-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2017-10-31
2017-05-07
2017-04-16
2017-03-10
2017-01-29
2017-01-29
2017-01-14
2016-12-21
2016-11-30
2016-11-08
2016-11-03
2016-11-18
2016-10-28
2016-10-25
2016-10-23
2016-10-03
2016-09-29
Nie wiem czemu, ale patrząc na okładkę pomyślałam: oho, to coś w klimacie "Szklanego tronu". Wrażenie zaraz zniknęło - po przeczytaniu pierwszych stron stwierdziłam, że "nie, chwila, temu bliżej do Igrzysk śmierci"... Cóż, tak naprawdę, przynajmniej według mnie jest to coś pomiędzy...
Victoria Aveyard osadziła fabułę "Czerwonej królowej" w ponurym, podzielonym na dwie kasty świecie - niemal równych bogom Srebrnych, obdarzonych niezwykłymi zdolnościami, o srebrnej krwi w żyłach; i Czerwonych - uciskanych przez tych pierwszych, służących im zwykłych śmiertelników, których krew jest... cóż, czerwona. Tę czerwień od lat chłepcze ziemia Norty, krainy, w której dzieje się cała historia i wrogiego jej kraju, Lakelandii - pomiędzy mocarstwami trwa wojna, na którą za sprawę Srebrnych walczą zwykli Czerwoni...
A gdyby tak wśród Czerwonych urodził się ktoś, kto miałby moc większą od każdego Srebrnego? Jak na przykład Mare Barrow, dziewczyna z ubogiej Czerwonej rodziny, która w efekcie splotu różnych wydarzeń trafia na królewski dwór (Srebrnych, rzecz jasna), ujawnia swoją moc, o której nie miała wcześniej pojęcia, i zostaje wciągnięta w wir pałacowych intryg? Do tego dochodzi jeszcze rebeliancka Czerwona Gwardia, która coraz śmielej próbuje przejąć władzę w kraju...
Skąd wzięła się moja bardzo pozytywna ocena, mimo licznych przytyków, które pojawią się za chwilę? Otóż niezwykle spodobało mi się to, że do końca powieści nie mogłam się domyślić, kto jest tu tym dobrym, a kto tym złym. Bohaterowie zmieniali maski w zawrotnym wręcz tempie, co sprawiało, że nie mogłam się powstrzymać przed przeczytaniem kolejnego rozdziału ("kto zdradzi tym razem?!"). Wartka fabuła i ciekawy pomysł, oraz intryga za intrygą zasługują na pochwałę - to właśnie rzeczy, które przyciągają czytelnika.
A teraz czas na wspomniane wcześniej przytyki. Po pierwsze - sam temat, choć ubrany w ładne szatki, jest już nieco zużyty, mimo że nie nudny - Wybraniec walczy z systemem o lepsze jutro. Hm, ale to by się spodziewał, że Mare Barrow okaże się kimś wyjątkowym... No właśnie - wszyscy.
Kolejnym aspektem, który mi zgrzytał, jest postać głównej bohaterki. Nie lubię postaci nadmiernie wyidealizowanych (patrz: Tris z "Niezgodnej"), doskonałych pod każdym względem, ale jak wiadomo, żadna skrajność nie jest dobra - bohaterkę, która cały czas powtarza, jaka jest okropna i winna temu, co się dzieje, również trudno strawić, nawet jeśli ma trochę racji. Jest to po prostu nieco nierealne - jesteśmy ludźmi, nie lubimy dostrzegać swoich wad.
Następnie - skojarzenie z "Igrzyskami śmierci", nasuwające się wręcz od razu. Hm, podział ludzi na kasty? Gdzieś to już było... Nastolatka walcząca z systemem i stająca się symbolem rebelii przeciw niemu? To też było... Wiem, że pewnie ten temat pojawi się jeszcze nie raz, bo daje olbrzymie pole do manewru, ale trochę to drażni...
Na koniec jeszcze mała uwaga co do tłumaczenia określeń konkretnych Srebrnych - Wodniak, Żeleziec i inne takie kwiatki. Domyślam się, że nie można było przetłumaczyć tego inaczej, ale nieodmiennie miałam wrażenie, że czytam nie o potężnej istocie, zdolnej zatopić człowieka skinięciem dłoni, a o jakimś dziwnym zwierzaku czającym się w szuwarach. Ot, dygresja.
Skąd zatem moja wysoka ocena i przypisanie do półki "Ulubione"? Chyba stąd, że recenzję piszę jakiś czas po przeczytaniu, a ocenę wystawiłam zaraz po. Nie da się ukryć, książka pozostawia po sobie pozytywne wrażenie i ciekawość, co będzie dalej. Dopiero spokojna analiza wszystkich za i przeciw nieco studzi tę euforię.
Tę powieść mogę z czystym sumieniem polecić tym, którzy szukają lekkiej rozrywki dla mózgu czy tez pożywki dla wyobraźni, jednak nie osobom, które szukają historii pokroju, chociażby, "Igrzysk śmierci".
Nie wiem czemu, ale patrząc na okładkę pomyślałam: oho, to coś w klimacie "Szklanego tronu". Wrażenie zaraz zniknęło - po przeczytaniu pierwszych stron stwierdziłam, że "nie, chwila, temu bliżej do Igrzysk śmierci"... Cóż, tak naprawdę, przynajmniej według mnie jest to coś pomiędzy...
Victoria Aveyard osadziła fabułę "Czerwonej królowej" w ponurym, podzielonym na dwie kasty...
Zwykły, szary, ponury dzień. Włączasz komputer, sprawdzasz pocztę, wiadomości... I nagle widzisz to: "Ósma część Harry'ego Pottera!". Szok. Niedowierzanie. Palpitacja serca...
Tak, tak z grubsza wyglądała moja reakcja na wieść o pojawieniu się "Harry'ego Pottera i przeklętego dziecka". Czy uzasadniona? Dobre pytanie.
Może zacznijmy od tego: nie mówimy o powieści, a o scenariuszu, który, jak wiadomo, wymaga trochę innego sposobu czytania i dopowiadania sobie pewnych rzeczy. A przy tak barwnym świecie, jaki w poprzednich częściach cyklu stworzyła Rowling, wyobrażenie sobie tych wszystkich miejsc, które mamy jedynie ledwo zarysowane, może stanowić pewną trudność lub pozostawić niedosyt. Co innego zobaczyć to na scenie, a co innego - tylko w swojej, czasem ułomnej, wyobraźni... Nie ukrywam, pierwszą myślą w trakcie czytania było: jak ja bym chciała, żeby to była powieść...
Bo materiał na powieść, i to dobrą, jest. Owszem, nie wszystkie elementy mnie zadowalały - epilog "Insygniów Śmierci" i liczne fanfiction, które w międzyczasie przeczytałam, pozostawiły trochę inne wyobrażenia, domysły i oczekiwania... Nadal nie umiem kupić Harry'ego spierającego się z profesor McGonagall czy wrzeszczącego na syna... Nawet jeśli ów syn nie pozostawał mu dłużny...
Wracając do tematu: pomysł jest godny pozazdroszczenia. Córka Voldemorta, podróże w czasie czy chociażby uczynienie Cedrika Diggory'ego osią całej historii... Naprawdę, nie spodziewałam się tego i byłam pozytywnie zaskoczona.
Jeśli chodzi o język, powiem tyle:angielskim nie operuję na tyle dobrze, by móc ocenić oryginał, a polskie tłumaczenie (czytałam również tę wersję) wydaje się być w porządku. Raczej nie mam zastrzeżeń.
Niestety, tu pojawia się znowu kwestia formy. Możliwe że to dlatego miałam wrażenie, że "Przeklęte dziecko" jest jedynie czymś w rodzaju cienia poprzedników. Ciekawa fabuła jest, ulubieni bohaterowie są... A jednak czegoś brak. Może tych sów dostarczających pocztę? Meczów quidditcha?
Przyznaję, jestem rozdarta. Z jednej strony, jako wielka fanka Harry'ego Pottera, nie mogłam się oderwać od tej książki i ciężko mi ją krytykować. Z drugiej... cóż, chyba wolę wrócić do pierwszych siedmiu części.Chociaż, nie przeczę, "Przeklęte dziecko" warto przeczytać, chociażby dla pomysłu.
Zwykły, szary, ponury dzień. Włączasz komputer, sprawdzasz pocztę, wiadomości... I nagle widzisz to: "Ósma część Harry'ego Pottera!". Szok. Niedowierzanie. Palpitacja serca...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTak, tak z grubsza wyglądała moja reakcja na wieść o pojawieniu się "Harry'ego Pottera i przeklętego dziecka". Czy uzasadniona? Dobre pytanie.
Może zacznijmy od tego: nie mówimy o powieści, a o...