Biblioteczka
2024-04-18
2024-01-26
2023-10-23
2023-07-29
2023-04-07
Ciekawa propozycja dla fanów Agathy Christie. Wielki powrót nietuzinkowego detektywa z wąsem - Poirota. Sama powieść niesamowicie wciąga i szybko się czyta, jednak według mnie rozwiązanie intrygi wydaje się być trochę przekombinowane i nie do końca do mnie przemawia.
Ciekawa propozycja dla fanów Agathy Christie. Wielki powrót nietuzinkowego detektywa z wąsem - Poirota. Sama powieść niesamowicie wciąga i szybko się czyta, jednak według mnie rozwiązanie intrygi wydaje się być trochę przekombinowane i nie do końca do mnie przemawia.
Pokaż mimo to2023-01-24
2022-11-05
2022-08-22
2021-10-03
2021-08-16
2021-08-11
2021-07-27
Aj, strasznie mi się dłużyło czytanie tej książki. Okropnie nużąca, nudnawa, a do tego to odrealnione zakończenie i wyjaśnienie historii. Przez większość czasu kompletnie nic się nie działo, jakbym czytała nudną obyczajówkę, ale przecież to thriller psychologiczny, więc zaczęłam się zastanawiać jaki zwrot akcji w tych okolicznościach może zaserwować nam autorka. Przyszły mi do głowy różne pomysły, jeden wyjątkowo kiczowaty, więc go odrzuciłam. A jednak, autorka poszła w taką tandetę i odrealnienie godne telenoweli brazylijskiej. Historia mnie nie przekonała, postacie nie wywołały jakiejś szczególnej sympatii, takie trochę nudne, trochę bez polotu i niewyraziste. Jak zwykle najlepszą rolę dostał pies! Powiedziałabym, że czytadło, ale czytadło czyta się w tempie ekspresowym, a Pozwól mi wrócić czytałam naprawdę długo, że w połowie chciałam już odstawić na półkę i zgodnie z tytułem nie pozwolić tej książce wrócić mi przed oczy.
Dodatkowo nie wiem kto wpadł na pomysł by na okładce umieścić hasło „kiedy zniknęła, powiedział prawdę, ale nie całą…”. Absolutnie nie sugerujcie się tym zachęcającym hasłem przy wyborze lektury, bo to kompletnie wprowadza w błąd czytelnika odnośnie głównego trzonu historii i o czym ta książka w ogóle może być. Taka zapowiedź czegoś, co nigdy nie nastąpi.
Aj, strasznie mi się dłużyło czytanie tej książki. Okropnie nużąca, nudnawa, a do tego to odrealnione zakończenie i wyjaśnienie historii. Przez większość czasu kompletnie nic się nie działo, jakbym czytała nudną obyczajówkę, ale przecież to thriller psychologiczny, więc zaczęłam się zastanawiać jaki zwrot akcji w tych okolicznościach może zaserwować nam autorka. Przyszły mi...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-06
Spokojne, słoneczne przedmieścia, gdzie mieszkańcy opływają w bogactwie i spełnia się ten odwieczny amerykański sen. Gra pozorów, idealny dom, idealne małżeństwo, idealne dzieci, wymarzone życie. Jednak to właśnie tylko pozory, a nic nie jest takim jakim się wydaje. Skrywane tajemnice, brudne sekrety, małe i większe pragnienia.
Opowieść o Sunnylakes przypomina mi to życie znane z Wisteria Lane, co prawda dzieli je przeszło 5 dekad, ale pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Ludzie się nie zmieniają. Nawet to okładkowe porównanie do „Służących” całkiem trafne. Dlatego myślę, że fanom Gotowych na wszystko i Służących książka przypadnie do gustu.
Wielkomiejski detektyw po zaliczeniu zawodowej wpadki zostaje zdegradowany i odesłany do innego miasta. Jednak zatęskni za starymi dobrymi przestępcami i gangami, gdy w nowym miejscu będzie musiał mierzyć się z hermetyczną społecznością Sunnylakes oraz kobietami, które niejedno widziały, ale jak nikt potrafią dochować tajemnicy.
Głównym trzonem opowieści wciąż pozostaje wątek kryminalny tajemniczego zaginięcia jednej z tych „idealnych” pań domu. Jednak oprócz tego można zobaczyć w tym po prostu portret Ameryki lat 50/60, zamieszki, podziały klasowe i rasowe. W związku z tym drugą główną bohaterką pozostaje czarnoskóra służąca, która widzi życie i relacje mieszkańców nie tylko z kuchni, ale również „od kuchni”. Stając się świadkiem niecodziennych sytuacji, powierniczką sekretów.
Książka mi się spodobała, chociaż służącej Ruby według mnie brakowało czasami tej ikry, to pan detektyw Blanke zdecydowanie nadrabiał za dwóch. Humor i złote myśli pana detektywa ubarwiły trochę to Bardzo długie popołudnie. Sama zagadka kryminalna nie jakaś skomplikowana i wydumana, ale dzięki temu bardziej autentyczna.
Dziękuję wydawnictwu za możliwość przeczytania książki!
Spokojne, słoneczne przedmieścia, gdzie mieszkańcy opływają w bogactwie i spełnia się ten odwieczny amerykański sen. Gra pozorów, idealny dom, idealne małżeństwo, idealne dzieci, wymarzone życie. Jednak to właśnie tylko pozory, a nic nie jest takim jakim się wydaje. Skrywane tajemnice, brudne sekrety, małe i większe pragnienia.
Opowieść o Sunnylakes przypomina mi to życie...
2021-05-12
Pisarski duet zawodowego muzyka i copywritera piszących pod wspólnym pseudonimem - Ben Creed. Trzeba przyznać, że jest to niecodzienne zestawienie autorskie. Czy jest możliwe stworzenie muzycznego kryminału?
Akcja powieści osadzona została na początku lat 50. ubiegłego wieku w jeszcze radzieckiej Rosji, gdzie symbolem wszelkich cnót jest Stalin. Nie jest to łatwy czas do bycia milicjantem, gdy winnym jest nie ten kto dokonał faktycznie przestępstwa, a ten kto został jako winny wytypowany przez władzę „z góry”. A każde dociekanie prawdy i próba rozwiązania dochodzenia może być władzy nie na rękę.
Doceniam niesamowitą kreację świata, mimo że nie żyłam w tamtych czasach poczułam nastrój tamtego okresu. A nastrój był niesprzyjający, ciągłe napięcie i strach, analizowanie tego co i komu się powiedziało, obawa, czy służby bezpieczeństwa nie opanowały już umiejętności sczytywania myśli, a najbardziej niewinne zachowanie może zostać odczytane jako wrogie związkowi radzieckiemu. Każdy odgłos kroków, pukanie do drzwi może być dla nas tym ostatnim, co usłyszymy w życiu.
Pomimo ponurych okoliczność i trudnego czasu radzieckiej Rosji, a może właśnie ze względu na to, autorzy w całość wpletli humor. Czarny humor, czy wręcz satyrę na tamte czasy. To w pewnym stopniu rozładowywało całe napięcie powieści.
Głównym bohaterem jest były muzyk, który z kariery niestety nie zrezygnował dobrowolnie, aktualnie milicjant jednego z leningradzkich posterunków. Z uwagi na to, że zarówno autor jak i protagonista są pasjonatami muzyki przez całą opowieść przeplatają się motywy muzyczne, nie jako dodatek, ale jako pełnoprawna część powieści. Aż żałuję, że nie mam odpowiedniej wiedzy muzycznej w tej kwestii, co pomogłoby w lepszym odczytaniu intencji autorów.
Główny bohater, Rewol Rossel, zostaje wezwany na miejsce zbrodni. Okrutnej zbrodni. Pięć okaleczonych ciał ułożonych na torach w tajemniczym układzie. Na dworze panuje przejmujący mróz, który tylko zostaje spotęgowany przez widok okaleczonych ofiar. Śledztwo okaże się najważniejszym dochodzeniem w życiu Rewola. Sprawy szczególnie zaczną się komplikować, gdy zda sobie sprawę kim są zmarli, a wszystkie tropy zaczną wskazywać na niego. O czym nam nie mówi tajemniczy Rossel? Przeszłość dogoni każdego.
„Miasto duchów” polecam, jest to całkiem nową i ciekawą propozycją, z jednej strony motywy historyczne i wojenne, z drugiej pełna pasji muzyka, oraz to co najważniejsze w kryminałach tajemnica do rozwikłania. Dobry debiut duetu autorów. Konstrukcja wyrazistych, charakternych bohaterów oraz odwzorowanie kreacji Leningradu to zdecydowanie mocne aspekty powieści.
Dziękuję również wydawnictwu Rebis za możliwość przeczytania książki.
Pisarski duet zawodowego muzyka i copywritera piszących pod wspólnym pseudonimem - Ben Creed. Trzeba przyznać, że jest to niecodzienne zestawienie autorskie. Czy jest możliwe stworzenie muzycznego kryminału?
Akcja powieści osadzona została na początku lat 50. ubiegłego wieku w jeszcze radzieckiej Rosji, gdzie symbolem wszelkich cnót jest Stalin. Nie jest to łatwy czas do...
2021-04-23
Niespodziewany powrót do świata Panem oraz głodowych Igrzysk Śmierci, tym razem bez znanych nam już tak dobrze bohaterów jak Katniss, Gale, czy Peeta. Autorka postanowiła cofnąć nas w czasie do początków Igrzysk, gdy organizowane były jeszcze dosyć nieporadnie, bez znanego nam blichtru, przepychu, wręcz teatru, a jedynym celem uczestników na ten moment było wybicie się nawzajem. Nie są to, co prawda pierwsze Igrzyska, a dopiero dziesiąte, ale dopiero od tego momentu zaczęły poważnie ewoluować i nabierać znanej nam formy show. A wszystko za sprawą ambitnego, dążącego po trupach do celu, i to dosłownie, głównego protagonisty, który pragnie się wykazać ponad miarę.
W tej części głównym bohaterem jest Coriolanus Snow przyszły prezydent Panem, poznajemy go prywatnie, jego młodość, rodzinę, przyjaciół, pierwszą miłość, nauczycieli i to co doprowadziło do tego, że stał się brutalnym dyktatorem i prezydentem Panem.
Całość podzielona została na trzy części, symboliczne etapy przemiany Coriolanusa. Corio od samego początku był uczniem ambitnym do bólu, do tego pod wpływem potężnych osób, co go niewątpliwie zgubiło i zatarło w nim resztki jego człowieczeństwa. Wychowywany przez Panibabkę, która wręcz ubóstwiała Kapitol, Panem i Igrzyska Śmierci, co rano wyśpiewując dumnie hymn narodowy. Od początku wpajano mu motto – Snow zawsze na szczycie – do którego dążył za wszelką cenę, by zostać najpotężniejszym człowiekiem w Panem. Jak widać udało mu się dopiąć swego. Nadarza się niepowtarzalna okazja do sięgnięcia po bogactwo i chwałę, gdy Snow staje się mentorem jednej z uczestniczek głodowych igrzysk, jest to pierwszy raz, gdy uczestnicy wytypowani z dystryktów dostają wsparcie mentorów z Kapitolu. Na tym etapie Snow wydaje się jeszcze zagubiony i nieprzekonany, co do słuszności organizacji igrzysk na śmierć i życie, szczególnie gdy poznaje swoją podopieczną Lucy Gray, która odmienia jego życie.
W drugim akcie pierwszy raz w pełni przeżywamy Igrzyska Śmierci nie z punktu widzenia uczestnika, jak to było w przypadku Katniss, ale z perspektywy biernego widza i mentora. Nie mamy wglądu do dialogów i myśli trybutów, o akcji mającej miejsce na arenie wiemy tylko tyle, co obserwujący ją mentorzy. Zaskakujące przywiązanie Corio do Lucy Gray zmusza go do przekraczania pierwszych swoich granic, a także zasad. Postanawia wygrać za wszelką cenę – z miłości i litości dla ukochanej, czy może bardziej z własnych egoistycznych pobudek? W końcu Coriolanus musi się zmierzyć z własnymi demonami.
Trzecia część to już równia pochyła tego, co z człowieka mogą zrobić chore ambicje, chęć władzy nad innymi, nienawiść, pycha, buta, bezwzględność, czyli wszystko to czego dowiadujemy się o Coriolanusie już w pierwszym tomie serii. Chociaż miał szansę na odkupienie postanowił ją odrzucić, a to wszystko w imię zasad i rzekomego większego dobra.
Podobał mi się powrót do Panem, w końcu dane nam było dowiedzieć się, kto odpowiada za pomysł stworzenia Igrzysk Śmierci oraz to jak one ewoluowały na przestrzeni lat. Poznaliśmy też przeszłość Prezydenta Snowa i to, co go ukształtowało, dzięki temu lepiej można zrozumieć tę postać i motywy jej działania, a nawet momentami poczuć do niego sympatię czy żal w związku z jego losem. Autorka nie obniżyła standardów serii, a powrót do Panem okazał się dobrym i udanym pomysłem.
Niespodziewany powrót do świata Panem oraz głodowych Igrzysk Śmierci, tym razem bez znanych nam już tak dobrze bohaterów jak Katniss, Gale, czy Peeta. Autorka postanowiła cofnąć nas w czasie do początków Igrzysk, gdy organizowane były jeszcze dosyć nieporadnie, bez znanego nam blichtru, przepychu, wręcz teatru, a jedynym celem uczestników na ten moment było wybicie się...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-17
Ostatni tom trylogii o Adamie i Cassandrze to jak dla mnie część pod znakiem za dużo grzybów w tym barszczu. A już szczególnie, jeśli mówimy o zakończeniu. Na początku zastanawiałam się, czy autorka nie miała pomysłu na finał, czy miała ich wręcz za dużo. Po przeczytaniu stwierdzam, że to ta druga opcja, a z tego dania zrobił się bigos, wszystko i nic. Ogólnie zakończenie to najgorszy aspekt tej trylogii, do tego ten epilog, który powinien wieńczyć i wyjaśniać wszystko, a stał się zwyczajnym misz maszem bez ładu i składu. Jakby autorka miała aspiracje na czwarty tom, a ktoś jej powiedział… nie ma budżetu, wciśnij to w pięć stron. To jest idealny przykład na to jak ABSOLUTNIE NIE POWINNO się konstruować powieści. Wstęp, rozwinięcie, zakończenie. A tutaj w zakończeniu się autorce rozwinięcie i poplątanie z pomieszaniem porobiło. Do tego epilog też został podzielony na małe podrozdziały, czy raczej części. Serio? Epilog jeszcze dzielić i rozdrabniać? Za dużo! Mam też nieodparte wrażenie, że autorka chciała by ostatni fragment powieści, bez dialogów, był natchniony, pełen refleksji, przemyśleń, ulotności, a nawet wręcz mający w sobie coś poetyckiego. Niestety to jej nie wyszło kompletnie. Wydało się to bardziej oderwane od rzeczywistości, puste, bez polotu i napisane na szybko na kolanie. Nie będę też pisać co dokładnie w poprowadzeniu zakończenia mi się nie spodobało, bo musiałby być to jawny spoiler. Liczyłam, że autorka pójdzie w skrajności, a były dwie opcje, albo kompletnie gorzki finał, albo mdły i słodki, a tu znów pośrodku, trochę tak, trochę….
Teraz po skończeniu mogę też w końcu ocenić to nad czym się najbardziej zastanawiałam, czy autorka od początku do końca miała pomysł na główny wątek mafii, czy tylko zarys, który nie wiedziała, gdzie wsadzić i jak ubrać. No i odpowiedź jest znowu gdzieś tak pomiędzy, ale bliżej tego drugiego wariantu niestety. Bo pomysł sam w sobie naprawdę ciekawy, ale gdzieś się to rozbiło. Pod tym względem najsłabiej to wypada właśnie w ostatnim tomie serii. Począwszy od zachowania członków sekty, przez obsadzenie pewnych postaci w roli głównych przywódców, po motyw ostatecznego opuszczenia mafii.
Powrót z zaświatów postaci Camilli – byłej narzeczonej Adama Morfeusza – chyba każdy się tego spodziewał, bo to aż nazbyt oczywiste, jak również jej rola w całej historii. Nie chcę spoilerować, chociaż się o to prosi by wyjaśnić głupotę fabuły. Tak czy inaczej są tu motywy godne telenoweli brazylijskiej, brakuje tylko złego brata bliźniaka.
W tej części najbardziej ucieszyło mnie, że autorka w końcu porządnie zmieniła proporcje - fabuła, akcja vs. sceny seksu. Zdecydowanie mniej powtarzalnych do bólu opisów stosunku głównych bohaterów na plus. To opisy typowo do przeskakiwania, bo wiecie, ileż można czytać o wilgoci, twardości i płatkach, co to kurczę książka kucharska?! :D
Ukazanie mrocznego i tajemniczego Adama – Morfeusza jako standardowego ojca z całkiem zwyczajnymi problemami, pomijając jego fach, to całkiem duża odmiana. Muszę przyznać, że historia z legwanem mnie rozbawiła, i nie mam tu na myśli ostatnio tak popularnego krakowskiego croissanta, a brak asertywności ojców na zachcianki dzieci, tak to już z tymi chłopami bywa ;) Czasami mam wrażenie, że dziecko to tylko pretekst dla nich do kupowania tych wszystkich wymyślnych gadżetów i zabawek!
Cassandra – oj, no irytująca, sama nie wie czego chce, wiecznie napalona, wskoczyłaby na wszystko co się rusza i nie tylko, jednocześnie deklarując zabójczą miłość innemu… ogólnie pojęcie wierności jest jej kompletnie obce. Do tego nie zrozumiały dla mnie aż do przesady pociąg mężczyzn do niej, każdy który ją zobaczy od razu chce ją na wyłączność. Feromony i „pachnidło”? Czy czarownica rzuca na chłopów jakieś klątwy? Bo nie jestem aż w stanie ogarnąć tego jakie ona ma branie :D
Chwaliłam ostatnio budowanie postaci męskich przez autorkę, no i tym razem zmieniam zdanie. Wszystkie charyzmatyczne mocne charaktery zdziadziały w tej części. Mam nieodparte wrażenie, że Cass na nich tak działa i im wodę z mózgu robi, że nawet wyrachowani mafiosi stają się obłąkanymi pantoflarzami.
Co sądzę o całej serii? Niewątpliwie łatwe i szybkie czytadło, do oderwania się od przyziemnej codzienności. Był pomysł, był koncept, był zapał, ale przy wykonaniu gdzieś to oklapło i autorka się pogubiła. Moja przygoda z tą trylogią to sinusoida, słaby pierwszy tom, mocniejszy drugi i znów słaby trzeci. To miało potencjał, ale nie został jak dla mnie wykorzystany, a szkoda bo mogła to być ciekawa historia, a nie tylko rąbanka kochanków. Osobiście wydaje mi się, że można romans napisać w sposób sensowny, a nie tylko zwyczajnie ordynarny. Więcej romantyzmu, intymności, niedopowiedzeń, ciekawie skonstruowanej fabuły i od razu wskakujemy na wyższy poziom.
Ostatni tom trylogii o Adamie i Cassandrze to jak dla mnie część pod znakiem za dużo grzybów w tym barszczu. A już szczególnie, jeśli mówimy o zakończeniu. Na początku zastanawiałam się, czy autorka nie miała pomysłu na finał, czy miała ich wręcz za dużo. Po przeczytaniu stwierdzam, że to ta druga opcja, a z tego dania zrobił się bigos, wszystko i nic. Ogólnie zakończenie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-16
Druga część przygód Adama-Morfeusza i Cassandry.
Poprzedni tom nie wywarł na mnie za dobrego wrażenia przez mnogie kalki z innych powieści, schematyczne postacie irytujące, czy wręcz często bez wyrazu i słabe ogólne wykonanie. Mimo wszystko postanowiłam kontynuować serię, bo byłam ciekawa czy autorka faktycznie miała pomysł na tę mitologiczną mafię od początku do końca, czy wszystko będzie miało ręce i nogi, i o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Przekonała mnie też do tego postać protagonisty – Adama. Chociaż jest on również mieszanką różnych innych cech i motywów z najpopularniejszych powieści tego gatunku wydaje mi się na tle chociażby głównej bohaterki najlepiej poskładaną postacią. Ogólnie odnoszę wrażenie, że autorce lepiej postacie męskie wychodzą spod pióra, albo to tylko moje odczucie. Dlatego powiedziałabym, że najbardziej odczułam jakąś sympatię właśnie do Adama, Tommiego i Anthoniego. Dodatkowo w całości w obu częściach najbardziej podobały mi się właśnie te ostatnie fragmenty epilogu pisane z męskiej perspektywy tego, co Adam widzi, myśli, odczuwa, wydawało mi się to bardziej logiczne i ciekawe niż z perspektywy Cass. Adam jest zdecydowanie ciekawszym i wielowymiarowym narratorem. Myślę, że z jego perspektywy fajniej by było poznać całą historię i „zaplecze” mafii. Chociaż wydaje mi się, że autorka nie zdecyduje się raczej na wydanie tomów „dopełniających” skoro postanowiła te fragmenty zamieścić w epilogach.
Hmm, długo myślałam nad oceną dla tej książki, bo tym razem czytało mi się lepiej niż pierwszą część, ale to nie do końca wynika z tego, że książka była jakoś diametralnie lepsza, jeśli chodzi o ogólny schemat i warsztat w zasadzie nic się nie zmieniło. Podobało mi się za to, że autorka w końcu postanowiła zacząć rozwijać fabułę, niż tylko raczyć nas opisami orgazmów Cassandry. Poznaliśmy więcej członków organizacji i część zasad jej działania. Pojawił się mocny czarny charakter, a nie tylko bezosobowe określenie – oni – w stosunku do mafii. Dzięki temu seria wydaje mi się w końcu ciekawsza i bardziej intrygująca.
W dalszym ciągu główna bohaterka jest irytująca, a motywy jej działania wykraczają poza zdrowy rozsądek. W pewnym momencie mimo przywar i ciemnej strony głównego bohatera zaczęłam się zastanawiać, nie dlaczego ona go kocha i chce z nim być, tylko dlaczego to on tego chce i sądzi, że ona jest taka wyjątkowa. Ja rozumiem niekonwencjonalność sytuacji w jakiej się ona znalazła, ale jej niekonsekwencja działania, bezmyślność są wręcz uderzające.
Najbardziej poruszyła mnie za to postać Tommiego. Jego historia i losy wywołały we mnie duże emocje. Z jednej strony trzeba przyznać, że to się autorce udało, z drugiej jednak nie było to takie trudne, ponieważ mam sporą emocjonalną wrażliwość na ciężkie choroby i niesprawiedliwość życia, chyba jak większość.
Tak więc przy drugiej części serii jest lepiej, ale nie spektakularnie, tak by polecać bez wahania. Jest ciekawiej z uwagi na historię z potencjałem, ale gdzieś on uleciał po drodze, przez co wciąż całość przyćmiewają irytujące zachowania bohaterów, ordynarność i prostota wyrazu, oraz każda rozmowa kończąca się stosunkiem seksualnym. Ejże, przecież relacje międzyludzkie mają więcej do zaoferowania niż narządy rozrodcze!
Druga część przygód Adama-Morfeusza i Cassandry.
Poprzedni tom nie wywarł na mnie za dobrego wrażenia przez mnogie kalki z innych powieści, schematyczne postacie irytujące, czy wręcz często bez wyrazu i słabe ogólne wykonanie. Mimo wszystko postanowiłam kontynuować serię, bo byłam ciekawa czy autorka faktycznie miała pomysł na tę mitologiczną mafię od początku do końca,...
2021-04-14
Nie jestem specjalistką w dziedzinie literatury kobiecej, aczkolwiek przebrnęłam na przykład przez Blankę Lipińską i jej wybujałą fantazję erotyczną zbudowaną na tle syndromu sztokholmskiego. Także swoje przeżyłam! Uf!
Coś mnie podkusiło i poszłam za ciosem po przebyciu tych 365 dni. Uwiodła mnie okładka i magnetyzm niebieskiego spojrzenia. No tu mnie mają, mam słabość do wszystkiego co niebieskie, a już szczególnie jeśli jest to morze czy oczy. Do tego w tytule nawiązanie do mitologicznego bóstwa – Morfeusza. Lubię nawiązania mitologiczne, więc podbili moją ciekawość.
No tak, jeśli chodzi o te mitologiczne nawiązania, to jednak się nie nastawiajcie na jakieś głębsze myśli i odkrycia. Do Morfeusza autorka dokooptowała jeszcze Erosa i mamy erotyczno-senny zestaw. I to tyle z mitów.
No cóż tu rzec, pisarki tej dziedziny chyba odnalazły pewien taki sztandarowy i utarty schemat. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie, że jeśli przeczytasz jedną książkę z tej kategorii to już wiesz jak wyglądają wszystkie. I ta według mnie od tych standardów nie odbiega w ogóle, niestety. Czasami na plus poczucie humoru, bywa komicznie i dziwnie oraz Tommy – przyjaciel głównej bohaterki, bardzo pozytywna postać i inna od wszystkich. A tak to standardowo… cztery razy po dwa razy, bez ładu i składu jak króliki na haju. Zawsze, wszędzie, godzinami. Oczywiście mam na myśli popęd seksualny głównych bohaterów.
A więc, co tu w tych Snach Morfeusza mamy? Według mnie same klasyki i stare przeboje!
1) Przygryzanie wargi – jest - swojej, cudzej, pełna dowolność konfiguracji, ponieważ autorka nie zawsze ma tu na myśli usta;
2) Do bólu nudne sceny seksu, które w zasadzie składają się z pięciu podstawowych słów powtarzanych w kółko, i co gorsze stanowi to chyba z 70% książki – odhaczone – kobiety! trochę więcej wyobraźni i fantazji, litości to nie literatura faktu tylko romans!;
3) główny bohater to: bogacz/ mafioso/ gangster/ szef/ fan bdsm/ bad boy (skreśl niewłaściwe) - o tutaj akurat autorka postanowiła wykorzystać wszystko! Co się będziemy ograniczać!;
4) Jak już jesteśmy przy bdsm i fetyszach to oczywiście główny bohater to psychofan wszelkiej kontroli, dominacji, kar cielesnych i gwałtów – „Pan Mroczny” cokolwiek to w każdym razie znaczy;
5) A propos kontroli, oczywiście Pan Mroczny Morfeusz jak typowy despota od startu wie dosłownie wszystko o swej oblubienicy, od rozmiarów ubrań, przez ilość włosów w nosie, po dane o byłych chłopakach i ich rodzinach na pięć pokoleń wstecz. Dodatkowo zawsze jakimś dziwnym trafem, wie gdzie się ona znajduje w danym momencie i sam się tam pojawia zaraz by ją siłą wywlec z towarzystwa;
6) Trochę niepoczytalna, głupiutka, toporna charakterem i intelektem, z deczka irytująca bohaterka, której motywy działania i zachowania nie są znane zdrowemu rozsądkowi – oczywiście jest;
7) Bohaterowie przez wszystkie rozdziały co 10 stron naprzemiennie się kochają i nienawidzą, to znaczy główna bohaterka odczuwa miłość, bo Panu Mrocznemu nie wypada wszak popsułoby to imidż. Dlaczego co 10 stron? Bo w pozostałych się rypią albo ze sobą nawzajem, albo z innymi to jest dowolność jak zwykle;
8) Jego atrybutem jest agresja, jej naiwność – ta dam! oryginalnie;
9) Dziwne przezwiska i pseudonimy dla kobiety ze strony faceta, nie wiem może tylko mnie to tak żenuje i denerwuje, ale to już kolejna książka tego typu, gdzie to jest. To nie jest tak, że mnie takie „pieszczotliwe” określenia przeszkadzają, ale już ich nachalne i nienaturalne użycie w każdym zdaniu i dialogu – tak. Wobec tego tu mamy słoneczko i dziecino/dziecinko, a o ile dobrze pamiętam u Blanki Lipińskiej za to nagminnie było używane - mała i dziewczynko. Jakby bohaterki miały co najwyżej 5 lat, a nie były dorosłymi kobietami;
10) Poszukiwanie sensu, logiki i realności wydarzeń – jak zwykle daremne i nie radzę się nawet zagłębiać w te rejony rozsądku.
Tak, więc jeśli ktoś lubi ten schemat i charakterystyczne elementy dla tego gatunku to może być, acz i tak bez szału. Jeśli ktoś ma po dziurki w nosie Greyów i wszystkich tworów około greyowych to lepiej skończyć na oglądaniu okładki. Powieść mozolna, nużąca i powtarzalna, aczkolwiek przy perspektywie pisania pracy magisterskiej zawsze to jakaś odmóżdżająca odskocznia.
Nie jestem specjalistką w dziedzinie literatury kobiecej, aczkolwiek przebrnęłam na przykład przez Blankę Lipińską i jej wybujałą fantazję erotyczną zbudowaną na tle syndromu sztokholmskiego. Także swoje przeżyłam! Uf!
Coś mnie podkusiło i poszłam za ciosem po przebyciu tych 365 dni. Uwiodła mnie okładka i magnetyzm niebieskiego spojrzenia. No tu mnie mają, mam słabość do...
Czyta się jak dobry kryminał. Świadomość, że opisane tu historie wydarzyły się naprawdę mrozi krew jeszcze bardziej. Mimo sporej dawki naukowej wiedzy i wyjaśnienia mechanizmów rządzących organizmami żywymi, książka nie przytłacza i jest napisana w sposób przystępny i zrozumiały.
Czyta się jak dobry kryminał. Świadomość, że opisane tu historie wydarzyły się naprawdę mrozi krew jeszcze bardziej. Mimo sporej dawki naukowej wiedzy i wyjaśnienia mechanizmów rządzących organizmami żywymi, książka nie przytłacza i jest napisana w sposób przystępny i zrozumiały.
Pokaż mimo to