-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-02-11
2024-01-28
Pożegnanie z bronią to było moje pierwsze spotkanie z prozą Hemingwaya. Zaczęłam od razu, z wysokiego C, ponieważ czytałam ją po angielsku. Być może to właśnie dlatego ciężko było mi się na początku wczuć. Ponad sto stron zajęło mi poznanie głównego bohatera na tyle, żeby jakoś bardziej zainteresować się jego opowieścią.
W wielkim skrócie jest to liryczna historia młodego chłopaka, Amerykanina, który podczas I Wojny Światowej służy we włoskiej armii w stopniu porucznika. Jednak poza sprawami militarnymi toczy się także zwykłe życie i Frederic Henry zaczyna się spotykać z pewną pielęgniarką.
🔫 Miłość i śmierć
Pewnego dnia porucznik zostaje ranny, co sprawia, że romans z Catherine przenosi się na wyższy poziom. Po wyleczeniu rany Frederic trafia znów na front, niestety okazuje się, że konflikt wszedł w etap konieczności wycofania się jego oddziałów. Porucznik, wraz z kilkoma swoimi żołnierzami próbuje przemknąć w bezpieczne miejsce, poza główną trasą odwrotu. Nie jest to łatwe, szczególnie, że zagrożeniem stają się sami Włosi strzelający do swoich.
Frederick w pewnym momencie właściwie cudem unika śmierci z rąk sojuszników i to sprawia, że chłopak ma już dość tego konfliktu. Dezerteruje i wraca do Catherine, żeby cieszyć się chwilą. Unika rozmów, a nawet myślenia o okropnościach wojny i niebezpieczeństwie odkrycia go przez wojsko, z którego uciekł. Szczęśliwie udaje im się wydostać z zagrożonego terenu, ale ich spokój nie trwa długo.
Pożegnanie z bronią jest formą pamiętnika, napisanego w pierwszej osobie. Frederick opisuje kolejne przeżycia, które wedle źródeł internetowych mają pewne pokrycie w rzeczywistości. Hemingway do ich opisania korzystał z własnych doświadczeń – on także został ranny w trakcie tej wojny, również we Włoskiej armii. Książka ta po raz pierwszy wyszła w 1929 roku.
🔫 Kobieta idealna?
Historia Frederica zaskoczyła mnie epizodem z wrogimi carabinieri, zabijającymi oficerów własnej armii w odwrocie. Zaskoczyło mnie też to, jak Hemingway opisał postać Catherine, czyli pielęgniarki, z którą związał się jego bohater.
Dziewczyna miała ciekawy charakter, ciągle szukała zapewnienia jego miłości, ale nie chciała ślubu. Nawet gdy pojawiła się ciąża, zadecydowała, że ze sformalizowaniem związku zaczeka aż odzyska dawną zgrabną figurę. Dziecko było o tyle przeszkodą, że miała poczucie utraty atrakcyjności. Ciągle też powtarzała, że jest dobrą żoną, jakby upewniając Frederica, że dobrze wybrał i że ona nie jest i nie będzie problemem. Catherine robiła wszystko czego on chce, była miła, niewymagająca za wiele i chcąca za wszelką cenę go zadowolić. Dziwna postać, pełna sprzeczności. Ciekawe, czy Hemingway opisał kogoś prawdziwego, czy to było tylko wyobrażenie idealnej partnerki.
🔫 Wydanie z 1971
Wgl wydanie, które czytałam jest ciekawe. To książka wydana w 1971 roku, w Leningradzie. Na stronie tytułowej jest informacja o przeznaczeniu do nauki angielskiego dla studentów kierunków pedagogicznych. Jej poprzedniemu właścicielowi wytrwałości do czytania wystarczyło tylko na pół pierwszej strony. Można to poznać po zanotowanych tłumaczeniach niektórych wyrazów.
Na końcu jest też informacja, że książka została nieznacznie skrócona w porównaniu do oryginału. Tego zresztą się bałam od początku, niestety trudno mi powiedzieć, które fragmenty wydawca zdecydował się uciąć i ile to “nieznacznie”. Wydanie w każdym razie jest dość oryginalne, zawiera przynajmniej jedno słowo “zakazane” przez dzisiejszą poprawność polityczną. Nawiasem mówiąc ówczesny poziom wiedzy medycznej też jest interesujący. Lekarz prowadzący ciążę radzi Catherine, która ma wąskie biodra, żeby była piwo. Wtedy dziecko będzie mniejsze i poród odbędzie się bez problemów. Aha.
🔫 Powojenne pokolenie
Pożegnanie z bronią to ciekawa historia o młodym człowieku, potężnie doświadczonym przez wojnę, która rzutowała na pierwsze lata jego dorosłego życia. Trudne przeżycia sprawiają, że chłopak traci ciekawość świata, czuje się zagubiony, zniechęcony, a na końcu także ukarany przez los. Hemingway pozostawia czytelnika z zamkniętą historią, ale otwartym i silnym poczuciem, że wojna jest czymś okrutnym i bezlitosnym.
Bohater utracił swoją niewinność i nie do końca wie, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Podejrzewam, że Hemingway chciał przekazać czytelnikowi właśnie to uczucie bezsilności wobec wojny i losu. I moim zdaniem udało mu się to świetnie.
Pożegnanie z bronią to było moje pierwsze spotkanie z prozą Hemingwaya. Zaczęłam od razu, z wysokiego C, ponieważ czytałam ją po angielsku. Być może to właśnie dlatego ciężko było mi się na początku wczuć. Ponad sto stron zajęło mi poznanie głównego bohatera na tyle, żeby jakoś bardziej zainteresować się jego opowieścią.
W wielkim skrócie jest to liryczna historia młodego...
2024-01-10
Są nawyki dobre i złe i chyba nie znam już żadnej osoby, która nie byłaby przynajmniej teoretycznie świadoma ich siły. Ale teoria to jedno, a praktyka to drugie. Wie to każdy, który próbował na przykład ograniczyć cukier w diecie, czy zacząć regularnie ćwiczyć. James Clear w swojej książce Atomic Habits przekonuje jednak, że nawyki da się ujarzmić i wcale nie jest to trudne (ale też nie proste).
Ale najpierw trzeba wiedzieć jak to zrobić. Autor wie i przekazuje tę wiedzę. Do tego czyni to przejrzyście i przystępnie. Clear daje konkretne przykłady zachowań oraz dokładne sposoby zastosowania. Rozbija teorię powstawania zwyczajów na części i tłumaczy je krok po kroku. Ciekawie pisze o tym, czym w ogóle jest nawyk i co nam daje, czy raczej, dlaczego tak łatwo nam wykształcić te złe, a nie dobre.
⚛️ Cztery prawa nawyku
James Clear podaje teorię nawyków w czterech prawach. A więc:
- make it obvious
- make it attractive
- make it easy
- make it satisfying*
*podaję po angielsku, ponieważ czytałam książkę w oryginale, zresztą uważam, że tak brzmią dobrze i zrozumiale.
Później autor rozbija te prawa na przykłady oraz sposoby wdrożenia. Bardzo fajnie jest ta wiedza podana i na pewno część wykorzystam. Jedną z ciekawszych jest porada dotycząca powiązania nowych nawyków, które chce się wprowadzić, do starych, już ugruntowanych. I to jest coś co postaram się wykorzystać. Chcę przyzwyczaić się do medytacji przynajmniej paru minut i powiązać ją z porannym jedzeniem śniadania przed wyjściem do pracy.
⚛️ Nie jest to wiedza magiczna
Spora część książki, to rzeczy, które nie były dla mnie nowe. Niektóre przytoczone sposoby wykorzystuję już od dawna i doszłam do nich niejako sama. Np. odwrotnością “make it easy” jest “make it impossible”. Wykorzystuję tę zasadę do ograniczenia słodyczy (nie kupuję, nie trzymam w domu) czy rezygnacji z oglądania TV (nie mam podłączenia do kablówki).
Zaczęłam też myśleć o czytaniu jak o nawyku. Co mi ono daje, że odruchowo sięgam po książkę gdy czekam, albo odpoczywam? Otóż mam (później) poczucie robienia przyjemnego z pożytecznym. Książki zmuszają mnie do skupienia się na treści i oderwania się od codziennych problemów. Sprawiają, że czas płynie szybciej. Książki to także instant przeniesienie gdzieś, gdzie przynajmniej przez chwilę nie będę myśleć, że świat i ludzie zmierzają do samozagłady. Bez kolejnych książek nie byłoby również tego bloga, który jest najbardziej namacalnym dowodem mojego wysiłku.
⚛️ Zmiany są długie
Generalnie Atomic Habits to jedna z pierwszych, jeśli w ogóle nie pierwsza książka która obrazowo i wiarygodnie pokazuje, że proces zmian jest długi. Większość podręczników nie przywiązuje większej wagi do tego, żeby zaszczepić w czytelniku świadomość, że zmiana nastawienia i nawyków, to codzienna i mozolna walka. Pełna wzlotów i upadków. Walka, która może zająć nawet całe lata.
Nic się nie dzieje z dnia na dzień. Nie ma sukcesów overnight. Jak pisze autor, trzeba pokochać monotonne powtarzanie tego samego dzień po dniu. Budowanie tej świadomości to ogromna wartość tej książki.
⚛️ Trochę powtórzeń
Natomiast Atomic Habits ma też kilka słabszych momentów. Mniej więcej w połowie autor zaczyna się powtarzać. Nie tylko przytacza te same porównania i anegdoty, ale także mówi właściwie o tym samym, tylko w nieco inny sposób. Jest to jednak na tyle do siebie podobne, że nie usprawiedliwia tych powtórzeń i książka zaczyna nieco nudzić.
Później znów zaczyna robić się ciekawiej, ale z kolei zaczęło mnie irytować to, że nie ma przypisów odnośnie przytaczanych badań. Na końcu książki zorientowałam się, że jednak są, a przynajmniej w pewnym sensie. Wydawnictwo zdecydowało się podać je na końcu, bez przypisania do konkretnego twierdzenia/fragmentu w tekście, tylko do strony. Mhm. Już widzę, jak ludzie to czytają i sprawdzają.
To są jednak drobnostki. James Clear stworzył interesujący podręcznik ułatwiający zrozumienie procesu tworzenia nawyków. Atomic Habits jest ciekawą książką i może być wartościową pomocą dla kogoś, kto ma ambicję osiągania więcej.
Są nawyki dobre i złe i chyba nie znam już żadnej osoby, która nie byłaby przynajmniej teoretycznie świadoma ich siły. Ale teoria to jedno, a praktyka to drugie. Wie to każdy, który próbował na przykład ograniczyć cukier w diecie, czy zacząć regularnie ćwiczyć. James Clear w swojej książce Atomic Habits przekonuje jednak, że nawyki da się ujarzmić i wcale nie jest to trudne...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kupiłam tę książkę po okładce oraz jako pamiątkę z wyjazdu do Turcji. Angielska wersja książki Kafki pt. Przemiana jest cieniutką nowelką, idealną do walizki. Natomiast mimo tego, że jest krótka, to zawiera potężną historię.
Wyobraź sobie, że pewnego dnia budzisz się jako karaluchopodobny robak. Twoje ciało ma ograniczoną mobilność, a kończyny są cienkie i delikatne. Stracil_ś też zdolność mówienia, bo karaluchy przecież nie mają strun głosowych. Twoja rodzina jest przerażona i obrzydzona, ale najgorsze jest to, że twój mobbingujacy pracodawca widzi cię w takim stanie, co oczywiście sprawia, że tracisz posadę. I to jest dopiero prawdziwy problem, bo jesteś głównym żywicielem całej rodziny.
Matka, siostra i ojciec, którzy do tej pory nie pracowali, muszą ogarnąć teraz, jak żyć bez twoich zarobków. A ty jesteś karaluchem i chociaż nie możesz się z nikim komunikować, to wciąż rozumiesz co się dzieje dookoła… Aż pewnego dnia twoi bliscy są już zmęczeni twoją innością, ty sam_ także masz już dość takiego życia…
🪳 Metaforyczny świat Kafki
Od samego początku książki wiedziałam, że tytułowa przemiana to tylko przenośnia. Metamorfoza w odrażającego dla ludzi robaka może być symbolem jakiejś ułomności, albo choroby, która sprawia, że człowiek staje się bezużyteczny społecznie. Albo gorzej. Staje się obciążeniem dla rodziny, zarówno finansowym jak i skazą na wizerunku.
Jak ludzie, nawet najbliżsi, zachowują się w takiej sytuacji? Czy będą w stanie przezwyciężyć niechęć w imię miłości? Jak długo zachowają pamięć o poprzedniej, właściwej formie członka rodziny?
W wizji Kafki rodzina Samsów bardzo się stara. Przynajmniej przez jakiś czas. Później niestety następuje atrofia uczuć i przywiązania. Gregor – karaluch – podświadomie wie, że jest tylko jedno możliwe zakończenie tej historii. Był podporą, teraz jest ciężarem. Nie chce tak żyć i nic dziwnego.
🪳 Dla każdego coś niemiłego
W książce tej każdy znajdzie sobie coś innego, w zależności od doświadczeń. Przemiana w karalucha może symbolizować nieuleczalną chorobę, kalectwo ale też skrajną depresję. Generalnie jakiś stan, w którym komunikacja nie jest możliwa, albo przynajmniej zdrowe osoby sądzą, że nie jest. Ale żeby się skomunikować trzeba chcieć, natomiast rodzina Grega nie bardzo chce. Albo może i chce, ale dopóki wierzy w powrót do zdrowia/normalności.
Przemiana to książka o samotności, odpowiedzialności i o ludzkiej słabości, która nakazuje im w dłuższej perspektywie myśleć tylko o sobie. Tak niewiele stron wystarczyło Kafce, żeby wykreować kompletny i dosadny wizerunek ludzi w obliczu nieszczęścia odcinających się nawet od najbliższych. Taki jest świat. Tak to wszystko wygląda. Nie ma tu happy endu. Trzeba się z tym pogodzić.
Kupiłam tę książkę po okładce oraz jako pamiątkę z wyjazdu do Turcji. Angielska wersja książki Kafki pt. Przemiana jest cieniutką nowelką, idealną do walizki. Natomiast mimo tego, że jest krótka, to zawiera potężną historię.
Wyobraź sobie, że pewnego dnia budzisz się jako karaluchopodobny robak. Twoje ciało ma ograniczoną mobilność, a kończyny są cienkie i delikatne....
2023-05-05
Spawn Compendium jest komiksem specyficznym. Choć jak wiele innych kompendiów zbiera po prostu wydawane w niewielkich zeszytach odcinki, to Spawn wyróżnia się tym, że jest wielką cegłą, która ma w sobie pięćdziesiąt części, każda po ok 20 stron, co daje ponad 1000 stron komiksu. I niestety w tej formie historia ta jest trudna do przetrawienia.
Ale od początku. Spawn jest mrocznym mścicielem, niezwiązanym z żadnym uniwersum komiksowym. Został wskrzeszony z martwych przez diabła, Malebolgię, żeby jako potężna istota z wieloma mocami być wojownikiem w armii szatana. Moce te są potężne, ale Spawn dostał pewne ograniczenie. Może albo je wykorzystywać i umrzeć ponownie i ostatecznie, albo oszczędzać i trwać przez wieki.
👿 Oblivion
Sytuacja Spawna z każdym epizodem robi się coraz bardziej skomplikowana i ciekawa, bo ostatecznie postanawia wykorzystać swoje moce do prywaty. Za życia był bohaterem wojennym, żołnierzem o wielu osiągnięciach, choć miał też sporo za uszami. Siła, która go ożywiła, zabrała mu wszystkie te wspomnienia.
Z czasem pamięć powraca, ale jego obecność wśród ludzi z przeszłości już nie jest taka prosta, zresztą nie ma do czego wracać. Jedyne co mu zostało to zemsta. Spawn zaprzęga swoje moce, żeby odkryć kto go wrobił i doprowadził do jego śmierci, i przy okazji odnaleźć swoją ukochaną.
Czy spawn okaże się egoistą, czy jednak postanowi zostawić sprawy tak, jak je odnalazł? Oczywiście historia się komplikuje, a All Simmons vel Spawn ma sporo wewnętrznych rozterek, które próbuje rozkminiać. Niestety ciągłe walki z przeciwnikami w tym nie pomagają.
👿 Pomysł fajny, ale…
Pomysł na postać jest świetny, niestety po kilkunastu częściach robi się nudnawo. W końcu ile można przeciągać główny wątek i mnożyć przeróżnych przeciwników, niektórych także stworzonych przez szatana, którzy chcą zająć miejsce Simmonsa w tworzonej armii.
Jest jeszcze kwestia spójności. Chociaż pomysł i ponad połowę epizodów stworzył Todd McFarlane, to resztę rysowali inni artyści. Niestety sprawiło to na mnie wrażenie lekkiego chaosu, ale to też pewnie kwestia tego, że czytałam epizody ciągiem.
👿 Specyficzny
Ogólne Spawn jest ciekawym pomysłem, ale nieco przegadanym. Przez tych 50 epizodów nie dzieje się jakoś specjalnie wiele, niektóre z nich w ogóle dość daleko odchodzą od głównego wątku. No i sam bohater… 1000 stron, a Spawn wciąż nie pogodził się z tym, że już nie jest człowiekiem i stracił kobietę, którą kochał.
Do tego można łączyć czytanie i ćwiczenia fizyczne, bo kompendium waży spokojnie z dwa kilogramy. Wydawane w częściach czytało się na pewno zupełnie inaczej i lepiej niż ciągiem. Nie mówię, że to zły komiks, po prostu do mnie nie trafił i raczej nie planuję sięgnąć po kolejne kompendia z tego świata…
Spawn Compendium jest komiksem specyficznym. Choć jak wiele innych kompendiów zbiera po prostu wydawane w niewielkich zeszytach odcinki, to Spawn wyróżnia się tym, że jest wielką cegłą, która ma w sobie pięćdziesiąt części, każda po ok 20 stron, co daje ponad 1000 stron komiksu. I niestety w tej formie historia ta jest trudna do przetrawienia.
Ale od początku. Spawn jest...
2021-09-08
Zaczynając książkę pt. Profesor Stoner nie do końca wiedziałam na co się porywam. Tytuł oddaje idealnie opowieść, którą snuje autor. Jest to książka o nauczycielu akademickim; o jego całym życiu, właściwie od urodzenia aż po śmierć. Brzmi nudno? I trochę jest. To jest jednocześnie słabość i siła tej książki.
Słabość
Jak bardzo fascynujące może być życie kogoś, kto jest nauczycielem? Oczywiście może, ale większe szanse są, że będzie ono zwyczajne i nudnawe. I poza kilkoma nielicznymi wyjątkami, takie właśnie jest życie głównego bohatera.
Momentami jest bezbarwne do bólu, jakby toczyło się gdzieś trochę poza nim, a on podążał dalej tylko siłą inercji. Tak się dzieje, gdy profesor odpuszcza swojej żonie jej gierki oraz nagłe zwroty w wychowaniu ich jedynej córki. Tak dzieje się też, gdy okazuje się, że nadepnął na stopę swojemu zwierzchnikowi. Przełożony był złośliwą i pamiętliwą bestią i zastopował mu dalszy rozwój w temacie, który Stoner kochał najbardziej.
Siła
Ale czy książka jest nudna? Tego nie mogę powiedzieć, bo niesie ze sobą mnóstwo sprzecznych emocji. Dokładnie takich, jakie towarzyszą nam w naszym własnym życiu. Czasami jest to ostrożne szczęście, najczęściej nuda i stagnacja, rzadko małe triumfy.
Styl Williamsa również nadaje nudnemu życiu Stonera nieco żywsze barwy. Autor wyciągnął z niego wszystko, co było możliwe. Udowodnił, że nawet największy marazm można opisać całkiem interesująco.
Te emocje…
Profesor Stoner to książka również o tym, co może “odebrać” kiepsko wybrana żona. Jest tu o wyborach życiowych i o głupocie młodości. Znajdzie się tu także kilka refleksji o społeczeństwie początku XX wieku (akcja dzieje się tuż przed II Wojną Światową) i konwenansach, w które ludzie byli uwikłani, zarówno żony jak i mężowie. Są wątki dotyczące relacji rodzinnych, niedopowiedzianych i nieprzepracowanych traum, zemstach matek na swoich mężach i dzieciach oraz zemstach dzieci na własnych rodzicach.
Jest także sporo o władzy kobiet i o inercji mężczyzn, ale też o ich bezsilności wobec okrutnych zagrywek kobiet. Chciało mi się płakać, gdy czytałam o tym co czuł, jak jego żona wyrzuciła go z gabinetu i zepchnęła jego książki i pracę w kąt. Wcisnęła jego pracę do małej komórki, a później nawet tam nie dawała mu spokoju, niszcząc celowo jego notatki, choć wciąż utrzymywała pozory kochającej żony.
Okropnie smutno
W pewnym momencie czułam się oblepiona bezsilnością Stonera wobec jawnej niesprawiedliwości, która go dotyka. Osaczony z każdej strony, w domu przez żonę, a pracy przez szefa, któremu się postawił. Byłam kiedyś w podobnej sytuacji, być może właśnie dlatego ta książka dotknęła mnie do żywego.
W życiu trafiamy na złych ludzi i tylko od nas zależy, jak wobec postąpimy gdy na jaw wyjdzie ich złośliwość. Stoner nie umiał się ugiąć i przez to cierpiał wiele lat. Musiał nauczyć się czerpać przyjemność z drogi, a nie z osiągnięć. Karierę miał skutecznie zablokowaną. Stracił także jedyne prawdziwe uczucie, które przypadkiem znalazł. Choć w to akurat i tak była wpisana tymczasowość.
Ale nawet wtedy się uczymy
Ostatecznie jednak nawet smutne życie, pełne niesprawiedliwości czegoś uczy. Także Stonera. Tylko ja nie odkryłam w tej powieści niczego, o czym bym już nie wiedziała. Od dawna jestem pogodzona z tym, że życie w większości nie jest spektakularne. Rodzimy się, żyjemy i umieramy. Bywają momenty szczęścia, o wiele częściej bywają momenty stagnacji i porażki. Tak to po prostu wygląda.
Jeśli ktoś by mnie zapytał, czy mi się ta książka podobała, odpowiedziałabym, że niespecjalnie. Dość mam własnych trudnych emocji w życiu. Ale jeśli ktoś jednak zapyta, czy jest dobra, to niewątpliwie muszę przyznać, że Profesor Stoner ma coś w sobie, a na pewno pozostawia osad emocjonalny.
Zaczynając książkę pt. Profesor Stoner nie do końca wiedziałam na co się porywam. Tytuł oddaje idealnie opowieść, którą snuje autor. Jest to książka o nauczycielu akademickim; o jego całym życiu, właściwie od urodzenia aż po śmierć. Brzmi nudno? I trochę jest. To jest jednocześnie słabość i siła tej książki.
Słabość
Jak bardzo fascynujące może być życie kogoś, kto jest...
2022-05-15
Jeśli komuś podobał się Marsjanin, to Projekt Hail Mary także mu się spodoba. Najnowsza książka Andyego Weira jest pod pewnymi względami bardzo podobna do historii z Czerwonej Planety. Samotny kosmonauta – naukowiec próbuje rozwiązać skomplikowany problem, tylko tym razem stawką nie jest jedynie jego życie, ale także życie przynajmniej połowy naszej planety.
Fabuła wciąga od razu, bo jak w tym horrorze, budzimy się, w nieznanym pomieszczeniu z gościem, który w ogóle nie pamięta kim jest. Zaczynamy więc poznawać historię na równi z głównym bohaterem. Dr Grace, bo o nim mowa, to zdolny naukowiec, który po pewnym incydencie zrezygnował z kariery naukowej i zajął się uczeniem w liceum.
Przeznaczenie jednak go dopada gdy pewnego dnia w jego sali lekcyjnej pojawia się tajemnicza Eva Stratt i zmienia jego życie. Jeszcze nie wiadomo tylko czy na gorsze, czy na lepsze. Okazuje się, że Stratt jest prawie wszechwładną szefową projektu Hail Mary, czyli jedynej nadziei na uratowanie Ziemi przed katastrofą ekologiczną. Grace jest im potrzebny, z powodu badań, które prowadził w przeszłości.
Nasz zbuntowany naukowiec wraz z kolejnymi odkryciami dotyczącymi projektu, coraz bardziej angażuje się w jego działania, aż pewien plot twist (o którym dowiadujemy się na końcu) sprawia, że jego zaangażowanie staje się “ostateczne”.
🪐 Nauka i rozrywka
Projekt Hail Mary to jest bardzo dobra historia. Raz, że postacie są nieoczywiste i wielowymiarowe, a fabuła ma odcienie szarości, nie jest czarno biała (Weir jest sprawnym pisarzem). A dwa, że książka jest pełna odniesień do przeróżnych osiągnięć naukowych np. fizyki, chemii, biologii, matematyki, kosmologii, astronautyki i wielu innych ciekawych nauk i rzeczy, które warto wiedzieć o świecie. Poszczególne wątki bardzo dobrze się kleją i widać, że techniczny redaktor, który wspierał autora w uczynieniu tej książki “tak bardzo zgodnej z wiedzą naukową, jak się da”, zrobił niezłą robotę.
W treści widać też inspiracje i odniesienia do innych ciekawych książek i filmów. Np. do świetnego Arrival, filmu lub książki, ale książki nie czytałam (jeszcze), więc nie wiem czy do niej też. Weir nawiązuje do sposobu nauczania wzajemnej komunikacji oraz do imion nadanych obcym, czyli Abbott i Costello. To są moje dwa ulubione wątki w tamtej historii i mega się cieszę, że Weir także je zauważył.
🪐 Nie tylko akcja
Oprócz zgrabnej fabuły i ciekawych postaci dostajemy jednak jeszcze coś więcej. Weir wprowadza kilka plot twistów, które inicjują pojawienie się pewnych pytań. Np. o to, czy w imię ratowania całej ziemi, jesteśmy w stanie zaprzepaścić dotychczasowy klimat?
Czy w imię ratowania ludzi można posunąć się do absolutnie wszystkiego? Albo czy można przedłożyć dobro ludzkości ponad dobro (i prawo) jednostki do samostanowienia? Czy w imieniu większego dobra można komuś odebrać wolność?
🪐 To nie jest noir
W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że coś mi uwiera w tej książce. Przez pewien czas wszystko szło gładko. Aż za gładko. Ale natychmiast zdałam sobie sprawę, że w sumie to podoba mi się takie podejście, bo wolę cieszyć się historią, niż stresować się, że astronauci mają jakieś problemy. Tylko o tym pomyślałam i wtedy zaczęła się akcja na całego.
Pomimo tego, że Projekt Hail Mary niesie sporo emocji, to raczej są one pozytywne. Nie ma tu wielkich dramatów, załamań psychicznych i skrajnych zachowań. Historia jest napisana w klimacie optymizmu, że wszystko się uda. Może to jest delikatnie sztuczne, ale mi się podoba.
🪐 Ach ta nauka!
Bardzo mi się podobało, że w tej książce Weir pokazuje jak powstaje nauka i kolejne odkrycia. Proces ten jest żmudny i wymagający wielu dostosowań, czy jakbyśmy dzisiaj powiedzieli “pivotów”. Dowiadujemy się kolejnych rzeczy. Badamy kolejne elementy i puzzel po puzzlu układamy główny obrazek i przekształcamy wiedzę na wnioski i późniejsze działanie. Dobrze, że autor o tym przypomina, bo mam ostatnio wrażenie, że w dobie internetu i specjalistów od lewoskrętnej witaminy C oraz innych siewców “prawdy”, coraz bardziej jest to zapominane.
Projekt Hail Mary czytałam w oryginale i choć generalnie nie miałam problemu z językiem, niektóre bardziej techniczne słówka sprawiały mi trudność. Sporo było słownictwa specjalistycznego, chemicznego, fizycznego i mechanicznego, ale generalnie ze słownikiem wbudowanym w Kindla, można sobie z tym poradzić.
Andy Weir po raz kolejny zaproponował nam książkę, która nie tylko przemyca wiedzę, ale także taką, która opowiada ciekawą historię i jest również świetną rozrywką.
Jeśli komuś podobał się Marsjanin, to Projekt Hail Mary także mu się spodoba. Najnowsza książka Andyego Weira jest pod pewnymi względami bardzo podobna do historii z Czerwonej Planety. Samotny kosmonauta – naukowiec próbuje rozwiązać skomplikowany problem, tylko tym razem stawką nie jest jedynie jego życie, ale także życie przynajmniej połowy naszej planety.
Fabuła wciąga...
2022-04-17
Współlokatorzy nie do końca oddają znaczenie oryginalnego tytułu, ale z drugiej strony trudno to słowo przetłumaczyć inaczej. Flatshare w tej książce to coś więcej niż tylko mieszkanie razem, to współdzielenie tego mieszkania. Różnica jest subtelna, ale jest, szczególnie, że to właśnie na niej opiera się cała fabuła książki O’Leary.
Dziwnie wyglądająca wysoka dziewczyna rozstaje się z facetem i musi się od niego wyprowadzić. Ma satysfakcjonującą pracę, ale mało jej płacą, więc musi poszukać taniego mieszkania. Ale Londyn nie należy do tanich miast… Tiffy zgadza się więc na dziwny układ dzielenia mieszkania (i łóżka) z kimś, kto jest w nim tylko od 9 do 17, ona i tak jest wtedy w pracy. Dziewczyna ma więc dla siebie mieszkanie po południu oraz w weekendy. Układ, choć dziwny, wydaje się idealny. Oczywiście, do czasu… 😉
💘 Książka dla młodzieży
Ewidentnie czuję, że dorosłość mi wchodzi. Problemy głównej bohaterki, Tiffy, były dla mnie już jakby nie do końca zrozumiałe. Rzucił ją facet, a ona biedna nadal na niego czeka. Jedno przypadkowe spojrzenie parę miesięcy po rozstaniu wciąż potrafi ją rozwalić na kawałeczki. Trudno było mi się wczuć w jej poszarpane emocje.
Nie umiałam wzbudzić wystarczającej empatii wobec jej problemów. Najchętniej powiedziałabym jej to, co mówią jej przyjaciele: zostaw go i zajmij się sobą. Trochę później dopiero wyjaśnia się skąd to emocjonalne przywiązanie do “ex”, a fabuła staje się odrobinę mroczniejsza. Ta nutka mroku sprawia, że opowieść nabiera rumieńców.
💘 Dobre skonstruowana historia
Współlokatorzy to kolejna książka w tym roku, którą przeczytałam w oryginale. Muszę przyznać, że O’Leary ma fajny młodzieżowy styl. Używa trochę idiomów oraz współczesnych określeń i zwrotów oraz ma bogate słownictwo.
O ile bardzo często mam tak, że lekkie powieści obyczajowo-romantyczne męczą mnie przez płycizny charakterów bohaterów i wszelkie inne “skróty” fabularne. Książka O’Leary większości z tych niedoróbek nie ma.
W istocie to jest bardzo przyjemna powieść new adult, z kilkoma ciekawymi zwrotami akcji i kilkoma romantycznymi momentami. Zdecydowane cukierkowe zakończenie pozostawia w dobrym nastroju. Czegóż więcej chcieć od książki?
💘💘💘
Współlokatorzy nie do końca oddają znaczenie oryginalnego tytułu, ale z drugiej strony trudno to słowo przetłumaczyć inaczej. Flatshare w tej książce to coś więcej niż tylko mieszkanie razem, to współdzielenie tego mieszkania. Różnica jest subtelna, ale jest, szczególnie, że to właśnie na niej opiera się cała fabuła książki O’Leary.
Dziwnie wyglądająca wysoka dziewczyna...
2021-09-15
Każdy szuka dobrego tytułu, właściwego pierwszego akapitu książki, dosadnego ostatniego zdania… My Name is Charles Saatchi And I Am an Artoholic jest na pewno chwytliwe. Wszyscy marketerzy znają nazwisko założyciela słynnej amerykańskiej agencji reklamowej Saatchi&Saatchi, więc już w kontekście tego tytułu, samo to, kim jest ten człowiek, jest interesujące.
Wywiad wielu autorów
Pomysł na książkę uważam za bardzo dobry. Saatchi miał odpowiedzieć na pytania przeróżnych dziennikarzy. Tyle, że redakcja ostatecznie nie miała chyba pomysłu jak to wykorzystać. W efekcie powstał spłycony miszmasz tematyczny. Pytania są z przypadku, żadna odpowiedź nie jest pogłębiona.
Nie, żeby sam indagowany był jakoś specjalnie wylewny, ale miałam wrażenie skakania z tematu na temat oraz odejść i powrotów do tematów wcześniej niedokończonych. Samych opowieści o marketingu, czy jego firmie, nie ma tu zbyt wiele. Wszystko kręci się, zresztą, jak tytuł wskazuje, wokół konika przedsiębiorcy, jakim jest sztuka.
Artoholic
Od wielu lat Saatchi zajmuje się kupowaniem, sprzedażą sztuki. Z tego, co zrozumiałam, to głównie malarstwa, ale czasem zdarzają się także inne dzieła czy instalacje. Zna ten rynek od podszewki i to widać w jego odpowiedziach.
Osobom jak ja, niespecjalnie zorientowanym w sztuce, polecam czytanie tej małej książeczki z Google pod ręką, żeby na bieżąco sprawdzać, co kryje się pod wymienianymi nazwiskami.
Ciekawa postać
Zaskoczyło mnie to, że niektóre pytania są literalnie z dupy, np. czy myje ręce po skorzystaniu z ubikacji. No błagam. Kto te pytania wybierał? Ale to, jak on odpowiada, to jeszcze inna historia.
Niektóre odpowiedzi uwielbiam. Na przykład na złożone pytanie potrafi odpowiedzieć “Tak. Nie.” bez żadnego wyjaśnienia, wgłębiania się. Nic. Nie przejmuje się, że ktoś będzie miał mindfuck. Nie chce mu się zapewne tłumaczyć. I w sumie, to może mieć rację…. 😉
My Name is Charles Saatchi And I Am an Artoholic to nie jest żaden pomnik literatury, mały pomniczek też nie, nawet na cokół się nie nadaje. Ale jeśli ktoś interesuje się sztuką, pracuje w galerii, albo coś pokrewnego, to zapewne kilku ciekawych rzeczy się z tej książki może dowiedzieć.
Każdy szuka dobrego tytułu, właściwego pierwszego akapitu książki, dosadnego ostatniego zdania… My Name is Charles Saatchi And I Am an Artoholic jest na pewno chwytliwe. Wszyscy marketerzy znają nazwisko założyciela słynnej amerykańskiej agencji reklamowej Saatchi&Saatchi, więc już w kontekście tego tytułu, samo to, kim jest ten człowiek, jest interesujące.
Wywiad wielu...
Nie będę ukrywać. Po Friends, Lovers, and the Big Terrible Thing: A Memoir sięgnęłam po nagłej, choć niezupełnie zaskakującej śmieci jej autora. Nie oglądałam serialu Friends, niespecjalnie też znałam dokonania Matthew Perryego pomyślałam więc, że jak nie teraz, to pewnie nigdy. Mimo wszystko chciałam tę książkę przeczytać, bo ludzie zaczęli wrzucać interesujące fragmenty. Musiałam się przekonać sama, czy ta autobiografia zasługuje na tyle pochwał i uwagi.
Z jednej strony, jest to dobrze napisana historia – jest szczera, sprawna literacko, budzi emocje, czasami nawet parsknięcie śmiechu. W końcu Perry był komikiem. Z drugiej strony, jednak nie polubiłam autora, chociaż naprawdę starałam się powstrzymywać od ocen. Uzależnienie wiele wyjaśnia, ale nic nie usprawiedliwia. Szczególnie, że sam Perry z dwa albo trzy razy wspomina, że wg. terapeutów to jego skłonności do robienia dram (hehe) były jedną z przyczyn tak silnego uzależnienia. Aktor jednak nie był do końca przekonany do tej tezy, a ja naprawdę nie cierpię ludzi w typie drama queen, którzy na dodatek wypierają.
🎭 Pamiętniki aktora
Friends, Lovers, and the Big Terrible Thing: A Memoir to jak sam tytuł wskazuje pamiętnik. Przypadkiem stał się on przedśmiertną autobiografią autora, jednego z najsławniejszych ludzi na świecie, który utonął w swojej wannie w wieku 54 lat. Człowieka głęboko nieszczęśliwego i silnie uzależnionego od alkoholu i leków. Późniejsze badania wykazały, że w chwili śmierci Perry był pod wpływem kodeiny, zaś nieco później jeden z jego bliskich przyznał, że aktor nigdy nie był naprawdę czysty…
Perry przyczyn swoich problemów doszukiwał się w dzieciństwie. Trudne relacje z rodzicami, nadwrażliwość na nastroje innych, poczucie porzucenia i potrzeba akceptacji, bycia wesołkiem… To wszystko wpływało na niego na tyle destrukcyjnie, że za wszelką cenę poszukiwał ulgi. Myślał, że gdy zdobędzie sławę i pieniądze, to one przyniosą upragniony spokój. Niestety, jak można się domyślać, tak się nie stało, a pieniądze umożliwiły tylko coraz głębsze popadanie w uzależnienia.
🎭 Młodość
W młodości aktor był jak Piotruś Pan, nie dbał o nic i nikogo. Do tego uważał, że bycie sławnym to rozwiązanie na wszystko. Tak go znielubiłam, że czytając dalej liczyłam, że nastąpi w końcu katharsis i przemiana bohatera, że Perry odkryje, że jego postawy są puste i egoistyczne. Ale w moim odczuciu, nawet gdy trochę wydoroślał, nie nauczył się zbyt wiele, bo serio, kto dojrzały w taki sposób żartuje z najsympatyczniejszego aktora, jakim jest Keanu Reeves? (Tu więcej o całej sprawie)
Perry w ogóle nikogo raczej nie oszczędza. O swojej matce najczęściej pisze niezbyt sprawiedliwie, że nie pytała go o zdanie, że dużo pracowała i nigdy jej w domu nie było. Że każdego z jej partnerów traktował jak ojca i bał się porzucenia. Jego ulubione słowo to unaccompanied. Łączy się ono z historią jest samotnej podróży samolotem w wieku pięciu lat i miałam wrażenie, że to właśnie wydarzenie jest kluczem do całego dramatu.
Później pisze, że gdy wyjeżdżał do ojca w wieku 15 albo 16 lat, to matka i bliscy mówili mu, ze łamie im serca. A on pisze, że był „złamany”. Silny jest też wątek celebrycki. Rozpoznawalność w kilku przypadkach bardzo mu pomogła utrzymać się przy życiu. Lekarz ratujący go z zapaści stwierdził, że Chandler nie umrze na jego zmianie.
🎭 Nie mógł sobie pomóc
Mniej więcej po około 70% zaczęła mnie ta opowieść już męczyć. Ileż można… Tylu ludzi zranił, zachowywał się jak głupek. Zdradzał kolejne kobiety. Nie mógł sobie pomóc, jakby wcale nie chciał. Nie był w stanie utrzymać się w pionie na dłużej. Ale przynajmniej szczerze opisuje co się z nim działo, chociaż pod koniec czytałam to z poczuciem okropnej przykrości.
Kumam traumy z dzieciństwa, sama mam kilka, jednak zrzucanie na nie całej winy za dorosłe decyzje wydaje mi się pójściem na łatwiznę. Bardzo trudno jest w tym przypadku odciąć się od subiektywnych ocen. Perry w moim odczuciu stylizuje się na ofiarę. Niby tłumaczy na początku książki, że nie pisze tego, żeby wzbudzać współczucie, tylko dlatego, że to prawda.
🎭 Cykl życia
Ogólnie mam mieszane uczucia. Z jednej strony biedny (bogaty) chłop, całe życie w pogoni za czymś, co okazało się ułudą. Ciągle ten sam scenariusz życia. Od 26 roku życia cykl: używki, detoks, trzeźwość przez chwilę i praca, a później złamanie trzeźwości i znów zjazd w używki. Straszne. Perry popełnił wiele naprawdę fatalnych decyzji.
Trudno mi się pozbyć wrażenia, że Friends, Lovers, and the Big Terrible Thing: A Memoir jest kolejną historią o tym, jak showbiznes pomógł zniszczyć człowieka. Perry był młody, nieprzygotowany na cienie sławy, do tego miał stosunkowo poważne problemy psychiczne. To się nie mogło skończyć dobrze.
Nie będę ukrywać. Po Friends, Lovers, and the Big Terrible Thing: A Memoir sięgnęłam po nagłej, choć niezupełnie zaskakującej śmieci jej autora. Nie oglądałam serialu Friends, niespecjalnie też znałam dokonania Matthew Perryego pomyślałam więc, że jak nie teraz, to pewnie nigdy. Mimo wszystko chciałam tę książkę przeczytać, bo ludzie zaczęli wrzucać interesujące fragmenty....
więcej Pokaż mimo to