-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel16
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik267
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika
"Marsjanina" przeczytałam z dwóch powodów. Pierwszy to, jak wiadomo: film, który powstał na podstawie tej książki, a główny aktor został nominowany do Oscara, więc nie mogłam sobie odpuścić tej pozycji. Po drugie, Anita z kanału Reviews by Anita często przedstawiała tę książkę i mówiła jak to ona: "Rozpieracza system". Takim oto sposobem przeczytałam tę książkę i jak widać po ocenie nie zawiodłam się.
Ludzie mają różne odruchy. Warunkowe i bezwarunkowe. Jednak każdy z nas ma choć odrobinę współczucia i empatii względem drugiej osoby. Wydawało mi się, że czytając tę książkę uruchomią się one, aczkolwiek tak się nie stało. Na pierwszy plan wyszła radość i śmiech. To chyba nie tak powinno być.
Mark będąc samemu na obcej planecie nie sprawiał wrażenia osoby pogrążonej w rozpaczy. Tryskał energią i optymizmem. To było dość dziwne zjawisko jak dla mnie. Miałam przygotowane chusteczki na wszelki wypadek, ale po kilku stronach czułam, że się w ogóle nie przydadzą.
Nie spotkałam jeszcze tak bardzo optymistycznej książki. Jestem całkowicie zachwycona! Nie wiem nawet co o niej napisać... ale coś wymyślę.
Może coś o Marku. Gdy był na Marsie, gdzie wszystko jest inne niż na Ziemi, wydawało mi się, że on też się zmienił. Ten klimat, brak ciśnienia, przyciągania grawitacyjnego i innych rzeczy (roślinek, zwierzątek oraz ludzi) sprawiały, że Mark dostawał wielką ilość pomysłów na raz. Nie ważne, że były niebezpieczne i zagrażały jego życiu. Zawsze jednak pozostawała szansa, że wszystko pójdzie dobrze w 100%. Często wczuwałam się w jego postać (wiem, brzmi to bardzo surrealistycznie), gdy coś rozwalał. Bardzo dobrze mu to szło. Sprzęty za kilkanaście miliardów dolarów - kilka chwil i już nie ma po nich nawet śladu. Zazdrościłam mu tego, że mógł to robić i nikt nie zwracał mu uwagi. Ba, nawet NASA mu pozwalała. A ja jestem ograniczona do kartki papieru, albo czegoś równie mało wartościowego.
Mark wychodząc z Habu (swojego "mieszkania") musiał ubierać skafander, gdyż warunki na zewnątrz były niesprzyjające dla ludzkiego organizmu. Jednak ja przypominałam sobie o tym dopiero, gdy on wspomniał, że jest mu niewygodnie.Takie nagłe olśnienie, a sprawiało, że odczuwałam szacunek dla niego. Mark był wytrwały jak mało kto. Tyle co on zrobił w tym skafandrze, na pewno nikt jeszcze nie zrobił.
I tak przechodzimy do kolejnego punktu, którym jest łazik. Zawsze wyobrażałam sobie łazik, jako mały pojazd, do którego ledwo jedna osoba mogłaby się wcisnąć. Puszka wielkości człowieka szczelnie zamknięta - to był właśnie mój pojazd. A w tej książce był wielkości samochodu. W sumie, w filmie też - wygoda na najwyższym poziomie.
Ta książka poza tym, że opowiada tak bardzo napawającą optymizmem historię, uczy. I to tych przedmiotów szkolnych, których ja najmniej rozumiem. A raczej nie rozumiałam. Pierwszy raz zdarzyło mi się rozróżnić energię egzoenergetyczną od endoenergetycznej. Uwiadomiłam sobie, że związek wodoru z tlenem wybucha, a w warunkach jakie stworzył Mark jest to wielkie BUM w porównaniu z tym, co widzimy w szkole w czasie doświadczenia.
Autor, Andy Weir ma niesamowity sposób pisania. Nie zajmuje się rozległymi opisami, lecz mówi wszystko prosto z mostu. Ta prostota sprawia, że każdy czytelnik przenosi się na Marsa i razem z Markiem walczy o przetrwanie.
Podsumowując: Musicie przeczytać "Marsjanina" choćby nie wiem co!
"Marsjanina" przeczytałam z dwóch powodów. Pierwszy to, jak wiadomo: film, który powstał na podstawie tej książki, a główny aktor został nominowany do Oscara, więc nie mogłam sobie odpuścić tej pozycji. Po drugie, Anita z kanału Reviews by Anita często przedstawiała tę książkę i mówiła jak to ona: "Rozpieracza system". Takim oto sposobem przeczytałam tę książkę i jak widać...
więcej mniej Pokaż mimo to
na stronie: https://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2018/07/poswiecenie-opinia-przedpremierowo.html
Tym razem okładka nie kłamie. Serce czytelników będzie połamane na znane wszystkim 'tysiące kawałków'. Aniele, nie wiedziałam czy mam płakać, czy czekać aż wydarzy się coś dobrego. Pierwsze kilka, kilkanaście rozdziałów było drogą przez mękę. W sumie cała książka rozwaliła system i była przygnębiającą i smutną historią. Chociaż chwilami w rodzinnej atmosferze było radośnie i sielsko, nie trwało to długo. Problemy przygniatały jakiekolwiek przebłyski szczęścia, sprawiając, że "Poświęcenie" było jeszcze trudniejszą do przeczytania książką.
Bez chusteczek nie powinniście czytać tej książki. To jest niewykonalne.
Mimo że "Poświecenie" to prawie 500 stron, czyta się ją szybko. Kartki same się obracają, zachęcając do poznania całej historii spisanej przez Adrianę Locke w jeden wieczór, a raczej w jedną noc. Nie mogłam zasnąć. Chociaż oczy mi się zamykały, wstałam i czytałam do końca. Ze łzami w opuchniętych oczach. To było straszne. Jak można coś takiego napisać? W tak genialny sposób!
Właśnie znalazłam nową ulubioną autorkę. Pani Locke sprawiła, że od samego początku pokochałam jej styl i pomysły, choć momentami sceny były przewidywalne, nadal chciałam dowiedzieć się, jak potoczy się ta opowieść do końca. Emocje buzowały we mnie i w bohaterach - to było znakomite!
Większą część książki tworzyło przedstawienie rodziny, specyficznej, bo poskładanej jak puzzle z różnych obrazków, jednak dalej rodziny. Crew, Julia i Ever wypełniali strony zwykłym życiem. Polubiłam całą trójkę, a nawet ich znajomych i znajomych znajomych. Bohaterowie w "Poświęceniu" radzili sobie z wieloma problemami, jednak ich motywacje były dokładnie zarysowane. Autorka nie ukrywała dlaczego Julia podchodzi z dystansem do Crewa. Jego przeszłość też nie była tajemnicą. Tak wiele można się było dowiedzieć z tej książki, a nie wydaje się ona jakoś ponadprzeciętnie obszerna.
Oczywiście, Crew to jest postać, którą trzeba polubić. Jego historia chwyta za serce. Wiele czytelniczek będzie zachwycało się jego umięśnionym ciałem, którego nie brakuje w tej książce. Uwaga, Crew trenuje sztuki walki, MMA. Adriana Locke nie ominęła opisów jego treningów czy walk. Jest co czytać! W odniesieniu do tytułu książki, jego postać dostaje jeszcze więcej punktów w oczach czytelników. To czego się podjął i jak wiele poświęcił jest niezwykłe. Dla kogo? Dlaczego? To już odnajdziecie w "Poświęceniu". Nie zawiedziecie się!
Kolejne postacie to Julia i Ever - nierozłączna para - mama i córka. Małą księżniczkę każdy pokocha szczególnie za jej filozofię życia, którą mogło wymyślić tylko dziecko. Jest oryginalna, ale też prosta, a przede wszystkim pozytywna. Niestety jej niewinny świat przestaje istnieć i zostaje z niego wyrwana - co tylko potęguje emocje w tej książce. Trzeba ją wspierać tak jak mama.
Jedyne czego mi brakowało to wątek miłosny, ale jestem w stanie to zrozumieć. Rozwijał się on powoli jakby nie miał siły. Prawie połowa książki minęła, a ja byłam pozbawiona jakichkolwiek oznak i nadziei, że jeszcze coś może się wydarzyć. Jak można się obejść bez nowej miłości w takiej książce? Nie można. Później już było piękniej i lepiej. Chociaż tutaj, ale żałuję, że Adriana Locke tego nie rozwinęła. Pisze w tak niesamowity sposób, że chciałabym poczytać więcej rozdziałów o tej dwójce.
Autorkę uwielbiam za to, że trzyma w niepewności do ostatniej strony, a mówiąc to, naprawdę mam na myśli do ostatniej strony. Nigdy tak się nie stresowałam. Po "Arsenie" już żadne zakończenie nie jest dla mnie przewidywalne.
Adriana Locke podzieliła swoją książkę na multum rozdziałów - krótszych i dłuższych. Dodatkowo wręczyła narrację zarówno Crew i Julii. Książka na tym zyskała, chociaż co chwilę skakaliśmy z jednego miejsca w inne, było warto. Dla takich bohaterów wszystko!
na stronie: https://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2018/07/poswiecenie-opinia-przedpremierowo.html
Tym razem okładka nie kłamie. Serce czytelników będzie połamane na znane wszystkim 'tysiące kawałków'. Aniele, nie wiedziałam czy mam płakać, czy czekać aż wydarzy się coś dobrego. Pierwsze kilka, kilkanaście rozdziałów było drogą przez mękę. W sumie cała...
Jestem zauroczona. Nie dość, że cudna okładka, wnętrze również zadowalające, ba, zachwycające!
Porównanie autorki do Greena i Nelson to strzał w dziesiątkę. Gdyby połączyć humorystyczne komentarze i barwne emocjonalne opisy, wymieszać i dosypać szczyptę notatek, listów i fiszek powstanie "Indeks szczęścia Juniper Lemon". Nie myślcie jednak, że ta książka to puste odwzorowanie znanych schematów - Julie Israel stworzyła coś całkiem nowego, niezwykłego, wow.
Wśród grupy bohaterów, jaką tworzyli uczniowie i nauczyciele szkoły, łatwo dostrzec kilka postaci, które są szczególnie ważne dla całokształtu "Indeksu szczęścia Juniper Lemon". Stanowią oni grono osób z różnymi wartościami i zainteresowaniami, ale potrafią się porozumieć, widoczna jest między nimi więź. Polubiłam każdego z nich, ale moje serce skradł Brand. Rozrabiający muzyk, który tak naprawdę, pod wszystkimi warstwami ochronnymi i tarczami jest wrażliwym chłopakiem. To odkrycie było niezwykłe, bo okazało się, że pozory tworzone przez Branda latami, mylą. Od razu zapragnęłam poznać jego postać bliżej. Razem z Juniper chciałam go zrozumieć i znaleźć całe to ukryte bogactwo.
Natomiast Juniper ślepo wierzyła, że istnieje jakiś sposób na odzyskanie siostry. Podjęła kilka nieodpowiednich decyzji, ale mimo to uważam, że została dobrze wykreowana, a to jest najważniejsze. Chciałabym mieć taką przyjaciółkę, naprawdę.
Dialogi prowadzone przez autorkę były magiczne - podobnie jak komentarze i narracja. Można było wyczuć w nich buzujące emocje, co prowadziło do wybuchu śmiechem albo łzami. Wszystko zależało od sytuacji. Kto by wpadł, żeby m&m's wykorzystać jako walutę? Grzebać w śmietniku? To już najwyższy stopień desperacji, ale zabawny jak mało co. Dalej się śmieję, wyobrażając sobie Juni krążącą wokół resztek obiadowych i innych odpadków. Niezapomniane! Jeśli jesteście ciekawi, jest tylko jeden sposób...
Sztuka i muzyka odgrywają w tej książce ogromną rolę. Juniper najczęściej zajmowała się zajęciami plastycznymi, wspominając siostrę. Możemy śledzić jak dziewczyna tworzy dzieła z udziałem znalezionych śmieci. Od razu sztuka nowoczesna (śmietnikowa zarazem) nabiera nowego znaczenia. Zamiast tworzenia rzeźb z butelek plastikowych Lemon organizuje przestrzenie w refleksyjne mapy. Wykorzystuje swoje fiszki "indeksu szczęścia", które nie były nawet głupim pomysłem. Zapisanie wydarzeń z minionego dnia i poddanie ich ocenie, może pomóc nam lepiej poznać siebie - a w tym przypadku Juniper. Tylko nie wyszukujcie tych dodatków wcześniej, bo cała książka może nie być już tak interesująca. Taki mały kawałek papierka, a wszystko zdradza...
Wydanie książki jest dopracowane na najwyższym poziomie. Podział rozdziałów był dla mnie zaskakujący. Spodziewałam się rozdziału pierwszego opatrzonego numerem 1, a nie liczbą 65. Jednak to wszystko ma sens.
Autorka przygotowała poruszającą opowieść, która jako debiut powinna zajmować jak najwyższe miejsca. Juni i jej historia dołączają do moich ulubionych. Na pewno będę wracać nieraz do przygód w śmietniku albo miłości między bohaterami. Nie ominę żadnej okazji!
"Indeks szczęścia Juniper Lemon" czyta się bardzo szybko, jeden wieczór wystarczy by zrozumieć Juniper Lemon, jej problemy i trudności, a także motywacje. Każdy czytelnik znajdzie płynący morał z tej książki, który warto zapamiętać.
Dziękuję wydawnictwu IUVI
http://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/
Jestem zauroczona. Nie dość, że cudna okładka, wnętrze również zadowalające, ba, zachwycające!
więcej Pokaż mimo toPorównanie autorki do Greena i Nelson to strzał w dziesiątkę. Gdyby połączyć humorystyczne komentarze i barwne emocjonalne opisy, wymieszać i dosypać szczyptę notatek, listów i fiszek powstanie "Indeks szczęścia Juniper Lemon". Nie myślcie jednak, że ta książka to puste...