-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać385
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2024-05-08
2024-05-05
Po przeczytaniu pierwszej odsłony serii "Rule Breaker" autorstwa J.Wilder, wiedziałam, że sięgnę po kolejne tomy, gdy tylko zostaną wydane, a "Zasady gry" to właśnie drugi tom wspomnianej serii. Czy historia Piper i Lucasa urzekła mnie podobnie jak losy Sidney i Jaxa? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Lucasa — kapitana uczelnianej drużyny hokejowej i Piper — młodszą siostrę, jego najlepszego przyjaciela, mieliśmy już okazję poznać w "Zasadzie numer pięć". Chociaż wtedy byli jedynie pobocznymi bohaterami, mogliśmy towarzyszyć im podczas jednego z radośniejszych wydarzeń, w życiu każdej pary, które miało znaczący wpływ na ich dalsze, wspólne życie. Jednak, jak to się stało, że w ogóle zostali parą? Czy znajomość z dzieciństwa naturalnie przerodziła się w miłość? Czy zawsze razem pokonywali wszystkie przeciwności losu? I dlaczego tak naprawdę musieli przez pewien czas żyć z dala od siebie? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury "Zasad gry".
Muszę przyznać, że podczas czytania tej historii bawiłam się jeszcze lepiej niż wtedy, gdy zgłębiałam się w tej, należącej do Sidney i Jaxa. Już wielokrotnie wspominałam, że książki, w których przynajmniej jedna z postaci jest powiązana ze sportem, zawsze są bliskie mojemu sercu, jednak nie ukrywam też, że moim numerem jeden są te, które wywołują wiele różnorakich emocji. W "Zasadach gry" otrzymałam obie te rzeczy, więc jestem podwójnie ukontentowana.
Relacja głównych bohaterów była niezwykle piękna. Po przeczytaniu pierwszej części wiedziałam, że tworzą świetną parę, ale poznanie podwalin ich związku i towarzyszenie im w tej długiej i wyboistej drodze, pełnej bólu, zwątpienia, wzruszeń i odrzucenia, było niezwykłym doświadczeniem, które z pewnością zostanie w mojej pamięci jeszcze przez dłuższy czas.
Historię opisaną w "Zasadach gry" czyta się bardzo płynnie i szybko, a losy głównych bohaterów wciągają czytelnika w zasadzie od pierwszej chwili. Mam też wrażenie, że autorka wzięła sobie do serca wszystkie uwagi zagranicznych czytelników, co do pierwszej odsłony serii, a jej literacki warsztat trochę ewoluował pomiędzy napisaniem pierwszej i drugiej części, za co z pewnością należy się jej duży plus. Szkoda tylko, że w tłumaczeniu, które poszło do druku, znalazło się tak wiele literówek i kilka przekręconych słów, bo nieco zepsuło mi to odbiór całości.
Niemniej jednak "Zasady gry" wysunęły się na prowadzenie, jeżeli chodzi o moją prywatną klasyfikację poszczególnych części serii "Rule Breaker". Teraz z niecierpliwością będę wyczekiwać premiery kolejnego tomu, który wydaje mi się, że będzie najbardziej pikantny ze wszystkich.
Po przeczytaniu pierwszej odsłony serii "Rule Breaker" autorstwa J.Wilder, wiedziałam, że sięgnę po kolejne tomy, gdy tylko zostaną wydane, a "Zasady gry" to właśnie drugi tom wspomnianej serii. Czy historia Piper i Lucasa urzekła mnie podobnie jak losy Sidney i Jaxa? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Lucasa — kapitana uczelnianej drużyny hokejowej i Piper — młodszą siostrę,...
2024-05-04
"Milestones" to moje drugie podejście do twórczości Magdaleny Szponar. Za pierwszym razem sięgnęłam po jej książkę z gatunku fantasy i niestety bardzo mocno się zawiodłam, ale postanowiłam nie skreślać autorki i przeczytać jeden z jej romansów. Czy był to dobry wybór? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Zacznę od tego, że motywy romansu biurowego i różnicy wieku, to wątki, które należą do grupy moich ulubionych, dlatego zdecydowałam się sięgnąć właśnie po "Milestones". Główną bohaterką historii jest dwudziestosześcioletnia Veronica Hale. Młoda i niezwykle ambitna kobieta, która próbuje dojść do siebie po śmierci ukochanego ojca. Dziewczyna jest przekonana, że przejmie jego obowiązki prezesa w wydawnictwie Callan & Hale. Jednak czy będzie jej to dane?
Jedno jest pewne. Droga do objęcia wymarzonego stanowiska nie będzie wcale taka prosta, szczególnie że ojciec Veroniki zostawił bardzo szczegółowy testament, który dodatkowo został podzielony na kilka części. Czy panna Hale uszanuje wolę ojca? Czy kumpel z dzieciństwa — Kane Callan, pod którego okiem ma przejść szkolenie, będzie dla niej bardziej przyjacielem, czy wrogiem? Co wydarzy się, kiedy Hale i Callan przyznają się do swoich skrzętnie skrywanych uczuć? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że podczas czytania tej książki bawiłam się świetnie, ponieważ pierwsze skrzypce grają tutaj emocje. I to takie, które poruszają człowieka dogłębnie. Już od samego początku towarzyszymy głównej bohaterce w najtrudniejszych chwilach jej życia, czyli momencie pożegnania z ukochanym ojcem. Jako że jestem osobą, która jest bardzo wrażliwa na takie kwestie, oczywiście nie obyło się bez uronienia kilku łez, więc już na początku mojej przygody z tą książką byłam przekonana, że będzie to książka, która przypadnie mi go gustu.
Czy tak ostatecznie było? Zdecydowanie tak, chociaż nie mogę ukryć, że w niektórych momentach historia była bardzo przewidywalna. Jednak przy takiej ilości książek, jakie pochłaniam w ciągu roku, raczej trudno mnie czymś zaskoczyć. Ale przyznaje, że motyw podzielonego na części testamentu było dla mnie czymś nowym, szczególnie w takiej formie, ponieważ w pewnym momencie sama nie wiedziałam, czy zamiary Kane'a są naprawdę tak krystaliczne, jak mi się od początku wydawało, czy jednak autorce udało się wyprowadzić mnie w pole, więc chyba jednak można mnie jeszcze czymś zaskoczyć!
Jeżeli chodzi o głównych bohaterów historii, to bardzo ich polubiłam! Połączenie żywiołowej i pełnej energii dziewczyny, ze stanowczym i nieco gburowatym przedstawicielem płci męskiej, zawsze raduje moje serduszko. Nie będę się jednak więcej rozpisywać na ich temat, ponieważ nie chciałabym niepotrzebnie zepsuć komuś frajdy z samodzielnego odkrywania tego, co w nich najlepsze.
Pomimo iż pierwsza przeczytana przeze mnie książka autorki zupełnie nie przypadła mi do gustu, lektura "Milestones" pozwoliła mi uwierzyć, że mógł być to jedynie wypadek przy pracy, dlatego z pewnością skuszę się jeszcze sięgnąć po inne książki autorki.
"Milestones" to moje drugie podejście do twórczości Magdaleny Szponar. Za pierwszym razem sięgnęłam po jej książkę z gatunku fantasy i niestety bardzo mocno się zawiodłam, ale postanowiłam nie skreślać autorki i przeczytać jeden z jej romansów. Czy był to dobry wybór? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Zacznę od tego, że motywy romansu biurowego i różnicy wieku, to wątki, które...
2024-05-03
"Nielat" Piotra Kościelnego to książka, która trafiła do mnie w ramach BookToura organizowanego przez @villanelle_lu. Wcześniej nie miałam okazji sięgnąć po publikacje autora, ale cztery widniały na mojej liście do przeczytania. Czy zatem pierwsza książka Piotra Kościelnego, którą miałam okazję przeczytać, przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Historia opisana w książce rozgrywa się w latach dziewięćdziesiątych. Policjanci z wydziału zabójstw komendy miejskiej we Wrocławiu mają ręce pełne roboty. Nie dość, że prowadzą sprawę zabójstwa znanego polskiego aktora, który został znaleziony w melinie w centrum miasta. To jeszcze otrzymują informacje o znalezieniu zwęglonych zwłok nastolatka. Czy jest to zupełny zbieg okoliczności, że te dwie sprawy ujrzały światło dzienne niemal jednocześnie?
Jedno jest pewne. Komisarz Nawrocki, który zajmie się rozwiązaniem tych spraw, jeszcze nie wie, że te śledztwa będą należeć do najtrudniejszych w jego dotychczasowej karierze. Czy nastolatek musiał zginąć? Czy nieżyjący aktor był w coś zamieszany? Czy obie te śmierci są w jakiś sposób powiązane z tym, co dzieje się na wrocławskim dworcu? Co się stanie, kiedy na jaw wyjdą wszystkie okoliczności tych dwóch brutalnych zbrodni? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę zacząć od tego, że Wrocław jest bliski mojemu sercu. Przez kilka lat miałam okazję tam mieszkać i mogę powiedzieć, że bardzo dobrze znam to miasto. Chociaż w latach dziewięćdziesiątych byłam smarkulą, doskonale pamiętam, jak wyglądał stary dworzec i jacy ludzie kręcili się zarówno we wnętrzu, jak i w jego okolicy. I nie mówię tutaj o podróżnych. Dlatego powiem Wam tyle — wszystko to, co zostało opisane na jego temat w tej historii, jest prawdą.
Chociaż głównym wątkiem historii jest zabójstwo znanego aktora, Kościelny zwraca uwagę czytelnika na inny, bardziej złożony i o wiele bardziej poruszający problem. W książce zderzają się ze sobą dwie linie czasowe. Zatem w jednej chwili towarzyszymy policjantom z wydziału zabójstw komendy miejskiej w czynnościach mających na celu doprowadzenie do rozwiązania prowadzonych śledztw, a w drugiej poznajemy historię Michała — nastolatka, który przeżył piekło na ziemi.
I właśnie ten powrót do przeszłości najbardziej mnie poruszył. Chociaż nie mam własnych dzieci, historia Michała mocno mną wstrząsnęła, szczególnie że mam świadomość, że w naszym kraju nadal jest wiele patologicznych rodzin, w których opisane sytuacje są w zasadzie na porządku dziennym.
Myślę, że "Nielat", chociaż nie jest typowym kryminałem, jest książką godną polecenia. Chociaż z pewnością nie dla ludzi o słabych nerwach, ponieważ porusza wiele tematów, które nie są społecznie akceptowalne.
"Nielat" Piotra Kościelnego to książka, która trafiła do mnie w ramach BookToura organizowanego przez @villanelle_lu. Wcześniej nie miałam okazji sięgnąć po publikacje autora, ale cztery widniały na mojej liście do przeczytania. Czy zatem pierwsza książka Piotra Kościelnego, którą miałam okazję przeczytać, przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Historia opisana...
2024-04-17
"Noc upadku" to moje pierwsze spotkanie z autorką Magdaleną Szponar. Chociaż w swojej domowej biblioteczce mam kilka książek jej autorstwa postanowiłam zacząć od tej z gatunku fantasy, ponieważ moim tegorocznym książkowym wyzwaniem jest przeczytanie większej ilości książek z tego gatunku, niż w zeszłym roku. Czy lektura tej publikacji okazała się zatem literacką ucztą? Już spieszę z wyjaśnieniem.
"Noc upadku" jest promowana jako dark fantasy. I szczerze powiedziawszy właśnie to, opis wydawcy oraz przepiękna okładka, która od razu skojarzyła mi się ze skrzętnie skrywaną tajemnicą, skłoniły mnie do tego, aby sięgnąć po tę książkę. Zmiennokształtni, odnaleziona na skraju Ostatniego Boru tajemnicza kobieta, wojny rodów, ostatni smok i noc Stormvollu — to wszystko brzmiało bardzo obiecująco. I byłam naprawdę bardzo podekscytowana na samą myśl o rozpoczęciu czytania. Czy zatem lektura spełniła moje oczekiwania? Niestety nie i z przykrością stwierdzam, że dla mnie opisana historia była zwyczajnie nudna.
Na samym początku znajduje się obszerna legenda oraz wykaz nazw i opisy wszelkiego rodzaju stworzeń, które można spotkać w Neneatrii. Muszę przyznać, że bardzo mi się to spodobało, ponieważ, kiedy autor decyduje się urozmaicić swoją historię taką ilością stworzonych przez siebie słów, bardzo trudno jest od razu wszystko spamiętać i zawsze można zerknąć do ściągi. Dlatego, akurat tę kwestię uważam za plus.
Zresztą pierwsze spotkanie z bohaterami również przypadło mi do gustu. Powrót Nieustępliwego Niedźwiedzia do domu ze znalezioną na skraju Boru Valeą, czy pojawienie się ostatniego smoka. Wszystkie te zdarzenia napawały mnie optymizmem, natomiast im historia posuwała się na przód, tym w mojej ocenie było tylko gorzej.
Przedstawiony w książce świat może i został w jakiś sposób wykreowany, ale jednocześnie do fabuły została wprowadzona taka ilość różnorakich wątków, że wszystko zlało mi się w jedną wielką plamę, którą można określić tylko jednym słowem — chaos.
Zresztą sama relacja między bohaterami również nie przypadła mi do gustu. O ile nie mam nic do trójkątów miłosnych w literaturze, ponieważ najczęściej dodają niezłego pazura i nakręcają całą fabułę, w tym konkretnym przypadku ten wątek wypadł bardzo słabo. I już nawet nie czepiam się tego, że cała trójka była sobie w jakiś sposób przeznaczona, a uczucia między nimi pojawiły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jednak wszelkie sceny erotyczne naprawdę wołają tutaj o pomstę do nieba. Niedopracowane, wulgarne i sprowadzone do samego aktu, co jest trochę sprzeczne z tym "magicznym" rozkwitem uczuć, o którym wspominałam wcześniej. Nie, nie i jeszcze raz nie. Wprowadzanie na siłę aktów zbliżeń między bohaterami nigdy nie wychodzi na plus, kiedy te sceny są opisywane właśnie w taki sposób.
Czy mam zamiar sięgnąć po kolejną część serii "Bestiariusz Ciemności"? Zdecydowanie nie, natomiast z pewnością zdecyduję się przeczytać inną książkę autorki, aby przekonać się, czy "Noc upadku" to tylko wypadek przy pracy, czy jednak jej twórczość totalnie nie wpisuje się w mój gust literacki.
"Noc upadku" to moje pierwsze spotkanie z autorką Magdaleną Szponar. Chociaż w swojej domowej biblioteczce mam kilka książek jej autorstwa postanowiłam zacząć od tej z gatunku fantasy, ponieważ moim tegorocznym książkowym wyzwaniem jest przeczytanie większej ilości książek z tego gatunku, niż w zeszłym roku. Czy lektura tej publikacji okazała się zatem literacką ucztą? Już...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-07
Po przeczytaniu pierwszego tomu serii "Wildflower" czułam ogromny niedosyt, dlatego od razu zdecydowałam się sięgnąć po kolejną część, gdyż byłam strasznie ciekawa, jak dalej potoczą się losy Salem i Thayera.
Od wydarzeń, które miały miejsce w "Wytrwałości dzikich kwiatów" minęło sześć lat. W tym czasie życie Salem znacznie się zmieniło. Po rozstaniu z ukochanym wyjechała z rodzinnego miasteczka, związała się z innym mężczyzną i urodziła dziecko. Chociaż jej serce nadal należało do Thayera, starała się trzymać z daleka zarówno od niego, jak i od rodzinnego miasteczka. Niestety z powodu choroby swojej mamy, Salem zmuszona była wrócić i stawić czoła bolesnej przeszłości. Czy jej powrót okazał się jednocześnie przekleństwem i błogosławieństwem?
Jedno jest pewne. Gdy tylko Thayer znów stanął na jej drodze, ożyły w niej wszystkie wspomnienia. Czy ich związek da się jeszcze odbudować? Czy mimo choroby matki, Salem będzie umiała ponownie cieszyć się życiem u boku ukochanego? Czy kobieta wreszcie odkryje swoje powołanie? Co stanie się, kiedy Thayer dowie się, co Salem ukrywała przed nim od tylu lat? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że ten tom podobał mi się zdecydowanie bardziej niż poprzedni. Myślę, że jest to spowodowane ogromem emocji, które są skumulowane w tej części, czego zdecydowanie zabrakło mi w poprzedniej odsłonie. Bardzo uderzył we mnie nawrót choroby mamy Salem, co sprawiło, iż część rozdziałów czytałam ze łzami w oczach. Było to dla mnie druzgocące i chociaż wiem, że to jedynie fikcja literacka, potrzebowałam chwili, aby dojść do siebie po tym, co się wydarzyło.
W tym tomie Salem i Thayer spotykają się po raz pierwszy od dnia, gdy kobieta wyjechała. Dla obojga jest to niezwykła chwila, która uświadamia im, że wcale nie przestali się kochać. Bardzo podobało mi się, że tym razem autorka postanowiła napisać tę książkę z dwóch perspektyw, dzięki czemu możemy spojrzeć na tę historię zupełnie inaczej, niż miało to miejsce w pierwszym tomie. Uważam to za duży plus, ponieważ była to jedna z rzeczy, których zdecydowanie brakowało mi w "Wytrwałości dzikich kwiatów".
Uważam, że "Odrodzenie dzikich kwiatów" to idealne podsumowanie historii Salem i Thayera. Tego, czego musieli doświadczyć i z czym się zmierzyć, żeby w pełni cieszyć się życiem u swego boku. Myślę, że zostanie ona w mojej pamięci na dłużej.
Po przeczytaniu pierwszego tomu serii "Wildflower" czułam ogromny niedosyt, dlatego od razu zdecydowałam się sięgnąć po kolejną część, gdyż byłam strasznie ciekawa, jak dalej potoczą się losy Salem i Thayera.
Od wydarzeń, które miały miejsce w "Wytrwałości dzikich kwiatów" minęło sześć lat. W tym czasie życie Salem znacznie się zmieniło. Po rozstaniu z ukochanym wyjechała...
2024-04-06
"Wytrwałość dzikich kwiatów" to książka, która czekała na mojej półce już od ponad roku. Właściwie miałam czytać ją zaraz po premierze, ale wtedy natrafiłam na kilka niepochlebnych recenzji, które skutecznie zniechęciły mnie do sięgnięcia po nią. Co więc skłoniło mnie do tego, żeby wreszcie się za nią zabrać? Książka ma przepiękną okładkę, która idealnie pasuje do jednego z tematów akcji #celowaniewczytanie, w której biorę udział. Czy zatem poza piękną oprawą publikacja urzekła mnie czymś jeszcze? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Główną bohaterką historii jest osiemnastoletnia Salem. Dziewczyna właśnie skończyła szkołę średnią i nie do końca wie, co chce robić w życiu. Chociaż jej chłopak Caleb wyjeżdża na studia i namawia ją do tego, aby pojechała z nim, ona postanawia pozostać w rodzinnym miasteczku, gdzie chwilowo pracuje w sklepie swojej mamy. Pewnego dnia do domu obok wprowadza się trzydziestojednoletni Thayer, który nie robi na Salem dobrego pierwszego wrażenia. Czy młoda kobieta dogada się z gburowatym sąsiadem?
Jedno jest pewne. Thayer od czasu do czasu będzie potrzebował pomocy przy opiece nad swoim synem Forrestem. Czy mimo wątpliwości mężczyzna zaangażuje młodą sąsiadkę do opieki nad swoim dzieckiem? Czy pomimo licznych różnic dojdzie do czegoś pomiędzy Thayerem a Salem? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczoną tą książką, ponieważ mając w pamięci recenzje, które zniechęciły mnie do jej przeczytania, spodziewałam się czegoś o wiele gorszego. Tymczasem otrzymałam historię, która umówmy się, nie jest dopracowana w każdym najdrobniejszym szczególe, ale z uwagi na to, że jest przedstawiona z perspektywy nastolatki, która dopiero wchodzi w dorosły świat, uważam ją za całkiem dobrą.
Już na samym początku książki otrzymujemy ostrzeżenie o tym, że w publikacji znajdują się treści, które nawiązują do traumatycznych przeżyć i mogą u czytelników wzbudzać ogólny niepokój. I super, bo uważam, że te informacje powinny być zamieszczane, ponieważ każdy z nas jest inny, każdy brał udział w różnych sytuacjach i może zdarzyć się, że ktoś może nieświadomie trafić na treść, która źle wpłynie na jego zdrowie psychiczne. Jednak po przeczytaniu tej publikacji czuję swojego rodzaju niedosyt, ponieważ przygotowała się mentalnie do tego, o czym mogę przeczytać, a mam wrażenie, że akurat te tematy autorka potraktowała trochę po macoszemu. Zostały lekko zbagatelizowane i zdecydowanie zabrakło mi ich rozwinięcia.
Jeżeli chodzi natomiast o wątek romantyczny, to brakowało mi w nim nieco głębi, ale należy pamiętać, że historia jest przestawiona z perspektywy nastolatki. Myślę, że gdyby autorka pozwoliła swoim czytelnikom poznać perspektywę Thayera, książka tylko by na tym zyskała.
Sama końcówka historii to typowy Cliffhanger, ale przyznaje, że był raczej przewidywalny. Najbardziej wstrząsnęło mną tylko jedno wydarzenie, ale nie będę zdradzać jakie. Osoby, które czytały książkę z pewnością wiedzą, o czym mówię, a te, które jeszcze nie wiedzą, dowiedzą się w swoim czasie.
Niemniej jednak nie żałuję, że przeczytałam tę historię i z ciekawości sięgnę po drugi tom.
"Wytrwałość dzikich kwiatów" to książka, która czekała na mojej półce już od ponad roku. Właściwie miałam czytać ją zaraz po premierze, ale wtedy natrafiłam na kilka niepochlebnych recenzji, które skutecznie zniechęciły mnie do sięgnięcia po nią. Co więc skłoniło mnie do tego, żeby wreszcie się za nią zabrać? Książka ma przepiękną okładkę, która idealnie pasuje do jednego z...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-05
Uprawialiście kiedyś jakiś sport?
Ja próbowałam swoich sił w wielu dyscyplinach, ale na dłużej związałam się tylko z jednym — łucznictwem, dlatego wiem, że sport to nie tylko te piękne obrazki, które można obejrzeć w telewizji. To szereg wyrzeczeń, poświęceń i walki o to, by osiągnąć zamierzony cel.
"Desire or Defense" autorstwa Leah Brunner to kolejna książka z motywem sportowym, którą miałam okazję przeczytać. Zawsze chętnie sięgam po literaturę, która zawiera ten wątek, więc byłam bardzo ciekawa, jak kolejna autorka podeszła do tematu. Czy zatem książka przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Głównym bohaterem historii jest Mitch "Maszyna" Anderson. Wiecznie niezadowolony i zrzędliwy obrońca drużyny hokejowej D.C.Eagles, który z powodu licznych napadów gniewu, często ląduje na ławce kar. Podczas ostatniego meczu jego zachowanie doprowadziło do tego, że Mitch został zawieszony, aż na piętnaście meczów. Jakby tego było mało, zawodnik zostaje zmuszony do tego, aby przez okres zawieszenia chodzić na terapię oraz trenować miejscową drużynę młodzieżową. Czy Mitch poradzi sobie z nowymi zadaniami?
Jedno jest pewne. Kiedy na tafli lodowiska pojawi się tajemnicza blondynka, która nie będzie bała się powiedzieć Mitchowi, co sądzi o jego zachowaniu wobec nastolatków, jego życie nie będzie już takie samo. Czy Andie sprawi, że Mitch stanie się lepszym człowiekiem? Czy po powrocie do gry jego kariera nabierze tempa? Co stanie się, kiedy kiełkujące uczucie Mitcha i Andie zostanie wystawione na próbę? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że "Desire or Defense" to jedna z niewielu książek z motywem sportowym, w której sport nie jest tylko tłem. Zazwyczaj w tego typu publikacjach nie otrzymujemy zbyt wiele informacji z życia bohatera, który poświęcił się dla kariery. Zazwyczaj autorzy tylko wspominają, iż uprawia on daną dyscyplinę, ale potem jakby zapominali o tym, czym tak naprawdę jest sport i jak wiele trzeba poświęcić, aby być w nim dobrym. Tutaj było zupełnie inaczej, dlatego uważam to za ogromny plus tej historii.
Bardzo podobało mi się również, że autorka nie wyidealizowała swoich bohaterów. Zarówno Mitch, jak i Andie są obarczeni ogromnym bagażem doświadczeń, z którym muszą się mierzyć. Nie jest im łatwo, ale starają się, by każdego dnia stawać się lepszymi wersjami siebie.
Myślę, że na uwagę zasługuje również to, że autorka poruszyła temat chodzenia na terapię. Żaden człowiek nie powinien się bać, sięgać po pomoc i uważać, że skorzystanie z pomocy specjalisty to coś, czego należy się wstydzić. Wręcz przeciwnie, należy głośno o tym mówić, bo może to komuś uratować życie!
Właściwie jedyny zarzut, jaki mam do tej historii to fakt, że jest zdecydowanie za krótka, a relacja między Mitchem a Andie rozwija się w tempie błyskawicy. Chociaż bardzo ich polubiłam i kibicowałam im od samego początku, było to dla mnie zdecydowanie za szybko, a sam epilog mógłby dla mnie w zasadzie nie istnieć. Zdecydowanie bardziej wolałabym sobie dopowiedzieć zakończenie, niż przeczytać, co wydarzyło się w tak krótkim czasie od ich poznania.
Niemniej, jednak jeżeli jesteście fanami książek z motywem sportowym, serdecznie zachęcam Was do sięgnięcia po "Desire or Defense".
Uprawialiście kiedyś jakiś sport?
Ja próbowałam swoich sił w wielu dyscyplinach, ale na dłużej związałam się tylko z jednym — łucznictwem, dlatego wiem, że sport to nie tylko te piękne obrazki, które można obejrzeć w telewizji. To szereg wyrzeczeń, poświęceń i walki o to, by osiągnąć zamierzony cel.
"Desire or Defense" autorstwa Leah Brunner to kolejna książka z motywem...
2024-03-16
Mieliście okazję czytać książki Rileya Sagera?
Przyznaję, że chociaż mam na swojej wirtualnej półce wszystkie jego powieści, dopiero teraz, gdy jedna z nich została wybrana do przeczytania w ramach akcji @czytaniezwiedzmami, miałam okazję zapoznać się z jego twórczością. Czy lektura książki "Tylko ona została" przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Kiedy w 1929 roku w rezydencji Hope's End doszło do brutalnego morderstwo, bez wątpienia informacja o tym wydarzeniu wstrząsnęła całym wybrzeżem Maine. Wówczas większość ludzi oskarżała o zabójstwo rodziców i swojej młodszej siostry — siedemnastoletnią Lenorę Hope, która jako jedyna przeżyła masakrę. Chociaż dziewczyna wyparła się dokonania zabójstw, a policja nie była w stanie udowodnić jej winy, nawet po latach wszyscy nadal uważali ją za winną. Czy słusznie? Jedno jest pewne, od tamtej pory kobieta ani razu nie wypowiedziała się publicznie o tym, co wydarzyło się pamiętnej nocy. Nigdy również nie opuściła murów posiadłości znajdującej się na klifie. Czy zatem świadczy to o jej winie?
Pięćdziesiąt cztery lata od tajemniczego zabójstwa w Hope's End, które swoje lata świetności ma już dawno za sobą pojawia się Kit McDeere. Owiana złą sławą opiekunka, która ma zająć się podupadłą na zdrowiu Lenorą, po tym, jak poprzednia pielęgniarka niespodziewanie opuściła ją w środku nocy i od tamtej pory, nie wróciła do rezydencji. Czy panna Hope w jakiś sposób przyczyniła się do jej zniknięcia? Czy częściowo sparaliżowana staruszka wyjawi, co tak naprawdę wydarzyło się w 1929 roku? Czy mieszkanie w rezydencji położonej na klifie jest w ogóle bezpieczne? Co stanie się, kiedy wszystkie tajemnice zostaną odkryte? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona tą publikacją, ponieważ na samym początku zupełnie nie spodziewałam się tego, co może wydarzyć się na końcu. Jako osoba, która swego czasu pochłaniała kryminał za kryminałem, jestem trochę zdziwiona, że dałam wyprowadzić się w pole, mimo iż w trakcie czytania podejrzewałam to i owo. Jednak w miarę czytania, porzuciłam swoje przypuszczenia i dałam się porwać temu, co autor przedstawił w swojej książce.
Chociaż "Tylko ona została" jest naszpikowane motywami i rozwiązaniami, które powielają się w wielu książkach tego gatunku literackiego, Riley Sager połączył je i zmiksował w taki sposób, że wyszła z tego naprawdę znakomita uczta. I chociaż początkowe rozdziały niezbyt mnie wciągnęły, potem było już tylko lepiej. W miarę upływu czasu moje zainteresowanie rosło, a ostatnie rozdziały, kiedy to elementy całej układanki wreszcie zaczęły wskakiwać na odpowiednie miejsca, czytałam z zapartym tchem.
I szczerze powiedziawszy nawet wtedy, kiedy wydawało mi się, że poznałam już wszystkie tajemnice, autor postanowił spuścić prawdziwą bombę, która nie przeszła mi przez myśl nawet przez krótką chwilę!
Myślę, że w przyszłości chętnie zobaczyłabym ekranizacje tego literackiego dzieła. A nawet jeżeli nie będzie mi to dane, z chęcią sięgnę po inne książki autora, by przekonać się, czy one również przypadną mi do gustu.
Mieliście okazję czytać książki Rileya Sagera?
Przyznaję, że chociaż mam na swojej wirtualnej półce wszystkie jego powieści, dopiero teraz, gdy jedna z nich została wybrana do przeczytania w ramach akcji @czytaniezwiedzmami, miałam okazję zapoznać się z jego twórczością. Czy lektura książki "Tylko ona została" przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Kiedy w...
2024-03-09
Czy macie takich autorów, po których książki sięgacie w ciemno?
Ja mam, a jedną z nich jest również Ali Hazelwood, do której mam ogromny sentyment, ponieważ jej pierwsza książka "The Love Hypothesis" wyciągnęła mnie z ogromnego zastoju czytelniczego! Zatem, czy jej najnowsza książka również przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
"Love, Theoretically" to historia Elsie Hannaway, fizyczki teoretycznej, która ledwo wiąże koniec z końcem. Niestety mimo zapewnień mentora, kobieta nie stała się gwiazdą w swojej dziedzinie. Zamiast prowadzić kolejne badania, musiała przełknąć gorycz porażki i przyjąć posadę wykładowcy kontraktowego. Za marne grosze musi zatem oceniać przeciętne prace swoich studentów i mierzyć się z ich idiotycznymi wymówkami, które każdego dnia otrzymuje na swój adres e-mail. Kiepskie zarobki, brak ubezpieczenia zdrowotnego oraz duże koszty utrzymania i leków na cukrzycę zmuszają ją do podjęcia się dodatkowego zajęcia, które polega na udawaniu partnerek swoich klientów zarówno podczas spotkań rodzinnych, jak i służbowych eventów. Czy nowe zajęcie okaże się dla niej zgubne?
Jedno jest pewne, nowa praca doprowadzi do kilku nieporozumień, a jedno z nich może nawet zaważyć na dalszej karierze Elsie, bowiem podczas rekrutacji na wymarzone stanowisko pracy, okaże się, że jednym z członków komisji jest Jack Smith — brat jednego z jej klientów, któremu przestawiła się jako bibliotekarka. Czy Elsie uda się wytłumaczyć mu, dlaczego go okłamała? Czy mimo wszystko uda jej się dostać posadę na MIT? Czy między Jackiem a Elsie dojdzie do czegoś więcej? Co stanie się, kiedy na jaw wyjdą tajemnice z przeszłości? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że sięganie po dzieła Ali Hazelwood to dla mnie czysta przyjemność. Za każdym razem, gdy zatapiam się w lekturze jej książek, czuję się, jakbym wybrała się na pogaduchy z dawno niewidzianą koleżanką, która przy herbatce opowiada mi o tym, co ostatnio się u niej działo.
Wszystkie wykreowane przez autorkę główne postacie zawsze przypadają mi do gustu. Szczególnie podoba mi się, że jej bohaterki dążą do tego, aby spełniać swoje marzenia, co w świecie zdominowanym przez mężczyzn jest niezwykle trudne, ale oczywiście możliwe, a sama Ali wie o tym najlepiej. Lubię, gdy autor czerpie z własnych doświadczeń i przemyca do swoich dzieł wszelkiego rodzaju smaczki, które sprawiają, że opisywane przez nią historie zawsze są pełne emocji i wydają się autentyczne.
Myślę, że na uwagę zasługuje również fakt, że w najnowszej publikacji pojawiają się również bohaterowie z poprzednich książek. Uwielbiam takie zabiegi! Uśmiechałam się jak głupia, czytając co słychać u Olive i Adama! Żałuję tylko, że Bee została jedynie wspomniana, bo również chętnie dowiedziałabym się, jak potoczyły się dalsze losy jej i Leviego. Mam nadzieję, że w kolejnych dziełach również zdecyduje się na coś podobnego!
"Love, Theoretically" to historia, którą każdy wielbiciel Ali Hazelwood powinien przeczytać. Dla mnie była równie wspaniała, jak poprzednie jej dzieła, dlatego trafia na półkę moich ulubionych lektur i to nie tylko ze względu na Jacka, który stał się moim kolejnym książkowym mężem.
Czy macie takich autorów, po których książki sięgacie w ciemno?
Ja mam, a jedną z nich jest również Ali Hazelwood, do której mam ogromny sentyment, ponieważ jej pierwsza książka "The Love Hypothesis" wyciągnęła mnie z ogromnego zastoju czytelniczego! Zatem, czy jej najnowsza książka również przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
"Love, Theoretically" to...
2024-03-03
Obok książki, z jakim motywem literackim nie możecie przejść obojętnie?
U mnie jest to zdecydowanie wątek sportowy! Dlatego nie musiałam zastanawiać się zbyt długo, aby sięgnąć po "Zasadę numer pięć" autorstwa J.Wilder!
Książka opowiada historię Sidney King i Jaxa Rydera.
Ona jest bardzo ambitną młodą kobietą, która marzy o karierze w polityce, natomiast on jest utalentowanym i rozchwytywanym hokeistą. Ich losy splotły się ze sobą na jednej ze studenckich imprez. Chociaż oboje wpadli sobie w oko, niedane im było przenieść znajomości na wyższy poziom. Dlaczego? Wszystko przez zasady, które Sidney ustaliła, jeżeli chodzi o kontakty z płcią przeciwną. Po pierwsze — żadnego całowania, po drugie — żadnych randek, tylko przygody na jedną noc, po trzecie — żadnej wymiany numerów telefonów, po czwarte — żadnych hokeistów i po piąte — żadnego zakochiwania się. Czy Sidney uda się wytrwać w swoich postanowieniach?
Jedno jest pewne. Jax zrobi wszystko, aby panna King dała mu szansę. Czy mu się to uda? Czy Sidney i Jax mają szansę stworzyć coś trwałego, szczególnie że koniec studiów zbliża się wielkimi krokami? Co wydarzy się, gdy Ryder pozna ojca dziewczyny, która skradła mu serce? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że dość dobrze bawiłam się podczas czytania tej historii. Książki, w których przynajmniej jedna z postaci jest powiązana ze sportem, zawsze są bliskie mojemu sercu, chociażby dlatego, że sama od wielu lat uprawiam jedną z dyscyplin. Bo przecież nikt tak dobrze nie zrozumie sportowca, jak drugi sportowiec.
Bardzo podobała mi się kreacja bohaterów. Autorka stworzyła postacie, które spokojnie mogłyby być prawdziwymi ludźmi, spotykanymi każdego dnia, czy to w pracy, czy na ulicy. Zarówno Jax, jak i Sidney mieli pomysł na swoje życie, mieli poukładane i sprecyzowane plany, do których realizacji zaciekle dążyli, a jednocześnie nie byli pozbawieni obaw o to, czy uda im się zrealizować to, co założyli. A dzięki temu, że ich losy zostały splecione, mogli otworzyć się na drugiego człowieka i stać się jeszcze lepszą wersją siebie.
Myślę, że na uwagę zasługuje również fakt, że w książce występuje kilka zwrotów akcji, które trzymają czytelnika w napięciu i tak naprawdę, dopóki dana sytuacja nie zostanie wyjaśniona, nigdy nie wiadomo, czy dana sytuacja skończy się szczęśliwie, czy wręcz przeciwnie. Lubię takie lekkie dreszczyki emocji, zdecydowanie bardziej niż dramy, które zazwyczaj powstają z jakichś błahostek, a nagle stają się tak ogromne, że nie sposób ich okiełznać.
"Zasada numer pięć" to historia, którą pochłonęłam w jedno popołudnie. Lekka i zabawna, ale również zwracająca uwagę na ważne tematy, takie, jak chociażby pogodzenie kariery sportowej z życiem rodzinnym, czy trudna relacja rodzic-dziecko.
Dlatego, jeżeli nie mieliście jeszcze okazji zapoznać się z losami Sidney i Jaxa, zachęcam Was do sięgnięcia po tę publikację. Ja natomiast z niecierpliwością będę czekać na kolejny tom serii "Rule Breaker", bo jestem bardzo ciekawa losów pozostałych hokeistów.
Obok książki, z jakim motywem literackim nie możecie przejść obojętnie?
U mnie jest to zdecydowanie wątek sportowy! Dlatego nie musiałam zastanawiać się zbyt długo, aby sięgnąć po "Zasadę numer pięć" autorstwa J.Wilder!
Książka opowiada historię Sidney King i Jaxa Rydera.
Ona jest bardzo ambitną młodą kobietą, która marzy o karierze w polityce, natomiast on jest...
2024-03-02
Współpraca reklamowa @editio.red
Zdarza się Wam sięgać po tytuły, które zawierają motywy, których raczej nie lubicie?
Może wyda się to komuś dziwne, ale od czasu do czasu zdarza mi się przeczytać takie książki i już nie raz przekonałam się, że takie publikacje potrafią mnie zaskoczyć. I to pozytywnie! Jedną z nich bez wątpienia jest również "Słodkie przeznaczenie" — debiut literacki Patrycji Szymańskiej.
Główną bohaterką historii jest Mia Montgomery, dwudziestodwulatka marząca o prawdziwej miłości, rodem z romansów, które namiętnie czyta. Czy los postawi na jej drodze mężczyznę z jej snów?
Pewnego dnia, podczas przebieżki po lesie natrafia na tajemniczego Archera, który od razu wpada jej w oko. Chociaż Mia jest nieco zażenowana z powodu okoliczności ich pierwszego spotkania, zgadza się na wieczorne wyjście z nieznajomym. Czy mężczyzna okaże się jej bratnią duszą? Czy Mia i Archer obdarzą się wzajemnie uczuciem, czy zostaną jedynie przyjaciółmi? Co stanie się, kiedy na jaw wyjdzie, że mężczyzna jest bratem jej szefa? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że chociaż nie przepadam zbytnio za instant love, byłam bardzo pozytywnie nastawiona do tej publikacji, co może wydawać się dość dziwne, bo kiedyś w ogóle nie czytałam książek, które go zawierały. Mój stosunek do tego motywu uległ nieco zmianie, w momencie, kiedy poznałam historię miłości mojej koleżanki i jej zmarłego męża. Skoro taka miłość mogła wydarzyć się w prawdziwym życiu, a taka para mogła być szczęśliwa, to dlaczego podobna sytuacja nie mogłaby wydarzyć się w książce, która jest fikcją literacką?
Bardzo podobała mi się kreacja głównych bohaterów. Zarówno Archer, jak i Mia skradli moje serce. One jest ciepłą i cudowną osobą, która pragnie zaznać prawdziwej miłości. Myślę, że każda niepoprawna romantyczka mogłaby się z nią utożsamiać. Natomiast Archer jest bez wątpienia bohaterem, który skradłby niejedno serce. I wcale nie chodzi o jego wygląd, chociaż skubaniec jest przedstawiony, jako bożyszcze, ale o jego bogate wnętrze. Myślę, że niejedna kobieta chciałaby mieć takiego partnera jak on, dlatego bez zbędnej zwłoki umieszczam go na liście swoich książkowych mężów.
W "Słodkim Przeznaczeniu" odnalazłam wszystko, co lubię w romantycznych historiach. Było w niej trochę śmiechu, trochę wzruszeń i takie zakończenie, na które liczyłam już od samego początku. I w całej tej historii tylko ta jedna mała drama, wydawała mi się niepotrzebna, ale rozumiem zamysł autorki, więc nie będę tego negować.
Debiutancka powieść Patrycji Szymańskiej stała się dla mnie taką comfort book, do której z przyjemnością będę wracać, gdy w zwykłej szarej rzeczywistości będę potrzebować dużej dawki słodyczy. Myślę, że była to naprawdę dobra książka, która mam nadzieję, jest jedynie początkiem kariery literackiej autorki, dlatego z niecierpliwością będę wyglądać kolejnych publikacji jej autorstwa.
Współpraca reklamowa @editio.red
Zdarza się Wam sięgać po tytuły, które zawierają motywy, których raczej nie lubicie?
Może wyda się to komuś dziwne, ale od czasu do czasu zdarza mi się przeczytać takie książki i już nie raz przekonałam się, że takie publikacje potrafią mnie zaskoczyć. I to pozytywnie! Jedną z nich bez wątpienia jest również "Słodkie przeznaczenie" —...
2024-02-25
Lubicie romanse z motywem sportowym?
Ja uwielbiam, więc zawsze chętnie sięgam po wszystkie książki, które zawierają taki wątek. Dlatego też nie mogłam przejść obojętnie obok "Mile High" autorstwa Liz Tomforde. Czy publikacja trafiła w mój literacki gust? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Głównymi bohaterami historii są stewardessa — Stevie Shay oraz znany hokeista — Evan Zanders.
Chociaż w swoim życiu Stevie miała już styczność ze sportowcami, nigdy nie trafiła na kogoś podobnego do Zandersa. Nie dość, że mężczyzna uchodzi za playboya, to w dodatku jest strasznie przemądrzały i arogancki. Ich pierwsze spotkanie nie należało do zbyt udanych, bowiem Stevie nie należy do osób, które tolerują takie osoby jak Evan, dlatego już na samym początku pokazuje mu, gdzie jest jego miejsce. Urażony Zanders postanawia zemścić się na dziewczynie i zrobi wszystko, aby panna Shay zrezygnowała z pracy. Czy dopnie swego?
Jedno jest pewne, Stevie nie należy do osób, które łatwo się poddają, dlatego mimo swojej niechęci do hokeisty, wypełnia swoje obowiązki z należytą starannością. Czy zaimponuje tym Zandersowi? Czy ich trudna relacja przerodzi się w coś więcej? Co stanie się, kiedy Stevie pozna prawdziwe oblicze Evana? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że sięgając po "Mile High" miałam pewne obawy, ponieważ niejednokrotnie przekonałam się, że książki, które są na daną chwilę bardzo popularne i robią prawdziwą furorę w internecie, mocno mnie rozczarowują, a zupełnie nie chciałam, aby właśnie tak było w tym przypadku. Jako osoba związana ze sportem od lat, zawsze chętnie czytam wszystkie publikacje, w których występuje wątek sportowy. Oczywiście nie raz zdarzyło mi się, że zupełnie nie przypadły mi one do gustu, bo nie dość, że historie okazywały się oklepane, to w dodatku mój ulubiony motyw sprowadzał się jedynie do tego, że wspomniane zostało, iż jeden z bohaterów jest sportowcem. A jak było w przypadku historii Stevie i Evana?
Myślę, że pod tym względem autorka stanęła na wysokości zadania. Nie dość, że w książce pojawiały się krótkie opisy meczów, to czytelnicy mogli również zapoznać się z typową sportową rutyną, czyli indywidualnymi zachowaniami (zarówno przed, jak i po meczach) poszczególnych zawodników, co zdecydowanie wpłynęło na jakoś opisanej historii.
Bardzo podobało mi się również to, że Liz Tomforde nie wykreowała swoich bohaterów, jako tych idealnych w każdym calu. Oczywiście byli oni atrakcyjni fizycznie, bo tak już działa ten literacki świat, ale mieli oni również swoje głęboko zakorzenione problemy, których może nie było widać na pierwszy rzut oka, ale miały dość znaczący wpływ nie tylko na ich zachowanie, ale również na podejmowane przez nich decyzje. Myślę, że na uwagę zasługuje również to, jak główni bohaterowie zmieniali się pod swoim wpływem w miarę rozwoju fabuły.
Jeżeli natomiast chodzi o minusy tej publikacji, uważam, że spokojnie mogła być ona nieco krótsza, ponieważ niektóre wątki były w mojej ocenie nieco rozwleczone. W tłumaczeniu pojawiło się również kilka literówek, szczególnie przy końcu, ale było ich na tyle mało, że nie wpłynęło to na moją ogólną ocenę.
Jeżeli tak, jak ja uwielbiacie książki z motywem sportowym, myślę, że "Mile High" przypadnie Wam do gustu, dlatego serdecznie polecam Wam tę historię. Natomiast ja z niecierpliwością będę wyczekiwać na kolejną odsłonę serii "Windy City", bo coś czuję, że historia Ryana — brata Stevie będzie jeszcze lepsza!
Lubicie romanse z motywem sportowym?
Ja uwielbiam, więc zawsze chętnie sięgam po wszystkie książki, które zawierają taki wątek. Dlatego też nie mogłam przejść obojętnie obok "Mile High" autorstwa Liz Tomforde. Czy publikacja trafiła w mój literacki gust? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Głównymi bohaterami historii są stewardessa — Stevie Shay oraz znany hokeista — Evan...
2024-02-22
"Bentley" to pierwszy tom serii "Prywatne Imperium" autorstwa Melanie Moreland.
Chociaż miałam już okazję czytać inne książki autorki i lubię tworzone przez nią historię, ta konkretna, przeleżała na mojej półce dość długo. Niestety jestem doskonałym przykładem książkowego zakupoholika, dlatego kupuję zdecydowanie więcej książek, niż jestem w stanie przeczytać, a nowości wydawnicze kuszą mnie do tego stopnia, że te starsze pozycje przeważnie trafiają na sam koniec mojej listy publikacji do przeczytania. I znając siebie, podejrzewam, że gdyby w lutowej edycji wyzwania #celowaniewczytanie nie pojawiła się kategoria "najdłużej zalegająca książka", "Bentley" dalej tkwiłby na półce nieprzeczytany.
Seria "Prywatne Imperium" skupia się na losach trzech przyjaciół, którzy poznali się na uniwersytecie. Chociaż są młodzi, przystojni i bogaci, żaden z nich nie ma stałej partnerki. Czy uda im się znaleźć kobiety, które skradną ich serca? Oczywiście, ale żeby dowiedzieć się, jak do tego doszło i jaki był finał miłosnych przygód Bentleya, Aidena, Maddoxa i ich nowego współpracownika Reida, musicie sięgnąć po całą serię autorstwa Melanie Moreland, ponieważ każdy z tomów skupia się na innej parze.
W pierwszej kolejności poznajemy losy Bentleya — prezesa BAM. Mężczyzna uchodzi za sztywnego i nielubiącego zmian człowieka, który zawsze podąża tą samą ścieżką. Jednak pewnego dnia los postanowił postawić na jego drodze wyjątkową kobietę. Emmy, bo o niej mowa, to zupełne przeciwieństwo Bentleya, ale nie od dzisiaj wiemy, że przeciwieństwa się przyciągają. Czy w świecie gdzie codziennie obraca się milionami dolarów, jest w ogóle miejsce na miłość i spontaniczność? Czy pomimo różnic Emmy i Bentley mają szansę na stworzenie głębszej relacji? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że pomimo iż historia jest dość przewidywalna i miejscami niedorzecznie śmieszna, przypadła mi do gustu. Czasami lubię sięgnąć po publikacje, które są tak nierealne, że rozbawiają mnie do łez.
Dwa największe absurdy, które można znaleźć w tej książce to kwestia szybkości rozwoju relacji pomiędzy Bentleyem i Emmy. Oczywiście czasami nawet w realu zdarza się, że kogoś dosięgnie strzała amora i wszystko potoczy się bardzo szybko, ale w przypadku tej dwójki zdecydowanie nie powinno tak być. I nie chodzi tutaj o pożądanie, czy uczucia, które się między nimi pojawiły, ale o fakt, że Bentley otrzymywał pogróżki i prawie wszędzie chodził z prywatnym ochroniarzem, a zupełnie nie zastanowiło go, że nagłe pojawienie się w jego życiu dziewczyny może mieć drugie dno. Bynajmniej nie chodzi mi o to, że mógłby ją podejrzewać o to, że ma coś wspólnego z tą sprawą, ale myślę, iż każdemu normalnemu człowiekowi zapaliłaby się w głowie lampka, żeby chociaż nie zwlekać z ostrzeżeniem drugiej osoby o potencjalnym zagrodzeniu.
Drugim absurdem jest oczywiście kwestia przegranych przetargów i wszystkiego tego, co wydarzyło się w związku z tą sprawą. Celowo nie posługuję się konkretami, żeby nie spoilerować tym, którzy jeszcze nie mieli okazji czytać tej historii, ale nie wiem, jak Bentley mógł nie wpaść na to, kto stoi za tym wszystkim! Przecież to było tak oczywiste, że kuło w oczy już od samego początku!
Jednak, pomimo że "Bentley" nie jest literaturą wysokich lotów, z pewnością sięgnę po pozostałe tomy serii "Prywatne Imperium", ponieważ polubiłam tę przedziwną paczkę przyjaciół i jestem ciekawa ich dalszych losów.
"Bentley" to pierwszy tom serii "Prywatne Imperium" autorstwa Melanie Moreland.
Chociaż miałam już okazję czytać inne książki autorki i lubię tworzone przez nią historię, ta konkretna, przeleżała na mojej półce dość długo. Niestety jestem doskonałym przykładem książkowego zakupoholika, dlatego kupuję zdecydowanie więcej książek, niż jestem w stanie przeczytać, a nowości...
2024-02-18
Czy uważacie, że jeżeli chodzi o miłość, każdy zasługuje na drugą szansę?
Myślę, że dużo zależy od powodu rozstania, ponieważ są w życiu takie sytuacje, jak chociażby zdrada, które przynajmniej dla mnie byłyby nie do przejścia.
"Burza Uczuć" to kolejna książka Leny M. Bielskiej, po którą miałam okazję sięgnąć i zarazem początek nowej serii. Tym razem autorka postanowiła skupić się właśnie na tematyce drugiej szansy. Czy ta odsłona jej twórczości przypadła mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Główną bohaterką historii jest Serena, która za namową przyjaciółki, po pięciu latach od rozwodu, postanowiła wreszcie spróbować umówić się z jakimś mężczyzną, w czym ma wspomóc ją założona pod wpływem alkoholu aplikacja randkowa. Chociaż następnego dnia Serena chce zrezygnować i usunąć swoje konto na portalu, dostaje wiadomość od tajemniczego mężczyzny. Czy niewinne pytanie od nieznajomego okaże się początkiem głębszej relacji?
Cóż z pewnością mogłaby się tak stać, tylko że tajemniczy mężczyzna wcale nie jest kimś nieznajomym, a byłym mężem Sereny. Jaxson, bo o nim mowa, nigdy nie przestał jej kochać. Mężczyzna chciałby odzyskać ukochaną, ale nie ma pojęcia jak przekonać do tego byłą żonę. Właśnie dlatego, z małą pomocą Ariel — najlepszej przyjaciółki Sereny — zdecydował się na ten mały podstęp z portalem randkowym. Czy Serena i Jaxson mają jeszcze szansę na szczęśliwe zakończenie? Czy syn pary chciałby, aby jego rodzice wrócili do siebie? Czy przebywanie pod jednym dachem z powodu śnieżycy zbliży byłych partnerów? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że chociaż byłam nieco sceptycznie nastawiona do samej tematyki drugiej szansy, historia Sereny i Jaxona mi się podobała. Była to opowieść o tym, jak ważna jest komunikacja w związku, ponieważ jej brak może prowadzić do licznych napięć między partnerami, co w konsekwencji może przeistoczyć się w konflikt, który ostatecznie doprowadzi do rozstania.
Bardzo podobało mi się to, że "Burza uczuć" nie okazała się cukierkową historią, a taką, która była pełna wzlotów i upadków, ponieważ dzięki temu miałam wrażenie, że czytam opowieść, która spokojnie mogła wydarzyć się naprawdę, a nie tylko zwykłą i bezbarwną fikcję literacką.
Myślę, że na uwagę zasługują również retrospekcje i wszelkie powroty do początku znajomości głównych bohaterów, które pozwalają zobaczyć głębie uczucia, które ich łączy. Szczególnie że z powodu braku wspomnianej przeze mnie wcześniej komunikacji, zupełnie nie zdawali sobie sprawy z tego, jak wzajemnie się postrzegali, a niedomówienia i błędne założenia przyczyniły się do ich rozstania.
W zasadzie mam tylko jedną, małą uwagę, jeżeli chodzi o całość historii. W mojej ocenie autorka trochę po macoszemu potraktowała temat śnieżycy, który obok wątku portalu randkowego był pretekstem do rozpoczęcia całej opowieści. Szczerze powiedziawszy, po wstępie informującym, że inspiracją do wykorzystania tego motywu były prawdziwe wydarzenia, spodziewałam się tego, że będzie on bardziej istotnym elementem całej historii.
"Burza uczuć" to książka, która zdecydowanie umiliła mi niedzielną podróż. Myślę, że przypadnie do gustu osobom, które chcą zapoznać się z motywem drugiej szansy oraz tym, którzy lubią wyraziste i zdeterminowane do osiągnięcia celu męskie postacie. Jestem bardzo ciekawa, czy historia przyjaciela Jaxona — Xandera, będzie równie ciekawa i emocjonująca, dlatego od razu zabieram się za jej czytanie.
Czy uważacie, że jeżeli chodzi o miłość, każdy zasługuje na drugą szansę?
Myślę, że dużo zależy od powodu rozstania, ponieważ są w życiu takie sytuacje, jak chociażby zdrada, które przynajmniej dla mnie byłyby nie do przejścia.
"Burza Uczuć" to kolejna książka Leny M. Bielskiej, po którą miałam okazję sięgnąć i zarazem początek nowej serii. Tym razem autorka postanowiła...
2024-02-16
"Kamienie Miami" to seria, która wzbudza dużo emocji. Jedni ją kochają, a drudzy wypowiadają się o niej bardzo niepochlebnie, ale gdyby każdemu podobało się to samo, świat byłby bardzo nudny. Dlatego uważam, że należy szanować zdanie innych, nawet jeżeli sami mamy zupełnie inne odczucia Na temat danego dzieła.
„Ruby. Bloody Valentine” to czwarty tom wspomnianej serii i część, na którą szczerze powiedziawszy, najbardziej czekałam, bo główni bohaterowie to zdecydowanie największa mieszanka wybuchowa, jaką spotkałam w książkach. Ci, którzy czytali poprzednie tomy doskonale wiedzą, o kim mówię!
Veira Ventura i Keller Hartley to bez wątpienia osoby, z którymi lepiej nie zadzierać. Ich życie zdecydowanie nie było usłane różami. Zamiast tego doświadczyli w życiu wszystkiego, co najgorsze, a wydarzenia z przeszłości ukształtowały ich na wyjątkowo brutalnych i szalonych zabójców, którzy w wyniku sojuszu musieli zawrzeć związek małżeński. Czy poza żądzą zemsty połączy ich coś więcej niż tylko aranżowane małżeństwo? Czy w ich pokręconym do granic możliwości świecie jest w ogóle miejsce na miłość? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że „Ruby. Bloody Valentine” jest dokładnie taką lekturą, jakiej się spodziewałam. Mroczna, trudna, traumatyczna i pełna zachowań, które wzbudzają ogólnie pojęty niepokój.
Zdecydowanie nie jest to książka, po którą sięga się, by poprawić sobie humor, czy po to, by oderwać się od szarej rzeczywistości, dlatego tak ważne jest, aby przed jej przeczytaniem zapoznać się z informacją od autorki, która ostrzega przed tym, co można w niej znaleźć, ponieważ nie jest to lektura dla osób o słabych nerwach.
Ja sięgnęłam po nią świadomie. I przyznam szczerze, że po tym, co w niej znalazłam, długo zastanawiałam się, co w ogóle powinnam napisać w swojej recenzji.
FortunateEm w swoich książkach często porusza bardzo trudne tematy, a, jako że miałam okazję przeczytać wszystkie książki jej autorstwa, które zostały wydane, jestem już trochę przyzwyczajona do tego, co serwuje swoim czytelnikom. Jednak tworząc historię Veiry i Kellera wskoczyła na zupełnie inny poziom. Dawka adrenaliny, traum, sadystycznych zachowań i wszystkiego tego, co powszechnie uznawane za złe w tej odsłonie jej twórczości zdecydowanie przekroczyło jakiekolwiek normy. Ale czy to źle? Nie! Jestem absolutnie pod wrażeniem tego, jak doskonale poradziła sobie z tym zadaniem!
Tak naprawdę jednym promyczkiem światła w tej bez wątpienia najmroczniejszej historii spod pióra Moniki jest mała Fianna. Dziecko, które wzbudza pozytywne emocje nawet u osób, których nigdy bym o to nie podejrzewała. Pewnie niektórzy powiedzą, że jest to aż niewiarygodne, ale dla mnie było mega urocze i potrzebne, by pokazać, że nawet tak bezwzględnym mafijnym świecie, jest miejsce na miłość i oddanie rodzinie.
Chociaż w mojej ocenie “Ruby. Bloody Valentine” to najlepszy tom serii “Kamienie Miami” absolutnie nie podejmę się tego, by kogokolwiek namawiać do jej przeczytania. Musicie sami podjąć decyzję, czy poruszone w niej wątki Was nie przerosną. Dlatego tak ważne jest, aby przeczytać ostrzeżenie znajdujące się na samym początku! Natomiast jeżeli o mnie chodzi, to z niecierpliwością czekam na kolejną odsłonę, szczególnie po tym, co autorka zaserwowała w epilogu.
"Kamienie Miami" to seria, która wzbudza dużo emocji. Jedni ją kochają, a drudzy wypowiadają się o niej bardzo niepochlebnie, ale gdyby każdemu podobało się to samo, świat byłby bardzo nudny. Dlatego uważam, że należy szanować zdanie innych, nawet jeżeli sami mamy zupełnie inne odczucia Na temat danego dzieła.
„Ruby. Bloody Valentine” to czwarty tom wspomnianej serii i...
2024-01-28
Z twórczością L.J.Shen miałam okazję zapoznać się w zeszłym roku przy okazji sięgnięcia po książkę "Beautiful Graves". Mimo licznych zachwytów wielu osób lektura nie do końca przypadła mi do gustu, więc chociaż miałam w planach przeczytać inne książki autorki, postanowiłam odwlec to nieco w czasie. Dlatego, kiedy na polskim rynku wydawniczym pojawiło się tłumaczenie "Thorne Princess" nie byłam nim zbytnio zainteresowana. Co więc sprawiło, że jednak zdecydowałam się po nią sięgnąć? Wszystko przez Basię @zaczytana.book, bo to właśnie jej stories zachęciły mnie do jej kupna.
Główną bohaterką historii jest Hallie Thorne. Młodsza córka byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Dziewczyna uchodzi za niezłą imprezowiczkę, która jest skazą na wizerunku jej idealnej rodziny. Pewnego dnia, kiedy paparazzi fotografują jej nagi sutek, jej ojciec traci cierpliwość. Wbrew jej woli zatrudnia Ransoma Lockwooda, mrukliwego i nieustępliwego funkcjonariusza ochrony osobistej, który ma za zadanie sprowadzić ją na właściwe tory. Czy odcięta od kart kredytowych ojca i mających na nią zły wpływ znajomych, Hallie wyjdzie na prostą?
Jedno jest pewne. Zerwanie z łatką niesfornej hollywoodzkiej księżniczki nie będzie wcale takie łatwe. Czy Hallie uda się znaleźć wspólny język z groźnym, ale zarazem atrakcyjnym Ransomem? Czy prowadząc wygodne życie w Los Angeles, panna Thorne próbowała zrekompensować sobie to, co spotkało ją w dzieciństwie? Czy mieszkanie pod wspólnym dachem zbliży Hallie i Ransoma? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tą książką. Chociaż połączenie celebrytki z jej ochroniarzem jest dosyć oklepanym pomysłem na fabułę, podczas czytania w ogóle nie miałam wrażenia, że jest to jedna z wielu podobnych historii. Wszystko za sprawą głównych bohaterów, którzy idealnie pasują mi do określenia "przeciwieństwa się przyciągają".
Zarówno Hallie, jak i Ransom są postaciami, które od początku stwarzają pozory. Zachowują się tak, jakby przypięte do nich łatki faktycznie były odzwierciedleniem ich osobowości. Jednak w miarę zagłębiania się w lekturę poznajemy ich prawdziwe, dotąd skrzętnie skrywane, twarze.
Bardzo podobało mi się, jak autorka wplotła w fabułę nutkę tajemniczości. Nie ulega wątpliwości, że bohaterowie coś przed sobą ukrywają. I chociaż sam fakt posiadania przez nich tajemnic był do przewidzenia od samego początku, tak rozwiązanie było dla mnie nie lada zaskoczeniem. Szczególnie w przypadku Ransoma.
Myślę, że na uwagę zasługuje również to, jak L.J.Shen opisała kwestię stereotypów. Jak dobrze wiemy, przypiąć komuś jakąś łatkę jest bardzo prosto, ale aby się jej pozbyć, trzeba wykonać naprawdę ogrom pracy. I uważam, że Hallie stanęła pod tym względem na wysokości zadania i udało jej się zerwać z wizerunkiem bogatej i rozpuszczonej dziewczyny.
"Thorne Princess" to historia, która łączy w sobie wiele elementów. Nie jest to tylko zwykły romans pomiędzy celebrytką i jej ochroniarzem, ale opowieść o walce z przeciwnościami losu, stereotypami oraz brakiem akceptacji i głęboko zakorzenionymi traumami. Dlatego z pewnością nie każdemu przypadnie ona do gustu. Mnie się jednak podobała i skutecznie zatarła niesmak, jaki pozostał mi po przeczytaniu "Beautiful Graves", więc zachęcam Was do jej przeczytania.
Z twórczością L.J.Shen miałam okazję zapoznać się w zeszłym roku przy okazji sięgnięcia po książkę "Beautiful Graves". Mimo licznych zachwytów wielu osób lektura nie do końca przypadła mi do gustu, więc chociaż miałam w planach przeczytać inne książki autorki, postanowiłam odwlec to nieco w czasie. Dlatego, kiedy na polskim rynku wydawniczym pojawiło się tłumaczenie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-25
Nigdy nie robię noworocznych postanowień, ale w tym roku postanowiłam dokonać małej zmiany i zdecydowałam się na zrobienie dwóch czytelniczych założeń. Chciałabym w tym roku czytać więcej fantastyki oraz przeczytać jak najwięcej retellingów znanych bajek i baśni. Między innymi właśnie dlatego zdecydowałam się sięgnąć po pierwszy tom serii "Wicked Darlings" autorstwa Rebeccy F. Kenney.
"Królestwo Słodyczy i Rozkoszy" to retelling "Dziadka do Orzechów", który opowiada historię dwóch sióstr — Klary i Luizy, które po stracie ojca, trafiają pod opiekę swojego ojca chrzestnego — Drosselmeyera. Kiedy podczas pierwszej przechadzki po jego domu kropla krwi Luizy przypadkowo spada na drewnianego Dziadka do Orzechów, dziewczyny odkrywają pewną tajemnicę. Prawdziwe oblicze swojego ojca chrzestnego. Drosselmeyer chociaż przez wszystkich uważany za znakomitego wynalazcę, w rzeczywistości jest łowcą magicznych stworzeń, a Dziadek do Orzechów to nie zwykła dziecięca zabawka, tylko zaklęty fae – władcą królestwa słodyczy i rozkoszy.
Gdy siostry odkrywają prawdę, decydują się pomóc Lirowi, wrócić do królestwa, aby mógł odzyskać swoją prawdziwą postać i zapanować nad chaosem, który pod jego nieobecność wprowadził Król Myszy. Czy dziewczynom uda się wykonać zadanie? Czy zapanują nad pożądaniem, które rośnie nieustannie z każdą chwilą pobytu w magicznym królestwie? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że nigdy specjalnie nie przepadałam za oryginalnym "Dziadkiem do Orzechów", ale z ciekawości postanowiłam sięgnąć po retelling właśnie tej książki. I faktycznie sama historia była naprawdę interesująca i trzymająca w napięciu. Jednak wystąpiło w niej kilka elementów, które zupełnie nie przypadły mi do gustu, a w większości były to niestety sceny erotyczne.
Sięgając po tę publikację, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że takich scen będzie sporo oraz że będą bardzo pikantne, ponieważ wskazywała na to ilość płomieni umieszczonych na okładce. I naprawdę lubię, książki, w których te sceny występują, ale podczas czytania o nich w "Królestwie Słodyczy i Rozkoszy" niejednokrotnie cisnęły mi się na usta bardzo niecenzuralne słowa.
Myślę, że wszyscy doskonale zdajemy sobie z tego sprawę, jak bogatym językiem jest język polski. Zatem każde słowo ma co najmniej kilka synonimów, które można było spokojnie użyć podczas tłumaczenia tego dzieła. Dlatego nie mogę zrozumieć, dlaczego na przykład męskie przyrodzenie było w kółko określane słowem na f i to w każdym zdaniu na całej stronie tekstu.
Jednak nie jest to jedyny zarzut, jeżeli chodzi o te tego typu sceny. Niejednokrotnie miałam również wrażenie, że samo usytuowanie ich w niektórych momentach historii mija się z celem, bo chociaż wiem, że jest to tylko i wyłącznie fikcja literacka, nie jestem sobie w stanie wyobrazić tego, że obliczu bezpośredniego zagrożenia życia, kogoś nagle naszło na miłosne igraszki.
Poza tymi małymi zastrzeżeniami bardzo podobało mi się, że historia była prowadzona z perspektywy dwóch sióstr, ponieważ można było spojrzeć na całą akcję z dwóch zupełnie różnych perspektyw, a także zapoznać się z tym, co działo się w jednej chwili, w dwóch zupełnie różnych miejscach. Trochę żałuję, że nie mogliśmy poznać również perspektywy męskich bohaterów, szczególnie w tych newralgicznych momentach.
Chociaż „Królestwo Słodyczy i Rozkoszy” nie do końca spełniło moje oczekiwania, myślę, że sięgnę po kolejny tom, ponieważ jestem bardzo ciekawa tego, czy autorce uda się płynnie przejść z jednego retellingu w drugi.
Nigdy nie robię noworocznych postanowień, ale w tym roku postanowiłam dokonać małej zmiany i zdecydowałam się na zrobienie dwóch czytelniczych założeń. Chciałabym w tym roku czytać więcej fantastyki oraz przeczytać jak najwięcej retellingów znanych bajek i baśni. Między innymi właśnie dlatego zdecydowałam się sięgnąć po pierwszy tom serii "Wicked Darlings" autorstwa...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-23
Odkąd wiele lat temu sięgnęłam po pierwszą przetłumaczoną na język polski książkę Sharon Bolton, zawsze kupuje jej publikacje w ciemno. Zatem zanim sięgnęłam po "Nieznajomą żonę" miałam już za sobą piętnaście dzieł jej autorstwa i szczerze powiedziawszy do tej pory tylko jedna wypadła poniżej moich oczekiwań. A co mogę powiedzieć o najnowszej publikacji Sharon? Z pewnością nie trafiła do jednego worka z "Trucicielem" - książką, którą uważam za najgorsze dzieło autorki.
Główną bohaterką "Nieznajomej żony" jest Olive Anderson, która w hotelowej restauracji poznaje kobietę. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie zachowanie nieznajomej, która najpierw zajmuje stolik Olive, a potem zaczyna grać z nią w dziwną grę, twierdząc, że jest jej żoną. To, co z początku wydawało się tylko niewinną zabawą, po czasie przerodziło się w koszmar. Czy Olive Anderson uda się jakoś wybrnąć z tarapatów? Czy tajemnicza kobieta jest kimś z jej przeszłości? Jakie tajemnice zostaną odkryte w tej historii? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że Sharon Bolton przyzwyczaiła mnie do tego, że jej historie, poza tym jednym wspomnianym wcześniej przypadkiem, zawsze trzymają czytelnika w napięciu i w zasadzie jedynego, czego można się po nich spodziewać to to, że będą pełne tajemnic i niespodziewanych zwrotów akcji. Nie inaczej było również w tym przypadku.
Cała historia opisana w "Nieznajomej żonie" została podzielona na trzy części i w każdej z nich poznajemy przeszłość innej z kobiet. Połączenie tych wydarzeń z bieżącymi kolejami losu oraz prowadzonym przez policję śledztwem pozwalają czytelnikom na manewrowanie pomiędzy zakamarkami stworzonego przez autorkę labiryntu kłamstw, oraz ostateczne odkrycie misternej tajemnicy.
Autorka przyzwyczaiła mnie do tego, że jej książki zawsze składają się z wielu wątków. I choć część z nich z początku zawsze wydaje się nieistotna, już niejednokrotnie przekonałam się, że wcale tak nie jest, a czasem najbardziej banalny szczegół może okazać się arcyważny dla ostatecznego rozwiązania sprawy. I chyba właśnie dlatego tak bardzo lubię jej publikacje.
Oczywiście, niektórzy będą zarzucać autorce, że kiedy odkryje się już wszystkie karty, rozwiązania jej zagadek bardzo często okazują się wręcz banalne, ale to właśnie powolne łączenie kropek jest tym, co dostarcza mi największej frajdy podczas czytania książek autorki.
"Nieznajoma żona" to z pewnością historia godna polecenia, chociaż w mojej osobistej klasyfikacji książek Sharon Bolton plasuje się gdzieś w środku rankingu. Dlatego, jeżeli miałabym polecić publikacje jej autorstwa komuś, kto nigdy nie miał z nią styczności, polecam zacząć od serii o Lacey Flint lub jeżeli wolicie jednotomówki od "Krwawych Żniw", "Stokrotki w kajdanach" lub "Sacrifice" - która została również zekranizowana.
Odkąd wiele lat temu sięgnęłam po pierwszą przetłumaczoną na język polski książkę Sharon Bolton, zawsze kupuje jej publikacje w ciemno. Zatem zanim sięgnęłam po "Nieznajomą żonę" miałam już za sobą piętnaście dzieł jej autorstwa i szczerze powiedziawszy do tej pory tylko jedna wypadła poniżej moich oczekiwań. A co mogę powiedzieć o najnowszej publikacji Sharon? Z pewnością...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-21
"Pierwsza próba" to początek serii Beyond the Play autorstwa Grace Reilly.
Nigdy wcześniej nie słyszałam ani o tej serii, ani o samej autorce, jednak moją uwagę przykuła ciekawa okładka oraz informacja o tym, że jest to jeden z romansów sportowych. A jak już wielokrotnie podkreślałam — bardzo je lubię, więc doszłam do wniosku, że będzie to książka idealna na początek maratonu #czytamzn #czytamzeszczesciarrra. Czy ostatecznie publikacja spełniła moje oczekiwania? Tego dowiecie się, czytając moją opinię.
Głównymi bohaterami historii są Bex i James — pasjonatka fotografii oraz nowy rozgrywający uczelnianej drużyny footballowej.
Dla Jamesa football jest sensem życia. Chłopak przenosi się na ostatni rok studiów na Uniwersytet McKee, aby z tutejszą drużyną sięgnąć po tytuł mistrzów, który będzie trampoliną do jego przyszłość w NFL. Niestety zadanie nie jest wcale proste, ponieważ oprócz walki na boisku Callahan musi zmierzyć się również z zajęciami z pisania, których nie zaliczył na poprzedniej uczelni. Czy ktoś pomoże mu w tym nierównym starciu?
Zanim Beckett Wood poznała najstarszego z braci Callahan, była dziewczyną innego futbolisty, z którym zerwała, gdy tylko dowiedziała się o jego zdradzie. Dziewczyna nie chce mieć nic wspólnego z kolejnym zawodnikiem tej dyscypliny sportowej, dlatego, kiedy James prosi ją o udzielenie mu korepetycji z przedmiotu, który spędza mu sen z powiek, Bex mu odmawia. Jednak kiedy jej były partner zaczyna ją nachodzić i staje się bardzo nachalny, dziewczyna wpada na szalony pomysł. W zamian za pomoc w nauce proponuje Jamesowi, aby udawał jej chłopaka. Czy osoby z ich otoczenia uwierzą, że naprawdę są parą? Czy udawany związek z czasem przerodzi się w głębszą relację? Co stanie się, gdy na jaw wyjdą prawdziwe powody przeniesienia Jamesa na uniwersytet McKee? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że sięgając po tę książkę, liczyłam, że będzie to miła i przyjemna lektura na tak zwane "odmóżdżenie". I faktycznie tak było.
W "Pierwszej próbie" nie było niepotrzebnych dram i głębokich przemyśleń głównych bohaterów. W zamian była za to typowa amerykańska historia miłosna. On przystojny, młody i bogaty, ona piękna szara myszka, na której głowę zwaliło się wiele problemów. Niby oklepane, ale jednak zawsze urzekają mnie takie lekkie historie, w których wszystko ma swój czas i swoje miejsce.
Chociaż zazwyczaj czepiam się, gdy uczucia pomiędzy bohaterami szybko się rozwijają, tym razem zupełnie mi to nie przeszkadzało. Podczas czytania tej publikacji nawet przez chwilę nie miałam takiego wrażenia, wręcz przeciwnie — tempo relacji idealnie pasowało mi zarówno do grupy wiekowej bohaterów, jak i do miejsca rozgrywania akcji.
Bardzo podobało mi się również to, jak James wspierał Bex, pokazując jej, że może czerpać przyjemność z tego, co robi i że tak naprawdę jej hobby, może w przyszłości stać się jej pracą. I pewnie część z osób, które czytały tę pozycję, powie, że miał w tym swój własny interes, w mojej opinii zrobił to przede wszystkim po to, by dziewczyna uwierzyła w siebie i swój talent.
Myślę, że "Pierwsza próba" to historia, która z pewnością przypadnie do gustu czytelnikom, którzy lubią ciepłe, nieskomplikowane i lekko przewidywalne historie lub po prostu tym, którzy potrzebują odpoczynku od bardziej wymagającej literatury. Osobiście z przyjemnością sięgnę po kolejny tom, który będzie poświęcony kolejnemu z braci Callahan — Cooperowi.
"Pierwsza próba" to początek serii Beyond the Play autorstwa Grace Reilly.
Nigdy wcześniej nie słyszałam ani o tej serii, ani o samej autorce, jednak moją uwagę przykuła ciekawa okładka oraz informacja o tym, że jest to jeden z romansów sportowych. A jak już wielokrotnie podkreślałam — bardzo je lubię, więc doszłam do wniosku, że będzie to książka idealna na początek...
Współpraca reklamowa @editiored
"Wpadka" to jeden z tych debiutów literackich, na który czekałam z niecierpliwością. Bardzo zaintrygował mnie ten tytuł nie tylko ze względu na opis historii, ale również z powodu samej autorki, której konto z recenzjami obserwuje od 2022 roku. Chociaż Katarzyna Lewandowicz dzieli się swoim literackim talentem na wattpadzie, nie miałam wcześniej okazji zajrzeć na jej konto, więc byłam bardzo ciekawa tego, jak osoba, która zazwyczaj znajduje się po drugiej stronie, poradzi sobie w nowej roli. Czy zatem "Wpadce" udało się skraść moje serce? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Główną bohaterką historii jest Maria, kobieta przed trzydziestką, na którą wszyscy mówią Majka. Dziewczyna jest autorką felietonów, które pisze dla jednej z wrocławskich gazet. Maja nie ma stałego partnera, ale marzy o tym, by mieć rodzinę. Taką, która będzie przeciwieństwem tej, w której się wychowała. Czy jej się to uda?
Pewnego dnia na jej życiowej drodze pojawia się nowy sąsiad — Tomek, który zajął mieszkanie jej przyjaciela Aleksa, który wyjechał na staż za ocean, zaraz po tym, jak spędził z Mają upojną noc. Czy Tomek okaże się tym wymarzonym mężczyzną, na którego Maja czeka już od tak dawna? Czy fakt, że nowy sąsiad jest nieco młodszy od głównej bohaterki, będzie miało wpływ na ich relację? Co wydarzy się, kiedy Maja zorientuje się, że jest w ciąży z Aleksem? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że lektura "Wpadki" dość mocno mnie wymęczyła. W mojej ocenie historia jest dość nierówna. Ma wiele dobrych i interesujących fragmentów, ale również mnóstwo takich, które sprawiały, że wywracałam oczami i miałam ochotę dać sobie spokój z dalszym czytaniem.
Instant love to motyw, który nie należy do moich ulubionych, ale nie raz zdarzało mi się trafić na publikację z tym wątkiem, które skradły moje serce. Tutaj niestety tak nie było. Myślę, że w dużej mierze było to spowodowane tym, że bohaterowie byli w mojej ocenie bardzo niedojrzali. Rozumiem, że zarówno jedno, jak i drugie doświadczyło w swoim życiu wiele złego, ale podczas czytania cały czas miałam wrażenie, że żadne nie wyciągnęło wniosków z tego, czego mieli okazję doświadczyć.
Maja wiecznie obrażała się na cały świat i gdy coś działo się nie po jej myśli, uciekała, by uniknąć właściwej konfrontacji. Natomiast Tomasz miał duże problemy ze szczerością, które wiecznie doprowadzały do tego, co napisałam powyżej, przez co miałam trochę wrażenie, jakby ktoś umieścił mnie w sali kinowej i w kółko odtwarzał ten sam film.
Historia tak naprawdę zaczęła mnie wciągać dopiero około trzydziestego rozdziału i nie wiem, czy gdyby nie była to książka ze współpracy, doczytałabym ją do końca. W zasadzie najlepiej wspominam fragmenty, które umiejscowione były w Karpaczu i trochę żałuję, że nie było ich nieco więcej.
"Wpadka" miała naprawdę duży potencjał, by stać się świetną historią o trudach codziennego życia, przeciwnościach losu oraz konsekwencjach wyborów, które podejmujemy każdego dnia. W mojej ocenie nie został on jednak w pełni wykorzystany. Jednak należy również pamiętać, że jest to debiut literacki, a jak doskonale wiemy, rządzą się one swoimi prawami, więc można nieco przymknąć oko, na niektóre mniejsze niedociągnięcia.
Jeżeli autorce uda się wydać kolejną książkę, z pewnością zdecyduje się na jej przeczytanie, aby sprawdzić, czy jej pisarska kariera nabiera tempa.
Współpraca reklamowa @editiored
więcej Pokaż mimo to"Wpadka" to jeden z tych debiutów literackich, na który czekałam z niecierpliwością. Bardzo zaintrygował mnie ten tytuł nie tylko ze względu na opis historii, ale również z powodu samej autorki, której konto z recenzjami obserwuje od 2022 roku. Chociaż Katarzyna Lewandowicz dzieli się swoim literackim talentem na wattpadzie, nie miałam...