-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1158
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać413
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński23
Biblioteczka
2024-05-29
2024-05-11
"Tron Królowej Słońca" to kolejna książka, którą miałam okazję przeczytać w ramach akcji @czytaniezwiedzmami. Czy publikacja zawierająca motyw rywalizacji przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Główną bohaterką historii jest Lor — młoda kobieta, która doskonale wie, czym jest przemoc, strach o własne życie oraz uczucie głodu. Wraz ze swoim rodzeństwem od dwunastu lat przebywa w Nostrazie — więzieniu, znajdującym się na terytorium królestwa Zorzy. Czy kiedykolwiek uda jej się wydostać z niewoli?
Podczas odbywania jednej z najgorszych kar, które można wymierzyć tym, którzy przebywają w Nostrazie, los postanawia dać jej szanse na zmianę swojego beznadziejnego położenia. Lor niespodziewanie trafia pod skrzydła Atlasa — Króla Słońca, w którego królestwie będzie musiała zmierzyć się z dziewięcioma innymi kobietami w zawodach, których tradycja została zapoczątkowana ponad osiem tysięcy lat temu. Czy Lor zostanie triumfatorką turnieju? Czy dzięki pobytowi w królestwie Słońca, uwierzy, że jej życie może być lepsze niż to, które wiodła w Nostrazie? Czy Król Zorzy będzie chciał ściągnąć ją z powrotem do swojej krainy? Jakie tajemnice kryje Uranos i jaki związek mają z nimi artefakty każdego z królestw? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że książka Nishy J. Tuli już od samego początku bardzo mnie zaintrygowała. Pomimo iż nie otrzymałam zbyt wiele informacji na temat świata, który został wykreowany przez autorkę, jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało w odbiorze. Dlaczego? W swojej książce Nisha J. Tuli postanowiła bowiem nie podawać wszystkiego na złotej tacy, tylko dawkować swoim czytelnikom pewne istotne informacje tak, aby zostały odkrywane powoli, w miarę jak fabuła posuwa się do przodu, co bardzo mi się podobało.
Motyw turnieju czy rywalizacji, który został wykorzystany w tej historii, również przypadł mi do gustu, ale osobiście uważam, że został potraktowany trochę po macoszemu. Myślałam, że skoro jest to jeden z głównych elementów książki, zostanie w znacznym stopniu rozbudowany i przede wszystkim opisany bardziej szczegółowo, a tymczasem miałam wrażenie, że autorka bardziej skupiła się na relacji między Lor a Królem Słońca, niż na samej walce o tytuł królowej. I chociaż kocham romanse, w tym konkretnym przypadku byłam nastawiona na więcej rywalizacji i niestety trochę się przeliczyłam.
Jeżeli chodzi natomiast o bohaterów, przyznaję, że Lor polubiłam już od samego początku. Lubię takie zadziory, a ona idealnie pasowała mi do opisywanej historii. Co do pozostałych postaci, nie będę się wypowiadać, bo niestety byłby to dość duży spoiler.
Myślę, że "Tron Królowej Słońca" jest dość dobrym początkiem serii "Artefakty Uranosa", dlatego z chęcią sięgnę po kolejne części, aby przekonać się, jak dalej potoczą się losy Lor oraz innych bohaterów.
"Tron Królowej Słońca" to kolejna książka, którą miałam okazję przeczytać w ramach akcji @czytaniezwiedzmami. Czy publikacja zawierająca motyw rywalizacji przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Główną bohaterką historii jest Lor — młoda kobieta, która doskonale wie, czym jest przemoc, strach o własne życie oraz uczucie głodu. Wraz ze swoim rodzeństwem od...
2024-04-24
"Smocze kryształy. Sekrety władców" to moje pierwsze spotkanie z autorka Joanna Karyś. Jej książkę miałam okazję przeczytać w ramach akcji @czytaniezwiedzmami. Czy publikacja, w której pierwsze skrzypce grają smoki, przypadł mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Główną bohaterką historii jest księżniczka Arysa, która od zawsze marzyła o tym, aby nawiązać więź ze smokiem. Niestety, ku jej niezadowoleniu, do tej pory jej się to nie udało, dlatego, zamiast ćwiczyć wraz ze swoim starszym bratem Rohanem, mogła jedynie przyglądać się jego poczynaniom. Czy dziewczynie uda się spełnić swoje marzenie o magicznej więzi?
Jedno jest pewne. Kiedy niespodziewanie jej świat wywróci się do góry nogami, Arysa będzie musiała dokonać wielu trudnych wyborów. Czy słusznych? Tego dowiecie się, sięgając po pierwszy tom serii "Smocze kryształy".
Muszę przyznać, że pomysł na fabułę był całkiem niezły i z początku historia nawet mnie wciągnęła, ale w miarę jak książka zmierzała ku końcowi, byłam niestety coraz bardziej znużona.
Zacznę może od tego, że główni bohaterowie strasznie mnie irytowali, a w szczególności Arysa, która miejscami zachowywała się tak lekkomyślnie, że aż dziwię się, że nic poważnego się jej nie stało. Przypominała mi trchę taką trzynastolatkę, której nie dość, że "włączyła się nieśmiertelność" to jeszcze wszystko wie najlepiej. Lorcan również mnie do siebie nie przekonał. Nie dość, że jest strasznym cwaniakiem to na domiar złego, jeszcze zrobiono z niego erotomana. I nawet może by mi to nie przeszkadzało, gdyby ilość wygłaszanych przez niego podtekstów, w pewnym momencie nie zrobiła się po prostu niesmaczna.
Największe wrażenie zrobiły na mnie zdecydowanie smoki, chociaż chętnie dowiedziałabym się czegoś więcej o ich kryształach, ponieważ odczuwam w tej kwestii ogromny niedosyt. Myślę, że na uwagę zasługuje również kot Arysy, który zdecydowanie musi być czymś więcej niż tylko zwierzęciem, ponieważ wydawał się najmądrzejszy spośród wszystkich postaci występujących w tej książce. Chętnie dowiedziałabym się, czy moje przeczucie jest słuszne, więc z pewnością sięgnę po kolejny tom "Smoczych kryształów", aby rozwiać swoje wątpliwości.
Jeżeli chodzi natomiast o turniej i walki pomiędzy smokami i ich jeźdźcami, to niestety odniosłam nieco wrażenie, że autorka chciała jak najszybciej zakończyć ten wątek. A szkoda, bo liczyłam na świetne widowisko, ale niestety musiałam obejść się smakiem.
"Smocze kryształy. Sekrety władców" to moje pierwsze spotkanie z autorka Joanna Karyś. Jej książkę miałam okazję przeczytać w ramach akcji @czytaniezwiedzmami. Czy publikacja, w której pierwsze skrzypce grają smoki, przypadł mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Główną bohaterką historii jest księżniczka Arysa, która od zawsze marzyła o tym, aby nawiązać więź ze...
2024-04-11
Czy Waszym zdaniem książka zawsze jest lepsza niż film lub serial nakręcony na jej motywach?
Niby wydaje się, że odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna, jednak na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że czasami jest zupełnie odwrotnie. Pierwszym filmem, który w mojej ocenie wypadł lepiej niż książka, jest "Gwiezdny Pył". I chociaż długo myślałam, że pozostanie sam na placu boju, przedwczoraj dołączyła do niego "Diuna".
Po książkę Franka Herberta, która jest określania mianem arcydzieła literatury science fiction, miałam sięgnąć już jakiś czas temu, ale do tej pory jakoś się nie złożyło. Dlatego, kiedy została wybrana do dyskusji w ramach akcji #czytaniezwiedzmami, wreszcie znalazłam dla niej czas. I nawet ucieszyłam się, że w końcu będę mogła również obejrzeć film, bo jeżeli jestem świadoma tego, że jest on nakręcony na motywach powieści, wolę najpierw przeczytać książkę.
Dlatego bez zbędnej zwłoki zabrałam się za czytanie i...
...i tu właśnie zaczęły się schody.
Pomimo moich najszczerszych chęci porzuciłam książkę po 172 stronach.
Zamiast radości z czytania i ekscytacji z odkrywania Arrakis i poznawania losów Paula Atrydy dopadło mnie okropne znużenie. W zasadzie bezcelowe patrzenie przez okno było bardziej interesujące niż to, co działo się na kartach książki... Czytając, miałam nieodparte wrażenie, jakby znajdowała się w jakiejś spowalniającej bańce, albo co najmniej odbywała podróż na grzbiecie ślimaka. Nie wiem, czy była to bardziej kwestia języka, jakim jest napisana ta książka, czy faktem, że jest przegadana — trudno stwierdzić. Pewne jest to, że nie mam zamiaru już nigdy do niej wrócić.
Po mniej więcej 50 stronach chciałam jeszcze dać jej szansę i przerzuciłam się na audiobooka, ale nawet przyjemny głos pana lektora, który wtórował mi podczas śledzenia tekstu na czytniku, nie był w stanie zainteresować mnie na tyle, żebym zdecydowała się dokończyć lekturę.
Jednak mimo tego podjęłam decyzję o obejrzeniu pierwszej części filmu. Muszę przyznać, że w tym przypadku bawiłam się świetnie i z pewnością chętnie zobaczę kontynuację, kiedy tylko pojawi się w HBO.
A jakie są Wasze doświadczenia z "Diuną"? Jesteście team książka, czy może team film? A może w ogóle nie jesteście nią zainteresowani? Koniecznie dajcie znać w komentarzach! A jeżeli macie ochotę dołączyć do szerszej dyskusji na jej temat. Serdecznie zapraszam Was do wzięcia udziału w naszej akcji @czytaniezwiedzmami. Dyskusja na temat "Diuny" startuje dzisiaj o 18!
Czy Waszym zdaniem książka zawsze jest lepsza niż film lub serial nakręcony na jej motywach?
Niby wydaje się, że odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna, jednak na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że czasami jest zupełnie odwrotnie. Pierwszym filmem, który w mojej ocenie wypadł lepiej niż książka, jest "Gwiezdny Pył". I chociaż długo myślałam, że pozostanie sam na...
2024-03-27
Lubicie sięgać po historie inspirowane starymi baśniami?
Ja uwielbiam, dlatego bardzo ucieszyłam się, kiedy debiut literacki Chelsea Abdullah "Złodziej Gwiezdnego Pyłu" został wybrany do przeczytania w ramach akcji czytelniczej @czytaniezwiedzmami. Czy zatem publikacja zainspirowana „Baśniami tysiąca i jednej nocy”, przypadł mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Główną bohaterką historii jest Luli al-Nazari znana również jako Nocna Kolekcjonerka. Gdy dziewczyna była jeszcze dzieckiem, plemię, z którego się wywodziła, zostało zgładzone przez bezwzględnych zabójców w czerni. Luli przeżyła tylko dzięki Qadirowi — tajemniczemu dżinnowi. Od tamtej chwili ta dwójka wędruje razem po pustyni w poszukiwaniu magicznych przedmiotów, które następnie sprzedają na bazarze.
Pewnego dnia ich sława dociera również do pałacu sułtana. Władca krainy postanawia wykorzystać talent poszukiwawczy dziewczyny i podstępem zmusza Luli, by odnalazła dla niego bezcenną relikwię – lampę, w której zaklęto królewskiego dżinna. Czy Nocna Kolekcjonerka wykona powierzone jej zadanie?
Jedno jest pewne. Podczas podróży do Morza Piasków, gdzie podobno znajduje się rzeczona lampa, wszystko może się wydarzyć. Szczególnie iż Luli wyruszy nie tylko w towarzystwie Qadira, ale również najstarszego syna sułtana — Omara. Jednak, czy rzeczywiście to on zabierze się z nią w podróż pełną niebezpieczeństw? Czy poszukiwacze bezcennej relikwii wrócą cało ze swojej wyprawy? Co stanie się, kiedy na jaw wyjdą wszystkie skrzętnie skrywane tajemnice? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że pokochałam 'Baśnie tysiąca i jednej nocy" już jako mała dziewczynka, dlatego z prawdziwym entuzjazmem podeszłam do lektury "Złodzieja Gwiezdnego Pyłu" i cieszę się, że moje oczekiwania wobec tej publikacji zostały spełnione, a historia okazała się bardzo klimatyczna i pełna przygód.
Bardzo podobało mi się, że autorka poza barwnymi opisami miejsc i rozbudowanym magicznym światem, zafundowała nam również świetnie wykreowane oraz różnorodne postacie, które w zasadzie zaskarbiają sobie sympatię czytelnika już od samego początku.
Przyznaje, że jestem trochę zaskoczona faktem, że w tej książce przez cały czas coś się dzieje. I nawet jeżeli w pewnym momencie wydaje się, że dana scena nie jest zbytnio istotna dla całości, na koniec okazuje się, że było to mylne założenie, ponieważ każdy, nawet najdrobniejszy szczegół może finalnie okazać się bardzo istotny.
Myślę, że na uwagę zasługuje również fakt, że Chelsea Abdullah nie podała od razu wszystkiego na złotej tacy, tylko stopniowo odkrywała karty, które zostały misternie ułożone w jej głowie.
Jeżeli chodzi natomiast o zakończenie, to pozostawiło ono w mojej głowie pewien niedosyt, dlatego jestem niesamowicie ciekawa, co autorka zaserwuje nam w kolejnej odsłonie trylogii "Morze Piasku". Mam również nadzieję, że na platformie goodreads, ktoś popełnił błąd, wprowadzając datę premiery kolejnej odsłony i że jednak nie będziemy musieli czekać na oryginalną wersję aż do 2025 roku.
Lubicie sięgać po historie inspirowane starymi baśniami?
Ja uwielbiam, dlatego bardzo ucieszyłam się, kiedy debiut literacki Chelsea Abdullah "Złodziej Gwiezdnego Pyłu" został wybrany do przeczytania w ramach akcji czytelniczej @czytaniezwiedzmami. Czy zatem publikacja zainspirowana „Baśniami tysiąca i jednej nocy”, przypadł mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Główną...
2024-03-23
"Gniew Halnego" to debiut literacki Marii Gąsienicy-Zawadzkiej, który miałam okazję przeczytać w ramach akcji czytelniczej @czytaniezwiedzmami. Czy publikacja promowana jako niepokojący, pełen tajemnic thriller, który zawładnie myślami czytelnika, przypadł mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Halny to ciepły, suchy i porywisty fenowy wiatr, o którym słyszał chyba każdy. Niekiedy przynosi znaczne zniszczenia i podobno ma również wpływ na samopoczucie. Daje się we znaki nie tylko mieszkańcom miejsc, w których występuje, ale również turystom, którzy znajdą się na jego drodze. Czy w przeciągu pięciu dni doprowadzi on do tragedii w Zakopanem?
Jedno jest pewne. Kiedy połączy ze sobą siedem tragicznych historii, w końcu zacznie zbierać żniwo. Czy któryś z bohaterów wyjdzie cało ze spotkania z nim? Czy tajemniczy mężczyzna, który pojawi się na Krupówkach, faktycznie jest zwiastunem śmierci? Kogo spotka zasłużona kara? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że moje oczekiwania wobec tej historii były ogromne. Chociaż początek bardzo mnie zaintrygował, niestety dość szybko przekonałam się, że "Gniew Halnego" nie będzie debiutem, który mnie zachwyci. Liczyłam na mrożący krew w żyłach thriller rozgrywany u podnóża Tatr, a otrzymałam nudnawą powieść obyczajową z ubogim wątkiem kryminalnym opowiadającą o ludziach z problemami, którzy nie potrafią albo zwyczajnie nie chcą sobie pomóc.
Jeżeli miałabym wymienić pozytywy, jakie odnalazłam w tej książce, to z pewnością byłaby to kreacja bohaterów, ponieważ każda z przedstawionych postaci miała swój indywidualny charakter i chociaż część z nich była nieco przerysowana, idealnie pasowali do profesji, którymi się zajmowali oraz do traum z przeszłości, które w sobie nosili.
Sam styl pisania autorki też zasługuje na uwagę. Jest lekki i przyjemny, a w tekście można znaleźć również kilka zwrotów w gwarze podhalańskiej, co przynajmniej dla mnie było bardzo ciekawym zabiegiem, ponieważ nie mam zbyt wielu okazji do tego, aby obcować z ludźmi, którzy się nią posługują. Ponadto autorka zadbała o to, by przedstawić czytelnikom wyjątkowe piękno Zakopanego, co również uważam za plus.
Chociaż debiut literacki Marii Gąsienicy-Zawadzkiej mnie nie zachwycił, myślę, że może spodobać się wielbicielom Zakopanego oraz czytelnikom, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z gatunkiem literackim, do którego książka została zakwalifikowana. Niestety, jeżeli o mnie chodzi, to od thrillerów wymagam zdecydowanie czegoś więcej niż przypisywanie winy Halnemu za to, co wydarzyło się w tej historii, więc niestety nie mogłam dać tej książce wyższej oceny.
"Gniew Halnego" to debiut literacki Marii Gąsienicy-Zawadzkiej, który miałam okazję przeczytać w ramach akcji czytelniczej @czytaniezwiedzmami. Czy publikacja promowana jako niepokojący, pełen tajemnic thriller, który zawładnie myślami czytelnika, przypadł mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Halny to ciepły, suchy i porywisty fenowy wiatr, o którym słyszał chyba...
2024-03-16
Mieliście okazję czytać książki Rileya Sagera?
Przyznaję, że chociaż mam na swojej wirtualnej półce wszystkie jego powieści, dopiero teraz, gdy jedna z nich została wybrana do przeczytania w ramach akcji @czytaniezwiedzmami, miałam okazję zapoznać się z jego twórczością. Czy lektura książki "Tylko ona została" przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Kiedy w 1929 roku w rezydencji Hope's End doszło do brutalnego morderstwo, bez wątpienia informacja o tym wydarzeniu wstrząsnęła całym wybrzeżem Maine. Wówczas większość ludzi oskarżała o zabójstwo rodziców i swojej młodszej siostry — siedemnastoletnią Lenorę Hope, która jako jedyna przeżyła masakrę. Chociaż dziewczyna wyparła się dokonania zabójstw, a policja nie była w stanie udowodnić jej winy, nawet po latach wszyscy nadal uważali ją za winną. Czy słusznie? Jedno jest pewne, od tamtej pory kobieta ani razu nie wypowiedziała się publicznie o tym, co wydarzyło się pamiętnej nocy. Nigdy również nie opuściła murów posiadłości znajdującej się na klifie. Czy zatem świadczy to o jej winie?
Pięćdziesiąt cztery lata od tajemniczego zabójstwa w Hope's End, które swoje lata świetności ma już dawno za sobą pojawia się Kit McDeere. Owiana złą sławą opiekunka, która ma zająć się podupadłą na zdrowiu Lenorą, po tym, jak poprzednia pielęgniarka niespodziewanie opuściła ją w środku nocy i od tamtej pory, nie wróciła do rezydencji. Czy panna Hope w jakiś sposób przyczyniła się do jej zniknięcia? Czy częściowo sparaliżowana staruszka wyjawi, co tak naprawdę wydarzyło się w 1929 roku? Czy mieszkanie w rezydencji położonej na klifie jest w ogóle bezpieczne? Co stanie się, kiedy wszystkie tajemnice zostaną odkryte? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona tą publikacją, ponieważ na samym początku zupełnie nie spodziewałam się tego, co może wydarzyć się na końcu. Jako osoba, która swego czasu pochłaniała kryminał za kryminałem, jestem trochę zdziwiona, że dałam wyprowadzić się w pole, mimo iż w trakcie czytania podejrzewałam to i owo. Jednak w miarę czytania, porzuciłam swoje przypuszczenia i dałam się porwać temu, co autor przedstawił w swojej książce.
Chociaż "Tylko ona została" jest naszpikowane motywami i rozwiązaniami, które powielają się w wielu książkach tego gatunku literackiego, Riley Sager połączył je i zmiksował w taki sposób, że wyszła z tego naprawdę znakomita uczta. I chociaż początkowe rozdziały niezbyt mnie wciągnęły, potem było już tylko lepiej. W miarę upływu czasu moje zainteresowanie rosło, a ostatnie rozdziały, kiedy to elementy całej układanki wreszcie zaczęły wskakiwać na odpowiednie miejsca, czytałam z zapartym tchem.
I szczerze powiedziawszy nawet wtedy, kiedy wydawało mi się, że poznałam już wszystkie tajemnice, autor postanowił spuścić prawdziwą bombę, która nie przeszła mi przez myśl nawet przez krótką chwilę!
Myślę, że w przyszłości chętnie zobaczyłabym ekranizacje tego literackiego dzieła. A nawet jeżeli nie będzie mi to dane, z chęcią sięgnę po inne książki autora, by przekonać się, czy one również przypadną mi do gustu.
Mieliście okazję czytać książki Rileya Sagera?
Przyznaję, że chociaż mam na swojej wirtualnej półce wszystkie jego powieści, dopiero teraz, gdy jedna z nich została wybrana do przeczytania w ramach akcji @czytaniezwiedzmami, miałam okazję zapoznać się z jego twórczością. Czy lektura książki "Tylko ona została" przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Kiedy w...
2024-02-21
"Divine Rivals. Pojedynek Bogów" to pierwsza publikacja Rebekki Ross, po którą miałam okazję sięgnąć. Książkę miałam w planach przeczytać już na początku miesiąca, ale potem została wybrana do przeczytania w ramach akcji czytelniczej @czytaniezwiedzmami, więc musiałam się nieco wstrzymać, aby przystąpić do dyskusji świeżo po jej przeczytaniu. Czy warto było czekać? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Głównymi bohaterami historii są Iris Winnow i Roman Kitt, którzy starają się o posadę felietonisty w najpoczytniejszej gazecie w ich mieście — „Oath Gazette”. Każde z nich reprezentuje inną grupę społeczną. Iris pochodzi z dość biednej rodziny, a od chwili, kiedy jej ukochany brat wyruszył na wojnę, to na jej barkach spoczął obowiązek utrzymania rodziny — siebie oraz bezrobotnej matki alkoholiczki. Dziewczyna jest coraz bardziej sfrustrowana swoją sytuacją, dlatego zaczyna pisać listy do brata, od którego nie otrzymała żadnej wiadomości od czasu jego wyjazdu na pole bitwy. Niestety Iris nie ma pojęcia, gdzie Forest stacjonuje, więc, zamiast wysyłać swoją korespondencję, wkłada ją do szafy. Nie spodziewa się jednak, że zamiast w niej pozostać, w magiczny sposób trafi ona do jej redakcyjnego kolegi.
Natomiast jeżeli chodzi o rodzinę Kitta, to jest ona dość zamożna, a jego ojciec za wszelką cenę pragnie trafić do elity społeczeństwa, do której jako nowobogaccy nie mają wstępu. Jednak pomimo znaczących różnic w kwestiach przynależnościowych, zarówno on, jak i Iris mają bez wątpienia talent pisarski i w rywalizacji o wymarzone stanowisko idą łeb w łeb. Które z nich wygra? Czy tajemnicza korespondencja, która przypadkiem trafia w ręce Romana, da mu przewagę w walce o posadę felietonisty? Co wydarzy się, kiedy Iris odkryje, do kogo trafiły jej listy? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że chociaż nie lubię wojennej tematyki, książka mi się podobała. Myślę, że jest to głównie spowodowane faktem, że lubię mitologię, a w "Divine Rivals" tłem całej historii jest właśnie starcie pomiędzy bogami. Wspominam o tym celowo, ponieważ czytając opis książki, byłam przekonana, że właśnie to będzie jednym z głównych motywów, a tymczasem w mojej ocenie ten temat został potraktowany po łebkach. Zabrakło mi tutaj bardziej szczegółowej kreacji świata i wyjaśnienia istoty konfliktu. Być może autorka zaspokoi mój niedosyt w drugiej odsłonie serii "Letters of Enchantment".
Jeżeli chodzi o plusy tej historii, to bardzo podobał mi się wątek magicznych maszyn do pisania i wysyłania korespondencji, nigdy wcześniej nie spotkałam się z niczym podobnym, a lubię, kiedy coś mnie w książkach zaskakuje, dlatego cieszę się, że ten motyw był głównym motorem napędowym tego dzieła.
Polubiłam również głównych bohaterów, a w szczególności Romana, którzy ma predyspozycje do stania się tak zwanym książkowym mężem. Myślę, że niejedna kobieta byłaby zadowolona, gdyby spotkała kogoś takiego w realnym świecie.
Myślę, że na uwagę zasługują również postacie kobiece, które w zasadzie poza drobnymi wyjątkami zostały wykreowane na niezwykle silne i niezależne kobiety, którym niestraszne jest ruszenie w sam środek wojennych wydarzeń. Lubię, kiedy w książkach płeć piękna odgrywa jakąś istotną rolę.
Chociaż "Divine Rivals" nie zrobiło na mnie wielkiego efektu wow, uważam, iż jest to książka warta uwagi, dlatego serdecznie polecam Wam zapoznanie się z tą publikacją.
"Divine Rivals. Pojedynek Bogów" to pierwsza publikacja Rebekki Ross, po którą miałam okazję sięgnąć. Książkę miałam w planach przeczytać już na początku miesiąca, ale potem została wybrana do przeczytania w ramach akcji czytelniczej @czytaniezwiedzmami, więc musiałam się nieco wstrzymać, aby przystąpić do dyskusji świeżo po jej przeczytaniu. Czy warto było czekać? Już...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-02-10
"Żmija i skrzydła nocy" to książka, która ostatnimi czasy wyskakuje dosłownie z każdego miejsca w internecie. Dlatego nie byłam zdziwiona, gdy została wybrana podczas głosowania na publikację, którą w tym miesiącu przeczytamy w ramach akcji czytelniczej @czytaniezwiedzmami. Czy zbierające wysokie oceny dzieło Carissy Broadbent przypadło mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Główną bohaterką historii jest Oraya — adoptowana córka Vincenta — króla wampirów Zrodzonych z Nocy. Oraya została przez niego uratowana jako mała dziewczynka i od tamtej chwili żyje w jego pałacu, ucząc się zasad przetrwania w świecie pełnym wampirów. Aby udowodnić, że jest czymś więcej niż tylko słabym człowiekiem, postanawia wziąć udział w Kejari — legendarnym turnieju organizowanym na cześć potężnej bogini Nyaxii. Czy uda jej się wygrać?
Jedno jest pewne. Droga do zwycięstwa będzie niezwykle trudna, a Oraya będzie musiała pokonać najokrutniejszych i najsilniejszych wojowników z trzech domów — domu nocy, domu krwi oraz domu cienia. Aby przeżyć, będzie zmuszona również zawrzeć sojusz z tajemniczym rywalem — Raihnem. Czy ich znajomość wyjdzie obojgu na dobre? Czy uda im się przejść wszystkie etapy turnieju i stoczyć ostateczny bój o zwycięstwo w turnieju? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że na początku historia Orayi bardzo mnie wciągnęła. Odkąd dowiedziałam się, że chce wziąć udział w turnieju, zastanawiałam się, jak będąc tylko człowiekiem, zamierza przetrwać bój z wampirami, które już z założenia, powinny bez problemu rozprawić się z nią już w pierwszych minutach od rozpoczęcia pierwszego starcia. Dlatego z zapartym tchem chłonęłam kolejne strony, aby dowiedzieć się, czy i jak główna bohaterka ma zamiar wygrać Kejari.
I być może całą historię pochłonęłabym nawet w jeden dzień, jednak im akcja posuwała się na przód, tym stawała się dla mnie mniej interesująca, więc odłożyłam ją na bok i zajęłam się czymś innym. A finalnie przeczytanie jej zajęło mi trzy dni. Dlaczego? Wszystko za sprawą przeraźliwie mdłych, nudnych i niepotrzebnie rozwleczonych opisów, które nie dość, że doprowadzały mnie do nadmiernego ziewania, w dodatku sprawiły, że zasnęłam nad książką, co mi się zwyczajnie nie zdarza.
Szkoda, bo "Żmija i skrzydła nocy" miała naprawdę ogromny potencjał i mogła być jedną z tych publikacji, które zasługują na najwyższą z ocen. A tymczasem według mnie okazała się dość przeciętnym czytadłem.
Niemniej jednak na końcu autorka trochę mnie zaskoczyła, ponieważ postanowiła zakończyć Kejari z przytupem, co wypadło niezwykle interesująco w stosunku do tego, o czym wspominałam wcześniej. Między innymi ta scena oraz to, co wydarzyło się później, skutecznie zachęciło mnie do sięgnięcia po kontynuację i nieco podniosło moją ogólną ocenę tej książki. Dlatego, chociażby z ciekawości sięgnę po kolejny tom.
"Żmija i skrzydła nocy" to książka, która ostatnimi czasy wyskakuje dosłownie z każdego miejsca w internecie. Dlatego nie byłam zdziwiona, gdy została wybrana podczas głosowania na publikację, którą w tym miesiącu przeczytamy w ramach akcji czytelniczej @czytaniezwiedzmami. Czy zbierające wysokie oceny dzieło Carissy Broadbent przypadło mi do gustu? Już spieszę z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-01-27
Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją kolejnej książki, która została wybrana do przeczytania w ramach naszej czytelniczej akcji @czytaniezwiedzmami. Tym razem za sprawą Waszych głosów mogłam zapoznać się z twórczością Rachel Gilling, zagłębiając się w świat, który stworzyła w "Oknie skąpanym w mroku".
Główną bohaterką historii jest Elspeth Spindle. Kiedy była małą dziewczynką, tajemnicza gorączka sprawiła, że w jej żyłach zaczęła krążyć magia. Niestety w spowitym mgłą Blunder, w którym mieszka, każdy skażony tym rodzajem magii, zostaje odnaleziony i stracony. Jednak pewnego dnia, Elspeth cudem udaje się uniknąć schwytania przez grupę uzdrowicieli, którzy przeczesują królestwo w poszukiwaniu, takich jak ona. Powodzenia w ucieczce nie zapewnia jednak swoim umiejętnościom, a tajemniczemu głosowi, który zamieszkał w jej umyśle, gdy kiedyś dotknęła karty Koszmaru — jednej z dwunastu Kart Opatrzności, których zebranie jest kluczem do zdobycia lekarstwa przeciwko magicznej infekcji oraz uwolnienia Blender od mgły. Czy Elspeth przyczyni się do tego?
Samej byłoby jej bardzo trudno, ale z pomocą spotkanego w lesie rozbójnika, który jest jednocześnie siostrzeńcem samego króla i kapitanem jego kawalerzystów zadanie wydaje się nieco prostsze. Czy Elspeth i Ravyn dokonają niemożliwego? Czy cena, jaką przyjdzie im zapłacić za używanie magii, nie okaże się zbyt wysoka? Kim jest tajemniczy głos, który zamieszkał w głowie panny Spindle? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że chociaż opis książki znajdujący się na tylnej części okładki był zachęcający, zupełnie nie przygotował mnie na to, co faktycznie znajduje się w środku tej publikacji. Byłam przekonana, że będzie to kolejne lekkie romantasy, których ostatnimi czasy nie brakuje na rynku wydawniczym. Tymczasem otrzymałam historię, w której watek romantyczny jest tylko dodatkiem do rozbudowanej fabuły pełnej intryg i tajemnic.
Bardzo podobał mi się stworzony przez autorkę świat. Zarówno fabuła, jak i postacie zasługują na uwagę, jednak nie będę rozpisywać się na ten temat, żeby nie psuć Wam zabawy z samodzielnego odkrywania Blunder i jego tajemnic, ponieważ uważam, że aby w pełni odczuć tę wyjątkowość, złożoność i dbałość o szczegóły — trzeba po prostu samodzielnie zagłębić się w lekturze tej książki.
Myślę, że "Okno skąpane w mroku" to jedna z tych historii, które zostaną w mojej pamięci na dłużej. Nie mogę doczekać się, aż będę mogła sięgnąć po kolejny tom i tak jak sugeruje nazwa serii — odkryć wszystkie "Tajemnice Króla Shepherda".
Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją kolejnej książki, która została wybrana do przeczytania w ramach naszej czytelniczej akcji @czytaniezwiedzmami. Tym razem za sprawą Waszych głosów mogłam zapoznać się z twórczością Rachel Gilling, zagłębiając się w świat, który stworzyła w "Oknie skąpanym w mroku".
Główną bohaterką historii jest Elspeth Spindle. Kiedy była małą...
2024-01-16
Pewnie niektórych to zdziwi, ale "Z mgły zrodzony" to dopiero pierwsza książka Brandona Sandersona, którą miałam okazję przeczytać. I szczerze powiedziawszy, gdyby ta publikacja nie została wylosowana, jako kolejna książka do przeczytania w ramach naszego klubu książki @czytaniezwiedzmami pewnie upłynęłoby jeszcze sporo czasu, zanim w ogóle zerknęłabym w stronę tego autora, ponieważ swoją zapowiedzianą na ten rok przygodę z fantastyką planowałam rozpocząć od nieco mniej wymagających pozycji.
W swojej książce Brandon Sanderson zabiera swoich czytelników do kraju, który przez tysiąc lat był zasypywany przez popiół, a mieszkający w nim skaa żyli w strachu i nędzy, będąc jednocześnie zmuszani do niewolniczej pracy. Powodem ich niedoli był posiadający władzę absolutną Ostatni Imperator, który rządził, stosując głównie terror. Uchodził za kogoś niezwyciężonego, porównywalnego do boga. Jednak kim był naprawdę?
W kraju, którym władał, wszyscy wyzbyli się nadziei. Nikt, nawet w marzeniach nie chciał sprzeciwiać się Ostatniemu Imperatorowi. Do czasu, ponieważ pewnego dnia ocalony z Czeluści Hathsin, pokryty bliznami pół-skaa na nowo rozbudził w nich nadzieję. Mężczyzna w wyniku traumatycznych wydarzeń nabył allomantyczne zdolności, które w połączeniu z jego złodziejskimi umiejętnościami, pozwoliły mu na objęcie stanowiska przywódcy rebelii, która ma pozbawić zarówno tronu, jak i władzy Ostatniego Imperatora. Czy Kelsierowi uda się wykonać to zadanie? Czy Ostatniego Imperatora w ogóle można pozbawić władzy? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że początek tej historii był dla mnie trudny i nieco nudnawy. Było to głównie spowodowane tym, że porażała mnie ilość dialogów, które znacznie przewyższały ilość opisów. Jednak w miarę upływu czasu proporcje nieco się wyrównały, co pozwoliło mi bardziej wczuć się w stworzony przez autora świat. A naprawdę było czym się zachwycać, ponieważ wyobraźnia Brandona Sandersona naprawdę robi wrażenie.
Zresztą nie tylko wykreowany świat zasługuje na uwagę. Myślę, że same postacie, były równie interesujące. Nietuzinkowe, ambitne i przede wszystkim zaskakujące, ponieważ nigdy do końca nie było wiadomo, jak zachowają się w konkretnej sytuacji.
Bardzo podobał mi się również rozwój samej fabuły, ponieważ nawet to, co z początku wydawało się mało istotne, na końcu okazywało się bardzo ważne. Przyznaje, że autor niejednokrotnie zaskoczył mnie tym, jak poprowadził swoją historię. Pewnie dla tych, którzy znają jego twórczość lub, którzy czytają zdecydowanie więcej literatury z gatunku fantasy, nie było to nic odkrywczego, ale na mnie naprawdę zrobiło to wrażenie.
Tak jak już wspominałam, było to moje pierwsze spotkanie z autorem, ale już teraz mogę zapewnić, że z pewnością nie ostatnie, ponieważ chętnie sięgnę po kolejną część tej serii, aby dowiedzieć się, jak dalej potoczyły się losy bohaterów poznanych w tym tomie. A myślę, że w niedalekiej przyszłości pokuszę się również o przeczytanie innych historii stworzonych przez autora.
Pewnie niektórych to zdziwi, ale "Z mgły zrodzony" to dopiero pierwsza książka Brandona Sandersona, którą miałam okazję przeczytać. I szczerze powiedziawszy, gdyby ta publikacja nie została wylosowana, jako kolejna książka do przeczytania w ramach naszego klubu książki @czytaniezwiedzmami pewnie upłynęłoby jeszcze sporo czasu, zanim w ogóle zerknęłabym w stronę tego autora,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-29
Przedostatni dzień roku przyniósł ze sobą ostatnią tegoroczną dyskusję w ramach naszej czytelniczej akcji @czytaniezwiedzmami. Tym razem dzięki Waszym głosom wybrana została lektura, obok której nie może przejść obojętnie żaden wielbiciel zimowo-świątecznych historii.
Głównymi bohaterami książki "Kierunek Miłość" autorstwa Catherine Walsh są Molly i Andrew, którzy od dziesięciu lat tuż przed świętami, spotykają się na lotnisku w Chicago, by odbyć wspólną podróż do ich rodzinnej Irlandii. Chociaż ich pierwsza wspólna podróż nie należała wcale do udanych, okazała się początkiem ich wieloletniej, niezwykłej przyjaźni.
Ich dziesiąta — jubileuszowa podróż miała być wyjątkowa. Specjalnie na tę okazję Molly wykupiła im bilety w pierwszej klasie, gdzie mieli świętować okrągłą rocznicę wspólnego podróżowania w otoczeniu luksusu i kieliszków szampana. Los miał jednak dla nich zupełnie inny scenariusz. Z powodu szalejącej nad Atlantykiem burzy śnieżnej, wszystkie loty do Europy zostały odwołane, a zrezygnowani przyjaciele niemal pogodzili się z tym, że tegoroczne święta będą spędzać z dala od swoich rodzin. Właśnie wtedy z pomocą rusza im przyjaciółka Molly, która przedstawia im szalony plan podróży do Irlandii. Czy mimo przeciwności losu Molly i Andrew dotrą do domu na czas? Czy sceptycznie nastawionej do świąt Molly udzieli się entuzjazm Andrew, który kocha całą otoczkę, towarzyszącą temu wyjątkowemu okresowi w roku? Czy szalona przygoda wpłynie na ich wzajemne relacje? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że bardzo lubię świąteczne historie i szczerze powiedziawszy, nie jest dla mnie istotne czy czytam je zimą, czy latem. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że właśnie w okresie świąteczno-noworocznym podobają mi się najbardziej. Nie inaczej było również w przypadku "Kierunku Miłość".
Opowiadania świąteczne mają to do siebie, że bywają bardzo przewidywalne, ale chociaż doskonale wiedziałam do czego, ostatecznie doprowadzi przygoda, w którą wyruszyli Molly i Andrew, zupełnie mi to nie przeszkadzało, ponieważ czułam się, jakbym w tę szaloną podróż wyruszyła razem z nimi, ukrywając się gdzieś z boku pomiędzy ludźmi, których spotykali na swojej drodze.
Bardzo podobało mi się to, w jaki sposób autorka pozwoliła im na odkrywanie prawdy o uczuciach, którymi się darzą, a których byli nieświadomi przez te wszystkie lata. Ich niepewność względem wzniesienia ich relacji na wyższy poziom była niezwykle rzeczywista, urzekająca i rozczulająca, dzięki czemu podczas lektury wydawało mi się, że czytam o historii, która kiedyś wydarzyła się naprawdę.
Myślę, że "Kierunek Miłość" jest książką, która wyróżnia się spośród naprawdę wielu świątecznych historii, które rynek wydawniczy oferuje czytelnikom każdego roku, dlatego uważam, że każdy wielbiciel tego rodzaju publikacji powinien się z nią zapoznać.
Przedostatni dzień roku przyniósł ze sobą ostatnią tegoroczną dyskusję w ramach naszej czytelniczej akcji @czytaniezwiedzmami. Tym razem dzięki Waszym głosom wybrana została lektura, obok której nie może przejść obojętnie żaden wielbiciel zimowo-świątecznych historii.
Głównymi bohaterami książki "Kierunek Miłość" autorstwa Catherine Walsh są Molly i Andrew, którzy od...
2023-12-15
Koniec roku zbliża się wielkimi krokami, zatem przyszedł najwyższy czas na przeczytanie kolejnej publikacji w ramach akcji @czytaniezwiedzmami. Tym razem zwycięzcą ankiety okazała się książka "Legendy i Latte" autorstwa Travisa Baldree. Czy wybrana większością głosów lektura przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
"Legendy i Latte" to historia, która skupia się na losach orczycy Vic, która znużona swoim dotychczasowym życiem pełnym krwawych walk, postanawia osiąść w mieście Thune i otworzyć kawiarnię, w której można będzie napić się pysznej i aromatycznej kawy. Chociaż nikt z mieszkańców nie ma bladego pojęcia, czym ów kawa jest, zupełnie nie przeszkadza to Viv w realizacji tego marzenia. Czy zatem jej kawiarnia odniesie sukces? Czy orczyca nie będzie tęsknić za przygodami, które dzieliła ze swoją niezawodną drużyną? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że od samego początku byłam dość sceptycznie nastawiona do tej historii. Głównie dlatego, że nie lubię kawy, więc książka kręcąca się wokół tej tematyki, nie znajdowała się w kręgu moich czytelniczych zainteresowań. Jednak skoro została wybrana większością głosów — chciałam dać jej szansę. No i cóż... Nie da się zaprzeczyć, że była to przyjemna historia o zmianach w życiu i o tym, że warto dążyć do tego, aby spełniać swoje marzenia, ale dla mnie to zdecydowanie za mało, żeby dać tej publikacji wyższą ocenę.
Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że trafiłam do średniowiecza, z tą małą różnicą, że bohaterowie nie byli ludźmi. I w sumie tyle, ponieważ żadna z postaci niczym specjalnym się nie wyróżniała, może poza jedynym, który najwyraźniej pomylił epoki i zdecydowanie wykraczał poza średniowieczne ramy. Mowa tu oczywiście o hobgoblinie Kat — Panu “złotej rączce”, który potrafił wyczarować cuda techniki, które wymyślał i montował zdecydowanie szybciej, niż współcześni majstrowie.
Najbardziej w tej książce brakowało mi kreacji świata, w którym cała historia miała miejsce. Czułam się trochę, jakbym czytała nie pierwszy, a któryś z kolei tom i ominęło mnie to, co najlepsze — budowanie świata i moment zapoznania się z bohaterami. Szkoda, bo gdybym miała szansę poznać wcześniejsze życie Viv, bardziej zrozumiałby jej potrzebę zmian i być może doceniła tą nudnawą, ale spokojną egzystencję. Być może właśnie z tego powodu autor zdecydował się wydać kolejną część, która jest osadzona dwadzieścia lat wcześniej, ale jeszcze nie wiem, czy ten eksperyment mu się udał, ponieważ ta lektura jeszcze przede mną.
"Legendy i Latte" to historia, która w moje opinii może spodobać się młodszym lub mniej wymagającym odbiorcom, dlatego zachęcam Was do samodzielnego sprawdzenia, czy jest to lektura, która trafi w Wasz czytelniczy gust. Natomiast jeżeli mieliście już okazję ją przeczytać i macie ochotę wymienić się odczuciami na jej temat, serdecznie zapraszam do zajrzenia na profil naszej akcji @czytaniezwiedzmami i wzięcia udziały w dyskusji, która rozpocznie się już w najbliższą sobotę.
Koniec roku zbliża się wielkimi krokami, zatem przyszedł najwyższy czas na przeczytanie kolejnej publikacji w ramach akcji @czytaniezwiedzmami. Tym razem zwycięzcą ankiety okazała się książka "Legendy i Latte" autorstwa Travisa Baldree. Czy wybrana większością głosów lektura przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
"Legendy i Latte" to historia, która skupia się...
2023-11-24
Sarah Adams po raz kolejny zabiera swoich czytelników do urokliwego małego miasteczka w Kentucky, by tym razem przedstawić historię Annie — ulubienicy Rzymu, a jednocześnie najmłodszej siostry głównego bohatera z poprzedniej części. Chociaż "Practice Makes Perfect. Lekcje randkowania" wchodzą w skład serii "When in Rome", myślę, iż spokojnie można ją przeczytać bez znajomości poprzedniego tomu.
Główną bohaterką książki jest Annie Walker. Urocza właścicielka lokalnej kwiaciarni, która chciałaby znaleźć wymarzonego partnera. Mężczyznę, który dopełni jej spokojne życie. Jednak znalezienie idealnego kandydata może być trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. Dlaczego? Prawda jest taka, że jej rodzinne miasteczko nie ma do zaoferowania zbyt wielu odpowiednich kandydatów. Z tego powodu Annie jest trochę podłamana, szczególnie że jej ostatnia randka nie należała do udanych, a chłopak, z którym była umówiona, okazał się totalnym palantem. Po tym spotkaniu Annie zaczyna się jednak zastanawiać, czy przypadkiem problem nie leży tylko i wyłącznie po jej stronie, szczególnie że wracając z toalety, przez przypadek usłyszała, że jest niewiarygodnie nudna. Czy zatem dziewczyna ma w ogóle szansę na szczęście?
Will Griffin to wysoki, umięśniony i zniewalający ochroniarz, który za wszelką cenę pragnie trzymać się z dala od Annie. Pewnego dnia mężczyzna otrzymuje pewną propozycję. Ma udzielać Annie lekcji randkowania. Jednak czy podejmie się wyzwania? Chociaż w pierwszej chwili Will odmawia udziału w tym eksperymencie, ostatecznie zgadza się pomóc dziewczynie. Czy słodka i niewinna ulubienica miasteczka oraz niedostępny bad boy znajdą wspólny język? Czy randkowy eksperyment zbliży ich do siebie? Czy pod wpływem uroku Annie, Will zdecyduje się jednak zostać w Rzymie na dłużej? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że Sarah Adams nie przestaje mnie zaskakiwać. Każda kolejna książka jej autorstwa, po którą mam okazję sięgnąć, okazuje się jeszcze lepsza niż poprzednia!
"Practice Makes Perfect. Lekcje randkowania" to lekka, przyjemna i pełna humoru historia, która otula czytelnika niczym cieplutki, puchaty kocyk. Tym razem autorka zdecydowała się na połączenie dwóch osób, które z pozoru zupełnie do siebie nie pasują, jednak już od pierwszych stron można wyczuć między nimi taką chemię, że aż dziw, że nie wysadzili Rzymu w powietrze!
Bardzo podobało mi się ich relacja, ponieważ dzięki niej oboje zmienili się na lepsze. Annie stała się bardziej pewna siebie, zerwała z wizerunkiem dziewczynki, na którą całe miasteczko dmuchało i chuchało, jakby była z porcelany. Stała się bardziej odważna, dzięki czemu nie bała się w końcu głośno powiedzieć o tym, co ją boli i co doprowadza ją do szału. Natomiast Will przepracował swoją traumę z dzieciństwa, przez co mógł wreszcie opuścić strefę mroku i stanąć w pełnym słońcu.
Jeśli lubicie sięgać po urocze komedie romantyczne, w których główny bohater może pretendować do tytułu kolejnego książkowego męża, ta historia jest zdecydowanie dla Was! Natomiast jeżeli jesteście już po lekturze, serdecznie zachęcam Was do zajrzenia na profil @czytaniezwiedzmami i wzięcia udziału w dyskusji na jej temat.
Sarah Adams po raz kolejny zabiera swoich czytelników do urokliwego małego miasteczka w Kentucky, by tym razem przedstawić historię Annie — ulubienicy Rzymu, a jednocześnie najmłodszej siostry głównego bohatera z poprzedniej części. Chociaż "Practice Makes Perfect. Lekcje randkowania" wchodzą w skład serii "When in Rome", myślę, iż spokojnie można ją przeczytać bez...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-11
Nastał listopad, więc przyszedł czas na przeczytanie kolejnej książki w ramach akcji @czytaniezwiedzmami. Tym razem padło na "Studium zatracenia" autorstwa Avy Reid. Czy wybrana przez obserwatorów lektura okazała się tą, która zagości w moim sercu na dłużej? Już spieszę z wyjaśnieniem.
"Studium zatracenia" to przede wszystkim historia Effy Sayre. Studentki pierwszego roku architektury, która od zawsze wierzyła w baśnie. Nie wyglądało to jednak tak, jak u każdej małej dziewczynki, która gdy tylko zaczyna dorastać, zdaje sobie sprawę, że wszystkie bajki, które zdołała poznać za młodu, są jedynie fikcją. W tej kwestii Effy różni się od swoich rówieśników. Od dzieciństwa nawiedzają ją bowiem wizje przedstawiające Baśniowego Króla. Czy zatem jest to znak, że dziewczyna jest szalona?
Jedno jest pewne. Effy nigdy nie miała łatwego życia, a dołączenie do grona studentów prestiżowej Ilyrskiej uczelni nic nie zmieniło w tej materii. Odkąd wśród szkolnych murów, zaczęła krążyć plotka na temat jej zażyłości z jednym z profesorów, jedynym ukojeniem dla jej zszarganych nerwów jest zagłębianie się w ulubionej lekturze powieści Angharad, której autorem jest Emrys Myrddin. W swojej książce mężczyzna opowiada historię dziewczyny, która zakochuje się włąśnie w Baśniowym Królu tylko po to, żeby potem go zniszczyć.
Dzięki znajomości dzieł literackich Myrddina Effy udaje się wygrać konkurs na zaprojektowanie domu zmarłego pisarza, który został ogłoszony przez jego rodzinę. Czy dzięki temu uda jej się odnaleźć swoje przeznaczenie? Czy zrujnowaną posiadłość mieszczącą się na krawędzi urwiska da się w ogóle odbudować? Czy przebywający w Hiraeth student literatury — Preston Héloury, który za wszelką cenę pragnie udowodnić, że pisarz był oszustem, stanie się jej sprzymierzeńcem, czy wrogiem? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że po zobaczeniu okładki i przeczytaniu opisu tej historii miałam bardzo wielkie oczekiwania! Spodziewałam się dobrej, klimatycznej historii, która dosłownie zwali mnie z nóg i będzie trzymała mnie w napięciu od początku do końca. Niestety. Wykonanie, pomimo ogromnego potencjału, jaki miała ta historia, zupełnie nie trafiło w mój gust.
Z początku bardzo trudno było mi w ogóle ruszyć z czytaniem. Szczerze powiedziawszy, gdyby nie fakt, że książka została wybrana do listopadowej dyskusji, najprawdopodobniej porzuciłabym ją po kilku początkowych rozdziałach. Jestem osobą, która przynajmniej w mojej ocenie, dość szybko czyta, jednak w przypadku tej konkretnej publikacji, skończenie trzech pierwszych odsłon zajęło mi dwa dni.
Styl pisania autorki był dla mnie straszliwie nużący. Ilość opisów, które w mojej ocenie nie wnosiły niczego do całej historii, przyprawiała mnie wręcz o ból głowy, dlatego w pewnym momencie postanowiłam przerzucić się z ebooka na audiobook. Czy to pomogło? Wydaje mi się, że tak, ale może była to też zasługa tego, że w pewnym momencie akcja ruszyła z kopyta i wreszcie zaczęły pojawiać się w tej historii wątki, które intrygowały i wzbudzały niekiedy skrajne emocje.
Jednym z jasnych elementów tej lektury jest niewątpliwie postać Baśniowego Króla, którego każdorazowe pojawienie się wzbudzało zainteresowanie i rozsiewało dozę tajemnicy, mroku i przede wszystkim magii, która tworzyła niepowtarzalny klimat.
Na uwagę zasługuje również wątek romantyczny, który, chociaż rozwija się bardzo powoli, sprawia, że chce się tę lekturę przeczytać do końca, aby dowiedzieć się, czy uczucie, które połączyło dwójkę bohaterów, było w stanie przetrwać nawet najgorsze momenty w ich życiu.
Nastał listopad, więc przyszedł czas na przeczytanie kolejnej książki w ramach akcji @czytaniezwiedzmami. Tym razem padło na "Studium zatracenia" autorstwa Avy Reid. Czy wybrana przez obserwatorów lektura okazała się tą, która zagości w moim sercu na dłużej? Już spieszę z wyjaśnieniem.
"Studium zatracenia" to przede wszystkim historia Effy Sayre. Studentki pierwszego roku...
2023-10-21
"Fourth Wing. Czwarte Skrzydło" to pierwsza książka Rebekki Yarros, którą miałam okazję przeczytać i kolejna publikacja, która znalazła się w moim TBR z powodu akcji @czytaniezwiedzmami.
Historia opowiada o losach dwudziestoletniej Violet Sorrengail, która była przekonana, że dołączy do Kwadrantu Skrybów i będzie tam wiodła spokojne życie pośród książek i historii. Jednak jej bezkompromisowa matka, nakazała Violet dołączyć do setek kandydatów pragnących zostać elitą Navarry. Przynależność do Kwadrantu Jeźdźców wiąże się jednak nie tylko z prestiżem, ale również z życiem w ciągłym strachu. Strachu przed śmiercią, która dosłownie czyha na kadetów za każdym rogiem. Dodatkowo dziewczyna zmaga się z przewlekłą chorobą, która sprawia, że jej ciało jest dość kruche, a smoki nie należą do stworzeń, które wiążą się z ludźmi jej pokroju, szczególnie że tych chętnych do wytworzenia więzi jest mniej niż kadetów. Na jej niekorzyść działa również jej pochodzenie, ponieważ przez to, kim jest jej matka, wiele osób życzy jej śmierci i zrobi wszystko, aby doprowadzić do jej upadku. Czy mimo przeciwności losu, uda jej się przeżyć i dosiąść smoka?
Xaden Riorson, to najpotężniejszy i najbardziej bezwzględny dowódca skrzydła w Kwadrancie Jeźdźców, który również życzy Violet śmierci. Aby przetrwać, dziewczyna będzie musiała wykazać się sprytem i inteligencją. Czy pierwszoroczna ma w ogóle szansę w starciu ze starszym i bardziej doświadczonym jeźdźcem? Czy zmuszeni do współpracy będą potrafili się dogadać? Czy gdy wyjdzie na jaw, że dowódcy ukrywają przed wszystkimi straszną tajemnicę, staną ramię w ramię, aby walczyć z systemem? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tą książką. Nie jestem fanką wojen, więc gdy przeczytałam, że akcja rozgrywa się w szkole wojskowej, nie do końca wiedziałam, czy będzie to lektura dla mnie. Gdyby nie to, że wiele osób zachwalało ją, jako połączenie "Jak wytresować smoka" z "Igrzyskami Śmierci" oraz fakt, że została wybrana do przeczytania w ramach naszej czytelniczej akcji, pewnie nawet nie spojrzałabym w jej kierunku. I z ręką na sercu przyznaję, że popełniłabym ogromny błąd.
Autorka w dość ciekawy sposób wykreowała zarówno świat, w którym rozgrywa się akcja, jak i bohaterów, którzy za wszelką cenę próbowali przetrwać w miejscu, w którym wcale nie chcieli być. Oczywiście, zdarzało im się zachowywać nieco infantylnie i nierozważnie, ale należy pamiętać o tym, że byli to bardzo młodzi ludzie, którzy w większości przypadków zostali zmuszeni do tego, aby dołączyć do Kwadrantu Jeźdźców. Dodatkowo każdego dnia musieli mieć się na baczności, żeby nie stracić życia.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie odniosła się do licznych negatywnych opinii na temat tej publikacji. Chociaż książka jest sklasyfikowana jako fantastyka, to wiadomo, że nie jest to oczywiście high fantasy, dlatego nawet nie ma co porównywać "Fourth Wing" do dzieł takich autorów jak Sapkowski czy Tolkien. Jednak pisanie o niej jako gniocie, uważam na zdecydowany cios poniżej pasa. Jest to typowe new adult fantasy, czy też bardzo modne ostatnimi czasy romantasy, które z pewnością zadowoli czytelników, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z fantastyką lub po prostu szukają odskoczni od gatunków, które są bardziej bliskie im sercom. Dlatego, aby przekonać się, czy "Czwarte skrzydło" jest lekturą dla Was, zachęcam Was do jej przeczytania i wydania własnej opinii na jej temat.
"Fourth Wing. Czwarte Skrzydło" to pierwsza książka Rebekki Yarros, którą miałam okazję przeczytać i kolejna publikacja, która znalazła się w moim TBR z powodu akcji @czytaniezwiedzmami.
Historia opowiada o losach dwudziestoletniej Violet Sorrengail, która była przekonana, że dołączy do Kwadrantu Skrybów i będzie tam wiodła spokojne życie pośród książek i historii. Jednak...
2023-10-07
Elena Armas to autorka, którą odkryłam w zeszłym roku za sprawą jej książki "The Spanish Love Deception" i od tamtej pory jestem jej wierną fanką. Dlatego, kiedy w naszym kraju została wydana jej kolejna książka, nie mogłam przejść obok niej obojętnie.
Główną bohaterką historii opisanej w "The Long Game" jest Adalyn Reyes. Niezwykle zorganizowana i poukładana kobieta, która codziennie funkcjonuje według określonego schematu. Wstaje o świcie, jedzie do siedziby Płomieni Miami, ciężko pracuje, a potem wraca do domu, aby następnego dnia zacząć wszystko od nowa. Pewnego dnia jej wypracowana rutyna zostaje jednak zaburzona, gdy nagranie jej starcia z maskotką drużyny wycieka do internetu, a właściciel klubu, aby załagodzić sytuację, wyznacza kobiecie nowe zadanie — wzięcie pod swoje skrzydła drużyny Zielonych Wojowniczek.
Chociaż Adalyn nie jest zadowolona z nowego rozwiązania, zgadza się na wyjazd do Karoliny Północnej, aby podjąć się nowego wyzwania, jednak nie zdaje sobie sprawy, że Zielone Wojowniczki to w rzeczywistości dziewięciolatki, które nie do końca potrafią grać w piłkę nożną. Na szczęście w miasteczku przebywa Cameron Caldani, znany bramkarz, który niespodziewanie zakończył swoją sportową karierę. Mężczyzna w zasadzie mógłby podjąć się pracy z dziewczynami. Jednak, czy po fatalnym pierwszym spotkaniu z Adalyn, która zachowywała się, jakby wygrała prawo jazdy na loterii, mężczyzna będzie chciał jej pomóc? Tego dowiecie się, sięgając po najnowszą komedię romantyczną autorstwa Eleny Armas.
Muszę przyznać, że jest to kolejna książka autorki, która skradła moje serce. Elena Armas ma niesamowity dar łączenia ze sobą skrajnie kontrastowych wątków. W swoich powieściach zestawia ze sobą poważne, wymagające refleksji tematy z tymi, które niejednokrotnie doprowadzają czytelnika do łez ze śmiechu. Czy podobnie było w przypadku "The Long Game"? Zdecydowanie!
Bardzo podobał mi się małomiasteczkowy klimat tej opowieści, który pozwolił głównym bohaterom, na pokazanie swoich prawdziwych twarzy, a nie masek, które przywdziewali w "wielkim" świecie. W zasadzie już od samego początku było widać to niesamowite napięcie między Adalyn a Cameronem, które ewoluowało w miarę rozwoju historii, pozwalając na poznanie ich z tej prawdziwej strony, co miało również ogromny wpływ na ogólny odbiór całej opowieści i sprawiło, że książkę czytało się bardzo płynnie i z nieukrywaną przyjemnością.
Ciekawym elementem było wprowadzenie do książki bohaterów będących zwierzętami, szczególnie że w niektórych sytuacjach miały one znaczący wpływ na fabułę, która z pewnością bez ich udziały, nie miałaby tego niepowtarzalnego klimatu.
Myślę, że "The Long Game" będzie doskonałą lekturą na długie jesienne wieczory. Jej niepowtarzalny klimat przypadnie do gustu szczególnie czytelnikom, którzy lubią historię slow burn, rozgrywające się w małych miasteczkach oraz tym, którzy w romansach szukają swoich książkowych mężów. Uważam, że Cameron Caldani to jeden z tych bohaterów, którzy śmiało mogą ubiegać się o ten tytuł.
Elena Armas to autorka, którą odkryłam w zeszłym roku za sprawą jej książki "The Spanish Love Deception" i od tamtej pory jestem jej wierną fanką. Dlatego, kiedy w naszym kraju została wydana jej kolejna książka, nie mogłam przejść obok niej obojętnie.
Główną bohaterką historii opisanej w "The Long Game" jest Adalyn Reyes. Niezwykle zorganizowana i poukładana kobieta,...
2023-09-22
Kiedy okazało się, że "Daisy Jones & The Six" będzie naszą kolejną lekturą przeczytaną w ramach akcji @czytaniezwiedzmami, pomyślałam sobie, że może to być ciekawe doświadczenie, głównie dlatego, że nie zdarza mi się sięgać po książki napisane w formie wywiadu. Dodatkowym atutem wydawał się również fakt, iż publikacja autorstwa Taylor Jenkins Reid ma naprawdę bardzo wysokie oceny. Czy ostatecznie książka jej autorstwa przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Taylor Jenkins Reid w swojej książce skupia się na historii fikcyjnej grupy Daisy Jones & The Six, podobno najsławniejszego zespołu rock’n’rollowego na świecie, który niespodziewanie rozpadł się 12 lutego 1979 roku po koncercie, na którym szalały tysiące osób. Autorka wywiadu, który zostaje przeprowadzony z osobami, które w jakiś sposób były zaangażowane w sukces zespołu, próbuje odpowiedzieć na pytanie: Jak doszło do tego, że kultowy zespół, którego piosenki królowały na wszystkich potańcówkach, przestał istnieć tak nagle? Po odpowiedź na to pytanie odsyłam do lektury.
Muszę przyznać, że byłam bardzo zaintrygowana fenomenem tej książki i bardzo chciałam dowiedzieć się, co jest w niej tak fantastycznego, że ludzie nie przestają rozwodzić się nad kunsztem autorki tego dzieła. Byłam przekonana, że będzie to opowieść o urokach lat siedemdziesiątych, których z racji wieku nie mogłam przeżywać, a które zawsze miło wspominają nieco starsze osoby z mojego otoczenia. Niestety muszę z przykrością stwierdzić, że albo osobiście nie rozumiem zachwytów nad tymi zamierzchłymi czasami, albo po prostu autorka nie potrafiła oddać fantastycznego klimatu tamtych lat.
Sama forma tej książki, która jest napisana jako wywiad, totalnie nie przypadła mi do gustu. Właściwie, gdyby publikacja nie została wybrana do naszej czytelniczej akcji, najpewniej porzuciłabym ją po dwóch rozdziałach, ponieważ niesamowicie mnie nudziła. Zresztą cała opowieść wydawała mi się strasznie nieprawdopodobna, ponieważ członkowie zespołu sami przyznają, że w czasach, gdy ich grupa wiodła prym, właściwie przez 3/4 czasu chodzili naćpani lub pijani, więc prawdopodobieństwo, że pamiętali wszystko z taką dokładnością, jak zostało to przedstawione, niesamowicie mnie bawi.
Kolejna rzecz, która mnie rozbawiła to fakt, kto ten wywiad tak naprawdę przeprowadzał. Nie chcę tutaj spoilerować, ale na miejscu tej osoby z pewnością nie chciałabym słuchać "opowieści z krypty" osób, które są lub były mi w takim stopniu bliskie, ale oczywiście jest to tylko i wyłącznie moje zdanie.
Właściwie jedynym, co przeczytałam w tej książce z prawdziwym zainteresowaniem, był fragmenty o tym, jak członkowie zespołu oraz inne osoby zaangażowane w ich wcześniejsze sukcesy muzyczne, ułożyli sobie życie po rozpadzie grupy, co ostatecznie podniosło moją ocenę tego dzieła o jeden punkt.
"Daisy Jones & The Six" to jedna z tych książek, z których zapamiętam jedynie to, że zmarnowałam na ich przeczytanie swój czas. Jest to jednak tylko i wyłącznie moja opinia, dlatego jestem świadoma tego, iż wiele osób może się w tej kwestii ze mną nie zgadzać. Dlatego, jeżeli macie inne zdanie na jej temat lub tak jak ja uważacie, że była to jedna z najgorszych książek, jaką mieliście okazję czytać, serdecznie zapraszam Was do udziału w dyskusji na jej temat, która o 12 rozpocznie się na instagramowym koncie @czytaniezwiedźmami.
Kiedy okazało się, że "Daisy Jones & The Six" będzie naszą kolejną lekturą przeczytaną w ramach akcji @czytaniezwiedzmami, pomyślałam sobie, że może to być ciekawe doświadczenie, głównie dlatego, że nie zdarza mi się sięgać po książki napisane w formie wywiadu. Dodatkowym atutem wydawał się również fakt, iż publikacja autorstwa Taylor Jenkins Reid ma naprawdę bardzo wysokie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-09
"Gallant" to kolejna publikacja, która została przeze mnie przeczytana w ramach akcji "Czytania z Wiedźmami". Jednocześnie było to moje pierwsze spotkanie z twórczością V.E.Schwab. Czy udane?
Tym razem przenosimy się do świata dorastającej w szkole dla dziewcząt Olivii Prior, która nie wie nic o swojej rodzinie i pochodzeniu. Jedyną rzeczą, która w jakiś sposób wiąże ją z jej przodkami, jest dziennik z nieco niezrozumiałymi zapiskami jej matki. Za sprawą listu, który trafia do placówki, w której dziewczyna przebywa, dowiaduje się, iż przynajmniej jeden członek jej rodu żyje i pragnie sprowadzić ją do tytułowego rodzinnego domu, o którym Olivia nie miała pojęcia.
Kiedy dziewczyna przybywa na miejsce, okazuje się, że nikt z mieszkańców posiadłości na nią nie czeka, a wujek, który rzekomo wysłał do niej list, nie żyje od przeszło roku, o czym dobitnie informuje ją jej kuzyn Matthew. Mężczyzna jednocześnie nakazuje Olivii natychmiastowe opuszczenie jego dom. Jednak dziewczyna nie zamierza dać się tak łatwo wyrzucić z miejsca, z którym od samego początku czuje pewnego rodzaju więź.
Olivia nielal od razu zdaje sobie sprawę z faktu, iż Gallant skrywa wiele tajemnic. Jest zdeterminowana, aby poznać je wszystkie, szczególnie gdy przez przypadek odkrywa, że w murze ogradzającym posiadłość znajdują się drzwi, do alternatywnej rzeczywistości. Czy dom, który znajduje się po drugiej stronie, pozwoli jej znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania? Czy tajemnicza postać, która jest władcą tamtego domu, wykorzysta dziewczynę do własnych celów? Która z posiadłości okaże się bliższy sercu Olivii? Odpowiedzi na te pytania, znajdziecie w książce "Gallant" autorstwa V.E.Schwab.
Muszę przyznać, że z początku miałam mieszane uczucia, jeżeli chodzi o tę publikację. Pierwsze rozdziały i cały pobyt Olivii w Marilance strasznie mnie nudziły, a jedyną interesującą rzeczą w tej części książki były Martwiaki, które dziewczynka spotykała w zasadzie na każdym kroku. Mocno rozczarowało mnie to w jaki sposób osoba autorska przedstawiła zachowanie wychowawczyń, które zostały opisane bardzo stereotypowo. Zamiast wspierać dziewczynki w trudnej sytuacji, jaka ich spotkała, wręcz rzucały im kłody pod nogi, by jeszcze bardziej uprzykrzyć im pobyt w ośrodku. A już szczególnie pastwiły się nad główną bohaterką, która w dodatku jest osobą niepełnosprawną. Nie pochwalam takiego zachowania w realnym świecie, dlatego również nie popieram utrwalania takich wzorów w literaturze.
Dalej było już nieco lepiej. Gdy Olivia opuściła Marilance i trafiła do swojego rodzinnego domu, akcja zaczęła nabierać nieco tempa. Stała się tajemnicza i klimatyczna, chociaż osobiście brakowało mi dreszczyku emocji, którego spodziewałam się po takiej historii. Myślę, że gdyby opisy zdarzeń i uczuć, które towarzyszyły bohaterom, byłyby opisane bardziej szczegółowo, odbiór całości historii byłby zdecydowanie lepszy. Oczywiście jest to tylko moje odczucie i być może jestem już też po prostu za stara na tego typu historie, ponieważ uważam, że dla młodszych odbiorców "Gallant" byłaby zdecydowanie bardziej mroczny i wywoływałaby w czytelnikach zdecydowanie więcej emocji.
Jeżeli natomiast chodzi o mnie, to tak naprawdę polubiłam tę historię dopiero pod koniec, gdy akcja nabrała rozpędu, a kuzynostwo wreszcie zaczęło współpracować, by zmierzyć się z tym, co kryło się po drugiej stronie muru. Żałuję, że całej historia nie była taka od początku, ponieważ zdecydowanie bardziej trafiłaby w mój gust.
Chociaż historia nie do końca spełniła moje oczekiwania, muszę przyznać, że książka została naprawdę pięknie wydana. Wprawdzie nie miałam w rękach papierowej wersji, ale widziałam to już po wersji elektronicznej. Dlatego, jeżeli nadal wahacie się, czy sięgnąć po tę publikację, uważam, iż warto, chociażby po to, by zobaczyć jej wnętrze.
"Gallant" to kolejna publikacja, która została przeze mnie przeczytana w ramach akcji "Czytania z Wiedźmami". Jednocześnie było to moje pierwsze spotkanie z twórczością V.E.Schwab. Czy udane?
Tym razem przenosimy się do świata dorastającej w szkole dla dziewcząt Olivii Prior, która nie wie nic o swojej rodzinie i pochodzeniu. Jedyną rzeczą, która w jakiś sposób wiąże ją z...
2023-08-25
Czytaliście takie książki, które miały wysokie oceny, wszystkim wokół się podobały, a Was zanudziły, a dodatkowo czytając recenzje innych, zastanawialiście się, czy na pewno czytaliśmy tę samą publikację? Właśnie tak miałam w przypadku "Beautiful Graves" autorstwa L.J.Shen.
Sięgnęłam po tę książkę głównie dlatego, że została mi ona polecona, a wszystkie te osoby, które zachęcały mnie do jej przeczytania, wypowiadały się na jej temat w samych superlatywach. Bo czy odmiana swojego losu po popadnięciu w marazm po stracie kogoś bliskiego, pierwszym zawodzie miłosnym i przeprowadzce, nie brzmi zachęcająco? Wydawało mi się, że tak, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała moje postrzeganie tej sytuacji.
Everlynne Lawson — główna bohaterka powieści to dziewczyna, która właściwie z dnia na dzień straciła radość życia. Po powrocie z wakacji, na których poznała swoją bratnią duszę, straciła matkę, która była najważniejszą osobą w jej życiu. Po tragedii, która niespodziewanie spadła na jej rodzinę Everlynne już nie jest tą samą osobą. Dziewczyna straciła zainteresowanie wszystkim, co do tej pory było dla niej ważne – marzeniami, rodziną, przyjaciółmi oraz chłopakiem, poznanym na wakacjach w Barcelonie.
Nie mogąc poradzić sobie z poczuciem winy po stracie, postanowiła rzucić wszystko i przeprowadzić się jak najdalej od rodzinnego domu. Tym sposobem trafiła do Salem, gdzie spędziła ostatnie sześć lat. Przez cały okres pobytu w mieście, który nie ma zbyt wiele do zaoferowania, unikała radości z życia, budując wokół siebie gruby mur, dopuszczając do siebie jedynie swoją współlokatorkę, jej chłopaka i kota. Wszystko zaczyna się jednak zmieniać, gdy ten ostatni postanawia uciec z domu i pojawić się na balkonie Dominica. Czy poznanie przystojnego pielęgniarza odmieni los Everlynne? Czy równoczesne pojawienie się chłopaka, którego Ever poznała w Barcelonie, będzie miało wpływ na jej relację z Domem? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w książce "Beautiful Graves".
Muszę przyznać, że początek tej historii był naprawdę obiecujący. Piękna Barcelona, nowe znajomości, trochę pikanterii i rozstanie z obietnicą ponownego spotkania. Można się rozmarzyć, prawda? Niestety dalej nie było już tak kolorowo. Po dość uroczej sielance, autorka od razu postanowiła przenieść akcję o sześć lat do przodu i wrzucić czytelnika w depresyjny klimat miasteczka Salem oraz zapoznać go z całkiem nowym obliczem Everlynne, w zasadzie zupełnie nie tłumacząc, co się wydarzyło, że znalazła się w tym miejscu, bo zdawkowe informacje na temat śmierci matki i przeprowadzce, to nie to, czego oczekiwałam. Oczywiście nie chcę tutaj umniejszać tragedii, jaką przeżyła Ever, bo niezaprzeczalnie było to coś strasznego, co naprawdę miało prawo ją złamać, jednak zastanawia mnie, dlaczego nikt z jej otoczenia, nie zainteresował się bliżej jej psychicznym stanem. Ani rodzina, którą porzuciła, ani nowa współlokatorka, ani nawet nowo poznany mężczyzna, który pracuje jako pielęgniarz i według mnie powinien mieć jakieś, chociaż minimalne pojęcie na temat ludzkiej psychiki, szczególnie iż sam zmagał się w dzieciństwie z poważną chorobą. Dla mnie było to co najmniej dziwne.
Jeżeli chodzi o okres po poznaniu Doma, to ta część książki niesamowicie mnie wynudziła. Szczerze powiedziawszy, modliłam się, aby coś w końcu zaczęło się dziać, by skrócić moje cierpienia. Czy się udało? Można powiedzieć, że poniekąd, ponieważ pojawienie się miłości sprzed lat, było tak oczywiste i przewidywalne, że aż śmieszne. Podobnie, jak wszystkie inne wydarzenia, które miały miejsce, aż do początku drugiej części powieści.
Przyznam, że po cichu liczyłam, że druga część będzie zdecydowanie lepsza od pierwszej. Czy tak się stało? Cóż... I tak i nie. Z pewnością czytając te fragmenty historii, poznałam więcej szczegółów na temat śmierci Barbie Lawson, które pozwoliły poniekąd zrozumieć schemat postępowania Ever, czego zdecydowanie brakowało mi w pierwszej części. Chociaż mogłoby się wydawać, że powrót do rodzinnego miasta pogłębi traumę, która rozpanoszyła się w organizmie dziewczyny, to odnoszę wrażenie, że było zupełnie odwrotnie. W San Francisco Everlynne wreszcie poszła po rozum do głowy, skorzystała z terapii, odnowiła stare znajomości i mam wrażenie, że nareszcie odetchnęła pełną piersią. A dalsza część historii to już trochę taka typowa filmowa komedia romantyczna, których obejrzałam w swoim życiu naprawdę wiele.
Oczywiście mam świadomość, szczególnie po przejrzeniu ocen i wielu pozytywnych recenzji na temat tej książki, iż wiele osób nie zgodzi się z moją opinią na jej temat, ale właśnie na tym polega odmienność gustów. Jednym dana publikacja będzie się podobać, a drugim nie, dlatego najlepiej, jeżeli sami sprawdzicie, czy dana książka będzie tą, która skradnie Wasze serce, czy będzie wręcz odwrotnie. Zatem, jeżeli nie mieliście jeszcze okazji czytać tej książki, sięgnijcie po nią, aby przekonać się, czy jest to lektura dla Was. Natomiast jeżeli mieliście już okazję ją przeczytać, serdecznie zapraszam do wzięcia udziału w dyskusji na jej temat na profilu @czytaniezwiedzmami.
Czytaliście takie książki, które miały wysokie oceny, wszystkim wokół się podobały, a Was zanudziły, a dodatkowo czytając recenzje innych, zastanawialiście się, czy na pewno czytaliśmy tę samą publikację? Właśnie tak miałam w przypadku "Beautiful Graves" autorstwa L.J.Shen.
Sięgnęłam po tę książkę głównie dlatego, że została mi ona polecona, a wszystkie te osoby, które...
"Księga drzwi" Garetha Browna to książka, która chodziła za mną od czasu premiery, dlatego bardzo ucieszyłam się, kiedy została wylosowana jako kolejna publikacja do przeczytania w ramach akcji @czytaniezwiedzmami. Czy ostatecznie książka o książkach przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Muszę przyznać, że z początku miałam dość mieszane uczucia, ponieważ początek książki nieco mi się dłużył i bardzo ciężko było mi wgryźć się w tę historię. Jednak nie chciałam spisywać na straty kolejnej książki, która została wybrana do przeczytania w ramach instagramowego klubu książki, więc mimo lekkiego zniechęcenia postanowiłam brnąć do przodu i przeczytać ją do końca choćbym miałaby to być męczarnia stulecia. I w sumie dobrze się stało, bo im głębiej zagłębiałam się w losy Cassie i innych bohaterów, których spotykała na swojej drodze, tym byłam pod coraz większym wrażeniem tego, co siedziało w głowie Garetha Browna, kiedy tworzył tę historię.
Myślę, że sam pomysł na fabułę i fakt wykorzystania w niej książek były genialnym posunięciem, ale... No właśnie! Jeżeli chodzi o wykonanie, niestety nie było już tak kolorowo, bo w mojej ocenie "Księga drzwi" jest bardzo nierówna i niestety od razu widać, że jest to debiut literacki autora.
Po niezbyt ciekawym początku pojawiły się w niej fragmenty, które dosłownie skradły moje serce i sprawiły, że zaczęłam czytać tę książkę z prawdziwą przyjemnością. Niestety do czasu, ponieważ zupełnie nie mam pojęcia, co wydarzyło się na końcu, bo zapanował tam istny chaos. Zbyt dużo informacji, w zbyt małej objętości tekstu, jakby autor nagle postanowił wystartować w sprincie na sto metrów i pokusić się o pobicie rekordu świata, by zakończyć swoje dzieło jak najszybciej. Szkoda, bo tekst miał naprawdę ogromny potencjał, który w mojej ocenie nie został do końca wykorzystany. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że "Księgę drzwi" można było podzielić na dwie części i zadbać o rozwinięcie niektórych istotnych wątków.
Jeżeli chodzi natomiast o bohaterów, bardzo polubiłam Cassie i Drummonda. Uważam, że tworzyli świetny duet i trochę żałuję, że autor nie opisał w epilogu tego, co stało się z nimi po latach i nie zaspokoił mojej ciekawości, odnoście tego, czy Biblioteka Foxa ostatecznie została wzbogacona o kolejne niezwykłe książki. Ale niestety, jak to mówią — nie można mieć wszystkiego. Niemniej jednak uważam, że główna bohaterka zasługuje na uwagę, chociażby ze względu na to, jaki progres poczyniła, zmieniając się na kartach tej publikacji.
Chociaż tak, jak już wspominałam powyżej — "Księga drzwi" nie jest dziełem wybitnym, myślę, iż przypadnie do gustu osobom, które lubią w książkach motyw podróży w czasie oraz tych, którzy po prostu kochają książki o książkach.
"Księga drzwi" Garetha Browna to książka, która chodziła za mną od czasu premiery, dlatego bardzo ucieszyłam się, kiedy została wylosowana jako kolejna publikacja do przeczytania w ramach akcji @czytaniezwiedzmami. Czy ostatecznie książka o książkach przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toMuszę przyznać, że z początku miałam dość mieszane uczucia, ponieważ...