-
ArtykułyCzytamy w weekend. 7 czerwca 2024LubimyCzytać268
-
ArtykułyHistoria jako proces poznania bohatera. Wywiad z Pawłem LeśniakiemMarcin Waincetel1
-
ArtykułyPrzygotuj się na piłkarskie święto! Książki SQN na EURO 2024LubimyCzytać7
-
Artykuły„Nie chciałam, by wydano mnie za wcześnie”: rozmowa z Jagą Moder, autorką „Sądnego dnia”Sonia Miniewicz1
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2024-01
2024-01-15
Mam szczęście, że grube księgi mnie nie przerażają, bo inaczej na pewno nigdy nie sięgnęłabym po „Kochanice króla” nawet mimo dobrych recenzji filmu ze Scarlett Johansson i Natalie Portman, którego, nawiasem mówiąc, nie oglądałam.
Już od pierwszych stron zatopiłam się w świecie XVI- wiecznej Anglii, w świecie, którym panuje Henryk VIII Tudor, bezwzględny tyran, kobieciarz, egoista. Znam go z lekcji historii, uczyłam się co nieco o jego decyzjach, o wpływie na bieg historii, jednak teraz, w zaciszu domowego fotela poznałam jego życie prywatne widziane oczami kochanki Marii Boleyn. Rzadko czytam książki historyczne, dlatego ciężko było mi uwierzyć, że to wszystko nie jest jedynie fikcją literacką. Kiedy jednak się z tym pogodziłam Maria stała mi się bardzo bliska. Rozumiałam jej przeżycia, troski i pragnienia. Choć od najmłodszych lat była dwórką i znała swoje miejsce w świecie, którym bezspornie rządzili mężczyźni, to w głębi duszy pokochała wieś, życie z dala od zgiełku królewskiego dworu, od nieustannych intryg, knowań, pustych komplementów i sztucznych uśmiechów. Temu wszystkiemu hołdowała jej siostra Anna, która odbiła jej króla Henryka, gdy Maria rodziła mu drugie dziecko, upragnionego syna. Anna Boleyn posiada wszystkie cechy, które są charakterystyczne dla całej jej rodziny, oprócz Marii. Jest bezwzględna, chorobliwie ambitna, egoistyczna, twarda. Po trupach dąży do celu, dosłownie, a celem tym jest korona. Nie liczy się los ówczesnej żony Henryka, Katarzyny, nie liczy się miłość, jedynie władza.
Książka pokazuje jak człowiek potrafi zgubić sens życia i nawet o tym nie wiedzieć, albo być zbyt dumnym, by przyznać przed samym sobą, że to, do czego dążył całe życie jest bez wartości i prowadzi jedynie do zguby. Jedynie Maria za pomocą Wilhelma, swojej prawdziwej miłości zrozumiała w pełni to, że „w głębi ducha wszyscy jesteśmy prostymi ludźmi, którym niewiele do szczęścia potrzeba(...)”, jednak on zawsze dodawał „(…) tyle, że niektórzy z nas powołani są do wielkich rzeczy i ci muszą poświęcić się dla sprawy”.
Wspaniale czytało mi się fragmenty, które opowiadają o przebywaniu Marii na prowincji z dziećmi, a później opis jej miłości z Wilhelmem i pięknego i skromnego życia na własnym kawałku ziemi. Powiem szczerze pokochałam Marię prawie tak samo jak Scarlett O’Harę, choć obie kobiety bardzo się różnią Kontrast pomiędzy Marią, która w końcu podjęła decyzję o wyrzeknięciu się pieniędzy i zaszczytów na rzecz ubogiej rodziny, a załamaną, udręczoną królową Anną jest nazbyt wyraźny, aby nie zrozumieć, jaki przekaz niesie za sobą tragiczna historia drugiej żony Henryka VIII..
„Kochanice króla” pozwoliły mi też docenić czasy, w których żyję. Choć nie raz wydawało mi się, że dałabym „pół królestwa” w zamian za możliwość założenia wspaniałej sukni z gorsetem i wzięcia udziału w balu na królewskim dworze, teraz wiem, że są to tylko zbytki, które zasłaniają prawdziwe oblicze Anglii tamtych czasów. Kim była wówczas kobieta? A raczej czym? Karta przetargową, traktowaną jak koń, którego należy przede wszystkim korzystnie sprzedać. Bezwolną marionetką, która nie ma prawa do własnych uczuć, decyzji, własnego zdania. Ozdobą mężczyzny, jego własnością, która jest tylko tak bogata jak on, ale na własność nie ma nic. Musiały bezwzględnie słuchać swoich ojców, wujów, braci, mężów, brać udział w ich intrygach, porzucać na rozkaz, zdradzać, uciekać, uśmiechać się i płakać.
Nie mnie oceniać wartość historyczną powieści Philippy Gregory, choć pozwoliłam sobie sprawdzić, jak w innych źródłach są opisywane losy panien Boleyn. Wartość literacka jest jednak niezaprzeczalna, choć miejscami uwierała mnie liczba stron i nie dość szybko rozwijająca się akcja. Jednak końcówka zdecydowanie nabiera tempa i trzyma w niepewności, czułam uścisk w sercu, wydawało mi się, że jestem Marią – nie przesadzam. Czasami jednak byłam tylko zwykłym podsłuchiwaczem ukrytym za kotarą, a to dzięki dialogom; niewymuszonym, nieszczędzącym pikantnych szczegółów i tajemnic, których nie powinniśmy znać, ale poznajemy dzięki Philippie.
„Kochanice króla” wzbudziły we mnie wiele emocji, choć spędziliśmy razem także i monotonne chwile. Mam ochotę na więcej, z pewnością sięgnę po kolejne książki tej pisarki, związanej z dworem Henryka, choć na pewno będę tęsknić za Marią i je rodziną. To właśnie ona i rola kobiety były dla mnie na pierwszym planie, dopiero później skupiałam się na charakterze władcy Anglii i historii tego kraju. Jednak i fascynacji czasów minionych znajdą na kartach tej książki zaspokojenie dla swojej ciekawości.
Mam szczęście, że grube księgi mnie nie przerażają, bo inaczej na pewno nigdy nie sięgnęłabym po „Kochanice króla” nawet mimo dobrych recenzji filmu ze Scarlett Johansson i Natalie Portman, którego, nawiasem mówiąc, nie oglądałam.
Już od pierwszych stron zatopiłam się w świecie XVI- wiecznej Anglii, w świecie, którym panuje Henryk VIII Tudor, bezwzględny tyran,...
Podobno kocha się za nic, ale ja pokochałam Dickensa za coś. I to za wielkie, poruszające i przerażające „coś”. Za „Opowieść o dwóch miastach”. Ten niesamowity autor poderwał mnie w sposób bardzo sadystyczny; pojawił się na kilka wieczorów, postawił wiele pytań, zburzył dotychczasowy światopogląd i odszedł, nie dając jednoznacznej odpowiedzi. Teraz siedzę i myślę o Dickensie, o owych dwóch miastach, którymi okazują się Londyn i Paryż, o złych ludziach i dobrych ludziach, choć bardzo ciężko odróżnić mi teraz jednych od drugich…
W „Opowieści o dwóch miastach” poznajemy między innymi młodego, zapitego prawnika, arystokratę, który zrezygnował z dziedzictwa, aby nauczać, starego lekarza, więzionego bezpodstawnie przez osiemnaście lat we francuskim więzieniu oraz jego piękną i wrażliwą córkę. Wkrótce ze swojego spokojnego, pełnego miłości życia trafią w sam środek piekła na ziemi, do Francji opętanej rewolucją.
Ciężko jest dokładnej przedstawić bohaterów, bo ich losy zmieniają się szybko i w sposób bardzo zaskakujący. Przypadkowe spotkania okazują się mieć głęboko ukryty cel, a ludzie pozornie sobie obcy skrywają wspólne tajemnice z przeszłości, które wciąż oczekują rozwiązania. Najbardziej burzliwe czasy Europy, czasy Rewolucji Francuskiej są właśnie okresem, gdy wszelkie winy mają zostać pomszczone, każda krzywda wypomniana w imię… sprawiedliwości? Równości? Prawa do życia i wolności? Walczący właśnie o te wartości biedni, przez lata uciskani i głodzeni przez swoich „panów” ludzie nie widzą paradoksu, w jaki wpędza ich chęć zemsty, której symbolem jest sławna i krwawa Gilotyna. Jej cień dosięga każdego zakątka Francji, codziennie otrzymuje ona w ofierze wiele, wiele ludzkich głów, ale wciąż pragnie więcej. Ulice Paryża i innych miast całego kraju są zapełnione ludźmi, zachowującymi się jak rządne krwi potwory bez uczuć, nieznające współczucia, szukające nieustannie nowych ofiar głównie w tzw. wyższych sferach.
„Opowieść o dwóch miastach” to tragiczna opowieść o wydarzeniach niesprawiedliwych i okrutnych, ale koniecznych. Bowiem ten gotujący się kocioł pełen biednych, głodnych ludzi, którzy w swoim życiu spotykali się jedyne z niesprawiedliwością i złem ze strony możnych, musiał w końcu wybuchnąć. Bo czy to wina człowieka, że ktoś wyhodował w nim potwora? że ma instynkt przerwania? że jego psychika nie jest niezniszczalna? że zło może urodzić tylko gorsze zło?
Jest to trzecia z kolei powieść Charlesa Dickensa, jaką spotkałam na mojej czytelniczej drodze. Byłam przygotowana na to, że oto jakiś ważny życiowy problem zostanie przedstawiony mi i wyjaśniony w sposób oryginalny, bardzo wnikliwy i obrazowy. Nie zawiodłam się zupełnie, każde niedociągnięcie, wytknięte przez krytyków literackich potrafię uzasadnić i wytłumaczyć być może nieco zaślepiona pięknem jego języka, umiejętności trafiania w samo sedno poruszanego problemu i tą wyjątkową kreacją bohaterów, która sprawia, że staramy się rozumieć ich motywy mimo bardzo jednoznacznej winy. Jest to powieść, która nie opowiada jedynie o granicach ludzkiej wytrzymałości i okrucieństwa, ale także poprzez bohaterów drugoplanowych, których ja jednak staram się nigdy nie omijać w swoich analizach, pokazuje nam obraz zmarnowanego życia, wygórowanych ambicji, bezinteresownej miłości i potrzebie bycia niezbędnym. Na koniec mały apel do wszystkich, którzy szerokim łukiem omijają wszelakie powieści z tzw. „kanonów”. Czytajcie klasyki! A przede wszystkim przeczytajcie „Opowieść o dwóch miastach”.
Podobno kocha się za nic, ale ja pokochałam Dickensa za coś. I to za wielkie, poruszające i przerażające „coś”. Za „Opowieść o dwóch miastach”. Ten niesamowity autor poderwał mnie w sposób bardzo sadystyczny; pojawił się na kilka wieczorów, postawił wiele pytań, zburzył dotychczasowy światopogląd i odszedł, nie dając jednoznacznej odpowiedzi. Teraz siedzę i myślę o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„- Może długie życie musi być wypełnione przykrościami, jeżeli ma się wydawać długie. Ale komu zależy na takim życiu?
- Mnie – odpowiedział mu Dunbar.
- Dlaczego?
- A masz coś lepszego?”
Smutna, wręcz dramatyczna książka, która rozśmiesza do łez. Paradoks? Lepiej się do tego zjawiska przyzwyczajcie, bo w powieści „Paragraf 22” Josepha Hellera jeden paradoks goni drugi, a każdy kolejny prawdziwszy jest od poprzedniego…
Istnieją rzeczy niepojęte, wie to każdy wierzący i co drugi niedowiarek. Jak więc coś, czego nie da się ogarnąć rozumem, a tym bardziej sercem, opisać na kartach książki tak, aby nie wybielić tego, co czarne, ani nie zaczernić tego, co białe? Dokładnie tak, jak zrobił to Heller w swojej kultowej powieści, uważanej za arcydzieło czarnego humoru i która zwie się „Paragraf 22”. Wyjaśnienie tytułu znajdujmy już na początku książki; jest to zapis, który stwierdza, iż w amerykańskiej armii nie mogą służyć wariaci, cóż jednak z tego, skoro zgłaszając niechęć do brania udziału w akcjach bojowych człowiek udowadnia, że jest zdrowy na umyśle?
Bohaterowie „Paragrafu” nie są ani trochę bohaterscy, wręcz przeciwnie, jest to zgraja pomyleńców, dwulicowców, brutali i tchórzy. Prym wiedzie oczywiście głowny bohater Yossarian, który jest przekonany, że wszyscy chcą go zabić (czy myli się, tak bardzo?). Pragnie jedynie przeżyć i to za wszelką cenę. Jest to bardzo trudne zadanie, ponieważ ludzie należący do tak zwanego "dowództwa" swoją własną odwagę mierzą ilością żyć, jakie uda im się narazić, pomyłek, jakie uda im się zatuszować i obietnic, jakie złamią nie ponosząc konsekwencji.
„Ja nie chcę się poświęcać. Ja chcę zarabiać forsę.”
Joseph Heller genialnie ukazuje nam absurd, jakim jest każda wojna, opisuje bezsensowność instytucji, jaką jest armia. Jest to autentyczne stadium żołnierza, który jest przede wszystkim człowiekiem, jednostką, a w jego życiu ważniejsza jest miłość, przyjaźń seks i pieniądze od ojczyzny i polityki. Niezbyt to może optymistyczne, ale niestety prawdziwe. Bo nieważne jak bardzo różowe okulary bym założyła, nie widzę nic optymistycznego i podniosłego w zrzucaniu bomb i zabijaniu niewinnych ludzi w zamian za jakieś plastikowe odznaczenie, w dodatku, pośmiertne.
„- Jeżeli dla czegoś warto żyć, to warto za to i umrzeć – powiedział Natley.
- A jeżeli za coś wato umrzeć, to tym bardziej warto dla tego żyć – odpowiedział mu stary bluźnierca.”
Nie wiem, czy czytałam kiedykolwiek powieść tak genialną, nie boję się użyć tego słowa. Błyskotliwość, ironia, humor (czarny, jak najbardziej czarny…) sprawiały, że przeżyłam chwile wypełnione śmiechem, łzami, podziwem, zdumieniem. Nie wiem, jakim cudem Joseph Heller pisząc „Paragraf 22” nie pogubił się we wszystkich tych postaciach, opisywanych tak skrupulatnie, oraz w wydarzeniach, które mieszały się ze sobą, były opisywane fragmentarycznie, stopniowo uzupełniane, wyjaśniane. Ja bywałam czasami nico zagubiona, być może nie wszystko dobrze zrozumiałam, ale na pewno wszystko dobrze odczułam i zdobyłam nowego przyjaciela Yossariana, który wraz z przyjaciółmi i wrogami pokazał mi i objaśnił paradoks, jakim jest życie.
„- Może długie życie musi być wypełnione przykrościami, jeżeli ma się wydawać długie. Ale komu zależy na takim życiu?
- Mnie – odpowiedział mu Dunbar.
- Dlaczego?
- A masz coś lepszego?”
Smutna, wręcz dramatyczna książka, która rozśmiesza do łez. Paradoks? Lepiej się do tego zjawiska przyzwyczajcie, bo w powieści „Paragraf 22” Josepha Hellera jeden paradoks goni drugi, a...
„Pastwiska niebieskie” to zbiór opowiadań, które traktują o życiowych historiach mieszkańców cudownej, pięknej doliny nazwanej tak, jak w tytule książki ze względu na jej urodę, która przywodzi na myśl raj. Każdy wędrowiec, który spojrzy na ten skrawek ziemi od razu wyobraża sobie sielskie życie jego mieszkańców, brak trosk i problemów, zżycie się z naturą, odprężającą pracę. Rzeczywistość jednak jest inna. Jak w każdej małej społeczności, jak w życiu każdego zwyczajnego wyjadacza chleba zdarzają się kłopoty i tragedie.
Życie spokojnych farmerów takich jak T.B Allen, John Whiteside, Helena Van Deventer czy Junius Maltby stanowi przeciwieństwo symbolu, jakim jest nazwa doliny Pastwiska niebieskie. Zmagać muszą się ze śmiercią bliskich osób, straconymi nadziejami, społecznym odrzuceniem, złamanymi sercami, utratą dobytku, chorobami umysłowi. Podejmują tak trudne i straszne decyzje, że ciężko nawet czasami dobrze wczuć się w ich sytuacje, ale poprzez język, styl Steinbecka emocje tych zwykłych-niezwykłych ludzi przenikają do naszych serc. Na te kilka godzin czytania stajemy się członkami małej wiejskiej społeczności, poznajemy ich nieco zacofane umysły, zwyczaje, hierarchię, poglądy. Mimo że każdy rozdział „Pastwisk niebieskich” to osobna historia, łączą się one w poruszającą całość, a więź, jaką czytelnik czuje z mieszkańcami doliny sprawia, że koniec spotkania z każdym bohaterem pozostawia żal i tęsknotę.
John Steinbeck uczy życia, pokazuje jego barwność, różnorodność ludzkich charakterów. W niezwykły sposób maluje słowem zarówno piękne krajobrazy, które są nie tylko miejscem akcji, ale także komentarzem, kontrastem, jak i pełne, wartościowe postaci. Bardzo ważne jest to, że bohaterowie Steinbecka często w momencie spotkania z nami zbliżają się do przepaści lub też już w nią z trwogą spoglądają. Decyzja o tym, co dalej nigdy nie jest prosta, ale podjąć ją musi każdy z nas, bo życie nikogo nie oszczędza, nawet, jeśli mieszka się na „Pastwiskach niebieskich”.
„Pastwiska niebieskie” to zbiór opowiadań, które traktują o życiowych historiach mieszkańców cudownej, pięknej doliny nazwanej tak, jak w tytule książki ze względu na jej urodę, która przywodzi na myśl raj. Każdy wędrowiec, który spojrzy na ten skrawek ziemi od razu wyobraża sobie sielskie życie jego mieszkańców, brak trosk i problemów, zżycie się z naturą, odprężającą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-08-15
„Spotykamy kogoś na swojej drodze, zupełnie przypadkowo, jak przechodnia w parku lub na ulicy, przeważnie darujemy mu tylko spojrzenie, ale nie raz całe życie.”
Właśnie skończyłam czytać „Bikini” Janusza L. Wiśniewskiego. Nie róbcie tego… jeśli nie chcecie mieć miliona myśli w głowie, które wymagają gruntownego przemyślenia, choć serce buntuje się przeciwko jakimkolwiek racjonalnym analizom. Jednak, mimo że właśnie tego typu stany właśnie przeżywam, jestem wdzięczna za to, że mogłam przeczytać tę książkę, za to, że tak wiele mnie nauczyła i że tak wiele może nauczyć innych ludzi.
Janusz L.Wiśniewski to człowiek renesansu. Rybak, magister fizyki, doktor informatyki, doktor habilitowany chemii, naukowiec, ale dla mnie przede wszystkim genialny pisarz. Już jego debiutancka powieść „Samotność w sieci” stała się kultowym bestsellerem. Natomiast „Bikini” właśnie uplasowała się na bardzo wysokiej pozycji moich prywatnych „hitów książkowych”.
Losy dwóch osób, pochodzących z zupełnie innych światów, nagle przypadkiem splatają się na najwyższej wieży katedry w Kolonii. Amerykanin o imieniu Stanley, który jest fotografem „Times’a” i młoda dziewczyna, Anna Marta Bleibtreu - Niemka z antyfaszystowskiej rodziny, która straciła wszystko podczas bombardowania Drezna. Dzięki swojemu niebywałemu talentowi fotograficznemu Ania znajduje w postaci Stanley'a wybawienie od okrucieństw wojny, zyskuje nadzieję na lepsze życie. W Ameryce. Jako kolejny fotograf „Times’a”. Jej historia obfituje w niebywałe przypadki, szczęście splata się z okrucieństwem, radość z ogromnym, głęboko zakorzenionym strachem, wspomnienia z teraźniejszością. Te dwa ostatnie wymiary, można nawet powiedzieć dwa życia Anny, to z Niemiec i to z Ameryki, są nierozerwalnie ze sobą złączone. Wspomnienia, szczególnie te okrutne powracają i zadają ból, ale także pozwalają bardziej docenić bieżącą chwilę…
Chwila. Moment. Teraz. To jedyna pewna rzeczywistość ludzi podczas wojny. Wiśniewski idealnie opisuje psychikę udręczonych, przestraszonych osób, wędrujących po zgliszczach własnego życia i szukających jakichkolwiek śladów, że naprawdę je mieli. Anna owe momenty utrwala w postaci zdjęć. My również, czytając, możemy je zobaczyć, chwilami akcja powieści jawi nam się w głowach, jako przerażający album, którego karty boimy się przewracać.
„Bikini” to powieść o wielu historiach. O tej wielkiej, światowej, w dodatku tak bolesnej, tragicznej i niesprawiedliwej, jaką są czasy drugiej wojny światowej. O tych małych historiach zwykłych ludzi, które ją budowały. O tych najmniejszych, którymi są epizody, spotkania, rozmowy i oczywiście miłość. Wiele jej rodzajów, ale każdy opisany z wyjątkową wrażliwością i uczuciem, które udzieli się każdemu czytelnikowi.
Inność. To najbardziej rzuca się w oczy w powieści Wiśniewskiego. Inność punktu widzenia. Nie patrzymy tu na historię globalnie, jak zazwyczaj, gdy czytamy o niej w książkach, gazetach. Dowiadujemy się tutaj o niej z pierwszej reki, od tych, którzy tam byli, widzieli i zarejestrowali w swoich sercach i na zdjęciach. W dodatku ci, którzy nam ją opowiadają też są „inni”.
Anna Marta Bleibtreu. Antyfaszystowska Niemka. Brzmi jak oksymoron, prawda? Ileż to razy słyszałam już, że Niemcy to faszyści, fani Hitlera, zabójcy. Wszyscy Niemcy. A tymczasem, jak w każdym narodzie, są różni ludzie. Tacy jak my. Walczący o życie, walczący o swoich bliskich, o przyszłość, o marzenia. Jak to jest wstydzić się za własny naród? Walczyć z niesprawiedliwie skierowaną w naszą stronę nienawiścią? Jak tłumaczyć siebie, swoich rodaków? I czy w ogóle ma to jakiś sens? Ania robi to tak:
"(...) to nie był mój Hitler. Ja go tylko zastałam. To nie był także Hitler mojej matki, ani mojego ojca, ani mojej babci. Im przyszło się z jego obecnością i jego paranoją jedynie pogodzić. Ja wiem, że dla ciebie to pogodzenie jest niemożliwe do zrozumienia, ale ty tam nie żyłeś. Nie masz pojęcia o tym, że w Niemczech byli także ludzie, którzy nie podnosili ręki d góry. Nie było ich wielu, ale byli. Nie podnosili. Ale to dla ciebie za mało. Oni mieli zacisnąć pięści walić nimi w ścianę? Tak byś chciał, prawda? Ty nie masz pojęcia jak twarda i wysoka była ta ściana(...) i jak szybko ta ściana by ich przysypała."
Janusz L. Wiśniewski patrzy na świat przez pryzmat jednostki. Pokazuje, że za wielkimi wydarzeniami stoją konkretni ludzie, których mogliśmy znać. To nie „kraj”, nie „urząd”, nie „wojna”. To ten konkretny człowiek. Czyjś przyjaciel, brat, ukochany. Wiśniewski mało, że doskonale to rozumie i przekazuje, on daje tym osobom głos, pozwala im wyjaśnić swoje motywy, wytłumaczyć się, wyspowiadać.
Przeczytajcie. Pozwólcie pokazać sobie świat z innej strony. Pozwólcie zadać sobie pytania i na nie odpowiedzieć.
http://ksiazki-moja-kofeina.blogspot.com/2013/07/janusz-l-wisniewski-bikini.html
„Spotykamy kogoś na swojej drodze, zupełnie przypadkowo, jak przechodnia w parku lub na ulicy, przeważnie darujemy mu tylko spojrzenie, ale nie raz całe życie.”
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toWłaśnie skończyłam czytać „Bikini” Janusza L. Wiśniewskiego. Nie róbcie tego… jeśli nie chcecie mieć miliona myśli w głowie, które wymagają gruntownego przemyślenia, choć serce buntuje się przeciwko jakimkolwiek...