-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1191
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
Kiedy kilkanaście lat temu powołałem do życia artykuł „Wiktor Coj” w polskiej Wikipedii (w swym pierwszym kształcie nie dłuższy od esemesa), nawet nie przypuszczałem, że kiedyś w moje ręce trafi tak bogata książka o tej postaci. I o innych. I że wywróci mi całe postrzeganie rosyjskiego muzycznego undergroundu. O ile sam Coj wyszedł z tej konfrontacji z tarczą, a nawet urósł, o tyle cała reszta w sensie sentymentalnym runęła jak domek z kart. Oj, na to nie byłem gotów. Я знал, что будет плохо, но не знал, что так скоро. No dobra, „скоро” nie jest tym słowem, co trzeba, ale musiałem wybierać między wiernością oryginałowi a ryzykiem parafrazy w nieojczystym języku. „Сокрушительно”? Jak by nie sztukować, nie byłem przygotowany na tak letalną dawkę autoagresji, destrukcji i faszyzacji. Po rozdziale o Jance – tej Jance, której «Декорации» miałem w poprzednim telefonie ustawione jako dzwonek – potrzebowałem detoksu od samej lektury, i nie mam tu bynajmniej na myśli czytania tylko o narkotykach. Po tej części miałem ciężką noc, śniły mi się same głupoty. Życzyłem sobie, by okazało się, że apogeum mam już za sobą. Nie miałem.
Książka jest niesamowicie ciekawa. Na okładce sześć pochlebnych opinii – wszystkie co do jednej trafione: ta o ogromie włożonej pracy, i ta, że Usenko to mistrz opowieści. Lata nie zatrzymane datą wydania doczytywałem sobie w Internecie. A że teraz w Sieci jest więcej niż przed YouTube’em, to i dosłuchiwałem utworów, których nie znałem. Dla mnie dodatkową atrakcją jest mnóstwo sensownie podanego slangu (na końcu jest nawet słowniczek) – przyda się.
Korekcie Czarnego trzeba wytknąć „haszcze” i „centki” (przynajmniej wiadomo, że nie korygował automat), redakcji niespójność (jeśli „Pankier”, to nie „Panker”), ale to nie pierwszy raz, już się do tego przyzwyczajam.
Kiedy kilkanaście lat temu powołałem do życia artykuł „Wiktor Coj” w polskiej Wikipedii (w swym pierwszym kształcie nie dłuższy od esemesa), nawet nie przypuszczałem, że kiedyś w moje ręce trafi tak bogata książka o tej postaci. I o innych. I że wywróci mi całe postrzeganie rosyjskiego muzycznego undergroundu. O ile sam Coj wyszedł z tej konfrontacji z tarczą, a nawet...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Samotność jest atramentem tej powieści, niezachwiana i zaborcza, choć może by i wcale jej nie było, gdyby nie wniknęła w życie bohaterów przez prześwit „wypadku przy pracy”. Ale jest, grunt okazał się być podatny. Pech? Sama zaś powieść mogłaby robić za kurs ostrzegawczy dla przyszłych samotników. Ale to nie miało zabrzmieć przygnębiająco, nie. Czyta się zachłannie, a mocnymi atutami tej książki są doskonale skrojone postacie i świetna konstrukcja narracji. Może odrobinę za dużo jest złotomyślicielstwa, ale... nie będę za to ujmował gwiazdki. W końcu autorka pochodzi z kraju, który kojarzy się z sentencjami obecnymi nawet w ciasteczkach. Następna książka Yiyun Li już zakupiona.
A tak zupełnie przy okazji to mam do Wydawcy jedną małą prośbę. Żeby w przyszłych wydaniach „Łaskawszego niż samotność” muskanie tafli wody ostrymi ogonami poruczył jakimś innym zwierzątkom, nie Bogu ducha winnym jeżykom.
Samotność jest atramentem tej powieści, niezachwiana i zaborcza, choć może by i wcale jej nie było, gdyby nie wniknęła w życie bohaterów przez prześwit „wypadku przy pracy”. Ale jest, grunt okazał się być podatny. Pech? Sama zaś powieść mogłaby robić za kurs ostrzegawczy dla przyszłych samotników. Ale to nie miało zabrzmieć przygnębiająco, nie. Czyta się zachłannie, a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Czytanie opowiadań Yiyun Li to przymierzanie samotności w jej rozlicznych krojach, paletach i deseniach, na półoficjalnie, na roboczo, na twardo i miękko, na gęsto i mniej, sztuki odszyte, egzemplarze podniszczone... Luksusem jest to, że nabyć nie trzeba, człowiek poprzegląda się w lustrze i odwiesi, bogatszy o jedno czy dwa niedowierzania, o nadzieję, że to tylko przebłysk.
Autorka bardzo ładnie opowiada i dobiera. Nie ma zdań ani scen niepotrzebnych. Kilka opowiadań może kończy się w pół gestu, i kiedyś pewnie by mi to przeszkadzało, ale z wiekiem nauczyłem się doceniać niedopowiedzenia. Taki manewr urzekł mnie szczególnie w jednym przypadku, kiedy to nagłe ucięcie poprzedziło jedno zdanie wywracające do góry nogami kwestię, kto był... głównym bohaterem opowiadania.
Czytanie opowiadań Yiyun Li to przymierzanie samotności w jej rozlicznych krojach, paletach i deseniach, na półoficjalnie, na roboczo, na twardo i miękko, na gęsto i mniej, sztuki odszyte, egzemplarze podniszczone... Luksusem jest to, że nabyć nie trzeba, człowiek poprzegląda się w lustrze i odwiesi, bogatszy o jedno czy dwa niedowierzania, o nadzieję, że to tylko...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jest w recenzenckim języku taka poręczna fraza „autor zabiera nas” – jeśli jednak użyć tych słów w odniesieniu do Yiyun Li, przestają być tylko suchym dokiem, bo ona to robi naprawdę, odczuwalnie, rzetelnie i dosłownie. Tym razem za jej przewodem trafiłem na prowincję nie tak dawnych Chin i z zachłanną ciekawością śledziłem brzemienne w dramaty dni z życia kilku rodzin, składałem białe papierowe kwiaty i pudełka na zapałki, dziwowałem się ich przypominającemu tekturową matrycę światu, tak jeszcze innemu od naszego. Inność tę pomaga ogarnąć fakt, że Yiyun Li pisze po angielsku, przez co jej proza lepiej dostraja się w naszych europejskich głowach. Nawet imiona i nazwiska nie stanowiły gordyjskiej zagadki.
Główni bohaterowie uwikłani są w sześć czy siedem splatających się wątków, w nędzę, donosy i wykluczenie. Śmierć im spowszedniała, nierozmowność służy za iluzoryczną skorupę, a niedoprzewidziane konsekwencje z nich szydzą. Kiełkujące postawy i straceńcze posunięcia, ale przede wszystkim żarna historii sprawią, że nikt z nich na końcu nie będzie już tym samym człowiekiem co przed wiosenną równonocą 1979 roku.
Ale oprócz nich są też anonimowi mieszkańcy miasta Błotnista Rzeka: dwaj emerytowani inżynierowie, czwartoklasistka, której braciszek podarł pionierską chustę, pogrążony w półśnie mąż więziennej strażniczki, pewien mężczyzna „w tym samym bloku”, telefonistka „po drugiej stronie ulicy”. Niektórzy zabierają krótki akapit, inni parę stron, część takich przebitek autorka zebrała w przejmujące interludia. Te fragmenty nie są kluczowe dla dzieła i z pewnością nie znalazłyby się w żadnym streszczeniu, ale są jak sól albo bonus.
Warto podkreślić niebywałe mistrzostwo pisarki we wnikaniu w dusze. Opis tego, jak Kai po brzmieniu własnego, wzmocnionego przez megafony głosu ocenia, czy tłumy słuchają jej z należytą uwagą, jest godny wszelkich nagród.
Jest w recenzenckim języku taka poręczna fraza „autor zabiera nas” – jeśli jednak użyć tych słów w odniesieniu do Yiyun Li, przestają być tylko suchym dokiem, bo ona to robi naprawdę, odczuwalnie, rzetelnie i dosłownie. Tym razem za jej przewodem trafiłem na prowincję nie tak dawnych Chin i z zachłanną ciekawością śledziłem brzemienne w dramaty dni z życia kilku rodzin,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to