-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant3
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać73
Biblioteczka
2017-11-29
2017-11-28
2017-11-28
2017-11-15
Możliwe spojlery (duh.)
Bardzo miło było mi czytać tę książkę, bo wiele dobrego o niej słyszałam. Dodatkowo była darmowa w ramach CzytajPL, więc same plusy. Chwyciłam za nią na uczelni, bo ja bardzo zajmujące i porządne studia mam, i się zakochałam. Serio serio. Od dzisiaj zaczynam uważać, że ten romantyzm z Czterdzieści i cztery to jedyny, który można uznawać.
Na pewno nie wypowiem się o tej książce w ramach historycznych, bo historia była tym przedmiotem, na którym od zawsze nadrabiałam spanie. Pewnie trochę szkoda, bo powieść ta ma w sobie wydarzenia i postaci historyczne, ale nie bądźmy pesymistami. Jedyne co zauważyłam, to fakt, że są postaci Słowackiego i Mickiewicza i jest fajnie. Aha i Księstwo Warszawskie.
Bardzo podobała mi się koncepcja fantasy, które dzieje się w romantyzmie i ma sens. W sensie ludzkość kładzie rączki na jakiejś dziwnej energii nazwanej ether i uczy się przenosić do innych, równoległych rzeczywistości. Oczywiście wykorzystuje go też do ogrzewania, oświetlania i tworzenia broni, więc mamy trochę wcześniejszą rewolucję przemysłową. Świat wydaje mi się tu taką perełką i mam ochotę piać nad nim z zachwytu.
Główna bohaterka pozostaje dla mnie neutralna, bo są cechy, które lubię, są takie, których nie bardzo. Oczywiście jest rewolucjonistką, patriotką, która ma misję i musi ją wykonać z rozkazu Słowackiego (Juliusz, ty pipo <3). Jest osobą sympatyczną, zdecydowanie towarzyszenie jej nie było bólem, chociaż nie wszystkie jej decyzje mi się podobały. W scenach z Mickiewiczem wymiatała.
Generalnie nie zgadzam się z zakończeniem tej książki, moje serce zostało złamane, ale jednocześnie to zakończenie jest genialne i nie mogę się go za bardzo czepiać.
Chciałabym polecić tę książkę gorąco, chociaż trochę nieskładnie, bo ja nie umiem chwalić książek, lepiej mi idzie ciśnięcie im.
Możliwe spojlery (duh.)
Bardzo miło było mi czytać tę książkę, bo wiele dobrego o niej słyszałam. Dodatkowo była darmowa w ramach CzytajPL, więc same plusy. Chwyciłam za nią na uczelni, bo ja bardzo zajmujące i porządne studia mam, i się zakochałam. Serio serio. Od dzisiaj zaczynam uważać, że ten romantyzm z Czterdzieści i cztery to jedyny, który można uznawać.
Na pewno...
2017-11-07
Możliwe spojlery (duh.)
Dobra, kolejna przypadkowa pozycja na mojej liście przeczytanych, ale trwa akcja CzytajPl i postanowiłam zobaczyć ile z tych książek uda mi się pochłonąć. A na studiach mam bardzo nieatrakcyjne zajęcia, więc nic tylko siedzieć i czytać.
Nie planowałam zacząć od tej książki, ale w sumie dawno nie czytałam kryminałów, więc dlaczego by nie. Szczególnie, że ja bardzo lubię te wszystkie skandynawskie klimaty i lubię lód i zimę, więc nic tylko czytać.
Książka przede wszystkim bardzo szybko mi szła. Co prawda nie bardzo mi się podobały przerywniki na samych początkach rozdziałów, ale no dobra, dało się je przetrwać. Rozdziały były bardzo nierówne, podzielone na perspektywy różnych bohaterów, z których, większość, dało się lubić. Nie całość wygląda kolorowo, ale po kolei.
Muszę docenić fakt, że bardzo dużo emocji u mnie wywołały niektóre wątki. Nie wszystkie, samo śledztwo w ogóle, ale za to te Anny, siostry głównej bohaterki i obleśnego prowadzącego śledztwo - już tak. O poruczniku/kapralu/kimkolwiek-ten-ziomek-był nie mam za wiele do powiedzenia, był po prostu odpychający, przystawiał się do kobiet i traktował je z góry i jeszcze publicznie drapał się po jajkach (dzięki ci autorko, za wspaniały obraz). Przede wszystkim zaś czułam odrazę i wściekłość na wszystkich scenach z Lucasem, mężem Anny, który był wrednym sukinsynem, który na dodatek bił żonę. Co z tego wyszło, to wyszło, ale na niektórych momentach musiałam przerywać lekturę, żeby nic nie zrobić swojemu telefonowi. Nigdy mnie nie spotkało takie traktowanie ze strony faceta i pewnie nie spotka, bo zapewne ukręciłabym mu jądra, ale bardzo mnie boli takie zachowanie. Wbrew pozorom jestem wrażliwą istotą, a przynajmniej na tyle, żeby Lucas wzbudził we mnie agresję. Mam nadzieję, że ludzie tacy jak on się kiedyś utopią, bo nie będą mogli ze sobą żyć.
Poza tym cała historia była spójna, nie wszystko w śledztwie było ujawniane ale na tyle dużo wiedzieliśmy, że ja rozkminiłam główną sprawę zanim zrobili to bohaterowie. Trochę smutno, bo w sumie lubię jak mnie zaskakuje zakończenie. A tak to ostatnie 300 stron ebooka nudziłam się jak mops, czekając, aż śledztwo dojdzie do końca.
Oczywiście, poza rozwiązywaniem zagadki, mamy tu też wątki prywatne innych bohaterów, w większości Eriki. Trochę wspomniane jest o jej rodzinie, trochę o ludziach, z którymi się spotyka, generalnie jest miło. Podobała mi się atmosfera małego miasteczka, w którym każdy zna każdego, bo było w tym coś swojskiego. To co działo się w jej życiu też mnie ciekawiło, w różnym stopniu, zależnie od tego, w którym momencie śledztwa byłam, ale i tak gratki.
Nie wiem, czy sięgnę po kolejne części z tej serii, bo to chyba seria jest? Ale tę mogę na pewno polecić jako taki łatwy i przyjemny kryminał. Ale lepiej przy nim nie myślcie, bo wyprzedzicie bohaterów i też będziecie się nudzić pod koniec.
Możliwe spojlery (duh.)
Dobra, kolejna przypadkowa pozycja na mojej liście przeczytanych, ale trwa akcja CzytajPl i postanowiłam zobaczyć ile z tych książek uda mi się pochłonąć. A na studiach mam bardzo nieatrakcyjne zajęcia, więc nic tylko siedzieć i czytać.
Nie planowałam zacząć od tej książki, ale w sumie dawno nie czytałam kryminałów, więc dlaczego by nie....
2017-11-01
Możliwe spojlery (duh.)
Zafon jest autorem, o którym słyszałam już od kilku lat. Wszyscy po kolei mi go polecali, tak więc nawet ucieszyłam się, że w klubie czytelniczym Czytajta na miesiące wrzesień-październik była zapowiedziana Marina. Świetny sposób żeby zacząć - pomyślałam.
No cóż. Mój entuzjazm nie przełożył się aż tak bardzo na tę książkę. Pewnie przez niego podniosła mi się poprzeczka wymagań a propos fabuły i... no wypadła ona blado. Z drugiej strony - ponieważ w przedmowie autor wspomina, że to ostatnia książka młodzieżowa, którą napisał - zamierzam jeszcze sięgnąć po inne jego dzieła. Chociaż to było bardzo nijakie.
Przede wszystkim - historia opowiada o znajomości Oscara i Mariny, którzy poznają się pewnego roku w Barcelonie. I o ile jeszcze ten wątek, jak bardzo kliszowy by nie był, uważam za całkiem sympatyczny, o tyle historia grozy, w którą bohaterowie się wplątują, jest żałosna.
A biegnie ona tak, że spotykają na starym cmentarzu kobietę, którą śledzą i za nią docierają do opuszczonej oranżerii, w której znajdują album pełen zdjęć zdeformowanych ludzi. I tak po nitce do kłębka docierają do coraz to innych ludzi, żeby poznać historię jakiegoś szalonego naukowca-twórcy protez, który starał się ożywić trupy i stworzył jakieś szkaradne pół-trupy, pół-marionetki. I sam się na takie coś przerobił. I w ogóle to ten wątek był bez sensu, dlaczego ktokolwiek się na to zgodził? (Może on byłby lepszy, jakbym czytała tę książkę w wieku 16 lat... Ale nie sądzę.)
Poza tym to bohaterowie wydają mi się trochę bezbarwni i papierowi, mimo wszystko wolałabym jakąś głęboką psychologizację, bo jestem stara i potrzebuję takich bzdetów. Język jest bardzo łatwy i przystępny, ale narracja pierwszoosobowa wybitnie nie jest moją ulubioną. Z drugiej strony są książki, w której mnie ten typ narracji nie razi. Trochę traktuję tę książkę jak marną pisaninę początkującego pisarza i naprawdę liczę, że jeśli w końcu kiedyś sięgnę po Cień Wiatru, to będzie to tego warte.
Nie wiem czy polecić tę książkę. Z jednej strony pewnie nie zaszkodzi ją przeczytać i mieć własną opinię, z drugiej, jak wam nie trafi w ręce, to spokojnie możecie nie płakać w poduszkę. Ot taka książka na raz.
Możliwe spojlery (duh.)
Zafon jest autorem, o którym słyszałam już od kilku lat. Wszyscy po kolei mi go polecali, tak więc nawet ucieszyłam się, że w klubie czytelniczym Czytajta na miesiące wrzesień-październik była zapowiedziana Marina. Świetny sposób żeby zacząć - pomyślałam.
No cóż. Mój entuzjazm nie przełożył się aż tak bardzo na tę książkę. Pewnie przez niego...
2017-10-01
Możliwe spojlery (duh.)
Nie jest tak, że to zła książka. Podobała mi się, czytało się ją luźno i bez wymagań. Pewnie bardziej by mi się podobało, gdybym była młodsza. Bohaterowie są różni, jedni lepsi, inni gorsi, poza Tash, Jack i Paulem właściwie wszyscy są tylko takimi papierowymi marionetkami, a nie osobowościami z krwi i kości, chociaż można założyć, że autorka się starała. Język jest prosty, czyta się szybko, dużo jest rzeczy współczesnych, które mnie ujęły za serce, jak np. wzmianki o grach. Takie małe akcenty, a cieszą.
Ale... Niestety jest wiele negatywów, które można zignorować w trakcie czytania, ale ich wrażenie zostaje. Ta książka ma za wiele dram, które są za bardzo skumulowane i za mało wyjaśnione. Od jednego poważnego tematu skaczemy do drugiego, przy żadnym się nie zatrzymując na dłużej i w końcu wychodzi misz-masz i tematy, które powinny być potraktowane jako ważne, tak traktowane nie są. Orientacja seksualna? Problemy finansowe? Rak? Poznawanie ludzi z internetu w prawdziwym świecie? Zdobywanie rozgłosu? Problemy w przyjaźni? Wszystko tu jest. Nagromadzone. Nieobgadane. Potraktowane po macoszemu.
Brakuje mi też social media. Twitter i YouTube? Okej, ale to za mało. Gdzie fanpage na Facebooku, gdzie Instagram, gdzie Messanger. Kto w dzisiejszych czasach pisze jeszcze smsy, skoro jest milion aplikacji, które pozwalają ci na wysyłanie darmowych wiadomości z drugiego końca świata? Jaka właściwie era to jest, skoro bohaterowie już częściowo żyją w social mediach, ale jednak nie aż tak bardzo, jak my teraz. Może zawinił tu wiek autorki, która nigdzie nie podała swojej daty urodzenia, ale no na 17 lat to ona nie wygląda. Ja, w swoim cudownym wieku 23 lat, mam czasami problem ze zrozumieniem współczesnej obsesji, żeby wszystko umieszczać w internecie, a co dopiero ludzie o kilka lat starsi? (Chociaż to pewnie jest już kwestia indywidualnego podejścia, bo kilka lat to niby jeszcze nie jest różnica pokolenia)
Ostatnim, do czego chciałam się przyczepić, jest nazywanie przez Tash Tołstoja swoim chłopakiem. Pomijając fakt, że gościu nie żyje, bo rozumiem, że można wzdychać do osób zmarłych/nieistniejących/wymyślonych/nieznajomych. Najbardziej denerwuje to, jak się ona do niego zwraca i rozmawia z nim, chociaż on jej nie odpowiada. Przepraszam, ale po prostu nie. I odwołując się do tytułu oryginały - jak bardzo Tash hearts Tolstoy - I hate this plot.
Ale ogólnie dość rozluźniająca lektura i nawet polubiłam bohaterów, chociaż nie będę ciekawa co dalej. Ot taka książka na raz.
Możliwe spojlery (duh.)
Nie jest tak, że to zła książka. Podobała mi się, czytało się ją luźno i bez wymagań. Pewnie bardziej by mi się podobało, gdybym była młodsza. Bohaterowie są różni, jedni lepsi, inni gorsi, poza Tash, Jack i Paulem właściwie wszyscy są tylko takimi papierowymi marionetkami, a nie osobowościami z krwi i kości, chociaż można założyć, że autorka się...
2017-10-23
Możliwe spojlery (duh.)
Nie podobała mi się ta książka tak bardzo, że aż mnie wszystko w środku boli. Żeby znać fabułę wystarczy przeczytać opis książki, naprawdę. Tam nic się nie dzieje, główny bohater ma Weltschmerz większy od Wertera i sprawia, że nawet najlepszy dzień wydaje się marną imitacją egzystencji. Jeśli ktoś będzie miał depresję czytając to, to albo popełni samobójstwo, albo wreszcie poczuje się zrozumiany w świecie.
Ponieważ jednak ja wolę działać, zamiast płakać nad własnym losem, bo to nic nie daje, to miałam ochotę wyrzucić tę książkę przez okno na deszcz. Może huragan by ją porwał i utopił gdzieś w kałuży. Na niestety miałam tylko pdf, a z nim się tego nie da zrobić. Ech.
Nie polecam, co za gówno nam czytać kazali na studiach, no brak mi słów.
Możliwe spojlery (duh.)
Nie podobała mi się ta książka tak bardzo, że aż mnie wszystko w środku boli. Żeby znać fabułę wystarczy przeczytać opis książki, naprawdę. Tam nic się nie dzieje, główny bohater ma Weltschmerz większy od Wertera i sprawia, że nawet najlepszy dzień wydaje się marną imitacją egzystencji. Jeśli ktoś będzie miał depresję czytając to, to albo popełni...
Nope. Poddaję się. Zabierzcie tego potwora sprzed moich oczu.
Przeczytałam w swoim życiu dużo złych książek, a tej nie jestem w stanie skończyć. Nope. Odmawiam.
Nope. Poddaję się. Zabierzcie tego potwora sprzed moich oczu.
Przeczytałam w swoim życiu dużo złych książek, a tej nie jestem w stanie skończyć. Nope. Odmawiam.
2017-09-02
Zabranie się za "Moją walkę" było zupełnym przypadkiem. Wcześniej ani nie słyszałam o niej za dużo, ani nie przepadam za autobiografiami, czy w ogóle biografiami, więc raczej bym po nią nie sięgnęła, ale była to książka w klubie czytelniczym czytajta na miesiące maj i czerwiec. Jako, że bardzo chciałam nadrobić wszystkie odcinki podcastu, a miało być spojlerowo, to postanowiłam przeczytać. Tak więc uzbrojona w konto na gryzoniu z zielonym tłem poszłam na polowanie i... pierwsza pozycja zawierała zdjęcie byłego Führer III Rzeszy. Dopiero w tamtym momencie zrozumiałam ten tytuł i szczerze mnie on rozbawił. Będzie anegdotka do kolekcji.
Sam początek mnie nie zachwycił, bo nie wiedziałam o czym właściwie czytam, ale postanowiłam odpocząć od tego tytułu i dać mu szansę po paru dniach. Na szczęście było już tylko lepiej, bo jest to cholernie dobrze napisana książka. Co prawda nadal nie do końca wiem o czym była, poza tym, że o życiu pisarza, ale i tak było spoko.
Generalnie całość jest pisana tak prostym i banalnym językiem, że nawet jeśli są momenty nudniejsze, to czyta się niezwykle szybka. Mi długo zajęło przeczytanie całości, bo z pewnym powodów czytam teraz głównie w środkach komunikacji miejskiej. Jednak nawet w tych okolicznościach udało mi się parę razy przegapić swój przystanek.
Do tego bardzo przyjemnie można zaspokoić swoje potrzeby voyeuryzmu, jako że autor jest szczery do bólu i opisuje każdy szczegół swojego życia. Nie spotyka go nic zaskakującego ani nadmiernie ciekawego, jego książka w pewnej niezwykłości opowiada o bardzo zwykłych sprawach, więc właściwie każdy będzie w stanie odnieść swoje życie do tego, co Knausgard napisał.
Zapewne sięgnę po kolejne księgi, chociaż nie wiem kiedy, bo mam teraz inne priorytety. Myślę, że tym razem jednak zanabędę wersję papierową, bo przecież mogę.
Zabranie się za "Moją walkę" było zupełnym przypadkiem. Wcześniej ani nie słyszałam o niej za dużo, ani nie przepadam za autobiografiami, czy w ogóle biografiami, więc raczej bym po nią nie sięgnęła, ale była to książka w klubie czytelniczym czytajta na miesiące maj i czerwiec. Jako, że bardzo chciałam nadrobić wszystkie odcinki podcastu, a miało być spojlerowo, to...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-05
Możliwe spojlery (duh.)
Żeby zabrać się za Króla Kruków czekałam trochę długo. Powstrzymywał mnie fakt, że czytelnicy są bardzo podzieleni pod względem opinii na temat tej książki, oraz to, że już się przejechałam na Szklanym Tronie i nie wiedziałam, czy chcę się zagłębiać w kolejną serię, którą będę czytała w całości, tylko po to żeby na każdym kolejnym tomie pragnąć popełnić seppuku. Jednak był challenge czytelniczy, trafiłam na niego przypadkiem i w sumie stwierdziłam, że czemu nie. Zdecydowałam się jednak nie kupować nowej serii na papierze, a zaopatrzyć się w pdf z założeniem, że jeśli się wciągnę, to kiedyś nabędę całą serię. Kiedyś.
Przede wszystkim podeszłam do tego jak do typowego nastoletniego fantasy, gdzie wszystko kręci się jednak wokół romansu, a to fantasy to tylko takie umowne elementy, które udają, że są poważne, ale są podporządkowane pod romans. I faktycznie, trochę tak jest, romans jest bardzo często wspominany, trochę napędza główną bohaterkę i jej relacje z innymi, ale jednak nie napędza całej fabuły. Poszukiwania tytułowego Króla Kruków, tajemnica wokół niego i magia cały czas są obecne i mimo obecności jakiegoś tam romansu, to one stanową główny temat książki. Za to naprawdę dobre propsy.
Bohaterowie w sumie mi nie przeszkadzali. Oczywiście zestawienie jednej dziewczyny i czterech chłopaków wywołało u mnie skrzywienie paszczy, bo podsuwała mi się wizja haremu, gdzie każdy zabiega o jej względy, ale właściwie poza jednym, reszta trzyma się na poziomie koleżeństwa, przynajmniej tak to widziałam i mam nadzieję, że się to nie zmieni. Chociaż zobaczymy jak się rozwinie w przyszłych tomach. Bardzo polubiłam Noah, Ronan i Gansey są mi bardzo obojętni, Adam mnie denerwuje, a już na pewno ten numer, który odstawił na końcu mi się bardzo nie podobał. Blue jest taka trochę nijaka, jak na bohaterkę to wywołuje we mnie bardzo mało agresji i chyba to mi musi wystarczyć.
Trochę przeszkadzał mi język autorki, bo z jednej strony był prosty i przyjemnie się czytało, z drugiej bardzo często próbowała wtrącać coś co chyba miało być mądre i filozoficzne, a wychodziło gimnazjalnie. Na przykład to zdanie, że (cytuję) Gansey "wyglądał jak stary człowiek w młodym ciele albo młodzieniec z duszą staruszka". Autorko, to to samo. Proszę nie filozofuj, pisz jasno.
Generalnie mam mieszane uczucia, była to miła i lekka lektura, z ciekawym światem, ale z drugiej strony nie zachwyciła mnie jakoś bardzo. Pewnie kiedyś sięgnę po drugi tom, żeby sobie wyrobić dalsze zdanie, ale nie mam bardzo dużego parcia na to. Co będzie to będzie. Książkę można przeczytać, ale można też ją zupełnie olać.
Możliwe spojlery (duh.)
Żeby zabrać się za Króla Kruków czekałam trochę długo. Powstrzymywał mnie fakt, że czytelnicy są bardzo podzieleni pod względem opinii na temat tej książki, oraz to, że już się przejechałam na Szklanym Tronie i nie wiedziałam, czy chcę się zagłębiać w kolejną serię, którą będę czytała w całości, tylko po to żeby na każdym kolejnym tomie pragnąć...
2017-07-27
Możliwe spojlery (duh.)
Jakoś tak mi się trafiło na tę książkę, bo obejrzałam film na Netflixie i ludzie się pluli, że książka lepsza, że warto i w ogóle. A że dawno nie czytałam żadnej młodzieżówki, to pomyślałam "czemu nie".
7 razy dziś niczym mnie niestety nie zaskoczyło. Ciężko mi też powiedzieć, żeby powieść była lepsza/głębsza/mroczniejsza/cokolwiek od filmu. Oba te dzieła to de facto młodzieżówki i to prędzej dla takich czytelników około 15 roku życia. Ja jestem za stara i na mnie już nie robią wrażenia głębokie wnioski "to co robię ma znaczenie". No wow, cóż za oryginalne myślenie książko. Z drugiej strony pewnie jakbym czytała 7 razy dziś x lat temu to tak właśnie by było i takie książki są potrzebne.
Przede wszystkim denerwowali mnie bohaterowie, bo zachowywali się, no cóż, jak nastolatki. I to takie głupie, które nie myślą o niczym, poza sobą. Aż tak źle to chyba nie jest. Poza tym, przepraszam, ale gdzie niby istnieją takie miejsca, jak to liceum opisane w książce? Bo to było do tego stopnia stereotypowe, że chyba nieistniejące. W sensie, popularne dzieciaki, niepopularne, wielkie imprezy, stereotypowe liceum, prześladowanie w szkole. Ojej. Za dużo.
Pewnie jak ktoś jest nastolatkiem, to mu się spodoba ta książka zupełnie dużo bardziej, niż mnie, bo ja jestem już stara i zgorzkniała.
Możliwe spojlery (duh.)
Jakoś tak mi się trafiło na tę książkę, bo obejrzałam film na Netflixie i ludzie się pluli, że książka lepsza, że warto i w ogóle. A że dawno nie czytałam żadnej młodzieżówki, to pomyślałam "czemu nie".
7 razy dziś niczym mnie niestety nie zaskoczyło. Ciężko mi też powiedzieć, żeby powieść była lepsza/głębsza/mroczniejsza/cokolwiek od filmu. Oba te...
2017-06-06
Uwaga, możliwe spojlery!
Jeśli wybrałam tę książkę, żeby przypomnieć, że istnieją dobrze napisane książki, to popełniłam błąd. Serio, nie dziwię się już Kingowi, że zabronił wznawiania tej książki, bo takiego gniota w jego wykonaniu dawno nie czytałam. Nie wiem czy w ogóle czytałam.
Mamy niby coś co może być fascynującą historią o tym, jak dziennikarze badają historie, które później mają stać się wiadomościami dla lokalnej społeczności, a kończymy z zagmatwaną rozmową dwóch dziadków i studentki. Taką rozmową trochę bez polotu, trochę z przerywaniem żeby zjeść ciasto/napić się coli/pójść do kibelka. I jasne, historia Colorado Kida może i jest sama w sobie fascynująca, bo nie dostajemy wyjaśnienia, nie mamy magicznego rozwiązania sprawy, którego w końcu oczekujemy, ale to w jaki sposób nam ją podano jest koszmarne. Trochę czuję się tak, jakbym poszła na obiad do drogiej knajpy, zamówiła danie szefa kuchni i dostała odgrzewanego kotleta smakującego skarpetkami babci. I chciałabym udawać, że jest lepiej, a ta mini-książka była warta mojego czasu, ale no nie była i po co się oszukiwać.
Jedyny morał z tego płynie taki, że miło wiedzieć, że King też pisze rzeczy, które są słabe. Ale nie słabsze, na tle całej jego twórczości, a SŁABE, takie że głowa boli i czytelnik prosi o pokazanie tego zezwolenia na pisanie takich głupot.
Nie polecam, chyba że ktoś koniecznie musi przeczytać wszystko Kinga i nie przeżyje bez tego. Z drugiej strony... Może stracić nadzieję po tej książeczce.
Uwaga, możliwe spojlery!
Jeśli wybrałam tę książkę, żeby przypomnieć, że istnieją dobrze napisane książki, to popełniłam błąd. Serio, nie dziwię się już Kingowi, że zabronił wznawiania tej książki, bo takiego gniota w jego wykonaniu dawno nie czytałam. Nie wiem czy w ogóle czytałam.
Mamy niby coś co może być fascynującą historią o tym, jak dziennikarze badają historie,...
2017-05-29
Możliwe spojlery (duh.)
No dobra, może nie powinnam się była zabierać do Hancia od samego środka serii, ale widziałam serial, widziałam filmy, myślałam, że dam radę, a tu ujnia z grzybnią. Spodziewałam się, że będzie dobrze. W końcu, hej!, ten kanibal czymś dobrym zasłynął, że stał się taki popularny, a w końcu filmy były całkiem dobre. No dobra, nie ten film, tylko Milczenie Owiec, ale nie spodziewałam się naprawdę, że to będzie takie... boleśnie płytkie i nieskomplikowane. Gdzie jest ten głęboki psychologizm, ja się pytam? Gdzie?
W każdym razie to jest ten tom, w którym (spojler) cofamy się do dzieciństwa Hannibala i w dość niejasny sposób przeżywamy wojnę na Litwie, a później studia w Paryżu. Acha i to, jak Hannibal odkrywa, że źli ludzie nakarmili go jego siostrą. I w zemście ich... zjada. Napisane, to brzmi jeszcze gorzej, niż jest w rzeczywistości.
Moim głównym zarzutem jest to, że ja się spodziewałam jakiegoś głębokiego psychologizmu postaci, jakiś przeżyć wewnętrznych, a nie czegoś na zasadzie: jak zabijam to mi miło, jak jestem miły to mi źle, będę więcej zabijał. No na litość Odyna, jak to zdobyło popularność, kiedy powstało? Ja rozumiem, że wtedy do wyboru pewnie były do czytania jeszcze tylko Harlequiny, ale naprawdę? Ta część nawet nie jest za bardzo powiązana z poprzednimi.
Mam nadzieję, że generalnie jeśli kiedykolwiek sięgnę po inne tomy, a chwilowo nie mam na to w ogóle ochoty, to będą lepsze. Mam nadzieję, że skoro to część czwarta, to np. część pierwsza będzie super i przy czwartej to właściwie autor tylko już robił z Hancia maszynkę do pinionżków, a nie dobrego bohatera. Chociaż z drugiej strony podobne uczucia towarzyszyły mi po przeczytaniu pierwszej części Dextera, którego uwielbiałam na ekranie... Trochę ci psychopaci mało psychopatyczni.
Żeby nie było - zapowiadało się spoko. Pojawił się motyw pałacu pamięci w głowie Hannibala, który siedząc w celi wraca wspomnieniami do swojego dzieciństwa. Początek - wojna na Litwie i to jak wyglądała jego rodzina - to było całkiem dobrze napisane, widać że był tu pomysł. Później przenosimy się o kilka lat, do czasu gdy Hanni jest w sierocińcu w swoim starym domu rodzinnym (koleś mieszkał w zamku, aż serce ściska, że mu się złe rzeczy przydarzyły, no nie?) i jego wuj go znajduje. I jeśli do tego momentu było spoko, to później zrobiło się gorzej.
Mianowicie w Paryżu jego wuj ma żonę. Z Japonii tę żonę sobie przywiózł i ona ma rodzinę, która zginęła w Hiroszimie. Ma też spaloną gałązkę z Hiroszimy, którą wysłał jej ojciec. Pośmiertnie chyba. Cała ta Japońska otoczka jest opisana tak sztucznie i dziwacznie, że właściwie nie wiem po co autor o niej pisał. Zawsze, na zawsze, będzie mnie dziwić, jak autorzy sięgają po motywy, które brzmią fajnie, ale nie do końca je rozumieją. I później sięga po to czytelnik, który zna te motywy i skręca go w środku, a jego krew zamienia się w żrący kwas. To było straszne.
Oczywiście to był tylko wstęp do straszności, bo później była pożal się Odynie zemsta, która po prostu wyszła. Hannibal, w wieku jakimś smarkaczym, zabija najpierw niedobrego rzeźnika, a później idzie tropić oprawców swojej siostry. Oczywiście mu się udaje, mimo że oni są starsi, mądrzejsi i zabijali więcej ludzi od niego. Oczywiście też nie ma traumy po tym co robi, bo autorowi nie pasowała fabularnie trauma. Czasami trudno mi nie wychodzić na hejtera, jak czytam takie bzdury. W każdym razie wiadomo, że Hańciowi się uda, bo nie zostałby później słynnym szefem kuchni, jedynym serwującym ludzinę na sto sposobów, w Baltimore.
Koniec, wątek przypominania sobie co się stało w dzieciństwie nie zostaje nigdy później już poruszony, bo był tylko pretekstem do napisania tej książki i natrzepania większej ilości hajsu. Japońska kultura chlipie w kącie po tym, jak autor ją opisał. Czytelnik w milczeniu bandażuje rany i zaszywa dziurę po wątrobie i żałuje, że przeczytał tę książkę.
Powiedziałabym, że polecam samemu przeczytać i ocenić, ale właściwie to nie polecam, bo mi jest tylko przykro, że zepsułam sobie motyw Hannibala, który bardzo lubiłam. Popsuł go serial, popsuła go ekranizacja tej części książki, ale nie sądziłam, że popsuje go jeszcze sama książka. Ech.
Możliwe spojlery (duh.)
No dobra, może nie powinnam się była zabierać do Hancia od samego środka serii, ale widziałam serial, widziałam filmy, myślałam, że dam radę, a tu ujnia z grzybnią. Spodziewałam się, że będzie dobrze. W końcu, hej!, ten kanibal czymś dobrym zasłynął, że stał się taki popularny, a w końcu filmy były całkiem dobre. No dobra, nie ten film, tylko...
2017-01-11
Bez spojlerów, żeby nie rujnować ludziom historii.
Brakowało mi takiej książki w moim życiu, dla której zarwę noc z jednego prostego powodu - nie będę umiała przestać jej czytać, bo los bohaterów za bardzo mnie obchodzi, a nie dlatego, że teraz jest czas na czytanie i chcę ją skończyć. Tak więc ruszyłam na poszukiwania w gatunkach książek, których normalnie nie czytam (to jest każdej, która nie jest fantasy), aż w końcu dotarłam do gatunku, który w krajach anglojęzycznych zwie się szumnie - Young Adult. To taka literatura dla młodych ludzi, którzy nie chcą czytać o nastolatkach, których problemy są miałkie i dziecinne, ale jeszcze nie dotarli do kryzysu wieku średniego, ani nie myślą o założeniu rodziny. Takie pomiędzy, którym mało się literatura zajmuje, chociaż to tendencja zmienna.
Trzynaście powodów jest więc książką skierowaną do osób, które wchodzą w dorosłość i są gdzieś pomiędzy tym wiekiem nastoletnim, a wiekiem podejmowania życiowych decyzji. I tacy są też bohaterowie - na zakręcie. W przypadku głównego bohatera, Claya, wydaje się, że tuż przed wykolejeniem. Clay bowiem dostaje pocztą siedem taśm magnetofonowych z nagranym wyznaniem swojej przyjaciółki, która niedawno popełniła samobójstwo. Opowiada ona historię ludzi, którzy przyczynili się do tego, co zrobiła. Osób jest trzynaście i Hannah w pewien sposób obwinia każdą z nich. Dla Claya jest to trudna próba, ponieważ lubił Hannah i ciężko mu się pogodzić z jej śmiercią.
Wraz z każdą kolejną taśmą odkrywa się kolejny strzępek historii o samotności, zdradzie i zawodzie.
Przede wszystkim - książka jest szalenie wciągająca. Oczami wyobraźni widzi się tę śnieżną kulę, która toczy się w kierunku Hannah i wie się, że nic jej nie powstrzyma - taśmy w końcu opisują wydarzenia przeszłe. Jasne są też uczucia Claya, który bardzo żałuje, że nie dane mu było uratowanie przyjaciółki i jest zmuszony przeżywać całą tragedię od początku. Osobiście - nie mogłam się oderwać od lektury i psioczyłam na czym to świat stoi, w momencie gdy rozsądek kazał mi gasić światło.
Mogę z całego serca polecić tę książkę. Sama, przy najbliższej okazji, zamierzam ją zanabyć.
Bez spojlerów, żeby nie rujnować ludziom historii.
Brakowało mi takiej książki w moim życiu, dla której zarwę noc z jednego prostego powodu - nie będę umiała przestać jej czytać, bo los bohaterów za bardzo mnie obchodzi, a nie dlatego, że teraz jest czas na czytanie i chcę ją skończyć. Tak więc ruszyłam na poszukiwania w gatunkach książek, których normalnie nie czytam (to...
2016-12-08
Możliwe SPOJLERY!
"Piąta fala" to kolejna młodzieżówka z postapo w tle, która powstała na fali, chociaż późniejszej, Igrzysk Śmierci. Jest to pierwsza część trylogii, opowiadającej o naszym świecie, który został zniszczony przez inwazję obcych. Brzmi przewidywalnie, nudno i "już to mieliśmy 300 razy", ale ponieważ film był niezły, postanowiłam się skusić. Ale po kolei.
Zaczynając od inwazji - w książce jest ona już zaawansowana, miała już cztery fale: wyłączenie prądu, mega-tsunami, zarazę oraz inwazję samych kosmitów. Teraz ludzkość jest już zdziesiątkowana, boi się kolejnej fali, nie ufa sobie wzajemnie i generalnie niewielu ma jeszcze nadzieję na szczęśliwy koniec, chociaż wszystkim ciężko jest pogodzić się z klęską.
Jedną z takich ocalałych jest główna bohaterka - Cassie aka Cassiopeia. Przemierza ona pustkowia starając się przeżyć oraz odnaleźć swojego brata, którego porwali obcy, czy też Przybysze, jak nazywani są w książce. Cassie nie jest najgorszą bohaterką - przede wszystkim dlatego, że zdaje sobie sprawę, że dotychczas jej problemy były trywialne, a i teraz jest mała i niewiele znaczy. Jasne, bywa jak wszyscy nastoletni bohaterowie - trochę przesadzona i pełna dramatyzmu, ale mimo wszystko mocno stąpa po ziemi, a jej ironiczne komentarze potrafią umilić czytanie.
Kolejnymi bohaterami są Evan i Ben, których poznajemy nieco później i w mniejszym stopniu (w końcu hierarchia musi być). Ben to chłopak, który kiedyś tam w dawnym życiu podobał się Cassie, a później nastała inwazja i już go nie widziała. Wiele przeszedł, aż w końcu wylądował w bazie wojskowej, gdzie szkolono dzieci na wojowników. Evan natomiast jest (SPOJLERRRRRR) Przybyszem w ciele człowieka, który zakochał się w Cassie i jej pomaga (po tym, jak już strzelił jej w d... nogę. W nogę.). Oczywiście tworzy nam się tu całkiem uroczy trójkąt miłosny, który póki co wydaje się przegrany, bo pod koniec książki nie wiemy co z Evanem się stało.
Tytułową piątą falą (SPOJLER) okazują się szkolone dzieci, oczywiście część z nich zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje i postanawia się zbuntować. Baza Przybyszów/ludzi zostaje zniszczona, a bohaterowie odjeżdżają w stronę zachodzącego... właściwie to na północ, to nie w stronę zachodzącego słońca.
Nie wiem co jest w tej książce, ale spodobała mi się. Może dlatego, że do wyboru miałam czytanie Ćwieka (grr), a byłam dopiero co po dwóch książkach, które przeczytałam z nie-do-końca radością (Małe Życie i Dziewczyna). Może dlatego, że właściwie wszyscy bohaterowie są realistami i widzą, jakie jest życie i ich rzeczywistość stworzyła ich jako osoby zmuszone do bycia poważnymi. W sumie podoba mi się ich czarny humor i ironia, która im non stop towarzyszy.
Polecam. Jako taką miłą i lekką lekturę o zagładzie świata z bohaterami, którzy póki co nie zachowywali się niedorzecznie.
Możliwe SPOJLERY!
"Piąta fala" to kolejna młodzieżówka z postapo w tle, która powstała na fali, chociaż późniejszej, Igrzysk Śmierci. Jest to pierwsza część trylogii, opowiadającej o naszym świecie, który został zniszczony przez inwazję obcych. Brzmi przewidywalnie, nudno i "już to mieliśmy 300 razy", ale ponieważ film był niezły, postanowiłam się skusić. Ale po kolei....
2016-09-09
Spojlery (duuuuh.) i książkowe i filmowe!
Skuszona filmem, który był bardzo lekki, przyjemny i świetnie się go oglądało, postanowiłam sięgnąć po książkę. Nie żałuję, chociaż muszę przyznać, że film był znacznie lepszy od pierwowzoru (co zdarza się nieczęsto). Właściwie poza grą i imionami bohaterów, te dwa dzieła niewiele łączy. Ale po kolei. (Będę porównywać z filmem, wybaczcie.)
Bohaterką naszej książkowej historii jest Vee, która stoi za kurtyną, w pierwszej scenie dość dosłownie. Pracuje przy przedstawieniu w szkole jako makijażystka/kostiumograf i trochę zazdrości ludziom na scenie, a po tym, jak jej przyjaciółka całuje chłopaka, który jej się podoba, Vee postanawia dołączyć do gry, która polega na spełnianiu wyzwań, w zamian za coraz to lepsze nagrody.
Wyzwania, które dostaje z NERVE są dziwne. W filmie z początku były to rzeczy zabawne, lekkie, które powodowały dreszczyk emocji, ale nic szczególnie upokarzającego ani niebezpiecznego. W książce z początku są nawet zabawne, chociaż wykonanie ich pewnie u wielu osób by wywołało rumieniec wstydu. Później zaczyna się robić coraz bardziej niebezpiecznie i szczerze, pewnie jestem tchórzem, bo już przy czwartym zadaniu (tym w niebezpiecznej dzielnicy) bym odpadła. Tytułowy finał wypadł wręcz dziwnie, nie potrafiłam się w niego wczuć i uwierzyć, że (SPOJLER) tyle osób byłoby w stanie sięgnąć po broń, dla jakichkolwiek korzyści materialnych. O ile w filmie snuły się pytania o to, jak anonimowość i bycie częścią tłumu wpływa na nasze decyzje, o tyle w książce po prostu mamy bardzo niebezpieczną grę, która pokazuje pewne zachowania tłumu.
Zawiodłam się tym, jak bardzo historia Vee była przerobiona, bo w filmie ma brata, który popełnił samobójstwo, a w książce sama jest po wypadku, który wzięto za próbę samobójczą. Jest też znacznie bardziej nijaka, miękka i bez charakteru (chociaż zmienia się to w trakcie książki). Postać Iana też mniej mi się podoba, chociaż w gruncie rzeczy po prostu te dwie wersje w ogóle się nie pokrywają. Zmienione jest też miasto wydarzeń (książka: Seattle, film: Nowy Jork).
Za to zakończenie, chociaż w książce było znacznie bardziej przygnębiające, było lepsze. Warto wierzyć, że wszystko samo się rozwiąże, a źli zostaną ukarani, ale lekko sielankowy obraz z filmu mniej mnie przekonał, niż zakończenie książkowe. To, że nie wszystko tak łatwo zakończyć, jest bardziej prawdziwe, niż grupa genialnych hakerów.
I film i książka mają swoje mankamenty. Obie należą do gatunku teen, obie bardziej zapewne przemówią do ludzi w tym wieku, niż do mnie, ale mimo wszystko uważam że film był nieco lepszy. Ze względu na zadania, postaci, które były bardziej autentyczne i miały jakiś charakter, a nie służyły tylko jako akcesoria fabuły. Jest to jednak miła lekturka, ot tak na odprężenie się.
Spojlery (duuuuh.) i książkowe i filmowe!
Skuszona filmem, który był bardzo lekki, przyjemny i świetnie się go oglądało, postanowiłam sięgnąć po książkę. Nie żałuję, chociaż muszę przyznać, że film był znacznie lepszy od pierwowzoru (co zdarza się nieczęsto). Właściwie poza grą i imionami bohaterów, te dwa dzieła niewiele łączy. Ale po kolei. (Będę porównywać z filmem,...
2016-09-07
Był rejs statkiem, w trakcie którego, niestety, bohaterki nie utonęły. A szkoda, bo mogłyby. Chyba zakończenie tej serii będę świętować szampanem. Jedynym jej plusem, wciąż, jest to że czyta się bardzo łatwo. Ale jak coś nie zawiera żadnych wartości, to trudno żeby czytało się ciężko.
Był rejs statkiem, w trakcie którego, niestety, bohaterki nie utonęły. A szkoda, bo mogłyby. Chyba zakończenie tej serii będę świętować szampanem. Jedynym jej plusem, wciąż, jest to że czyta się bardzo łatwo. Ale jak coś nie zawiera żadnych wartości, to trudno żeby czytało się ciężko.
Pokaż mimo to2016-09-01
Okej, więc znalazłam tę książkę wczoraj w empiku, ale na szczęście dla mojego portfela, nie mieli 1 części. Więc w domu sięgnęłam po pdf. Okładki do mnie przemówiły! Nie wincie mnie!
Zaczęłam ją w pociągu i szczerze - jest to naprawdę przyjemna lektura, raczej kategorii młodzieżowej. Bez romansów, nie wiadomo czego. Porządna przygodówka z dużą ilością magii i akcji. Oczywiście fabuła nie jest jakaś szczególnie zawiła, ze względu na gatunek, ale ma sporo humoru i przypomniały mi się stare dobre czasy.
Zapewne przeczytam całą serię, bo hej! Potrzeba czasami coś lekkiego, co nie sprawia, że mamy ochotę rozsmarować swój mózg i godność na ścianie (jak PLL, które właśnie zaczęłam).
Okej, więc znalazłam tę książkę wczoraj w empiku, ale na szczęście dla mojego portfela, nie mieli 1 części. Więc w domu sięgnęłam po pdf. Okładki do mnie przemówiły! Nie wincie mnie!
Zaczęłam ją w pociągu i szczerze - jest to naprawdę przyjemna lektura, raczej kategorii młodzieżowej. Bez romansów, nie wiadomo czego. Porządna przygodówka z dużą ilością magii i akcji....
2016-08-23
(Możliwe SPOJLERY, duh.)
Harry Potter był bardzo dużą częścią mojego dzieciństwa, więc gdy tylko usłyszałam, że wychodzi sztuka i zostanie ona wydana w formie papierowej, wiedziałam, że będę musiała ją przeczytać. Nigdy nie miałam problemu z czytaniem utworów przeznaczonych stricte na scenę, ale staram się brać poprawkę na to, że jest to dzieło przeznaczone do oglądania, a nie czytania.
Ciężko jest kontynuacji, która wyszła po tylu latach, spełnić oczekiwania każdej osoby, która była z nią związana. Harry Potter jest i będzie serią dla dzieci i młodzieży, a nie serią dla dorosłych. Sam fakt, że głównymi bohaterami Przeklętego Dziecka są Albus i Scorpius wskazuje na to, że ten schemat miał zostać zachowany. Akcja rozwija się dość szybko, punkty kulminacyjne dopasowują się do całej budowy utworu, kolejne akty są od siebie różne pod względem nastroju, który w nich panuje. Dramatyczne wydarzenia zostają przełamane wstawkami komediowymi i, w momentach w których się wciągnęłam, naprawdę czułam się jak wtedy, gdy czytałam Harry'ego po raz pierwszy, gdy miałam naście lat.
Problem z całym utworem mam taki, że przypomina mi on dość szalony fanfik, zresztą nie najlepszej kategorii, który został napisany przez fana, który koniecznie chciał zamieścić wszystkie wątki, które się dało. SPOJLERY.
Mamy więc prawie-że romans Albusa i Scorpiusa, który niby na końcu zostaje załagodzony, że to niby tylko przyjaźń, ale szczerze, przyjaźń to mieli Harry i Ron i jeśli pamiętam to oni nie byli zazdrośni jeden o drugiego i nie myziali się na podłodze w bibliotece. Mamy dziecko Voldemorta, które marzy o tym, żeby zostać uznane przez swojego ojca (który prawdopodobnie miał traumę po byciu zgwałconym przez matkę tegoż to dziecka). W ogóle to dziecko wg historii ze sztuki urodziło się w takim momencie książki, że no chyba nie, kto w ogóle wpadł na ten pomysł? Nie byłoby to możliwe ze względów logicznych, chyba że to była jakaś ciąża w kolanie, czy coś. Mamy podważanie związku Hermiony i Rona, który zostaje udowodniony przez świat jako jedyny prawdziwy i sensowny (nikt się nie spodziewał). Ron zmienia się w dziwnego śmieszka, który wszystkich morduje sucharami do tego stopnia, że chyba nikt nie wierzy w jego bycie śmieszkiem. Mamy Harry'ego, który jest niepoprawnym bucem, nie szanuje innych i nie umie zrozumieć swojego syna, który zachowuje się tak samo emo, jak on w najgorszych momentach swojego życia ("nikt mnie nie rozumie :C").
Naprawdę w miarę czytania, nie mogłam uwierzyć, że pod tą kupą bzdur podpisała się Rowling, tudzież, że ona zleciła napisanie tego czegoś. Wszystko dzieje się jakoś tak ni z tego ni z owego, a jako że to sztuka, to brak tu rozbudowanej psychologii postaci, więc wychodzi to dość mdło i nieprawdopodobnie głupio. Z drugiej strony nadal czyta się to szybko, przyjemnie, a akcja wciąga i czytelnik chcąc, nie chcąc brnie dalej w historię.
Wciąż - nie mogę uwierzyć, że to coś jest wpisane w kanon HP. Jakby ktoś mi to dał jako fanfik, to byłby to zabawny, nieco zbyt szalony i dziwaczny twór, z którego dałoby się czerpać przyjemność i zapewniłby kilka godzin rozrywki, ale później odstawiłoby się go na półkę i cieszyło, że to jednak tylko fanfik i świat HP jest bezpieczny. Jednak nie, jest to utwór, który został wpisany przez samą Rowling w uniwersum i ojojoj, to boli bardzo.
Dla własnego bezpieczeństwa, będę go traktować jako fanfik, bo nigdy nie hejtowałam tak bardzo niczego ze świata HP, który był dla mnie przez lata (i nadal staram się wierzyć, że tak jest) święty.
Każdy powinien jednak przeczytać i wyrobić sobie własną opinię, bo może komuś się to spodoba.
Nie wątpię jednak, że jest to utwór, który na scenie wygląda lepiej niż na papierze i jest w stanie zapewnić rozrywkę wielu osobom. Dla mnie, wiernej Potterhead - jest to jednak utwór, który nie wpisuje się w kanon, nie ważne kto rzecze, że do niego należy. Trochę się zawiodłam.
(Możliwe SPOJLERY, duh.)
Harry Potter był bardzo dużą częścią mojego dzieciństwa, więc gdy tylko usłyszałam, że wychodzi sztuka i zostanie ona wydana w formie papierowej, wiedziałam, że będę musiała ją przeczytać. Nigdy nie miałam problemu z czytaniem utworów przeznaczonych stricte na scenę, ale staram się brać poprawkę na to, że jest to dzieło przeznaczone do oglądania, a...
Możliwe spojlery (duh.)
Ja do dzisiaj nie rozumiem, dlaczego zaczęłam tę książkę. Prawdopodobnie dlatego, że byłam na przedstawieniu teatralnym i bardzo mi się nie podobało i chciałam zobaczyć oryginał. Błąd. To nie adaptacja teatralna była zła, to oryginał był bardzo zły.
Zacznijmy od tego, że akcja dzieje się w Wałbrzychu, jaka normalna powieść kiedykolwiek działa się w Wałbrzychu, co to za miasto w ogóle jest? Jako osoba znająca te okolice (i mieszkająca we Wrocławiu, wrocławianie, nawet przybyli, gardzą Wałbrzychem) mogę powiedzieć, że to nie jest miasto, które jest jakieś szczególne. Chyba żeby jego szczególność określać w tym, że jest czymś pomiędzy miasteczkiem, a miastem. W sensie tak jak w miasteczku nic tam nie ma, ale jednocześnie jest na miasteczko za duże. Ale może to, że to miasto jest niczym, pasuje do głównej bohaterki, naszej Panny Nikt. Kto wie? Nie dopatrujmy się tu głębi, której nie ma.
Główna bohaterka jest... Dziwna. To pierwsze, co mi się nasuwa. Ma 15 lat, kończy właśnie podstawówkę i ma umysł 5-latki. Jest okropnie naiwna i infantylna, ma umysł zamknięty w schematach, które nałożyli na nią rodzice i nie potrafi myśleć. Przenosząc się do nowej klasy i poznając nowych ludzi nie potrafi w ogóle zachować własnego charakteru. Natychmiast się podporządkowuje swoim rówieśnikom, pewnie w celu zyskania ich sympatii. Jednocześnie czuje sprzeczność sama ze sobą, no ale swoich nowych "przyjaciół" uwielbia bezwarunkowo i bezkrytycznie i no... Nie kończy się to dobrze.
Fabuła podzielona jest na dwie księgi, przedstawiająca dwie znajomości, "przyjaźnie", Marysi z koleżankami z klasy. Pierwszą z nich jest Kasia, która ma mamę lekarkę, ubiera się, cytuję, "jak cyganka" i ma w swojej głowie Dżigiego, który wymyśla dla niej muzykę. Autentycznie, tak dokładnie ona tłumaczy pojawienie się swoich utworów, że tworzy je chłopiec w jej głowie. Oczywiście Marysia, nazywana tu Minką, nie ma instynktu samozachowawczego i gdy Kasia jej to wyznaje, nie ucieka gdzie pieprz rośnie, tylko postanawia pomóc jej pozbyć się tego chłopca. Z jej głowy. Także tego... Taaaak... Kiedy Kasia ma jakiś napad szału/epilepsji/ataku Dżigiego, to też nie ucieka, tylko jeszcze bardziej pragnie pomóc przyjaciółce. Oczywiście dziewczyny co rusz wyznają sobie miłość, mówią, że nie mogą bez siebie żyć i fakt, że dopiero się poznały, im nie przeszkadza. Historia kończy się nieszczęśliwie, bo dziewczyny przestają się do siebie odzywać, ponieważ... Ciężko mi znaleźć inne uzasadnienie niż "Kasia jest nienormalna".
Druga księga zawiera historię przyjaźni z Ewą, którą Marysia nawiązuje z dzień po tym, jak się przestaje odzywać z Kasią. Tu już sama geneza przyjaźni jest niedorzeczna, bo o ile Kasia była dla Marysi od początku miła, o tyle Ewa ją gnębiła w szkole i ta nagła odmiana ducha byłaby dla mnie nieco podejrzliwa. Oczywiście oznacza to, że główna bohaterka nie ma z nią problemu. Nie ma też problemu z tego, że Ewa odciąga ją od rodziny, daje rzeczy i wciąga w lesbijstwo (nie wiedziałam, że da się w to wciągnąć, ale ta książka dosłownie to opisuje). Oczywiście jej powolne "tracenie niewinności" odbija się na jej psychice i Marysia się gubi w tym, kim jest. Dodatkowo przypomina sobie o niej Kasia, więc powstaje konflikt, w którym Ewa jest zazdrosna. Dlatego każe jej zerwać z nią znajomość. Tu po raz pierwszy pojawia się jakiś przebłysk charakteru u bohaterki, bo stara się pogodzić swoje dwie znajome.
Książka nie ma niestety dobrego zakończenia, bo okazuje się, że Ewa z Kasią się znają (szok, po 8 latach w jednej klasie) i na dodatek obgadują Marysię, co ta słyszy. Skłania ją to do samobójstwa, które kończy tę książkę. (Ojej, spojler.)
Nie twierdzę, że ta książka w ogóle nie ma wartości. Mam wrażenie, że dość dobrze oddaje sposób myślenia młodych ludzi, szczególnie takich w wieku około 15 lat. Nie zmienia to jednak faktu, że dla mnie zachowania bohaterów były głupie. Ja nie wiem, czego nażarł się autor, ale takie rzeczy nie wydarzają się pomiędzy młodymi dziewczynami. A przynajmniej nie żadnymi, które o to pytałam. Pomijając już fakt, że nikt nie zaprzyjaźnia się aż tak szybko, to żadna laska nie pocałowałaby swojej przyjaciółki "w pipunię", bo ta o to prosi. SERIO FACET, COŚ TY ĆPAŁ?! Nie wiem, czy to ma być fantazja autora na temat biednych, młodych dziewczynek, czy może żył w jakimś patologicznym środowisku, ale naprawdę, polecam terapię.
W każdym razie bardzo mi się nie podobało, nie polecam, mam wrażenie, że ta książka mogłaby mieć nawet całkiem ciekawe treści i przemyślenia, jakby była inaczej ubrana. Na przykład jakby główna bohaterka miała mózg.
Możliwe spojlery (duh.)
więcej Pokaż mimo toJa do dzisiaj nie rozumiem, dlaczego zaczęłam tę książkę. Prawdopodobnie dlatego, że byłam na przedstawieniu teatralnym i bardzo mi się nie podobało i chciałam zobaczyć oryginał. Błąd. To nie adaptacja teatralna była zła, to oryginał był bardzo zły.
Zacznijmy od tego, że akcja dzieje się w Wałbrzychu, jaka normalna powieść kiedykolwiek działa się w...