑎 𝑗ą 𝑐𝑖𝑒𝑚𝑛𝑎 𝑠𝑡𝑟𝑜𝑛𝑎 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑘𝑖𝑒j 𝑛𝑎𝑡𝑢𝑟𝑦, 𝑡𝑒𝑛 𝑛𝑖𝑒𝑧𝑛𝑎𝑛𝑦 𝑖 𝑠𝑡𝑟𝑎𝑠𝑧𝑛𝑦 𝑝𝑟𝑧𝑒łą𝑐𝑧𝑛𝑖𝑘, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦 𝑛𝑖𝑐𝑧𝑦𝑚 𝑘𝑜𝑛𝑡𝑎𝑘𝑡 𝑒𝑙𝑒𝑘𝑡𝑟𝑦𝑐𝑧𝑛𝑦 𝑔𝑎𝑠𝑧ą𝑐𝑦 ś𝑤𝑖𝑎𝑡ł𝑜 𝑗𝑒𝑑𝑛𝑦𝑚 𝑝𝑠𝑡𝑟𝑦𝑘𝑛𝑖ę𝑐𝑖𝑒𝑚, 𝑧𝑚𝑖𝑒𝑛𝑖𝑎ł 𝑧𝑤𝑦𝑘ł𝑒𝑔𝑜 𝑠𝑧𝑎𝑟𝑒𝑔𝑜 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘𝑎 𝑤 𝑚𝑟𝑜𝑐𝑧𝑛ą, 𝑚𝑜𝑟𝑑𝑒𝑟𝑐𝑧ą 𝑏𝑒𝑠𝑡𝑖ę.
𝘞 𝘳𝘦𝘤𝘦𝘯𝘻𝘫𝘪 𝘸𝘺𝘬𝘰𝘳𝘻𝘺𝘴𝘵𝘢ł𝘢𝘮 𝘧𝘳𝘢𝘨𝘮𝘦𝘯𝘵𝘺 𝘸𝘺𝘸𝘪𝘢𝘥𝘶 𝘔𝘢𝘳𝘻𝘦𝘯𝘺 𝘖𝘳𝘤𝘻𝘺𝘬 – 𝘞𝘪𝘤𝘻𝘬𝘰𝘸𝘴𝘬𝘪𝘦𝘫, 𝘬𝘵ó𝘳𝘦𝘨𝘰 𝘢𝘶𝘵𝘰𝘳𝘬𝘢 𝘶𝘥𝘻𝘪𝘦𝘭𝘪ł𝘢 𝘔𝘢𝘨𝘥𝘻𝘪𝘦 𝘒𝘢𝘤𝘻𝘺ń𝘴𝘬𝘪𝘦𝘫. https://miesiecznik-wobec.pl/zapowiedzi-wydawnicze-marzena-orczyk-wiczkowska-basiula-wywiad-wydawnictwo-szara-godzina/
Współpraca barterowa - patronat medialny z Szara Godzina
𝐓𝐰𝐚𝐫𝐝𝐚
* ℙ𝕣𝕖𝕞𝕚𝕖𝕣𝕠𝕨𝕒 𝕣𝕖𝕔𝕖𝕟𝕫𝕛𝕒 𝕡𝕒𝕥𝕣𝕠𝕟𝕒𝕔𝕜𝕒 *
𝐾𝑖𝑒𝑑𝑦 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑗𝑒ż𝑑ż𝑎ł𝑎 𝑛𝑎 𝑙𝑒𝑡𝑛𝑖𝑠𝑘𝑜, 𝑏𝑦ł𝑎 𝑟𝑎𝑐𝑗𝑜𝑛𝑎𝑙𝑛ą 𝑝𝑜𝑙𝑖𝑐𝑗𝑎𝑛𝑡𝑘ą. 𝑈𝑝𝑜𝑟𝑧ą𝑑𝑘𝑜𝑤𝑎𝑛ą, 𝑠𝑘𝑜𝑛𝑐𝑒𝑛𝑡𝑟𝑜𝑤𝑎𝑛ą 𝑛𝑎 𝑤𝑦𝑘𝑜𝑛𝑦𝑤𝑎𝑛𝑖𝑢 𝑝𝑜𝑙𝑒𝑐𝑒ń, 𝑚𝑎𝑗ą𝑐ą ż𝑦𝑐𝑖𝑒 𝑝𝑜𝑑 𝑘𝑜𝑛𝑡𝑟𝑜𝑙ą. 𝑀𝑜ż𝑒 𝑖 𝑏𝑟𝑎𝑘𝑜𝑤𝑎ł𝑜 𝑗𝑒𝑗 𝑜𝑑𝑝𝑜𝑐𝑧𝑦𝑛𝑘𝑢, 𝑚𝑜ż𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑑𝑜𝑠𝑦𝑝𝑖𝑎ł𝑎, 𝑎𝑙𝑒 𝑏𝑦ł𝑎 𝑠𝑝𝑜𝑘𝑜𝑗𝑛𝑎, 𝑝𝑜𝑔𝑜𝑑𝑧𝑜𝑛𝑎 𝑧 𝑙𝑜𝑠𝑒𝑚 𝑖 𝑝𝑜𝑚𝑖𝑚𝑜 𝑠𝑎𝑚𝑜𝑡𝑛𝑜ś𝑐𝑖 𝑛𝑖𝑒𝑚𝑎𝑙 𝑠𝑧𝑐𝑧ęś𝑙𝑖𝑤𝑎
Wcześniej czytałam Marzeny Orczyk – Wiczkowskiej 𝑂𝑠𝑡𝑎𝑡𝑛𝑖 𝑐𝑢𝑑,...
2023-04-22
𝗭ł𝗮 𝗪𝗶𝗲ś
𝑁𝑖𝑒𝑘𝑡ó𝑟𝑧𝑦 𝑏𝑜𝑗ą 𝑠𝑖ę 𝑑𝑒𝑚𝑜𝑛ó𝑤, 𝑖𝑛𝑛𝑖 𝑏𝑖𝑒𝑠ó𝑤 𝑧 𝑙𝑎𝑠𝑢, 𝑗𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧𝑒 𝑖𝑛𝑛𝑖 𝑡𝑒𝑔𝑜, 𝑐𝑜 𝑐𝑧𝑎𝑖 𝑠𝑖ę 𝑤 𝑝𝑖𝑤𝑛𝑖𝑐𝑧𝑐𝑒, 𝑡𝑎𝑚 𝑔𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑑𝑜𝑐𝑖𝑒𝑟𝑎 ś𝑤𝑖𝑎𝑡ł𝑜[…]𝐿ę𝑘 𝑚𝑜ż𝑒 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑏𝑟𝑎ć 𝑤𝑖𝑒𝑙𝑒 𝑡𝑤𝑎𝑟𝑧𝑦, 𝑏𝑜 𝑘𝑎ż𝑑𝑦 𝑏𝑜𝑖 𝑠𝑖ę 𝑐𝑧𝑒𝑔𝑜ś 𝑖𝑛𝑛𝑒𝑔𝑜.
Po przeczytaniu 𝐹𝑙𝑜𝑟𝑒𝑛𝑡𝑦𝑛𝑦 𝑜𝑑 𝑘𝑤𝑖𝑎𝑡ó𝑤, a potem 𝑁𝑎𝑑𝑧𝑖𝑒𝑖 𝑜𝑑 𝑧𝑤𝑖𝑒𝑟𝑧ą𝑡 Agnieszka Kuchmister wpisała się w moim prywatnym rankingu do grona ulubionych pisarzy. Autorka snuje swoje piękne historie powoli, swoim tempem, bez pośpiechu, napięcia i oczekiwania na zwroty akcji. Wszystko w jej książkach ma swój czas i swoje miejsce. Trudno nie docenić uroku niezwykłych książek Agnieszki Kuchmister i na koniec nie pomyśleć, ależ to było pięknie napisane. Jeśli pragnie się nasycenia wszystkich swoich zmysłów, poczucia dopieszczenia i usatysfakcjonowania lekturą, to książki Agnieszki Kuchmister na pewno to zapewnią. 𝑊 𝑘𝑜𝑟𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎𝑐ℎ 𝑤𝑖𝑒𝑟𝑧𝑏 autorka snuje opowieść na pograniczu światów i czasu, o ludziach przybyłych zza Buga, którzy pozostawili tam swoje domy i historie, a także o przedwojennych mieszkańcach Dolnego Śląska, których spotkał taki sam los. 𝑊 𝑘𝑜𝑟𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎𝑐ℎ 𝑤𝑖𝑒𝑟𝑧𝑏, wydaje się książką niełatwą w odbiorze, ale jest to tylko złudzenie. Jak się już ją zacznie czytać, nie sposób wyjść z historii rodziny, która po II wojnie światowej ruszyła z tobołami na zachód i osiadła gdzieś pośród mrocznych lasów Dolnego Śląska. Tęsknią za tym, co stracili, a zło, które zagościło w poszyciu Bukowego Lasu, nie daje im spokoju. Może ta wioska znajdująca się gdzieś pośród mrocznych lasów Dolnego Śląska nie bez przyczyny nazywa się Zła Wieś.
Cała społeczność Złej Wsi wierzy w zabobony, licha, rusałki i duszki. W korzeniach starych wierzb znajduje się skarb, którego pilnuje diabeł. W korzeniach starych wierzb znajduje się też zapomnienie starca, oszalałej z bólu i tęsknoty kobiety i alkoholizm mężczyzny, który nie radzi sobie z otaczającą go rzeczywistością. Czy wrażliwa młoda dziewczyna, żyjąc w takiej rodzinie, może zachowywać się zwyczajnie i normalnie? Lala wyobraża sobie rzeczy, których nie ma, a jeśli nawet są, to ona je zupełnie inaczej widzi. Jedyną powiernicą i przyjaciółką dziewczyny jest Genia, starsza siostra, ale i ona postanawia oderwać się od tego społeczeństwa i wyjechać do miasta, by kształcić się na pielęgniarkę, ale niestety wiara w złe licha podąża za nią. W Kamiennej Górze odkrywa stare zapiski, gazety i zdjęcia i próba odkrycia tożsamości ludzi mieszkających wcześniej w tej kamienicy, zmienia się u niej w obsesję. […] 𝑜𝑛𝑎 𝑙ę𝑘𝑎 𝑠𝑖ę 𝑡𝑦𝑐ℎ ś𝑐𝑖𝑎𝑛, […] 𝑐𝑧𝑢𝑗𝑒 𝑧𝑎𝑝𝑎𝑐ℎ ś𝑚𝑖𝑒𝑟𝑐𝑖, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦 𝑤𝑔𝑟𝑦𝑧ł 𝑠𝑖ę 𝑤 𝑛𝑖𝑒 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑧 𝑙𝑎𝑡𝑎.
Starsi mieszkańcy Złej Wsi żyją przeszłością, a młodsi marzą o opuszczeniu tego miejsca. 𝐽𝑎𝑘 𝑛𝑎𝑗𝑑𝑎𝑙𝑒𝑗 𝑜𝑑 𝑡𝑦𝑐ℎ 𝑐ℎ𝑜𝑙𝑒𝑟𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑏𝑎𝑔𝑖𝑒𝑛, 𝑘𝑜𝑟𝑧𝑒𝑛𝑖 𝑖 𝑠𝑝𝑖ż𝑎𝑟𝑛𝑖 𝑤 𝑧𝑖𝑒𝑚𝑖. Wszyscy tu przyjechali nie z własnej woli i nic co tu jest, nie należy do nich. Ci, którzy wcześniej zamieszkiwali te ziemie, też ich nie opuścili z własnej woli. Te miejsca mają swoją historię i tajemnice, naznaczone są krzywdą i rozpaczą. 𝑊 𝑡𝑒𝑗 𝑤𝑠𝑖 𝑛𝑖𝑒 𝑝𝑜𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏𝑎 𝑑𝑖𝑎𝑏ł𝑎, ż𝑒𝑏𝑦 𝑠𝑖ę 𝑏𝑎ć. […] 𝐾𝑖𝑒𝑑𝑦ś 𝑡𝑜 𝑏𝑦ł 𝑖𝑛𝑛𝑦 𝑐𝑧𝑎𝑠 𝑖 𝑖𝑛𝑛𝑦 ś𝑤𝑖𝑎𝑡. Nieoczywista historia o ludzkich słabościach, tęsknotach, marzeniach i lękach. O tym, że wszędzie w tych ziemiach czai się zło, krzywda ludzka i trupy niepochowane w świętej ziemi. Wszędzie drzemią mroczne tajemnice z przeszłości, pozostałości po wojnie i po byłych mieszkańcach. 𝑇𝑢𝑡𝑎𝑗 𝑐𝑖𝑒𝑚𝑛𝑜ść 𝑛𝑜𝑠𝑖ł𝑎 𝑤 𝑠𝑜𝑏𝑖𝑒 𝑧ł𝑒 𝑤𝑠𝑝𝑜𝑚𝑛𝑖𝑒𝑛𝑖𝑎, 𝑘𝑡ó𝑟𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑐ℎ𝑐𝑖𝑎ł𝑦 𝑜𝑑𝑒𝑗ść. 𝑍𝑎𝑤𝑖𝑒𝑠𝑧𝑜𝑛𝑒 𝑛𝑎𝑑 𝑙𝑎𝑠𝑎𝑚𝑖 𝑝𝑢𝑙𝑠𝑜𝑤𝑎ł𝑦 𝑐𝑧𝑎𝑠𝑒𝑚 𝑤 𝑐𝑧𝑒𝑟𝑤𝑖𝑒𝑛𝑖, 𝑗𝑎𝑘ą 𝑧𝑜𝑠𝑡𝑎𝑤𝑖𝑎ł𝑜 𝑧𝑎 𝑠𝑜𝑏ą 𝑧𝑎𝑐ℎ𝑜𝑑𝑧ą𝑐𝑒 𝑠ł𝑜𝑛𝑐𝑒, 𝑖 𝑛𝑖𝑒 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑐𝑦 𝑤𝑖𝑒𝑑𝑧𝑖𝑒𝑙𝑖, ż𝑒 𝑡𝑜 𝑛𝑖𝑒𝑏𝑜 𝑏𝑟𝑜𝑐𝑧𝑦 𝑘𝑟𝑤𝑖ą. W Złej Wsi pozostało wiele wierzeń z tamtego świata. Naukowcy nie potrafiliby odpowiedzieć na pytanie, czy istnieją inne wymiary, czy inne światy, natomiast zwykli ludzie nie mają wątpliwości, że tak jest. Wszyscy mieszkańcy wsi po wojnie są psychicznie poharatani, nie ma tu normalnych ludzi, nawet młodzi są popaprani. Na domiar złego w okolicy grasuje seryjny morderca, którego ofiarami padają młode, ładne dziewczyny. Podejrzani są wszyscy, bo przecież każdy z mieszkańców mógł to zrobić.
Młoda i wrażliwa Lala, ma już dość życia z niepoczytalną matką, którą musi zastępować w obowiązkach i wiecznie pijanym ojcem. Marzy, by wziąć ze sobą psa i wyruszyć do miasta do swojej siostry i mieć nową cudowną rodzinę. Tu we wsi nie czeka na nią nic dobrego, mieszkają tylko duchy ludzkiej zguby i niespełnionych marzeń. Dziewczynę zaczynają też dręczyć obawy, że może być taka jak matka.
Agnieszka Kuchmister zaprasza do mrocznego świata Złej Wsi, do Bukowego Lasu pełnego dziwnych stworzeń, chadzających po nim duchów ludzi zamordowanych w czasie wojny i dziewczyn ofiar nieznanego sprawcy. Do jaskiń, w których jak ludzie wierzą, zapętla się czas. Do niezwykłego świata, gdzie w dziupli mieszka z wiewiórkami zawieszona pomiędzy czasami mała Szejma, po wsi chodzi niemowa Januszek, uważany za głupiego, a wraz z mgłą pojawia się lisi chłopak. Wszystko zawieszone pomiędzy starym światem i czasem a tym, co teraz. W ten niezwykły świat, autorka zręcznie wplotła zagadkę śmierci dziewczyn.
𝑊 𝑘𝑜𝑟𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎𝑐ℎ 𝑤𝑖𝑒𝑟𝑧𝑏 to niecodzienna historia o tym, jak wyrządzona krzywda potrafi przetrwać lata i wciąż wołać o zadośćuczynienie. Historia opowiadająca o ludziach wyrwanych ze swego środowiska i zmuszonych do zamieszkania w Złej Wsi. Żyją tu, ale nie potrafią sobie poradzić z nieszczęściem nagromadzonym w tym miejscu, z tęsknotą za tym, co utracili. Z żalu i rozpaczy, miesza im się w głowach, a smutki topią w litrach wypijanego bimbru.
Jestem kolejny raz pod ogromnym wrażeniem zdolności pisarskich Agnieszki Kuchmister. 𝑊 𝑘𝑜𝑟𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎𝑐ℎ 𝑤𝑖𝑒𝑟𝑧𝑏 to pięknie napisana książka, w której rzeczywistość miesza się z realizmem magicznym. Autorka przedstawia fascynujący świat wierzeń ludowych i łączy go z fantazją i bujną wyobraźnią głównej bohaterki. Opowiada o strachu i samotności, o świecie, w którym słychać 𝑔ł𝑜𝑠𝑦 𝑝𝑜𝑚𝑜𝑟𝑑𝑜𝑤𝑎𝑛𝑦𝑐ℎ Ż𝑦𝑑ó𝑤, 𝑠𝑧𝑤𝑎𝑟𝑔𝑜𝑡 𝑧𝑎𝑏𝑖𝑡𝑦𝑐ℎ 𝑁𝑖𝑒𝑚𝑐ó𝑤 𝑖 𝑠𝑧𝑒𝑙𝑒𝑠𝑡 𝑝𝑜𝑙𝑠𝑘𝑖𝑐ℎ 𝑚𝑎𝑗𝑎𝑘ó𝑤. Jestem oczarowana tą mroczną historią, która z jednej strony jest przerażająca, a z drugiej niesamowita i fascynująca. W każdym słowie i każdym zdaniu czuć niezwykłą wrażliwość autorki i jej niesamowity kunszt pisarski. To jedna z tych książek, których nie połyka się z zawrotną prędkością, takimi książkami się delektuje i smakuje każde słowo. Cudnie było dzięki tej powieści znaleźć się w innym czasie, w innym świecie. Zła Wieś to tak naprawdę 𝑏𝑦ł𝑜 𝑡𝑜 𝑚𝑖𝑒𝑗𝑠𝑐𝑒 𝑝𝑖ę𝑘𝑛𝑒 𝑖 𝑔𝑛𝑖𝑒𝑤𝑛𝑒. 𝐽𝑎𝑘𝑏𝑦 𝑡𝑢 𝑐𝑜ś 𝑝𝑜𝑑 𝑧𝑖𝑒𝑚𝑖ą 𝑏𝑢𝑧𝑜𝑤𝑎ł𝑜 𝑤𝑧𝑏𝑢𝑟𝑧𝑜𝑛𝑒, 𝑗𝑎𝑘𝑏𝑦 𝑏𝑦ł𝑜 𝑡𝑢 𝑏𝑙𝑖ż𝑒𝑗 𝑝𝑖𝑒𝑘ł𝑎.
𝑁𝑖𝑒𝑠𝑡𝑒𝑡𝑦 𝑐𝑧ę𝑠𝑡𝑜 𝑏𝑦𝑤𝑎 𝑡𝑎𝑘, ż𝑒 𝑡𝑜, 𝑜 𝑐𝑧𝑦𝑚 𝑏𝑎𝑟𝑑𝑧𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑐ℎ𝑐𝑒𝑚𝑦 𝑚𝑦ś𝑙𝑒ć, 𝑠𝑖𝑒𝑑𝑧𝑖 𝑤 𝑛𝑎𝑠𝑧𝑒𝑗 𝑔ł𝑜𝑤𝑖𝑒 𝑗𝑎𝑘 𝑢𝑐𝑧𝑒𝑝i𝑜𝑛𝑒 𝑢𝑏𝑟𝑎𝑛𝑖𝑎 𝑟𝑧𝑒𝑝𝑦.
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Książnica
𝗭ł𝗮 𝗪𝗶𝗲ś
𝑁𝑖𝑒𝑘𝑡ó𝑟𝑧𝑦 𝑏𝑜𝑗ą 𝑠𝑖ę 𝑑𝑒𝑚𝑜𝑛ó𝑤, 𝑖𝑛𝑛𝑖 𝑏𝑖𝑒𝑠ó𝑤 𝑧 𝑙𝑎𝑠𝑢, 𝑗𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧𝑒 𝑖𝑛𝑛𝑖 𝑡𝑒𝑔𝑜, 𝑐𝑜 𝑐𝑧𝑎𝑖 𝑠𝑖ę 𝑤 𝑝𝑖𝑤𝑛𝑖𝑐𝑧𝑐𝑒, 𝑡𝑎𝑚 𝑔𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑑𝑜𝑐𝑖𝑒𝑟𝑎 ś𝑤𝑖𝑎𝑡ł𝑜[…]𝐿ę𝑘 𝑚𝑜ż𝑒 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑏𝑟𝑎ć 𝑤𝑖𝑒𝑙𝑒 𝑡𝑤𝑎𝑟𝑧𝑦, 𝑏𝑜 𝑘𝑎ż𝑑𝑦 𝑏𝑜𝑖 𝑠𝑖ę 𝑐𝑧𝑒𝑔𝑜ś 𝑖𝑛𝑛𝑒𝑔𝑜.
Po przeczytaniu 𝐹𝑙𝑜𝑟𝑒𝑛𝑡𝑦𝑛𝑦 𝑜𝑑 𝑘𝑤𝑖𝑎𝑡ó𝑤, a potem 𝑁𝑎𝑑𝑧𝑖𝑒𝑖 𝑜𝑑 𝑧𝑤𝑖𝑒𝑟𝑧ą𝑡 Agnieszka Kuchmister wpisała się w moim prywatnym rankingu do grona ulubionych pisarzy. Autorka snuje swoje...
2023-02-20
Ż𝘆𝗰𝗶𝗲 𝘁𝗼 𝗻𝗮𝗷𝗰𝗲𝗻𝗻𝗶𝗲𝗷𝘀𝘇𝘆 𝘀𝗸𝗮𝗿𝗯
𝑊𝑜𝑗𝑛𝑎…𝑂𝑛𝑎 𝑑𝑙𝑎 𝑛𝑖𝑘𝑜𝑔𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 ł𝑎𝑡𝑤𝑎.[…]𝑊𝑜𝑗𝑛𝑎 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑠𝑡𝑟𝑎𝑠𝑧𝑛𝑎, 𝑜𝑘𝑟𝑢𝑡𝑛𝑎, 𝑧𝑎𝑏𝑖𝑒𝑟𝑎 𝑡𝑜 𝑐𝑜 𝑛𝑎𝑗𝑐𝑒𝑛𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑒.
Ż𝑜𝑛𝑎 𝑛𝑎𝑧𝑖𝑠𝑡𝑦 to druga, a zarazem ostatnia część serii 𝐴𝑛𝑛𝑎 𝑖 𝐺𝑢𝑠𝑡𝑎𝑤, która jest tak samo niesamowita, jak Ł𝑎𝑏ę𝑑ź. Czytanie książki, która jest kontynuacją, a dodatkowo czegoś tak doskonałego, zawsze budzi we mnie pewien lęk i obawy, czy ta część sprosta moim oczekiwaniom i czy się nie zawiodę. Myślę, że każdy autor ma mieszane odczucia przed premierą kolejnej części, czy aby na pewno czytelnicy przyjmą ją tak samo entuzjastycznie, jak poprzednią. Ledwo zaczęłam czytać, już wiedziałam, że o żadnym zawodzie tutaj być nie może. Historia Anny i Gustawa dalej płynęła, jak gdyby żadnej przerwy nie było. To wciąż ta sama doskonała książka, której czytanie przerwałam jakiś czas temu, a teraz wróciłam do jej lektury, by dalej się nią delektować. Sylwia Trojanowska kolejny raz ubrała swoją historię w przepiękne słowa, które chłonie się, jak gąbka wodę. Nie można przestać jej czytać, wciąż chce się więcej i więcej. W tej książce jest coś tak wzruszającego i chwytającego za serce, że nawet gdybym nie chciała, to łzy i tak płynęły. Pisać w taki sposób, to prawdziwe mistrzostwo świata.
Anna, której cudem udało się uniknąć egzekucji dzięki Gustawowi, przyrzekła ojcu, że za wszelką cenę będzie starała się przeżyć. Gustaw usiłuje zrobić wszystko, żeby ukochana była szczęśliwa, lecz Anna nie potrafi się niczym cieszyć i wciąż myślami wraca do Fordonu i rodziny, którą zabili Niemcy.
Anna i Gustaw to dwa odmienne światy i chociaż bardzo się kochają, to widmo śmierci rodziny Anny rozstrzelanej przez Niemców tkwi pomiędzy nimi jak cień. Dopiero przyjazd babci Gustawa tchnie w zniechęconą i tkwiącą w żałobie Annę, nowe życie. Babcia Julia to niezwykle mądra kobieta, która służy Annie dobrą radą i jest dla niej ogromnym wsparciem. Anna powoli akceptuje swoją rolę, że na zewnątrz musi grać, by nie zdradzić swojej prawdziwej tożsamości. Widok ciężko pracujących Polek uświadamia jej, w jak dobrym położeniu się znalazła. Wtedy do niej dociera, ile zrobił dla niej Gustaw, narażając przy tym swoje życie. Wie, że musi żyć, by spełnić wolę ojca i nie zawieść Gustawa. Dla niego na zewnątrz musi być Niemką, a Polką może być w środku, w sercu.
Mieszkańcy niemieckiego Szczecina żyją spokojnie i całkiem zwyczajnie, ale Anna nie potrafi pokochać miasta zamieszkiwanego przez nazistów ogarniętych żądzą władzy, pogardą dla praw człowieka i manią wielkości. Trudno jej obracać się w kręgu ludzi zakochanych w nazistowskich doktrynach Hitlera i nie zdradzić się nawet mimiką twarzy, że nie podziela ich entuzjazmu, bo stawka jest zbyt wysoka. Dla dobra swojego i Gustawa musi dobrze grać swoją rolę. Jedynie wytchnienie dają jej samotne spacery, bo wtedy budzi się w niej Anna Łabędź i tylko wtedy może być sobą. Zaglądała w nieoczywiste i posępne uliczki, do sklepów gdzie zaopatrywali się Polacy. Na co dzień jej prawdziwa natura jest starannie ukryta pod kostiumem przykładnej Niemki. Nowa Anna zaczyna lepiej rozumieć miasto, powoli wyczuwała jego puls i charakter. Stawała się jego częścią. W głowie wciąż dźwięczą jej słowa Gustawa- 𝑁𝑎 𝑧𝑒𝑤𝑛ą𝑡𝑟𝑧 𝑏ą𝑑ź 𝑗𝑎𝑘 𝑁𝑖𝑒𝑚𝑘𝑎, 𝑎 𝑤 ś𝑟𝑜𝑑𝑘𝑢 𝑧𝑜𝑠𝑡𝑎ń 𝑃𝑜𝑙𝑘ą. Musi odwiedzać krewną Gustawa Lottę, która jest typową fanatyczką idei głoszonych przez Hitlera. Anna szczerze tych wizyt nie znosi, ale wykorzystuje je, by pomagać owdowiałej i ciężarnej pracownicy szwalni Lotty. Musi bardzo uważać na drobne gesty życzliwości, które kobieta przyjmuje z ogromną wdzięcznością, lecz Ani ta pomoc wcale nie sprawia satysfakcji. 𝐵𝑜 𝑏𝑦ł𝑎 𝑧𝑤𝑦𝑐𝑧𝑎𝑗𝑛𝑦𝑚 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘𝑖𝑒𝑚, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦𝑚 𝑘𝑖𝑒𝑟𝑢𝑗ą 𝑧𝑤𝑦𝑐𝑧𝑎𝑗𝑛𝑒 𝑜𝑑𝑟𝑢𝑐ℎ𝑦 𝑤 𝑛𝑖𝑒𝑧𝑤𝑦𝑐𝑧𝑎𝑗𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑐𝑧𝑎𝑠𝑎𝑐ℎ. Wkrótce przekonuje się, że to, co robi, nie jest wcale tajemnicą dla Gustawa, który ostrzega ją przed konsekwencjami takiego postępowania. Anna wie, że Gustaw ma rację, ale jednocześnie dostrzega, że jej mąż ma przed nią sporo tajemnic. Jej wątpliwości budzi nadmierny szacunek dla niego ze strony innych ludzi, a pytany o to zbywa ją wymijającą odpowiedzią, lecz Anna jest zbyt spostrzegawcza, żeby w nie uwierzyć. Gustaw doskonale wie, że Anna zaczyna go podejrzewać, że ma coś do ukrycia.
Anna coraz bardziej tęskni za dawnym życiem, domem i bliskimi. Tutaj każdy napotkany człowiek, wydaje się skrywać prawdziwą twarz za maską obłudy i nieszczerości. Wprawne ucho Anny w mig wychwytuje każdą nutę fałszu w słowach rozmówcy. Najgorsza dla Anny jest doskwierająca jej samotność, ale zmieni to poznanie aktorki, salonowej lwicy Michelle LaCour. Anna jest oczarowana nową przyjaciółką, lecz Gustawowi ta znajomość bardzo się nie podoba. Odtąd dość często Michelle pojawia się w życiu Guderianów i chociaż Anna bardzo ją lubi, to do końca nie potrafi kobiecie zaufać. Wciąż ma wrażenie, że jest kimś innym, niż się podaje.
Anna bardzo kocha Gustawa i jest też pewna jego uczuć wie, że Gustaw bez wahania poświęciłby dla niej życie. 𝐵𝑦ł𝑎 𝑔𝑜𝑡𝑜𝑤𝑎 𝑧𝑟𝑜𝑏𝑖ć 𝑑𝑙𝑎 𝐺𝑢𝑠t𝑎𝑤𝑎 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑖 𝑐𝑧𝑢ł𝑎, ż𝑒 𝑜𝑛 𝑡𝑒ż 𝑏𝑦ł 𝑔𝑜𝑡ó𝑤. Anna stara się za wszelką cenę ukryć swoją prawdziwą tożsamość, chociaż przychodzi jej to z coraz większym trudem. Na zewnątrz postrzegana jest jako żona nazisty, ale w środku jest Polką i wszelkie objawy fanatyzmu Niemców burzą w niej krew. Niemcy ślepo zapatrzeni w swego Führera, wierzą w potęgę III Rzeszy i z każdym kolejnym sukcesem armii niemieckiej rośnie w nich euforia i stają się coraz bardziej niebezpieczni. W otoczeniu Anny i Gustawa pojawia się tajemnicza Szarotka, która siebie czasem nazywa także Łabędziem. Kim jest i co to dla nich oznacza?
Nie da się nie zauważyć, że autorka poświęciła mnóstwo czasu na to, żeby jej powieść wypadła realnie, a postaci nie były mdłe i papierowe. Doskonale odwzorowała tło historyczne, dopieściła każdy detal i tym samym nadała tej powieści niesamowitego klimatu. Sylwia Trojanowska stworzyła nietuzinkową historię, w której dzieje się tak wiele. Historię, która do ostatniej strony trzymała w napięciu, bo cały czas gdzieś w tle, czuło się realne zagrożenie. Z zapartym tchem śledziłam losy bohaterów, a na końcu zaskoczył mnie doskonały finał, jakiego się nie spodziewałam. Ż𝑜𝑛𝑎 𝑛𝑎𝑧𝑖𝑠𝑡𝑦 kontynuacja Ł𝑎𝑏ę𝑑𝑧𝑖𝑎 to doskonała uczta literacka, na najwyższym poziomie i chociaż jest to powieść fikcyjna, to osadzenie jej w realiach niemieckiego Szczecina i Bornego Sulimowa w latach 1939 – 1941, nadaje jej autentyczności. Kreacja wszystkich postaci to istny majstersztyk. Bohaterowie występujący w tej powieści są bardzo różni, ale każdy bez wyjątku, jest bardzo ciekawy. Dodatkowym atutem jest fakt, że oprócz postaci fikcyjnych, autorka umieściła w powieści także postaci prawdziwe, niektóre bardzo znane, inne nieco zapomniane.
Ż𝑜𝑛𝑎 𝑛𝑎𝑧𝑖𝑠𝑡𝑦 to proza z najwyższej półki. Wspaniała, nieprzewidywalna historia, przepełniona emocjami i skłaniająca do refleksji. To książka, którą czyta się jednym tchem. Nic tu nie dzieje się przypadkiem, wszystko jest przemyślane i układa się w spójną, logiczną całość. To historia o skomplikowanych relacjach rodzinnych, głęboko skrywanych tajemnicach, z którymi niełatwo się uporać, okrucieństwie wojny i dramatach ludzi, którzy byli w niej tylko małymi trybikami. Wreszcie o poświęceniu swojego życia dla innych, miłości silniejszej niż śmierć, ale też o wybaczeniu i rozliczeniu z trudną przeszłością. To niezwykła i wyjątkowa powieść. Jestem nią zachwycona i oczarowana. Historia opowiedziana przez Sylwię Trojanowską na zawsze pozostanie w mojej pamięci, bo zostawiła w sercu ślad, który nie da się zatrzeć.
𝐾𝑖𝑒𝑑𝑦 𝑗𝑒𝑠𝑡𝑒ś 𝑤𝑜𝑙𝑛𝑦, 𝑛𝑖𝑒 𝑑𝑜𝑐𝑒𝑛𝑖𝑎𝑠𝑧 𝑡𝑒𝑔𝑜, ż𝑒 𝑚𝑜ż𝑒𝑠𝑧 𝑖ść 𝑑𝑟𝑜𝑔ą, 𝑘𝑡ó𝑟ą 𝑠𝑎𝑚 𝑤𝑦𝑏𝑖𝑒𝑟𝑎𝑠𝑧, 𝑧 𝑡𝑜𝑤𝑎𝑟𝑧𝑦𝑠𝑧𝑒𝑚, 𝑘𝑡ó𝑟𝑒𝑔𝑜 𝑙𝑢𝑏𝑖𝑠𝑧 𝑎𝑙𝑏𝑜 𝑐ℎ𝑜𝑐𝑖𝑎ż 𝑠𝑧𝑎𝑛𝑢𝑗𝑒𝑠𝑧, 𝑤 𝑏𝑢𝑡𝑎𝑐ℎ, 𝑛𝑎 𝑗𝑎𝑘𝑖𝑒 𝑎𝑘𝑢𝑟𝑎𝑡 𝑚𝑎𝑠𝑧 𝑜𝑐ℎ𝑜𝑡ę. 𝑀𝑜ż𝑒𝑠𝑧 𝑗𝑒ść 𝑑𝑟𝑜ż𝑑ż𝑜𝑤𝑐𝑎, 𝑝𝑖ć 𝑘𝑎𝑤ę 𝑖 𝑢ś𝑚𝑖𝑒𝑐ℎ𝑎ć 𝑠𝑖ę 𝑑𝑜 𝑤𝑜𝑙𝑖, 𝑔𝑎𝑑𝑎ć 𝑐𝑜 ś𝑙𝑖𝑛𝑎 𝑛𝑎 𝑗ę𝑧𝑦𝑘 𝑐𝑖 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑛𝑖𝑒𝑠𝑖𝑒, 𝑎𝑙𝑏𝑜 𝑚𝑖𝑙𝑐𝑧𝑒ć, 𝑗𝑒ś𝑙𝑖 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑎𝑠𝑧 𝑜𝑐ℎ𝑜𝑡𝑦 𝑛𝑎 𝑟𝑜𝑧𝑚𝑜𝑤ę. 𝑀𝑜ż𝑒𝑠𝑧 𝑟𝑜𝑏𝑖ć 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑖 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑢𝑠𝑖𝑠𝑧 𝑠𝑖ę 𝑏𝑎ć.
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Marginesy.
Ż𝘆𝗰𝗶𝗲 𝘁𝗼 𝗻𝗮𝗷𝗰𝗲𝗻𝗻𝗶𝗲𝗷𝘀𝘇𝘆 𝘀𝗸𝗮𝗿𝗯
𝑊𝑜𝑗𝑛𝑎…𝑂𝑛𝑎 𝑑𝑙𝑎 𝑛𝑖𝑘𝑜𝑔𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 ł𝑎𝑡𝑤𝑎.[…]𝑊𝑜𝑗𝑛𝑎 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑠𝑡𝑟𝑎𝑠𝑧𝑛𝑎, 𝑜𝑘𝑟𝑢𝑡𝑛𝑎, 𝑧𝑎𝑏𝑖𝑒𝑟𝑎 𝑡𝑜 𝑐𝑜 𝑛𝑎𝑗𝑐𝑒𝑛𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑒.
Ż𝑜𝑛𝑎 𝑛𝑎𝑧𝑖𝑠𝑡𝑦 to druga, a zarazem ostatnia część serii 𝐴𝑛𝑛𝑎 𝑖 𝐺𝑢𝑠𝑡𝑎𝑤, która jest tak samo niesamowita, jak Ł𝑎𝑏ę𝑑ź. Czytanie książki, która jest kontynuacją, a dodatkowo czegoś tak doskonałego, zawsze budzi we mnie pewien lęk i obawy, czy ta część...
2023-02-24
𝗣𝗮𝗺𝗶ęć 𝗽𝗼𝗸𝗼𝗹𝗲ń
𝐽𝑒ś𝑙𝑖 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘 𝑧𝑚𝑖𝑒𝑛𝑖𝑎 𝑚𝑖𝑒𝑗𝑠𝑐𝑒 𝑧𝑎𝑚𝑖𝑒𝑠𝑧𝑘𝑎𝑛𝑖𝑎, 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑏ę𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑜𝑏𝑐𝑦, 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑡𝑟𝑎𝑓𝑖 𝑚𝑖𝑒𝑑𝑧𝑦 𝑡𝑦𝑐ℎ, 𝑘𝑡ó𝑟𝑧𝑦 𝑧𝑛𝑎𝑗ą 𝑠𝑖ę 𝑐𝑎ł𝑒 𝑙𝑎𝑡𝑎.
Czwarta i ostatnia część 𝐶𝑧𝑎𝑟𝑛𝑒𝑗 𝑤𝑎𝑙𝑖𝑧𝑘𝑖 – 𝑃𝑜𝑟𝑤𝑖𝑒 𝑛𝑎𝑠 𝑤𝑖𝑎𝑡𝑟, jest zwieńczeniem całej sagi. Gdy rozpoczynałam przygodę z 𝐶𝑧𝑎𝑟𝑛ą 𝑤𝑎𝑙𝑖𝑧𝑘ą, napisałam, że trudno mi by było odpowiedzieć na pytanie, co mnie zafascynowało w tej książce, jak zobaczyłam ją w zapowiedziach. Okładka, opis, a może to, że wydawca wspomniał, iż to saga rodzinna o kilku pokoleniach pewnej znanej odeskiej rodziny, wielkich wojnach tego świata, burzliwych uczuciach, niekonwencjonalnych związkach. Historie ludzi, którzy żyjąc blisko siebie, nie mieli o sobie pojęcia. To była wspaniała uczta literacka, w której Katarzyna Ryrych zabrała mnie w fascynującą podróż po świecie. Stworzyła pasjonującą i wciągającą opowieść o splątanych ludzkich losach, pełną magii, humoru z historią w tle.
𝐶𝑧𝑎𝑟𝑛a 𝑤𝑎𝑙𝑖𝑧𝑘a to wspaniała podróż w czasie, z której nie chce się wracać, lecz niestety następuje moment, gdy trzeba pożegnać jej bohaterów, których z każdą częścią było coraz więcej i więcej. I może to był właściwy moment, by autorka zakończyła snuć swoją opowieść, bo inaczej ilość bohaterów, związki pomiędzy nimi i wszystkie te tajemnice przytłoczyłyby na dobre sens tej opowieści. Ta saga jest jak matrioszka jak życie. Opowiada czyjąś historię, a z niej wyłania się nowa i tak dalej. Pierwsze przyjaźnie, miłości, rozczarowania. Kolejni członkowie rodziny się rodzą, kolejni umierają i można tak opowiadać bez końca. Powieść Katarzyny Ryrych się skończyła, ale, pomimo że, autorka postawiła kropkę, to przecież historia tej rodziny nadal się tworzy. Ludzie się rodzą i umierają, ż𝑦𝑐𝑖𝑒 𝑡𝑜𝑐𝑧𝑦 𝑠𝑖ę 𝑛𝑎𝑑𝑎𝑙, 𝑎 𝑐𝑧𝑎𝑟𝑛𝑎 𝑤𝑎𝑙𝑖𝑧𝑘𝑎 𝑠𝑡𝑜𝑖 𝑤 𝑝𝑜𝑘𝑜𝑗𝑢, 𝑛𝑎 𝑠𝑧𝑎𝑓𝑖𝑒. Czarna walizka symbol tułaczki, najpierw Chai, potem kolejnych potomków tej rodziny. Wędrują po świecie z własnej woli lub nie. Wędrują długo i szukają swojego miejsca na ziemi, gdzie mogliby zapuścić na stałe korzenie, a w każdym z nich tkwi gen wygnańca i włóczęgi.
Historia opowiadana przez Katarzynę Ryrych rozpoczyna się we Lwowie w 𝑊𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑑𝑙𝑎 𝑐𝑖𝑒𝑏𝑖𝑒, gdy na progu sierocińca prowadzonego przez siostry zakonne, ktoś porzuca noworodka Izaaka. Dziecko zostaje ochrzczone i otrzymuje nowe imię Michał. W 𝐷𝑎𝑙𝑒𝑗 𝑛𝑖ż 𝑑𝑎𝑙𝑒𝑘𝑜, gdy wydaje się, że życie bohaterów toczy się w miarę spokojnie, nad Europą zbierają się czarne chmury, bo nadciąga wojna, która zmusza rodzinę do ucieczki. Urządzają się na obczyźnie i nigdy nie wracają już do kraju, chociaż zostawili tam wszystko. W 𝐷𝑟𝑢𝑔𝑖 𝑟𝑎𝑧 𝑑𝑜 𝑡𝑒𝑗 𝑠𝑎𝑚𝑒𝑗 𝑟𝑧𝑒𝑘𝑖 Ewelina i Adam wyruszają w podróż sentymentalną do Europy, ale ich wyprawa okaże się tylko traumatyczną wędrówką w poszukiwaniu miejsc związanych z rodziną, bo niestety, bardzo wiele się zmieniło i znane miejsca nie są już takie jak kiedyś. Na końcu w 𝑃𝑜𝑟𝑤𝑖𝑒 𝑛𝑎𝑠 𝑤𝑖𝑎𝑡𝑟 Jonathan po śladach przodków wraca do Odessy, ale i tak mu nie uda się dowiedzieć wszystkiego. Jaki sens ma cofanie się w przeszłość? Czy warto szukać ludzi, którzy już odeszli? Czas poprzeplatał ludzkie ścieżki, przecinają się ślady i życiorysy. Najważniejsza jest jednak miłość, bo jest jak światło, które rozproszy mrok, nawet ten najczarniejszy. Na nią nigdy nie jest za wcześnie ani za późno i nie da się bez niej budować przyszłości.
Finnegan Flaherty zdaje sobie sprawę, że jego ziemska wędrówka dobiega końca. Postanowił zatem, że zanim umrze, wyjawi Adamowi prawdę o jego pochodzeniu. I tak historia zatacza koło i wraca do początku, zanim Chaja została matką, a potem mamką Mikołaja. W 𝑃𝑜𝑟𝑤𝑖𝑒 𝑛𝑎𝑠 𝑤𝑖𝑎𝑡𝑟, częściowo wrócił realizm magiczny, mrok i nadprzyrodzone zdarzenia znane z 𝑊𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑑𝑙𝑎 𝑐𝑖𝑒𝑏𝑖𝑒. Powrót do przeszłości pozwala bliżej poznać historię Chaji oraz Rebeki i jej synka.
Teraźniejszość to opowieść o Jonathanie synu Adama, któremu mentalnie jest bliżej do sposobu życia i postrzegania świata przez Indian, lecz indiański dziadek Maurice zdecydowanie odradza mu życie w rezerwacie i wskazuje inną drogę. Każdy powinien mieć swoje miejsce na ziemi, gdzie mógłby się zakorzenić na stałe. 𝑍𝑖𝑒𝑚𝑖𝑎 𝑡𝑜 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧 ś𝑤𝑖ę𝑡𝑎, 𝑐𝑜ś 𝑟ó𝑤𝑛𝑖𝑒 𝑛𝑖𝑒𝑛𝑎𝑟𝑢𝑠𝑧𝑎𝑙𝑛𝑒𝑔𝑜, 𝑗𝑎𝑘 𝑤𝑖ę𝑧y 𝑘𝑟𝑤𝑖, 𝑐𝑜ś, 𝑧 𝑐𝑧𝑦𝑚 𝑤𝑖ą𝑧𝑎ł𝑎 𝑐𝑖ę 𝑤ł𝑎ś𝑛𝑖𝑒 𝑘𝑟𝑒𝑤, 𝑘𝑟𝑒𝑤 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘𝑎 𝑖 𝑘𝑟𝑒𝑤 𝑧𝑤𝑖𝑒𝑟𝑧ą𝑡, 𝑝𝑜𝑡 𝑖 𝑏ó𝑙 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑐𝑜𝑤𝑎𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑝𝑙𝑒𝑐ó𝑤.
Jonathan rusza do Europy. Najpierw studiować do Krakowa, a potem wybiera się w podróż do Odessy, tam, gdzie wszystko się zaczęło. Świadomie, czy nie, wraca do samego początku. Spotyka różnych ludzi na swojej drodze, dziwi się zdarzeniom, których jest świadkiem. Zastanawia się, jak to możliwe, że losy jego rodziny były tak zagmatwane, a członkowie rodu tacy niezwyczajni. W głowie mężczyzny rodzi się pytanie, czy w ogóle istnieją zwyczajni ludzie. Każdy tu na ziemi zostawia swoje ślady, po których potem mogą pójść potomkowie 𝑊𝑠𝑧𝑦𝑠𝑐𝑦 […] 𝑝𝑜𝑤𝑟𝑎𝑐𝑎𝑗ą 𝑝𝑜 𝑡𝑜, 𝑎𝑏𝑦 𝑠𝑧𝑢𝑘𝑎ć ś𝑙𝑎𝑑ó𝑤 𝑐𝑧𝑒𝑔𝑜ś, 𝑐𝑜 𝑜𝑑𝑒𝑠𝑧ł𝑜. 𝐴 𝑝r𝑧𝑒𝑐𝑖𝑒ż 𝑗𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧𝑒 𝑡𝑦𝑙𝑒 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧𝑦 𝑚𝑜ż𝑒 𝑠𝑖ę 𝑤𝑦𝑑𝑎𝑟𝑧𝑦ć. 𝐽𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧𝑒 𝑡𝑦𝑙𝑒 𝑏ę𝑑𝑧𝑖𝑒.
Autorka historię swoich bohaterów zamknęła w bardzo rozległych ramach czasowych od 1900 roku, aż do 2001 r. Zmieniają się czasy a wraz z nimi bohaterowie. Drzewo genologiczne rodziny wciąż się rozrasta. Jedni dawno pomarli, następni się rodzą. Ilość spokrewnionych ze sobą ludzi wzrosła w końcu do gigantycznych rozmiarów, więc coraz trudniej było mi ich wszystkich ogarnąć i chociaż z jednej strony szkoda, że to już koniec, a z drugiej chyba się jednak cieszę, że autorka postawiła kropkę i zakończyła swoją opowieść, chociaż czarna walizka gdzieś tam czeka i oby nigdy nie była już potrzebna.
Historie z przeszłości, które nawet po latach mają wpływ na kolejne pokolenia, niezliczona liczba bohaterów, spowodowały, że ta część podobała mi się chyba najmniej. Finałowy tom nie wzbudził we mnie aż tylu emocji jak poprzednie. Wszystkie wątki zostały co prawda wyjaśnione, ale ta duża liczba bohaterów i ich historie, wymagały ode mnie pod koniec nie lada koncentracji, co nie ułatwiało mi czytania. Mimo wszystko uważam, że była to wspaniała uczta literacka, niesamowita opowieść z niezwykłym klimatem, z bogatym tłem historycznym, napisana pięknym językiem, którą warto przeczytać, zachowując przy tym kolejność, bo ma to ogromne znaczenie dla zrozumienia fabuły i historii poszczególnych bohaterów.
Każdy z nas zostawia swój ślad na Ziemi, dosłownie i w przenośni. W życiu każdego człowieka przychodzi taki czas, że wokół siebie ma już więcej zmarłych aniżeli żywych. Zostają po nich jedynie pamiątki. Dzięki pamięci nasi bliscy żyją nadal w naszych sercach, bo „𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘 ż𝑦𝑗𝑒 𝑑𝑜𝑝ó𝑡𝑦, 𝑑𝑜𝑝ó𝑘𝑖 𝑡𝑟𝑤𝑎 𝑝𝑎𝑚𝑖ęć 𝑜 𝑛𝑖𝑚”.
𝐶𝑧𝑎𝑠 𝑚𝑖𝑗𝑎, 𝑎 𝑤𝑟𝑎𝑧 𝑧 𝑛𝑖𝑚 𝑘𝑜𝑙𝑒𝑗𝑛𝑒 𝑝𝑜𝑘𝑜𝑙𝑒𝑛𝑖𝑎 Ż𝑒𝑏𝑦 𝑘𝑡𝑜ś ż𝑦ł, 𝑘𝑡𝑜ś 𝑚𝑢𝑠𝑖 𝑜𝑑𝑒𝑗ść, 𝑎𝑏𝑦 𝑘𝑡𝑜ś 𝑠𝑧𝑒𝑑ł, 𝑘𝑡𝑜ś 𝑚𝑢𝑠𝑖 𝑠𝑡𝑎𝑛ąć 𝑤 𝑚𝑖𝑒𝑗𝑠𝑐𝑢…
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Prószyński i S-ka
𝗣𝗮𝗺𝗶ęć 𝗽𝗼𝗸𝗼𝗹𝗲ń
𝐽𝑒ś𝑙𝑖 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘 𝑧𝑚𝑖𝑒𝑛𝑖𝑎 𝑚𝑖𝑒𝑗𝑠𝑐𝑒 𝑧𝑎𝑚𝑖𝑒𝑠𝑧𝑘𝑎𝑛𝑖𝑎, 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑏ę𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑜𝑏𝑐𝑦, 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑡𝑟𝑎𝑓𝑖 𝑚𝑖𝑒𝑑𝑧𝑦 𝑡𝑦𝑐ℎ, 𝑘𝑡ó𝑟𝑧𝑦 𝑧𝑛𝑎𝑗ą 𝑠𝑖ę 𝑐𝑎ł𝑒 𝑙𝑎𝑡𝑎.
Czwarta i ostatnia część 𝐶𝑧𝑎𝑟𝑛𝑒𝑗 𝑤𝑎𝑙𝑖𝑧𝑘𝑖 – 𝑃𝑜𝑟𝑤𝑖𝑒 𝑛𝑎𝑠 𝑤𝑖𝑎𝑡𝑟, jest zwieńczeniem całej sagi. Gdy rozpoczynałam przygodę z 𝐶𝑧𝑎𝑟𝑛ą 𝑤𝑎𝑙𝑖𝑧𝑘ą, napisałam, że trudno mi by było odpowiedzieć na pytanie, co mnie zafascynowało w tej książce, jak...
2022-04-18
WALKA O ZACHOWANIE CZŁOWIECZEŃSTWA
„Nienawiść rujnuje idee, osłabia więzi i otwiera drogę do wojny”.
Aneta Krasińska znana jest już czytelnikom z wielu książek, które napisała. Bohaterowie jej książek są wyraziści i wzbudzają mnóstwo emocji, a jej historie zachęcają do refleksji. Tym razem postanowiła opisać realia łódzkiego getta, które niebyt często ukazywane jest w literaturze. Historia łódzkiego getta jako taka jest mi znana, ale co innego czytać daty i suche fakty, a co innego gdy na tle prawdziwych wydarzeń pojawią się postacie, które poznaje się z imienia i nazwiska z własną historią, z którymi łatwo się utożsamić i przeżywać cały ten koszmar wraz z nimi. Pomimo że to fikcja literacka i fikcyjne postaci, jak na samym początku zastrzega sobie autorka, to niestety ich losy, które stworzyła, nie są ani sielankowe, ani uładzone i nie jedna łza potoczyła się po policzku, i nie jeden raz serce ścisnęło się z bólu i współczucia. Wojna wyzwala w człowieku najgorsze instynkty pozwalające na mordowanie innych z zimną krwią.
Niektórzy z bohaterów powieści, pamiętają jeszcze pierwszą wojnę światową i teraz gdy kraj zaczął się rozwijać, nie chcą nawet słuchać o mobilizacji wojsk niemieckich, mają dość straszenia wojną. Nie chcą wracać do przykrych wspomnień. Łudzą się, że żyją w cywilizowanym świecie i nikt nie pozwoli na to, by tamten dramat się powtórzył, żeby Europa dopuściła do kolejnej wojny, i że żaden rząd nie pozostawi Polski bez wsparcia.
Laura jest zakochana z wzajemnością, zaledwie wczoraj się zaręczyła. Marzy o pięknym ślubie i ma dalekosiężne plany. Pierwszego września podobnie jak cały personel wraz z uczniami, przychodzi do szkoły, by dowiedzieć się, że nie będzie rozpoczęcia roku szkolnego, bo wybuchła wojna. Niemcy napadli na Polskę. Dziewczynie nie mieści się to w głowie. Jeszcze wczoraj planowała wspólne życie z ukochanym mężczyzną, a dziś jest już wojna. Jak to możliwe? Jest młoda, pełna pozytywnych emocji, nie dociera do niej, że stało się coś, co od teraz zmieni wszystko. Trudno jej bowiem zaakceptować fakt, że wojna mogłaby pokrzyżować wszystkie plany, jakie miała. Nie dopuszcza do siebie myśli, że być może tak szybko nie wróci do szkoły, by uczyć dzieci, że być może nigdy to już nie nastąpi.
Ukochany Laury, jest pochodzenia żydowskiego i nie zmieni tego, nawet chrzest i ślub kościelny młodych. Mimo to żyją w miarę spokojnie, mieszkając wraz z rodzicami dziewczyny w ich mieszkaniu i planują powiększenie rodziny. W tym czasie Niemcy realizują swój straszny plan i w najbardziej zaniedbanej dzielnicy Łodzi zakładają getto, zamykając w nim Żydów znajdujących się na terenie miasta. Powoli nadchodzi wiosna, młodzi cieszą się życiem i mają powody do radości, ale jeden wieczór zmieni ich całe dotychczasowe życie. W tamtej chwili Laura traci wszystko, co tak bardzo kochała. Gdy wyrwie się w końcu z marazmu, podejmuje drastyczną decyzję i podążając za mężem, dobrowolnie przekracza bramy getta. Nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji swej decyzji i nie jest świadoma tego co ją tam czeka, tego jak na co dzień wygląda życie w tym miejscu. Wie natomiast jedno, że jej dotychczasowe życie straciło sens, i że chce być tam wraz ze swoim ukochanym.
Laura, która od zawsze kochała dzieci i swój zawód, podejmuje decyzję o tym, żeby uczyć, by choć na mały moment dać dzieciom poczucie normalności. Pomimo jej wielkiego oddania, nie była w stanie jednak ochronić ich przed szerzącymi się okropnościami, wszechobecną śmiercią z głodu, wycieńczenia, chorób i od kul wystrzelonych dla zabawy przez hitlerowców. Chciała pomóc i nie potrafiła postąpić inaczej. Swój zawód traktowała jako służbę na rzecz drugiego człowieka. Nie miała poczucia, że robi coś wielkiego. Po prostu nie widziała innej możliwości, żeby kilkadziesiąt tysięcy dzieci, które z dnia na dzień pozostało bez opieki, wystawiały się na cel Niemcom. Tylko tyle lub aż tyle mogła zrobić dla dzieci, dla których każdy dzień życia był nagrodą, a jednocześnie przekleństwem.
Życie w getcie stawało się coraz trudniejsze. Laura każdego dnia patrzyła na człowieka, w którym się zakochała, który już wyglądem nie przypominał dawnego Dawida i choć nie wyobrażała sobie życie bez niego, zastanawiała się, jak długo jeszcze przyjdzie im akceptować rzeczywistość. Każdy odruch dobroci i każde nawet najmniejsze wsparcie sprawiały, że zima stawała się jakby mniej zimna, a getto mniej obce. Natomiast każdą śmierć, zwłaszcza niewinnego dziecka przeżywali w dwójnasób, chociaż to nie oni zabili i nie oni pociągnęli za spust.
Podziwiałam Laurę, podobnie jak jej mąż za jej ogromną wolę życia, za niesamowitą siłę, za jej upór i nieustępliwość, za to, jak z wielką determinacją walczyła o dobro dzieci, chociaż każdego dnia traciła jedno lub kilkoro z nich. Łzy wzruszenia płynęły mi po twarzy, gdy czytałam o tym jak bezbronne dzieci, były zdane na łaskę i niełaskę bezwzględnych hitlerowców. Jednocześnie przekonałam się, że są zadziwiającymi istotami, bo nawet wśród mroku, głodu i strachu, potrafiły znaleźć szczelinę i wpuścić przez nią blask radości, za którą potem często przyszło zapłacić im życiem.
Autentyczne wydarzenia i postaci historyczne stały się tłem do przedstawienia wojennej rzeczywistości łódzkiego getta, o którym rzadko można czytać w literaturze. Anecie Krasińskiej udało się doskonale oddać atmosferę tamtych czasów, stworzyć realistycznych bohaterów i opisać ich tragiczne losy. Opisy wszystkiego, co dane było im przeżyć, tego co spotykało ich na każdym kroku, tego, że byli traktowani gorzej niż zwierzęta, wstrząsnęło mną do głębi. Suche fakty historyczne nie potrafią wybudzić tylu emocji i tak podziałać na wyobraźnię, ale dzięki autorce ci ludzie, którzy tak desperacko chcieli przeżyć, mieli swoje twarze i imiona, oraz swoją historię opartą na faktach. Nie da się ich nie podziwiać, bo mimo tragicznych warunków, w jakich przyszło im wegetować, starali się żyć na przekór, pomimo wszystko, karmiąc się nadzieją, że wojna się wkrótce skończy, że będą mogli się cieszyć widokiem, którego nie będzie ograniczać drut kolczasty. Tak bardzo pragnęli powrotu do swoich domów, do dawnego życia, które im skradziono, że powstał nawet pomysł buntu. Wiedzieli, że taka szansa może się nigdy nie nadarzyć, ale i tak za te marzenia zapłacili najwyższą cenę.
Autorce bardzo realnie udało się przedstawić fakty dotyczące Drugiej Wojny Światowej, ale w pewnym sensie jest zapewne zasługą konsultacji z dr. Adamem Sitarkiem z Centrum Badań Żydowskich Uniwersytetu Łódzkiego, który podzielił się z autorką wiedzą merytoryczną i zadbał o to, by jak najwierniej oddała klimat tamtych czasów. Reszta to zasługa talentu autorki, która ubrała swoją powieść o miłości, oddaniu, marzeniach i strachu w piękne słowa. „Nauczycielka z getta”, to niezwykle poruszającą opowieść o tym jak upodleni do granic możliwości ludzie, próbowali zachować mimo wszystko swoją godność. O tym jak walczyli o namiastkę normalności, narażając przy tym swoje życie. Przerażający obraz ludzkich bestii, którym jeden szaleniec pozwolił krzywdzić innych. Ze łzami w oczach czytałam o tym, jak pozbawieni empatii i ludzkich uczuć niemieccy żołnierze zabijali dla rozrywki, dzieci, starców, chorych i kobiety. Jedni z przekonania, inni ze strachu przed kolegami, by nie podzielić losu Żydów.
Wstrząsająca, trudna, a zarazem mądra opowieść, o dramacie ludzi żyjących w łódzkim getcie, której lektura każdego zmusi do refleksji. Nadzieja, na dobre zakończenie tliła się we mnie, aż do samego końca, ale tu nie można na nie liczyć, bo nie może go po prostu być. Dla ludzi z łódzkiego getta nie było dobrego zakończenia.
„Jak to możliwe, że tyle tysięcy ludzi godzi się na niewolniczą pracę, głód i ciągłe poniżanie? Dlaczego tak łatwo oddali swe życie w ręce oprawców?”
Książkę przeczytałam dzięki współpracy z Wydawnictwem Jaguar
WALKA O ZACHOWANIE CZŁOWIECZEŃSTWA
„Nienawiść rujnuje idee, osłabia więzi i otwiera drogę do wojny”.
Aneta Krasińska znana jest już czytelnikom z wielu książek, które napisała. Bohaterowie jej książek są wyraziści i wzbudzają mnóstwo emocji, a jej historie zachęcają do refleksji. Tym razem postanowiła opisać realia łódzkiego getta, które niebyt często ukazywane jest w...
2023-02-12
𝗣𝗿𝗼𝗺𝘆𝗸 𝘀ł𝗼ń𝗰𝗮, 𝗸𝗿𝗼𝗽𝗹𝗮 𝗱𝗲𝘀𝘇𝗰𝘇𝘂
„𝐶𝑧𝑦 𝑧𝑟𝑜𝑏𝑖ł𝑒𝑚 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑧𝑒?[…] 𝑛𝑎 𝑡𝑜 𝑝𝑦𝑡𝑎𝑛𝑖𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑎 𝑜𝑑𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒𝑑𝑧𝑖. 𝑀𝑜ż𝑒 𝑛𝑎𝑙𝑒ż𝑎ł𝑜 𝑧𝑎𝑑𝑎ć 𝑝𝑦𝑡𝑎𝑛𝑖𝑒: 𝐶𝑧𝑦 𝑠𝑤𝑜𝑗𝑎 𝑑𝑒𝑐𝑦𝑧𝑗ą 𝑛𝑖𝑒 𝑢𝑛𝑖𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧ęś𝑙𝑖𝑤𝑖ł𝑒𝑚 𝑘𝑜𝑔𝑜ś, 𝑛𝑎 𝑝𝑟𝑧𝑦kł𝑎𝑑 𝑠𝑖𝑒𝑏𝑖𝑒?”
Trudno uwierzyć, że 𝐴𝑛𝑖𝑜ł 𝑧 𝑟𝑢𝑏𝑖𝑛𝑜𝑤𝑦𝑚 𝑠𝑒𝑟𝑐𝑒𝑚 to debiut literacki Joanny Szelągowskiej. Nie potrafię wyjść z podziwu, nad niezwykłością tej książki i dla niesamowitego talentu autorki, która w pięknych słowach opowiedziała niecodzienną historię o tym, co w życiu jest najważniejsze. Powieść, która wzrusza i jednocześnie wywołuje uśmiech. Próżno w niej szukać utartych schematów, bo takich w niej nie ma. Wciąga swą epicko-liryczną nutą i przywołuje sentymentalne wspomnienia. Przenosi do beztroskiego dzieciństwa, a zarazem wskazuje kierunek, do którego wszyscy powoli zmierzamy. Uświadamia nas, że życie mamy jedno i szansy na jego powtórzenie nie będziemy już mieli. Pokazuje, jak cenna i piękna jest miłość, a także więzi rodzinne, chociaż byśmy nie wiadomo, jak się tego wypierali, to musimy przyznać, że każdy ich potrzebuje. Od samego początku chwyta za serce niecodzienny klimat tej książki. Przepiękne opisy przyrody i towarzysząca bohaterom książki niezwykła aura. 𝐴𝑛𝑖𝑜ł 𝑧 𝑟𝑢𝑏𝑖𝑛𝑜𝑤𝑦𝑚 𝑠𝑒𝑟𝑐𝑒𝑚 to nostalgiczna, mądra, rewelacyjna i piękna, a chwilami nawet magiczna powieść. Niespotykana i wyjątkowa i nie taka do przeczytania na jeden raz. Trzeba sobie dać na nią czas, by powoli ją smakować, delektować się każdym słowem, zachwycać się urzekającym klimatem narracji i subtelnością przekazu, bo tylko wtedy będziemy mieli możliwość zobaczyć świat z innej strony.
Kasia dorastająca nastolatka ma trudności z odnalezieniem się w rzeczywistości szkolnej, bo jej koleżanki szpanują ciuchami, chwalą się osiągnięciami rodziców, a ona jest zwykłą szarą myszką. Nie umie być dumna z tego, że ojciec pracuje jako śmieciarz, a mama nie wykorzystała swoich możliwości i pomimo wyższego wykształcenia rolniczego, pracuje w kwiaciarni i sprzedaje kwiaty na bazarku. Ich mieszkanie jest wykupione przez wścibską i niezbyt lubianą ciotkę, której od lat w ratach spłacają zaciągnięty dług i tolerują wtrącanie się we wszystko. Żyją niezbyt wystawnie, ale w spokoju i w miarę szczęśliwie. Jak dotąd nic nie wskazywało na to, żeby miało się to kiedykolwiek zmienić, ale matka Fabiana ulega nieszczęśliwemu wypadkowi, w wyniku którego złamała sobie nogę i nie potrafi samodzielnie funkcjonować. Klara przekonuje męża, by odwiedził matkę i zabrał ze sobą córkę. Klara ma dla męża niespodziankę, o której mu na razie postanowiła nie wspominać.
I tak wraz z ojcem, wyrusza Kasia w podróż do babci, której nawet nie zna, bo ojciec lata temu się z nią pokłócił i odtąd ze sobą nie rozmawiają. Piękna jest ta ich podróż, tu mignie jezioro między brzózkami, tu pola między lasami, to znów mijają tory nieczynnej kolejki. Zachwycają się tym pięknem i zdają sobie sprawę, że żyją w niesamowicie pięknym kraju, ale mieszkają w nim niczym obcokrajowcy. Dociera do nich, że zachwycają się przyrodą w innych krajach, a o pięknie swojej nie wiele wiedzą. W wielu miejscach nie byli, nie wiedzą nawet, że istnieją. Nie potrafią zachwycać się urodą polskiej ziemi, bo jej nie znają.
W trakcie podróży stopniowo wychodzą na jaw fakty, z powodu których Fabian od lat unikał kontaktu ze swoją matką. Co takiego wydarzyło się w życiu tej dwójki, że przez tyle lat nie potrafili sobie tego wybaczyć? Okazuje się jednak, że dawne waśnie i nieporozumienia, lata milczenia, to wszystko wymażą szeroko otwarte ramiona. Wystarczy objąć i zostać przytulonym. Ta podróż ojca i córki jest niejako podróżą w czasie do tego, co było, do mądrości starszych ludzi, do ciepła rodzinnego, do bliskości. Wzajemnego zrozumienia.
Ta piękna i poetycka powieść była mi bardzo potrzebna, znalazła się w moim ręku we właściwym momencie i czasie. Tak bardzo potrzebowałam wyciszenia, ukojenia moich emocji i przeniesienia się w inny piękny świat. Mogłam do woli delektować się każdym pięknym słowem, każdym cudnym opisem. Joanna Szelągowska swoją historią ukołysała moje skołatane serce, przykleiła plasterek na moją zbolałą duszę, wniosła spokój i ukojenie w moje życie. Nie da się tej powieści porównać do żadnej innej. Wyróżnia się i dlatego tak mi się podobała. Jest wyjątkowa, piękna, niespotykana, opowiedziana pięknym językiem. Chce się ją czytać, zanurzyć się w tym spokoju i cudnym magicznym klimacie. Dzięki umiejscowieniu akcji książki na wsi doznałam niejako deja vu. Przypomniałam sobie, jak wyglądało moje dzieciństwo i łza się w oku pojawiła i uśmiech na twarzy zagościł. Przedstawiony w książce świat to urokliwe i zaczarowane miejsce, które powinien odwiedzić każdy, kto pragnie spokoju. To przepiękny świat, w którym dzieją się rzeczy zwyczajne i niezwyczajne. To historia między jawą a snem. Między niebem a ziemią. Między rzeczywistością a realizmem magicznym. Wspaniale było przyglądać się bohaterom powieści, jak zmieniają się pod wpływem tego miejsca, jak rozkwitają w nich uczucia i jak uczą się je sobie wzajemnie okazywać, a nad wszystkim czuwają anioły.
W pędzie dnia codziennego i zgiełku, w którym żyjemy, nie usłyszymy tego, co chce nam powiedzieć wiatr wiejący wśród drzew, nie usłyszymy cichych odgłosów zapadającego wieczoru, wszystko to nam umyka, bo gnamy przed siebie na łeb na szyję. Byle prędzej, byle więcej. Tak bardzo nie lubimy ciszy, więc otaczamy się nieustannym hałasem, dlatego nie usłyszymy dźwięków przyrody, szumu drzew, szelestu liści, wód rzeki, dalekiej burzy i klangoru żurawi. Teraz każdy, zamiast rozejrzeć się dookoła, pozwolić sobie na zachwyt przyrodą, poświęcać czas bliskim i z nimi rozmawiać woli włączyć telewizor albo serfować po sieci. Nie jesteśmy nastawieni przyjaźnie do świata ani do innych ludzi, nie potrafimy porozumieć się nawet po polsku, słuchanie innych jest dla nas zbyt trudne. Nie potrafimy dostrzec człowieka w drugim człowieku. Wolimy wyrzucać, zamiast naprawiać.
Nadal nie mogę wyjść z podziwu dla wyobraźni autorki, która stworzyła niesamowitą historię i bohaterów, jakich jeszcze nie spotkałam w żadnej powieści. W zalewie literatury coraz trudniej wymyślić coś oryginalnego, a Joannie Szelągowskiej to się udało. Stworzyła i napisała pięknym językiem niecodzienną powieść, którą warto przeczytać, bo zapewne każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Całość splata się w niezwykły sposób i jest tak nieskazitelnie piękna, jak ten kilim wiszący w domu na ścianie, przywieziony lata temu przez potomkinię Katarzyny z Wilna. Nie ma tu zbędnych słów, zbędnych dialogów, czy opisów. Wszystko ma swój cel i znaczenie.
Autorka jest bystrym i inteligentnym obserwatorem rzeczywistości, którą doskonale odwzorowała w swojej powieści. Delektowałam się każdym słowem niczym ambrozją, smakowałam je i zachwycałam się nimi do samego końca. Moim zdaniem nie jest to powieść napisana dla zapewnienia rozrywki, lecz ma wzbudzić refleksje. Każdy z nas będzie miał kiedyś swój ostatni lot, bo idziemy, jedziemy tam wszyscy. „Tylko w jednym kierunku. Spotykamy się tam wszyscy”. Pękną okowy ziemskich trosk. „Ś𝑤𝑖𝑎𝑡 𝑠𝑖ę 𝑧𝑚𝑖𝑒𝑛𝑖ł. 𝑍𝑎𝑑𝑟ż𝑎ł 𝑤 𝑠𝑤𝑜𝑖𝑐ℎ 𝑝𝑜𝑠𝑎𝑑𝑎𝑐ℎ. 𝐽𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧𝑒 𝑛𝑎 𝑗𝑒𝑔𝑜 𝑏𝑟𝑧𝑒𝑔𝑎𝑐ℎ 𝑛𝑖𝑜𝑠ł𝑜 𝑘𝑟ę𝑔𝑖 𝑢𝑑𝑒𝑟𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎”, ale kogoś zabrakło, już go nie ma. Nas też nie będzie, usłyszymy ciszę, a wgłębi serca, przestanie coś krzyczeć i otoczy nas spokój, bo w tym szumie, otaczającym nas chaosie nic nie słyszymy, ani tego, co chce przekazać nam przyroda, ani tego, co chce nam powiedzieć Bóg. Słuchamy tylko tych, którzy stworzyli potężne media, za pomocą których przemawianie „[…] 𝑑𝑜 𝑟𝑜𝑧𝑢𝑚𝑢 𝑖 𝑠𝑢𝑚𝑖𝑒ń 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑖 𝑡𝑎𝑘, 𝑏𝑦 𝑧𝑔𝑜𝑑𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑒 𝑠𝑤𝑜𝑖𝑚 𝑠𝑢𝑚𝑖𝑒𝑛𝑖𝑒𝑚 𝑖 𝑟𝑜𝑧𝑢𝑚𝑒𝑚 𝑧𝑎𝑏𝑖𝑗𝑎𝑙𝑖 𝑘𝑎ż𝑑𝑒𝑔𝑜 𝑔ł𝑢𝑝𝑘𝑎, 𝑜𝑑𝑠𝑡ę𝑝𝑐ę, 𝑧𝑎𝑐𝑜𝑓𝑎ń𝑐𝑎, 𝑤𝑦𝑟𝑜𝑑𝑘𝑎, 𝑑𝑒𝑔𝑒𝑛𝑒𝑟𝑎𝑡𝑎, 𝑤𝑎𝑟𝑖𝑎𝑡𝑎, 𝑧𝑑𝑟𝑎𝑗𝑐ę, 𝑑𝑧𝑖𝑤𝑎𝑘𝑎, 𝑓𝑖𝑑𝑒𝑖𝑠𝑡ę, 𝑘𝑙𝑒𝑟𝑦𝑘𝑎ł𝑎, 𝑎𝑡𝑒𝑖𝑠𝑡ę, 𝑛𝑖𝑒 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖𝑎ł𝑜 𝑛𝑎𝑗𝑚𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑒𝑗 𝑡𝑟𝑢𝑑𝑛𝑜ś𝑐𝑖”.
W Walburdze są przepiękne krajobrazy, „𝑝𝑟𝑧𝑦𝑟𝑜𝑑𝑎 𝑡𝑎𝑘𝑎, 𝑗𝑎𝑘 𝑧 𝑚𝑎𝑟𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎 𝑏𝑜𝑐𝑖𝑎𝑛𝑎”. Znajduje się tu stary piękny dom, który pamięta nie jedno, jest pełen pamiątek i historii, które chroni wiekowa babcia Katarzyna, twarda jak meteoryt. To ostatni kawałek raju, w którym po tylu latach odnaleźli się bliscy jej ludzie. Teraz, gdy ona sama znajduje się już na progu swego życia, tajemnicę tego domu, chce przekazać swojej wnuczce Kasi. Wie, że rodzina syna będzie tu szczęśliwa, bo to jest ich miejsce. Fabian nagle zrozumiał, po co to wszystko się wydarzyło.
Czasem trzeba oderwać się od tego, co tu i teraz i przenieść się do miejsca, który będzie naszym nowym domem. Znaleźć swoje miejsce na ziemi. Zachwycić się promykiem słońca zakochanym w kropli deszczu.
„𝑊𝑠𝑧𝑦𝑠𝑐𝑦 𝑝ę𝑑𝑧𝑖𝑙𝑖 𝑤 𝑗𝑎𝑘𝑖𝑚ś 𝑠𝑧𝑎𝑙𝑒: 𝑏𝑦𝑙𝑒 𝑠𝑧𝑦𝑏𝑐𝑖𝑒𝑗, 𝑠𝑧𝑦𝑏𝑐𝑖𝑒𝑗 𝑛𝑖ż 𝑖𝑛𝑛𝑖. 𝑍𝑎𝑜𝑠𝑧𝑐𝑧ę𝑑𝑧𝑖ć 𝑖 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑗𝑒𝑐ℎ𝑎ć 𝑝𝑖ęć 𝑚𝑖𝑛𝑢𝑡 𝑤𝑐𝑧𝑒ś𝑛𝑖𝑒𝑗, 𝑑𝑤𝑎𝑑𝑧𝑖𝑒ś𝑐𝑖𝑎 𝑚𝑖𝑛𝑢𝑡 𝑤𝑐𝑧𝑒ś𝑛𝑖𝑒𝑗. […] 𝑗𝑎𝑘 𝑚𝑜𝑟𝑑𝑒𝑟𝑐𝑦, 𝑠𝑎𝑚𝑜𝑏ó𝑗𝑐𝑦”. „𝑇𝑟𝑧𝑒𝑏𝑎 𝑤 ż𝑦𝑐𝑖𝑢 𝑏𝑎𝑟𝑑𝑧𝑖𝑒𝑗 𝑢𝑤𝑎ż𝑎ć. 𝑁𝑖𝑒 𝑧𝑔𝑢𝑏𝑖 𝑠𝑖ę 𝑤𝑡𝑒𝑑𝑦 𝑛𝑖𝑐 𝑐𝑒𝑛𝑛𝑒𝑔𝑜”.
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Zysk i S-ka
𝗣𝗿𝗼𝗺𝘆𝗸 𝘀ł𝗼ń𝗰𝗮, 𝗸𝗿𝗼𝗽𝗹𝗮 𝗱𝗲𝘀𝘇𝗰𝘇𝘂
„𝐶𝑧𝑦 𝑧𝑟𝑜𝑏𝑖ł𝑒𝑚 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑧𝑒?[…] 𝑛𝑎 𝑡𝑜 𝑝𝑦𝑡𝑎𝑛𝑖𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑎 𝑜𝑑𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒𝑑𝑧𝑖. 𝑀𝑜ż𝑒 𝑛𝑎𝑙𝑒ż𝑎ł𝑜 𝑧𝑎𝑑𝑎ć 𝑝𝑦𝑡𝑎𝑛𝑖𝑒: 𝐶𝑧𝑦 𝑠𝑤𝑜𝑗𝑎 𝑑𝑒𝑐𝑦𝑧𝑗ą 𝑛𝑖𝑒 𝑢𝑛𝑖𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧ęś𝑙𝑖𝑤𝑖ł𝑒𝑚 𝑘𝑜𝑔𝑜ś, 𝑛𝑎 𝑝𝑟𝑧𝑦kł𝑎𝑑 𝑠𝑖𝑒𝑏𝑖𝑒?”
Trudno uwierzyć, że 𝐴𝑛𝑖𝑜ł 𝑧 𝑟𝑢𝑏𝑖𝑛𝑜𝑤𝑦𝑚 𝑠𝑒𝑟𝑐𝑒𝑚 to debiut literacki Joanny Szelągowskiej. Nie potrafię wyjść z podziwu, nad niezwykłością tej książki i dla niesamowitego talentu autorki, która...
2023-02-14
𝗖𝘇𝗮𝘀 𝗼𝗱𝗽ł𝗮𝘁𝘆
„𝐶𝑧𝑦ż𝑏𝑦 𝑆𝑜𝑤𝑖𝑒𝑐𝑖, 𝑢𝑝𝑜𝑗𝑒𝑛𝑖 𝑜𝑑𝑛𝑜𝑠𝑧𝑜𝑛𝑦𝑚𝑖 𝑛𝑎 𝑓𝑟𝑜𝑛𝑐𝑖𝑒 𝑧𝑤𝑦𝑐𝑖ę𝑠𝑡𝑤𝑎𝑚𝑖, 𝑧𝑎𝑐𝑧ę𝑙𝑖 𝑏𝑒𝑧𝑚𝑦ś𝑙𝑛𝑖𝑒 𝑛𝑖𝑠𝑧𝑐𝑧𝑦ć 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜, 𝑐𝑧𝑒𝑔𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑜𝑔𝑙𝑖 𝑧𝑒 𝑠𝑜𝑏ą 𝑧𝑎𝑏𝑟𝑎ć? 𝑃𝑟𝑧𝑒𝑔𝑟𝑎ć 𝑤𝑜𝑗𝑛ę 𝑡𝑜 𝑗𝑒𝑑𝑛𝑜, 𝑎𝑙𝑒 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑔𝑟𝑎ć 𝑧 𝑡𝑎𝑘𝑖 𝑏𝑎𝑟𝑏𝑎𝑟𝑧𝑦ń𝑐𝑎𝑚𝑖 𝑏𝑦ł𝑜 𝑝𝑜𝑑𝑤ó𝑗𝑛𝑖𝑒 𝑢𝑝𝑜𝑘𝑎𝑟𝑧𝑎𝑗ą𝑐𝑒”.
Gdy skończyłam czytać 𝐶𝑧𝑎𝑠 𝑧ł𝑦𝑐ℎ 𝑠𝑛ó𝑤, jeszcze długo siedziałam z książką w rękach, bo nie potrafiłam zebrać myśli i ogarnąć swoich emocji. To wyjątkowa i tragiczna opowieść o kobietach, które zapłaciły najwyższą cenę za przegraną III Rzeszy. Powieść nie jest łatwa w odbiorze, lecz nie dlatego, że autorka źle pisze, a wręcz odwrotnie, jej styl pisania to prawdziwe mistrzostwo świata. Powoduje to opowieść oparta na faktach, która wstrząsa do głębi. To jedna z tych historii, które trzeba opowiedzieć, i które trzeba przeczytać. Dla mnie bolesna, wstrząsająca, pełna łez, kolejna po 𝑂𝑔𝑟𝑜𝑑𝑎𝑐ℎ 𝑛𝑎 𝑝𝑜𝑝𝑖𝑜ł𝑎𝑐ℎ Sabiny Waszut, chociaż los Niemców, Mazurów i Warmiaków wydał mi się bardziej tragiczny niż Ślązaków. Przeczytanie książki uświadomiło mi, że jest jeszcze wiele historii naszego kraju nadal pokrytych milczeniem. Wolimy o nich nie pamiętać, bo nie jesteśmy z nich dumni.
Lektura takiej książki nie należy do przyjemnych, ale jej zadaniem nie jest zapewnienie rozrywki, ale napisana jest po to, by przypominać, by nie zapomnieć. Zapewne Magdalenie Wali nie było łatwo podjąć się napisania tej wyjątkowo trudnej, emocjonalnej historii i zachować przy tym pewien dystans do opisywanych zdarzeń. Przekazać brutalną prawdę, dlaczego ludność z terenu Mazur tak chętnie opuszczała rodzinne strony. Wrażenie robi umiejętność przedstawienia rzetelnego obrazu tego, co spotkało tych ludzi, a zwłaszcza kobiety i zostawienia marginesu na własne przemyślenia, możliwości pochylenia się nad ich tragedią. 𝐶𝑧𝑎𝑠 𝑧ł𝑦𝑐ℎ 𝑠𝑛ó𝑤 to powieść napisana pięknym językiem z niezwykłą czułością i empatią. Przedstawiająca nie tylko przerażający obraz ludzkiego bestialstwa, ale także pokazująca dobre oblicza objawiające się w niezłomnej, pięknej, prawdziwej przyjaźni i poświęceniu dla innych. Przejmująca, prawdziwa, pełna bólu i rozpaczy, mająca swoje odzwierciedlenie w prawdziwych losach ludzi, będących ofiarami narodowościowych konfliktów, przesiedlanych siłą, odzieranych z godności i pozbawianych wszystkiego. Historia, która chwyciła mnie za gardło, złamała serce, wycisnęła łzy i zostanie ze mną na zawsze. Chylę czoło, bo chociaż jest dopiero początek roku, to i tak uważam, że ta książka zasługuje na najwyższe podium, a Pani Magdalena Wala na słowa uznania za napisanie tak genialnej książki.
Wojna to najgorszy koszmar, jaki może dotknąć ludzkość. Ta ogromna ilość cierpień, śmierci, ludzi skazanych na poniewierkę, zwłaszcza tych, którzy zostali pokonani, często przekraczają granice naszej wyobraźni. Magdalena Wala stworzyła fikcyjną postać Amalii, żeby móc pokazać, jak wyglądał los kobiet, którym się nie udało uciec przed Armią Czerwoną. Los niemieckich kobiet był nie do pozazdroszczenia, zwłaszcza że żołnierze sowieccy nie tylko otrzymali przyzwolenie od dowództwa na brutalne traktowanie, ale wręcz rozkaz, by okradać, gwałcić i mordować, a ich ofiarami najczęściej padały bezbronne kobiety i dzieci. Sowieci słynący ze zwierzęcenia budzili strach nie tylko w żołnierzach, ale przede wszystkim w bezbronnych kobietach, które były dla nich łupem, trofeum, które mogli bezkarnie sobie brać. Miały szczęście, gdy udało im się wyjść z życiem, ale wyrządzona krzywda, zmieniała je bezpowrotnie. Ofiary gwałtów były zostawiane samym sobie, ograbione wcześniej ze wszystkiego, skazane na głód i dalszą poniewierkę.
Amalia i towarzyszki jej niedoli, mieszkanki Schönwalde uciekają przed zbliżającymi się Sowietami. Mroźna zima utrudnia im jednak ewakuację w głąb Rzeszy, zmęczone wyczerpującą podróżą postanawiają zatrzymać się na nocleg w przypadkowo napotkanym opustoszałym domu. Dom, który miał im dać schronienie przed mrozem i sowieckimi żołdakami, stał się dla nich pułapką, miejscem, gdzie doznają krzywdy z rąk zwyrodnialców. Wiedzą, że od tej chwili nic już nie będzie takie samo, a widok ich oprawców już na zawsze z nimi zostanie, ale cieszą się, że uszły z życiem. Strach przed nadejściem kolejnych hord wroga, zmusza kobiety do szukania innego schronienia. Z pomocą przychodzi Frieda siostra Amalii, którą tuż przed atakiem ta wypchnęła przez okno i wysłała do lasu. Dziewczyna, czekając na możliwość powrotu do domu, natrafia w lesie na opuszczoną leśniczówkę, o istnieniu, której jak się zdaje, nikt nie wie. Dotrwają tam do wiosny, ale i to miejsce namierzają maruderzy, przestaje tu być bezpiecznie, muszą, więc udać się w dalszą drogę.
Oczom kobiet ukazują się miejsca prawie doszczętnie zniszczone. Rosyjscy żołdacy nie oszczędzili niczego, nawet cmentarzy. Jak trzeba nienawidzić, by posunąć się do czegoś tak niewyobrażalnego i niewiarygodnego. Kobiety z przerażeniem myślą, że tak zapewne wyglądają wszystkie miejscowości, przez które przetoczyła się Armia Czerwona. Autorka opisała wszystkie okropności, jakie kobiety napotykały po drodze, ale te najbardziej drastyczne sceny postanowiła usunąć z powieści.
Gdy wycieńczone koszmarną podróżą kobiety docierają do rodzinnej wsi, przeżywają kolejny szok. To, co tu zastały, nie jest już ich domem. Tak się cieszyły z tego powrotu, a on nie rozwiązał niczego.
Magdalena Wala niezwykle realistycznie opisuje losy Amalii, siostry i ich sąsiadek. Odmalowuje mazurską wieś, która jeszcze nie dawno tętniła życiem, a teraz jest smutnym obrazem zniszczeń i niedoli tych, którym udało się tu przeżyć. Strasznych czasów, które pozostawiło piętno na wszystkich. Pokazała, że ci, na których liczyły, zawiedli je najbardziej, a nie wszyscy wrogowie okazali się bezduszną maszyną do zabijania i niszczenia, bo niektórzy z nich nie przejawiali wrogości i mogły z ich strony spodziewać się ludzkiego traktowania.
Amalia zdaje sobie sprawę, że nie uda jej się ocalić dziecięcej niewinności siostry, jednak wciąż ma nadzieję, że da radę uchronić ją przed okrucieństwem wojny, że jeszcze ich życie nabierze ponownie barw. Ją samą przy zdrowych zmysłach trzyma miłość do Piotra i tęsknota za córką. Niestety końca gehenny nie widać, bo kiedy mogło się wydawać, że uda się jakoś wszystkim wrócić do normalnego życia, to przewrotny los znów wszystko im odbiera. Pojawiają się bowiem Polacy, którzy traktują Schönwalde, jak ziemię niczyją i zaczynają ją zasiedlać, wypędzając stąd ocalałych Mazurów, posuwając się przy tym do najbardziej podłych czynów.
Amalii dopiero własne tragiczne położenie uświadomiło, co takiego mógł przeżywać Piotr, mimo że czas spędzony w drodze, bardzo stępił jej wrażliwość. „𝑊𝑠𝑝𝑎𝑛𝑖𝑎𝑙𝑖 𝑁𝑖𝑒𝑚𝑐𝑦 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑘𝑜𝑛𝑎𝑙𝑖 𝑠𝑖ę, 𝑗𝑎𝑘 𝑡𝑜 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑏𝑦ć 𝑛𝑎𝑟𝑜𝑑𝑒𝑚 𝑝𝑟𝑧𝑒ś𝑙𝑎𝑑𝑜𝑤𝑎𝑛𝑦𝑚”. Chociaż Amalia musiała przyznać z przykrością, że to sami Niemcy do tego doprowadzili i teraz za swoje błędy płacili potworną cenę. „𝐽𝑎𝑘 𝑡𝑒𝑛 𝑜𝑠𝑎𝑚𝑜𝑡𝑛𝑖𝑜𝑛𝑦 𝑠𝑡𝑎𝑟𝑧𝑒𝑐 𝑗𝑎𝑘 𝑔𝑤𝑎ł𝑐𝑜𝑛𝑒 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑧 𝑠𝑜𝑤𝑖𝑒𝑐𝑘𝑖𝑐ℎ ż𝑜ł𝑛𝑖𝑒𝑟𝑧𝑦 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑡𝑦 𝑖 𝑧𝑎𝑏𝑖𝑗𝑎𝑛𝑒 𝑑𝑧𝑖𝑒𝑐𝑖”. Dociera do niej smutna prawda, że na co dzień się nie docenia tego, co się ma, dopiero utrata tego uświadamia, jak szczęśliwym się było. „𝐽𝑎𝑘ż𝑒 𝑚𝑢𝑠𝑖𝑎ł𝑦 𝑠𝑖ę 𝑧𝑚𝑖𝑒𝑛𝑖ć, 𝑠𝑘𝑜𝑟𝑜 𝑐𝑖𝑒𝑠𝑧𝑦ł𝑎 𝑗𝑒 𝑡𝑎𝑘𝑎 𝑝𝑟𝑜𝑠𝑡𝑎 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧, 𝑗𝑎𝑘 𝑝𝑟𝑜𝑚𝑖𝑒ń 𝑠ł𝑜ń𝑐𝑎 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑏𝑖𝑗𝑎𝑗ą𝑐𝑦 𝑠𝑖ę 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑧 𝑐ℎ𝑚𝑢𝑟𝑦. 𝑁𝑖𝑔𝑑𝑦 𝑤𝑐𝑧𝑒ś𝑛𝑖𝑒𝑗 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑑𝑜𝑐𝑒𝑛𝑖𝑎ł𝑎. 𝑁𝑖𝑒 𝑑𝑜𝑠𝑡𝑟𝑧𝑒𝑔𝑎ł𝑎 𝑤𝑟ę𝑐𝑧. 𝑂𝑘𝑎𝑧𝑎ł𝑜 𝑠𝑖ę, ż𝑒 𝑘𝑖𝑒𝑑𝑦 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘 𝑧𝑜𝑠𝑡𝑎𝑛𝑖𝑒 𝑝𝑜𝑧𝑏𝑎𝑤𝑖𝑜𝑛𝑦 𝑤𝑖ę𝑘𝑠𝑧𝑜ś𝑐𝑖 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧𝑦 𝑤𝑐z𝑒ś𝑛𝑖𝑒𝑗 𝑛𝑖𝑒𝑜𝑑𝑧𝑜𝑤𝑛𝑦𝑐ℎ, 𝑧𝑤𝑦𝑘ł𝑒 𝑤𝑦𝑗ś𝑐𝑖𝑒 𝑛𝑎 𝑑𝑤ó𝑟 𝑝𝑜𝑙𝑒𝑝𝑠𝑧𝑎 𝑚𝑢 𝑠𝑎𝑚𝑜𝑝𝑜𝑐𝑧𝑢𝑐𝑖𝑒”. Po przeczytaniu tej książki moje serce jest w kawałkach, w takich, jak te wybite szyby w oknach domów należących do Mazurów. „𝑊 𝑛𝑜𝑤𝑦𝑚 𝑝𝑎ń𝑠𝑡𝑤𝑖𝑒 𝑀𝑎𝑧𝑢𝑟𝑦 𝑚𝑖𝑎ł𝑦 𝑧𝑜𝑠𝑡𝑎ć 𝑝𝑜𝑧𝑏𝑎𝑤𝑖𝑜𝑛𝑒 𝑤ł𝑎ś𝑛𝑖𝑒 𝑡𝑦𝑐ℎ, 𝑘𝑡ó𝑟𝑧𝑦 𝑜𝑑 𝑤𝑖𝑒𝑘ó𝑤 𝑘𝑜𝑐ℎ𝑎𝑙𝑖 𝑡ę 𝑧𝑖𝑒𝑚𝑖ę. 𝑀𝑎𝑧𝑢𝑟ó𝑤” Kolejna tragiczna powojenna opowieść dotycząca historii naszego kraju. Tragicznej, lecz niewygodnej, bo niepoprawnej politycznie, łatwiej jest przecież milczeć, niż o niej mówić. Jest ona niewygodna, ale krzyczy głosami skrzywdzonych, a echo tego krzyku nadal się niesie, chociaż od tamtych chwil minęło już tyle lat.
Przeszłość nie może zostać przeszłością, chociaż już nic nie da się zmienić. Trzeba o tym mówić, pamiętać. Wydaje się nam, że dawno rozpoczęliśmy nowy rozdział w historii świata, ale nie wolno nam zapomnieć, jaką ofiarę ponieśli niewinni i najsłabsi za to, że jednemu fanatykowi zamarzyło się zostać panem świata. Na takich zakusach ucierpiał tylko naród, nieważne czy wierzył w to, co uzurpator wbijał wszystkim do głów, czy nie.
Pisanie recenzji tej niezwykle wartościowej powieści było dla mnie ogromnym wyzwaniem, bo chwilami emocje brały górę i gubiłam wątek tego co chciałam przekazać. Imponuje mi pracowitość i rzetelność Pani Magdaleny, doskonale zdaję sobie sprawę, jak wiele musiało ją kosztować napisanie tej książki.
To jeszcze nie koniec tej historii. Amalia wraz z sąsiadką trafiają do pociągu wraz z innymi wysiedleńcami, by ruszyć w podróż w nieznanym kierunku. Zanim zatrzasną się drzwi bydlęcego wagonu, kobiecie wydaje się, że widzi ukochanego w tłumie ludzi na peronie. A może to tylko osłabiony do granic możliwości organizm spłatał jej figla?
„𝑁𝑎 𝑤𝑜𝑗𝑛𝑖𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑎 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖𝑒𝑑𝑙𝑖𝑤𝑜ś𝑐𝑖[…] 𝐽𝑒𝑑𝑦𝑛𝑖𝑒 𝑢𝑡𝑟𝑎𝑡𝑎 𝑡𝑒𝑔𝑜, 𝑐𝑜 𝑛𝑎𝑗𝑏𝑎𝑟𝑑𝑧𝑖𝑒𝑗 𝑐𝑒𝑛𝑖𝑚𝑦. 𝑁𝑎𝑗𝑔𝑜𝑟𝑠𝑧𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑡𝑜, ż𝑒 𝑐𝑖 𝑘𝑡ó𝑟𝑧𝑦 𝑝o𝑑𝑒𝑗𝑚𝑢𝑗ą 𝑑𝑒𝑐𝑦𝑧𝑗𝑒, 𝑛𝑖𝑒 𝑝ł𝑎𝑐ą 𝑡𝑎𝑘𝑖𝑒𝑗 𝑐𝑒𝑛𝑦 𝑗𝑎𝑘 𝑧𝑤𝑦𝑘𝑙𝑖 𝑜𝑏𝑦𝑤𝑎𝑡𝑒𝑙𝑒”.
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Książnica
𝗖𝘇𝗮𝘀 𝗼𝗱𝗽ł𝗮𝘁𝘆
„𝐶𝑧𝑦ż𝑏𝑦 𝑆𝑜𝑤𝑖𝑒𝑐𝑖, 𝑢𝑝𝑜𝑗𝑒𝑛𝑖 𝑜𝑑𝑛𝑜𝑠𝑧𝑜𝑛𝑦𝑚𝑖 𝑛𝑎 𝑓𝑟𝑜𝑛𝑐𝑖𝑒 𝑧𝑤𝑦𝑐𝑖ę𝑠𝑡𝑤𝑎𝑚𝑖, 𝑧𝑎𝑐𝑧ę𝑙𝑖 𝑏𝑒𝑧𝑚𝑦ś𝑙𝑛𝑖𝑒 𝑛𝑖𝑠𝑧𝑐𝑧𝑦ć 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜, 𝑐𝑧𝑒𝑔𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑜𝑔𝑙𝑖 𝑧𝑒 𝑠𝑜𝑏ą 𝑧𝑎𝑏𝑟𝑎ć? 𝑃𝑟𝑧𝑒𝑔𝑟𝑎ć 𝑤𝑜𝑗𝑛ę 𝑡𝑜 𝑗𝑒𝑑𝑛𝑜, 𝑎𝑙𝑒 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑔𝑟𝑎ć 𝑧 𝑡𝑎𝑘𝑖 𝑏𝑎𝑟𝑏𝑎𝑟𝑧𝑦ń𝑐𝑎𝑚𝑖 𝑏𝑦ł𝑜 𝑝𝑜𝑑𝑤ó𝑗𝑛𝑖𝑒 𝑢𝑝𝑜𝑘𝑎𝑟𝑧𝑎𝑗ą𝑐𝑒”.
Gdy skończyłam czytać 𝐶𝑧𝑎𝑠 𝑧ł𝑦𝑐ℎ 𝑠𝑛ó𝑤, jeszcze długo siedziałam z książką w rękach, bo nie potrafiłam zebrać myśli i ogarnąć swoich emocji....
2023-01-27
𝗞𝗼ł𝗼 𝗿𝗮𝘁𝘂𝗻𝗸𝗼𝘄𝗲
„𝐼𝑑𝑧𝑖𝑒𝑠𝑧 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑧 ż𝑦𝑐𝑖𝑒, 𝑧𝑑𝑜𝑏𝑦𝑤𝑎𝑠𝑧 𝑘𝑜𝑙𝑒𝑗𝑛𝑒 𝑠𝑧𝑐𝑧𝑦𝑡𝑦 𝑖 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑦ś𝑙𝑖𝑠𝑧 𝑜 𝑑𝑟𝑜𝑏𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧𝑎𝑐ℎ. 𝑁𝑖𝑒 𝑚𝑦ś𝑙𝑖𝑠𝑧 𝑜 𝑡𝑦𝑚, 𝑐𝑜 𝑠𝑘ł𝑎𝑑𝑎 𝑠𝑖ę 𝑛𝑎 𝑘𝑎ż𝑑𝑦 𝑑𝑧𝑖𝑒ń. 𝑂 𝑡𝑦𝑐ℎ 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑖𝑐ℎ 𝑑𝑟𝑜𝑏𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑟𝑎𝑑𝑜ś𝑐𝑖𝑎𝑐ℎ. 𝑂𝑛𝑒 𝑝𝑜 𝑝𝑟𝑜𝑠𝑡𝑢 𝑠ą, 𝑎 𝑡𝑦 𝑡𝑟𝑎𝑘𝑡𝑢𝑗𝑒𝑠𝑧 𝑗𝑒 𝑗𝑎𝑘 𝑝𝑒𝑤𝑛𝑖𝑘. 𝐾𝑡ó𝑟𝑦𝑚 𝑛𝑖𝑒 𝑠ą”.
Twórczość Tomasza Kieresa jest porównywana do Sparksa i Musso. Nie wiem, czy słusznie, ale autor udowodnił, że mężczyźni także są wrażliwi i potrafią przepięknie pisać o miłości, traktować swoich bohaterów z taką czułością, jakiej nie powstydziłaby się niejedna autorka. Nie czytałam książek wspomnianych wcześniej pisarzy, więc nie mam porównania, ale jedno wiem na pewno, że ta historia przeniknęła mnie na wskroś, zmusiła do refleksji, chwyciła za serce, sprawiła, że poleciało kilka łez. To powieść pełna niespodzianek, podobnie jak życie, w którym nie ma nic pewnego. Tomasz Kieres niezwykle subtelnie pisze o prawdziwej miłości, pokazuje, że nie ma dla niej przeszkód ani granic pojawia się nieproszona i zmienia wszystko. Prawdziwa miłość to nie zwykłe zakochanie, które spłoszy byle przeszkoda. „𝑀𝑖ł𝑜ść, 𝑎𝑏𝑦 𝑏𝑦ł𝑎 𝑝𝑟𝑎𝑤𝑑𝑧𝑖𝑤𝑎, 𝑚𝑢𝑠𝑖 𝑘𝑜𝑠𝑧𝑡𝑜𝑤𝑎ć, 𝑚𝑢𝑠𝑖 𝑏𝑜𝑙𝑒ć, 𝑚𝑢𝑠𝑖 𝑜𝑔𝑜ł𝑎𝑐𝑎ć 𝑛𝑎𝑠 𝑧 𝑠𝑎𝑚𝑦𝑐ℎ 𝑠𝑖𝑒𝑏𝑖𝑒” – Matka Teresa z Kalkuty
Sebastian dość obojętnie reaguje na informację, że żona wystąpiła o rozwód. Para spędziła ze sobą kawał życia, a on przyjmuje ten fakt do wiadomości ze spokojem i spontanicznie rusza w świat na urlop, na który oboje nigdy nie mieli czasu. Nie tylko na urlop, ale także na to, by w ogóle ze sobą rozmawiać. Nie byli dla siebie ani partnerami ani przyjaciółmi, byli ze sobą tylko z przyzwyczajenia. Ten brak czasu nie przeszkodził jednak żonie Sebastiana poszukać sobie nowego partnera, na co Sebastian reaguje ze stoickim spokojem, jakby pozbywał się z domu niepotrzebnego mebla. Nie próbuje walczyć o związek, nie szuka wyjaśnień, a fakt, że kobieta kogoś ma, przyjmuje z ulgą. Porządkując rzeczy i stare pamiątki znajduje łańcuszek z wisiorkiem i pod wpływem chwili, wsiada do samolotu i leci do Amsterdamu w poszukiwaniu jego właścicielki. Dopiero na miejscu uświadamia sobie, jak absurdalny był to pomysł.
Sebastian dotychczas tkwił w marazmie, wygodnym życiu, ocknął się dopiero w chwili rozwodu, który wyrwał go ze strefy komfortu. Jego żona żyła podobnie, nie szukała kontaktu z mężem, nie próbowała z nim rozmawiać, za to miała czas by spotykać się z innym mężczyzną. Oboje byli w związku, dla którego nic nie zrobili. Nie było w nim przemocy, ale nie było w nim też miłości, za to była codzienna rutyna, która zniszczyła wszystko. Żyli wygodnie z dnia na dzień, nie dając sobie nic w zamian, prócz obojętności. Nic dla siebie nie zrobili, byli obok, ale nie razem. Prowadzili życie pełne złudzeń i fałszywych nadziei, starali się przez jakiś czas, a później wszystko im spowszedniało. „𝑍𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑡𝑜 𝑡𝑎𝑘 𝑧𝑤𝑎𝑛𝑒 𝑝𝑜𝑧𝑦𝑡𝑦𝑤𝑛𝑒 𝑚𝑦ś𝑙𝑒𝑛𝑖𝑒 𝑤𝑖ą𝑧𝑎ł𝑜 𝑠𝑖ę 𝑑𝑙𝑎 𝑚𝑛𝑖𝑒 𝑧 𝑝𝑒𝑤𝑛𝑦𝑚 𝑧𝑎𝑘𝑙𝑖𝑛𝑎𝑛𝑖𝑒𝑚 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧𝑦𝑤𝑖𝑠𝑡𝑜ś𝑐𝑖. 𝐽𝑎𝑘 𝑏𝑦ł𝑜 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑧𝑒, 𝑡𝑜 𝑏𝑦ł𝑜 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑧𝑒, 𝑎 𝑗𝑎𝑘 ź𝑙𝑒 𝑡𝑜 ź𝑙𝑒 𝑖 ż𝑎𝑑𝑛𝑒 𝑛𝑎𝑠𝑡𝑎𝑤𝑖𝑒𝑛𝑖𝑒 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑚𝑖𝑒𝑛𝑖𝑎ł𝑜”.
W Amsterdamie Sebastian wchodzi do przypadkowego hotelu, w którym wdaje się w rozmowę z sympatyczną recepcjonistką. Stopniowo ta dwójka zupełnie obcych sobie ludzi się zaprzyjaźnia i zaczyna darzyć sympatią, stają się dla siebie swoistym kołem ratunkowym. Widać doskonale, że mężczyzna tylko udaje przed sobą, że rozwód zupełnie go nie dotknął i poszukiwaniem dziewczyny poznanej w dzieciństwie pod wpływem znalezionego wisiorka jest próbą uporania się ze swoją przeszłością i nieudanym małżeństwem. O Anouk nie wiele wiadomo, jedynie można się domyślić, że relacja z obcym człowiekiem, przypadkowo poznanym turystą i pomoc w poszukiwaniu nieznanej dziewczyny niczym igły w stogu siana, pozwala jej na radzenie sobie z własnym ciężarem. Jej ciągłe powtarzanie, żeby żyć chwilą, jakby jutra nie było, prowadzi do jednoznacznych wniosków. „𝑀𝑜ż𝑒 𝑡𝑜 𝑏𝑦ł𝑜 𝑖𝑠𝑡𝑜𝑡𝑛𝑖𝑒 𝑡𝑎𝑘, ż𝑒 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘 𝑚𝑢𝑠𝑖𝑎ł 𝑧𝑜𝑏𝑎𝑐𝑧𝑦ć 𝑐𝑜ś 𝑛𝑖𝑒𝑧𝑤𝑦𝑘ł𝑒𝑔𝑜, 𝑎𝑏𝑦 𝑐ℎ𝑜𝑐𝑖𝑎ż 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑧 𝑚𝑜𝑚𝑒𝑛𝑡 𝑠𝑖ę 𝑧𝑎𝑡𝑟𝑧𝑦𝑚𝑎ć 𝑖 𝑡𝑜 𝑑𝑜𝑐𝑒𝑛𝑖ć? 𝐴 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑐𝑖𝑒ż 𝑛𝑖𝑒𝑧𝑤𝑦𝑘ł𝑒 𝑏𝑦ł𝑜 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜, 𝑘𝑎ż𝑑𝑎 𝑐ℎ𝑤𝑖𝑙𝑎, 𝑘𝑡ó𝑟𝑎 𝑚𝑜𝑔ł𝑎 𝑠𝑖ę 𝑧𝑎𝑟𝑎𝑧 𝑠𝑘𝑜ń𝑐𝑧𝑦ć”.
Powieść napisana pięknym językiem, w której historia toczy się powoli w nieznanym kierunku i nie wiadomo, jakiego zakończenia należy oczekiwać. Autorowi udało się stworzyć niezwykły klimat, zanurzyć w swoją opowieść, przenieść do nieistniejącego świata. Niesamowite wrażenie robią poetyckie, wysmakowane, ale jednocześnie wyważone opisy. Czułość i delikatny dotyk. Niespieszny akt i zainteresowanie drugą osobą. Sebastian poczuł coś, czego już się nie spodziewał, a Anouk zaś to, czego tak bardzo się obawiała, ale oboje wiedzą, że to coś niezwykle ważnego, a zarazem kruchego i ulotnego. „Jakby jutra nie było” to opowieść o dwójce rozbitków życiowych, spragnionych miłości, zagubionych i szukających oparcia w drugim człowieku. Oboje muszą zmierzyć się z czymś absurdalnie niemożliwym, muszą poczuć, jak to jest żyć naprawdę. Teraz dopiero Sebastian wie, jak mogłoby wyglądać jego życie, gdyby oboje z żoną zaangażowali się bardziej w swój związek, bo życie tak naprawdę sprowadza się do chwili, a bez emocji jest nic niewarte.
Wspaniale opowiedziana historia przy pomocy naprzemiennej narracji Sebastiana i Anouk, pozwalająca bliżej poznać emocje bohaterów, to czego pragną i czego oczekują. Aonuk obawia się bliskości, natomiast Sebastian czuje, że między nimi zrodziło się coś wyjątkowego i pięknego. Jest to szansa na szczęście i drugi raz nie zamierza popełnić tego samego błędu, zamierza walczyć o tę miłość bez względu na wszystko, bo poczuł się żywy dopiero w obecności Anouk. Uczuciami nie da się zarządzać po swojemu, one podążają swoimi ścieżkami. Nic nie dzieje się bez przyczyny. „𝐷𝑧𝑖𝑤𝑛𝑒 𝑏𝑦ł𝑦 𝑡𝑒 𝑘𝑜𝑙𝑒𝑗𝑒 𝑙𝑜𝑠𝑢. 𝐺𝑑𝑦𝑏𝑦𝑚 𝑛𝑖𝑒 𝑠𝑝𝑖𝑒𝑝𝑟𝑧𝑦ł 𝑚𝑜𝑗𝑒𝑔𝑜 𝑚𝑎łż𝑒ń𝑠𝑡𝑤𝑎, 𝑔𝑑𝑦𝑏𝑦𝑚 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑢𝑠𝑖𝑎ł 𝑠𝑖ę 𝑤𝑦𝑝𝑟𝑜𝑤𝑎𝑑𝑧𝑖ć, 𝑔𝑑𝑦𝑏𝑦𝑚 𝑛𝑖𝑒 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑗𝑟𝑧𝑎ł 𝑠𝑡𝑎𝑟𝑦𝑐ℎ 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧𝑦, 𝑑𝑜 𝑘𝑡ó𝑟𝑦𝑐ℎ 𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑎𝑔𝑙ą𝑑𝑎ł𝑒𝑚 𝑜𝑑 𝑑𝑒𝑘𝑎𝑑… 𝐺𝑑𝑦𝑏𝑦𝑚, 𝑔𝑑𝑦𝑏𝑦𝑚, 𝑔𝑑𝑦𝑏𝑦𝑚. 𝐺𝑑𝑦𝑏𝑦𝑚 𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑟𝑜𝑏𝑖ł 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑖𝑒𝑔𝑜, 𝑡𝑜𝑏𝑦𝑚 𝑡𝑢𝑡𝑎𝑗 𝑛𝑖𝑒 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑗𝑒𝑐ℎ𝑎ł, 𝑎 𝑤𝑡𝑒𝑑𝑦 𝑛𝑖𝑒 𝑝𝑜𝑧𝑛𝑎ł𝑏𝑦𝑚 𝐴𝑛𝑜𝑢𝑘”. Trzeba chwytać chwile tu i teraz, bo życie to tylko drobne momenty.
„Jakby jutra nie było” to niebanalna historia miłości, która pojawiła się niespodziewanie, nieproszona. To wspaniała, wzruszająca, pełna emocji i miłości powieść, opisana z niezwykłej perspektywy, przedstawiona oczami mężczyzny, napisana z niespotykaną wrażliwością. Piękna nostalgiczna opowieść o docenianiu tego, co tu i teraz, że chwilą trzeba się cieszyć tak mocno, jakby jutra nie było.
„𝐶𝑧ę𝑠𝑡𝑜 𝑎𝑑𝑟𝑒𝑛𝑎𝑙𝑖𝑛𝑎 𝑘𝑜𝑗𝑎𝑟𝑧𝑦 𝑠𝑖ę 𝑤ł𝑎ś𝑛𝑖𝑒 𝑧 𝑝𝑒ł𝑛𝑖ą ż𝑦𝑐𝑖𝑎. 𝐴 𝑧𝑎𝑝𝑜𝑚𝑖𝑛𝑎𝑚𝑦, ż𝑒 ż𝑦𝑐𝑖𝑒 𝑡𝑜 𝑡𝑒𝑛 𝑜𝑑𝑑𝑒𝑐ℎ, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑧 𝑛𝑖𝑚 𝑛𝑖𝑒𝑟𝑜𝑧𝑒𝑟𝑤𝑎𝑙𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑤𝑖ą𝑧𝑎𝑛𝑦. 𝑂𝑑𝑑𝑒𝑐ℎ, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑧 𝑛𝑖𝑚 𝑛𝑖𝑒𝑟𝑜𝑧𝑒𝑟𝑤𝑎𝑙𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑤𝑖ą𝑧𝑎𝑛𝑦. 𝑂𝑑𝑑𝑒𝑐ℎ 𝑧𝑎𝑤𝑎𝑟𝑡𝑎 𝑤 𝑡𝑒𝑗 𝑐ℎ𝑤𝑖𝑙𝑖. 𝐷𝑜𝑝ó𝑘𝑖 𝑗𝑒𝑠𝑡, 𝑑𝑜𝑝ó𝑘𝑖 ż𝑦𝑗𝑒𝑚𝑦”.
Współpraca recenzencka Wydawnictwem Flow
𝗞𝗼ł𝗼 𝗿𝗮𝘁𝘂𝗻𝗸𝗼𝘄𝗲
„𝐼𝑑𝑧𝑖𝑒𝑠𝑧 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑧 ż𝑦𝑐𝑖𝑒, 𝑧𝑑𝑜𝑏𝑦𝑤𝑎𝑠𝑧 𝑘𝑜𝑙𝑒𝑗𝑛𝑒 𝑠𝑧𝑐𝑧𝑦𝑡𝑦 𝑖 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑦ś𝑙𝑖𝑠𝑧 𝑜 𝑑𝑟𝑜𝑏𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧𝑎𝑐ℎ. 𝑁𝑖𝑒 𝑚𝑦ś𝑙𝑖𝑠𝑧 𝑜 𝑡𝑦𝑚, 𝑐𝑜 𝑠𝑘ł𝑎𝑑𝑎 𝑠𝑖ę 𝑛𝑎 𝑘𝑎ż𝑑𝑦 𝑑𝑧𝑖𝑒ń. 𝑂 𝑡𝑦𝑐ℎ 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑖𝑐ℎ 𝑑𝑟𝑜𝑏𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑟𝑎𝑑𝑜ś𝑐𝑖𝑎𝑐ℎ. 𝑂𝑛𝑒 𝑝𝑜 𝑝𝑟𝑜𝑠𝑡𝑢 𝑠ą, 𝑎 𝑡𝑦 𝑡𝑟𝑎𝑘𝑡𝑢𝑗𝑒𝑠𝑧 𝑗𝑒 𝑗𝑎𝑘 𝑝𝑒𝑤𝑛𝑖𝑘. 𝐾𝑡ó𝑟𝑦𝑚 𝑛𝑖𝑒 𝑠ą”.
Twórczość Tomasza Kieresa jest porównywana do Sparksa i Musso. Nie wiem, czy słusznie, ale autor udowodnił, że mężczyźni...
2023-01-18
𝗢𝗯𝘆𝘄𝗮𝘁𝗲𝗹 ś𝘄𝗶𝗮𝘁𝗮
„𝑀ó𝑗 𝑏𝑟𝑎𝑡 𝑠𝑡𝑎𝑟𝑡𝑜𝑤𝑎ł 𝑤𝑒 𝑤ł𝑎𝑠𝑛𝑦𝑐ℎ, 𝑗𝑒𝑑𝑛𝑜𝑜𝑠𝑜𝑏𝑜𝑤𝑦𝑐ℎ 𝑧𝑎𝑤𝑜𝑑𝑎𝑐ℎ: 𝑧𝑜𝑠𝑡𝑎ć 𝑚𝑖𝑠𝑡𝑟𝑧𝑒𝑚. 𝑍𝑜𝑠𝑡𝑎ć 𝑏𝑜ż𝑦𝑠𝑧𝑐𝑧𝑒𝑚. 𝑍𝑜𝑠𝑡𝑎ć 𝑎𝑟𝑡𝑦𝑠𝑡ą 𝑒𝑝𝑜𝑘𝑖. 𝐼 𝑝𝑜𝑚𝑖𝑚𝑜 𝑧𝑤ą𝑡𝑝𝑖𝑒ń 𝑛𝑖ó𝑠ł 𝑤 𝑠𝑜𝑏𝑖𝑒 𝑤𝑖𝑎𝑟ę, ż𝑒 𝑛𝑖𝑚 𝑤ł𝑎ś𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑜𝑠𝑡𝑎𝑛𝑖𝑒”
Najnowsza książka Agnieszki Lis to biografia Ignacego Paderewskiego, ale napisana w nietypowy sposób. Zaręczam Wam, że w takiej formie biografii nie mieliście jeszcze okazji czytać, bo ja na pewno z podobną się nie spotkałam. Nie są to suche fakty, które łatwo można znaleźć w encyklopedii, ale jest to życiorys niesamowitego człowieka, jakim niewątpliwie był Paderewski przedstawiony z punktu widzenia jego siostry, równie energicznej i żywiołowej, może nawet zdolniejszej od brata, ale z racji tego, że była kobietą, nie było jej dane, tego talentu ani szlifować, ani tym bardziej zaprezentować szerszej publiczności. Antonina Wilkońska, siostra Paderewskiego snuje swoją opowieść o bracie, rodzinnych tajemnicach, romansach, spawach szlachetnych i wstydliwych, a także o wydarzeniach historycznych istotnych dla losów Polski i świata. Agnieszka Lis udowodniła, że jest pisarką wielkiego formatu i potrafi stworzyć powieść pełną emocji, nawet jeśli jest to biografia. Nie da się nie dostrzec i nie docenić ogromu pracy, jaki autorka włożyła w stworzenie tej niezwykłej historii. Opowiada o człowieku, którego droga wbrew pozorom nie była ani łatwa, ani pełna sukcesów. A wprost przeciwnie była całkiem wyboista, za to wizja wielka i niezmienna. Jak sama autorka wspomina w posłowiu przede wszystkim zapomniana, co jest bolesne i krzywdzące. A Paderewski to niesamowity człowiek, pierwszy światowy celebryta i w dodatku dyplomata, który doprowadził do odzyskania niepodległości przez nasz kraj, jak dalej pisze autorka.
Ignacy przyszedł na świat 6 XI (25 X) 1860 roku, jako drugie dziecko Polikseny i Jana Paderewskich. Matka osierociła syna, gdy miał zaledwie 6 miesięcy. Antonina starsza od swego brata o ponad dwa lata, od samego początku całe swoje serce oddaje braciszkowi. Pomimo że po śmierci matki życie ich nie rozpieszcza, to ich ojciec dokłada wszelkich starań, żeby Ignacy mógł się kształcić. Rodzeństwo ćwiczy grę na fortepianie i chociaż Antonina jest równie zdolna, to nie ma szans na dalszy rozwój, bo jest dziewczynką. Niewątpliwie Ignacy ma ogromny talent i doskonale zdaje sobie z tego sprawę, lecz miast skupić się na nauce woli prowadzić życie lekkoducha. Bardzo szybko wypada z listy studentów, nad czym boleje jego siostra. Antonina nie potrafi pogodzić się z faktem, że brat zaprzepaścił taką szansę, której jej nawet nie dano, a młodzieńcze porywy Paderewskiego przysparzają jego ojcu tylko dodatkowych zmartwień. Paderewski ma jednak w sobie coś takiego, że gdy zechce, potrafi osiągnąć wszystko. Okazuje się nie po raz pierwszy i ostatni, że jest tytanem pracy, potrafi pokonać wszystkie przeciwności i wejść na każdy szczyt. Imponuje swoją determinacją i dążeniem do celu, gdy niezmordowanie ćwiczy grę na fortepianie przez szesnaście godzin.
Agnieszka Lis przedstawia nieznany mi dotąd obraz genialnego wirtuoza, widziany oczami jego starszej siostry. Siostry, która cierpiała z powodu tego, że była kobietą i mogła żyć tylko w cieniu słynnego brata, niedocenianej przez ojca, dla którego to syn był całym światem. W relacji Antoniny trudno nie dostrzec ogromnej miłości i podziwu dla brata, ale też nie szczędzi mu słów przygany. Chwilami pobrzmiewa w nich nawet zazdrość. Ignacy bowiem miał nie tylko genialny talent, ale przede wszystkim był mężczyzną, któremu wolno prawie wszystko. Antonina znajdowała się na z góry przegranej pozycji. "𝐼𝑔𝑛𝑎𝑐𝑦 𝑐ℎ𝑐𝑖𝑎ł 𝑤𝑦𝑗𝑒𝑐ℎ𝑎ć 𝑧 𝑘𝑟𝑎𝑗𝑢. 𝑀𝑎𝑟𝑧𝑦ł 𝑚𝑢 𝑠𝑖ę 𝑤𝑖𝑒𝑙𝑘𝑖 ś𝑤𝑖𝑎𝑡, 𝑐ℎ𝑐𝑖𝑎ł 𝑤𝑦𝑗𝑒𝑐ℎ𝑎ć, 𝑤ł𝑎ś𝑐𝑖𝑤𝑖𝑒 𝑏𝑦ł𝑜 𝑚𝑢 𝑜𝑏𝑜𝑗ę𝑡𝑛𝑒, 𝑑𝑜𝑘ą𝑑. 𝐵𝑒𝑟𝑙𝑖𝑛. 𝑊𝑖𝑒𝑑𝑒ń? 𝐷𝑜𝑘ą𝑑𝑘𝑜𝑙𝑤𝑖𝑒𝑘, 𝑏𝑦𝑙𝑒 𝑚ó𝑔ł 𝑠𝑡𝑢𝑑𝑖𝑜𝑤𝑎ć 𝑝𝑖𝑎𝑛𝑖𝑠𝑡𝑦𝑘ę. 𝑍𝑎𝑧𝑑𝑟𝑜ś𝑐𝑖ł𝑎𝑚 𝑚𝑢 𝑡𝑒𝑗 𝑤𝑜𝑙𝑛𝑜ś𝑐𝑖, 𝑚𝑦ś𝑙𝑒𝑛𝑖𝑎 𝑜 𝑡𝑦𝑚, ż𝑒 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑚𝑜ż𝑒! 𝐽𝑎 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑜𝑔ł𝑎𝑚 𝑛𝑖𝑐. 𝐵𝑦ł𝑎𝑚 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑡ą, 𝑐𝑧𝑦 𝑡𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑤𝑦𝑠𝑡𝑎𝑟𝑐𝑧𝑦, 𝑏𝑦 𝑛𝑖𝑒 𝑚ó𝑐?"
Antonina zazdrościła bratu nie tylko wolności przysługującej mężczyznom, ale przede wszystkim tego, że mógł wybrać i ożenić się z miłości, co jej nie było dane. Z rozżaleniem stwierdza, że ojciec nie liczył się z jej zdaniem, wybierając dla niej dużo starszego męża z gromadką dzieci na wychowaniu. Niestety los nie do końca okazał się łaskawy dla Ignacego. Jego ukochana żona wkrótce po porodzie umiera, osierocając maleńkiego syna. Paderewski jest zrozpaczony, lecz ta rozpacz nie wpędza go w melancholię, a wprost przeciwnie jest siłą napędową jego kariery. Przyjemna aparycja Ignacego przyciągała do niego kobiety jak magnes, toteż nigdy nie mógł narzekać na brak ich towarzystwa. Często kobiety zmieniały się przy jego boku, aż do chwili, gdy poznał Helenę Górską, żonę swego przyjaciela. Ta kobieta miała ogromny wpływ na Paderewskiego i wiele zmieniła w jego życiu, lecz nigdy nie została zaakceptowana przez Antoninę, która nie widziała w tej kobiecie właściwej partnerki dla swojego ukochanego brata. Nawet gdy po śmierci swego męża zamieszkała wraz z nimi, Antonina nie potrafiła się przemóc, by okazać Helenie więcej sympatii. Zresztą niechęć pań była obustronna.
„Siostra wirtuoza” to pięknie przedstawiony obraz rozwoju artysty od utalentowanego lekkoducha do perfekcyjnego wirtuoza, który chociaż całymi godzinami ćwiczył, wciąż był niezadowolony ze swojego muzycznego warsztatu. Autorka pokazuje, że talent jest tylko jedną cząstką sukcesu, reszta to pracowitość i doskonalenie swoich zdolności. Ignacy Paderewski nie uznawał półśrodków, pragnął czegoś większego, szerszego. „𝐶ℎ𝑐𝑖𝑎ł 𝑏𝑦ć 𝑤𝑖𝑟𝑡𝑢𝑜𝑧𝑒𝑚 𝑓𝑜𝑟𝑡𝑒𝑝𝑖𝑎𝑛𝑢, 𝑎𝑟𝑡𝑦𝑠𝑡ą, 𝑝𝑖𝑎𝑛𝑖𝑠𝑡ą 𝑜 𝑛𝑖𝑒𝑧𝑎𝑝𝑜𝑚𝑛𝑖𝑎𝑛𝑦𝑐ℎ k𝑟𝑒𝑎𝑐𝑗𝑎𝑐ℎ” Nie chciał i nie mógł się rozdrabniać, dlatego nigdy nie sprawował osobistej opieki nad swoim chorym na polio synem. Powierzył ją najpierw teściowej, potem ojcu a na koniec Helenie Górskiej, która zajmowała się nim z wielkim oddaniem jak własna matka, chociaż Antonina wolałaby, żeby to jej brat powierzył nad synem.
Nietrudno dostrzec w karierze Paderewskiego szerokiego spektrum ocen jego talentu. Od zachwytów w Paryżu, gdzie jego geniusz został doceniony, gdy Ignacy miał zaledwie 28 lat, chłodu w Holandii, wręcz negatywnego nastawienia w Anglii i złośliwego i wrogiego w Niemczech, zwłaszcza w Berlinie. Także w Warszawie wciąż patrzono na niego zawistnym okiem i za wszelką cenę starano się obniżyć wartość jego talentu i wirtuozerii. Nie da się dostrzec złośliwości, kiedy Antonina wypowiada się o publiczności warszawskiej, która doceniła wielkość brata dopiero wtedy, gdy jego sława go wyprzedziła, bo wcześniej traktowano go z wyższością i pogardą. Gdy Ignacy święci swoje tryumfy w Paryżu, Antonina zmaga się ze swoim prywatnym dramatem, śmiercią swojego jedynego syna.
Mimo wypowiadanych cały czas słów podziwu i zachwytu nad kunsztem gry brata nie można odczuć, że w Antoninie wciąż brzmią nutki żalu, bo przecież razem grali, a ona miała nie mniejszy talent niż Ignacy, a może nawet większy, to nie miała szans ćwiczyć i się kształcić, bo ona była tylko kobietą, dla której społeczeństwo przewidziało inną rolę. Wydaje się, że Paderewskiemu nie przeszkadza ten męski punkt widzenia, ale to w końcu za jego czasów, gdy zajął się polityką, Józef Piłsudski podpisał „Dekret o ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodawczego”, który pozwalał kobietom na głosowanie.
Pracowitość i wielka miłość Ignacego do muzyki zaczęła w końcu przynosić wymierne zyski, lecz Paderewski człowiek dobry i ufny, łatwo pozwala się wyzyskiwać różnego rodzaju cwaniakom. Mnóstwo pieniędzy przeznacza na cele dobroczynne, na wspomaganie biednych, bo wciąż pamięta, ile sam biedy zaznał. „𝑊𝑦𝑘𝑜𝑟𝑧𝑦𝑠𝑡𝑦𝑤𝑎𝑙𝑖 𝑔𝑜! 𝐽𝑒𝑔𝑜 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑒 𝑠𝑒𝑟𝑐𝑒, 𝑐𝑧𝑢ł𝑜ść 𝑑𝑙𝑎 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑘𝑖𝑒𝑗 𝑏𝑖𝑒𝑑𝑦, 𝑝𝑎𝑚𝑖ęć 𝑜 𝑛𝑖𝑒𝑑𝑜𝑠𝑡𝑎𝑡𝑛𝑖𝑐ℎ 𝑙𝑎𝑡𝑎𝑐ℎ. 𝐾𝑎ż𝑑𝑦 𝑛𝑖𝑒𝑚𝑎𝑙 𝑐𝑧𝑒𝑔𝑜ś 𝑜𝑑 𝑛𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑐ℎ𝑐𝑖𝑎ł, 𝑎 𝑚ó𝑗 𝑏𝑟𝑎𝑡, 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘 𝑜 𝑤𝑖𝑒𝑙𝑘𝑖𝑚 𝑔𝑜łę𝑏𝑖𝑚 𝑠𝑒𝑟𝑐𝑢, 𝑢𝑙𝑒𝑔𝑎ł ż𝑎ł𝑜𝑠𝑛𝑦𝑚 𝑝𝑟𝑜ś𝑏𝑜𝑚”. Antonina często wspomina, jak kłopotliwym wynalazkiem są pieniądze, o nietrafionych inwestycjach brata, złych doradcach i trwonieniu pieniędzy przez Helenę, którą brat kochał nad życie i ulegał jej zachciankom, nawet wtedy, gdy swoim postępowaniem ich ośmieszała. Gdy Ignacy oddał się działalności politycznej, Antonina z żalem stwierdza, że największym kapitałem Ignacego to jego dziesięć palców, bo był przede wszystkim pianistą, artystą, a nie politykiem.
Autorka napisała piękną biografię słynnego Polaka, który swoją muzyką rozsławiał nasz kraj, chociaż nie było go na mapie. W niezwykły sposób autorka przedstawia życie i karierę słynnego polskiego pianisty, kompozytora, działacza niepodległościowego, męża stanu i polityka. Biografia tego niezwykle utalentowanego człowieka może nie byłaby aż tak ciekawa i interesująca, gdyby pani Agnieszka nie przedstawiła jej oczami siostry wirtuoza, która żyła w cieniu wielkiego brata. To jej punkt widzenia, kobiecy punkt, powoduje, że ta historia jest tak zajmująca i niezwykła. Szacunek budzi ogrom pracy, jaki autorka włożyła w napisanie swojej książki. Na jej końcu znajduje się spis źródeł bibliograficznych, z jakich pani Agnieszka korzystała, podczas jej pisania, tylko wielka szkoda, że znajdują się właśnie w takim miejscu, bo wciąż musiałam się odrywać od lektury i do nich zaglądać. Ogromnie się jednak cieszę, że mogłam przeczytać tę książkę i poszerzyć swoje czytelnicze horyzonty, bo jak się okazało, moja wiedza o Ignacym Paderewskim była znikoma. Ciekawie było śledzić historię życia wirtuoza, oczami Antoniny, o której tak naprawdę nie wiele wiadomo i bardzo się cieszę, że autorka przy okazji pisania biografii Ignacego Paderewskiego postanowiła także przybliżyć czytelnikom postać Antoniny Paderewskiej/Wilkońskiej.
Piękną historię napisała Agnieszka Lis, oddając głos Antoninie, która w ciekawy sposób opowiada o życiu i karierze brata, tak, że nie da się od książki oderwać. Wspaniale było towarzyszyć Ignacemu Paderewskiemu w jego muzycznej, a także politycznej karierze. Nie da się nie zauważyć, jak niezwykły był to człowiek o niespotykanej wręcz charyzmie i wybitnym talencie. „Siostra wirtuoza” to wspaniały hołd oddany naszemu rodakowi o wielkim sercu, który nade wszystko ukochał swój kraj i muzykę, a może odwrotnie.
„𝑍𝑎𝑤𝑖ść 𝑖 𝑧𝑎𝑧𝑑𝑟𝑜ść. 𝑂𝑑𝑤𝑖𝑒𝑐𝑧𝑛𝑦 𝑘𝑜𝑚𝑝𝑙𝑒𝑘𝑠 𝑛𝑖ż𝑠𝑧𝑜ść. 𝑊 𝑘𝑡ó𝑟𝑦𝑚 𝑧 𝑧𝑎𝑐ℎ𝑤𝑦𝑡𝑒𝑚 𝑠𝑝𝑜𝑔𝑙ą𝑑𝑎𝑚𝑦 𝑛𝑎 𝑖𝑛𝑛𝑦𝑐ℎ, 𝑢𝑚𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑎𝑗ą𝑐 𝑠𝑖𝑒𝑏𝑖𝑒. 𝑇𝑦𝑙𝑘𝑜 𝐼𝑔𝑛𝑎𝑐𝑦 𝑤𝑧𝑛𝑖𝑒ść 𝑠𝑖ę 𝑝𝑜𝑧𝑎 𝑛𝑎𝑟𝑜𝑑𝑜𝑤𝑒 𝑢𝑝𝑟𝑧𝑒𝑑𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎. 𝑇𝑦𝑙𝑘𝑜 𝑜𝑛 𝑧𝑑𝑜𝑙𝑛𝑦 𝑏𝑦ł 𝑠𝑡𝑎ć 𝑠𝑖ę 𝑜𝑏𝑦𝑤𝑎𝑡𝑒𝑙𝑒𝑚 ś𝑤𝑖𝑎𝑡𝑎. 𝑇𝑦𝑙𝑘𝑜 𝑜𝑛 𝑤𝑖𝑒𝑑𝑧𝑖𝑎ł, ż𝑒 𝑑𝑜𝑟ó𝑤𝑛𝑢𝑗𝑒, 𝑏𝑎 – 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑤𝑦ż𝑠𝑧𝑎 𝑛𝑎𝑗𝑙𝑒𝑝𝑠𝑧𝑦𝑐ℎ. 𝑃𝑜𝑧𝑏𝑎𝑤𝑖𝑜𝑛𝑦 𝑏𝑦ł, 𝑏𝑜𝑤𝑖𝑒𝑚 𝑘𝑜𝑚𝑝𝑙𝑒𝑘𝑠𝑢 𝑝𝑜𝑙𝑠𝑘𝑜ś𝑐𝑖 𝑖 𝑑𝑢𝑚𝑛𝑦 𝑧𝑒 𝑠𝑤𝑒𝑔𝑜 𝑛𝑎𝑟𝑜𝑑𝑢, 𝑤𝑏𝑟𝑒𝑤 𝑝𝑜𝑐ℎ𝑜𝑑𝑧𝑒𝑛𝑖𝑢 𝑧 𝑛𝑖𝑒𝑖𝑠𝑡𝑛𝑖𝑒𝑗ą𝑐𝑒𝑔𝑜 𝑝𝑎ń𝑠𝑡𝑤𝑎 𝑔𝑑𝑧𝑖𝑒ś 𝑛𝑎 𝑟𝑢𝑏𝑖𝑒ż𝑎𝑐ℎ 𝐸𝑢𝑟𝑜𝑝𝑦, 𝑎𝑙𝑒 𝑑𝑙𝑎𝑡𝑒𝑔𝑜, ż𝑒 𝑝𝑜𝑐ℎ𝑜𝑑𝑧𝑖ł 𝑧 𝑘𝑟𝑎𝑗𝑢 𝑤𝑖𝑒𝑙𝑘𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑖 𝑠𝑖𝑙𝑛𝑒𝑔𝑜, 𝑧 𝑧𝑖𝑒𝑚𝑖 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑖 𝑚ą𝑑𝑟𝑦𝑐ℎ 𝑖 𝑜𝑑𝑤𝑎ż𝑛𝑦𝑐ℎ” „𝑊𝑜𝑙𝑛𝑜ść, 𝑃𝑜𝑙𝑠𝑘𝑜ść. 𝑇𝑜 𝑏𝑦ł𝑦 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑖𝑑𝑒𝑒 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑤𝑜𝑑𝑛𝑖𝑒 𝑑𝑙𝑎 𝐼𝑔𝑛𝑎𝑐𝑒𝑔𝑜. 𝑁𝑖𝑒 𝑤𝑎ż𝑛𝑒, 𝑐𝑧𝑦 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑚𝑎𝑤𝑖𝑎ł 𝑚𝑢𝑧𝑦𝑘ą, 𝑐𝑧𝑦 𝑠ł𝑜𝑤𝑎𝑚𝑖. 𝑍𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑏𝑦ł 𝑃𝑜𝑙𝑎𝑘𝑖𝑒𝑚, 𝑑𝑢𝑚𝑛𝑦𝑚 𝑜𝑏𝑦𝑤𝑎𝑡𝑒𝑙𝑒𝑚 ś𝑤𝑖𝑎𝑡𝑎”.
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Skarpa Warszawska
𝗢𝗯𝘆𝘄𝗮𝘁𝗲𝗹 ś𝘄𝗶𝗮𝘁𝗮
„𝑀ó𝑗 𝑏𝑟𝑎𝑡 𝑠𝑡𝑎𝑟𝑡𝑜𝑤𝑎ł 𝑤𝑒 𝑤ł𝑎𝑠𝑛𝑦𝑐ℎ, 𝑗𝑒𝑑𝑛𝑜𝑜𝑠𝑜𝑏𝑜𝑤𝑦𝑐ℎ 𝑧𝑎𝑤𝑜𝑑𝑎𝑐ℎ: 𝑧𝑜𝑠𝑡𝑎ć 𝑚𝑖𝑠𝑡𝑟𝑧𝑒𝑚. 𝑍𝑜𝑠𝑡𝑎ć 𝑏𝑜ż𝑦𝑠𝑧𝑐𝑧𝑒𝑚. 𝑍𝑜𝑠𝑡𝑎ć 𝑎𝑟𝑡𝑦𝑠𝑡ą 𝑒𝑝𝑜𝑘𝑖. 𝐼 𝑝𝑜𝑚𝑖𝑚𝑜 𝑧𝑤ą𝑡𝑝𝑖𝑒ń 𝑛𝑖ó𝑠ł 𝑤 𝑠𝑜𝑏𝑖𝑒 𝑤𝑖𝑎𝑟ę, ż𝑒 𝑛𝑖𝑚 𝑤ł𝑎ś𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑜𝑠𝑡𝑎𝑛𝑖𝑒”
Najnowsza książka Agnieszki Lis to biografia Ignacego Paderewskiego, ale napisana w nietypowy sposób. Zaręczam Wam, że w takiej formie biografii nie mieliście jeszcze okazji...
2022-12-19
𝐒𝐦𝐮𝐠𝐚 𝐜𝐢𝐞𝐧𝐢𝐚
„𝒩𝒾𝑔𝒹𝓎 𝓃𝒾𝑒 𝓃𝒶𝓁𝑒ż𝓎 𝓏𝓂𝓊𝓈𝓏𝒶ć 𝓁𝓊𝒹𝓏𝒾 𝒹𝑜 𝓅𝑜𝓌𝓇𝑜𝓉𝓊 𝓌 𝓃𝒾𝑒𝓌𝓎𝑔𝑜𝒹𝓃𝓎 𝒸𝓏𝒶𝓈”
Zachwycają mnie sagi rodzinne, ciąg dalszy losów ich bohaterów, lecz im więcej jest tych części, tym, coraz trudniej mi o nich pisać. Dlaczego? Dlatego że wszystko to, co miałam do powiedzenia, zazwyczaj znajduje się w recenzji pierwszego tomu i potem naprawdę niełatwo mi oprócz zachwytów napisać coś więcej o kolejnej części.
„Czarna walizka” Katarzyny Ryrych z tomu na tom jest coraz lepsza. Kocham tę serię za niezwykły klimat, elementy realizmu magicznego, które mają wpływ na życie bohaterów, a zarazem są czymś nieuchwytnym i tajemniczym. Wspominałam już o tym we wcześniejszych recenzjach, że czarna walizka pełni w tej serii, a zarazem także w życiu bohaterów rodzaj symbolu. Każde z nich ma taką swoją czarną walizkę z bagażem przeżyć i tajemnic z przeszłości. Czasem lepiej byłoby zostawić tę przeszłość w spokoju, nie rozdrapywać starych ran i nie wracać do tego, co było, bo żadne z nich nie jest już w stanie jej zmienić, ale mają szansę i możliwości, by mieć realny wpływ na swoją przyszłość. Są pewne okoliczności, których już nie da się cofnąć , ale nadal warto żyć, w zgodzie ze sobą i po swojemu ze swoimi bliskimi. Jestem pod wielkim wrażeniem tej sagi, a raczej serii, bo każda z tych części zaoferowała mi podróż w inny okres minionej epoki. Jest pasjonująca i wciągająca, opowiada o splątanych ludzkich losach, w których niedopowiedzenia i tajemnice grają główną rolę. Wszystkie części łączą niezwykli bohaterowie oraz niesamowicie piękna i oryginalna szata graficzna.
Odchodzą z tego świata kluczowe postaci sagi, a ich miejsce zajmuje kolejne pokolenie, które ma swój czas i coś innego do przeżycia, lecz od przeszłości nie jest tak łatwo się uwolnić. Otwarcie czarnej walizki, którą zostawiła w spadku Lynn Hannah sprawi, że ta przeszłość zostanie uwolniona, nieznane tajemnice wyjdą na światło dzienne, a niektóre z nich będą miały poważny wpływ na życie bohaterów.
Dotąd wnuczce Mikołaja, imię Chaja było znane jedynie z opowieści i kojarzyło się jej z jakąś bajką. Teraz do świadomości Lynn dociera, że ktoś taki istniał naprawdę i odegrał ogromną rolę w życiu jej rodziny. „𝒲 𝓉𝑒𝓃 𝓈𝓅𝑜𝓈ó𝒷 𝒹𝑜𝓌𝒾𝒶𝒹𝓎𝓌𝒶ł𝒶 𝓈𝒾ę 𝑜 𝓅𝓇𝓏𝑒ż𝓎𝒸𝒾𝒶𝒸𝒽 𝓀𝑜𝒷𝒾𝑒𝓉𝓎, 𝓀𝓉ó𝓇𝒶 𝓅𝑜𝓏𝑜𝓈𝓉𝒶𝓌𝒾ł𝒶 𝒿𝑒𝒿 𝓉𝑒𝓃 𝒹𝓏𝒾𝓌𝓃𝓎 𝓈𝓅𝒶𝒹𝑒𝓀, 𝓌𝒶𝓁𝒾𝓏𝓀ę 𝓂𝒾𝑒𝓈𝓏𝒸𝓏ą𝒸ą 𝒽𝒾𝓈𝓉𝑜𝓇𝒾ę 𝓇𝑜𝒹𝓏𝒾𝓃𝓎. 𝒮𝓅𝒾𝓈𝓎𝓌𝒶𝓃𝑒𝒿 𝓁𝒶𝓉𝒶𝓂𝒾”. Dowiadywała się różnych, jak jej się wydawało nieistotnych detali."𝒟𝓇𝑜𝑔𝒶. 𝒰𝒸𝒾𝑒𝒸𝓏𝓀𝒾, 𝓌𝓎𝑔𝓃𝒶𝓃𝒾𝒶, 𝓌𝓎𝒿ś𝒸𝒾𝒶, 𝑜𝒹𝑒𝒿ś𝒸𝒾𝒶". Może, to dlatego uciekła i stała się jedną z dzieci kwiatów, bo ucieczkę miała we krwi?
Dowiaduje się także, że jej babka Maria, cierpiała na chorobę psychiczną nazywaną przez matkę klątwą Gabriela. Czy choroba babki jest dziedziczna i coś jej grozi? Zawsze można liczyć, że wszystko ma swój kres, ale zawsze istnieje ryzyko. Lynn wolałaby o tym nie wiedzieć.„𝑀𝑜ż𝑒 𝓃𝒾𝑒 𝓃𝒶𝓁𝑒ż𝒶ł𝑜 𝑜𝓉𝓌𝒾𝑒𝓇𝒶ć 𝓉𝑒𝒿 𝓅𝒾𝑒𝓀𝒾𝑒𝓁𝓃𝑒𝒿 𝒸𝓏𝒶𝓇𝓃𝑒𝒿 𝓌𝒶𝓁𝒾𝓏𝓀𝒾. 𝒫𝑜𝓏𝓌𝑜𝓁𝒾ć, ż𝑒𝒷𝓎 𝓉𝒶𝒿𝑒𝓂𝓃𝒾𝒸𝑒 𝒞𝒽𝒶𝒾 𝑜𝒷𝓇ó𝒸𝒾ł𝓎 𝓈𝒾ę 𝓌 𝓅𝓎ł. Ż𝓎ć 𝓌 𝓃𝒾𝑒ś𝓌𝒾𝒶𝒹𝑜𝓂𝑜ś𝒸𝒾 𝒾 𝓃𝒶𝓌𝑒𝓉 𝒿𝑒ś𝓁𝒾 𝓅𝑜𝒿𝒶𝓌𝒾 𝓈𝒾ę 𝒿𝒶𝓀𝒾ś 𝒢𝒶𝒷𝓇𝒾𝑒𝓁, 𝓃𝒾𝑒 𝓏𝒶𝓈𝓉𝒶𝓃𝒶𝓌𝒾𝒶ć 𝓈𝒾ę 𝓃𝒶𝒹 𝓉𝓎𝓂, 𝒸𝓏𝓎 𝒾𝓈𝓉𝓃𝒾𝑒𝒿𝑒, 𝒸𝓏𝓎 𝓃𝒾𝑒, 𝓅𝑜 𝓅𝓇𝑜𝓈𝓉𝓊 𝓅𝓇𝓏𝓎𝒿ąć 𝓈𝓏𝒶𝓁𝑒ń𝓈𝓉𝓌𝑜 𝓉𝒶𝓀, 𝒿𝒶𝓀 𝓀𝒶ż𝒹𝓎 𝓀𝑜𝓁𝑒𝒿𝓃𝓎 𝒹𝓏𝒾𝑒ń”.
Akcja „Dwa razy do tej samej rzeki” toczy się w większości w Ameryce, kraju ogromnych możliwości. To kraj ludzi, którzy przybyli tu, aby znaleźć w tym miejscu swój nowy dom. „Ameryka […] to dziwny kraj, gdzie przybysz wyrzuca z domu gospodarza, a mimo to ludzie wierzą, że zyskują tu swoje miejsce”. Kraj pełen zranień, złych emocji, niegodziwych czynów, co niewątpliwie wywarło duży wpływ na ludzi, a swoje piętno odcisnęło na całych pokoleniach.
Autorka porusza problem wojny w Wietnamie i zadaje pytania.„𝒞𝓏𝓎 𝓌𝑜𝒿𝓃𝒶 𝓂𝒶 𝒿𝒶𝓀𝒾𝓀𝑜𝓁𝓌𝒾𝑒𝓀 𝓈𝑒𝓃𝓈? 𝒞𝓏𝓎 𝒸𝓏ł𝑜𝓌𝒾𝑒𝓀𝑜𝓌𝒾 𝓃𝒶𝓅𝓇𝒶𝓌𝒹ę 𝓅𝑜𝓉𝓇𝓏𝑒𝒷𝒶 𝒶ż 𝓉𝓎𝓁𝑒 ? 𝒞𝓏𝓎𝒿𝒶 𝓉𝒶𝓀 𝓃𝒶𝓅𝓇𝒶𝓌𝒹ę 𝒷𝓎ł𝒶 𝓉𝒶 𝓌𝑜𝒿𝓃𝒶?” Głosem bohatera powieści Actona, uczestnika wojny autorka rozważa kto i po co ją wywołał. Czy ci, którzy na niej zginęli naprawdę byli bohaterami i zasługiwali na to, by pochowano ich z wielkimi honorami?
Katarzyna Ryrych nawiązuje także do tragicznych wydarzeń w Kanadzie dotyczących szkół z internatem dla dzieci rdzennych mieszkańców Kanady. Ich deklarowanym celem była asymilacja ludności rdzennej do kultury europejskich kolonizatorów. Pobyt w instytucjach był przymusowy, dzieci odbierano rodzicom przemocą i oddzielano od rodziny, w szkołach zakazywano dzieciom używania ojczystych języków i obyczajów, dochodziło w nich także do licznych nadużyć. O wielu z nich słuch zaginął, a tylko nielicznym udało się z tego piekła wydostać. Nieokreślona jest liczba zgonów dzieci w tych placówkach, bo dane na ich temat są niekompletne. Acton, bohater powieści Ryrych jest takim uciekinierem, udało mu się przeżyć jedynie dzięki rosyjskim żołnierzom, dezerterom, którzy się ukrywali. W jego pamięci często odzywają się tamte wspomnienia, gdy nazywano go odmieńcem. Tragiczny czas, gdy z jego natury chciano wypędzić wilka, by zastąpić go naturą posłusznego psa. „𝒲𝒾𝑒𝓁𝒸𝓎 𝑔𝓇𝒶𝒿ą 𝓂𝒶ł𝓎𝓂𝒾, 𝓅𝑜𝓂𝓎ś𝓁𝒶ł 𝓏 𝑔𝑜𝓇𝓎𝒸𝓏ą 𝒜𝒸𝓉𝑜𝓃. 𝑅𝑜𝓏𝓈𝓉𝒶𝓌𝒾𝒶𝒿ą 𝓃𝒶𝓈 𝒿𝒶𝓀 𝒻𝒾𝑔𝓊𝓇𝓎 𝓃𝒶 𝓈𝓏𝒶𝒸𝒽𝑜𝓌𝓃𝒾𝒸𝓎”. W lesie od tamtych ludzi nauczył się więcej, niż w narzuconej siłą szkole, w której chciano by myślał, mówił i wierzył jak biały, ale i tak nie stałby się im równy. Miał wyrzec się siebie i być nikim. Ojciec Lynn Adam, dostrzegł w nim człowieka i dopomógł w rozpoczęciu kariery pisarskiej. Nie przeszkadzało mu, że chłopak jest indiańsko-japońskim mieszańcem, który nie wierzy w Boga białych.
Tajemnicza walizka skłania Ewelinę do zabrania Adama w podróż sentymentalną do Europy. To, co wydawało się dobrym pomysłem, przysparza jej tylko niepotrzebnych cierpień. Wędrówka w poszukiwaniu miejsc związanych z rodziną Brodskich jest tylko bolesnym powrotem do przeszłości, bo nic z tego, co pamięta, nie jest już takie samo. Ani miejsca, ani ludzie. Wróciła do domu, w którym już nie czuje się jak u siebie. Nie można drugi raz wejść do tej samej rzeki i nie da się przywrócić dawnego czasu. Nie można żyć złudzeniami, że nic się nie zmieniło i wszystko jest po staremu.„𝒩𝒾𝒷𝓎 𝓌𝓈𝓏𝓎𝓈𝓉𝓀𝑜 𝓉𝑜 𝓈𝒶𝓂𝑜, 𝓉𝑒𝓃 𝓈𝒶𝓂 𝒷𝓇𝓏𝑒𝑔, 𝓀𝒶𝓂𝒾𝑒𝓃𝒾𝑒 𝓃𝒶 𝒹𝓃𝒾𝑒 𝓉𝑒 𝓈𝒶𝓂𝑒, 𝒶𝓁𝑒 𝓌𝑜𝒹𝒶 …” Czy warto było, zatem otwierać czarną walizkę, która była jak puszka Pandory? Czy na jej dnie znajdzie się jakaś nadzieja? Istnieją takie pytania, na które nikt nigdy nie udzieli odpowiedzi, bo członkowie tej rodziny nie byli zwyczajnymi ludźmi, każdy z nich miał swoją niewidzialną walizkę i może dobrze, że nie otwarto pozostałych, bo kto wie, co w nich jeszcze zostało ukryte. W tej rodzinie jest coś takiego, jak bomba z opóźnionym zapłonem, zawsze można się spodziewać, że w którymś momencie wybuchnie.
Jeszcze nie wszystkie tajemnice zostały ujawnione, nie wszystkie walizki otwarte. Lynn po spotkaniu z Wielkim Duchem wraca do domu, a o tym co się stało wie tylko jej mąż Acton, który nie zamierza z nikim dzielić się tą informacją, nie pozwoli bowiem, by żona podzieliła los swojej babki. Będzie milczał jak grób, a gdy będzie trzeba zabierze Lynn do osady i będzie czekał, aż ona do niego wróci. On też będzie miał swoją czarną walizkę, której stanie się strażnikiem, żeby nikt nie uchylił jej wieka, chyba że los postanowi inaczej…
„𝒲𝒾ę𝓀𝓈𝓏𝑜ść 𝓅𝓇𝑜𝒷𝓁𝑒𝓂ó𝓌 […]𝒷𝒾𝑒𝓇𝓏𝑒 𝓈𝒾ę 𝓏 𝓉𝑒𝑔𝑜, ż𝑒 𝓀𝓉𝑜ś 𝒸𝑜ś 𝓅𝓇𝓏𝑒𝓂𝒾𝓁𝒸𝓏𝒶ł, 𝓀𝓉𝑜ś 𝓀𝑜𝓂𝓊ś 𝒸𝓏𝑒𝑔𝑜ś 𝓃𝒾𝑒 𝓌𝓎𝒿𝒶𝓌𝒾ł.”
Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Prószyński i S-ka
𝐒𝐦𝐮𝐠𝐚 𝐜𝐢𝐞𝐧𝐢𝐚
„𝒩𝒾𝑔𝒹𝓎 𝓃𝒾𝑒 𝓃𝒶𝓁𝑒ż𝓎 𝓏𝓂𝓊𝓈𝓏𝒶ć 𝓁𝓊𝒹𝓏𝒾 𝒹𝑜 𝓅𝑜𝓌𝓇𝑜𝓉𝓊 𝓌 𝓃𝒾𝑒𝓌𝓎𝑔𝑜𝒹𝓃𝓎 𝒸𝓏𝒶𝓈”
Zachwycają mnie sagi rodzinne, ciąg dalszy losów ich bohaterów, lecz im więcej jest tych części, tym, coraz trudniej mi o nich pisać. Dlaczego? Dlatego że wszystko to, co miałam do powiedzenia, zazwyczaj znajduje się w recenzji pierwszego tomu i potem naprawdę niełatwo mi oprócz zachwytów napisać...
2022-11-06
WICHRY DZIEJÓW
„Nie miała dość odwagi, by to wszystko skończyć, choć nie miała nic przeciwko temu, nie obudzić się kolejnego dnia. Jej życie pozbawiane było jakiejkolwiek perspektywy zmiany, Żyła bez przeszłości, a i przyszłość nie miała dla jej teraźniejszości żadnego znaczenia, nie niosła nadziei na lepsze jutro”.
Wielu z Was zapewne czytało Trylogię Sułtańską, ponieważ ten cykl był już wydany kilka lat temu, a teraz doczekał się nowej pięknej szaty graficznej i wznowienia dzięki Wydawnictwu Książnica. Na tym tomie kończą się niecodzienne losy dwójki bohaterów, wielkiego wezyra Sokollu i chorwackiej księżniczki Jeleny, z którymi z wielkim żalem musiałam się pożegnać.
Opis wydawcy głosi, że tam, gdzie kończy się „Wspaniałe stulecie”, zaczynają się powieści Paszyńskiej! Nie oglądałam podobnie, jak część z Was „Wspaniałego stulecia, które tak zachwycało widzów, ale za to cieszę się, że przeczytałam trylogię „W cieniu Sułtana”, bo jestem nią oczarowana. Zapewne jest to między innymi zasługa autorki, która, potrafi, jak mało, kto łączyć fikcję literacką z prawdą historyczną.
Maria Paszyńska z niezwykłą łatwością przechodzi z tomu drugiego do widowiskowego finału. Trzecia część zaczyna się dokładnie w tym samym momencie, gdy kończy się „Krwawe morze”. Pod Lepanto w bitwie morskiej wojska tureckie poniosły sromotną klęskę, która była początkiem problemów Imperium Osmańskiego. Zdruzgotany przegraną Sułtan Selim II podupada na zdrowiu, a wszelkie starania Wezyra Sokollu, by nie dopuścić do rozpadu Imperium, spełzają na niczym, bo władca, który wcześniej nie stronił od uciech fizycznych, zamknął się w sobie i pogrążył w marazmie.
„Cierpienie sprawiło, że Selim z pogrążonego w zadumie i modlitwie zmieniał się powoli w zgorzkniałego starca, niemal bez przerwy trawionego gorączką”.
Natomiast Nurbaru nie zapomniała o nocy, gdy sułtan ją upokorzył i knuje okrutną zemstę, która w końcowym efekcie obróci się przeciwko niej.
„Historia zatoczyła koło. Oto po ośmiu latach rządów pijaka i rozpustnika, który pod koniec życia zmienił się w płaczliwego fanatyka religijnego, na tronie miał zasiąść kolejny sułtan”.
Po śmierci Selima, zanim rozpocznie się rywalizacja o to, kto zajmie tron, zdeterminowana Nurbaru pomaga na nim osadzić swojego ukochanego, pierworodnego syna Murada, człowieka okrutnego, pełnego pychy i zadufanego w sobie. Murad marzy o takiej władzy, jaką miał Sulejman Wspaniały i jeszcze zanim zostanie władcą Imperium, knuje, jak pozbyć się wezyra Sokollu z dworu. Cena, jaką przyjdzie ponieść Nurbaru, za osadzenie okrutnego Murada na tronie, będzie bardzo wysoka i stanie się zarazem początkiem końca oddanego Imperium Sokollu. Drogi kochanków nigdy się już nie przetną, bo to, co stało się podczas rozgrywek o władzę, rozdzieli ich już na zawsze. Panowanie Murada to pierwszy okres upadku potęgi i znaczenia Imperium Osmańskiego, które za rządów Selima II zdołało utrzymać swą pozycję jedynie dzięki wielkiemu wezyrowi Mehmedowi Sokollu. Po śmierci Selima II wpływy Sokollu na dworze znacznie zmalały, a niebagatelny wpływ na poczynania polityczne sułtana miał harem. Murad liczył się ze zdaniem jednej ze żon Safiye, oraz matki Nurbanu.
Jelena, cudem uchodzi z życiem z bitewnej zawieruchy, ale lęka się o swojego ukochanego, który podczas bitwy przebywał na wrogim statku, a dodatkowo los zsyła jej kolejny ciężar. Chcąc uwolnić się spod wpływu Ojca Vincenzo, podejmuje decyzje, które na wiele lat skażą ją na los nie do pozazdroszczenia.
Celowo o wątku Jeleny piszę niewiele, gdyż w tej części wydał mi się on mniej istotny i mniej wiarygodny. Jelena, twarda i zdecydowana dziewczyna, która gdy zaistniała potrzeba, potrafiła walczyć, jak lwica, samodzielnie uciec z haremu, teraz zmienia się w uległą dającą sobą poniewierać kobietę. Niby w jakimś sensie tłumaczą ją pobudki, jakimi się kieruje, jednak trudno mi było pogodzić się z jej bierną postawą szczególnie w pierwszej części powieści. Zabrakło mi tej charakternej i walecznej dziewczyny, jaką poznałam wcześniej, nie mogłam uwierzyć, że zmieniła się w osobę, która pozwoliła sobą bezkarnie pomiatać i tak źle się traktować. I jest jeszcze jeden fakt, którego nie potrafiłam zrozumieć. Jelena z wielkim bólem serca oddaje ukochanemu, swoje dziecko, z powodu odziedziczonej po ojcu urody, która zdradza jego pochodzenie, a potem po latach okazuje się, że to samo dziecko jest podobne do matki i odziedziczyło po niej słowiański typ urody.
To tylko takie moje małe zastrzeżenia, bo całościowo historia jest wspaniała, wciągająca, niesamowita. Maria Paszyńska pokazała, że w łączeniu fikcji literackiej i faktów historycznych nie ma sobie równych. Stworzyła fascynującą powieść, o walce o władzę, w której każdy będzie musiał zapłacić swoją cenę. Opowieść o skomplikowanych relacjach ludzkich, politycznych knowaniach i rywalizacji pomiędzy światem muzułmańskim, chrześcijańskim i żydowskim, gdzie nieodłącznym elementem są spiski i ciągłe wojny, a cena, jaką władcy płacili, za możliwość sprawowania władzy była ogromna. We śnie i na jawie widywali tych, których życie poświęcili w imię tak zwanego dobra państwa. Widmo wszystkich pomordowanych, by mogli zasiąść na tronie, kładło się głębokim cieniem na ich życiu, bo sprawiedliwość dziejowa jest taka sama dla wszystkich. Pan całego świata zginie podobnie, jak żebrak i tak samo nie będzie mógł nic ze świata doczesnego zabrać ze sobą.
Chociaż lektura tego niesamowitego cyklu jest już za mną, to wciąż jestem pod wielkim wrażeniem napisanej z wielkim rozmachem, niezwykle plastycznej, porywającej i pięknej opowieści o Imperium Osmańskim, znanym mi jedynie z historii. W „Cieniu sułtana” to fascynująca trylogia, barwna, intrygująca, porywająca i egzotyczna zarazem. To także opowieść o ludzkich losach, ich dramatach, jakie przyszło im przeżywać. O ludziach wplątanych w intrygi i rywalizację o władzę, często zmuszanych do wyborów pomiędzy swoimi uczuciami a powinnością, co sprawiało, że nigdy nie byli szczęśliwi.
Trylogia sułtańska, to prawdziwa uczta literacka, na najwyższym poziomie.
"Czasem ktoś pojawia się w naszym życiu na krótką chwilę, jak samotny wędrowiec, który na szlaku przyłącza się do większej grupy podróżujących, by po chwili się od nich odłączyć, skręcić w swoją stronę. Niekiedy jednak to właśnie ten ktoś okazuje się jednym z ważniejszych elementów układanki, która nazywamy życiem, zapada nam głęboko w serce i pozostaje w pamięci na zawsze”.
Współpraca barterowa Materiał reklamowy Wydawnictwo Książnica.
Wpis powstał we współpracy z wydawcą, co oznacza, że została kupiona usługa, a nie moje poglądy.
WICHRY DZIEJÓW
„Nie miała dość odwagi, by to wszystko skończyć, choć nie miała nic przeciwko temu, nie obudzić się kolejnego dnia. Jej życie pozbawiane było jakiejkolwiek perspektywy zmiany, Żyła bez przeszłości, a i przyszłość nie miała dla jej teraźniejszości żadnego znaczenia, nie niosła nadziei na lepsze jutro”.
Wielu z Was zapewne czytało Trylogię Sułtańską,...
2022-10-12
POLOWANIE NA CZAROWNICE
„Zna zioła, zaklęcia i odczynia uroki. Są tacy, co mówią, że potrafi zobaczyć przyszłość w wodzie albo w ogniu lub odczytać ją z ręki. Czy to prawda? Nikt na własne oczy nie widział, za to nie w okolicy takiego, komu by nie pomogła”.
Z wielkim utęsknieniem wyglądałam kontynuacji powieści Zofii Mąkosy „Jak kamień w wodę” I o to jest. W „Siostrach” autorka kontynuuje losy zielarki Wigi, jej wnuczki Rozalki, Jakuba dziecka nieznanego pochodzenia znalezionego na drodze i przygarniętego przez Baltazara von Lesta oraz Tytusa, który oddał małemu Jakubowi swój ostatni kawałek chleba.
Pani Zofia Mąkosa oczarowała mnie wtedy swoją historią, zabrała ze sobą w podróż w czasie do wsi Karge na kilka lat przed szwedzkim potopem. Przyoblekła suche fakty i daty w przepiękną literacką fikcję, a zrobiła to tak wspaniale, że czytanie tej książki, wzbudziło we mnie niesamowity zachwyt. Pani Zofia wykazała się wielkim znawstwem historii, przedstawiła różne warstwy społeczne z ich tajemnicami i trudnymi życiowymi doświadczeniami. Pokazała także, do czego może doprowadzić ludzka podłość i niewdzięczność. Ta powieść tak bardzo mi się podobała, że z wielkim żalem musiałam ją odłożyć i pożegnać jej bohaterów na kilka miesięcy i cierpliwie poczekać na kontynuację ich losów, ale warto było.
„Siostry” stanowią domknięcie dylogii „Makowa spódnica” opisującego burzliwy XVII w. na ziemi lubuskiej. Jest rok 1661 i przez Rzeszę Niemiecką przetacza się fala procesów ludzi podejrzanych o czary. Głównie są to kobiety, zielarki i akuszerki, na które łatwo rzucić podejrzenie, a potem bez problemu wymusić przyznanie się do winy, bo, od czego jest kat. Płoną stosy, powietrze rozdzierają krzyki palonych kobiet. Wszystkich ogarnia lęk i przerażenie. Która z nich będzie następna, po kogo przyjdą tym razem?
Minęło sześć długich lat, odkąd Widze spalono chatę, a ona wróciła do rodzinnej wsi i opiekuje się uwierającym ojcem. Rozalka znalazła schronienie pod dachem cyrulika Tytusa Haase i jego małżonki, a Jakub został odnaleziony przez swoją rodzinę. Gdy umiera ojciec Wigi, ona sama coraz bardziej podupada na zdrowiu, a Rozalka, jest już Rozalią, tak samo ciekawą świata, jak jej matka. Babka doskonale wie, że zainteresowanie wiedzą, nieświadomej zagrożenia Rozalki, może ściągnąć na nią tylko kłopoty. Wiga zdaje sobie sprawę z tego, czym może skończyć się dla dziewczyny pęd do wiedzy i bystrość jej umysłu. Chociaż mocno tęskni za wnuczką, to woli, że przebywa w mieście, z daleka od niej i tego, co dzieje się w Grünwaldzie. Jakub natomiast jest rozczarowany swoją pozycją, konwenansami i zaborczością matki. Postanawia to zmienić, ale niestety swój bunt omal nie przypłaca życiem. Ciężko rannym chłopakiem zajmuje się Tytus i Rozalia, która jest szczęśliwa, że spotkała towarzysza swoich dziecięcych zabaw. Wydaje jej się, że kocha Jakuba, ale bardziej ciągnie ją do Tytusa, ten jednak ma żonę. Jakub i Rozalka byli od początku jak brat i siostra niczym gliniane dwojaki. Nieprawdopodobne jej się wydawało, żeby mogła obdarzyć chłopaka inną miłością niż siostrzana, tylko Jakub się łudzi, że jest przed nimi wspólna przyszłość.
Sześć lat, czas liczony pomiędzy zimą, którą trzeba przetrwać, a latem, kiedy gromadzi się zapasy i opał. Czas, gdy obok wiary chrześcijańskiej nadal istnieje wiara w duszki, nimfy, utopce, boginki i inne leśne licha. Katolików w tym czasie było niewielu, więc do Grünwaldu Kittlitz sprowadza wygnanego pastora Rotpliza, czującego się tu jak ryba w wodzie i za hojne dary od mieszkańców prawi kazania, w których mimochodem wspomina, że wszystkie nieszczęścia są powodowane przez czarownice, które służą szatanowi. Strach pada na łatwowiernych ludzi i zaczynają się rozglądać, kto spośród nich mógłby służyć diabłu. Adam Kubisch zwany Starym Doboszem w karczmie Kolzig, po nieudanej potańcówce, gdzie miał przygrywać, topi smutki we winie i pod jego wpływem opowiada historie wyssane z palca na temat czarownic, bo cieszy go zainteresowanie, jakie mu okazują ludzie obecni w karczmie. Jakie jest jego zdziwienie, gdy rano zamiast w swojej chacie w Grünwaldzie budzi się w piwnicy, gdzie został uwięziony. Na nic zdadzą się płacze i lamenty, że on nie pamięta, co plótł, gdy był pijany, ale to już nie ma znaczenia. Zostaje zwołany sąd, a gdy Stary Dobosz się wszystkiego wypiera, to sprowadzony kat przekonuje go do wydania wszystkich sąsiadek, które służą ciemnej stronie mocy, a potem sprawy toczą się już we wiadomym kierunku. Okazuje się, że niezwykle łatwo podburzyć ludzi, tu słowo, tu od niechcenia rzucona uwaga i podejrzenie szybko zmienia się w oskarżenie. Wystarczy wszystko sprytnie pokierować i wyrok już gotowy. Płoną stosy, a na nim niewinni ludzie, ale nie ma to znaczenia.
Rozalia postanawia wspierać babkę i inne kobiety, które stają się dla niej siostrami, ale prawdziwe niebezpieczeństwo dopiero nadciąga, pojawi się bowiem ktoś, kto za wszelką cenę chce doprowadzić Wilgę i Rozalię na stos.
Lektura „Sióstr” zachwyciła mnie tak samo „Jak kamień w wodę”. Autorka podobnie, jak w pierwszej części z rozmachem kreśli obraz XVII-wiecznej codzienności, przedstawia los kobiet podległych mężczyznom. Kobiet zdanych na łaskę i niełaskę najpierw ojca, potem męża. Ich rola w tamtych czasach w społeczeństwie była jednoznaczna, niepodlegająca dyskusji. Miały służyć mężczyźnie bez prawa do wyrażania własnego zdania. „Po co komu żona, która umie czytać, pisać i upuszczać krew? Czy taka niewiasta da się zamknąć w domu przy mężu, dzieciach i krosnach na przykład? Czy będzie słuchać, co mąż powie? Nie narobi krzyku, kiedy jej przyłoży, choćby miał rację? […] Jedynym zadaniem kobiety jest urodzenie i dobre wychowanie dzieci”
Makowa spódnica w powieści pełni rolę symbolu siły kobiet i buntu. Kobiety nie chcą już dłużej pełnić ról, jakie narzuciło im społeczeństwo, nie chcą ślepo służyć mężczyznom, chcą mieć prawo głosu i zrobić coś ważnego. Iść przez życie z podniesioną głową, chcą być dumne z tego, że są kobietami. W obliczu zagrożenia drżą ze strachu o swoje życie i innych kobiet, ale wykazują się większą siłą i odwagą niż mężczyźni. Oni jedynie potrafili torturować i zmuszać je siłą do przyznania się do czegoś, czego nie zrobiły, żeby potem z czystym sumieniem mogli się przyglądać, jak płoną na stosie i wmawiać innym, że uporali się ze złem. Nieszczęścia od wieków dotykały ludzi, ale o wiele łatwiej było, winą obarczyć realną osobę i się zemścić. Rzekome czarownice, to w gruncie rzeczy dobre, niewinne kobiety, przeważnie zielarki i akuszerki, które przychodziły ludziom z pomocą w potrzebie. Ratowały rodzące kobiety i ich dzieci przed śmiercią, nastawiały złamane kości, smarowały zrobionymi przez siebie maściami bolące miejsca. Gdy byli w potrzebie chętnie biegali do nich po pomoc, a potem bez skrupułów wysyłali na straszną śmierć, odwracając wzrok. ”Kłamać! Im bardziej sprzeczne z prawdą jest kłamstwo, tym skuteczniejsze.”
Doskonała, stworzona z ogromną pasją i zaangażowaniem, wspaniała wielowymiarowa powieść napisana przepięknym językiem z ogromną znajomością historii. Powieść wzbudziła we mnie moc emocji, które długo jeszcze po zakończeniu lektury we mnie buzowały. Autorka kolejny raz zaimponowała mi niesamowitą wiedzą historyczną, dbałością o szczegóły i oczarowała wspaniałą kreacją bohaterów. Zachwyciła nie tylko opisywanym tłem historycznym, ale także realistycznie przedstawionymi relacjami międzyludzkimi. Przekonałam się, że historia nie jest taka straszna i zawiła, jeśli o niej ktoś umie tak pięknie opowiadać, jak Pani Zofia. Mogłabym czytać i czytać tę książkę bez końca, żyć wśród tych ludzi, przyglądać się ich troskom i cierpieniu, przeżywać głód i biedę, kataklizmy, choroby, znosić trudy i znoje dnia codziennego. Przeżywać wraz z nimi strach przed niesprawiedliwością i złem. Przed bezpodstawnym oskarżeniem, bo gdy raz padło nie było, już odwrotu i ratunku przed wyrafinowaną zemstą i śmiercią na stosie. W tej książce najważniejsze są kobiety, na co dzień poniewierane i zepchnięte na margines społeczeństwa, wspierające się wzajemnie siostry, które potrafią się zjednoczyć, wspierać i zawalczyć o swój los.
Piękna klimatyczna powieść, która roztoczyła wokół mnie niesamowitą aurę. Ból, cierpienie, przerażający krzyk rozpaczy i niemocy na długo pozostaną w mojej pamięci, a w wyobraźni płonące stosy. Ostatnie zdanie jest podsumowaniem i kwintesencją tej powieści. Pani Zofio, dziękuję i chcę więcej takich mądrych i pięknych książek.
"Pragnę tego dla ciebie i dla naszych sióstr. Tych, które żyją, i tych spalonych, które wciąż we mnie krzyczą. Chcę pokazać, że niewiasta nie jest gorsza ani głupsza od mężczyzny i że zasługuje na takie samo uznanie jak on."
(materiał reklamowy) Wydawnictwo Książnica
POLOWANIE NA CZAROWNICE
„Zna zioła, zaklęcia i odczynia uroki. Są tacy, co mówią, że potrafi zobaczyć przyszłość w wodzie albo w ogniu lub odczytać ją z ręki. Czy to prawda? Nikt na własne oczy nie widział, za to nie w okolicy takiego, komu by nie pomogła”.
Z wielkim utęsknieniem wyglądałam kontynuacji powieści Zofii Mąkosy „Jak kamień w wodę” I o to jest. W „Siostrach”...
2022-01-20
ILUZJA
„Ludzie pragną głów! Im bliżej są dna, tym bardziej chcą ściągnąć tam innych”.
Dwie miejscowości, które są swoim zupełnym przeciwieństwem. Miasto otulone gęstymi chmurami i pełne marazmu, oraz City radosne i słoneczne. Dwa skrajnie różne społeczeństwa rozdzielone ciemnym lasem, cieszącym się złą sławą mieszkańców Miasta.
W Mieście wszystko toczy się znanym i utartym torem i każdy bez względu na to, czy jest zadowolony, czy też nie, musi robić to co do niego należy. Głównym powodem ponurych nastrojów mieszkańców Miasta, jest brak słońca, które zasłaniają chmury dymu z miejscowego zakładu produkującego sery, w którym większość z nich znalazła zatrudnienie. Ponure i depresyjne nastroje pogłębiają jeszcze, znikający w tajemniczych okolicznościach kolejni mieszkańcy. Nagłe zniknięcia, krew na miejscu zdarzenia i brak ciał potęgują strach społeczności, a miejscowa policja jest bezradna i nie potrafi pojmać seryjnego mordercy.
Petronela Złudna tradycyjnie w wieku dwudziestu trzech lat ma przejąć schedę po ojcu, chociaż wcale nie ma na to ochoty. Wie, że to jej obowiązek i powinność wobec rodziny i musi poprowadzić piekarnię, dziedziczoną z pokolenia na pokolenie wbrew sobie, mimo że nie jest to szczyt jej marzeń i wolałaby robić coś innego. Niestety w Mieście każdy robi, co do niego należy, chociaż nie jest z tego powodu szczęśliwy, więc Petronela nie znajduje u nikogo zrozumienia, musi z ciężkim sercem, podjąć się zadania.
City jest słoneczne i radosne, wszyscy są szczęśliwi i nastawieni na sukces. Panuje tu nieustanny błogostan. Nikt, nikomu nie robi przykrości, wszyscy są dla siebie mili i życzliwi. Ludzie zadowoleni i aktywni, niezłomnie dążą do obranych celów oraz nieustannego samorozwoju. Nie marnują ani chwili na odpoczynek, są w nieustannym ruchu, a ci, którzy mają z tym jakikolwiek problem, są motywowani przez właściwych ludzi.
Franz Sielanka, znany ilustrator próbuje sprostać wymaganiom City i swojej ambitnej partnerki Amandy, ale czuje, że nie pasuje do tego miejsca. Jego partnerka jest typową mieszkanką City, zależy jej tylko na szybkim pięciu się po szczeblach kariery, a dla niego ma coraz mniej czasu. Dodatkowo Franz nie może tworzyć tego co chce, ale tylko to, czego się od niego oczekuje. Coraz częściej zaczyna odwiedzać swoje ukochane gołębie. W gołębniku, który znajduje się na skraju City, czuje się swobodnie i szczęśliwy. Miejsce to przypomina mu o życiu, w którym wszystko było prostsze, a dni płynęły wolniej.
Wkrótce przyszłość dwójki bohaterów zmieni jeden niesforny gołąb, który lata gdzie chce i kiedy chce. Ten biały gołąb stanie się symbolem zmian, które mają nadejść. To, co niemożliwe, może stać się realne
„Ballada o dwóch miastach” wywarła na mnie niezatarte wrażenie. Dawno nie czytałam książki, z takim przesłaniem i mądrością, jaką ona za sobą niesie. Autorka miała znakomity pomysł na tę historię i po mistrzowsku przeniosła ją na papier. Powieść napisana z niezwykłą starannością i pięknym językiem z dbałością o każdy detal. Jest to świetna analiza naszego społeczeństwa dokonana przy pomocy przenośni, bo w każdym z nas jest trochę Miasta i trochę City.
Dla podkreślenia kontrastu i różnorodności obu społeczeństw autorka mieszkańcom Miasta nadała pesymistycznie brzmiące nazwiska i równie smutne nazwy ulic, natomiast City skrzy światłem, barwami i pozytywnymi nazwami oraz sympatycznie brzmiącymi nazwiskami. Początkowo wydaje się jasne, gdzie każdy chciałby zamieszkać i jakie życie prowadzić, ale w miarę zagłębiania się w lekturę książki rodzi się wiele wątpliwości i refleksji. Nic w życiu nie jest czarno białe, nic do końca nie jest takie, jak się nam wydaje. Wiele zależy od miejsca naszego pochodzenia, od środowiska, w którym się wychowaliśmy, ale też od nas samych, czy jesteśmy otwarci na zmiany, czy w ogóle bierzemy je pod uwagę. Nie wszystko, co wydaje się nam na pierwszy rzut oka jako piękne i wspaniałe, w istocie takie jest. Trzeba umieć wypośrodkować i żyć w zgodzie ze swoją naturą, a nie tak jak tego od nas oczekują. Nie ważne czy wymusza to na nas tradycja, czy fakt, że tak wypada, bo inni tak żyją. Żadna skrajność nie jest dobra i w symboliczny sposób, pokazała to Agata Kołakowska w „Balladzie o dwóch miastach”. Nie mówi jak mamy żyć, pokazuje tylko możliwości i z niezwykłą wnikliwością dokonuje analizy takich, czy innych wyborów. Z jednej strony życie pełne smutku i pesymizmu, a z drugiej sztuczna wesołość i szczęśliwość. Pokazała konsekwencje życia w skrajnym zacofaniu, ale zarazem skutki życia w społeczeństwie nastawionym na sukces i szybki rozwój, zafiksowanym na pozytywnym myśleniu. Autorka z niezwykłą precyzją analizuje, pokazuje skutki tych wyborów, ale którą ścieżką my podążymy, zależy tylko i wyłącznie od nas. Czasem trzeba wystawić twarz do promieni słonecznych, by poczuć ich uzdrawiające działanie i uśmiechnąć się do siebie, bo tak nie wiele do szczęścia nam potrzeba albo pozwolić sobie na oczyszczającą moc łez, by uwolnić się od negatywnych emocji. „Że warto trochę odpuścić, skupić się na przyjemnościach, a nie tylko na kolejnych zadaniach do wykonania”. Prawdziwe szczęście to są chwile, które sprawiają nam autentyczną radość. Trzeba pozwolić sobie na życie, tu i teraz.
„Są decyzje, do których podjęcia dojrzewa się długo. Są i takie podejmowane pod wpływem impulsu. Bywa też, że to, co wydaje się impulsem, tak naprawdę dojrzewa od dawna”.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości autorki i Wydawnictwa Oblicza.
ILUZJA
„Ludzie pragną głów! Im bliżej są dna, tym bardziej chcą ściągnąć tam innych”.
Dwie miejscowości, które są swoim zupełnym przeciwieństwem. Miasto otulone gęstymi chmurami i pełne marazmu, oraz City radosne i słoneczne. Dwa skrajnie różne społeczeństwa rozdzielone ciemnym lasem, cieszącym się złą sławą mieszkańców Miasta.
W Mieście wszystko toczy się znanym i...
2022-09-22
NAPRAW MNIE
„Mam inne tempo sklejania się w całość. Wiem, że muszę zrobić to sama. Nikt mnie nie uleczy, jeśli sama siebie nie uzdrowię”.
Zastanawialiście się kiedykolwiek, nad tym, że porzucenie przez ukochaną osobę, która umyślnie bez uprzedzenia znika bez śladu, może spowodować, że rozsypiemy się psychicznie tak samo, jak w przypadku jego śmierci.
Izabela Skrzypiec – Dagnan w swojej najnowszej powieści kolejny raz przeniosła mnie w Beskidy wraz z główną bohaterką Jaśminą, szukającej tam spokoju i ukojenia. Otoczyła mnie klimatem tego miejsca, zafascynowała niesamowitymi opisami przyrody i pozwoliła poczuć, że po każdej katastrofie życiowej można się podnieść i nadal iść śmiało przed siebie. Nasze życie nigdy już nie będzie takie samo, ale trzeba przyjąć to, co ze sobą niesie i cieszyć się tym, co się ma, zamiast tęsknić za tym, czego się nie ma.
Po lekturze książki „Kwietniowe deszcze, słońce sierpniowe”, napisałam, że ta powieść sama mnie znalazła, pomimo że jej nie szukałam. Autorka wtedy wzięła mnie za rękę i poprowadziła w swój piękny i magiczny świat i tak mnie, nim oczarowała, że tym razem świadomie w niego wkroczyłam, bo chciałam ponownie poczuć ten niesamowity i magiczny klimat, jaki potrafi stworzyć Pani Iza. Zachłysnąć się pięknem przyrody i słowa, przeżyć magiczną przygodę czytelniczą. Zanurzyć się w piękną, nastrojową i niesamowicie klimatyczną fabułę.
Ta książka jest niczym obraz namalowany pięknymi słowami, urzekająca melodia kołysząca serce. Jak cudowna najpiękniejsza poezja wyrażona emocjami. To kwintesencja związku i obraz jego rozpadu. Ogromnej miłości, a zarazem pustki gdzieś pomiędzy. Melodia serc, w której fałszywa nuta nie pozwoli jej płynąć bez zgrzytów.
Jaśmina przeżywała niesamowitą miłość, bo spotkała człowieka, dla którego zrobiłaby wszystko. Niestety okazało się, że proza życia go przerosła i bez słowa Konrad znika z jej życia i życia swoich synów. Jaśmina cierpi tak bardzo, że nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Wciąż i wciąż na nowo analizuje swoje życie, szuka winy w sobie. Co takiego zrobiła, że Konrad ją opuścił, że nie zasłużyła sobie nawet na jedno słowo wyjaśnienia. Jakąkolwiek informację, czy żyje i co robi. Podjął decyzję, nie licząc się z jej konsekwencjami, jakby to była tylko jego sprawa. Mieli wieść szczęśliwe życie w nowym domu, a ona zamiast tego znajduje się na granicy załamania nerwowego. Przy życiu trzymają ją jedynie dzieci, przyjaciółka i rodzice.
Mija rok od odejścia partnera, a ból Jaśminy po stracie ukochanego jest wciąż taki sam, nie potrafi wyjść do ludzi i zwyczajnie żyć. Gdy kobieta przejdzie już wszystkie etapy żałoby, postanawia wrócić z dziećmi do domu w Beskidach, mimo że z tym miejscem wiąże się dużo bolesnych wspomnień. Czuje, że tylko tu uda jej się wrócić do równowagi i ułożyć na nowo swoje życie. Postanawia to zrobić dla swoich synów i dla siebie. Nie będzie to łatwe, bo trudno jest jej zapomnieć o przeszłości. Wciąż jest targana skrajnymi nastrojami, gubi się w domysłach, lecz walczy, by stanąć na nogi. Upada i kolejny raz się podnosi, bo nieustannie trawi ją wewnętrzny niepokój, lecz ma poczucie, że przyjazd w to miejsce pozwoli jej ruszyć w końcu do przodu. Jaśmina czuje się wybrakowana i niedowartościowana, bo wraz z partnerem utraciła cząstkę siebie. „zabrał moje serce, uciekł z jakąś częścią duszy” Ma huśtawki nastroju, popada w dołki i wciąż próbuje zaczynać od nowa. Przyjazd w Beskidy wydaje jej się ratunkiem ostatniej szansy, bo kontakt z naturą jest terapeutyczny. To w tej przestrzeni wszystkie problemy Jaśminy krok po kroku zaczynają się rozpierzchać. Kobieta czuje się tak, jakby znalazła się w innej rzeczywistości. Wciąż boli wbity w serce cierń, ale ten ból staje się powoli do zniesienia. Na swej drodze napotyka mądrych i dobrych ludzi, którzy pozwalają jej spojrzeć na życie z innej perspektywy. „Teraz opada kurz po apokalipsie mojego dawnego życia i czas ruszyć dalej”
Po okresie bólu, rozpaczy i niedowierzania do kobiety w końcu dociera, że w ogóle nie znała Konrada, bo on nigdy nie wpuścił jej do swojego życia. Był mrokiem, wieczną tajemnicą, kimś, kto uciekał przed prozą życia. Natomiast on był dla niej wszystkim. Początkiem i końcem. Postawiła go na swoim prywatnym ołtarzu i zapaliła wieczną lampkę. Był jej strefą sacrum, a stał się profanum. Zrozumiała, że była w tym związku więźniem. Kiedy wszystko toczyło się po myśli Konrada, był z nią, ale gdy wraz z dziećmi pojawiły się problemy i ich życie się skomplikowało, zwyczajnie ją opuścił.
„Długie beskidzkie noce” to niełatwa historia, bardzo bolesna i intymna opowiedziana przez kobietę, która zatraciła się najpierw w miłości, a potem w żałobie po stracie ukochanego. Uderza swoim realizmem i emocjami, ale zarazem czaruje słowami. Co mnie jeszcze w tej powieści ujęło? Autorka przedstawiła różne odcienie macierzyństwa bez koloryzowania, pokazuje prawdziwy obraz trudów bycia matką. To nie jest polukrowane i różowe życie, jakie przedstawiają media, ale gorzkie i wyczerpujące realia macierzyństwa. Młode kobiety często nie zdają sobie sprawy, z czym przyjdzie im się zmagać. "Mówi się, że wszystko zmienia się po ślubie. […] ale to nieprawda Wszystko w relacji z partnerem zmienia się, kiedy pojawiają się dzieci. Zmienia się układ sił i układ miłości". Mężczyzna może wyjść do pracy, spotkać się ze znajomymi, a kobieta, pomimo że go potrzebuje, zostaje zdana na samą siebie z myślą "Gdzie ten cudowny facet, w którym tak szaleńczo się zakochałam?" Nikt nie uczy młodych kobiet, jak mają podołać ciężarowi macierzyństwa, zwłaszcza w pierwszych miesiącach po urodzeniu się dziecka. Nikt ich nie informuje, że matką zostaje się już na całe życie. O tym, że od momentu porodu, już zawsze będzie się martwić o swoje dzieci. Kobiety przecież mają instynkt macierzyństwa, a dla mężczyzn to jest nienaturalne. Muszą uczyć się bycia ojcem i nie każdemu mężczyźnie się to udaje. Bycie rodzicem to praca na pełny etat. Wzloty i upadki. Chwile radości, ale też wyczerpania i zwątpienia.
Ze wspomnień Jaśminy wyłania się obraz nie tylko jej związku, ale także kobiety zaślepionej miłością, która ma złą wizję dobrego związku i prawdziwego uczucia. Autorka nie ocenia i nie osądza Jaśminy, ale w przepiękny sposób opowiada o jej błędach, frustracjach, a potem o niesamowitej rozpaczy po odejściu Konrada. O długiej i trudnej drodze do wybaczenia sobie i byłemu partnerowi. Izabela Skrzypiec – Dagnan wspaniale oddała emocje bohaterki i cudownie opisała piękno beskidzkiej przyrody. Kolejny raz zaczarowała mnie opowiadaną historią, o której nadal myślę, chociaż jej lekturę mam już dawno za sobą. „Długie beskidzkie noce” to bardzo emocjonalna, ale zarazem prawdziwa opowieść o tym, że nic nie jest nam dane na zawsze, że w jednej chwili możemy to stracić, ale gdy damy sobie szansę coś innego możemy zyskać. Trzeba umieć wybaczyć sobie i innym, by być szczęśliwym.
Autorka podsumowuje swoją opowieść myślami Jaśminy: „ To mało spektakularne zakończenie tej bolesnej historii. Może nie do końca satysfakcjonujące. Lubimy kiedy wszystko jest domknięte, wytłumaczone, ostateczne. Ale przeczytałam dziesiątki podobnych historii, które wydarzyły się innym – rzadko kiedy otrzymywali odpowiedź na to wypalające dziurę w sercu pytanie :”dlaczego?" Najczęściej te historie kończą się właśnie tak – mało filmowo, po prostu: życiowo, bez odpowiedzi. Bez konkretnego wytłumaczenia”.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zysk i S-ka
NAPRAW MNIE
„Mam inne tempo sklejania się w całość. Wiem, że muszę zrobić to sama. Nikt mnie nie uleczy, jeśli sama siebie nie uzdrowię”.
Zastanawialiście się kiedykolwiek, nad tym, że porzucenie przez ukochaną osobę, która umyślnie bez uprzedzenia znika bez śladu, może spowodować, że rozsypiemy się psychicznie tak samo, jak w przypadku jego śmierci.
Izabela Skrzypiec –...
2022-08-30
EGZAMIN Z MIŁOŚCI
„A miłość jest delikatna, jak nasiona dmuchawca. Jeden niepotrzebny ruch i wszystko porywa wiatr”.
Dmuchawiec to żółty kwiat dominujący na łąkach, który po pewnym czasie przekształca się w biały, kulisty puszek, który można zdmuchnąć w cztery strony świata. Wszyscy znają tego mlecza i tego dmuchawca. Z czym się on Wam kojarzy?
Mnie od tej pory, będzie się kojarzył z najnowszą powieścią Magdaleny Witkiewicz – Listy pisane szeptem.
Z przecudną okładką tej książki, która doskonale komponuje się z wnętrzem powieści, w której dmuchawce pełnią rolę swego rodzaju metafory i są wszechobecne. Listy pisane szeptem to przepięknie wydana książka, perełka, która w mojej biblioteczce i sercu znalazła szczególne miejsce.
Magdalena Witkiewicz w swojej książce przeanalizowała dylematy pary z wieloletnim stażem, która tuż po opuszczeniu domu przez dorosłe dzieci, zastanawia się, czy coś ją jeszcze łączy.
To nie jest typowo rozrywkowa powieść, którą czyta się jednym haustem, to książka, którą należy czytać bardzo powoli, z wielką uwagą i delektować się każdym zdaniem i każdym słowem. Czytać powoli, żeby nic z tego tekstu nie uronić. Moim zdaniem, powinny ją przeczytać wszystkie pary, te z długoletnim stażem, ale także te, które są dopiero na początku drogi, która słowo "ja" zmieniła w słowo "my". Można ją potraktować, jako swoisty poradnik dla par lub jako własny rachunek sumienia. Gwarantuję Wam, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Każdy zapewne coś innego, bo to zależy od nastawienia i od tego, na jakim etapie życia jesteśmy.
Każda para w swoim wieloletnim związku ma wzloty i upadki. Kłopoty przychodzą i odchodzą. Łatwiej jednak pokonać wszystkie problemy, gdy ma nam, kto pomóc, podać rękę, gdy upadniemy i pocieszy, gdy nam ciężko. A czasem wystarczy, że jest.
„Listy pisane szeptem” to opowieść z dwóch punktów widzenia tej samej pary małżeńskiej Karoliny i Sławka. To są dwie niezależne relacje, które przedstawiają historię ich małżeństwa przechodzącego kryzys, a raczej przeżywającej syndrom pustego gniazda, opowiadana z perspektywy żony i jej męża. Oboje zastanawiają się, kiedy coś zmieniło się w ich relacjach, że tego nawet nie zauważyli, a teraz martwią się, czy będą w stanie nadal być razem.
Oboje są niczym ogień i woda. „On dokładny i precyzyjny do bólu, a ja wolny ptak, niezwracający uwagi na drobiazgi. Jednak, gdy się czegoś uczepiłam, nie mogłam odpuścić”.
Życie Karoliny nieustanie kręciło się wokół dzieci i teraz nie potrafi pogodzić się z faktem, że są już dorosłe i wyjechały studiować daleko od domu. Trudno jej nawiązać jakiekolwiek porozumienie z mężem. Dostrzega, że zawsze mieli z tym problem, a teraz brak dzieci w domu boleśnie to uzewnętrzniło. Chociaż zawsze nawet w chwilach niezbyt miłych, próbowała doszukiwać się pozytywów, to teraz jest coraz bardziej rozgoryczona i zawiedziona takim stanem rzeczy. Żyją razem, ale jakby obok siebie i każdego dnia, jak się jej wydaje, coraz bardziej od siebie się oddalają. Rozmowy się nie kleją, każde z nich zaangażowane jest w swoją pracę i coraz mniej ich łączy. Często wraca do chwil, kiedy się poznali „Wspaniale się czułam, idąc z nim polną drogą, ubrana w jego koszulkę. Pachniała nim, jeziorem i lasem. Pachniała beztroską”. Czy po tylu latach dałoby się to powtórzyć i też byliby tacy szczęśliwi?- Zadaje sobie pytanie Karolina
Sławek, jako młody mężczyzna, potem mąż nie zdawał sobie sprawy, że pojawienie się dziecka na świecie przewróci ich całe życie do góry nogami. Cały świat, który mieli poukładany, rozsypał się niczym domek z kart, a on sam będzie zmuszony do zmiany swoich planów. „Nie wiedziałem wtedy, że wychowywanie dzieci to jest ciągła jazda na życiowym rollercoasterze. Wiele radości, ale też największe troski. Szczęście, ale też zmartwienia. Raz w górę raz w dół. Raz do góry nogami, a z rzadka stabilnie na nogach w pozycji zgodnej z grawitacją” – myśli Sławek, który nie lubił zmian, ale rozumiał, że to naturalna kolej rzeczy, chociaż trudno mu było się z tym pogodzić. Teraz lepiej znosi nieobecność dzieci w domu, ale dopiero po jakimś czasie zrozumie, że Karolina nie była gotowa, by się pogodzić z pewnymi sprawami.
W ich relacje wkradły się niedomówienia. A one nigdy nie są dobre. Karolina próżno czekała, że jej mąż się domyśli, co siedzi w jej głowie, a on nie mógł tego zrobić, bo niby skąd miał wiedzieć, czego od niego oczekuje, skoro mu nie powiedziała. Karolinie wydaje się, że tylko ktoś obcy ją zrozumie i zaczyna nocami pisać listy do nieznajomego mężczyzny. Listy pisane szeptem, żeby nikt nie usłyszał, a przede wszystkim mąż.
Przysięgamy sobie trwać ze sobą w zdrowiu i chorobie, być ze sobą na dobre i złe. Gdy się poznajemy, to tak bardzo się staramy, żeby pokazać się od jak najlepszej strony. Dopiero po latach, w domu jesteśmy sobą. Umówiliśmy się, że będziemy zawsze razem, a potem to ślicznie opakowane wnętrze nagle przestaje nam się podobać. Nosiliśmy maski, a teraz jesteśmy sobą i właśnie teraz powinniśmy się starać bardziej, dla tych, których kochamy, z którymi chcieliśmy być do końca, do śmierci. „Myślę, że o miłości można mówić, dopiero gdy komuś pokażemy się bez tej maski. Bez maski, bez pudru, bez zbędnej charakteryzacji. Kiedy staniemy się kimś, obnażając wszystkie słabości i wady, pokażemy prawdę”.
Autorka boleśnie z całą mocą uświadamia, że brak porozumienia i rozmów prowadzi prostą drogą do rozpadu związku. Milczenie nie jest dobre, tworzy niepotrzebny mur, który coraz trudniej zburzyć. Zamiast my znów pojawia się ja. Moje oczekiwania, moje potrzeby. Rozumienie się związku po latach bez słów jest mitem, bo w życiu codziennym się to nie sprawdza. Nie chwalimy się swoimi sukcesami, mąż tego też nie robi i tak przestajemy ze sobą rozmawiać. Zaczynamy żyć obok siebie, zamiast ze sobą. Kiedy dzieci są małe, tak bardzo koncentrujemy się na rodzicielstwie, że lekceważymy problemy i nie staramy się ich rozwiązać, a one wciąż się nawarstwiają. Coraz częściej się mijamy i coraz mniej mamy wspólnych tematów do rozmowy. Zamiast rozmawiać, wolimy się obrazić. Myślę, że gdybyśmy mogli napisać takie listy, zapewne dowiedzielibyśmy się o sobie dużo ciekawych rzeczy, których partner nam nie powie z obawy przed awanturą. Woli mieć święty spokój, tak jest przecież dobrze. A może nie?
Relacje w związku powinny być przede wszystkim przyjacielskie. Pełne zrozumienia, tolerancji i nieustannych kompromisów. Nie trzeba zapewnień o miłości, wystarczy sama świadomość, że zawsze możemy liczyć na swego partnera. Może nas czasem denerwuje okropnie, ale kocha i tego nigdy nie kwestionujmy. Nie szukajmy dziury w całym.
Życie jest niczym rejs statkiem po oceanie, a tylko od nas zależy, jaki ten rejs będzie. Każdy okręt ma swoją kotwicę i każdy człowiek ją powinien mieć, coś, co utrzyma go w pionie, żeby nie odpłynął zbyt daleko i by nie porwał go wiatr zmian. „Każdy potrzebuje pewnego rodzaju stabilizacji”. Autorka pisze w posłowiu, że trzeba mieć życiowe kotwice, żeby funkcjonować dobrze. Pani Magdalena napisała na końcu, że ta powieść w niej coś zmieniła. Czuję, że we mnie także.
Mogłabym tak rozważać bez końca i tak naprawdę nie wiem, co jest najważniejsze w tej książce, i który przekaz warto podkreślić najbardziej. Chyba jednak najważniejsza zdaniem autorki, a także moim, jest miłość. Pięknie jest starzeć się razem i w swoim partnerze/partnerce, mimo upływu lat widzieć chłopaka/dziewczynę z okresu, kiedy roziskrzonym wzrokiem wpatrywaliśmy się w siebie niczym w obrazek. Życie jest pełne zakrętów, trudności, ale we dwoje dużo łatwiej jest pchać ciężki wózek.
Powieść pełna spostrzeżeń i pytań, na które sami musimy udzielić sobie odpowiedzi. Po wielu latach wspólnego życia każda para powinna zastanowić się, czy zdała egzamin z miłości, chociaż jeszcze nie ma napisu koniec, bo historia wciąż się tworzy.
„I często rozmowy małżeńskie przypominają takie sprzeczki o rysunki z iluzją. Patrzymy na to samo i widzimy zupełnie coś innego. Nie chcemy spojrzeć na nasze problemy i nasze życie oczami drugiej osoby, a gdyby się nam udało, byłoby z pewnością łatwiej się dogadać”.
Za możliwość przeczytania książki i piękną dedykację dziękuję autorce i Wydawnictwu Flow.
EGZAMIN Z MIŁOŚCI
„A miłość jest delikatna, jak nasiona dmuchawca. Jeden niepotrzebny ruch i wszystko porywa wiatr”.
Dmuchawiec to żółty kwiat dominujący na łąkach, który po pewnym czasie przekształca się w biały, kulisty puszek, który można zdmuchnąć w cztery strony świata. Wszyscy znają tego mlecza i tego dmuchawca. Z czym się on Wam kojarzy?
Mnie od tej pory, będzie...
ᴛʏᴛᴜᴌ ʀᴇᴄᴇɴᴢᴊɪ: 𝗗𝘂𝗰𝗵𝘆 𝗽𝗿𝘇𝗲𝘀𝘇ł𝗼ś𝗰𝗶
𝐶𝑧𝑎s𝑒𝑚 𝑙𝑒𝑝𝑖𝑒𝑗 𝑛𝑖𝑒 𝑏𝑢𝑑𝑧𝑖ć 𝑑𝑢𝑐ℎó𝑤 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑠𝑧ł𝑜ś𝑐𝑖, 𝑏𝑜 𝑚𝑜𝑔ą 𝑠𝑖ę 𝑜𝑘𝑎𝑧𝑎ć 𝑧𝑏𝑦𝑡 𝑛𝑖𝑒𝑚𝑖ł𝑒.
[…]𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑜ż𝑒 𝑏𝑦ć 𝑡𝑎𝑘, ż𝑒 𝑐𝑖ą𝑔𝑙𝑒 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑖𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑧𝑒. 𝑃𝑟ę𝑑𝑧𝑒𝑗 𝑐𝑧𝑦 𝑝óź𝑛𝑖𝑒𝑗 𝑐𝑜ś 𝑚𝑢𝑠𝑖 𝑝ę𝑘𝑛ąć. 𝑇𝑎𝑘𝑖𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 ż𝑦𝑐𝑖𝑒. 𝑅𝑎𝑧 𝑛𝑎 𝑤𝑜𝑧𝑖𝑒, 𝑟𝑎𝑧 𝑝𝑜𝑑 𝑤𝑜𝑧𝑒𝑚.
Kolejny raz wybrałam się do Jemiołek, wsi spokojnej, wsi uroczej, wsi wyjątkowej, w której jak się okazuje można wieść życie równie ciekawe, jak w Paryżu. W tej wsi tak wiele się dzieje, że od mnogości zdarzeń nawet święty traci głowę. Czy znajdzie się ktoś, kto pomoże mu ją odzyskać? Czy uda się zatrzeć granicę, która od wieków dzieli wieś na pół?
Jemiołki to bardzo nietypowa wieś, od wieków podzielona na dwie części , na włościańską i szlachecką. Niewidoczna granica przebiegała przez główny ołtarz w kościele. 𝐺𝑟𝑎𝑛𝑖𝑐𝑎, 𝑘𝑡ó𝑟𝑎 𝑑𝑧𝑖𝑒𝑙𝑖ł𝑎 𝑤𝑖𝑒ś 𝑛𝑎 𝑝ół, 𝑎 𝑤 𝑏𝑜𝑐𝑧𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑛𝑎𝑤𝑎𝑐ℎ 𝑤𝑖𝑠𝑖𝑎ł𝑦 𝑑𝑤𝑎 𝑖𝑑𝑒𝑛𝑡𝑦𝑐𝑧𝑛𝑒 𝑜𝑏𝑟𝑎𝑧𝑦 𝑀𝑎t𝑘𝑖 𝐵𝑜𝑠𝑘𝑖𝑒𝑗 𝑧 𝐷𝑧𝑖𝑒𝑐𝑖ą𝑡𝑘𝑖𝑒𝑚. 𝐷𝑜 𝑗𝑒𝑑𝑛𝑒𝑔𝑜 𝑤𝑧𝑜𝑟𝑒𝑚 𝑝𝑟𝑧𝑜𝑑𝑘ó𝑤 𝑚𝑜𝑑𝑙𝑖𝑙𝑖 𝑠𝑖ę 𝑝𝑜𝑡𝑜𝑚𝑘𝑜𝑤𝑖𝑒 𝑤ł𝑜ś𝑐𝑖𝑎𝑛, 𝑎 𝑑𝑟𝑢𝑔𝑖𝑒𝑔𝑜 – 𝑠𝑧𝑙𝑎𝑐ℎ𝑡𝑦. Ten podział sięgał niepamiętnych czasów, jakimś cudem przetrwał do współczesnych i nadal był przyczyną nieporozumień.
Gaja obdarzona jest niezwykłymi zdolnościami i choć wciąż miewa przeczucia, to często stara się je ignorować. W dniu, gdy zasłabł Walenty, na szczęście ich posłuchała i dzięki temu uratowała życie swojemu przyjacielowi, który był dla Gai kimś wyjątkowym. Zresztą nie tylko dla niej, ale także dla Fabiana uważanego za wioskowego głupka, małomównego kościelnego Hieronima Knuta i Małgosi Podhoreckiej zwanej babcią Pogodą oraz dla każdego, komu los Walentego leżał na sercu. Wszystkich zastanawia, co takiego zobaczył Walenty na rozdrożu, gdzie bardzo często lubił przesiadywać, że o mało nie umarł na zawał serca.
Walerka, Klara i Małgosia odnalazły na nowo swoją dawną przyjaźń. Niepełnosprawny Fabian Antosik tak naprawdę nie jest głupi, tylko ułomny fizycznie. Doskonale wie o tym Gaja i stary Walenty. Niestety społeczeństwo Jemiołek niepełnosprawność fizyczną chłopaka zrównało z niepełnosprawnością umysłową, nie siląc się na jego bliższe poznanie. Mógł spokojnie grać rolę wioskowego głupka i nawet nie musiał się specjalnie ukrywać […] 𝑏𝑜 𝑤𝑖ę𝑘𝑠𝑧𝑜ść 𝑧 𝑚𝑖𝑒𝑗𝑠𝑐𝑎 𝑧𝑎𝑘ł𝑎𝑑𝑎ł𝑎, ż𝑒 𝑤 𝑛𝑖𝑒𝑑𝑜𝑠𝑘𝑜𝑛𝑎ł𝑦𝑚 𝑐𝑖𝑒𝑙𝑒, 𝑛𝑎𝑑 𝑘𝑡ó𝑟𝑦𝑚 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑎 𝑠𝑖ę 𝑝𝑒ł𝑛𝑒𝑗 𝑘𝑜𝑛𝑡𝑟𝑜𝑙𝑖, 𝑡𝑘𝑤𝑖 𝑡𝑎𝑘𝑖 𝑠𝑎𝑚 𝑢𝑚𝑦𝑠ł – 𝑘𝑎𝑙𝑒𝑘𝑖, 𝑛𝑖𝑒𝑝𝑜𝑟𝑎𝑑𝑛𝑦 𝑖 𝑛𝑖𝑒𝑢ż𝑦𝑡𝑒𝑐𝑧𝑛𝑦. Gaja, przed którą niewiele się udało ukryć, bo umiała zajrzeć głębiej niż inni, wie doskonale, że Fabian jest zupełnie inny, niż się wszystkim wydaje.
Po drugiej stronie rozlewiska w ciągu jednej nocy powstaje tajemniczy dom. We wsi pojawia się przystojny Francuz Colin, który szuka tu swoich korzeni, a swoją obecnością denerwuje Radka. Gaja z Emilią czują, że ich miejsce pracy może być zagrożone, bo nie wiadomo, czyją własnością jest dwór. Hanna, siostra Gai doczekała się wymarzonego dziecka, ale przeżywa problemy związane z macierzyństwem. Ciężarna Tereska niepokoi się o dziecko i o pracę, a Wargoniowa przejmuje losami swojego sklepu. Radek zazdrosny jest o Gaję, bo dziewczyna ociąga się z podjęciem decyzji o wspólnej przyszłości. Natomiast Walerka, ekscentryczna ciotka z Ameryki, ujawnia wszystkie zakurzone tajemnice i prawda w końcu wychodzi na jaw.
Jemiołki to taki kawałek małego świata, w którym ksiądz Eryk chce dokonać zmian. Jest przeciwieństwem proboszcza Piekiełki, który dla własnej wygody i spokoju, potrafi tworzyć pozory. Eryk uparty jest jak osioł ma głowę pełną pomysłów dotyczących zmian we wsi. Wydawało mu się, że jego misją jest zbawianie świata, nawet jeśli ten świat tego nie chciał.
Jemiołki to miejscowość, w której nic nie da się ukryć, bo prędzej, czy później wszyscy się o wszystkim dowiadywali, chociaż niektóre tajemnice nigdy nie powinny wyjść na światło dzienne. Piękna powieść 𝑜 𝑊𝑎𝑙𝑒𝑛𝑡𝑦𝑚, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦 𝑐𝑖ą𝑔𝑙𝑒 𝑐𝑧𝑒𝑘𝑎ł 𝑛𝑎 𝐽𝑎𝑠𝑖ę, 𝑝𝑒𝑤𝑖𝑒𝑛, ż𝑒 𝑤 𝑘𝑜ń𝑐𝑢 𝑑𝑜 𝑛𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑤𝑟ó𝑐𝑖. 𝑂 𝑀𝑎ł𝑔𝑜𝑠𝑖, 𝑘𝑡ó𝑟𝑎 𝑏𝑒𝑧 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑟𝑤𝑦 𝑤𝑦𝑔𝑙ą𝑑𝑎ł𝑎 𝑠𝑤𝑜𝑗𝑒𝑔𝑜 𝐽𝑎ś𝑘𝑎 […]. O Colinie, który mimo starań miał problem z odnalezieniem przodków, 𝑜 𝑝𝑒ł𝑛𝑦𝑚 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑦𝑐ℎ 𝑖 𝑠𝑧𝑐𝑧𝑒𝑟𝑦𝑐ℎ 𝑖𝑛𝑡𝑒𝑛𝑐𝑗𝑖 𝐸𝑟𝑦𝑘𝑢, 𝑜 ś𝑤𝑖ę𝑡𝑦𝑚, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦 𝑐𝑖ą𝑔𝑙𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑖𝑎ł 𝑔ł𝑜𝑤𝑦 […] i wielu jeszcze innych sprawach. Opowieść o rodzinach, które żrą się od pokoleń, chociaż powód do waśni dawno już nie istniał.
Jemiołki to wieś, która przypomina Dom wariatów, jak potocznie nazywano tu przychodnię Gai i Emilii z plejadą niesamowitych postaci i ich historiami przyprawiającymi o zawrót głowy. Fabian, który jest zupełnie inny, niż się wszystkim wydawało, szanowana rodzina, która na to miano nie zasługuje, wyrachowany ksiądz Piekiełko, któremu zależy tylko na świętym spokoju. Grono staruszków, ukrywających dawne sekrety, Oliwia, która nie chce mieć dzieci, ale doradza w sprawach macierzyństwa. I na koniec dobry i empatyczny wikary Eryk, który jak się wydaje, że jest jedyną osobą zdolną zmienić wieś i zetrzeć niewidzialną granicę, która wciąż dzieli wieś na pół, co dawno nie ma najmniejszego sensu.
𝐺𝑑𝑧𝑖𝑒 ś𝑤𝑖ę𝑡𝑦 𝑡𝑟𝑎𝑐𝑖 𝑔ł𝑜𝑤ę, to opowieść pełna tajemnic z przeszłości i zaskakujących powiązań. Od wszelkiego rodzaju zależności, mnogości imion i nazwisk nie tylko święty mógł stracić głowę. Podziwiam autorkę, że nie pogubiła się w tych wszystkich wątkach i nazwiskach. Przyznaję, że chwilami miałam nie lada problem, kto z kim i dlaczego?
𝐺𝑑𝑧𝑖𝑒 ś𝑤𝑖ę𝑡𝑦 𝑡𝑟𝑎𝑐𝑖 𝑔ł𝑜𝑤ę, to piękna powieść, która doskonale obrazuje polskie społeczeństwo. Historia Jemiołek jest takim małym skrawkiem naszego kraju, gdzie z jednej strony autorka przedstawia polski naród jako zasłużony i pracowity, w którym od pokoleń przekazywane są honor, szacunek dla starszych i troska o rodzinę, a z drugiej pokazuje, że nie jest on wolny od podziałów prowadzących do niechęci i braku zrozumienia.
𝐺𝑑𝑧𝑖𝑒 ś𝑤𝑖ę𝑡𝑦 𝑡𝑟𝑎𝑐𝑖 𝑔ł𝑜𝑤ę to powieść idealna, prawie pozbawiona wad, jedyne zastrzeżenie, jakie mam dotyczy wątku poprawnego politycznie, w który ostatnio obfituje nasza współczesna literatura, jakby bez niego nie mogła się obejść. Ta bardzo dobra powieść stworzona przez Renatę Kosin, wcale go nie potrzebowała.
[…] 𝑛𝑖𝑒 𝑡𝑜 𝑤 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘𝑢 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑛𝑎𝑗𝑐𝑒𝑛𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑒, 𝑐𝑜 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑡𝑎𝑘𝑖𝑒 𝑠𝑎𝑚𝑜 𝑗𝑎𝑘 𝑢 𝑖𝑛𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑖, 𝑎𝑙𝑒 𝑡𝑜, 𝑐𝑜 𝑔𝑜 𝑜𝑑 𝑛𝑖𝑐ℎ 𝑟óż𝑛𝑖. 𝐷𝑙𝑎𝑡𝑒𝑔𝑜 ś𝑤𝑖𝑎𝑡 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑡𝑎𝑘𝑖 𝑟𝑜𝑧𝑚𝑎𝑖𝑡𝑦 𝑖 𝑐𝑖𝑒𝑘𝑎𝑤𝑦.
ᴛʏᴛᴜᴌ ʀᴇᴄᴇɴᴢᴊɪ: 𝗗𝘂𝗰𝗵𝘆 𝗽𝗿𝘇𝗲𝘀𝘇ł𝗼ś𝗰𝗶
więcej Pokaż mimo to𝐶𝑧𝑎s𝑒𝑚 𝑙𝑒𝑝𝑖𝑒𝑗 𝑛𝑖𝑒 𝑏𝑢𝑑𝑧𝑖ć 𝑑𝑢𝑐ℎó𝑤 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑠𝑧ł𝑜ś𝑐𝑖, 𝑏𝑜 𝑚𝑜𝑔ą 𝑠𝑖ę 𝑜𝑘𝑎𝑧𝑎ć 𝑧𝑏𝑦𝑡 𝑛𝑖𝑒𝑚𝑖ł𝑒.
[…]𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑜ż𝑒 𝑏𝑦ć 𝑡𝑎𝑘, ż𝑒 𝑐𝑖ą𝑔𝑙𝑒 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑖𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑧𝑒. 𝑃𝑟ę𝑑𝑧𝑒𝑗 𝑐𝑧𝑦 𝑝óź𝑛𝑖𝑒𝑗 𝑐𝑜ś 𝑚𝑢𝑠𝑖 𝑝ę𝑘𝑛ąć. 𝑇𝑎𝑘𝑖𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 ż𝑦𝑐𝑖𝑒. 𝑅𝑎𝑧 𝑛𝑎 𝑤𝑜𝑧𝑖𝑒, 𝑟𝑎𝑧 𝑝𝑜𝑑 𝑤𝑜𝑧𝑒𝑚.
Kolejny raz wybrałam się do Jemiołek, wsi spokojnej, wsi uroczej, wsi wyjątkowej, w której jak się okazuje można wieść...