Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

WIĘCEJ NA: https://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2018/10/powiedz-ze-zostaniesz-opinia.html
Presley i Zach byli bohaterami, których na długo nie zapomnę. Mieszanka charakterów i osobowości jaką tworzyli wspólnie była niezwykła. Można powiedzieć, że nawet wybuchowa. Muszę Was ostrzec, że w tej książce nie ma pędzącej akcji, natomiast znajdziecie mnóstwo kłótni, sprzeczek, emocjonalnych rozmów, zakończonych znaczącym: "Wychodzę!". Presley i Zach zmieniali każdą rozmowę w kłótnię - niezwykła cecha, która obdarzyła każdego z nich, sprawiając, że "Powiedz, że zostaniesz" było jeszcze bardziej zabawne i nieprzewidywalne. Nikt nie miał pojęcia, które słowo wywoła lawinę wyzwisk i argumentów. A co jeszcze ciekawsze, obydwoje mieli rację!
Dwadzieścia lat bólu, wspomnień i wyobrażeń o drugiej osobie trudno wyjaśnić w kilku zdaniach. Jednak ich poglądy były sprzeczne do granic możliwości. Wszystko wyglądało inaczej z ich perspektyw. Nie wiem, kto jest bliższy mojemu sercu - pokochałam ich razem - nawet ja, jako czytelnik, wiedziałam, że są skazani na bycie ze sobą!
Corinne Michaels jest jedną z moich ulubionych autorek. Nie zmienię zdania, chociaż początek powieści zawiódł mnie, ale odkupiły to kolejne coraz lepsze i lepsze rozdziały. Przyjemnie się czytało o życiu na farmie, a atmosfera charakterystyczna dla małych wiosek została doskonale przeniesiona na strony książki. "Powiedz, że zostaniesz" oprócz poważnych tematów, wypełnione było radością i humorem. Zapanowała równowaga między żałobą a szczęśliwym życiem. Trudne zadanie do wykonania, lecz autorka o niczym nie zapomniała, czego się obawiałam.

Z całego serca polecam Wam "Powiedz, że zostaniesz". Obiecuję, że się wzruszycie, nie będziecie z nią zgadzać, będziecie chcieli nią rzucać, a potem przytulać. Po prostu: pokochacie ją taką miłością, jaka jest zarezerwowana dla niesamowitych książek!

WIĘCEJ NA: https://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2018/10/powiedz-ze-zostaniesz-opinia.html
Presley i Zach byli bohaterami, których na długo nie zapomnę. Mieszanka charakterów i osobowości jaką tworzyli wspólnie była niezwykła. Można powiedzieć, że nawet wybuchowa. Muszę Was ostrzec, że w tej książce nie ma pędzącej akcji, natomiast znajdziecie mnóstwo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Yay, wreszcie przeczytałam tę książkę. Czekałam na nią długo, a co gorsze nie odważyłam się jej przeczytać po angielsku. Dopiero polskie wydanie i zwiastun zapowiadający film o Starr przekonały mnie, żeby nie odwlekać tej decyzji. Zanim otworzyłam "Nienawiść, którą dajesz", wiedziałam, że przyniesie ona wiele trudnych tematów, na szczycie z rasizmem i brakiem tolerancji, które szczególnie uderzają w czarnoskórych mieszkańców Ameryki. Chociaż przez wiele lat walczyli o swoje prawa, o równość i akceptację, nadal muszą być silni każdego dnia. Angie Thomas wyraźnie podkreśla siłę (czasem wręcz destrukcyjną) uciskanych i nieszanowanych czarnoskórych.

Nie myślałam, że niektóre środowiska są aż tak bardzo zamknięte na tolerancję. W powieści "The Hate U Give" byli oni odizolowani od innych mieszkańców miasta. Jedna dzielnica, która jak się okazało była oddzielnym społeczeństwem. Jakby nikt się nimi nie interesował z zewnątrz, oprócz policji, która miejscami nie działała w celu zachowania porządku, lecz szerzyła terror. Dla mnie to było straszne. Autorka opisała wiele wydarzeń, które przybliżały realia dzielnicy, często wywołując gęsią skórkę. Jednak z drugiej strony, dobrze, że podjęła się rozpracowaniu tak poważnego i ważnego tematu. Pewnie wielu jest jej za to wdzięcznych.

więcej na: https://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/

Yay, wreszcie przeczytałam tę książkę. Czekałam na nią długo, a co gorsze nie odważyłam się jej przeczytać po angielsku. Dopiero polskie wydanie i zwiastun zapowiadający film o Starr przekonały mnie, żeby nie odwlekać tej decyzji. Zanim otworzyłam "Nienawiść, którą dajesz", wiedziałam, że przyniesie ona wiele trudnych tematów, na szczycie z rasizmem i brakiem tolerancji,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Powstanie Warszawskie to wydarzenie, które na zawsze zmieniło życie tysięcy ludzi. Magdalena Majcher postanowiła pokazać w najnowszej książce, wydanej akurat w dniu wybuchu powstania, jak wyglądało życie w czasie wojny oraz po jej zakończeniu. Ile wymagało poświęcenia i ofiary ze strony prostych ludzi. To było powstanie całej warszawy, a nie tylko kilku wojskowych oddziałów. Wielu wierzyło w jego powodzenie, a nawet zakończenie w przeciągu kilku dni.

Autorka idealnie odwzorowała nastroje panujące w stolicy. Pokazała, że nie wszyscy się cieszą na myśl o potencjalnej, ale zbliżającej się wolności, wielu ludzi już wtedy się bało. Entuzjazm i radość kontrastowały ze smutkiem, bólem i lękiem. Gdy szala zaczęła się przechylać w stronę negatywnych emocji, nic nie mogło uratować bohaterów. Nadzieja powoli umierała, a „W cieniu tamtych dni” stawało się smutne i niemożliwie przygnębiające. Każde, zaserwowane przez autorkę wydarzenie dobijało czytelnika. Potęgował to realizm z jakim udało się Magdalenie Majcher przedstawić okupowaną stolicę. Barykady, rany po pociskach, komunikację między dzielnicami przez kanały. Nie spodziewałam się tak przerażającego i krzyczącego obrazu stolicy, ale był on zapewne bliski prawdzie.

Książka jest swoistą opowieścią babci skierowaną do uszu i serca jedynego i kochanego wnuka. Staruszka przekazuje wydarzenia ze swojego młodego życia, które chciałaby zachować głęboko w pamięci i nigdy ich nie zapomnieć, ale także traumatyczne momenty służby dla Polski, błędne decyzje i przemilczenia. Serce się łamie, gdy słyszy się o tych dniach, których musiała doświadczyć Mila, czyli babcia Emilia. Jednak wiadomo, że ta historia wymagała, żeby się nią podzielić, nadszedł na to czas.

Babcia Emilia zarówno w młodości wojennej jak i teraz gdy musiała sobie radzić z problemami, jakie oferuje starość, była niezwykłą postacią. Polubiłam ją tak, jak się lubi najlepsze na świecie babcie. Chociaż nie rozumiałam niektórych jej decyzji, dotyczących miłości albo palenia papierosów, nadal przyglądałam się z podziwem jej sylwetce przedstawionej w „W cieniu tamtych dni”.

Miłości nie mogło zabraknąć w książce Magdaleny Majcher. Nie mogło jej też zabraknąć na wojnie, a później w życiu najmłodszego pokolenia, które przyszłość miało jeszcze przed sobą. Romantyczne historie, które były niepowtarzalne znalazły się w tej książce. Cudowne! Autorka pokazała prawdziwą miłość wśród bohaterów uczestniczących w powstaniu. Wtedy nic nie było pewne, nawet kolejny dzień stał pod znakiem zapytania, ale miłość trwała i trwa nadal.

Takie opowieści mogłabym czytać i czytać bez przerwy. Połączenie historii, miłości i rodziny ogłaszam idealnym trio, które zapewni emocje, rozrywkę i kilka łez. Polecam!

https://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2018/08/w-cieniu-tamtych-dni-opinia.html

Powstanie Warszawskie to wydarzenie, które na zawsze zmieniło życie tysięcy ludzi. Magdalena Majcher postanowiła pokazać w najnowszej książce, wydanej akurat w dniu wybuchu powstania, jak wyglądało życie w czasie wojny oraz po jej zakończeniu. Ile wymagało poświęcenia i ofiary ze strony prostych ludzi. To było powstanie całej warszawy, a nie tylko kilku wojskowych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

na stronie: https://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2018/07/poswiecenie-opinia-przedpremierowo.html


Tym razem okładka nie kłamie. Serce czytelników będzie połamane na znane wszystkim 'tysiące kawałków'. Aniele, nie wiedziałam czy mam płakać, czy czekać aż wydarzy się coś dobrego. Pierwsze kilka, kilkanaście rozdziałów było drogą przez mękę. W sumie cała książka rozwaliła system i była przygnębiającą i smutną historią. Chociaż chwilami w rodzinnej atmosferze było radośnie i sielsko, nie trwało to długo. Problemy przygniatały jakiekolwiek przebłyski szczęścia, sprawiając, że "Poświęcenie" było jeszcze trudniejszą do przeczytania książką.
Bez chusteczek nie powinniście czytać tej książki. To jest niewykonalne.

Mimo że "Poświecenie" to prawie 500 stron, czyta się ją szybko. Kartki same się obracają, zachęcając do poznania całej historii spisanej przez Adrianę Locke w jeden wieczór, a raczej w jedną noc. Nie mogłam zasnąć. Chociaż oczy mi się zamykały, wstałam i czytałam do końca. Ze łzami w opuchniętych oczach. To było straszne. Jak można coś takiego napisać? W tak genialny sposób!
Właśnie znalazłam nową ulubioną autorkę. Pani Locke sprawiła, że od samego początku pokochałam jej styl i pomysły, choć momentami sceny były przewidywalne, nadal chciałam dowiedzieć się, jak potoczy się ta opowieść do końca. Emocje buzowały we mnie i w bohaterach - to było znakomite!

Większą część książki tworzyło przedstawienie rodziny, specyficznej, bo poskładanej jak puzzle z różnych obrazków, jednak dalej rodziny. Crew, Julia i Ever wypełniali strony zwykłym życiem. Polubiłam całą trójkę, a nawet ich znajomych i znajomych znajomych. Bohaterowie w "Poświęceniu" radzili sobie z wieloma problemami, jednak ich motywacje były dokładnie zarysowane. Autorka nie ukrywała dlaczego Julia podchodzi z dystansem do Crewa. Jego przeszłość też nie była tajemnicą. Tak wiele można się było dowiedzieć z tej książki, a nie wydaje się ona jakoś ponadprzeciętnie obszerna.

Oczywiście, Crew to jest postać, którą trzeba polubić. Jego historia chwyta za serce. Wiele czytelniczek będzie zachwycało się jego umięśnionym ciałem, którego nie brakuje w tej książce. Uwaga, Crew trenuje sztuki walki, MMA. Adriana Locke nie ominęła opisów jego treningów czy walk. Jest co czytać! W odniesieniu do tytułu książki, jego postać dostaje jeszcze więcej punktów w oczach czytelników. To czego się podjął i jak wiele poświęcił jest niezwykłe. Dla kogo? Dlaczego? To już odnajdziecie w "Poświęceniu". Nie zawiedziecie się!
Kolejne postacie to Julia i Ever - nierozłączna para - mama i córka. Małą księżniczkę każdy pokocha szczególnie za jej filozofię życia, którą mogło wymyślić tylko dziecko. Jest oryginalna, ale też prosta, a przede wszystkim pozytywna. Niestety jej niewinny świat przestaje istnieć i zostaje z niego wyrwana - co tylko potęguje emocje w tej książce. Trzeba ją wspierać tak jak mama.

Jedyne czego mi brakowało to wątek miłosny, ale jestem w stanie to zrozumieć. Rozwijał się on powoli jakby nie miał siły. Prawie połowa książki minęła, a ja byłam pozbawiona jakichkolwiek oznak i nadziei, że jeszcze coś może się wydarzyć. Jak można się obejść bez nowej miłości w takiej książce? Nie można. Później już było piękniej i lepiej. Chociaż tutaj, ale żałuję, że Adriana Locke tego nie rozwinęła. Pisze w tak niesamowity sposób, że chciałabym poczytać więcej rozdziałów o tej dwójce.

Autorkę uwielbiam za to, że trzyma w niepewności do ostatniej strony, a mówiąc to, naprawdę mam na myśli do ostatniej strony. Nigdy tak się nie stresowałam. Po "Arsenie" już żadne zakończenie nie jest dla mnie przewidywalne.
Adriana Locke podzieliła swoją książkę na multum rozdziałów - krótszych i dłuższych. Dodatkowo wręczyła narrację zarówno Crew i Julii. Książka na tym zyskała, chociaż co chwilę skakaliśmy z jednego miejsca w inne, było warto. Dla takich bohaterów wszystko!

na stronie: https://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2018/07/poswiecenie-opinia-przedpremierowo.html


Tym razem okładka nie kłamie. Serce czytelników będzie połamane na znane wszystkim 'tysiące kawałków'. Aniele, nie wiedziałam czy mam płakać, czy czekać aż wydarzy się coś dobrego. Pierwsze kilka, kilkanaście rozdziałów było drogą przez mękę. W sumie cała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

ze strony: https://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2018/07/normalni-inaczej-opinia.html


Aniele, co ja mam pisać? "Normalni inaczej" to właśnie taka książka - normalna, ale w jakiś inny, nieokreślony sposób. Czyta się ją z przyjemnością, potem sama z siebie emanuje miłością, a na samym końcu płacze się. Znowu przeczytałam książkę, która wymaga chusteczek i nie byłam na to przygotowana.
Lubię tę powieść. Myślę, że do niej wrócę po dłuższym czasie, gdy ochłonę z emocji. Ach, prawie wspaniała!

Prawie? Tak, niestety znalazło się kilka segmentów, które mnie zawiodły. Najważniejsze, czyli podejście zakochanych do swojego związku i uczucia. Zachowywali się początkowo jak dzieci, jakby nie potrafili się zakochać, lecz później poziom ich relacji polepszył się. Na szczęście! Jednak to nie zmienia faktu, że przez kilkanaście rozdziałów musiałam się męczyć, czytając tę książkę. Właśnie nastawienie Maddy i Alberta najbardziej raziło - ich przekonanie, że musi być tak jak jest, nie ma szans na zmianę.
Rozumiem, że ich związek był jedną z wielu części tej książki, jednakże obok relacji rodzinnych i opieki nad autystyczną Bee został potraktowany po macoszemu. Kilka razy pojechali w to samo miejsce, kiedy sytuacja w ich rodzinnych domach była bujna i zmieniała się cały czas. Bezpieczna i spokojna kraina specjalnie utworzona dla zakochanych nie pasowała do chaosu książki "Normalni inaczej". Chociaż mogła być specjalnym zabiegiem wprowadzonym przez autorkę...

Autorka ukryła w swojej książce wiele unikatowych elementów, małych fragmentów, które sprawiają, że "Normalni inaczej" dostają więcej punktów w oczach czytelnika. Sporo uwagi poświęciła Tammy Robinson na przedstawienie imion. Najgorsza część życia bohaterów, stała się jedynym pretekstem do rozmowy - takich imion nie spotkałam w żadnej innej książce. Oryginalne są też niektóre dialogi albo ich brak. Szczególnie widać to na pierwszych spotkaniach, kiedy Maddy i Albert nie mają pojęcia, o czym rozmawiać. To jest bardzo realne! Przecież trudno znaleźć wspólny temat, znając tylko te feralne imiona.
Właśnie te małe wspomnienia budują niezwykłość książki. Wyszukiwanie szczegółów wykraczających poza schematy sprawia prawdziwą przyjemność.

Książka porusza problem przemocy domowej - skupia się na formie słownej i psychicznej. Rodzina Alberta od zawsze doświadczała wybuchów złości i obraźliwych uwag ze strony ojca. Nikt nie starał się z tym walczyć, co jeszcze bardziej bolało. Przerażało mnie, że żyli tyle lat ukrywając przed światem prawdę.
Kolejną myśl, jaką autorka starała się przekazać w "Normalni inaczej" jest podejście ludzi do niepełnosprawności. Dwa sprzeczne poglądy - akceptacja i nietolerancja zderzają się w tej książce. Tammy Robinson starała się też oddać w jak najdokładniejszy sposób życie osoby obarczonej autyzmem - wszystkie trudności dnia codziennego, brak zrozumienia, wyobcowany świat. I te cytaty z filmów, które rozluźniały atmosferę.

Okładka od początku kojarzyła mi się z fantastyczną opowieścią z odległego wszechświata. Nie wiem dlaczego, ale nie widziałam w niej romansu. Mimo wszystko po zakończeniu całej książki, poznaniu ostatnich stron historii okładka staje się sensowna. Tylko że stanowi spojler, a to jest problem. Poza tym wykonanie książki jest bardzo dobre. Szczególnie przekonała mnie budowa rozdziałów. Krótkie urywki dni z perspektywy Alberta i Maddy - przedstawiali swoją sytuację zmieniając się co kilka stron, co było dobrym rozwiązaniem. Mogę powiedzieć, że bardziej przypadła mi do gustu część Alberta.

"Normalni inaczej" to niezaprzeczalnie dobra książka, z którą miło spędzicie dzień. Chociaż wymaga zaangażowania emocjonalnego jest dobrym pomysłem na wakacyjną lekturę!

ze strony: https://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2018/07/normalni-inaczej-opinia.html


Aniele, co ja mam pisać? "Normalni inaczej" to właśnie taka książka - normalna, ale w jakiś inny, nieokreślony sposób. Czyta się ją z przyjemnością, potem sama z siebie emanuje miłością, a na samym końcu płacze się. Znowu przeczytałam książkę, która wymaga chusteczek i nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zacznijmy od bohaterów. W sumie tę książkę tworzy multum bohaterów, których trudno rozróżnić od samego początku. Tak wiele imion trudno jest zapamiętać od razu, jednak autorka obdarzyła ich niepowtarzalnymi cechami charakteru lub wyglądu sprawiając, że stali się unikatowi. Wiedziałam już że Anioł-Licho kicha cały czas, a Krakers gotuje, chociaż jest potworem z mackami. Po kilku rozdziałach z łatwością można zrozumieć zależności, które początkowo są na nas zrzucone.
Kogo polubiłam najbardziej? Chyba Anioła i Szczęsnego (nie, to nie bramkarz). Cudowny opiekun domu i Konrada oraz duch romantyka wyrwanego ze swojej epoki stanowili zgrany duet. Gdy zostali sami zawsze potrafili wymyślić coś, co skutkowało albo złością właściciela albo moim śmiechem. Ich pomysły były ponadprzeciętne, za co ich szczególnie uwielbiam.

Akcja książki dzieje się przede wszystkim w Lichotce, gotyckiej posiadłości, którą Konrad odziedziczył po krewnym. Oczywiście razem z Dożywotnikami. Większość książki zajmuje proces kształtowania się relacji miedzy człowiekiem i wspaniałymi istotami, które odziedziczył. Niektóre wątki były nad miarę humorystyczne i wywoływały komiczne sytuacje między mieszkańcami. Jednak żeby nie było tak radośnie i sielsko, autorka postanowiła przeplatać je momentami bardziej drastycznymi i emocjonalnymi. Znowu czułam się jakbym oglądała serial, a w kolejnych odcinkach całkiem obce osoby powoli się w sobie zakochiwały. (co ja oglądam?)

Wątek miłosny, był czy nie był? Moja pamieć zaczyna chyba powoli szwankować, ale wydaje mi się, że Panna Bercikówna stała się potencjalnym partnerem dla Konrada. Prawdopodobnie przez brwi na środku czoła. Opisy jej osoby przekonały mnie, że jest idealna. Nie mam pojęcia, co w niej widziałam, ale potem jako książkowa swatka znalazłam lepszą partnerkę dla Konrada, który bezapelacyjnie potrzebował miłości. Panna Bercikówna na zawsze zostanie w mojej pamięci. Chyba nic nie wymaże tej traumy.

Nie mogę się powstrzymać od porównywania "Dożywocia" z "Mistrzem i Małgorzatą" - tylko Bułhakow może stworzyć tak fenomenalną powieść (nikt go nie chce pozbawiać tego zacnego tytułu), ale Marta Kisiel wykorzystała chyba kilka jego motywów.
Jednak czytając obie książki mniej więcej w tym samym czasie, obie rzeczywistości zlewały mi się w jedną całość. To przez ten niecodzienny język, który Marta Kisiel wytrzasnęła nie wiadomo, z jakich zakątków umysłu, atakując czytelników. Przecież to jest niemożliwe, żeby wymyślić tyle absurdalnych sytuacji i wprowadzić tak wiele gier językowych czy przysłów, które rozśmieszają czytelnika. To było niesamowite. Nie martwcie się, Marta Kisiel nie stworzyła kolejnego Mistrza (choć Konrad też pisał), ani Małgorzaty (naga hamadriada to nie wiedźma).

Już teraz wiem, że Marta Kisiel ma bardzo dobry warsztat, mnóstwo pomysłów i genialnych bohaterów. Wiem też, jakie książki muszę przeczytać. Na czele z nową "Tonią". Jestem oczarowana tym, co dostałam na stronach "Dożywocia". Częściowo była to wymagająca lektura, chociaż zapewniała relaks. Potrzeba nam więcej takich książek!

http://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2018/06/dozywocie-opinia.html

Zacznijmy od bohaterów. W sumie tę książkę tworzy multum bohaterów, których trudno rozróżnić od samego początku. Tak wiele imion trudno jest zapamiętać od razu, jednak autorka obdarzyła ich niepowtarzalnymi cechami charakteru lub wyglądu sprawiając, że stali się unikatowi. Wiedziałam już że Anioł-Licho kicha cały czas, a Krakers gotuje, chociaż jest potworem z mackami. Po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mam jeden problem z ten książką. Nie mam pojęcia, o czym ona jest. Okładka nie zawiera nic interesującego, oprócz tego chwytliwego, ale jakże prawdziwego zdania, które podałam powyżej. Jednak się okazuje, że tych "rzeczy" jest wiele. Można powiedzieć, że tworzą całe życie młodej dziewczyny, co przynosi ze sobą jeszcze więcej problemów dla czytelnika. Nie miałam pojęcia, na czym się skupić, co szczególnie obserwować. A może wszystkie elementy były równie ważne?

Jak zauważyliście, główna bohaterka nie ma imienia. Szkoła podpowiedziałaby, że to oznacza, że narratorem jest każdy z nas. Psycholog twierdziłby, że ma problemy i czuje się samotna lub nieważna (co za odkrycie!). A ja myślałam, że oszaleję, nie wiedząc, jak ona ma na imię. Uwielbiam imiona w książkach. Szczególnie te oryginalne, z którymi mogę spotkać się tylko w fikcyjnym świecie. A tutaj wszyscy mieli swoje dane, a panienka z Iowa została ich pozbawiona. Jakby nie istniała...to było smutne. Ale też ten brak imienia był ciekawym doświadczeniem czytelniczym i oryginalnym krokiem ze strony autorki.

Bohaterowie - wszyscy, nawet ci obdarzeni imieniem byli specyficzni. Podobnie jak bezimienna polubiłam Jess. Była ona bardzo pozytywną osobą, taką, którą się chce znać i która daje wiele radości. Właśnie tego potrzeba było w tej nostalgicznej i przygnębiającej książce. Od czasu do czasu wnosiła cząstkę uśmiechu do życia studenckiego. Poza nią grupa bohaterów była zwykłymi, przeciętnymi studentami. Szara masa - z nią też nigdy nie spotkałam się w książkach. Jednak okazało się, że każdy coś skrywa w głębi serca.

Właśnie to podkreśla "Srebrna dziewczyna". Sekrety i kłamstwa nigdy nie opuszczą naszego życia, to najlepszy środek obronny przed złem, ale wywołuje jeszcze potężniejsze fale tej niszczycielskiej mocy. Mogę ogłosić powieść Leslie Pietrzyk kolejną przygnębiającą i wypełnioną złem książką tego miesiąca. Kolejny raz szala przeważyła się na korzyść ciemnej strony mocy. Nie chciałam tego, i znowu, jak głupia czekałam na pozytywny obrót zdarzeń.

Czas fabularny w powieści Leslie Pietrzyk był dziwnie zbudowany. Co rozdział skakaliśmy między powodami i przyczynami obecnej sytuacji głównej bohaterki. Raz byliśmy z jej rodziną, potem w szkole lub mieszkaniu. Ale też lata akcji skakały bez opamiętania. Chyba podoba mi się taki bałagan, który ma ukryty system, nieznany czytelnikowi. Myślałam, że pogubię się już na samym spisie treści, ale poradziłam sobie.
Niezwykłe było to, że autorka przeniosła się do przeszłości, do lat 80.XX, zapewniając uroki i klimat tamtych czasów. Nawet dodając historyczną sprawę zatruć wywołanych tylenolem - środkiem przeciwbólowym.

Myślę, że "Srebrna dziewczyna" jest potrzebną powieścią. Mimo że jest to debiut autorki, porusza wiele poważnych problemów, z jakimi zmierzamy się na co dzień lub o których słyszymy. Pojawiały się wątki zdrady, która łamie serca kilku osobom, przemocy domowej, która na zawsze zostawia rysy w myślach o rodzinie, a nawet zwykłe przyziemne kłopoty finansowe na studiach. Wszystkie te aspekty zostały jednak skrupulatnie ukryte przez autorkę. Trzeba było ich szukać, niektórych wręcz z lupą, ale tłumaczyły, dlaczego teraźniejszość jest taka, jaką zastaliśmy.

Już przyzwyczaiłam się do zabawy w detektywa, ale książka postanowiła się skończyć. Jak dla mnie, potencjał na tę historię nie został w pełni wykorzystany, ale Leslie Pietrzyk jest obiecującą autorką, więc pewnie przeczytam jej kolejne książki, jeśli takie się pojawią.

https://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2018/06/srebrna-dziewczyna-opinia.html?showComment=1529526772966#c4644047344283627660

Mam jeden problem z ten książką. Nie mam pojęcia, o czym ona jest. Okładka nie zawiera nic interesującego, oprócz tego chwytliwego, ale jakże prawdziwego zdania, które podałam powyżej. Jednak się okazuje, że tych "rzeczy" jest wiele. Można powiedzieć, że tworzą całe życie młodej dziewczyny, co przynosi ze sobą jeszcze więcej problemów dla czytelnika. Nie miałam pojęcia, na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zacznijmy od wady, gdyż jest tylko jedna. Zerwiemy ją jak plaster z rany. Szybko. Syndrom drugiego tomu. Nadal trochę boli. Niestety nie ominęło to książki Abbi Glines. Nie było jakoś przerażająco nudno, dramatycznie czy rozczarowująco. Po prostu drugi tom czytany tak szybko po pierwszym, którym się tylko zachwycałam nie rzucił mnie na kolana. Nawet momentami "Jesteś moim światłem" wydawało się podobne do "Kocham cię bez słów". Pojawiało się dla mnie za dużo schematów. Czasami podobne sytuacje zdarzały się kilka razy na przestrzeni danego tomu. Ale na to można przymknąć oko - to nie jest taki gigantyczny problem.

Natomiast reszta książki, czyli bohaterowie opisy dialogi zwroty akcji i inne równie istotne elementy spełniały wszelkie moje wymagania. Uśmiechałam się po kryjomu, czasami zachwycałam, a równie często wstrzymywałam oddech. Do samego końca nie miałam pojęcia, jakie decyzje podejmą bohaterowie. Nie tylko w kwestii związków miłosnych, ale też na temat rodziny, studiowania, czy poznania prawdy.

Moim ulubionym wątkiem (oprócz miłosnego, oczywiście) był ten dotyczący rodziny Lawsonów. Chyba podoba mi się takie bogate i zagadkowe towarzystwo. Sekretów w tej rodzinie nie brakuje, a na przestrzeni całej książki zostają kolejno odkrywane. Kiedy myślałam, że to już wszystko pojawiał się kolejny szokujący fakt. Bogata, wręcz imperialna rodzina tylko mnie fascynowała.
W kolejnym tomie będzie jeszcze więcej o nich, przynajmniej tak wnioskuję po opisie 3 tomu o Rhettcie Lawsonie!

Nie uwierzycie, ma tu miejsce trójkąt miłosno-przyjacielski. Myślałam, że już na zawsze ominą mnie te wątki, że wyrosłam z tego. Jednak tym razem był interesująco i oryginalnie przedstawiony. Brady Gunner i Willa przyjaźnili się w dzieciństwie a teraz po latach, w liceum na nowo się spotykają. I nie może zabraknąć pytania, kogo wybierze dziewczyna? Bohaterów znamy już z poprzednich tomów. Odwiedzamy znowu to samo miasteczko, które nadal skrywa tajemnice przed czytelnikami. Jest to niesamowite, jestem ciekawa, ilu bohaterów jeszcze się zakocha lub znienawidzi. Na pewno można czekać na kolejne równie intrygujące tomy.
Brady Gunner i Willa - wyróżniali się tym razem szczególnie. Każda z tych osób reprezentowała inne cechy i wartości. Cieszę się bardzo, że dostali swoje własne narracje. Bardzo dobrze sprawdza się to rozwiązanie w książkach Abbi Glines.
P.S. Nadal jedna osoba nie daje mi spokoju, drugi tom i słychać tylko szepty. A ja chcę więcej wiedzieć!

Abbi Glines kolejny raz pokazała na co ją stać. Uważam, że dobrze sobie poradziła i stworzyła niezwykłą historię, którą na długo zapamiętam. Może Wam też się spodoba?

https://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2018/05/jestes-moim-swiatem-opinia.html

Zacznijmy od wady, gdyż jest tylko jedna. Zerwiemy ją jak plaster z rany. Szybko. Syndrom drugiego tomu. Nadal trochę boli. Niestety nie ominęło to książki Abbi Glines. Nie było jakoś przerażająco nudno, dramatycznie czy rozczarowująco. Po prostu drugi tom czytany tak szybko po pierwszym, którym się tylko zachwycałam nie rzucił mnie na kolana. Nawet momentami "Jesteś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

GORĄCA PREMIERA TEJ WIOSNY!!!
Co tutaj się stało?! Nie byłam przygotowana na taki rodzaj opowieści. Po wielu wymagających lekturach, przyszedł czas na romans. Ten skok z jednego, górnolotnego i wymagającego myślenia stylu, do całkiem przeciwstawnej formy zakończył się dla mnie szokiem.

Książka składała się z dwóch elementów. Pojawiały się one na przemian, choć proporcjonalność na przestrzeni całej książki nie została zachowana. Jak podpowiada nam okładka (oprócz pleców ładnego pana tam jest coś jeszcze, spójrzcie) pojawi się motyw gry w hokeja. Dostajemy nawet w pakiecie opisy rozgrywek, choć zamiast gry ważniejsze są czasami kolory oczu zawodników. Nie brakuje też całego zaplecza sportowego, czyli tych momentów, których jako widzowie zawodów nie jesteśmy świadomi. Przypadło mi do gustu to, że jest ukazany przekrój całego życia zawodników.

Dobra, teraz wracamy do okładkowych pleców. Ich jest o wiele więcej. Spora część książki polega na uzewnętrznianiu swoich zwierzęcych zapędów w łóżku albo i nie - zarówna w przypadku Alexa jak i Violet. Erotyk jakich mało. Autorka ma bardzo bujną wyobraźnię. Prawdopodobnie nie umiem czytać romansów, lub tylko "Pucked", z należytym zaangażowaniem, ale ich zachowanie mnie po prostu śmieszyło. Jednak czytałam dalej, dalej i dalej. Gdy już zaczęli powtarzać swoje wyczyny przewracałam oczami.

Relacja Violet i Alexa jest dla mnie przede wszystkim niedojrzała. Są dorośli - przynajmniej patrząc na wiek, ale ich zachowanie, podejście do związków i systemu wartości jest bardzo dziecinne. Chcieć znaczy mieć. Aniele, przecież to tak nie działa. Violet nadzwyczajnie mnie denerwowała. Nie potrafiłam znieść jej osoby od samego początku, robiła z siebie komediantkę, chociaż tak naprawdę nie chciała się wyróżniać i stawać na podium. Rozbrajało mnie to jak traktowała innych i zastanawiałam się, co nią kieruje w życiu. Rozdziały z narracją Alexa sprawiały wrażenie bardziej realnych, co jest ogromną zaletą.

Alex należy do moich ulubionych postaci książkowych okrzykniętych: Mąż książkowy. Mam nadzieję, że pojawi się jeszcze w kolejnych tomach, które oczywiście muszę przeczytać! Nie spodziewałam się, ale pokochałam go równie szybko jak dokonała tego Violet. Choć popełnił kilka niewybaczalnych błędów, które wywodziły się z jego samolubności, nadal pozostawał autentycznym, wrażliwym i buntowniczym chłopakiem. Widać było, że mu zależało, cały czas.

Wiele elementów "Pucked" zostanie w mojej pamięci na długi czas. Trudno będzie je zamaskować gdzieś tam w pamięci. Jednak to dzięki tym wypowiedziom (szczególne podziękowania dla Violet i obu mam!) cała książka wydawała się miłą odskocznią od realnego świata. Teksty trzech pań były nadmiernie wypełnione humorem, a ich porównania i opisy szczególnie zwalały z nóg. Nie mam pojęcia jak udało mi się przetrwać czytanie tej książki i dobrnąć do końca bez żadnych zakwasów czy zmarszczek od śmiechu. Uwierzcie, trudno jest czytać nie widząc liter przez tę niezwykłą namiastkę radości.
Mimo wszystko udało mi się wyszukać kilka wartościowych tekstów. Najwięcej z nich pojawiało się blisko ostatnich rozdziałów. Nie jest to chyba dla was zaskoczeniem. Wybitnie brzmią w porównaniu z wcześniejszymi rozmowami kobiet.

Z Heleną Hunting pierwszy raz spotkałam się właśnie za pośrednictwem "Pucked". Uważam, że autorka ma niesamowity styl i humor, którego mogę tylko pozazdrościć. Jednak realizacja pomysłów nie jest dopracowana. Bohaterowie nie mają silnie zbudowanych fundamentów, żeby istnieć. Mało co o nich wiemy, a właśnie na tym zależy mi w książkach. Żeby poznać pełne sylwetki postaci, a nie tylko ich wycinki. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach będzie lepiej!

Dziwnie mi się pisało tę opinię. Gdy czytam ją n-raz mam wrażenie, że nie uchwyciłam tego, co chciałam, żeby się tu znalazło. Najprościej będzie powiedzieć, że polubiłam tę książkę, przeczytałam ją z wielką radością i czekam na kolejną. To że znalazłam rażące elementy, nie zabrania mi mieć swojej serii, którą określę mianem 'guilty pleasure'. Strzeżcie się, bo będę ją cały czas polecała!

pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2018/05/pucked-opinia-przedpremierowo.html

egzemplarz recenzencki

GORĄCA PREMIERA TEJ WIOSNY!!!
Co tutaj się stało?! Nie byłam przygotowana na taki rodzaj opowieści. Po wielu wymagających lekturach, przyszedł czas na romans. Ten skok z jednego, górnolotnego i wymagającego myślenia stylu, do całkiem przeciwstawnej formy zakończył się dla mnie szokiem.

Książka składała się z dwóch elementów. Pojawiały się one na przemian, choć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na początek małe ćwiczenie. Zaczerpnijcie powietrza, wiosennego powietrza. Czujecie tę świeżość? Zapachy trawy i kwiatów powoli rozchodzą się pomiędzy błotnistymi drogami, które pozostały jak wspomnienie po mroźnej zimie.
Właśnie tak wygląda wnętrze książki. Nie, nie jest tam brudno - całość jest wzorowo opracowana. Z tego zawiłego porównania miało wyniknąć, że książka niesie nadzieję mimo szaroburej i beznadziejnej przeszłości.
O tym szczególnie jest książka. Historia Piotrka, który kilka razy powracał do domu dziecka, mogła wreszcie dobrze się skończyć. Nie brałam pod uwagę nawet innego rozwiązania, Piotrek musiał odnaleźć szczęście w rodzinie, która będzie go kochała.

Rodzina to przede wszystkim osoby, nie możemy o tym zapominać. Tutaj za pomocą wzorowo wykreowanych postaci Eweliny i Adriana mogłam doświadczyć prawdziwego życia rodzinnego. Nie było papierowych i płytkich relacji ani rozmów. Wszystko wydawało się naturalne, jakby wyciągnięte z rzeczywistości. Bohaterowie mieli słabości, sprzeczali się, ale też znajdowali radość w najprostszych sprawach. Każdy z nas chciałby dołączyć do nich choćby na jeden dzień.

Adopcja dziecka to jest trudna decyzja. Wiąże się z nią wielka odpowiedzialność, powiedziałabym, że wymaga większego poświęcenia niż opieka nad dzieckiem, które samemu się stworzyło. Rzadko wiadomo co przyniosą za sobą następne lata, akceptację czy może jeszcze większy bunt.
Mały bobasek nie odczuwa tak wielu bodźców środowiska jak dziewięciolatek.
Kolejną kwestią jaką poruszyła pani Magdalena Majcher jest płodowy zespół alkoholowy, czyli w skrócie FAS. Kto z was słyszał o tym schorzeniu? Pewnie tylko mała grupka. Autorka doszła do tego samego wniosku, więc postanowiła z pomocą specjalistów, lekarzy, psychologów i pracowników domu dziecka przybliżyć problem. Na przykładzie Piotrka pokazała, jakie konsekwencje niesie za sobą spożywanie alkoholu w czasie ciąży. Nie tylko niszczy to organizm matki, ale też dewastuje kształtującego się małego człowieka.
Przeczytajcie tę książkę, choćby po to, żeby uświadomić sobie skalę problemu.

Forma "Wszystkie pory uczuć. Wiosna" również była oryginalna. Tym razem poznajemy bohaterów z trzech perspektyw czasowych. Za każdym razem, oczywiście nie mogło być inaczej, odwiedzamy ich wiosną. Śledzimy pierwsze randki Eweliny i Adriana. proces adopcyjny, a także spoglądamy na bohaterów, gdy przyjmują Piotrka do domu. Jak można się spodziewać, najbardziej intrygowały mnie etapy poznawania bohaterów, ale losy Piotrka, jego asymilacja z nowym otoczeniem, równie mocno mnie interesowały. Tylko z innych pobudek. Uważam, że to dobry sposób na przedstawienie historii. Poznajemy szerszy fragment życia, co pozwala lepiej przyjąć opowieść.

Myślałam, że kolejne tomy będą w jakiś spójny sposób połączone ze sobą. Jednak teraz, w "Wiośnie" tylko sporadycznie pojawiali się bohaterowie z poprzednich tomów. Nie wiadomo jak rozwijają się ich związki, rodziny, czy napotykają jakieś trudności... a ja mam ogromną ochotę, żeby poznać chociaż urywek ich historii. Rada dla Was: jeśli czujecie fluidy wiosenne w powietrzu nie musicie zaczynać serii od "Jesieni", wykorzystajcie porę roku i "Wiosnę".
https://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/

Na początek małe ćwiczenie. Zaczerpnijcie powietrza, wiosennego powietrza. Czujecie tę świeżość? Zapachy trawy i kwiatów powoli rozchodzą się pomiędzy błotnistymi drogami, które pozostały jak wspomnienie po mroźnej zimie.
Właśnie tak wygląda wnętrze książki. Nie, nie jest tam brudno - całość jest wzorowo opracowana. Z tego zawiłego porównania miało wyniknąć, że książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Na ratunek" utrwaliło moją opinię. Ta książka była wypełniona prawdziwą miłością, której teraz coraz częściej brakuje. Nadal jestem zauroczona tym, co otrzymałam na kartach książki. Czuję, że historia Taylora i Denise nie opuści mojej głowy przez długi czas. Nie pozwolę jej odejść. Składa się na to wiele elementów, które są zaletami tej książki. Sparks znowu stworzył genialną opowieść.

Denise i Taylor łączyło wiele, choć sami nie byli tego do końca świadomi. Chcieli się pozbyć swojej przeszłości i wieść dalej normalne życie, ale było to niemożliwe z oczywistych powodów. Nie można porzucić ubiegłych lat, dzieciństwa. Jednak takie wnioski nie pojawiają się od razu, tylko z biegiem czasu. Mimo wszystko kibicowałam im całym sercem. Ich związek jest przykładem idealnej relacji, która musi zostać zbudowana na trwałych fundamentach. Mogę powiedzieć, że to własnie o tym jest książka. O pierwszych krokach na placu budowy, jakim jest miłość.

http://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2018/03/na-ratunek-opinia.html

"Na ratunek" utrwaliło moją opinię. Ta książka była wypełniona prawdziwą miłością, której teraz coraz częściej brakuje. Nadal jestem zauroczona tym, co otrzymałam na kartach książki. Czuję, że historia Taylora i Denise nie opuści mojej głowy przez długi czas. Nie pozwolę jej odejść. Składa się na to wiele elementów, które są zaletami tej książki. Sparks znowu stworzył...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Każdy rozdział stanowi urywek listu skierowany do ukochanego, pierwszego chłopaka Lucy, czyli do Gabe. Autorka zwraca się do niego na ty, przez co czytelnik czuje, że te słowa są skierowane do niego samego. Choć z początku było trochę niezręcznie czytać listy, wręcz prywatną korespondencję bohaterów, ale z biegiem czasu koniecznie TRZEBA było poznać całą historię. W tym zakresie Jill Santopolo wykonała swoją pracę wzorowo.



Rozdziałów jest niezmiernie dużo. Patrząc na objętość książki, można się domyślić, że są to krótkie urywki, pojedyncze sceny z życia Lucy jej rodziny i jej wątpliwości, a przede wszystkim miłości. Pomogło to niezwykle szybko przeczytać całą książkę. Zaczęłam po śniadaniu i zamknęłam ją przed obiadem. Zgadza się, tego samego dnia.

zapraszam na: pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com

Każdy rozdział stanowi urywek listu skierowany do ukochanego, pierwszego chłopaka Lucy, czyli do Gabe. Autorka zwraca się do niego na ty, przez co czytelnik czuje, że te słowa są skierowane do niego samego. Choć z początku było trochę niezręcznie czytać listy, wręcz prywatną korespondencję bohaterów, ale z biegiem czasu koniecznie TRZEBA było poznać całą historię. W tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czuję niedosyt po zakończeniu tej książki. Nie jest to jakieś małe uczucie, ale ogromne (prawie jak Norman). Spodziewałam się, że w książce ponownie odnajdę Jojo Moyes, którą pamiętam z "Zanim się pojawiłeś" - znanego na całym świecie bestsellera. Jednak tym razem było inaczej. Bardzo mi się nie podobała ta zmiana, jaka zaszła w warsztacie autorki. Zamiast przedmiotu do chwalenia i zachwytu dostałam coś całkiem przeciwnego. Nie uwierzycie, ale co chwilę spoglądałam na okładkę upewniając się czy to naprawdę napisała Jojo Moyes, ta Jojo Moyes.



Już sam zamysł podróży tak specyficznych osobowości powinien przynieść mi na myśl, że to nie będzie ta historia, jakiej się z początku spodziewałam. Jednak trudno było mi się przyzwyczaić, że w książce, w której oczekiwałam romansu, może nie jakoś szczególnie uwydatnionego, dostałam tylko jego namiastkę. Jednak to można było w jakiś sposób zaakceptować. Jednak postawa Eda i Jess nie zaskarbiła sobie mojego szacunku. Oboje nie byli do końca szczerzy wobec siebie, w sumie nawet niczego nie planowali, skoro byli tylko dwójką nieznajomych.

Są też inni bohaterowie. Niekoniecznie trzeba zwracać uwagę na tych siedzących na siedzeniu kierowcy i pasażera, prawda?

więcej na: pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com

Czuję niedosyt po zakończeniu tej książki. Nie jest to jakieś małe uczucie, ale ogromne (prawie jak Norman). Spodziewałam się, że w książce ponownie odnajdę Jojo Moyes, którą pamiętam z "Zanim się pojawiłeś" - znanego na całym świecie bestsellera. Jednak tym razem było inaczej. Bardzo mi się nie podobała ta zmiana, jaka zaszła w warsztacie autorki. Zamiast przedmiotu do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Była jesień, więc czytało się o jesieni. Teraz nadeszła zima, więc czyta się o zimie. Automatycznie nadchodzi zmiana, która jest z góry akceptowana. Jednak książka, o której chcę wam dziś opowiedzieć jest daleko, daleko ponad resztą książek zimowych. Dlaczego? Odpowiedź jest tak samo prosta jak samo pytanie. Nie spotkamy tu miłości od pierwszego wejrzenia, która jest nam bardzo dobrze znana z powieści i filmów romantycznych. Nie będzie mrozu, który pomknie w niepamięć na sam dźwięk głosu ukochanej osoby. To nie ten rodzaj zimowej historii. W tej książce nadal pozostaje mroźno, tajemniczo, i jest tak prawdziwe zimowo. Wszystko jest szczere i rzeczywiste. To lubię! Myślę, że wy również pokochacie drugi tom, czyli "Wszystkie pory uczuć. Zima"!

Na początku warto wspomnieć o bohaterach. Pojawiali się oni już w pierwszym tomie, czyli "Wszystkie pory uczuć. Jesień", jednak nie odgrywali tam istotnej roli. Bez zastanowienia możecie czytać te książki w różnej kolejności, nie stanowi to problemu. Chyba że szczególnie zależy wam na chronologii wydarzeń. Tym razem przyglądamy się bliżej pani Róży i panu Tadeuszowi. Doświadczeni przez życie pracownicy domu dziecka zakochali się w sobie, co samo w sobie jest ponadprzeciętnie romantyczne. Jako dojrzałe osoby budzą szacunek w otoczeniu i są ulubieńcami. Dodatkowo, jak piąte koło u wozu pojawia się Miłka. Osoba, która mimowolnie wywołuje największe zamieszanie. A po dokładniejsze informacje odsyłam do książki, którą będę teraz zachwalała!

Najwspanialsze w tej książce jest to, że miała gigantyczne odniesienie do przeszłości bohaterów, a szczególnie czasów dojrzewania w jednym domu i środowisku Róży i Miłki. Niezwykła podróż w czasie. Jak możecie się spodziewać, nie tylko o kilka lat, a o kilkadziesiąt! Takim oto sposobem trafiliśmy do czasów PRL w Polsce. Wydaje mi się, że Magdalena Majcher dobrze oddała realia tego okresu w dziejach Polski. Oprócz warunków życia bohaterów oraz wszechobecnej propagandy i biedy, przedstawiła także stosunki zachodzące pomiędzy różnymi warstwami społeczeństwa, miedzy komunistami i ich przeciwnikami. Szczegółów nie brakowało, a to olbrzymia zaleta.

Obce wydawało się środowisko młodzieży. Wspólne prywatki i inne spotkania rówieśników, stanowiły odległy świat. Dzisiaj trudno spotkać takie towarzystwo - niewulgarne i ułożone. Z imprezami łączy się od zawsze muzyka. Autorka subtelnie przemyciła kilka tytułów piosenek bardzo popularnych w tamtych czasach. Sama kilka znam i bardzo lubię. Może i wy je odnajdziecie

Gdy pisałam o części pierwszej rozpisałam się o jesieni, która była obecna w książce pod wieloma postaciami. Tutaj nie znalazłam tak wielu opisów pogody, ale mimo wszystko zimę było czuć na każdej stronie. Jak to możliwe? Bohaterowie wybrali się do zaśnieżonego Zakopanego, a cała historia i wspomnienie Róży były z gatunku mrożących krew w żyłach. Jednak to właśnie takie rodzinne sekrety są najlepsze. Najbardziej kuszą i pochłaniają. Tym mroźnym sposobem został wprowadzony wątek kryminalny, który od samego początku wisiał gdzieś w powietrzu. Łatwo można przewidzieć jego obecność, nawet bez zaglądania na ostatnią stronę. Uważam, że to coś oryginalnego i niezwykłego.

Autorkę za warsztat, pomysły, styl i całokształt chwaliłam już wiele razy. Nic się nie zmieniło pod tym względem, nadal z wielką chęcią czytam jej książki, rzucając wcześniej obowiązki. Pochłaniam od deski do deski i wracam do rzeczywistości. Nie wiem jak wy, ale ja czekam na "Wszystkie pory uczuć. Wiosna"!

Była jesień, więc czytało się o jesieni. Teraz nadeszła zima, więc czyta się o zimie. Automatycznie nadchodzi zmiana, która jest z góry akceptowana. Jednak książka, o której chcę wam dziś opowiedzieć jest daleko, daleko ponad resztą książek zimowych. Dlaczego? Odpowiedź jest tak samo prosta jak samo pytanie. Nie spotkamy tu miłości od pierwszego wejrzenia, która jest nam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W tej książce było o wiele więcej uczuć i emocji niż mogłam przewidzieć, a co dopiero sobie z nimi poradzić. Każde wydarzenie prowadziło do wybuchu albo złości albo miłości i szczęścia. Nie wiedziałam czego oczekiwać. Cały czas toczyła się walka pomiędzy dobrem a złem, które tym razem nie ukrywało się za dobrymi uczynkami. Kim Holden pozbawiła nas, czytelników, stabilnego podłoża, popychając w skrajności. Po zakończonym czytaniu mokre policzki bolały od śmiechu. Ostatni raz coś podobnego wydarzyło się przy "Promyczku" i "Gusie" i "Franco". Ach, tak to autorka wywołuje takie stany!

Rozdziały były w miarę krótkie, ale wymowne. Natomiast narracja była prowadzona przemiennie, Seamus i Miranda pojawiali się najczęściej, ale Faith też miała swoje miejsce. Mogliśmy przez to bliżej poznać ogólny zarys historii z różnych perspektyw. A to jest olbrzymia zaleta!
Nie zabrakło też humoru, który jest szczególnie widoczny w przytaczanych myślach bohaterów albo dialogach. Nie martwcie się, jeśli znacie i kochacie styl Kim Holden, macie pewność, że będzie tak samo albo nawet o wiele więcej!
Znowu jest muzycznie, co chyba stanowi kolejny stały element w jej twórczości. Pięknie!

Sporą część książki zajmowała walka o miłość wobec dzieci, a nie jak się spodziewałam miłość między kobietą a mężczyzną. To zaskoczenie było pozytywne i dzięki temu jestem na o wiele więcej niż tak!

więcej na:
<a href="http://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com">POCZYTAJ ZE MNĄ</a>

W tej książce było o wiele więcej uczuć i emocji niż mogłam przewidzieć, a co dopiero sobie z nimi poradzić. Każde wydarzenie prowadziło do wybuchu albo złości albo miłości i szczęścia. Nie wiedziałam czego oczekiwać. Cały czas toczyła się walka pomiędzy dobrem a złem, które tym razem nie ukrywało się za dobrymi uczynkami. Kim Holden pozbawiła nas, czytelników, stabilnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

zapraszam na: http://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2017/12/cinder-opinia.html

Gdzie można umieścić ocenę tej książki? Przeczytałam już multum serii młodzieżowych i jakimś sposobem nie potrafię z nich wyrosnąć i porzucić całkowicie dla literatury wyższych lotów. Jednak czytając takie książki jak 'Cinder', wiem dlaczego mnie to zachwyca i nie pozwala się oderwać.
Jak pewnie dobrze wiecie 'Czerwona Królowa' zajmuje u mnie miejsce na podium, którego nie opuści chyba nigdy. 'Cinder' nie dorównało jej, ale było blisko, naprawdę blisko, tylko stanowiło dla mnie momentami przewidywalną historię. (tak dzieje się, gdy czyta się serie młodzieżowe bez przerwy)

Jesteście pewnie ciekawi, co takie urzekające jest w tej książce?
Wszystko. Już sam świat stworzony przez autorkę, gdzieś tam w przyszłości, gdzieś w Chinach... na terenach Wspólnoty. To jest niezwykle interesujące, móc poznawać świat, niby znany nam, ale całkiem inny. Ludzie żyją w miastach a wraz z nimi cyborgi, które stanowią swego rodzaju służbę i niższą warstwę społeczeństwa. Technologia jest widoczna w każdym możliwym miejscu, a bohaterowie nie potrafią się bez niej obejść. Naprawdę, proces przekazywania informacji lub identyfikacji ludzi jest czymś, co teraz trudno osiągnąć, a tam jest normalnością, która zachwyca swoja skrupulatnością i opanowaniem całego systemu.
Nie wyobrażam sobie takiego życia, gdzie wszystko jest kontrolowane przez rożnego rodzaju czipy, a prywatność jest przekreślona grubą linią.
Poza osobnikami zamieszkującymi Ziemię istnieją też Ludzie Księżycowi. Tę satelitę krążącą wokół Ziemi. Nie wiem, czy spojrzę teraz na Księżyc tak, jak robią to romantyczni bohaterowie, szukając połączenie miedzy sobą, gdy są daleko. Teraz będzie to niesprawiedliwy światek zamieszkiwany przez równie niemiłych księżycowych. Z królową na czele.

Łatwo odnaleźć w 'Cinder' cechy baśniowego Kopciuszka. Jej imię, tak dobrze znane mi i pewnie wam też, z dzieciństwa, powróciło w nowej oryginalnej i równie ciekawej wersji.
W całej książce widoczne są motywy zaczerpnięte z kultowej baśni. Macocha, bal królewski, siostry przyrodnie i sama Kopciuszek umazana smarem i popiołem. Tylko atmosfera została zmodyfikowana. Nie ma nic z baśni. Brakuje dawno, dawno temu. Jest o przyszłości, niepewnych czasach, niebezpiecznych i groźnych. Wszystko jest szare i przerażające.

Autorce udało się stworzyć klimat, który wprowadza czytelników w nowy świat, mimo że zły, zachwycający. Poza tym, nie brakuje zabawnych momentów, wykreowanych za pomocą olbrzymiej dawki humoru i sarkazmu. Tak to jest, gdy powstają barwni bohaterowie. Musi być humor!

Oczywiście seria młodzieżowa nie może obejść się bez wątku skupiającego się na romansie głównych postaci. Tym razem był on przedstawiony subtelnie, delikatnie. Choć nie rozwinął się do granic możliwości, zaczynał stąpać małymi kroczkami. Cinder - pani cyborgowa, nie potrafiąca wyrażać emocji z wiadomych przyczyn, zakochała się. To już samo w sobie jest romantyczne. Miłość pokonuje wszelkie przeszkody, ach!

Teraz czas na najprzyjemniejszą rzecz dla naszych oczu goniących za pięknem. Okładka, a zresztą każda strona też. Wydawnictwo zachowało oryginalne okładki, które od pierwszego spojrzenia przypadły mi do gustu. Natomiast strony ozdobione są fragmentami kół zębatych i innych mechanizmów, które stanowią część cyborgów.

Jestem niezmiernie zainteresowana kolejnymi losami Cinder, bo jak na razie zapowiada się niezwykła historia, która zmieni kolejny raz organizacje całego świata!

zapraszam na: http://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2017/12/cinder-opinia.html

Gdzie można umieścić ocenę tej książki? Przeczytałam już multum serii młodzieżowych i jakimś sposobem nie potrafię z nich wyrosnąć i porzucić całkowicie dla literatury wyższych lotów. Jednak czytając takie książki jak 'Cinder', wiem dlaczego mnie to zachwyca i nie pozwala się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Za co ja polubiłam tę książkę?

Za prostotę. Młodsze pokolenie będzie odstraszone wielokrotnie złożonymi zdaniami, wypełnionymi interpretacją, analizą i przedstawieniem danej sytuacji. To nie jest dla nich! Łatwo jest przekonać do czytania, gdy forma wypowiedzi spełnia wymagania i jest na poziomie nastolatków. "Gdy tu dotrzesz" przedstawia wydarzenia z życia codziennego Mirandy i jej przyjaciół. Szkoła, kawiarnia, rodzina. Zwyczajność, a wręcz przeciętność są zaletą tej książki.
Poza tym w prostej formie można szybko odnaleźć coś wzniosłego i niezwykłego. Takie myśli są najlepsze!

Za podróże w czasie. Z tym, że istniało multum skrajnie rożnych bohaterów, łączą się podróże w czasoprzestrzenni. Dalej tego nie rozumiem, ale czuję się trochę mądrzejsza. Mimo wszystko lubię ten motyw w książkach. Jest go coraz więcej, ale dalej jest wspaniale zadziwiający.

Za tytuły rozdziałów i wydanie. Okładka sprawiła, że się zastanawiałam, o czym może być ta książka. Nie zapowiada schematyczności i też tego nie skrywa. Dodatkowo większość rozdziałów była zbudowana według instrukcji: RZECZY, KTÓRE.... Jak dla mnie, to niecodzienny sposób na początek i podsumowanie rozdziału. Jednak szukanie odniesień do tytułu wciąga jak nic innego.

Więcej na:
pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com

Za co ja polubiłam tę książkę?

Za prostotę. Młodsze pokolenie będzie odstraszone wielokrotnie złożonymi zdaniami, wypełnionymi interpretacją, analizą i przedstawieniem danej sytuacji. To nie jest dla nich! Łatwo jest przekonać do czytania, gdy forma wypowiedzi spełnia wymagania i jest na poziomie nastolatków. "Gdy tu dotrzesz" przedstawia wydarzenia z życia codziennego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ech, jestem załamana. (kto by czytał ze zrozumieniem tytuł, no kto?) Jak można tak zakończyć książkę? Jak można stworzyć historię, która powala czytelnika na łopatki i nie pozwala się podnieść? Tak się nie robi! Tyle emocji, tyle złamanych serc, tyle wrażeń, tyle wydarzeń.
Czytając "Arsena" nie zastanawiałam się nad zakończeniem, po prostu czytałam i czytałam. Pojawiały się kolejne wydarzenia, inne intrygi, które wpływały na życie bohaterów, a ja nie myślałam o ostatnich słowach książki. Przecież to jeszcze daleko! I musi być happy end. Po takiej historii tylko to jest konieczne.

Ogólnie "Arsen" jest nad wyraz nieschematyczny. Zamiast znanego wszem i wobec cyklu: zakochanie, kłótnia, rozstanie, dalsza miłość; mamy rozgałęzioną, skomplikowaną historię miłości, zmieniającą się od czasu do czasu wręcz w walkę przeciwnych obozów wojskowych. Nie wiadomo, które wydarzenie jest centralnym punktem zmieniającym bieg akcji. Ta książka to jedno trzęsienie ziemi i wiele, wiele drgań sejsmicznych równie silnych, wywołujących tsunami.

http://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com/2017/11/arsen-opinia-przedpremierowo.html

Ech, jestem załamana. (kto by czytał ze zrozumieniem tytuł, no kto?) Jak można tak zakończyć książkę? Jak można stworzyć historię, która powala czytelnika na łopatki i nie pozwala się podnieść? Tak się nie robi! Tyle emocji, tyle złamanych serc, tyle wrażeń, tyle wydarzeń.
Czytając "Arsena" nie zastanawiałam się nad zakończeniem, po prostu czytałam i czytałam. Pojawiały...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

https://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com

"Na krawędzi wszystkiego" nie wzniosło się na wyżyny literatury, ale zapewniło miłą rozrywkę w przerwie między nauką a nauką. A to już jest zaleta!

Iks i Zoe to główni bohaterowie, którzy pochodzą z dwóch całkiem innych światów. Wiedzą, że nie mogą istnieć razem ze sobą, bo jest to niedozwolone. Starają się jednak tego dokonać, co jest wielkim plusem. Po zakończeniu pierwszego tomu przyznaję, że to Iks zdobył moje uznanie i uwagę. Był intrygującą osobą, która skrywa multum tajemnic, a także nie zna wielu aspektów samego siebie. Jest to na pewno dobre rozwiązanie, bo w kolejnych tomach będzie możliwość poznania dokładnie jego postaci.
Już teraz okazał się interesującym człowieczkiem (z super mocami). Poza tym, że był przystojny, a jego zagubienie w świecie ludzi było urocze, ma też wiele innych zalet. Jego mowa charakterystyczna dla ubiegłych epok wydaje się sztuczna w obecności współczesnego słownictwa, całkiem różnego od tego, którym Iks się posługuje. Jednak fragmenty jego wypowiedzi są czymś, co warto poznać. Jest to swego rodzaju odmiana wśród pozostałych książek, które nie wysilają się w tworzeniu języka. Podobała mi się ta stylizacja.
A Zoe to Zoe - przeciętna, czasami wręcz nudna bohaterka. Nie wiem, jak jej przyjaciele potrafią wytrzymywać takie towarzystwo, gdyż są bez przerwy pozytywnie zakręceni.

Połączenie dwóch światów jest oklepanym motywem jakich wiele w literaturze, jednak za każdym razem można odnaleźć w tym coś nowego, co autor umieszcza jako swoją interpretację alternatywy. Tym razem było normalnie, nic szczególnego pod tym względem nie odnalazłam w książce Jeffa Gilesa, choć możliwe też, że nie zrozumiałam sensu istnienia tego światka. Coś mnie pewnie ominęło... Albo było za dużo elementów?

W książce "Na krawędzi wszystkiego" istotne są też motywy penetrowania jaskiń i zima. W sumie akcja trwa zimą i już na samą myśl o tym, robi się chłodniej. Kilka razy czytelnik i Zoe mają możliwość uczestniczyć w wyprawie wgłąb jaskini, co jest bardzo ciekawym doświadczeniem. Przygotowanie sprzętu koniecznego do rozpoczęcia zadania, warunki naturalne, zasady - każda z tych spraw jest poruszona w książce. Oczywiście Zoe jest przykładem czego nie robić!

"Na krawędzi wszystkiego" trudno zaklasyfikować do jednej kategorii. Koncepcja YA mogłaby być dobrym rozwiązaniem, ale naciągniętym do granic możliwości. Oczywiście gości na stronach książki miłość nastolatków i ich problemy w rodzinach, ale jest to sporadyczne. Może bardziej odpowiednie jest określenie jako powieść przygodowa dla młodzieży. Choć całość jest napisana językiem metaforycznym i zarazem prostym, jaki kojarzę z książek przeznaczonych dla dzieci. Lubię taki styl - jest doskonałą odskocznią!

https://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com

"Na krawędzi wszystkiego" nie wzniosło się na wyżyny literatury, ale zapewniło miłą rozrywkę w przerwie między nauką a nauką. A to już jest zaleta!

Iks i Zoe to główni bohaterowie, którzy pochodzą z dwóch całkiem innych światów. Wiedzą, że nie mogą istnieć razem ze sobą, bo jest to niedozwolone. Starają się jednak tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zajrzyj na: https://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com !
Wow! Zacznijmy od tego, że ta książka była dosłownie wow! Wyśmienita! Obowiązkowa! Wspaniała!
Zaczynając czytać pierwsze zdania, moje podejście było bliskie neutralnemu. Przecież ocena na goodreads.com powyżej 4 to nie jest wyznacznik sukcesu, co nie? Może akurat do mnie nie trafi, będzie kolejnym przeciętnym czytadłem. Tak, oczywiście, Zaczytana, miałabyś rację, gdyby nie to, że już piąte albo dziesiąte zdanie wbiło cię w fotel, nie pozwalając myśleć o niczym innym. Tak, Zaczytana, przepadłaś.

Książkę jakimś cudem czyta się w zawrotnym tempie, pokonując kolejne rozdziały, które są w miarę krótkie. Kilka godzin, a ja zamiast się uczuć jak wzorowa uczennica przeglądałam kolejne obrazy przedstawione przez autorkę. W tej książce działo się wiele, a liczne wątki były ze sobą posplatane w taki sposób, że sama się dziwiłam jak to możliwe.
Po za tym Corinne Michaels ma genialny styl pisania. Mogłabym ją porównywać do Colleen Hoover, Britainy C. Cherry czy innych przedstawicielek tego gatunku, ale to nie możliwe. Czytając "Consolation", czułam wszystko, śmiałam się, uroniłam kilka łez i nie mogłam przestać. Takie książki chce się czytać!

"Consolation" składa się przede wszystkim z bohaterów i ich osobowości. Podliczenie ilości wszystkich występujących zajęłoby dłuższą chwilę, ale wśród przyjacielskich twarzy wyróżnia się dwójka bohaterów, tworzących parę (a zarazem moje OTP). Oczywiście to Lee i Liam. Oprócz pierwszych liter imienia łączy ich o wiele więcej, a Corinne Michaels ujęła to w znakomity sposób na kartach swojej powieści. Po prostu dokonała małego cudu, który zapamiętam na długo, długo.

Autorka podjęła się trudnego tematu, który pojawiał się i wycofywał, chowając w cieniu. Oczywiście chodzi o to, co uczynić ze swoim życiem, gdy odejdzie bliska osoba. Żyć jakby się nic nie zmieniło, czy zrobić krok naprzód. Trudno wybrać jedną opcję, tak żeby druga strona nie była poszkodowana. Łączy się z tym wiele niewiadomych, multum pytań pozostających bez odpowiedzi.

Emocje. Zawsze przy ocenianiu książek z kategorii romansu czy new adult, ten punkt znajduje swoje zaszczytne miejsce. Jeśli was nie przekonałam innymi zaletami, które posiada "Consolation", może skuszę gigantyczną ilością emocji. Już w prologu zawierającym szokujące wydarzenia, obecna jest walka uczuć, a kolejne rozdziały oraz rozwijający się romans, tylko potęgują te wrażenia. Uderzanie ze skrajności w skrajność. Wiele oddania i zaufania. Smutku i zazdrości. To własnie znajdziecie w tej książce, a to jest coś niesamowitego. Nie macie prawa zaprzeczać!

Choć oczekiwałam, że zakończenie będzie bardziej, hmm, spektakularne, jestem zadowolona i zauroczona całą powieścią. Teraz wyczekuję z niecierpliwością drugiego tomu, który pojawi się już w tym roku. Chyba że poznam oryginał, bo trudno będzie wytrzymać kilka miesięcy, a nawet tygodni. Naprawdę!

Zajrzyj na: https://pozeram-ksiazki-jak-ciasteczka.blogspot.com !
Wow! Zacznijmy od tego, że ta książka była dosłownie wow! Wyśmienita! Obowiązkowa! Wspaniała!
Zaczynając czytać pierwsze zdania, moje podejście było bliskie neutralnemu. Przecież ocena na goodreads.com powyżej 4 to nie jest wyznacznik sukcesu, co nie? Może akurat do mnie nie trafi, będzie kolejnym przeciętnym...

więcej Pokaż mimo to