-
Artykuły6 książek o AI przejmującej władzę nad światemKonrad Wrzesiński20
-
ArtykułyBieszczady i tropy. Niedźwiedzia? Nie – Aleksandra FredryRemigiusz Koziński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać321
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
Biblioteczka
2024-04-18
2024-04-15
Cambridgeshire, lata 80-te
Doug i Beth byli szczęśliwym małżeństwem, jednak do pełni szczęścia brakowało im dziecka. Gdy w końcu po latach starań w ich życiu pojawiała się maleńka Hannah, nie mogli być szczęśliwsi. Wraz z dorastaniem ukochanej córeczki Beth zauważyła, że mała jest inna niż inne dzieci, „rzadko zauważałam emocje. Nigdy niczego nie czułam z jej strony. Choć szczodrze okazywałam jej miłość, nie potrafiłam do niej dotrzeć. Tylko ślizgałem się po jej powierzchni jak woda po ceracie." Gdy na świecie pojawił się Toby, braciszek Hannah, niepokojące zachowanie dziewczynki tylko się pogłębiło. Bezsilna Beth postanowiła złamać obietnice, że nigdy nie skontaktuje się z przyjaciółką sprzed lat. Nie spodziewała się jednak, że Hannah podsłucha ich rozmowę, co jeszcze bardziej pogłębi jej dziwne zachowanie.
Londyn, rok 2017
Luke, narzeczony Clary, wyszedł z pracy i nie wrócił do domu. Spanikowana kobieta zaczęła go szukać u przyjaciół i rodziny, jednak bezskutecznie. Gdy do sprawy włączyła się policja, wszystko wskazywało na to, że Luke został uprowadzony i trudno jest określić czy jeszcze żyje. Clara wraz z przyjacielem Mac’iem zaczyna prowadzić prywatne śledztwo, które odkrywa drugie oblicze jej narzeczonego. Kto i dlaczego chciałby skrzywdzić Luke’a?
„Złe dziecko” to thriller ze świetnie skonstruowaną warstwową intrygą, z dwoma liniami czasowymi, które początkowo wydają się dwiema osobnymi historiami, które z czasem zaczynają się splatać. W tej powieści oprócz samej akcji, najważniejsza jest skomplikowana warstwa psychologiczna postaci. Autorka stawia pytania o genezę zła, czy tacy się rodzimy, czy stajemy się tacy przez środowisko, w którym dorastamy, a także konfrontuje nas z moralnymi dylematami, zmuszając do zastanowienia, jak my postąpilibyśmy na miejscu bohaterów. W tej powieści bohaterowie zostali wykreowani wielowymiarowo: każdy z nich ma swoje tajemnice, czasami mniejsze, czasami większe, tajemnice, które popychają ich do moralnie wątpliwych wyborów. Choć główną bohaterką jest tytułowe „złe dziecko”, to jest ono w drugiej części bardziej kreatorem wydarzeń, kimś, kto prowadzi wyrafinowaną grę z tymi, którzy wg. niego go skrzywdzili. Co ciekawe, autorka pokazuje nam w pierwszoosobowej narracji myśli i uczucia Beth, której oddaje głos w „jej” części historii; oraz Clary, która szuka swojego narzeczonego, jednak myśli „złego dziecka” poznajemy bardzo sporadycznie, tak jakby wraz z brakiem uczuć, w jego głowie panowały tylko zimne kalkulacje i plan zemsty.
Ta powieść przypomina pajęczynę, po której mozolnie się poruszamy, łącząc, nie bez trudu, ze sobą kolejne wątki, próbując odgadnąć dokąd prowadzi kolejna nić i jak połączyć ją z tymi, które już mamy. Czytelnik, jak mucha, wpada w tę sieć i już musi kontynuować lekturę, aby odkryć, jak połączą się, wydawałoby się całkowicie oderwane od siebie fragmenty historii.
Podsumowując: jeśli macie ochotę na wielowymiarowy thriller ze świetnie skonstruowaną warstwą psychologiczną, której fabuła wciąga, a czytelnik musi się konfrontować z moralnymi wyborami, to koniecznie musicie przeczytać „Złe dziecko” Camili Way.
Cambridgeshire, lata 80-te
Doug i Beth byli szczęśliwym małżeństwem, jednak do pełni szczęścia brakowało im dziecka. Gdy w końcu po latach starań w ich życiu pojawiała się maleńka Hannah, nie mogli być szczęśliwsi. Wraz z dorastaniem ukochanej córeczki Beth zauważyła, że mała jest inna niż inne dzieci, „rzadko zauważałam emocje. Nigdy niczego nie czułam z jej strony. Choć...
2024-04-09
Gdyby zapytać jedenastolatków kim chcą zostać, zapewne padłyby modne aktualnie zawody: influencerem, youtuberem, piłkarzem, może lekarzem lub strażakiem. Olivier po spotkaniu z doktorem Howardem postanawia zostać astrofizykiem, bo jak sam twierdzi „…sądzę, że mógłbym badać wszechświat. Tak, to zdecydowanie coś dla mnie. Patrzeć w niebo i rozmyślać nad tym, jak działają te wszystkie gwiazdy i galaktyki we wszechświecie, jak zderzają się planety lub jak daleko od nas mieszkają kosmici…”. Po rozmowie ze wspomnianym już doktorem Howardem, Olivier wpada na genialny pomysł „spiszę wszystko i dam innym dzieciakom w formie książki. Ostatecznie człowiek najlepiej się uczy, kiedy coś komuś tłumaczy.” I tak właśnie powstała książka pełna wiedzy i uroczych rysunków, tłumacząca w niezwykle przystępny sposób jak działa wszechświat (przynajmniej ta jego część, o której wiemy i którą rozumiemy). Czy tłum ściskający się w drzwiach do stołówki może symulować Wielki wybuch (choć Olivier chętne zmieniłby tę nazwę na Wielkie Bum)? Jak się okazuje, wg Oliviera jak najbardziej może. I ku zdziwieniu naszego narratora, ten wybuch nadal trawa. A to dopiero początek „odkryć” Oliviera i jego milionów pytań do doktora Howarda. Czarne dziury, nanocząsteczki, nasz wspaniały Układ Słoneczny z ośmioma planetami i Plutonem (którego wciąż lubimy, mimo iż nie jest planetą) i jeszcze wspanialsza Droga Mleczna. I wszechświat (na ile go widać) o średnicy uwaga! 900 000 000 000 000 000 000 000 kilometrów, w którym znajduje się ponad dwa biliony galaktyk. Sami przyznajcie, to strasznie dużo. Ciekawe, w ilu galaktykach mieszkają kosmici i jak wyglądają? A jak wygląda wszechświat? Ma kształt klopsika, no dobrze, dużej kuli? A może hot doga? Choć doktor Howard upiera się, aby używać określenia „walec”. Ale istnieje również możliwość, że wszechświat ma kształt „torusa”, choć czy nie lepiej i smaczniej brzmi kształt pączka z dziurką?
Jak już wspomniałam, książka jest bogato ilustrowana w komiksowym stylu, do tego okraszona pełnymi humoru i łatwymi do zapamiętania ciekawostkami, napisanymi w sposób, w jaki jedenastolatek mógłby tłumaczyć skomplikowany wszechświat swoim rówieśnikom.
Na końcu książki znajdziemy źródła, w których młodzi przyszli astrofizycy mogą poszerzyć swoją wiedzę, a także indeks, aby szybko wrócić do interesującego zagadnienia.
Książka zarówno dla małych, jak i dużych (sama świetnie się bawiłam w trakcie lektury). Serdecznie polecam wszystkim, którzy lubią wiedzieć więcej i uczyć się przez zabawę.
Gdyby zapytać jedenastolatków kim chcą zostać, zapewne padłyby modne aktualnie zawody: influencerem, youtuberem, piłkarzem, może lekarzem lub strażakiem. Olivier po spotkaniu z doktorem Howardem postanawia zostać astrofizykiem, bo jak sam twierdzi „…sądzę, że mógłbym badać wszechświat. Tak, to zdecydowanie coś dla mnie. Patrzeć w niebo i rozmyślać nad tym, jak działają te...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-08
Czy może być coś bardziej dramatycznego niż śmierć Romea po wypiciu trucizny? Jak się okazuje może, jeśli dzieje się to w trakcie przedstawienia teatralnego, a Romeo, w którego rolę wciela się bożyszcze tłumów, rzeczywiście umiera. Do prowadzenia śledztwa skierowana zostaje
starsza aspirant Dorota Czerwińska. Jej partnerem w śledztwie zostaje jej partner życiowy komisarz Marek Kamiński. Wkrótce w spektakularnym wypadku na oczach setek fanek umiera kolejny celebryta. Wypadek w trakcie nielegalnych wyścigów motocyklowych, w których bierze udział gwiazda Youtuba, okazuje się nie być wypadkiem. Czyżby w Warszawie grasował seryjny zabójca? Jakby śledczy mieli za mało pracy, na komisariat zgłaszają się dwie kobiety, każda z nich twierdzi, że zabiła swojego kochanka. Problem w tym, że kochankiem jest ten sam mężczyzna. Czy mężczyzna rzeczywiście został zabity? Śledczy mają pełne ręce roboty, a wszystkie tropy okazują się mylne. Wszystko wskazuje na to, że sprawca zabójstw bawi się z policją w kotka i myszkę. Kto zwycięży w tym starciu?
„Gen zabójcy” to piąty i niestety ostatni tom cyklu „Dorota Czerwińska”, co warte podkreślenia, jest to zamknięta powieść i można ją czytać bez znajomości poprzednich tomów (choć i do tego zachęcam). Agnieszka Peszek tka misterną sieć zbrodni, przedstawiając skomplikowane życiorysy, a właściwie obdziera celebrytów z ich blichtru i pokazuje zgniliznę ukrytą pod maskami pokazywanymi gawiedzi. Autorka po raz kolejny udowadnia, że potrafi konstruować skomplikowane, wielowarstwowe profile psychologiczne, ukazując naturę zła i zmuszając do zastanowienia, czy człowiek rodzi się zły, czy to okoliczności sprawiają, że takim się staje.
Peszek nie boi się sięgać po motyw przemocy domowej, zarówno tej fizycznej i psychicznej, motyw nieodpowiednich kontaktów youtuberów z małoletnimi fankami czy zemsty za mniej lub bardziej realne krzywdy. Początkowo każda zbrodnia traktowana jest jako osobna sprawa, z czasem kolejne wątki zaczynają się łączyć, tworząc spójną i logiczną całość. Warto wspomnieć też o warstwie obyczajowej powieści, zwłaszcza relacji między Czerwińską i Kamińskim, która jest równie skomplikowana, jak łączące ich uczucie.
„Gen zabójcy” to wielowymiarowa i wielowątkowa powieść, w której zbrodnia goni zbrodnię, strony same się przewracają, aby odkryć, kim jest tajemniczy zabójca i co nim kieruje. Zakończenie z jednej strony satysfakcjonujące, a z drugiej strony łamiące serce.
Serdecznie polecam wszystkim, którzy lubią dobrze napisane kryminały.
Czy może być coś bardziej dramatycznego niż śmierć Romea po wypiciu trucizny? Jak się okazuje może, jeśli dzieje się to w trakcie przedstawienia teatralnego, a Romeo, w którego rolę wciela się bożyszcze tłumów, rzeczywiście umiera. Do prowadzenia śledztwa skierowana zostaje
starsza aspirant Dorota Czerwińska. Jej partnerem w śledztwie zostaje jej partner życiowy komisarz...
2024-04-07
Lottie Brooks po powrocie z wakacji może z dumą zakomunikować koleżanką z grupy KÓZ (Królowe Ósmej Zielonej) czyli Amber, Molly i Poppy, że mimo iż wygląda jak pomidor, to ma (chyba) PFC, czyli Przystojnego Francuskiego Chłopaka. Koniec wakacji i początek roku szkolnego nie mógł wyglądać lepiej. A jeszcze w tym roku szkolnym klasa Lottie zamierza wyjechać na cały tydzień do obozu FireFly. Zarówno Lottie jak i reszta KÓZ żyją tylko myślą o wycieczce. Tydzień bez rodziców, z zapasem słodyczy, z przystojnym opiekunem grupy i wrednymi dziewczynami z Willow Park College, czy ta wycieczka może udać, czy skończy się katastrofą?
„Ekstremalnie pechowa wycieczka Lottie Brooks” to już czwarty wg. chronologii tom o przygodach niezwykłej nastolatki, a właściwie bardzo zwykłej nastolatki z jej nastoletnimi problemami. Książka, podobnie jak poprzednie jak napisana w formie pamiętnika, z perspektywy głównej bohaterki. W tym miejscu warto również dodać, że pamiętnik jest bogato ilustrowany w typowym dla Lottie stylu, niezmiennym od pierwszego tomu – chomisie są puchate, a niemal wszystkie postacie ludzkie to „patyczaki”. Całość okraszona jest dużą dawką humoru zarówno sytuacyjnego i słownego, sporo tu akronimów i typowego dla nastolatków słowotwórstwa. Wraz z bohaterką możemy przeżywać wszystkie dramy, ale również i sukcesy.
Książka skierowana jest do młodszych czytelników, rówieśników Lottie, którzy muszą mierzyć się nie tylko z dorastaniem, ale młodszym rodzeństwem (która nastolatka potrafi dogadać się z irytującym młodszym bratem), rodzicami, którzy nie zawsze rozumieją potrzeby i problemy nastolatek jak i koleżankami ze szkoły, które nie zawsze są tak miłe jak się od nich oczekuje.
Ta książka powinna również spodobać się rodzicom nastolatek, które nie zawsze są łatwe, nie zawsze da się z nimi komunikować, aby przypomnieli sobie jak sami byli w ich wieku i jak na ich wydawałoby się problemy nie do rozwiązania reagowali ich rodzice.
Lottie można tylko kochać, taką jaka jest.
Serdecznie polecam!
Lottie Brooks po powrocie z wakacji może z dumą zakomunikować koleżanką z grupy KÓZ (Królowe Ósmej Zielonej) czyli Amber, Molly i Poppy, że mimo iż wygląda jak pomidor, to ma (chyba) PFC, czyli Przystojnego Francuskiego Chłopaka. Koniec wakacji i początek roku szkolnego nie mógł wyglądać lepiej. A jeszcze w tym roku szkolnym klasa Lottie zamierza wyjechać na cały tydzień do...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-02
Skończyła się Wielka Wojna, Polska odzyskała niepodległość, jednak nie wszyscy w Krynicy i Powoźniku doczekali lepszych dni. Strzeleccy zostali zdemaskowani przez prywatnego detektywa, jako Ci, którzy lata temu pozbawili Matyldę schedy po zmarłym mężu, jednak kobieta wspaniałomyślnie chce załatwić sprawę polubownie, aby nie ściągać na Strzeleckich hańby. Nikodem Strzelecki nie mogąc pogodzić się z porażką, popełnia samobójstwo. Teodozja Litworzanka, przybrana córka Aureli Dzewieckiej-Rapacz, która dzielnie pomagała w szpitalach polowych, teraz wróciła do Lwowa, gdzie pracując w szpitalu, toczy walkę z niewidzialnym wrogiem, hiszpańską influenzą. Do szpitala, w którym Litworzanka pracuje jako pielęgniarka, trafia zakażony grypą Nikodem Strzelecki. Mimo iż Teodozja wciąż uważa, że nie powinna się z nikim wiązać, aby nie przekazać dalej genów morderców, jej serce wyrywa się do Nikodema. Czy potomkowie dwóch zhańbionych rodów pozwolą sobie na uczucia względem siebie, czy też kierując się głupią dumą i uprzedzeniami skażą się na samotność?
„Uroki promiennych dni” to już niestety ostatni tom Sagi Krynickiej, w której wraz z bohaterami przeżywaliśmy prawie 40 lat. W tym czasie zmieniło się wszystko, od granic państwowych przez modę po obyczajowość, to co się na szczęście nie zmieniło, to uczucia spalające rodzinę. Wspaniale było obserwować zmiany zachodzące w głównych bohaterach, a także dorastanie kolejnego pokolenia, które wchodzi w dorosłość krótko po zmianach politycznych. Ciekawa była również historia drugoplanowej postaci – Nikifora Krynickiego. W tym przypadku Edyta Świętek dość mocno trzymała się biografii słynnego łemkowskiego malarza prymitywisty. Postać biednego Łemka, pojawia się w epizodach na przestrzeni wszystkich tomów i każdorazowo wywoływała u mnie uczucie współczucia i gniewu na niesprawiedliwość.
To na co najbardziej zwróciłam uwagę w tym tomie, to zmiany społeczne, jakie zachodziły w polskim społeczeństwie po odzyskaniu niepodległości. Kobiety coraz mocniej upominały się o swoje prawa, nie tylko zrzucając niewygodne gorsety i zakładając suknie odsłaniające kostki, ale zrywając z tradycyjną rolą kobiety jako matki i żony, kształcąc się na uniwersytetach i sięgając po zawody zarezerwowane dotychczas dla mężczyzn. Nie tylko obyczaje i moda się zmieniają, także styl budynków, szwajcarskie wille, tak charakterystyczne dla Krynicy, są zastępowane przez budynki w stylu modernistycznym. Ten tom naznaczony jest zmianą, jednak to, co pozostało niezmienne, to świetnie wykreowani bohaterowie, zarówno pierwszo jak i drugoplanowi, nie zabrakło również postaci historycznych jak: Jan Kiepura, doktor Henryk Ebers czy wspominani w rozmowach Kossakowie, oraz wciąż lekki i płynny styl autorki.
Jak w każdej sadze nie mogło zabraknąć wątku miłosnego, a tu miłość występowała pod każdą postacią: od miłości małżeńskiej, przez rodzicielską po miłość do ojczyzny.
Mimo iż całość przepełniona jest ciepłem, gdzieś w tle wciąż czai się mrok i wspomnienia straszliwej wojny:
„Chociaż od dłuższego czasu ze świata znowu napływały różne niepokojące wieści, starała się wierzyć, że piekło minionej wojny nauczyło już czegoś ludzi i w porę się opamiętają. Wszak niemożliwe było, aby nie zostały wyciągnięte wnioski i aby śmierć milionów istnień była daremną ofiarą.”
Podsumowując, jest mi przykro, że to już ostatnie spotkanie z bohaterami, których polubiłam, którym kibicowałam i życzyłam jak najlepiej. Ci którzy powinni zostać ukarani, zostali ukarani albo przez samych siebie. Ciepła, niosąca nadzieję i emocje saga dobiegła końca. Jestem przekonana, że wraz z bohaterami jeszcze nie raz wrócę do Krynicy Zdroju i przechadzając się po deptaku, będę wyobrażała sobie, że towarzyszę Aureli i Matyldzie w popołudniowej przechadzce.
Tych, którzy jeszcze nie znają Sagi Krynickiej, zachęcam do jej poznania.
Skończyła się Wielka Wojna, Polska odzyskała niepodległość, jednak nie wszyscy w Krynicy i Powoźniku doczekali lepszych dni. Strzeleccy zostali zdemaskowani przez prywatnego detektywa, jako Ci, którzy lata temu pozbawili Matyldę schedy po zmarłym mężu, jednak kobieta wspaniałomyślnie chce załatwić sprawę polubownie, aby nie ściągać na Strzeleckich hańby. Nikodem Strzelecki...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-29
Gdy poznajemy nową osobę, wraz z uściskiem dłoni wymieniamy formułkę „miło mi poznać”. Ciągle poznajemy coś/kogoś nowego, nasza cywilizacja jest oparta na poznawaniu, jednak w tym całym natłoku poszukiwania nowego, zapomnieliśmy o najważniejszym – poznaniu siebie. I nie myślę tu o poznaniu siebie nawzajem, ale o poznaniu własnego ja, swoich ograniczeń, swoich pragnień. Jak bardzo w pędzie życia utraciliśmy siebie? Jak pisze we wstępie autorka poradnika „Miło mi się poznać. Gdzie kończy się świat, a zaczynam ja” Sara Kuburic: „utrata siebie jest moim zdaniem źródłem ogromu ludzkich cierpień. (…) Utrata siebie to niewywiązanie się z zadania bycia Sobą”. W liczącym 280 stron poradniku autorka przeprowadza nas przez poznanie terminu „utraty siebie” oraz zachęca do odpowiedzenia na dwa, bardzo ważne pytania, będące parafrazą filozoficznego pytania Paula Gauguina „Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?”, a mianowicie: „Kim jestem? Po co tu jestem?”.
W książce wypełnionej licznymi przykładami z praktyki terapeutycznej autorki i jej własnego doświadczenia możemy wyciągnąć jeden z wniosków, który praktycznie podsuwa nam autorka: nie jesteśmy wyjątkami, które „utraciły siebie”, takich przypadków jest mnóstwo. Oprócz wspomnianych wcześniej przykładów, w książce znajdziemy wiele ćwiczeń do pracy nad sobą, nieraz są to całe listy pytań, na które odpowiedź nie jest tak łatwa, jak mogłoby się wydawać.
W książce autorka posługuje się narracją pierwszoosobową, ze swojego punktu widzenia, zwraca się wprost do czytelnika, dzięki temu mamy wrażenie, że rozmawiamy czasami z koleżanką, czasami z terapeutką. Język jakim się posługuje jest bardzo przystępny, łatwy w odbiorze.
Dla chcących poszerzyć wiedzę, autorka zamieściła bogatą bibliografię.
Jeśli czujecie, że zgubiliście gdzieś swoje Ja, stając się „produktem” oczekiwań innych, to ta książka jest dla was, jednak jak każdy poradnik, stanowi tylko wstęp do pracy nad sobą i jeśli trzeba, nie bójcie się udać do certyfikowanego terapeuty.
Ze swojej strony polecam, dała mi dużo do myślenia.
Gdy poznajemy nową osobę, wraz z uściskiem dłoni wymieniamy formułkę „miło mi poznać”. Ciągle poznajemy coś/kogoś nowego, nasza cywilizacja jest oparta na poznawaniu, jednak w tym całym natłoku poszukiwania nowego, zapomnieliśmy o najważniejszym – poznaniu siebie. I nie myślę tu o poznaniu siebie nawzajem, ale o poznaniu własnego ja, swoich ograniczeń, swoich pragnień. Jak...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-25
Laura, Beata i Edyta. Trzy kobiety, z którymi mogłaby się identyfikować połowa Polek. Kobiety, które mają problemy, które mogłyby dotknąć każdą z nas: Laura podporządkowała się potrzebom rodziny, całkowicie zapominając o sobie i swoich pragnieniach, Edyta, matka dwójki dzieci, w tym córeczki o specjalnych potrzebach, córeczki nieakceptowanej przez męża, tkwi w toksycznym i przemocowym związku dla dobra dzieci, Beata czuje, że czegoś brakuje w jej na pozór udanym małżeństwie. Pod wpływem dramatycznych impulsów: odejścia męża, choroby nowotworowej, terapii, kobiety postanawiają zawalczyć o swoje szczęście. Czy uda im się wygrać z losem?
„Nie czekaj już dłużej” to moim zdaniem ciekawy (i udany) eksperyment literacki, w którym siły połączyły Alina Adamowicz – terapeutka, wykładowca akademicki, autorka książek psychologicznych i Gabriela Gargaś – autorka kilkudziesięciu książek i podcastu „Jak baba z chłopem”, czarodziejka emocji. Powieść, którą stworzyły to połączenie do bólu prawdziwej powieści obyczajowej i poradnika (zwłaszcza wstawki „Z dziennika Laury”), która podbiła moje serce. Chciałabym napisać, że ta powieść otula jak ciepły kocyk, bo tak po części jest, jednak kocyk jest zrobiony z wełny szklanej, która kłuje, drapie, wchodzi w każdy zakamarek ciała i nie pozwala się szybko usunąć. Właśnie taka jest ta powieść, jednocześnie lekka i ciężka, siedzi w głowie, wywołuje miliony myśli i w moim przypadku potoki łez. Zmusza do zastanowienia się nad swoimi wyborami, czy nie nadszedł czas na zmianę czegoś w życiu? Czy w uszczęśliwianiu rodziny, współpracowników, szefów nie zatraciliśmy gdzieś swojego głosu i swoich pragnień?
Styl powieści jest płynny, opowieść wciąga, bohaterki zostały wykreowane w taki sposób, że możemy się z nimi zaprzyjaźnić i poczuć jakbyśmy siedziały z nimi na pogaduszkach, na których możemy się sobie zwierzyć z najintymniejszych spraw. Jak wspomniałam wcześniej, dziennik Laury został napisany w poradnikowym stylu, zmuszając do zastanowienia się nad sobą i swoim życiem.
Mam nadzieję, że nie będzie to nadużycie prawa cytatu, ale chciałabym podsumować swoją recenzję jednym z wpisów „Z dziennika Laury”:
„Nie przegap swojego życia. Kiedy ostatni raz zadałaś sobie pytania: Jakie jest moje życie? Czy chcę tak nadal żyć? Czy czegoś bardzo mi brakuje? Co jest dla mnie ważne? Czego potrzebuję? Takie pytania są bardzo potrzebne, skłaniają do głębszej refleksji nad sobą i pozwalają dokonywać wyborów i podejmować lepsze życiowe decyzje. Zamiast tego niektórzy mówią: jest jak jest, mam to, co mam, za wiele nie potrzebuję. I tyle. Tymczasem, gdy zatrzymamy się i spojrzymy w swoje wnętrze – szczerze i bez udawania, to odkryjemy nagle, że mamy w sobie jakąś wielką tęsknotę za czymś cennym i wartościowym. Za czymś, bez czego nasze życie nie jest takie, jak byśmy pragnęły. Ty i ja zasługujemy na poczucie szczęścia. A wszystko zaczyna się od poukładania sobie swoich myśli i emocji, uwolnienia się od traum, od wstydu, i od uciszenia wewnętrznego krytyka na dobre. Właśnie w ten sposób idziemy na przód.”
Nie czekajcie już dłużej, czytajcie tę powieść, zmieniajcie to co trzeba zmienić w waszym życiu i (przepraszam za spojler, ale to ważne) dbajcie o zdrowie i to psychiczne i to fizyczne, badajcie się!
Polecam, z całego serca!
Laura, Beata i Edyta. Trzy kobiety, z którymi mogłaby się identyfikować połowa Polek. Kobiety, które mają problemy, które mogłyby dotknąć każdą z nas: Laura podporządkowała się potrzebom rodziny, całkowicie zapominając o sobie i swoich pragnieniach, Edyta, matka dwójki dzieci, w tym córeczki o specjalnych potrzebach, córeczki nieakceptowanej przez męża, tkwi w toksycznym i...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-22
Detektyw Eve Dallas zostaje wezwana na miejsce znalezienia zwłok. Na terenie budowy została zabita i wrzucona do kontenera na śmieci bezdomna kobieta, znana z „raportów” składanych lokalnym funkcjonariuszom policji. O kobiecie wiadomo tylko, że nazywała się Alva, zawsze była uprzejma, donosiła o wszelkich uchybieniach prawa, które skrupulatnie zapisywała w kajecie i rozdawała papierowe kwiaty zrobione techniką origami. Jeszcze Dallas wraz ze swoją podwładną Peabody nie skończyły oględzin jednego miejsca zbrodni, gdy na tej samej budowie odkryto kolejne zwłoki, a właściwie szczątki „bo właściwie są dwie ofiary. Wydaje mi się, że chodzi o kobietę, bo oprócz szczątków są szczątki niemowlęcia albo płodu.” Wszystko wskazuje na to, że na miejscu budowy prowadzonej przez męża Dallas, Roarke'a doszło nie do jednej, ale do dwóch zbrodni, oddalonych w czasie o kilkanaście lat. Czy ofiary mają ze sobą coś wspólnego? Kto stoi za zabiciem dwóch kobiet? Czy sprawiedliwości stanie się zadość?
Cykl Oblicza śmierci, wydawanych przez lata przez Norę Roberts pod pseudonimem J.D. Robb liczy 70 tomów, a pierwszy ukazał się w lipcu 1995. Na szczęście, każdy tom to zamknięta całość i można czytać osobno, choć oczywiście początki romansu Eve i Roarke’a były bardzo emocjonujące (psst, zdradzę Wam tajemnicę, Świat Książki planuje wydać pierwszy tom serii w kwietniu).
Mimo iż akcja powieści dzieje się w przyszłości, gdzieś około roku dwa tysiące sześćdziesiątego pierwszego, a ludzkość skolonizowała odległe planety, a Nowy Jork jak i reszta metropolii odbudowuje się po wojnach miejskich, nic się nie zmieniło, wciąż światem rządzą pieniądze i układy, i niestety przemoc domowa wciąż jest obecna.
Ta powieść to taki cozy crime z akcją w przyszłości. Nie ma tu epatowania przemocą, ofiary zbrodni są opisane bez brutalności, wręcz z delikatnością, z jaką odnoszą się do nich stróże prawa. Wątki romantyczne pomiędzy Eve i Roarke’m akcentowane są bardzo subtelnie, nie znajdziemy tu wielowierszowych/stronnicowych opisów zbliżeń, co najwyżej, że udali się do sypialni.
W powieści znajdziemy wielowątkowe śledztwo, które prowadzimy razem z detektywami i niezawodnym Roarkiem, hakerem i biznesmanem. Oprócz śledztw dotyczących zabitych kobiet, pojawi się ciekawy wątek kradzieży dzieł sztuki. Warto również przyjrzeć się wątkowi dotyczącemu byłych właścicieli terenu, na którym znaleziono zwłoki, tu wymagane jest duże skupienie, wiele osób o tym samym nazwisku, można się pogubić.
Ta powieść to coś, czego potrzebowałam: cozy crime, wielowarstwowe tajemnice, zaawansowana technologia (zdecydowanie potrzebuję jej na już), uparta policjantka, która za wszelką cenę dąży do ujęcia sprawców, lekki romans w tle i dobre dialogi, czyli Nora Roberts w formie.
Serdecznie polecam na rozluźnienie po krwawych thrillerach.
Detektyw Eve Dallas zostaje wezwana na miejsce znalezienia zwłok. Na terenie budowy została zabita i wrzucona do kontenera na śmieci bezdomna kobieta, znana z „raportów” składanych lokalnym funkcjonariuszom policji. O kobiecie wiadomo tylko, że nazywała się Alva, zawsze była uprzejma, donosiła o wszelkich uchybieniach prawa, które skrupulatnie zapisywała w kajecie i...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-18
Zastanawialiście się kiedyś, jak bardzo społeczeństwo i rodzina zakorzenia w nas kobietach bycie miłymi, bo kobiecie nie wypada mówić „nie”, bo kobieta powinna być urocza, grzeczna i niewinna, nawet kosztem ochrony siebie. Beverly Engel, autorka poradnika “Syndrom Miłej Dziewczyny” m.in. tak definiuje, kim jest miła dziewczyna: „Miła Dziewczyna bardziej przejmuje się tym, co myślą o niej inni, niż tym, co sama myśli o sobie. Bycie Miłą Dziewczyną oznacza, że kobieta bardziej przejmuje się uczuciami innych ludzi niż swoimi własnymi. Oznacza to również, że bardziej zależy jej na tym, żeby dawać ludziom kredyt zaufania, niż ufać swoim własnym obserwacjom.” Czyż bycia właśnie taką Miłą Dziewczyną nie oczekują od nas mężczyźni, ale również kobiety, którzy świetnie potrafią „wyczuć” takie Dziewczyny i bezwzględnie wykorzystać to na swoją korzyść? Engel w swojej książce przytacza liczne, często wręcz dramatycznie i tragicznie skrajne przykłady Miłych Dziewczyn, broniących swoich, nie boję się tutaj użyć słowa oprawców, wymyślając wręcz kuriozalne usprawiedliwienia. Autorka Syndromu Miłej Dziewczyny upatruje w czterech głównych źródłach zachowania: predyspozycjach biologicznych, przekonaniach społecznych przekazywanych dziecku za pomocą kultury lub społeczeństwa, w którym się wychowuje, poglądy rodzinne przekazywane dziecku przez rodzinę, bezpośrednio lub poprzez obserwowanie zachowań rodziców i innych krewnych oraz na przekonaniach opartych na doświadczeniach kształtowane przez dziecko w wyniku jego osobistych doświadczeń, w tym traum z dzieciństwa. Sami przyznajcie, że stosunkowo łatwo jest „wychować” Miłą Dziewczynę, jednak zerwać z tym syndromem już tak łatwo nie jest, stąd też
Autorka przekonuje, że kobiety, zwłaszcza te młode, powinny jak najszybciej porzucić syndrom Miłej Dziewczyny i stać się Silną Kobietą. Aby stać się Silną Kobietą należy posłużyć się zasadą czterech C pochodzącą od angielskich słów: confidence, competence, conviction i courage, czyli: pewnością siebie, kompetencjami, wiarą w swoje przekonania i odwagą. Brzmi prosto, prawda?
Aby rozpocząć pracę nad sobą, Autorka proponuje umacniające wzorce i poprzez środki zaradcze prace nad fałszywymi przekonaniami wpojonymi nam m.in. w okresie dziecięcym. Ku mojemu (pozytywnemu) zdziwieniu, Engel nie skłania nas do tak modnych afirmacji, lecz do wyprawowania trwałych zmian, poprzez opracowanie pozytywnych wzorców, opartych na pracy nad sobą, a nie wizualizacjach. Dużym plusem tej pozycji jest to, że ponad 2/3 książki to ćwiczenia pomagające „walczyć” z fałszywymi przekonaniami, na których oparty jest syndrom Miłej Dziewczyny.
Myślę, że mogłabym ten poradnik polecić wszystkim kobietom, bo niezależnie od tego jak samowystarczalne i niezależne się sobie wydajemy, zawsze gdzieś pod powierzchnią tkwi ta Miła Dziewczyna, która próbuje wyrwać się na wolność i zacząć spełniać oczekiwania innych, nawet kosztem siebie. Jeśli któraś w Was, tkwi w toksycznym związku, albo jest wzorcowym wręcz przykładem Miłej Dziewczyny, to lektura tej książki, może być pierwszym krokiem, do uświadomienia sobie problemu i podjęcia terapii (żaden poradnik, nigdy nie zastąpi profesjonalnej pomocy).
Serdecznie polecam!
Zastanawialiście się kiedyś, jak bardzo społeczeństwo i rodzina zakorzenia w nas kobietach bycie miłymi, bo kobiecie nie wypada mówić „nie”, bo kobieta powinna być urocza, grzeczna i niewinna, nawet kosztem ochrony siebie. Beverly Engel, autorka poradnika “Syndrom Miłej Dziewczyny” m.in. tak definiuje, kim jest miła dziewczyna: „Miła Dziewczyna bardziej przejmuje się tym,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-18
Aubrey Argylle po śmierci rodziców wiedzie w miarę uporządkowane życie w Chiang Sean w północnej Tajlandii, oprowadza turystów po „Złotym trójkącie”, pije w lokalnym „pubie” i próbuje rozwiązać tajemnicę śmierci rodziców. Uporządkowane życie zmienia się, gdy dwudziestolatek pomaga agentom DEA, którzy przybywają do złotego trójkąta, aby rozprawić się z narkotykowym syndykatem. Od tego momentu, życie Argylle nie będzie już takie samo.
W tym samym czasie, tysiące kilometrów od tajlandzkiej dżungli, kandydat na rosyjskiego prezydenta Wasilij Fiederow w transmitowanej na żywo debacie prezydenckiej deklaruje, że „zobowiązuję się przywrócić wam nie replikę, nie nędzną podróbkę, nie kosztowną imitację, ale prawdziwą Bursztynową Komnatę.”. Dyrektorka Agencji do spraw operacyjnych Frances Cofffey, doskonale zdaje sobie sprawę, że „obecnie Wasilij Fiederow jest największym zagrożeniem dla stabilizacji na świecie (…) jeśli wygra wybory prezydenckie w Rosji, będzie miał moc, by zjednoczyć najbardziej niebezpieczne, ekstremalne partie Europy w międzynarodowym, ultraprawicowym sojuszu”. A aby wygrać wybory, musi odzyskać Bursztynową Komnatę. Rozpoczyna się wyścig z czasem, w którym ludzie Fiederowa ścigają się z ekipą CIA, do której dołącza także Argylle. Komu i czy uda się odzyskać bezcenne artefakt?
Powieść „Argylle” to moim zdaniem zgrabnie skonstruowana powieść będąca połączeniem powieści przygodowej i szpiegowskiej, z nutą political fiction i historii, czyli ma wszystko, aby wciągnąć na kilka popołudni. W tej powieści akcja goni akcję, tu nie ma czasu na myślenie (może to i lepiej), bo jeszcze nie skończy się jedna scena, już rozpoczyna się kolejna. Agenci CIA, co chwila wyruszają na kolejne akcje, a że mają w swoich szeregach „kreta”, to nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem i co najważniejsze, nie wszyscy z akcji wrócą. Bardzo szybko okazuje się, że Argylle, człowiek po krótkim przeszkoleniu, nie ustępuje niczym wyszkolonym agentom i nie raz i nie dwa, dzięki umiejętności improwizacji i rozległej wiedzy ogólnej, ratuje skórę swoim współpracownikom. Takie zabiegi znamy z kina akcji, i tak też czyta się tę „warstwę” powieści. Autorka postanowiła również użyć innego zabiegu znanego z filmów przygodowych: połączyła prawdziwą historię Bursztynowej Komnaty z fikcyjnymi wątkami związanymi z jej poszukiwaniami i niemal fantastycznymi wątkami… ale o tym sami przeczytajcie.
Muszę przyznać, że świetnie się bawiłam, czytając (i słuchając) tę powieść będącą połączeniem filmów o Jamesie Bondzie i Indianie Jonesie. Od początku nastawiłam się na dobrą rozrywkę, w pełni zdając sobie sprawę, że to czysta fikcja i niemal gotowy scenariusz filmu sensacyjnego (nawiasem mówiąc, film sensacyjny również był w kinach, luźno oparty na powieści). Jeśli ktoś będzie analizował każdą scenę pod kątem jej prawdopodobieństwa, to porzuci książkę po mniej więcej 50 stronach, natomiast jeśli podejdzie do niej jako do lekkiej rozrywki, pełnej zwrotów akcji, z grą wywiadów, poszukiwaniem skarbu, do kryjówki, którego wiodą wymyślne wskazówki poukrywane niemalże w całej Europie, z genialnymi szpiegami, to się nie zawiedzie.
Aubrey Argylle po śmierci rodziców wiedzie w miarę uporządkowane życie w Chiang Sean w północnej Tajlandii, oprowadza turystów po „Złotym trójkącie”, pije w lokalnym „pubie” i próbuje rozwiązać tajemnicę śmierci rodziców. Uporządkowane życie zmienia się, gdy dwudziestolatek pomaga agentom DEA, którzy przybywają do złotego trójkąta, aby rozprawić się z narkotykowym...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-13
Po randkowych i miłosnych perypetiach opisanych w pierwszym tomie serii, czyli „Jeden miesiąc na miłość”, wydaje się, że każde z czworga przyjaciół znalazło to czego szukało – miłość. Taką przez wielkie M. Ksenia jest z Robertem, Blanka z Adamem, Daniel z Natanielem, nawet Natalia i Michał, tworzą coś na kształt związku, mimo iż tak tego nie nazywają. Jednak jak to zwykle bywa, po początkowych motylkach w brzuchu, spijaniu z dzióbków, do związku wkradają się ich najwięksi wrogowie: rutyna i oczekiwania wobec partnera. Kto skończy związek, a kto stanie na ślubnym kobiercu?
„Jeden rok na skok w bok” to przewrotny tytuł pokazujący związki współczesnych trzydziestolatków i szukanie miłości w czasach Tindera i szybkich randek.
Gabriela Gargaś po raz kolejny pokazuje, że jest świetną obserwatorką życia. Powieść wypełniona jest życiowymi prawdami. Bo sami powiedzcie, czy zamiast ślubować „dopóki śmierć nas nie rozłączy”, a potem się męczyć w związku, w którym uczucia już nie ma, albo – co gorsza -pojawia się przemoc, nie lepiej byłoby użyć takich słów „chcę być z tobą, dopóki będziemy się kochali”. Kontynuując myśl Kseni „nie jest prawdą, że ludzie się kochają przez cały czas tak samo. Miłość ma swoje upadki, wzloty, zadrapania, rysy, kanty. Swoją szorstkość. Swoje dramy, żale i kłótnie.”
Ta powieść to taka słodko-gorzka opowieść, miłości, bo każdy z bohaterów kocha inaczej, mają swoje wzloty i upadki. Bohaterowi muszą podejmować nierzadko trudną decyzję, czy poświęcić się/swoją karierę dla dobra partnera(ki)/dla jego(jej) kariery, czy trwać przy swoim nawet kosztem związku i zaczynać wszystko od początku. Ale żeby nie było tak poważnie, bo oczywiście nie jest, w powieści pojawia się sporo humoru sytuacyjnego i słownego (zwłaszcza tinderowe randki, tym razem Natalii, wywołują sporo śmiechu).
Powieść czyta się szybko, dzięki lekkiemu pióru autorki. Bohaterowie wykreowani bardzo realistycznie, ze wszystkimi ludzkimi przypadłościami, tęsknotami, pragnieniami i zobowiązaniami. Przyjaźń czwórki bohaterów to przyjaźń, pełna wsparcia, ale i brutalnej szczerości, a kiedy trzeba motywującego kopa, czyli taka, jaka powinna być prawdziwa przyjaźń.
Mimo że ten tom nie skończył happy endem dla wszystkich, to znowu cytując Ksenię „Najważniejsze, by kochać i być kochanym chociaż przez chwilę.”
Po randkowych i miłosnych perypetiach opisanych w pierwszym tomie serii, czyli „Jeden miesiąc na miłość”, wydaje się, że każde z czworga przyjaciół znalazło to czego szukało – miłość. Taką przez wielkie M. Ksenia jest z Robertem, Blanka z Adamem, Daniel z Natanielem, nawet Natalia i Michał, tworzą coś na kształt związku, mimo iż tak tego nie nazywają. Jednak jak to zwykle...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-11
Magda Roztocka od zawsze marzyła o posiadaniu własnej restauracji. Po latach pracy marzenie się spełniło i Magda ma nie tylko własną firmę cateringową, która wchodzi w skład konsorcjum ślubno-funeralnego, do którego należą również „dom pogrzebowy Było-Minęło, kwiaciarnia Cuda-Wianki i firma cateringowa Zamieszane”. Trzy właścicielki Jagna, Marta i Magda wspierają się nie tylko biznesowo, ale na „gruncie prywatnym (…) nawiązały nierozerwalną relację inteligentnych, uczciwych i lojalnych w stosunku do siebie kobiet”. Kobiety mogły na siebie liczyć w dobrych i złych czasach, ale czy wraz z rozwojem działalności zawsze tak będzie?
„Do grobowej deski” to niestety ostatni już tom trylogii funeralnej, której tomy mają nader oryginalne tytuły: tom 1 „Gwóźdź do trumny”, tom 2 „Kopnij w kalendarz”. Każdy z tomów skupiał się na życiu osobistym innej członkini tria tworzącego niecodzienne konsorcjum ślubno-funeralno-cateringowego, tym razem lepiej poznajemy Magdę, choć pozostała część tria, też nie pozwala o sobie zapomnieć i wprowadza sporo kolorytu, zresztą nie tylko one.
Ten tom nie jest tak lekki jak poprzednie tomy, nie zrozumcie mnie źle, nadal pojawia się sporo humoru słownego i sytuacyjnego, jednak mam wrażenie, że w tym tomie, Monika Wawrzyńska postanowiła uderzyć też w mocniejsze tony jak walka z rakiem, rasizm czy nawet wspomnienia z czasów II Wojny Światowej starszych przyjaciół tria, wszystko zaserwowane czytelnikom w idealnie wyważonych proporcjach. Ta książka jest jak danie serwowane w restauracji Magdy, trochę słodka, trochę kwaśna, z nutką czegoś gorzkiego, jednak finalnie zostawiające bardzo przyjemne wrażenie i chęć na więcej. Ta książka gra na emocjach, były momenty, gdy śmiałam się do rozpuku (scena z trumną w górach powinna zostać zekranizowana), były również momenty, gdy szkliły mi się oczy, a także moment, gdy dzwoniłam do lekarza i umawiałam się na badania profilaktyczne (dzięki!). Świetnie wykreowani, realistyczni bohaterowie, zarówno pierwszo jak i drugoplanowi, do tego sporo życiowych sytuacji, wszystko to podane w lekkim stylu.
Jeśli potrzebujecie trylogii, która was rozbawi, która sprawi, że inaczej spojrzycie na sprawy ostateczne i przy której zdecydowanie nie można się nudzić, to nie szukajcie już dłużej – trylogia funeralna jest dla was.
Magda Roztocka od zawsze marzyła o posiadaniu własnej restauracji. Po latach pracy marzenie się spełniło i Magda ma nie tylko własną firmę cateringową, która wchodzi w skład konsorcjum ślubno-funeralnego, do którego należą również „dom pogrzebowy Było-Minęło, kwiaciarnia Cuda-Wianki i firma cateringowa Zamieszane”. Trzy właścicielki Jagna, Marta i Magda wspierają się nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-10
Elvis. Król rock n’rolla, bożyszcze kobiet, skandalista, jego charakterystyczny ruch bioder był uważany za obsceniczny. Na całym świecie istnieją jego fan cluby, wciąż istnieją konkursy na najlepszego sobowtóra Króla. Wszystkim wydaje się, że znają Króla od podszewki, ale chyba nikt nie miał szansy poznania go lepiej niż Priscilla, żona, z którą żył 8 lat, a ich miłość obserwował cały świat. W do bólu szczerej i intymnej książce Priscilla Beaulieu Presley opowiada swoją historię, od poznania muzyki Elvis, przez spotkanie z nim, w czasie gdy stacjonował w Niemczech, przez ślub, narodziny córki Lisy Marie, która przyszła na świat 9 miesięcy po ślubie, liczne zdrady ze strony męża (a potem także jej), rozwód i śmierć Króla. Tę historię znają wszyscy, jednak nie wszyscy zdają sobie sprawę, że życie Priscilli to było życie w złotej klatce, jak sama o sobie mówiła była "żywą lalką Elvisa”. To jej mąż mówił jej, jak ma się ubierać, dla niego przefarbowała włosy na czarny, podobno mąż nigdy nie widział jej bez makijażu. Należy pamiętać, że gdy poznała Elvisa, on miał 24 lata, był już znanym muzykiem, miał na koncie kilka singli, ona miała 14 lat i była uczennicą 9-tej klasy. Dziewczyną, która znowu zmieniała środowisko, gdyż jej ojczym, amerykański oficer, został przeniesiony do bazy w Niemczech. Wygląda na to, że to, co najbardziej fascynowała w niej Elvisa, nie była jej uroda, choć przecież była śliczna, ale młodość, to, że może ją kształtować, natomiast młodej dziewczynie imponowało, że Elvis się o nią stara, że śpiewa dla niej. Gdy Elvis wrócił do USA, a ona została w Niemczech, pisała do niego listy. Gdy została zaproszona do niego w odwiedziny, skorzystała z okazji, aby być bliżej miłości życia. Powiecie, nic dziwnego, a jednak… ona miała wtedy 16 lat i leciała do mężczyzny starszego od niej o dekadę! Gdy miała 17 opiekę na Priscillą, przejął ojciec Elvisa, a ona sama chodziła do szkoły wybranej przez…Elvisa. Każda strona odkrywa kolejne tajemnice ich związku, który początkowo sielski, zmienił się w toksyczny związek podporządkowany życzeniom Elvisa. „Laleczka” robiła wszystko, by uszczęśliwić męża, męża, który pojawiał się i znikał, a gdy go nie było, zostawała samotna i trwała w oczekiwaniu na jego powrót.
Książka w formie pamiętnika, jest opowieścią o Elvisie, to on jest epicentrum życia autorki, która się w tym związku zatraciła. Pamiętnika kobiety, która przez lata definiowała się przez pryzmat oczekiwań ukochanego. Duże wrażenie robi, że mimo upływu lat Priscilla wciąż mówi z szacunkiem o Elvisie, choć jednocześnie z brutalną szczerością, nie „pudrując” jego nałogów i zdrad.
Na kilka słów uwagi zasługuje samo wydanie książki „Priscilla. Elvis i ja” ubogacone o reprodukcje zdjęć sprawiających wrażenie jakby wyciągniętych z rodzinnego albumu.
Książkę mogę polecić wielbicielom Elvisa i biografii, również miłośniczki romansów z różnicą wieku znajdą tu coś dla siebie, z tym że dla tej historii scenariusz napisało życie.
Serdecznie polecam!
Elvis. Król rock n’rolla, bożyszcze kobiet, skandalista, jego charakterystyczny ruch bioder był uważany za obsceniczny. Na całym świecie istnieją jego fan cluby, wciąż istnieją konkursy na najlepszego sobowtóra Króla. Wszystkim wydaje się, że znają Króla od podszewki, ale chyba nikt nie miał szansy poznania go lepiej niż Priscilla, żona, z którą żył 8 lat, a ich miłość...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-07
„Sztuka nie tylko dla dzieci” to przepięknie wydany, bogato ilustrowany album, nie tylko dla dzieci. Na osiemdziesięciu stronach możemy poznać wybranych twórców i ich twórczość na przykładzie jednego – dwóch dzieł. Autorki postanowiły zapoznać dzieci z malarstwem, grafiką, fotografią rzeźbą i czymś, co określiłabym mianem performance. Dużym plusem publikacji jest przedstawianie dzieł doskonale znanych wszystkim dorosłym jak Mona Liza Leonarda da Vinci, Słoneczniki van Gogha, czy portrety Marilyn Monroe Andy’ego Warhola, przeplatane mniej znanymi szerszej publiczności przedstawieniami góry Fuji Katsushika Hokusai czy owocowe twarze Giuseppe Arcombaldo. W sumie w tym niezbyt dużym albumie znajdziemy ponad 60 dzieł, które zainteresują i dzieci i ich rodziców.
Wydanie zostało przygotowane w taki sposób, aby po jednej stronie był krótki tekst dotyczący dzieła, przystosowany do zrozumienia dla młodszego czytelnika, często z poleceniem angażującym dziecko np. poleceniem narysowania z zamkniętymi oczami, odnalezienia czegoś na przedmiocie, czy odpowiedzenia na pytanie, gdzie odpowiedź wymusza zaangażowanie wyobraźni. Na końcu książki znajdziemy indeks dotyczący prezentowanych dzieł, z którego możemy się dowiedzieć o wymiarach dzieła, okresie jego powstania i gdzie jest prezentowane (jeśli istnieje/jest prezentowane). Osobiście, wolałabym mieć te dane bezpośrednio przy każdym z dzieł.
Myślę, że ten album to doskonały punkt startu do rozmawiania z dziećmi o sztuce, prezentowania jej różnorodności. Angażujące zadania na pewno zainteresują dzieci, bo który z milusińskich nie lubi tworzyć. Kto wie, może odkryjemy w dziecku nowego Picassa albo Koonsa?
„Sztuka nie tylko dla dzieci” to przepięknie wydany, bogato ilustrowany album, nie tylko dla dzieci. Na osiemdziesięciu stronach możemy poznać wybranych twórców i ich twórczość na przykładzie jednego – dwóch dzieł. Autorki postanowiły zapoznać dzieci z malarstwem, grafiką, fotografią rzeźbą i czymś, co określiłabym mianem performance. Dużym plusem publikacji jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-06
Ksenia właśnie rozstała się z miłością życia, a będąc precyzyjnym miłość życia, odeszła do innej.
„Żałobę” po związku przeżywa w towarzystwie najlepszych przyjaciółek Blanki i Natalii, które potrafią i pocieszyć i zaoferować obczajanie nowej miłości ex Kseni. Do grona przyjaciół Kseni należy również Daniel, który pewnej soboty, pojawia się na progu jej mieszkania, oznajmiając, że został bezdomny i…bezrobotny. Wspólny wieczór z dwoma butelkami wina kończy się szalonym zakładem: „Założyli się o to, które z nich pierwsze znajdzie swoją miłość. Mieli na to trzydzieści jeden dni. Niewiele. Ale…” Tylko jak we współczesnym świecie znaleźć faceta na randkę? Ksenia „wiedziała jedno, facetów nie szuka się już na portalach internetowych, a na Tinderze.”
Rozpoczyna się wyścig z czasem, zarówno Ksenia jak i Daniel są zdeterminowani wygrać zakład, zakład, w którym wygrana może oznaczać miłość. Podczas gdy przymusowi współlokatorzy zaliczają kolejne tinderowe randki, ich przyjaciółki również przeżywają miłosne zawirowania. Kto po miesiącu będzie w związku, a kto zostanie sam?
„Jeden miesiąc na miłość” to powieść obyczajowo-romantyczna, opowiadająca o współczesnych trzydziestolatkach, którzy próbują ułożyć sobie życie, zarówno to zawodowe, jak i prywatne.
Poszukiwanie miłości, kogoś do kogo można się przytulić, we współczesnym zabieganym świecie może być niezwykle trudne. Nie tylko spotkanie kogoś, ale żeby ten ktoś podzielał nasze wartości i dzielił (choć trochę) nasze zainteresowania. Gabriela Gargaś na celownik wzięła popularną aplikację i przedstawiła znaczne spektrum indywiduów, jakie można spotkać na randkach zaaranżowanych za pomocą randkowej aplikacji. I nie mówimy tu tylko o osobnikach, uczciwie mówiących, że liczą na FWB (friends with benefits) czy ONS (one night stand), są też tacy, którzy kreują swoją internetową wersję, która ni jak ma się do rzeczywistości. Jak w takim świecie znaleźć tę jedną, wymarzoną, wyczekaną miłość, drugą połówkę, z którą można się zestarzeć?
Czwórka przyjaciół reprezentująca różne zawody i orientacje seksualne próbuje odnaleźć się w skomplikowanym świecie uczuć i randek, wywołując u czytelnika całą gamę uczuć, od współczucia, przez rozbawienie, zażenowanie, złość po radość, gdy któreś z nich znajdowało szczęście.
Powieść napisana jest lekkim stylem, historia wciąga, a autorka udowadnia, że jest świetną obserwatorką współczesnego świata i związków. Bohaterowie zostali bardzo realistycznie wykreowani, odnajdziemy w nich cechy swoich przyjaciół i/lub znajomych. Również przedstawiony świat jest bardzo prawdopodobny, a sytuacje z tinderowych randek chyba nie odbiegają za bardzo od rzeczywistości. Znajdziemy tu sporo ironicznego humoru i trafnych obserwacji, czyli wszystko to, co w powieści obyczajowo-romantycznej powinno się znaleźć.
Dobrze, że mam już drugi tom pod ręką, bo jestem ciekawa, jak potoczyły się dalsze losy Kseni, Blanki, Natalii i Daniela. Ja się biorę do czytania, a wam polecam przeczytanie tomu pierwszego.
Ksenia właśnie rozstała się z miłością życia, a będąc precyzyjnym miłość życia, odeszła do innej.
„Żałobę” po związku przeżywa w towarzystwie najlepszych przyjaciółek Blanki i Natalii, które potrafią i pocieszyć i zaoferować obczajanie nowej miłości ex Kseni. Do grona przyjaciół Kseni należy również Daniel, który pewnej soboty, pojawia się na progu jej mieszkania,...
2024-03-05
Marlow, niewielkie miasteczko nad Tamiza, w którym życie toczy się utartym rytmem. Miasteczko jest tak spokojne, że jak twierdzi detektyw sierżant Tanika Malik „Marlow przez siedem lat zdobywało nagrodę za najpiękniejsze kwiaty. A ostatnim razem, gdy wezwano mnie do jakiegoś zajścia, chodziło o dwa łabędzie, które spacerowały po głównej ulicy i tamowały ruch.”. Gdy w tak spokojnym miejscu jak Marlow dochodzi do zbrodni, detektyw Malik musi odkurzyć swój egzemplarz „Podręcznika starszego oficera śledczego Blackstone’a, na wypadek, gdyby trafiła jej się grubsza sprawa”. A tak się właśnie składa, że „grubsza sprawa” się zdarzyła, ktoś zastrzelił właściciela miejscowej galerii sztuki. „Świadkiem” morderstwa został ekscentryczna starsza pani, która wieczorami lubi pływać nago w Tamizie i usłyszała strzał. Początkowo nikt nie chce wierzyć słowom Judith Potts. A skoro policja nie chce się zająć zbrodnią, to zajmie się nią ona. Pani Potts rozpoczyna własne śledztwo. Sprawy komplikują się, gdy dochodzi do kolejnej zbrodni (i kolejnej). Starsza pani nie tylko kontynuuje śledztwo, ale dołączają do niej kolejne osoby. Komu uda się szybciej rozwiązać sprawę: amatorkom czy policji?
„Klub miłośniczek zbrodni” jest pierwszym tomem serii, która niedawno debiutowała w Polsce, a która, póki co, liczy trzy tomy. Jest to powieść z kategorii „cozy crime”, w której autor nie epatuje brutalnymi opisami, skupiając się bardziej na śledztwie i śledczych, jednocześnie tkając misterną sieć tajemnic wokół ofiar zbrodni.
Główna bohaterka powieści jest osobą jednocześnie mocno nieszablonową i szablonową. Siedemdziesięciosiedmioletnia kobieta, lubiąca pływać nago w Tamizie (a do rzeki idzie odziana tylko w długą pelerynę, o której bohaterka lubi myśleć, że jest niewidką), układająca krzyżówki do magazynów i która wzorem Królowej Matki, a właściwie wzorem ciotecznej babki Betty wypijała wieczorem szklaneczkę (lub dwie) whisky. To, jeśli chodzi o nie szablowość. Jeśli chodzi o szablonowość, to wścibstwo przynależne starszym paniom i umysł Panny Marple.
Takiej bohaterki trudno nie lubić, zwłaszcza, że Judith Potts, ma tajemnice, a ja uwielbiam bohaterów z przeszłością.
Powieść czyta się szybko, śledztwo wciąga, dialogi realistyczne i jeszcze mój ulubiony angielski humor. Przy tej powieści nie sposób się nudzić!
Jeśli lubicie „cozy crime”, śledztwa w stylu panny Marple i angielski humor, to ta powieść jest dla was.
Serdecznie polecam!
Marlow, niewielkie miasteczko nad Tamiza, w którym życie toczy się utartym rytmem. Miasteczko jest tak spokojne, że jak twierdzi detektyw sierżant Tanika Malik „Marlow przez siedem lat zdobywało nagrodę za najpiękniejsze kwiaty. A ostatnim razem, gdy wezwano mnie do jakiegoś zajścia, chodziło o dwa łabędzie, które spacerowały po głównej ulicy i tamowały ruch.”. Gdy w tak...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-29
Niedawno czytałam poradnik „Dziedziczone blizny. Jak uwolnić się od traumy pokoleniowej i żyć swoim życiem?” Sabine Lück, więc gdy Wydawnictwo Feeria zapowiedziało wydanie „Znajdź swoje miejsce. 22 rytuały uwolnienia od dziedzictwa emocjonalnego” Natacha Calestrémé, wiedziałam, że muszę zapoznać się również z tą publikacją.
Ostatnio wielu psychologów i terapeutów pochyla się na przeniesionymi na kolejne pokolenia traumy i wpływem tychże traum na życie obciążonymi nimi następnych pokoleń. Epigenetyka, bo o niej mowa, to dziedzina nauki, która wyjaśnia, w jaki sposób są przekazywane z pokolenia na pokolenie m.in. cechy wyglądu lub traumy, poprzez zmianę ekspresji genów. Autorka dzieli się opinią, że najbardziej traumami obdarzana jest osoba, która ma największe szanse przerwać cykl dziedziczenia traum, oraz że uwolnienie od pokoleniowych traum, dziedzictwa niepowodzeń przodków, dopiero wtedy będziemy mogli żyć pełnią życia, swojego życia.
W książce podzielonej na cztery części znajdziemy porady dotyczące rozpoznaniu bagażu emocjonalnego rodziny, znajdowaniu swojego miejsca, bycia szczęśliwym ze sobą w różnych aspektach duchowości i fizyczności, a także 22 rytuały. Krótkie rozdziały wypełnione są przykładami osób, które mierzyły się z problemami opisywanymi w danym rozdziale, zadaniami, które mają nam pomóc w pracy nad sobą i rozpoznaniu traum, a także wskazują konkretne rytuały do wykonania.
Ciekawie i przystępnie napisana publikacja może być pierwszym krokiem do zrozumienia rodzinnych traum, jednak jak każdy poradnik nie zastąpi pracy z psychologiem (warto w tym miejscu zaznaczyć, że autorka też odsyła nas do pracy z psychologiem/terapeutą).
Książka skłoniła mnie do refleksji, choć mój racjonalny umysł wzbrania się przed wiarą w moc rytuałów, to mam ochotę wypróbować rytuały 16 i 17. Jeśli nie pomogą, to na pewno nie zaszkodzą.
Serdecznie polecam zapoznanie się z tą publikacją, sami nie uświadamiamy sobie, jak wiele traum przodków w nas drzemie.
Niedawno czytałam poradnik „Dziedziczone blizny. Jak uwolnić się od traumy pokoleniowej i żyć swoim życiem?” Sabine Lück, więc gdy Wydawnictwo Feeria zapowiedziało wydanie „Znajdź swoje miejsce. 22 rytuały uwolnienia od dziedzictwa emocjonalnego” Natacha Calestrémé, wiedziałam, że muszę zapoznać się również z tą publikacją.
Ostatnio wielu psychologów i terapeutów pochyla...
2024-02-28
„On idzie i nie będzie miał litości. Uciekajcie! Widziałam w snach w snach, jak Giewont spływa krwią, a krzyż na jego szczycie płonie. Idzie zniszczenie i chaos, a za nim kroczy śmierć!”
Podobno w czasie halnego wariują górale. W czasie halnego wariuje przyroda. W czasie halnego wszystko się może zdarzyć. „Halny. Zmora lekarzy i ratowników. Czas zwiększonej liczby wezwań do udarów, zawałów, osób z zaburzeniami psychicznymi i samobójców.” Halny główny bohater debiutanckiej powieści Marii Gąsienicy-Zawadzkiej. Ten wiatr przemawia ustami bezdomnego Ludwika, zwanego Lolkiem. Lolek codziennie staje na słynnym mostku na Krupówkach i pełni straż. W czasie halnego Lolek nie mówi, na zadane pytania odpowiada uśmiechem, chyba że halny ma do przekazania wiadomość dla rozmówcy Lolka. Wiadomość-przepowiednia podobno ma moc spełniania się. Tuż przed uderzeniem halnego do Zakopanego przyjeżdża z Warszawy małżeństwo Janusz i Grażyna z dziećmi Adamem i Ewą. Zatrzymują się w pensjonacie Pod Smrekami, do którego przybywa również jeden z właścicieli apartamentów Kordian. W tym samym czasie w hotelu niedaleko komisariatu melduje się policjant z Gdańska Jerzy. Przyjemny urlop w stolicy Tatr zamienia się walkę w o przetrwanie, gdy siła halnego przewraca drzewa, odcinając drogi dojazdowe do miasta. Szybko losy urlopowiczów zaczynają się splatać z losami pracującego w pensjonacie recepcjonisty Arka, pracownika gospodarczego Władka i pracującej ponad siły ratowniczki medycznej Juli. Czy wszystkim uda się dotrwać do końca halnego, który powoduje coraz większe zniszczenia w Zakopanem?
Jak już wspomniałam „Gniew halnego” to debiut literacki Marii Gąsienicy-Zawadzkiej. Jeśli tak wygląda debiut, to poprzeczka dla drugiej powieści została zawieszona bardzo wysoko.
Powieść wymyka się schematom, czyniąc wiatr głównym bohaterem, jednocześnie tworząc skomplikowany obraz ludzkich charakterów i nakładając na nie wpływ halnego. Każdy z bohaterów ma przeszłość wypełnioną wszelkimi odcieniami szarości, tajemnicami, błędami, wydarzeniami, które odmieniły ich życie.
Autorka wplotła w fabułę sporo ważnych wątków społecznych jak alkoholizm, przemoc domowa, choroby psychiczne, depresję, nie stroniąc przy tym od wbicia kilku szpilek włodarzom miasta (wiedzieliście, że dopiero w grudniu zeszłego roku Zakopane, jako ostatnie w Polsce, przyjęło uchwałę ws. przeciwdziałania przemocy?). Pojawiają się też uwagi dotyczące nieodpowiedzialności turystów, którzy mimo apeli TOPR wiedzą lepiej i wybierają się w góry. Na uwagę zasługuje również to, że Gąsienica-Zawadzka z dużą starannością i dbałością o szczegóły odwzorowała topografię miasta i jego architektury oraz ustami Janusza przedstawia ciekawostki dotyczące Tatrzańskiego Parku Narodowego i Zakopanego.
W powieści dominuje atmosfera zagrożenia, która przybiera na sile wraz z coraz silniejszymi uderzeniami wiatru. Znacie to uczucie, gdy silny wiatr nie pozwala wam nabrać oddechu i macie wrażenie, że się udusicie? Takie wrażenie towarzyszy czytelnikowi przez znaczną część powieści, ten wiatr nie pozwala wziąć oddechu, dusi, zmienia kierunek i siłę.
Jeśli lubicie powieści z gęstą atmosferą, w której trudno odgadnąć, jak potoczą się losy bohaterów, z mistycznymi wręcz przepowiedniami, których adresatów trudno zidentyfikować i zaskakującym zakończeniem, to zdecydowanie polecam zapoznać się z „Gniewem halnego”.
Polecam!
„On idzie i nie będzie miał litości. Uciekajcie! Widziałam w snach w snach, jak Giewont spływa krwią, a krzyż na jego szczycie płonie. Idzie zniszczenie i chaos, a za nim kroczy śmierć!”
Podobno w czasie halnego wariują górale. W czasie halnego wariuje przyroda. W czasie halnego wszystko się może zdarzyć. „Halny. Zmora lekarzy i ratowników. Czas zwiększonej liczby wezwań...
2024-02-27
„Obmyśliłam dwadzieścia jeden sposobów.
Dwadzieścia jeden sposobów na odebranie sobie życia. (…) Nie chcę skończyć jako warzywo, nie zamierzam też swoją nieudaną próbą zwracać na siebie uwagi. Sposób musi być pewny.”
Stella jest uczennicą dziewiątej klasy. Jeszcze nie tak dawno temu jej życie było niemalże sielankowe, grała w zespole, który sama założyła, miała grono przyjaciół, podróżowała po całym świecie z rodzicami, mamą znaną piosenkarką i ojcem muzykiem i producentem. Miała. Czas przeszły dokonany. Teraz Stella jest ofiarą klasowego hejtu, jej była najlepsza przyjaciółka, życzy jej wszystkiego najgorszego, nie tylko wypisując do niej nienawistne wiadomości, ale nawet zakładając hejterski profil na Instagramie. Jakby problemy w szkole były niewystarczającym zmartwieniem Stelli, jej ojciec pogrążył się w żałobie po śmierci żony, zapominając o cierpiącym dziecku. Jedynymi „przyjaciółmi” Stelli są osoby z czatu o samobójstwach, którzy dzielą się wadami i zaletami różnych sposobów samobójstw. Dziewczyna tworzy listę 21 sposobów na śmierć, coraz bardziej rozważając ten ostateczny krok. Jak skończy się historia Stelli, czy ktoś wyciągnie do niej pomocną dłoń, zanim będzie za późno? Czy hejterzy poniosą karę?
„21 sposobów na śmierć” Sarah Engell stał się bestsellerem. Powieść porusza niezwykle ważny temat, jakim jest hejt internetowy, gnębienie psychiczne i fizyczne, alienowanie w grupie. Dwie dziewczyny, niegdyś przyjaciółki Stella i Amalie wspólnie brały udział w przesłuchaniu do X-Factora, jednak, gdy jury zdecydowało, że tylko Stella powinna przejść dalej, skończyła się przyjaźń i rozpoczęło się nastawiania klasy przeciwko Stelli. Wszyscy podporządkowują się popularnej dziewczynie, bojąc się stać, podobnie jak Stella, ofiarą mobbingu i hejtu.
Ta książka to bardzo emocjonalna lektura, autorka od pierwszych stron uderza w mocne akordy, pokazując czat pomiędzy głównymi bohaterkami oraz wspominając jedną z wielu ofiar internetowego hejtu.
„Najwidoczniej muszą się pojawić prawdziwi umarli. Jak w przypadku tej nastolatki z MySpace, Megan Maier. Miała czternaście lat. Powiesiła się w swojej szafie na plastikowym różowym pasku. Następnego dnia była najpopularniejszą dziewczyną w klasie. Upamiętniające ją strony polubiło kilka tysięcy osób, także jej prześladowcy. Po tym, jak ciągłym nękaniem wpędzili ją do grobu, pisali „Tęsknimy za Tobą, spoczywaj w pokoju”, z emotkami serduszek.”
Takich prawdziwych przypadków przywołanych w powieści jest niestety więcej, a nie powinno być żadnego! Takie przypadki nigdy nie powinny występować! Przerażająca jest skala tego zjawiska - UNICEF w raporcie z 2021 roku podawał, że samobójstwo jest czwartą najczęstszą przyczyną śmierci nastolatków w wieku 15-19 lat. Każdego roku niemal 46 tys. dzieci w wieku 10-19 lat odbiera sobie życie, do samobójstwa dziecka w tym wieku dochodzi co 11 minut. Co 11 minut!
W tej powieści możemy zaobserwować nie tylko zachowanie w grupie rówieśniczej, ale również zachowanie nauczyli, wychowawców. Szokujące było zachowanie wychowawczyni grupy, która uznała, że rozmowa załagodzi wszystkie konflikty. Rozmowa na forum całej klasy. Nawet ulubiony nauczyciel muzyki, zamiast zgłosić sprawę na policję, gdy do sieci trafia zmontowany filmik, na którym aktorzy odbywają stosunek, jednak mają doklejone twarze jego i Stelli, nie robi nic, pozostawiając sprawę wychowawczyni. W takiej sytuacji klasa pod przywództwem Amelie czuje się całkowicie bezkarna. Wraz z rozwojem historii, szykany, mobbing, hejt skierowany przeciwko Stelli staje się coraz bardziej bezwzględny. Dziewczyna jest wręcz namawiana do popełnienia samobójstwa. Jedynym, który próbuje wspierać nastolatkę, po tym jak przypadkowo odkrywa, co się dzieje, jest jej ojciec, który początkowo sam nie wie, co ma robić. Jest tylko jedna sprawa, którą trudno mi było zrozumieć, Stella chcąc „chronić” pogrążonego w żałobie ojca, a właściwie ojca w depresji, nie informuje go o zachowaniu klasy, starając się poradzić sobie z sytuacją, obmyślając sposoby samobójstwa.
Mimo świetnego stylu jest to powieść trudna, niezwykle emocjonalna. Przyznaję, że miałam problem z czytaniem, tak często oczy zachodziły mi mgłą, bądź wręcz zalewałam się łzami. Żal było mi Stelli, przykro mi było z powodu jej ojca, wściekałam się na klasę dziewczyny, która zamiast wspierać ją w trudnym czasie po stracie matki, obróciła się przeciwko niej, „namówiona”, zmanipulowana przez dziewczynę, która nie umiała przyjąć do wiadomości, że jest mniej zdolna.
Zakończenie z jednej strony szokujące, z drugiej otwarte, trochę zabrakło mi zamknięcia, pokazania reakcji na czyn Stelli.
Myślę, że „21 sposobów na śmierć” Sarah Engell to powieść, po którą powinni sięgnąć wychowawcy szkolni, aby bardziej zwracać uwagę na zachowanie swoich podopiecznych, rodzice nie tylko nastolatków, aby zdecydowanie reagować w takich sytuacjach. A także wszyscy uczestnicy internetowych forów, czatów. Pamiętajmy, nasz komentarz ma znaczenie.
Polecam z całego, pokiereszowanego tą lekturą, serca!
„Obmyśliłam dwadzieścia jeden sposobów.
Dwadzieścia jeden sposobów na odebranie sobie życia. (…) Nie chcę skończyć jako warzywo, nie zamierzam też swoją nieudaną próbą zwracać na siebie uwagi. Sposób musi być pewny.”
Stella jest uczennicą dziewiątej klasy. Jeszcze nie tak dawno temu jej życie było niemalże sielankowe, grała w zespole, który sama założyła, miała grono...
„Ja jestem Polak, a Polak jest wariat, a wariat to lepszy gość” tak w swoim wierszu "Liryka, liryka, tkliwa dynamika" definiował Polaka Konstanty Ildefons Gałczyński. Taka definicja w moim mniemaniu w pełni koreluje z tytułem tomiku powieści Doroty Kościukiewicz-Markowskiej zatytułowanej „Tomik Wariata. Rozważania egzystencjalne”. Zbiór kilkudziesięciu wierszy, odnoszących się do różnych aspektów życia i człowieczeństwa, poruszających różne struny w sercu i pobudzające neurony w mózgu.
„Tomik Wariata. Rozważania egzystencjalne” zmusza do refleksji nad współczesnym światem, w którego pędzie zatracamy siebie i skupiamy się na konsumpcji, zapominając o drugim człowieku.
W tomiku czuć fascynację sztuczną inteligencją, do której odniesienie możemy znaleźć w kilku wierszach. W tym miejscu warto także zaznaczyć, że ilustracje zostały wygenerowane przez Dorotę Kościukiewicz-Markowską i Kasię Kozdra-Baczulis na podstawie artystycznych wizji i komunikacji ze sztuczną inteligencją Playgound AI. Moim zdaniem te ilustracje idealnie oddają ducha tomiku, nie tylko są piękne, ale także pobudzają do innego spojrzenia na ludzkość i świat. Ilustracje przywodzą na myśl futurystyczne filmy w stylu „Łowcy Androidów” czy „Ghost in the Shell”
W poezji każdy szuka czegoś innego, każdy odbiera ją na różnych poziomach, przez pryzmat własnej wrażliwości, doświadczeń, a nawet tak ulotnego nastroju. Wiersz „Kontrola” skierował moje myśli do wypełnianej kilka godzin wcześniej ankiety dotyczącej bezpieczeństwa sieci informatycznej, natomiast „Człowiek” uderzył mnie jak obuchem, zwłaszcza w kontekście kolejnych konfliktów zbrojnych i mam ochotę dołączyć do „wariackiego klubu”. A to tylko dwa z wielu wierszy, które wywołał przeróżne reakcje chemiczne w mózgu, od wyrzutu dopaminy jak w przypadku przesłodkiego wiersza „Dopaminowa pułapka”, przez lekkie podniesienie poziomu adrenaliny, lub serotoniny, a nawet oksytocyny.
Żaden ze mnie krytyk, jednak z twórczości Doroty Kościukiewicz-Markowskiej przebija wielka fascynacja człowiekiem i jego interakcją ze światem i technologią. Jako inżynier, wyłapywałam właśnie te technologiczne motywy (takie skrzywienie zawodowe). To co moim zdaniem cechuje twórczość Autorki, to połączenie liryki z ironią (czasami sarkazmem) humorem i niezwykle celnymi spostrzeżeniami.
W „Tomik Wariata. Rozważania egzystencjalne” znajdziemy wiersze na każdy nastrój i okoliczność. Jestem pewna, że do wielu wierszy będę wracała jeszcze nie raz.
Serdecznie polecam, zaręczam, że tym razem nikt was nie odpyta z interpretacji wiersza według klucza, możecie odczuwać i intepretować wiersz jak tylko chcecie (nawet po wariacku, w końcu tytuł zobowiązuje, prawda?).
„Ja jestem Polak, a Polak jest wariat, a wariat to lepszy gość” tak w swoim wierszu "Liryka, liryka, tkliwa dynamika" definiował Polaka Konstanty Ildefons Gałczyński. Taka definicja w moim mniemaniu w pełni koreluje z tytułem tomiku powieści Doroty Kościukiewicz-Markowskiej zatytułowanej „Tomik Wariata. Rozważania egzystencjalne”. Zbiór kilkudziesięciu wierszy, odnoszących...
więcej Pokaż mimo to