-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2022-11-04
Zawiodłem się.
Zaczynając książkę miałem pewność, że będzie to przeżycie na miarę Trylogii Czarnego Maga albo Ery Pięciorga. Niestety nic z tych rzeczy. Historii brakuje "tego czegoś", akcja się wlecze, momentami jest wręcz nudno. Czytając, niejednokrotnie miałem wrażenie, że książka powstała na siłę, trochę z rozpędu. Raczej mało prawdopodobne, żebym podjął się kolejnych części.
Po przejrzeniu opinii innych użytkowników wiem, że nie tylko ja się zawiodłem. Pozostaje mieć nadzieję, że autorka jeszcze czymś ciekawym nas zadowoli.
Zawiodłem się.
Zaczynając książkę miałem pewność, że będzie to przeżycie na miarę Trylogii Czarnego Maga albo Ery Pięciorga. Niestety nic z tych rzeczy. Historii brakuje "tego czegoś", akcja się wlecze, momentami jest wręcz nudno. Czytając, niejednokrotnie miałem wrażenie, że książka powstała na siłę, trochę z rozpędu. Raczej mało prawdopodobne, żebym podjął się kolejnych...
2020-11-04
2020-10-28
"Nowy wspaniały świat", to książka, która pod względem budowy przypomina inne książki o podobnym charakterze. Osobiście kojarzy mi się z książką "Rok 1984" Orwell'a - w obu przypadkach bohaterowie w jakiś sposób wyłamują się poza system, wychodzą ponad niego i na tej podstawie rozwija się akcja. Przyznam, że liczyłem na coś innego, ale ostatecznie schemat nie jest tu najważniejszy.
Z książkami jest tak, że każdy wyciąga z nich coś innego, zwraca uwagę na jakiś problem zwykle na początku fabuły i śledzi go przez resztę akcji. Po przeczytaniu człowiek jest w stanie ocenić, wyciągnąć wnioski i ewentualnie podzielić się spostrzeżeniami. W przypadku książki Huxley'a, przez większość fabuły osobiście nie potrafiłem znaleźć właśnie tego punktu zaczepienia, tym bardziej nie miałem pojęcia, co w ogóle sensownego mógłbym ja na jej temat napisać. Oświecenie przyszło pod sam koniec.
Autor przedstawił swoją wizję przyszłości jako coś negatywnego, wręcz przerażającego. W książce mamy przykład zaprogramowanych ludzi na drodze warunkowania, aby pełnili w społeczeństwie określone funkcje. Do tego dochodzi podział na kasty wyższe i niższe oraz to, co nas najbardziej przeraża - brak możliwości wyboru. Społeczeństwo funkcjonuje, jak doskonała machina, a jednostki stanowią tylko jej elementy, części, które się wymienia, kiedy już się zużyją. Tak, ludzie są zaprogramowani, już w stanie embrionalnym wiadomo w jakiej klasie społecznej będą żyć i jaką funkcję społeczną będą pełnić. To wszystko oczywiście przyozdobione poczuciem pełni szczęścia, beztroską i brakiem codziennych problemów. Czytelnik więc, jako człowiek wolny pomyśli więc sobie, że społeczeństwo przedstawione w książce, to społeczeństwo zniewolone. Ludzie zaprogramowani jak roboty wykonują tylko to, co im nakazano, ale czują się przy tym szczęśliwi. Można by to szczęście potraktować jako jedyny pozytywny aspekt, ale oczywiście biorąc pod uwagę jedynie kasty wyższe. Kto by chciał być Epsilonem?
Postawić można pytanie, czym właściwie jest to szczęście? Możliwością wyboru? Możliwością decydowania o swoim losie i o tym jaką funkcję chcemy w społeczeństwie pełnić? Jednostki w książce są w pewien sposób zniewolone, ale szczęśliwe. Dla czytelnika ta wizja jest przerażająca. Przeraża nas to, że nie moglibyśmy decydować o sobie, o swoim losie, tylko z góry ktoś narzuciłby nam określoną funkcję. Pojawia się tu swego rodzaju sprzeczność: szczęśliwy, ale zniewolony. My wolimy być wolni, ale już niekoniecznie szczęśliwi - niestety określone przez nasze społeczeństwo dobra i cele oraz środki potrzebne, aby je zdobyć nie zawsze są w równy sposób dostępne dla wszystkich jednostek. Czytelnika może zastanawiać, jak taki Epsilon może być szczęśliwy, skoro z góry jego życie zostało zaprogramowane? Z powieści oczywiście wynika, że jest. Nie musi się niczym przejmować, nie ma żadnych problemów, robi co do niego należy i nawet się nie zastanawia, czy mógłby żyć inaczej, bo dzięki odpowiedniemu warunkowaniu nie widzi takiej potrzeby. Jest mu dobrze tak, jak jest. Ponadto może się dowoli oddawać uciechom i innym rozrywkom po pracy, nie starzeje się, nie choruje, nie odczuwa negatywnych emocji.
Nasuwa mi się tu pytanie, czy to jest na prawdę takie złe i przerażające? Jak ma się to do naszego świata, do naszego społeczeństwa? My czujemy się wolni, ale pamiętać trzeba, że ta wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. Ma więc ona swoje granice. Do tego trzeba dodać zasady i reguły ustalone przez społeczeństwo, którym jednostka musi się poddać, a które również w jakimś stopniu ograniczają jej wolność. Jeśli się nad tym zastanowić, to nasza wolność jest złudna, bardzo ograniczona, a świadomość tego raczej nie daje poczucia szczęścia.
Warto zwrócić uwagę na to warunkowanie, które w książce przedstawione jest jako przerażająca wizja programowania ludzi. Czy tak bardzo różni się ono od naszej, powszechnie znanej socjalizacji? Od urodzenia uczymy się, jak żyć w społeczeństwie, jakich zasad przestrzegać, do jakich celów dążyć i przede wszystkim, jakich środków używać, aby je zdobyć. Przy tym oczywiście jesteśmy przekonani, że mamy na to wszystko jakiś wpływ.
Społeczeństwo przedstawione w powieści, to społeczeństwo zniewolone, ale nieświadome tego zniewolenia, a więc szczęśliwe. My cenimy sobie wolność, szczególnie wolność myśli, wyrażania siebie, mniej chyba zwracamy uwagę na poczucie szczęścia i wreszcie nie zdajemy sobie sprawę, że ta nasza wolność i tak jest ograniczona.
Epsilon nie jest zbyt inteligentny, wykonuje swoją pracę, jest z niej dumny, nie zadaje pytań, jest szczęśliwy. Natomiast zwykły robotnik najniższego szczebla w naszym społeczeństwie, mający na głowie rodzinę i rachunki, ledwo wiążący koniec z końcem, właściwie niemający nawet wyboru, niekoniecznie szczęśliwy - ważne, że WOLNY.
Być może poleciałem trochę za mocno, ale jest to tylko i wyłącznie kilka moich spostrzeżeń. Książka oczywiście w moich oczach, jako pozycja obowiązkowa.
"Nowy wspaniały świat", to książka, która pod względem budowy przypomina inne książki o podobnym charakterze. Osobiście kojarzy mi się z książką "Rok 1984" Orwell'a - w obu przypadkach bohaterowie w jakiś sposób wyłamują się poza system, wychodzą ponad niego i na tej podstawie rozwija się akcja. Przyznam, że liczyłem na coś innego, ale ostatecznie schemat nie jest tu...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-06-22
Uwielbiam chodzić po lasach, przebywać w nich, słuchać ich szeptów, podglądać zwierzynę. Las traktuję jako miejsce pełne spokoju, gdzie można się zrelaksować i wyciszyć. Sięgnąłem więc po książkę, która zgodnie z tytułem powinna przypaść mi do gustu, niestety zawiodłem się na wielu płaszczyznach.
Pierwsze co przyszło mi w ogóle na myśl, jak czytałem niektóre fragmenty to, że autor pisząc książkę musiał być po spożyciu grzybków. Nie zwykłych oczywiście, ale np. Łysiczki Lancetowatej, ewentualnie mógł oddać się działaniu LSD. Cóż, niektóre opisy przypominają relacje osób będących w transie po wspomnianych specyfikach. Oczywiście nie jest teraz moim celem krytykować sposób opisu, jakim autor przedstawia życie drzew, ale mam wrażenie, że za bardzo to wszystko przerysował.
Autor stawia drzewa na równi, a czasami nawet ponad zwierzętami. Wynosi drzewa na piedestał, nadając im cechy istot inteligentnych, co jest wręcz absurdalne. Drzewa czują, widzą, rozpoznają zapachy – owszem, ale dzieje się to na poziomie komórkowym w wyniku skomplikowanych procesów biochemicznych. Nie pojęte jest to, żeby drzewo rozpoznawało zapachy w taki sam sposób jak my, ludzie czy żeby potrafiło odliczać czas…
Kolejną płaszczyzną, na której się zawiodłem jest to, że autor największą uwagę skupia na lasach bukowych i niechętnie wtrąca opisy innych. Plusem jest sporo informacji popartych badaniami naukowymi.
Książka raczej słaba. Nie polecam.
Uwielbiam chodzić po lasach, przebywać w nich, słuchać ich szeptów, podglądać zwierzynę. Las traktuję jako miejsce pełne spokoju, gdzie można się zrelaksować i wyciszyć. Sięgnąłem więc po książkę, która zgodnie z tytułem powinna przypaść mi do gustu, niestety zawiodłem się na wielu płaszczyznach.
Pierwsze co przyszło mi w ogóle na myśl, jak czytałem niektóre fragmenty to,...
2020-05-24
Książkę czyta się bardzo przyjemnie, chociaż tematyka może wydawać się dość skomplikowana. Mimo, że porusza trudne zagadnienia z gruntu psychiatrii, napisana jest w taki sposób, aby każdy czytelnik czerpał przyjemność w trakcie poznawania historii Billy'ego.
Pomyślcie sobie, jak byście się czuli, kiedy robicie jakąś czynność, np. gotujecie zupę (nie wiem dlaczego akurat zupę) i chwilę później po prostu jesteście w pociągu, który jedzie na drugi koniec Polski... Zadacie sobie pytanie: zaraz, jak to się stało? Patrzycie w kalendarz - minęły dwa dni! Co ja robiłem przez ten czas? A dzień później ktoś oskarża Was o przestępstwo, o którym nie macie pojęcia.
Z innej perspektywy, rozmawiacie z przypadkową osobą w drodze do pracy. Elegancki, elokwentny mężczyzna mówiący doskonałą polszczyzną. Uśmiecha się, opowiada o swoich planach na przyszłość. Po chwili jednak jego oblicze zupełnie się zmienia. Już nie jest uśmiechnięty, już nie mówi po polsku a patrzy na Was i wszystko dookoła, jakby dopiero co się obudził... Mało tego - mówi z doskonałym rosyjskim akcentem.
Jeśli kogoś chociaż trochę interesuje psychologia, psychiatria, ciekawe przypadki chorób lub po prostu lubi dobrą książkę, to na prawdę warto przeczytać.
Książkę czyta się bardzo przyjemnie, chociaż tematyka może wydawać się dość skomplikowana. Mimo, że porusza trudne zagadnienia z gruntu psychiatrii, napisana jest w taki sposób, aby każdy czytelnik czerpał przyjemność w trakcie poznawania historii Billy'ego.
Pomyślcie sobie, jak byście się czuli, kiedy robicie jakąś czynność, np. gotujecie zupę (nie wiem dlaczego akurat...
Widać dużo włożonej pracy. Trochę niedociągnięć i dziwna kolejność rozdziałów.Poza tym przypisy wołają o pomstę do nieba. W niektórych miejscach w ogóle ich brak, a jak już są, to nie ma podanych stron ze źródeł. Ogólnie jednak bardzo przydatna książka.
Ale za te przypisy gwiazdka mniej.
Widać dużo włożonej pracy. Trochę niedociągnięć i dziwna kolejność rozdziałów.Poza tym przypisy wołają o pomstę do nieba. W niektórych miejscach w ogóle ich brak, a jak już są, to nie ma podanych stron ze źródeł. Ogólnie jednak bardzo przydatna książka.
Ale za te przypisy gwiazdka mniej.
Autor pomimo tytułu skupił się za bardzo na zabójstwach seryjnych, zaś za mało miejsca poświęcił pozostałym typom zabójstw wielokrotnych. Poza tym nie ma się do czego przyczepić.
Książka chyba nawet lepsza od tej, którą pisał z Czerwińskim.
Autor pomimo tytułu skupił się za bardzo na zabójstwach seryjnych, zaś za mało miejsca poświęcił pozostałym typom zabójstw wielokrotnych. Poza tym nie ma się do czego przyczepić.
Książka chyba nawet lepsza od tej, którą pisał z Czerwińskim.
Moja promotorka <3
Konkretnie, przejrzyście i na temat.
Metodologia zrobiona po mistrzowsku!
Moja promotorka <3
Konkretnie, przejrzyście i na temat.
Metodologia zrobiona po mistrzowsku!
Czytanie tej książki przypomina trochę układanie domina. Męczysz się przez cały prawie czas po to, by zadowolić się na koniec chwilowym tylko efektem. Aż trudno pogodzić się z tym, że autorem jest King. Rozwiązanie akcji jest niewymiernie krótkie do całości treści. Ponadto żadnego zaskoczenia czytelnik nie otrzymuje, a wręcz akcja wyjaśnia się na zasadzie: "kawa na ławę", jakby pisarz sam siebie zanudził do tego stopnia, że: "a kończę to wreszcie w..."
Czytanie tej książki przypomina trochę układanie domina. Męczysz się przez cały prawie czas po to, by zadowolić się na koniec chwilowym tylko efektem. Aż trudno pogodzić się z tym, że autorem jest King. Rozwiązanie akcji jest niewymiernie krótkie do całości treści. Ponadto żadnego zaskoczenia czytelnik nie otrzymuje, a wręcz akcja wyjaśnia się na zasadzie: "kawa na...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Supermarket kultury" to jedna z kilku książek, które przeczytałem w wyniku polecenia przez wykładowcę. W tym przypadku dodatkowo wykorzystałem jej treści do zaliczenia dwóch przedmiotów, w tym socjologii :D. Mimo naukowego charakteru książkę czyta się bardzo dobrze zwłaszcza, że traktuje o tym, co dotyczy każdego z nas, czyli o tożsamości kulturowej. Do jej przeczytania skłonił mnie również sam tytuł, który jest połączeniem dwóch słów, jakby z różnych światów. Myśląc o supermarkecie, najczęściej wyobrażamy sobie wielki sklep z dużą ilością regałów i półek, i jeszcze większą ilością artykułów, które możemy sobie w dowolny sposób wybrać i kupić. Natomiast słowo kultura, kojarzy się raczej ze sztuką, muzyką, zachowaniem lub po prostu ze sposobem życia danego społeczeństwa, o czym pisze sam autor, już na samym początku wyjaśniając to pojęcie. Supermarket kultury jest raczej czymś abstrakcyjnym, ale po głębszym zastanowieniu, biorąc pod uwagę dzisiejszą technikę i możliwości przepływu informacji okazuje się, że każdy z niego korzysta i to bardzo często w sposób nieświadomy.
Kilka słów o konstrukcji książki... Jest ona bardzo przejrzysta i logiczna. Autor podzielił ją na pięć rozdziałów z czego pierwszy i dla mnie najważniejszy, to swego rodzaju wprowadzenie do tematu i objaśnienie kluczowych pojęć. Trzy kolejne, to analiza badań przeprowadzonych przez autora odnośnie konkretnych kultur. Ostatni zaś, jak się można spodziewać, przedstawia wnioski autora w odniesieniu do poruszonych problemów. Pierwszy rozdział skupia się na pojęciu kultury i jej wieloaspektowym znaczeniu. Oczywiście autor nie rzuca nam na papier różnych definicji tego pojęcia, jak w encyklopedii, ale mam wrażenie, że celowo prowadzi zabiegi, które mają wprowadzić czytelnika w zakłopotanie. Już na początku odnosi się do pojęcia kultury, jako sposobu życia danego społeczeństwa, danej cywilizacji – czy to Chin, Ameryki bądź mniejszych np. Indiańskich plemion. Po chwili jednak poddaje w wątpliwość to znaczenie ze względu na szeroko rozwinięte interakcje międzykulturowe, wymianę informacji, zwyczajów itp. Chodzi tu o to, że wiele krajów mimo posiadania własnej kultury, czerpie z kultury innych państw. Wiąże się z tym na przykład pojęcie amerykanizacji, które można w zasadzie przypisać do każdego państwa na świecie, a prostym dowodem na to jest restauracja McDonald, która znajduje się niemal wszędzie, aczkolwiek z lokalnym zabarwieniem (wiele krajów ma w menu dania, których nie będą miały restauracje w innych krajach).
Pochłaniając kolejne treści okazuje się, że kultura dla wielu antropologów straciła na wartości, a niektórzy z nich - jak wspomina autor - chcieli nawet pozbyć się tego terminu. Różnorodność kulturowa zanika w zastraszającym tempie (co samemu z łatwością można zaobserwować) na poczet szeroko rozumianych związków kulturowych i nie da się ukryć, iż różne kultury świata stają się artykułami w supermarkecie kultury, gdzie wybieramy je zgodnie z akurat panującą modą, lub według własnego widzimisię. Warto się zastanowić: czy korzystamy z własnej kultury; czy nasza tożsamość kulturowa nie jest zaburzona, skoro na śniadanie jemy tosty z syropem klonowym, na obiad spaghetti, a na kolację iście szwedzki fläskpannkaka? Autor pokazuje, że mimo zacierających się różnic między kulturami poszczególnych krajów, każde społeczeństwo wciąż wyróżnia się na tle innych określonym sposobem życia, własnym językiem, czy chociażby systemem oświaty. A ten jest ważny z tego względu, iż za jego pomocą rządy i władze w pewien sposób kształtują kulturę danego kraju.
Zaskoczyła mnie postawa badacza, który stwierdził, że kultura jest manipulowana, a nawet została wynaleziona przez państwo, dla jego legitymizacji. O ile zgadzam się z manipulowaniem kulturą przez rządy, to z drugą częścią nie do końca. Kultura nie mogła zostać wynaleziona przez państwa, chociażby ze względu na kulturę etniczną, czy plemienną. W tych przypadkach, kultura powstała w sposób naturalny i nieświadomy, była niczym innym, jak po prostu sposobem życia danej ludności, na przykład Masajów z Kenii. Kultura kształtowana przez rządy, to coś oczywistego, chociażby ze względu na wspomniany system oświaty i przez niego przekazywane treści – te na ogół kontrolowane są przez władze. Sposób życia obywateli danego państwa, bardziej lub mniej subtelnie kształtowany, powoduje powstanie tożsamości narodowej, która ostatnimi czasu jest coraz częściej wypierana przez tożsamość etniczną. Na przykładzie naszej kultury łatwo to zauważyć – w Polsce powstaje coraz większa liczba ugrupowań związanych z kulturą i wierzeniami dawnych Słowian. Sprowadza się to już nie tylko do samej wiedzy, ale do sposobu życia, obrzędów i kultów, bądź co bądź pogańskich, postrzeganych jako rodzimowierstwo. Pytanie tylko, czy te grupy mają świadomość, że ich „powrót do korzeni”, to pewien wybór w supermarkecie kultury? A jest tak dlatego, że ludzie ci urodzili i wychowali się w polskiej kulturze, nabywając jednocześnie polskiej tożsamości narodowej. Aby więc stać się tymi rodzimowiercami, musieli skorzystać z dóbr supermarketu kultury. Jest to zgodne z prawami rynku, gdzie człowiek może robić co chce, być kim tylko chce i iść własną drogą zgodnie z własnymi upodobaniami.
Nie ma sensu bardziej zagłębiać się w treści książki, ale wspomnę jeszcze o analizie badań własnych autora, które przeprowadził w trzech państwach: Chinach, Ameryce i Japonii. W każdym państwie badał tożsamość, ale odniósł się do innych płaszczyzn: polityki, religii i sztuki. Każdy bardziej zaangażowany czytelnik również może odnieść badania do własnego kraju i wyciągnąć wnioski.
Jak już zdążyłem napisać, książkę czyta się bardzo dobrze. Kolejne rozdziały pozwalają zastanowić się nad własną tożsamością, a nawet całkowicie zaburzyć jej postrzeganie. Oczywiście nie warto popadać w paranoję i twierdzić, że całkowicie utraciło się tożsamość narodową... Bo to, że czerpię z supermarketu kultury i słucham zagranicznych zespołów, oglądam hollywoodzkie filmy bądź po prostu na obiad jem spaghetti, bo mi smakuje, nie znaczy jeszcze, że nie jestem polakiem - na pewno? Wszystko zależy od tego czy nim się czuję i czy mam ochotę nim być, a może po prostu chcę zostać wikingiem? Dodatkowo spora część wiedzy, także historycznej o trzech zupełnie różnych krajach sprawia, że lektura jest jeszcze bardziej atrakcyjna.
"Supermarket kultury" to jedna z kilku książek, które przeczytałem w wyniku polecenia przez wykładowcę. W tym przypadku dodatkowo wykorzystałem jej treści do zaliczenia dwóch przedmiotów, w tym socjologii :D. Mimo naukowego charakteru książkę czyta się bardzo dobrze zwłaszcza, że traktuje o tym, co dotyczy każdego z nas, czyli o tożsamości kulturowej. Do jej przeczytania...
więcej mniej Pokaż mimo to
O bogowie! Cóż za katorga! Wybawieniem było przeczytanie ostatnich stron... Wiem, że to co teraz napiszę, to zbrodnia przeciwko literaturze, ale: zdecydowanie bardziej wolałem męczyć się przy "50 Twarzy Greya" niż przy "Wichrowych Wzgórzach".
Klasyka literatury mówili, będzie fajnie... Nigdy więcej.
O bogowie! Cóż za katorga! Wybawieniem było przeczytanie ostatnich stron... Wiem, że to co teraz napiszę, to zbrodnia przeciwko literaturze, ale: zdecydowanie bardziej wolałem męczyć się przy "50 Twarzy Greya" niż przy "Wichrowych Wzgórzach".
Klasyka literatury mówili, będzie fajnie... Nigdy więcej.
Książka raczej nie pomoże przetrwać, jeśli dojdzie do kataklizmu - o tym dlaczego, postaram się wyjaśnić za chwilę...
Na początek wspomnę, że niniejszy poradnik, dostał się w moje ręce pod wpływem impulsu alkoholowego z rąk przyjaciela, który z resztą dość dobrze ogarnięty jest w tematyce survivalu. Ja bez chwili zwłoki (Co?! Ja nie przeczytam?!) książkę zabrałem do domu w przekonaniu, że dowiem się jak przetrwać kataklizm.
W trakcie czytania, moje przekonanie się znacząco zmieniło. Okazało się bowiem, że książka - poradnik, daje jedynie ogólne porady, podpowiedzi co można zrobić w trudnej sytuacji - i trzeba mieć na uwadze, że nie zawsze się one sprawdzą! Dodatkowo wiele z nich jest zupełnie zbędnych. Inna sprawa, że jeśli ktoś jest zielony w temacie i kiepsko u niego z improwizacją, ma dodatkowe utrudnienie, bo książka wymaga myślenia. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że w większej części, wszystkie niemal porady są napisane z myślą o Ameryce - poradnik nie jest uniwersalny dla różnic klimatycznych. Oczywiście nie chodzi tu o np.: sytuację z ciałem... Nie ważne czy to będzie w Europie czy w Ameryce, trupa trzeba ukryć! Chyba, że "winter is here", to wtedy nie będzie śmierdzieć.
Do kogo poradnik jest kierowany - czyli problemu ciąg dalszy. Z jednej strony poradnik jest idealny, dla osób, które są w stanie spalić siebie, otoczenie i bliskich rozpalając małe ognisko, tylko dla podgrzania wody. Z drugiej zaś strony poradnik w pewnym sensie (o ile czyta się go już w trakcie kataklizmu) zakłada, że czytelnik w pewien sposób jest już przygotowany na kataklizm - ma przygotowane odpowiednie materiały, zapasy, wodę etc.
No dobra. To na końcu, to już z mojej strony lekkie czepianie się, ale mimo to, żeby poradnik jakoś ewentualnie nam pomógł, trzeba go przeczytać profilaktycznie - przed kataklizmem. Z tym miałoby się wiązać chociażby zorganizowanie zapasów wody, jedzenia, paliwa, alternatywnych źródeł energii i wielu innych rzeczy, o które - mieszkając w centrum miasta - przeciętny obywatel, nawet po przeczytaniu książki nie będzie sobie zawracał głowy. W końcu na każdym osiedlu będzie jakaś pani Grażynka spod szóstki, która nie pozwoli rozkopać trawnika, żeby zbierać deszczówkę - a nie każdego stać na działkę, czy kawałek ziemi poza miastem.
Właśnie teraz, bo jeszcze na chwilę wziąłem książkę do ręki - w niej mowa o schronieniu - "improwizowane namioty" etc - osobiście uważam, że tego typu sprawy są raczej dla trochę bardziej osób ogarniętych w temacie przetrwania - tym bardziej, że pod koniec książki jest już mowa o tym, jak to ciężko przeżyć "na dziko", z czym się zgadzam! Czy zdajecie sobie sprawę jakie niedobre są małże z Wisły? Jak szybko dziki królik potrafi dać dzidę, kiedy się zorientuje, że coś (np:. człowiek) chce go zjeść? Pff. A nawet jeśli jakimś cudem udałoby się komuś z Was złapać coś dzikiego, czy też znaleźć coś innego alternatywnego do "jedzenia", to trzeba wziąć pod uwagę, że nasze żołądki są przystosowane do żywności, którą oferują nam wielkie koncerny. Czyli żywność przetworzona - nawet jeśli nie jest przetworzona, to uwierzcie, że jest. W efekcie, po zjedzeniu czegoś "alternatywnego" w większości przypadków wiąże się to ze sraczką, i to w najlepszym przypadku.
Podsumowując: "Poradnik surivalovy na czas kataklizmu" ("Gdy rozpęta się piekło"), powinien być raczej określony jako poradnik, jak się przygotować do kataklizmu. Bo jeśli ten już nastąpi, książka na niewiele się zda. Poznając treść wcześniej - czyli profilaktycznie, jesteśmy w stanie poczynić pewne kroki, które pomogą przetrwać przypuszczalny kryzys. Nie ma jednak co się nastawiać na to, że pomoże to nam przetrwać w przypadku epidemii zombie, czy jakiejś innej katastrofy, jeśli o przetrwaniu nie mamy zielonego pojęcia. Pewne podstawy są potrzebne. Improwizacja jest konieczna, a samomyślenie niezbędne. To znaczy, że natura zrobi swoje i chłopców w ciasnych spodniach zabierze.
Jeeeju. Jak ja dawno nic tu nie pisałem! A teraz zacząłem drugą część "Sklepiku z marzeniami" :o - przejściowo, bo muszę kiedyś skończyć tą cegłę "Atlas zbuntowany". Z tym że w tym przypadku, nie wiem czy to będzie opinia o książce, czy już esej jakiś XD :D
Książka raczej nie pomoże przetrwać, jeśli dojdzie do kataklizmu - o tym dlaczego, postaram się wyjaśnić za chwilę...
Na początek wspomnę, że niniejszy poradnik, dostał się w moje ręce pod wpływem impulsu alkoholowego z rąk przyjaciela, który z resztą dość dobrze ogarnięty jest w tematyce survivalu. Ja bez chwili zwłoki (Co?! Ja nie przeczytam?!) książkę zabrałem do domu w...
Książka do mnie całkowicie nie trafiła, przez co bardzo długo ją męczyłem. Sposób, w jaki jest napisana zwyczajnie nie przypadł mi do gustu. Niby jest główny bohater, główny wątek, ale jakoś każdy kolejny rozdział jest jakby trochę o czym innym. Mam na myśli to, że zazwyczaj jeden rozdział wychodzi z poprzedniego, a tutaj jest takie skakanie po wątkach bez większego ładu.
Historia przedstawiona w lekturze jest jak najbardziej ciekawa, z konkretnym przesłaniem - pokazuje absurdy wojny. Przyznać muszę, że było nawet sporo momentów, w których "śmiechłem". Dialogi nawet przyjemnie się czytało. Na duży plus również spora dawka czarnego humoru a i dużo na prawdę barwnych postaci.
Dodam tylko jeszcze, że książka jest napisana prostym językiem wbrew kilku opiniom, które tu czytałem, ale właśnie jej kompozycja jest bardzo męcząca.
To tyle. Napisałem i tak więcej niż myślałem, że napiszę.
Ani polecam, ani nie polecam.
Książka do mnie całkowicie nie trafiła, przez co bardzo długo ją męczyłem. Sposób, w jaki jest napisana zwyczajnie nie przypadł mi do gustu. Niby jest główny bohater, główny wątek, ale jakoś każdy kolejny rozdział jest jakby trochę o czym innym. Mam na myśli to, że zazwyczaj jeden rozdział wychodzi z poprzedniego, a tutaj jest takie skakanie po wątkach bez większego...
więcej Pokaż mimo to