-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik1
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej, by móc otrzymać książkę Ałbeny Grabowskiej „Odlecieć jak najdalej”LubimyCzytać4
-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
Biblioteczka
2021-05-18
2021-05-16
"Kukły" to już czwarta z części o prokuratorze Jakubie Kani, a piąta z książek Macieja Siembiedy, które udało mi się przeczytać. I jak zawsze pełne uznanie dla autora, za jego rzetelność i dbałość o czytelnika. Jest to mój ulubiony autor i jedynym minusem jest fakt, że wydaje jedynie jedną książkę w roku, a ja chciałabym wciąż więcej. Przyznam, że każdą ze stron celebruję, a kiedy zbliża się zakończenie ogarnia mnie smutek. I znów przyjdzie mi czekać długi rok na kolejny bestseller.
"Kukły" to fikcja oparta na prawdziwej historii. Maciej Siembieda jest mistrzem osadzania akcji swoich książek w wydarzeniach, które rozegrały się w tuż obok nas. I to jego ogromny atut. Prokurator Kania tym razem zajmuje się rozwiązaniem sprawy tajemniczego pożaru rezydencji rodziny Trauwitz, związanej z organizacją zwolenników Himmlera. Znajdziemy tu wątki okultystyczne, polowań na czarownice, oraz nawiązujące do korzeni rasy aryjskiej. Jakub Kania jest na początku swojej kariery prokuratorskiej, konkretnie w roku 1997, bada zaś sprawy od lat trzydziestych XX wieku. Poziom twórczości Macieja Siembiedy oceniam na bardzo wysoki, szczególnie zdając sobie sprawę z faktu, ile czasu musi poświęcać na zbadanie kolejnej historii. Mimo, że fikcja miesza się tu z prawdziwymi wydarzeniami, tak trudno połapać się, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie. Tak bardzo chciałabym doczekać chwili, kiedy będę mogła wszystkie jego powieści raz jeszcze przeżyć, tym razem na ekranie kinowym. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji przeczytania książek Macieja Siembiedy, koniecznie to nadróbcie. A jest w czym wybierać: "444", "Wotum", "Miejsce i imię", "Gambit", no i oczywiście najnowsza "Kukły".
"Kukły" to już czwarta z części o prokuratorze Jakubie Kani, a piąta z książek Macieja Siembiedy, które udało mi się przeczytać. I jak zawsze pełne uznanie dla autora, za jego rzetelność i dbałość o czytelnika. Jest to mój ulubiony autor i jedynym minusem jest fakt, że wydaje jedynie jedną książkę w roku, a ja chciałabym wciąż więcej. Przyznam, że każdą ze stron celebruję,...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10-12
"Dolina" to kolejna część historii o Martinie Serwaz. Dla mnie pierwsza, wcześniej nie udało mi się przeczytać żadnej z powieści Minier'a.
Zawieszony komisarz policji z Tuluzy, Martin Serwaz pewnej nocy odbiera telefon od dawno zaginionej matki swojego syna - Marianne. Kobieta prosi o ratunek, jednocześnie nie chce, by zawiadamiać żandarmów. Serwaz rusza do doliny wskazanej przez Marianne. Na miejscu prosi o pomoc w poszukiwaniach braci z sąsiadującego z doliną opactwa. Próbując znaleźć jakiś ślad trafia na morderstwa, które mogą mieć coś wspólnego z zaginięciem Marianne. W dochodzeniu prawdy pomaga mu Irene Ziegler, jego dawna przyjaciółka, prowadząca śledztwo w sprawie brutalnie zamordowanych ofiar.
Uważam, że "Dolina" to znakomity thriller w którym nie jest łatwo wpaść na trop. Wiele razy wydawało mi się podczas czytania, że jestem w stanie przewidzieć następny ruch, jednak autor miał zupełnie inne plany. To powodowało, że trudno się było od książki oderwać. Zaskakujące zwroty akcji i świetnie przemyślane zakończenie.
Zachęcam do przeczytania. Nie będziecie żałować.
"Dolina" to kolejna część historii o Martinie Serwaz. Dla mnie pierwsza, wcześniej nie udało mi się przeczytać żadnej z powieści Minier'a.
Zawieszony komisarz policji z Tuluzy, Martin Serwaz pewnej nocy odbiera telefon od dawno zaginionej matki swojego syna - Marianne. Kobieta prosi o ratunek, jednocześnie nie chce, by zawiadamiać żandarmów. Serwaz rusza do doliny...
2020-03-10
"Wotum" to już czwarta z książek Macieja Siembiedy, która do mnie trafiła dzięki uprzejmości samego autora jak i Wydawnictwa Agora. Oczywiście przeczytana na jednym wdechu. Nie miałam ani przez moment wątpliwości, że tak będzie.
Znów spotykamy się z Jakubem Kanią, niepozornym prokuratorem IPN-u, który dorobił się już dwóch córek oraz brzuszka, jak na czterdziestoparolatka przystało. 9 grudnia 2012 roku dochodzi do zamachu na obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Zamachowiec rzuca żarówkami wypełnionymi czarną farbą nitro w obraz. Dlaczego tak się stało? Któż by inny, mógł rozwikłać tę zagadkę? Tym bardziej, że sprawy się gmatwają, a tajemnica zamachu może być powiązana z sektą, której korzenie sięgać mogą czasów króla Jana Kazimierza. Tropy powiodą Jakuba Kanię na Opolszczyznę, ale odwiedzimy wraz z nim również Paryż. Trafimy do miejscowości Bogoria z obrazem Matki Boskiej bardzo podobnym do tego z Częstochowy. Będzie sensacyjnie i ciekawie. Jak na Macieja Siembiedę przystało będziemy się musieli zmierzyć z fikcją wplecioną w fakty. Jego namacalne historie wciąż mnie zadziwiają. To mistrz, któremu chylę czoła. W czytaniu "Wotum" czy innych książek Macieja Siembiedy jest pewna "trudność". Kiedy tak się ufa autorowi, można się całkowicie zatracić. Nie wie się, co jest prawdą, a co jest fikcją. Chciałoby się, by prawdą było wszystko, bo to przecież takie ciekawe historie. Szczerze żałuję, że na kolejną powieść przyjdzie nam czekać rok. Nie będę się wdawać w ocenę, która z powieści Macieja Siembiedy jest najlepsza, bo tego się chyba nie da mierzyć tą miarą. Każda z nich jest inna, zarazem rewelacyjna i przy każdej spędziłam fascynujące chwile.
Panie Macieju, proszę o więcej!
"Wotum" to już czwarta z książek Macieja Siembiedy, która do mnie trafiła dzięki uprzejmości samego autora jak i Wydawnictwa Agora. Oczywiście przeczytana na jednym wdechu. Nie miałam ani przez moment wątpliwości, że tak będzie.
Znów spotykamy się z Jakubem Kanią, niepozornym prokuratorem IPN-u, który dorobił się już dwóch córek oraz brzuszka, jak na czterdziestoparolatka...
2019-12-12
Leonardo da Vinci jest moim idolem. Fascynuje mnie jego ponadczasowe myślenie, zaś jego sztuka mnie zachwyca. Nie mogłam więc pominąć powieści o nim samym.
"Leonardo da Vinci. Zmartwychwstanie bogów" autorstwa Dmitrija Mereżkowskiego to powieść biograficzna przybliżająca postać Leonarda da Vinci, ale nie tylko, jako, że w tle spotykamy Sforzów i Borgiów. Na kartach powieści pojawia się również Savonarolla oraz Machiavelli.
Przyznam jednak, że po przeczytaniu czuję niedosyt. Nieco więcej spodziewałam się po tej powieści. Nie żeby była zła, broń Boże, ale za mało w niej Leonarda. Miałam nadzieję poznać jego życie od najmłodszych lat. Dmitrij Mereżkowski przedstawia go, jako dorosłego, dojrzałego już mężczyznę. Patrząc po jego pracach, miałam nadzieję przeczytać o człowieku pełnym werwy i zapału. Niestety tego nie znalazłam. Tym niemniej powieść czytało się dobrze. Życie Leonarda powiązane było ze znanymi osobistościami. Żył w czasach, kiedy płonęły stosy, intrygi goniły za intrygą, trwały wojny, zmieniali się władcy. Uważam, że książka warta jest uwagi. Znów poszerzyłam swoją wiedzę, a to zawsze cieszy.
Dodam, że Wydawnictwo MG bardzo się postarało. Wydanie jest bogato ilustrowane, obwoluta twarda, czcionka czytelna duża.
Dmitrij Siergiejewicz Mereżkowski to autor rosyjski. Ze względu na swoje przekonania spotkały go carskie szykany, musiał więc wyemigrować do Paryża, gdzie zmarł 9 grudnia 1941 roku. Był twórcą powieści historycznych.
Leonardo da Vinci jest moim idolem. Fascynuje mnie jego ponadczasowe myślenie, zaś jego sztuka mnie zachwyca. Nie mogłam więc pominąć powieści o nim samym.
"Leonardo da Vinci. Zmartwychwstanie bogów" autorstwa Dmitrija Mereżkowskiego to powieść biograficzna przybliżająca postać Leonarda da Vinci, ale nie tylko, jako, że w tle spotykamy Sforzów i Borgiów. Na kartach...
2019-06-16
Wiedziałam, że decydując się na przeczytanie "Wyspy Potępionych", narażona będę na poznanie prawdy, o której niejedna osoba wolałaby nie wiedzieć. Przyznam, że w ostatnich czasach, kiedy na światło dzienne wychodzą przeróżne drastyczne historie, słowo człowiek dla mnie nie brzmi już dumnie.
Pod koniec XIX wieku na Wyspie Blackwell powstaje szpital oraz przytułek dla chorych umysłowo, osób zniedołężniałych, sierot, przestępców oraz tych, którzy stali się niewygodni, choćby dla rodziny. Trafić na tę położoną na rzece East River niewielką wyspę w Nowym Jorku, można było w bardzo łatwy sposób. Szczególnie kobiety były narażone na wysłanie na tę mroczną wyspę. Wystarczyło komuś podpaść lub wypowiedzieć słowa, które mogłyby być uznane za objaw choroby psychicznej.
Warunki jakie tam panowały przekraczały ludzkie pojmowanie. Jako, że pracownicy, w tym lekarze i salowe byli kiepsko opłacani, trafiały tam osoby, które nie do końca mogły wykazać się odpowiednią kompetencją.
Z założenie miały być to budynki w których pacjenci mieli przebywać po jednej osobie w niewielkim pomieszczeniu. Niestety zarządzanie tymże miejscem oraz narastająca liczba pacjentów spowodowały, że panował tam wszechobecny tłok. Była ogromna umieralność. Na pacjentach przeprowadzano eksperymenty. Pacjenci byli głodni, ciągle niedożywieni. Problemem był również wieczny brak odzieży. Pomieszczenia były zimne i zabrzybione. Oszczędzano na wszystkim, również na wodzie. W wannie wypełnionej wodą kąpano nawet po kilkanaście osób. Nie trudno sobie wyobrazić, jak brudna była ta woda i do jakich chorób mogło to prowadzić.
Mimo skarg składanych przez co porządniejszych pracowników, władze miasta Nowy Jork nie reagowały. Prawdę ujawniła Nellie Bly - reporterka, która nie zważając na ogromne ryzyko, dała się zamknąć w szpitalu, aby opisać warunki panujące na wyspie. Jej relacja wstrząsnęła opinią publiczną.
Przeczytajcie koniecznie. Niejedna z osób pomyśli, że takie rzeczy już się nie dzieją w naszych czasach. I to jest najgorsze podejście z możliwych. Musimy być czujni, zawsze, by takie miejsce, jak Wyspa Blackwell pozostały wyłącznie przestrogą na przyszłość.
Wiedziałam, że decydując się na przeczytanie "Wyspy Potępionych", narażona będę na poznanie prawdy, o której niejedna osoba wolałaby nie wiedzieć. Przyznam, że w ostatnich czasach, kiedy na światło dzienne wychodzą przeróżne drastyczne historie, słowo człowiek dla mnie nie brzmi już dumnie.
Pod koniec XIX wieku na Wyspie Blackwell powstaje szpital oraz przytułek dla...
2019-04-15
"Żeby wygrać, trzeba kogoś poświęcić. Kiedyś pojmiesz sens tego manewru. Nazywa się gambit. A co jeśli ofiarą masz być właśnie ty?"
Nie ma nic gorszego, jak remont w domu, kiedy leży na półce książka, na którą czekaliśmy kilka miesięcy. Tak właśnie było z książką Macieja Siembiedy "Gambit". Trzecią już przeczytaną przeze mnie książką autorstwa Pana Macieja, który jest według mnie autorem wybitnym, zasługującym na najwyższe miejsca w rankingach.
Autor opisuje w swej powieści bohaterów prawdziwych. Ta historia to idealny przykład, jak zdarzenia, na które nie do końca mamy wpływ, potrafią skrzywić rzeczywistość, spleść ludzkie losy, by ostatecznie je rozdzielić.
Powieść rozpoczyna się wydarzeniami z listopada 1966 roku, kiedy to konstruktor samochodów i mistrz szachowy Jerzy Ostrowski, zostaje wywieziony przez tajniaków do tajnego imperium rządowego, tzw. państwa Ostrowskiego. Przerażony, mający na uwadze, że może już nie wrócić, że być może z powodu tego, co zrobił jego brat, może zostać zlikwidowany. Dzieje się jednak inaczej, zaskoczony dowiaduje się, że ma podjąć się zadania. Spędzić tydzień w towarzystwie osoby o imieniu Jurij i zagrać z nim dwadzieścia partii szachów.
To jedynie wstęp do jakże ciekawej historii, rozpoczynającej się w 1939, kończącej zaś w 1990 roku. Gdyby nie fakt, że książka została oparta na prawdziwych wydarzeniach pomyślałabym, że to chyba niemożliwe.
Nie zamierzam opowiadać, jakie niespodzianki Was czekają. Zaręczam jednak, że nie będziecie się mogli od niej oderwać. Czasy wojny, AK, kontrwywiad amerykański, niemieccy szpiedzy, MI6, miłość, zdrada, patriotyzm. Jeżeli czytaliście poprzednie powieści Macieja Siembiedy - "444" oraz "Miejsce i imię" - wiecie już, że jego styl jest niepowtarzalny. Nie liczcie jednak, że "Gambit" będzie podobny do poprzednich. "Gambit" jest inny! I to mnie właśnie najbardziej w autorze zadziwia. Jak zręcznie potrafi dryblować w opisywanych przez siebie historiach. Każdej nadając inne tempo, napięcie oraz wybierając je ze smakiem, jakby zgadując czego my czytelnicy oczekujemy, czego pragniemy.
Od pierwszej strony do ostatniej Wasze zaciekawienie będzie sięgać zenitu. To najlepsza książka 2019 roku i głowę daję, że nic jej już nie pobije. Gorąco polecam, przeczytajcie i dajcie znać, jak się Wam podobała.
https://szaryzjadaczksiazek.blogspot.com/2019/04/gambit-maciej-siembieda.html
"Żeby wygrać, trzeba kogoś poświęcić. Kiedyś pojmiesz sens tego manewru. Nazywa się gambit. A co jeśli ofiarą masz być właśnie ty?"
Nie ma nic gorszego, jak remont w domu, kiedy leży na półce książka, na którą czekaliśmy kilka miesięcy. Tak właśnie było z książką Macieja Siembiedy "Gambit". Trzecią już przeczytaną przeze mnie książką autorstwa Pana Macieja, który jest...
2019-03-02
Zawsze interesowało mnie to, co do końca wyjaśnione nie zostało. Autorem często przeze mnie czytanym był Erich von Daniken, autor koncepcji wpływu istot pozaziemskich na życie ludzi w czasach przedhistorycznych. Kiedy tylko pojawiła się wzmianka o "Tajemnej historii świata" Nicka Redferna zapragnęłam ją przeczytać.
Książka podzielona jest na trzy części:
- Starożytne wizyty obcych
- Teorie spiskowe
- Nowy ład światowy.
Każda z nich interesująca. Czytając nie czułam nacisku ze strony autora. Przedstawia hipotezy, ale tak jakoś delikatnie, nienachalnie. Najbardziej zainteresowała mnie pierwsza część o starożytnych wizytach obcych, z uwagi na zainteresowania, które towarzyszą mi od kilkudziesięciu lat. Przeczytacie tu o plagach egipskich, legendach Indian amerykańskich, czy twarzy na Marsie.
Druga część zaskoczyła mnie, mimo iż opisane są tu tematy o których pewnie każdy z Was już gdzieś coś słyszał. Tyle, że to "gdzieś i coś" zostało przez autora rozwinięte. Szykujcie się na morderstwo Johna Lennona, Strefę 51, czy szpiegowanie umysłów. Trzecia część to już czasy obecne, między innymi World Trade Center, ptasia grypa, hekatomba mikrobiologów.
Tematy o których wspomniałam to jedynie kropla w morzu. Jest tego dużo, dużo więcej.
Książka pięknie wydana, co mnie akurat nie dziwi, bo wydawcą jest Rebis. Dobry papier, czcionka w sam raz. No może jedno ale, okładka mogłaby być twarda, przy prawie 500 stronach nadałoby jej to większej stabilności.
Kupując tego typu książki mam zawsze obawy, jeśli trafiam na autora, którego nie czytałam. Kilka razy zdarzyło mi się usypiać, czy nudzić się jak mops. Nick Redfern do nich nie należy. Potrafił mnie zainteresować, obudzić moją ciekawość. Jego dziennikarska kariera odcisnęła się piętnem na jego kolejnej już książce o teoriach spiskowych i niewyjaśnionych zagadkach.
Zawsze interesowało mnie to, co do końca wyjaśnione nie zostało. Autorem często przeze mnie czytanym był Erich von Daniken, autor koncepcji wpływu istot pozaziemskich na życie ludzi w czasach przedhistorycznych. Kiedy tylko pojawiła się wzmianka o "Tajemnej historii świata" Nicka Redferna zapragnęłam ją przeczytać.
Książka podzielona jest na trzy części:
- Starożytne...
2018-12-12
Może to nie jest normalne, że Bolek i Lolek znów trafili w moje ręce, kiedy już dzieckiem nie jestem, ale mam tyle fajnych wspomnień z tymi uroczymi chłopakami, że nie mogłam się powstrzymać. Książka pokaźnych rozmiarów, nie jakaś tam książeczka. Jest co czytać.
Bolek i Lolek i ich pies Zuch w czasach obecnych, w erze internetu. Brakuje Toli, ale zastąpiła ją przesympatyczna Zuza kochająca zwierzęta i dbająca o ekologię, tym samym ucząca chłopaków jak żyć w zgodzie z naturą. Również zdrowe odżywianie znajdzie tu swoje miejsce.
Bolek i Lolek jak zawsze wpadający w tarapaty. Sąsiad okazuje się być wampirem, a w nader tajemniczych okolicznościach znika Święty Mikołaj, którego to renifery widziały po raz ostatni na stacji benzynowej. Jak ich nie kochać?
Książka bez górnolotnych tekstów, napisana poprawną polszczyzną, w sposób zrozumiały dla malucha. W treści zabawna, również dla dorosłego. Czytając naszym milusińskim, sami się również nudzić nie będziemy. Brawa dla autorki - Karoliny Macios. Książkę przepięknie zilustrowała Sara Szewczyk.
W związku z nadchodzącymi świętami, uważam, że to znakomity pomysł na prezent pod choinkę.
Może to nie jest normalne, że Bolek i Lolek znów trafili w moje ręce, kiedy już dzieckiem nie jestem, ale mam tyle fajnych wspomnień z tymi uroczymi chłopakami, że nie mogłam się powstrzymać. Książka pokaźnych rozmiarów, nie jakaś tam książeczka. Jest co czytać.
Bolek i Lolek i ich pies Zuch w czasach obecnych, w erze internetu. Brakuje Toli, ale zastąpiła ją...
2018-11-13
Wiecie, że w XVII wieku w Holandii były kobiety artyści malarze? Zawsze mi się wydawało, że w tamtych czasach była to wyłącznie domena mężczyzn. Mimo, iż książka, którą pragnę Wam dziś zaproponować opowiada dzieje fikcyjnych postaci, w tym tytułowej Sary de Vos, opisy są tak sugestywne, że czytając chce się mieć choć wrażenie, że zdarzyło się to naprawdę.
Akcja powieści dzieje się na przestrzeni trzech okresów czasowych, w XVII i XX wieku oraz w czasach mniej więcej współczesnych. Niechronologicznie przeplatających się ze sobą. Losy Sary de Vos - pierwszej malarki przyjętej do amsterdamskiej Gildii Świętego Łukasza, Marty'ego de Groot - spadkobiercy starej holenderskiej fortuny oraz Ellie - historyczki sztuki, mieszkającej w Sydney.
Wszystko zaś kręci się wokół obrazu "Na skraju lasu".
To powieść nie tylko dla miłośników sztuki, choć Ci z pewnością docenią kunszt i przygotowanie merytoryczne autora. Nie znajdziecie tu szybkiej akcji. Wszystko będzie się toczyć w odpowiednio dobranym dla siebie czasie. Znajdziecie tu tajemnice skrywane na dnie ludzkich serc, pasje, miłość, dziwnie przeplatające się ze sobą losy oraz znakomite opisy sztuki malarskiej XVII wieku.
Wszystko to mnie urzekło, wyciszyło, uspokoiło. Pozwoliło odpocząć.
Choć z reguły wolę książki z nieco większą dynamiką, do "Ostatniego obrazu Sary de Vos" pewnie jeszcze kiedyś powrócę.
Patrząc po opisie na okładce mówiącym o autorze, to dziw bierze, że Dominic Smith Australijczyk z urodzenia i Teksańczyk z wyboru, mógł swą powieść tak subtelnie, a zarazem fachowo ująć w słowa.
Wiecie, że w XVII wieku w Holandii były kobiety artyści malarze? Zawsze mi się wydawało, że w tamtych czasach była to wyłącznie domena mężczyzn. Mimo, iż książka, którą pragnę Wam dziś zaproponować opowiada dzieje fikcyjnych postaci, w tym tytułowej Sary de Vos, opisy są tak sugestywne, że czytając chce się mieć choć wrażenie, że zdarzyło się to naprawdę.
Akcja powieści...
2018-10-04
"Mama" autorstwa Sylwii Kubryńskiej to powieść o macierzyństwie. Można by na tym skończyć, gdyby nie fakt, że tym razem nie jest to przesłodzona historia. Tym razem to opowieść o dziewczynie, która miała "szczęście" zostać matką nie planując tego wydarzenia. Bez wsparcia bliskich, bez elementarnej wiedzy, jak być matką oraz ze świadomością samotności.
Przyznam, że niełatwym było zgranie się z autorką przez pierwszych kilkadziesiąt stron. Nie wszystko wydawało mi się spójne, było wręcz chaotyczne i budzące moją irytację. Jednak tak właśnie miało być, lepiej autorka nie mogła tego przedstawić, wprowadzić czytelnika w odpowiedni klimat. Życie tej młodej dziewczyny właśnie takie nagle się stało. Dokładnie tak czuje się człowiek, któremu świat zaczyna się walić.
Marzenia o życiu, które nagle spłatało figla, wywracając wszystko do góry nogami. Do czego ta trudna sytuacja doprowadzi ją samą oraz jej synka? Koniecznie przeczytajcie. Myślę, że każda z Was Drogie Panie znajdzie w bohaterce część siebie. Nawet jeśli głośno nigdy o tym nikomu nie wspominałyście.
Po przeczytaniu tej powieści już chyba nikt nie pomyśli, że kobiety przychodzą na świat obdarzone przez naturę genem sukcesu w byciu matką. Tym bardziej w czasach, kiedy zbyt mały nacisk kładziemy na edukację w tej materii.
Oczywiście polecam, rzecz jasna nie tylko matkom.
"Mama" autorstwa Sylwii Kubryńskiej to powieść o macierzyństwie. Można by na tym skończyć, gdyby nie fakt, że tym razem nie jest to przesłodzona historia. Tym razem to opowieść o dziewczynie, która miała "szczęście" zostać matką nie planując tego wydarzenia. Bez wsparcia bliskich, bez elementarnej wiedzy, jak być matką oraz ze świadomością samotności.
Przyznam, że...
2018-08-19
Napis z okładki korcił "Dla fanów Wielkich kłamstewek i Gotowych na wszystko" i jak można było sobie odmówić, skoro "Gotowe na wszystko" to jeden z moich ulubionych seriali?
Eve Fletcher to szefowa Centrum Seniora, rozwiedziona, matka Brendana, który akurat wyjeżdża na studia. Eve znosi ten fakt marnie. Rozłąka i tęsknota za synem to jedno, drugie to samotność. Jedyne jej towarzystwo to podwładni z którymi wolałaby jednak się nie spoufalać. Ciężko przychodzi jej fakt zerwania pępowiny przez syna . Jego rzadkie kontakty sprawiają jej przykrość. Brandon zaś nie najlepiej adaptuje się wśród nowych znajomych. Nieco inaczej wyobrażał sobie wyrwanie się z domu rodzinnego, na rzecz życia studenckiego.
Znudzona Eve pewnego wieczoru otrzymuje sprośnego sms-sa, którego treść w pierwszej chwili bagatelizuje, uznając go za żart któregoś z kolegów Brandana. Z tych nudów i beznadziei trafia do mamuśkodajni, portalu pornograficznego. To co z początku przeraża, zawstydza i onieśmiela nagle zaczyna podniecać, kręcić, wciągać. Staje się nałogiem, który przynosi zadowolenie.
Tymczasem Brendan przeżywa zderzenie z rzeczywistością. Jego wyobrażenia a to z czym się spotyka, to dwa różne bieguny. Życie studenta nie jest bajką, a relacje z kobietami odbiegają od tego, czego nauczył się z filmów porno.
Kąśliwość i cierpki humor to postscriptum moralności naszych czasów w wydaniu autora. Czyta się go lekko, mimo tematów, które raczej wielu wolałoby pominąć w literaturze. Znajdziecie dobrze wykreowane postaci. Spokojną i niespieszną akcję. Dokładne opisy. Polecam, lecz nie przyrównywałabym powieści do "Gotowych na wszystko".
Napis z okładki korcił "Dla fanów Wielkich kłamstewek i Gotowych na wszystko" i jak można było sobie odmówić, skoro "Gotowe na wszystko" to jeden z moich ulubionych seriali?
Eve Fletcher to szefowa Centrum Seniora, rozwiedziona, matka Brendana, który akurat wyjeżdża na studia. Eve znosi ten fakt marnie. Rozłąka i tęsknota za synem to jedno, drugie to samotność. Jedyne jej...
2018-07-25
Spośród osób, które widziały co czytam, znalazło się paru, którzy pukając się w czoło mówili - kobieto, co Ty czytasz? Faktycznie tytuł nie jest zbyt zachęcający, a po przeczytaniu pierwszych kilkunastu stron, wiedziałam już, że pora kolacji nie jest odpowiednia na czytanie - krew się lała Drodzy Państwo. Nie myślcie sobie jednak, że to horror, czy thriller, nie, nie, nic bardziej mylącego. To historia medycyny, może by to precyzyjniej ująć bardziej chirurgii.
Zapewne i w obecnych czasach zaglądając na salę operacyjną niejeden zaliczyłby omdlenie. Nie należy to zapewne do przyjemnych widoków. To jednak co działo się za czasów Josepha Listera trudno byłoby nazwać operacją, a miejsce w którym dokonywano tego aktu salą operacyjną. Faktycznie rzeźnia będzie chyba najodpowiedniejszym określeniem. Do tego w tej rzeźni najczęściej przebywała masa obserwatorów, operacja była aktem teatralnym, gdzie pacjent bez znieczulenia i bez zasad higieny najczęściej umierał. Wszystko miało się zmienić za jego przyczyną - Josepha Listera.
Wielka Brytania wiek XIX, akcja książki głównie dzieje się tutaj, kiedy Joseph Lister, student chirurgii zaczyna zastanawiać się, dlaczego ludzie umierają na potęgę podczas operacji. Jego droga nie była usłana różami, bo choć podążał w dobrym kierunku nikt nie chciał wierzyć w jego odkrycia. Dobrze, że znalazł się taki człowiek, bo kto wie, czy nadal pójście do szpitala na operację nie byłoby bardziej niebezpieczne niż wycięcie sobie chorego organu w domu.
Nie liczcie na miłą opowieść, bo taka nie jest. Jest to jednak bardzo rzetelnie spisana historia genialnego człowieka. Spisana prostym językiem, który to bardzo wpływał na moją wyobraźnię. Autorka Lindsey Fitzharris to doktor nauki i medycyny, absolwentka Oxfordu, zatem znajdziecie rzeczowe opisy. Oczywiście wszystkim polecam przeczytanie książki, z pominięciem tych o słabych nerwach.
Premiera 5 września 2018 roku.
Spośród osób, które widziały co czytam, znalazło się paru, którzy pukając się w czoło mówili - kobieto, co Ty czytasz? Faktycznie tytuł nie jest zbyt zachęcający, a po przeczytaniu pierwszych kilkunastu stron, wiedziałam już, że pora kolacji nie jest odpowiednia na czytanie - krew się lała Drodzy Państwo. Nie myślcie sobie jednak, że to horror, czy thriller, nie, nie, nic...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-11
Powieści Christiana Jacq'a poznałam dzięki tematyce jaką sobie ukochał - Starożytny Egipt. Coś co od najmłodszych lat zapierało mi dech w piersiach i po dziś dzień nie mogę się powstrzymać, kiedy w tytule widzę napis "Sfinks".
"Postęp technologiczny to bezlitosne bóstwo" - trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Można się jednak nieco zamotać, czytając to w opisie książki. Postęp technologiczny i Starożytny Egipt, czy to da się z sobą połączyć, mając na uwadze postęp technologiczny naszych czasów? Koniecznie przeczytajcie, bo to bardzo ciekawa powieść sensacyjna z niespodziewanymi zwrotami akcji. Na przeczytanie dajcie sobie kilka godzin, bo mniemam, że nie będziecie chcieli wypuścić książki z ręki, dopóki nie przeczytacie jej końca.
Znany dziennikarz Bruce Reuchlin wpada na trop zagadkowej grupy Dziewięciu Nieznanych Zwierzchników, której geneza sięga czasów starożytnych. Bruce wikła się w ogromne kłopoty z których stara się go wyciągnąć jego przyjaciel Mark Vaoudois, syn właściciela potężnego koncernu, tragicznie zmarłego w wypadku lotniczym. Ale czy na pewno w wypadku? Okazuje się, że tragiczna śmierć ojca Marka nie była przypadkowa. Sprawa prowadzona przez Bruce'a ściśle wiąże się ze śmiercią potentata. Zagłębiając się w tajemnice tajnego bractwa zmierzymy się z rozgryzieniem trudnej zagadki.
"Sfinks" to kolejna już powieść Christiana Jacq'a jaką przeczytałam. Za każdym razem udaje mu się wbić mnie w fotel kilka godzin. Świat przestaje istnieć. Chodź to zupełnie inna powieść niż "Śledztwa Księcia Setny" to absolutnie się nie zawiodłam. Lubię sieć intryg dozowaną przez autora. Proponuję wybrać "Sfinksa" jako jedną z książek zabranych z sobą na wakacje. Idealna na deszczowe popołudnie, będziecie tak zaczytani, że nie zauważycie, kiedy znów zaświeci słońce.
Powieści Christiana Jacq'a poznałam dzięki tematyce jaką sobie ukochał - Starożytny Egipt. Coś co od najmłodszych lat zapierało mi dech w piersiach i po dziś dzień nie mogę się powstrzymać, kiedy w tytule widzę napis "Sfinks".
"Postęp technologiczny to bezlitosne bóstwo" - trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Można się jednak nieco zamotać, czytając to w opisie...
2018-06-24
Pośród gęstego i mrocznego lasu żyje sobie Magdalena, młoda głucha dziewczyna, opiekująca się starszą kobieta Agathe. Kiedy do miasteczka przybywa młody chłopak, Magdalena widzi w nim spełnienie swoich najskrytszych marzeń. Chłopak okazuje się być Szczurołapem, który za pomocą fletu potrafi zaczarować zarówno ludzi, jak i szczury. W miasteczku Hameln, nieopodal,chłopak otrzymuje zlecenie wyprowadzenia plagi szczurów, w zamian oczekując wysokiej zapłaty.
Dwójka pisarzy Jay Asher oraz Jessica Freeburg do spółki ze znakomitym rysownikiem Jeffem Stokleyem stworzyli komiks, który powstał na podstawie tragicznych wydarzeń z 1284 roku.
Nawet Ci, którzy znają te historię z przyjemnością wezmą do ręki komiks.
Czy Magdalena spełni swe marzenia? Większość z Was zna zapewne zakończenie. Historii tej nie można podciągnąć do opowieści z happy endem, tym niemniej ma w sobie tyleż wartości, że warto po nią sięgnąć. Po jednej stronie mamy Magdalenę, szczerą i dobrą istotę. Po drugiej zaś stronie Szczurołapa, chłopaka karmiącego się zemstą.
Zarówno treść, jak i pokazanie jej w formie komiksu zasługują na pochwałę. Może dzięki bardziej przystępnej formie więcej osób pozna losy Magdaleny i Szczurołapa oraz mieszkańców XIII wiecznego Hameln.
Gorąco polecam.
Pośród gęstego i mrocznego lasu żyje sobie Magdalena, młoda głucha dziewczyna, opiekująca się starszą kobieta Agathe. Kiedy do miasteczka przybywa młody chłopak, Magdalena widzi w nim spełnienie swoich najskrytszych marzeń. Chłopak okazuje się być Szczurołapem, który za pomocą fletu potrafi zaczarować zarówno ludzi, jak i szczury. W miasteczku Hameln, nieopodal,chłopak...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-06-20
Od kilku dni zamierzam zrecenzować książkę "Antoni Macierewicz. Biografia nieautoryzowana". Nie wiem czy jestem jedyna w tych zamierzeniach, czy inni również wrzucili tę książkę na warsztat swych przemyśleń. Pytanie, czy zastanawiają się co napisać, czy zastanawiają się czy w ogóle coś pisać. Nic nie napisać byłoby krzywdzące dla autorów Anny Gielewskiej i Marcina Dzierżanowskiego, bo przyłożyli się bardzo, by zebrać fakty o Antonim Macierewiczu na prawie 500 stronach. Napisać coś pozytywnego zaś będzie raczej strzeleniem sobie w kolano w tym chorym dla Polski czasie. Gdybym nawet chciała wybrnąć z tego w sposób dyplomatyczny, to tak po prawdzie marny ze mnie dyplomata. Cisną się na usta słowa, które mogłyby być użyte przeciwko mnie. Może niech zachętą do przeczytania będzie fakt, że wiele jest tu informacji, które może niekoniecznie Was zaskoczą, ale z pewnością zaciekawią i pozwolą na wydanie własnego osądu. Dla mnie ta książka ma kilka walorów. Wspomnę o jednym - historia, ta nie do końca mi znana, choćby z uwagi na okres, kiedy byłam dzieckiem i nie podchodziłam z uwagą do wydarzeń tamtych lat. Myślę, że autorzy dołożyli wielkich starań, by rzetelnie wszystko oddać. Nawet jeśli coś im się nie udało, to trzeba brać pod uwagę, że korzystali z dokumentów IPN-u oraz przekazów ustnych. Tyle ode mnie. Przeczytajcie.
Od kilku dni zamierzam zrecenzować książkę "Antoni Macierewicz. Biografia nieautoryzowana". Nie wiem czy jestem jedyna w tych zamierzeniach, czy inni również wrzucili tę książkę na warsztat swych przemyśleń. Pytanie, czy zastanawiają się co napisać, czy zastanawiają się czy w ogóle coś pisać. Nic nie napisać byłoby krzywdzące dla autorów Anny Gielewskiej i Marcina...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-06-06
Po obejrzeniu ekranizacji powieści o Louisie Clark, musiałam wreszcie sięgnąć po książkę, by móc przekonać się, jakiego pióra używa Jojo Moyes.
Nie zawiodłam się. Pióro lekkie i ociekające wzruszeniem, a własnie tego oczekiwałam.
Tym razem Lou za namową swojego chłopaka Sama, przyjmuje pracę w Nowym Jorku. Zostaje zatrudniona przez bardzo bogatego biznesmena Gopnika, jako asystentka jego żony Agnes, pochodzącej zresztą z Krakowa. Lou stawia czoła nowym wyzwaniom.
Will jest ciągle obecny w jej myślach. Lou stara się żyć, postępować tak, jak chciał dla niej Will. Zostając asystentką Agnes poznaje nowy świat, jakże inne życie od tego, jakie prowadziła dotychczas. Agnes zanim poznała swego bogatego męża świadczyła dla niego usługi masażu. Ma mnóstwo problemów z pasierbicą, byłą Panią Gopnik oraz z nowym otoczeniem, które nie chce jej przyjąć, uznając za kogoś gorszego. Lou staje się jej przyjaciółką i powiernicą.
Jak potoczą się losy Lou, Sama, Gopników oraz kilku nowych bohaterów, które pojawiają się w powieści? Co z miłością Lou i Sama, kiedy na ich drodze pojawią się Katie oraz Josh, tak bardzo podobny do Will'a?
Powieść mi się podobała, choć główna bohaterka czasami irytuje mnie swoją postawą, dziwnymi zachowaniami, ale może tak właśnie mamy ją odbierać. Dobrze jest znać wcześniejsze losy Louisy Clark, jako, że powieść często nawiązuje do wątków z wcześniejszych części.
To bardzo ciepła historia o miłości, przyjaźni, niefajnych i fajnych ludziach, ludzkich wyborach oraz wychodzeniu na przeciw życiowym wyzwaniom. Momentami wzruszająco, a czasem śmiesznie. Trafiłam również na kilka dłużyzn, ale jak na 500 stron to i tak dobry wynik. Idealna książka na słoneczne popołudnie.
Po obejrzeniu ekranizacji powieści o Louisie Clark, musiałam wreszcie sięgnąć po książkę, by móc przekonać się, jakiego pióra używa Jojo Moyes.
Nie zawiodłam się. Pióro lekkie i ociekające wzruszeniem, a własnie tego oczekiwałam.
Tym razem Lou za namową swojego chłopaka Sama, przyjmuje pracę w Nowym Jorku. Zostaje zatrudniona przez bardzo bogatego biznesmena Gopnika, jako...
2018-06-01
Miałam nadzieję, że wyrosłam z horrorów, a jak tylko pojawiła się propozycja przeczytania kolejnej książki Grahama Mastertona, nie potrafiłam się oprzeć. Czytając go zadaję sobie pytanie skąd on bierze te pomysły, mnie by w życiu nic takiego do głowy nie przyszło. A jednak mimo absurdalności wychodzi mu niezły horror. No cóż, nie od dziś książki pisze i wierzcie mi, że wystraszył mnie na tyle, że zastanawiam się, czy jeszcze kiedykolwiek odwiedzić sklep z używaną odzieżą.
Książka rozpoczyna się samobójstwem Pakistanki mieszkającej w jednej z dzielnic Londynu. Dziewczyna wylewa sobie na twarz kwas. Po tym rozpoczyna się seria morderstw, a ich sprawy prowadzi detektyw Jeremy Pardoe, zajmujący się dotychczas mało ważnymi sprawami oraz detektyw Dżamila Patel, zajmująca się zbrodniami honorowymi. Niebawem odkrywają, iż wspólnym mianownikiem wszystkich zabójstw są ubrania z londyńskiego second handu. Ale to dopiero początek. Duża dawka brutalności nie pozwoli Wam zasnąć. Mnie już niewiele brakowało, by czytać przykryta po czubek głowy kołdrą. Autor po raz kolejny wykorzystał wierzenia ludowe.
Warto przeczytać, jeśli ktoś lubi się bać.
Chciałam tym razem podejść do Mastertona z dystansem. Uznałam, że jestem już dużą dziewczynką i jakieś niewiarygodne historie nie będą w stanie zburzyć mego spokoju. Masterton podstępem znów zrobił swoje i żadne moje racjonalne podejście nie pomogło. Czyżby mistrz horroru? Oceńcie sami.
Miałam nadzieję, że wyrosłam z horrorów, a jak tylko pojawiła się propozycja przeczytania kolejnej książki Grahama Mastertona, nie potrafiłam się oprzeć. Czytając go zadaję sobie pytanie skąd on bierze te pomysły, mnie by w życiu nic takiego do głowy nie przyszło. A jednak mimo absurdalności wychodzi mu niezły horror. No cóż, nie od dziś książki pisze i wierzcie mi, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-05-22
"Trupia farma" - ten chwytliwy tytuł, który kojarzył mi się z horrorem, no może thrillerem, okazał się być książką opartą na faktach, trupich faktach.
Już dawno nie czytałam książki tak długo i to nie dlatego, że źle się czytało. Raczej czas jaki miałam ostatnio na relaks nie był czasem, kiedy mogłam się skupić, a w tym przypadku skupienie było potrzebne. No i trzeba nadmienić, że nie jest to lekka lektura, wręcz przeciwnie.
"Trupia farma" to już kolejna część opisywanych spraw z archiwum "Detektywa kości". Bill Bass i Jon Jefferson opisują jak na przestrzeni 50 lat zmieniły się metody badawcze, jak rozwinęła się antropologia i kryminologia oraz jakie nowe technologie zostały wprowadzone. Nie mogę opisywać tu żadnej ze spraw, bo nie mielibyście frajdy z przeczytania tej innej od wszystkich książki. Pozwolę sobie napomknąć jedynie, że momenty były... a moja zbyt wybujała wyobraźnia dawała znać o sobie. Robaki, kości, muchy, larwy, mordercy, zbrodnie. Dodam, że trupia farma istnieje naprawdę, nie jest to jedynie tytuł książki. Dla miłośników seriali "CSI" lub "Kości" będzie to "wisienka na torcie", dla innych trudno powiedzieć. Ja przeczytałam z ciekawością i pewnie, jeśli pojawi się kolejna część znów po nią sięgnę. Teraz jednak będę już wiedziała, czego mogę oczekiwać.
"Trupia farma" - ten chwytliwy tytuł, który kojarzył mi się z horrorem, no może thrillerem, okazał się być książką opartą na faktach, trupich faktach.
Już dawno nie czytałam książki tak długo i to nie dlatego, że źle się czytało. Raczej czas jaki miałam ostatnio na relaks nie był czasem, kiedy mogłam się skupić, a w tym przypadku skupienie było potrzebne. No i trzeba...
2018-05-06
Jak nie sięgnąć po książkę z tak intrygującym tytułem -"Shinrin Yoku"? Już z czystej ciekawości musiałam ją mieć.
Shrinrin Yoku to w prostym tłumaczeniu sztuka kąpieli leśnych, czyli spędzania czasu pośród drzew. To sztuka wywodząca się z Japonii. W ostatnich latach naukowcy potwierdzili jej lecznicze właściwości dla ludzkiego organizmu. Dzięki leczniczej mocy drzew wytwarza się więcej hormonów szczęścia, stajemy się spokojniejsi, nie mamy huśtawek nastrojów, a nasze uszkodzone tkanki lepiej się regenerują. Ciśnienie krwi się normuje, tętno spowalnia, a nasz sfatygowany ciągłym patrzeniem w monitory i smartfony wzrok ulega poprawie. Dzięki leśnym spacerom układ odpornościowy sprawniej chroni nas przed chorobami. Podobno też stajemy się bliżsi długowieczności oraz zmniejsza się ryzyko demencji.
Z książki dowiecie się w jaki sposób czerpać te dobrodziejstwa natury oraz jak radzić sobie, kiedy nie ma możliwości bezpośredniego obcowania z drzewami, odgłosami lasu, czy substancjami organicznymi wytwarzanymi przez rośliny wyższe. Znajdziecie tu wiele przydatnych wskazówek a książka zachwyci Was pięknymi ilustracjami.
Przyznam, że o leczeniu drzewami słyszałam wiele lat temu. Wtedy nikt nie nazywał tego sztuką japońską. Myślę, że każda z kultur na jakimś etapie rozwoju posiadła tę wiedzę, Shinrin Yoku zaś jako pierwsze zostało poparte badaniami naukowymi. Fajnie było przeczytać, że moje wielokrotne przytulanie się do brzozy nie było takie głupie. I pewnie nie trzeba być Alfą i Omegą by wiedzieć, że natura nam sprzyja i należy o nią również zadbać, a książka ta być może wiecznie zabieganym ludziom uzmysłowi, że czasem dobrze jest zwolnić, choćby po to by zaczerpnąć świeżego powietrza wśród naszych pięknych lasów.
"Shinrin Yoku" to kolejna pozycja wydawnicza autorów bestsellerowego "Ikigai" Hectora Garcia oraz Francesca Mirallesa.
Jak nie sięgnąć po książkę z tak intrygującym tytułem -"Shinrin Yoku"? Już z czystej ciekawości musiałam ją mieć.
Shrinrin Yoku to w prostym tłumaczeniu sztuka kąpieli leśnych, czyli spędzania czasu pośród drzew. To sztuka wywodząca się z Japonii. W ostatnich latach naukowcy potwierdzili jej lecznicze właściwości dla ludzkiego organizmu. Dzięki leczniczej mocy drzew...
Dość ryzykowne było sięganie po książkę autorki zupełnie mi nie znanej, niemniej jednak 3 dni temu wzięłam ją do ręki, a wczoraj skończyłam. Świadczy to z pewnością o tym, że czytało się dobrze, choć miałabym pewne zastrzeżenia. Po pierwsze nieco przewidywalna, po drugie jak na mnie to naiwna. Jednakże dotrwałam do końca, zatem nie było źle, a nie zwykłam zmuszać się do czytania książek, które mi się nie podobają. Myślę, że autorka ma potencjał, musi jednak nad kolejną książką bardziej popracować. I może krótko o czym opowiada. To niebezpieczny związek terapeutki więziennej Marty z jej pacjentem - Adamem, skazanym za wielokrotne zabójstwa na zlecenie. Marta zostaje tak omamiona, że pomaga w ucieczce więźniowi. Sama zaś uwikłana w sprawę zabójstwa swego ojca oraz kilku teczek, które każdy chciałby posiadać, ucieka wraz z Adamem do Maroka. A wszystko to przepełnione dzikim seksem. To książka zdecydowanie dla osób, które chcą przeczytać coś łatwego i przyjemnego oraz nie zamierzają się zbytnio skupiać na treści.
Dość ryzykowne było sięganie po książkę autorki zupełnie mi nie znanej, niemniej jednak 3 dni temu wzięłam ją do ręki, a wczoraj skończyłam. Świadczy to z pewnością o tym, że czytało się dobrze, choć miałabym pewne zastrzeżenia. Po pierwsze nieco przewidywalna, po drugie jak na mnie to naiwna. Jednakże dotrwałam do końca, zatem nie było źle, a nie zwykłam zmuszać się do...
więcej Pokaż mimo to