-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant12
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński8
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownikaZaczarowała mnie ta powieść bardziej niż Hannah swoich domowników. „Jednorożec” to powieść gotycka a mnie w przypadku tego gatunku wiele nie trzeba. Posiadłość na zadupiu, zamieszkujące ją ekscentryczne indywidua, mroczna tajemnica w tle i lekka atmosfera grozy – tego oczekiwałem i to dostałem. Intryga wciąga, czyta się lekko, bohaterowie zapadają w pamięć. Przyznam, że nie wszystko jest tu idealne, vide momentami mocno irracjonalne zachowanie bohaterów (szczególnie u końca powieści) bądź też sama tajemnica Hannah, której rąbka nam autorka uchyla ale tak naprawdę nie do końca wiadomo, o co tak naprawdę chodziło w tym wszystkim. Co więcej, „Jednorożec” to ewidentnie bardziej książka dla pań niż panów, niemniej mnie to nie zraziło bo, jak już wspomniałem, gotycyzm powieści – do którego to zawsze miałem słabość – wypłukał ze mnie wszelki krytycyzm. Jak ktoś lubi takie klimaty, to śmiało może – a wręcz powinien – po „Jednorożca” sięgnąć.
Zaczarowała mnie ta powieść bardziej niż Hannah swoich domowników. „Jednorożec” to powieść gotycka a mnie w przypadku tego gatunku wiele nie trzeba. Posiadłość na zadupiu, zamieszkujące ją ekscentryczne indywidua, mroczna tajemnica w tle i lekka atmosfera grozy – tego oczekiwałem i to dostałem. Intryga wciąga, czyta się lekko, bohaterowie zapadają w pamięć. Przyznam, że nie...
więcej mniej Pokaż mimo toStare, dobre czasy, kiedy to Król naprawdę był Królem a jego literackim tronem nie mógł zachwiać najsilniejszy nawet orkan braku weny. Dzisiaj bywa z tym różnie (czego doskonałym dowodem kiepściutkie "Przebudzenie"). No ale swoje dla literatury Stefan zrobił i "Martwa strefa" to jeden z wielu dowodów jego wielkiego talentu. Świetna powieść, z paroma przyjemnymi, polskimi akcentami. No i ta sytuacja kiedy to Johnny mówi do ojca "przyniosę nam butelkę szampana i się nawalimy". Ach, ci Amerykanie, wiele im nie trzeba. Polecam.
Stare, dobre czasy, kiedy to Król naprawdę był Królem a jego literackim tronem nie mógł zachwiać najsilniejszy nawet orkan braku weny. Dzisiaj bywa z tym różnie (czego doskonałym dowodem kiepściutkie "Przebudzenie"). No ale swoje dla literatury Stefan zrobił i "Martwa strefa" to jeden z wielu dowodów jego wielkiego talentu. Świetna powieść, z paroma przyjemnymi, polskimi...
więcej mniej Pokaż mimo toTalent nie do zdarcia. Jest wielu autorów thrillerów, których nie miałem przyjemności jeszcze poznać, ale na chwilę obecną w moim osobistym rankingu Pani Gerritsen dzierży koronę i berło tego gatunku. Po raz kolejny zachwyt pełną gębą.
Talent nie do zdarcia. Jest wielu autorów thrillerów, których nie miałem przyjemności jeszcze poznać, ale na chwilę obecną w moim osobistym rankingu Pani Gerritsen dzierży koronę i berło tego gatunku. Po raz kolejny zachwyt pełną gębą.
Pokaż mimo to
Marynistyczna powieść gotycka – coś, co ciężko znaleźć na półkach księgarni/bibliotek, to i z wielką chęcią tudzież ciekawością po nią chwyciłem. Historia to niejakiego Filipa Vanderdeckena, który pomieszkuje razem z podupadającą na zdrowiu matką. Kiedy wybija jej godzina, rodzicielka wyspowiada się synowi z gnębiących ją demonów oraz wyjawia tajemnicę jednego z pokojów, który od lat pozostaje zamknięty na wszystkie spusty. Wyjawienie owej tajemnicy przypieczętuje przeznaczenie Filipa, który od tej pory zmuszony jest oddać się zewowi oceanu. Wcześniej jednak ma przyjemność poznać niejaką Amine, piękną córkę łasego na mamonę lekarza, z którą zwiąże go miłość i wspólne przeznaczenie.
„Okręt widmo” to powieść, w której Marryat mierzy się z legendą Latającego Holendra – tajemniczego statku, który w XVII wieku miał rzekomo gościć na morzach a jego widok zsyłał na inne statki nieszczęście. Z książki wynika, że kapitanem nawiedzonego okrętu jest ojciec Filipa, uwięziony między światami, celem wyprawy Filipa zaś jest doprowadzenie do zbawienia duszy jego ojca.
Nie da się ukryć, że „Okręt widmo” to – patrząc z perspektywy czasów współczesnych – literacka skamielina. Postaci są boleśnie archetypiczne, często ich cechy moralne odzwierciedla ich wygląd, miłość głównych bohaterów jest tak wyidealizowana, że aż ciężko się to czyta („Och, moja droga, jakże cieszę się, żeś mą żoną, jakże zaś boleję, że taki na ciebie los sprowadziłem” - „Mężu mój najukochańszy, nie bolej, albowiem takie me przeznaczenie, jako żony twej i poddam się mu z radością” i takie tam), przyjaźnie zawiązywane między bohaterami również tchną psim oddaniem – ogólnie, wyrafinowanej psychologii tu nie za wiele. Co tu dużo gadać, typowa powieść sprzed wieków. A jednak wystawiłem jej okrągłe 10/10 i są tego całkiem racjonalne powody. Po pierwsze, sam pomysł – kocham powieść gotycką we wszelkich jej odsłonach, a że „Okręt widmo” to pierwsza w moim przypadku powieść tego gatunku, która ma miejsce na morzu, to sam już ten fakt czyni mnie mniej krytycznym niż zazwyczaj. Pełno tutaj zmagań jednostek z bezlitosnymi żywiołami, ukazującymi miałkość człowieka, co zawsze mnie kręciło. No i jest klimat i są duchy. Drugi powód do aprobaty z mojej strony to naprawdę wciągająca i intrygująca fabuła, która potrafi rozbudzić ciekawość i utrzymać czytelnika przy książce. Trzecia zaś, w moich oczach najważniejsza, to styl pisania Marryata – wydawałoby się, że powieść pierwotnie wydana w 1839 roku będzie kuła w oczy najbardziej sztywnym, skostniałym i nieprzystępnym językiem z możliwych. Nic bardziej mylnego. „Okręt widmo” czyta się niczym pulpowe czytadełka (no może poza tymi fragmentami, gdzie Filip i Amine do urzygu wyznają sobie miłość i zapewniają o swoim oddaniu ale może to tylko mój problem), kartka fruwa za kartką i do żadnego zdania nie trzeba podchodzić niczym współczesny archeolog do antycznego wykopaliska. Ten aspekt powieści zrobił na mnie najbardziej pozytywne wrażenie. Na koniec zaś – kiedy wydawałoby się, że tak pozytywnym bohaterom wręcz należy się bezkompromisowy happy end – okazuję się, że finał nie jest nawet w połowie tak słodki, jak dyktowałyby to oczekiwania czytelnika. A to też plus.
„Okręt widmo” to książka, na której czas bez wątpienia odbił swoje piętno, jednak ja stawiam jej notę najwyższą z możliwych bo choć psioczyć mam na co, to jednak czuję podskórnie, że jest to jedna z tych powieści, o której jeszcze długo będę rozmyślał po jej przeczytaniu.
Marynistyczna powieść gotycka – coś, co ciężko znaleźć na półkach księgarni/bibliotek, to i z wielką chęcią tudzież ciekawością po nią chwyciłem. Historia to niejakiego Filipa Vanderdeckena, który pomieszkuje razem z podupadającą na zdrowiu matką. Kiedy wybija jej godzina, rodzicielka wyspowiada się synowi z gnębiących ją demonów oraz wyjawia tajemnicę jednego z pokojów,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jak stąpam 31 lat po tym smutnym łez padole, tak pierwszy raz słyszę o osobie Henryka Wiatrowskiego. Z tego co wyczytałem tu i ówdzie, facet ma na koncie „aż” trzy książki, wikipedia o nim nigdy nie słyszała, żadnej strony internetowej tudzież fanklubu mu poświęconego nie idzie znaleźć, nawet zdjęcia w necie nie ma. Zważywszy wszechwiedzę wujka Google, facet w zasadzie nie istnieje. Rzecz niesłychana, biorąc pod uwagę poziom, jaki reprezentuje sobą jego powieść „Ostateczni”.
Nigdy przesadnie nie siedziałem we współczesnej literaturze ziemi ojczystej. Może to wpojony mi przez otoczenie i media kompleks Polaka-cebulaka, który na międzynarodowej arenie literackiej niewiele znaczy lub może niechęć wywołana przez parę polskich pozycji, które w przeszłości wpadły mi w ręce, a które cechował pewien wspólny, typowo polski sznyt – mianowicie, cwaniacki ton, częste wulgaryzmy i wątpliwy humor, święta trójca wielu polskich pisarczyków, którzy wspomnianymi elementami próbują zatuszować kompletny brak literackiej bożej iskry. No ale po „Ostatecznych” jednak sięgnąłem a wszystko przez moją ślepą miłość do postapo (nie mylić z gestapo).
„Ostateczni” to historia losów niejakiego Sa i jego hordy – plemienia mutantów, które przetrwało atomową katastrofę i teraz zmuszone jest prowadzić zwierzęcą egzystencję pośród post-atomowych zgliszczy, polując na przerośnięte robale i każdego dnia walcząc o przetrwanie. Jedyna pociecha w nędznym życiu mutantów to pośmiertna obietnica Raju, który mieści się za tzw. Ścianą Świata. Pociecha owo staje się czymś więcej, kiedy wskutek nagłych zwrotów akcji wychodzi na jaw, że Ściana Świata to coś więcej niż tylko metafizyczna idea, zaś dostęp do Raju wcale nie prowadzi przez wrota śmierci. Oszołomiony nieznaną mu dotąd wiedzą Sa gromadzi swoich współplemieńców i staje na czele exodusu, który ma ich zaprowadzić ku ziemi obiecanej.
„Ostateczni” to jedna z najlepszych powieści postapokaliptycznych, jakie miałem okazję czytać. Jest oryginalna, zręcznie napisana, ma świetny klimat i zapadających w pamięć bohaterów. Samo przesłanie – odrzucenie przez społeczeństwo z powodu fizycznej szpetoty – może wydawać się banalne i oklepane ale jednak pan Wiatrowski nawet z takiego trywializmu potrafił wyczarować cuda. Przyznam, że początkowo miałem obawy co do dwóch aspektów tej powieści – progresu głównego bohatera na zasadzie „from zero to hero” i wątku miłosnego. W połowie lektury byłem już wręcz pewny, że nasz heros zasiądzie na złotym tronie, w otoczeniu bijących mu pokłony poddanych, on sam zaś w międzyczasie będzie klepał po pośladkach leżącą mu kolanach, jurną wybrankę – wiecie, taki typowy literacki banalik. Nic bardziej mylnego. „Ostateczni” to od początku historia bardzo ponura, która pomimo przebłysków optymizmu, zmierza do ultra-ponurego zakończenia. Dawno nie czułem się tak zdołowany zakończeniem książki a do przesadnie wrażliwych nie należę, co wyraźnie pokazuje, że autor zna się na swojej robocie.
Mógłbym się jeszcze pozachwycać tym i owym ale szkoda czasu. Powiem krótko – piękna, dojrzała - choć mocno smutna - powieść. I to autorstwa faceta, o którym w zasadzie nawet internety nie słyszały. Mój egzemplarz pochodzi z zamierzchłego roku 1991 ale z chęcią kupiłbym „Ostatecznych” w nowym wydaniu (jeśli ktoś by się za nie, psiakrew, zabrał!), coś a la współczesne wydania Philipa K. Dicka. Wiecie, twarda oprawa, intrygująca, abstrakcyjna grafika. Ta książka naprawdę na to zasługuje, na Waszą uwagę i czas również. Jak gdzieś natraficie na „Ostatecznych” to brać bez wahania.
Jak stąpam 31 lat po tym smutnym łez padole, tak pierwszy raz słyszę o osobie Henryka Wiatrowskiego. Z tego co wyczytałem tu i ówdzie, facet ma na koncie „aż” trzy książki, wikipedia o nim nigdy nie słyszała, żadnej strony internetowej tudzież fanklubu mu poświęconego nie idzie znaleźć, nawet zdjęcia w necie nie ma. Zważywszy wszechwiedzę wujka Google, facet w zasadzie nie...
więcej mniej Pokaż mimo toMagnum opus w kategorii zombie/postapo. Bardzo świeże podejście do tematu, świetny klimat, interesujący bohaterowie, wartka akcja, zaskakujące i mocno zeschizowane zakończenie. Nigdy bym nie pomyślał, że w tę tematykę da się jeszcze wpuścić powiew świeżego powietrza ale Carey'owi udało się to z nawiązką. Czytać, czytać, czytać!
Magnum opus w kategorii zombie/postapo. Bardzo świeże podejście do tematu, świetny klimat, interesujący bohaterowie, wartka akcja, zaskakujące i mocno zeschizowane zakończenie. Nigdy bym nie pomyślał, że w tę tematykę da się jeszcze wpuścić powiew świeżego powietrza ale Carey'owi udało się to z nawiązką. Czytać, czytać, czytać!
Pokaż mimo toZawsze miałem słabość do opowiastek z elementem nawiedzenia na pierwszym planie, ale podczas gdy większość tego typu historii postrzegam na zasadzie przyjemnego czytadła z przymrużeniem oka, tak „Pokój Naomi” porządnie mną wstrząsnął. Powieść to w zasadzie krótka, jako że nawet do 200 stron nie dobija, pozbawiona zbędnego bełkotu, ciągnących się w nieskończoność opisów i tym podobnych fanaberii. Klimat już na starcie ciężki, duszny, zaś w wyścigu o palmę pierwszeństwa spirytystyczne zagrywki idą tu łeb w łeb z brutalnością. Już na wejściu robi się mało przyjemnie, kiedy to idylla rodziny doskonałej zostaje przerwana na skutek porwania a następnie brutalnego morderstwa dziecka. Adrenalina nie opada ani na chwilę, zaś fabularne zabiegi u końca to niepodważalna wisienka na torcie tej naprawdę udanej powieści. Żadnej rewolty stylistycznej tu nie uświadczymy, ale taki zgrabny amalgamat szlachetnego mistycyzmu z prymitywną brutalnością to wystarczający powód do „ochów i achów”, wszak nie jeden pismak by się na takowym poletku zagubił, a wręcz połamał. Książka w sam raz na nocne czytanie przy świetle lampki i akompaniamencie ścieżki dźwiękowej z dobrego filmu grozy bądź muzyki zespołu pokroju francuskiego Elend. Cudów nie ma ale mnie wzięło.
Zawsze miałem słabość do opowiastek z elementem nawiedzenia na pierwszym planie, ale podczas gdy większość tego typu historii postrzegam na zasadzie przyjemnego czytadła z przymrużeniem oka, tak „Pokój Naomi” porządnie mną wstrząsnął. Powieść to w zasadzie krótka, jako że nawet do 200 stron nie dobija, pozbawiona zbędnego bełkotu, ciągnących się w nieskończoność opisów i...
więcej mniej Pokaż mimo toPrawdziwy klejnot pośród thrillerów. Nad cały asortyment zalet - mroczny klimat, ciekawą fabułę, wyraziste postaci - wybija się przede wszystkim postać Normana, który stanowi swoistą przeciwwagę dla tych wszystkich ogranych, literackich psychopatów w typie Hannibala Lectera. Pulchny, rudy okularnik, bojący się kobiet i zdominowany przez matkę przeraził mnie o niebo bardziej niż ci wszyscy superinteligentni mordercy, na których jest moda w popkulturze. Absolutny mus dla miłośników literatury traktującej o wariatach z nożami.
Prawdziwy klejnot pośród thrillerów. Nad cały asortyment zalet - mroczny klimat, ciekawą fabułę, wyraziste postaci - wybija się przede wszystkim postać Normana, który stanowi swoistą przeciwwagę dla tych wszystkich ogranych, literackich psychopatów w typie Hannibala Lectera. Pulchny, rudy okularnik, bojący się kobiet i zdominowany przez matkę przeraził mnie o niebo...
więcej mniej Pokaż mimo toPan Montes zrobił na mnie bardzo dobre pierwsze wrażenie i narobił konkretnego apetytu na więcej swojej twórczości. "Sekretna kolacja" to świetna powieść, w której thriller miesza się z groteską, elementy gore z czarnym humorem a wszystko momentami robi wrażenie, jakby zostało ukazane w krzywym zwierciadle. To, co jednak stanowi podstawę sukcesu tej historii, to szczegółowo nakreśleni i bardzo interesujący bohaterowie, z których jedni wzbudzają sympatię, inni wstręt, niektórzy zaś oba te uczucia naraz. Poznajemy ich przeszłość, ambicje, chore pragnienia, obserwujemy przemianę jaka w nich zachodzi w miarę jak ich wspólnie założony biznes rozkwita. Początkowo fabuła rozwija się powoli, z czasem jednak nabiera tempa, samo zakończenie zaś - choć częściowo udało mi się je przewidzieć - z gatunku tych, które naprawdę robią wrażenie (choć o raczej mało optymistycznym wydźwięku). 10/10 i tyle w temacie.
Pan Montes zrobił na mnie bardzo dobre pierwsze wrażenie i narobił konkretnego apetytu na więcej swojej twórczości. "Sekretna kolacja" to świetna powieść, w której thriller miesza się z groteską, elementy gore z czarnym humorem a wszystko momentami robi wrażenie, jakby zostało ukazane w krzywym zwierciadle. To, co jednak stanowi podstawę sukcesu tej historii, to szczegółowo...
więcej mniej Pokaż mimo to
Powieść nie pozbawiona drobnych potknięć (vide przydługawe opisy) ale jednak stawiam jej solidne 10/10 a gdyby skala na to pozwalała, dałbym i więcej. Po przewałkowaniu kilkadziesiąt razy całej twórczości Lovecrafta, marzył mi się pisarz, który potrafiłby wziąć się za bary ze stylistyką kosmicznego horroru i wywindować ją do poziomu reprezentowanego przez dokonania jej protoplasty (w sumie chyba źle tutaj nakreślam literacką relację Lovecraft – Hudgson bo o ile dobrze mi wiadomo, to Lovecraft inspirował się Hudgsonem). No i w końcu udało mi się takiego odkrycia dokonać a wszystko dzięki allegro i za cenę dosłownie paru złotych. „Dom na granicy światów” zawiera wszystko to, co lovecraftowskie tygrysy lubią najbardziej – świetny, lekko oniryczny klimat grozy, poczucie osaczenia i miałkości głównego bohatera, szalonych bogów i inne wymiary. Choć słowo pisane Hodgsona jest bez wątpienia o wiele mniej kwieciste niż te, którym posługiwał się Lovecraft, to jednak ten pierwszy bez wątpienia dorównuje wyobraźnią temu drugiemu. „Dom na granicy światów” to absolutny mus dla miłośników twórczości Cienia z Providence, szalony rollercoaster do samego mrocznego serca wszechświata.
Powieść nie pozbawiona drobnych potknięć (vide przydługawe opisy) ale jednak stawiam jej solidne 10/10 a gdyby skala na to pozwalała, dałbym i więcej. Po przewałkowaniu kilkadziesiąt razy całej twórczości Lovecrafta, marzył mi się pisarz, który potrafiłby wziąć się za bary ze stylistyką kosmicznego horroru i wywindować ją do poziomu reprezentowanego przez dokonania jej...
więcej Pokaż mimo to