-
Artykuły„Nowa Fantastyka” świętuje. Premiera jubileuszowego 500. numeru magazynuEwa Cieślik4
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 2LubimyCzytać3
-
ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński9
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać14
Biblioteczka
Recenzja: www.stanzaczytany.pl
Samantha Young podbiła moje serce cyklem On Dublin Street, dlatego też mogę brać jej książki w ciemno. Jej pióro jest lekkie, bez problemu mogę trafić do wykreowanego przez nią świata, aby choć na chwilę oderwać się od szarej codzienności i zawędrować w tak dobrze nam znany świat literacki. Niemniej jednak wiemy, że nie zawsze książka trafi nam do serca. Nawet jeśli napisała ją jedna z naszych ulubionych autorek. Jaka więc jest moja ocena odnośnie ,,Nieznośny ciężar tajemnic"?
Przyznaję bez bicia, że nie tego oczekiwałam. Podczas czytania książki miałam wrażenie, że styl autorki jest nieco... inny. Czy to źle? Sama nie wiem. Z jednej strony brakowało mi tego piorunującego uderzenia w serce, kiedy czytałam o miłości dwójki ludzi. W ,,Nieznośny ciężar tajemnic" z kolei naszą czytelniczą uwagę przykuwa... przyjaźń. Oczywiście na głównej scenie również występuje miłość, a właściwie elektryzująca miłość, jak to bywa w tego typu powieściach, ale jeśli mielibyśmy skoncentrować się na fabule... Tutaj zdecydowanie priorytety są inne.
Przyjaźń. Zaufanie. Tajemnice. Główna bohaterka jest zmuszona porzucić swoich przyjaciół i przede wszystkim swoją popularność, aby rozpocząć nowe życie w zupełnie innym miejscu. Mieszkając teraz w jednej z najbogatszych dzielnic Bostonu musi od nowa budować swoją reputację, ale... Ciężko jest zaczynać od zera. Nikt nie powie, że nie. India, główna bohaterka, nadal musi ukrywać swoje tajemnice i nie może pozwolić, aby ktokolwiek dowiedział się o jej ciemnej przeszłości. Jednak z biegiem czasu poznaje osoby, które... Również dźwigają na barkach swoje - i cudze - sekrety. Czytelnik, poznając każdą jedną historię, naprawdę może poczuć nieznośny ciężar tajemnic. Czy to dobre uczucie?
Owszem. Z początku byłam nieco zdegustowana, gdyż nie mogłam wygodnie ,,ułożyć się" przy lekturze. Byłam przygotowana na miłosne, dorosłe uniesienia, nie nastoletnie miłostki i ich problemy. W końcu na rynku wydawniczym powstało wiele tego typu powieści, które mają w sobie te same składniki - sekrety, problemy i wewnętrzne konflikty, więc rozpoczynając podróż z nową książką Samanthy Young, jakoś... Nie potrafiłam dokładnie wejść w tę historię. Dopiero w połowie powieści zrozumiałam, że chociaż moje odczucia są inne, ja nie mogę oderwać wzroku od kartek papieru. Książka mnie tak zainteresowała, że nawet po dobie spędzonej w pracy zasnęłam późnym wieczorem, dopóki nie dobrnęłam do ostatniej strony.
Jak wyżej napisałam, z początku historia mnie nie zainteresowała. Jednak teraz, przeczytawszy całą powieść, zrozumiałam, że byłam przyzwyczajona do innych historii owej pisarki. Bardziej dorosłych. Dlatego też ciężko było mi uchwycić tę fabułę, skoro oczekiwałam czegoś innego.
Ale powieść mnie wciągnęła... I to bardzo!
Życie Indii się zmienia, kiedy jej mama ogłasza, iż przeprowadzają się do jednej z najbogatszych dzielnic Bostonu - do narzeczonego rodzicielki, który ma wielką posiadłość. Kiedy tam trafia, poznaje Eloise, swoją przyszłą siostrę przyrodnią. Eloise wraz ze swoją popularną grupką przyjaciół nie ułatwia jej zadania w odnalezieniu się w nowym środowisku. India ma wrażenie, że trafiła do króliczej nory, gdzie pieniądze są traktowane jak... coś, co każdy powinien posiadać i to w dużej ilości. Torebka z Diora? W porządku, kupię ją sobie, jak tylko skoczę za chwilę po perfumy Chanel. Co to dla mnie! - rozumiecie? India nie pasuje do tego miejsca. Czuje się jak śmieć, który omyłkowo trafił do złotego pałacu. Tutaj ludzie byli uporządkowani, a najgorszym ich problemem było to, że Justin Timberlake nie odpisał na ich wiadomość prywatną.
Ale czy na pewno?
Z biegiem czasu India dowiaduje się, że ten niby ,,idealny" świat jest tylko jedną wielką fasadą kłamstw i wcale żadne z nich nie ma łatwego życia, jak mogłoby się z początku wydawać. Główna bohaterka nie jest jedyną osobą, która pilnie strzeże swoje tajemnice. Tych osób jest o wiele więcej, a ciężar kłamstw robi się z każdym kolejnym oddechem coraz to cięższy...
Jak już wspomniałam, chociaż na głównej scenie występuje miłość, jest przyćmiona przez silne cechy fabuły - tajemnice i moc przyjaźni. Przyznaję się bez bicia, że uwielbiam romanse i nie przypuszczałabym, że coś innego w tego typu powieściach mnie zainteresuje, ale... Tak się stało. Tym razem romans odszedł na bok, aby móc zobaczyć, jak przyjaźń jest ważna w życiu. Bo, wybierając swojego życiowego partnera, nie myślimy tylko o tym, aby nas kochał. Chcemy, żeby był przyjacielem, kompanem na całe życie i aby nie oceniał nas przez pryzmat naszych zalet, tylko wad. Żeby akceptował.
A my chcemy być akceptowani we wszechświecie. Chcielibyśmy, aby nasze wady były dla kogoś zaletami.
,,Nieznośny ciężar tajemnic" nie tylko zabawia, ale również uczy. Uczy tego, jak ważne w życiu jest zaufanie i przyjaźń. Pokazuje nam, że pieniądze i pozycja szczęścia nie dają, a najważniejszymi priorytetami w życiu są rodzina i przyjaciele - oraz oczywiście emocje, uczucia, którymi darzymy drugiego człowieka. Tajemnice potrafią zepsuć każdą silną więź, ale... Kiedy one już wyjdą na jaw, tylko ci prawdziwi przyjaciele zostaną z nami do końca.
Pióro Samanthy pozostaje więc niezmienne - nadal pochłaniam każdą napisaną przez nią stronę i w rezultacie jestem zadowolona z wyniku. ,,Nieznośny ciężar tajemnic" nie tylko zabawia czytelnika, pozwala przenieść się do innego świata, ale i również naucza o tym, co jest najważniejsze w życiu. Bohaterowie mają silne charaktery, są zbudowani od samych podstaw, a ich historię - nawet postaci drugoplanowych - pochłaniają czytelnika bez reszty. Chociaż widać pewne składniki fabuły, które już wcześniej przewijały się w literaturze tego pokroju, myślę, że tutaj Samantha wzbogaciła swoją powieść o dodatkowy składnik - dała swojej książce duszę, dzięki której inaczej odbieramy historię.
Reasumując, książkę... Połknęłam i chciałabym więcej tego typu powieści. Chociaż oczekiwałam czegoś innego, zastałam zupełnie inną, ale bardziej wartościową literaturę. India zaczęła nowe życie i każdy dzień był dla niej kolejną niewiadomą. Ja z kolei mogę Was zapewnić, że przeżyjecie z nią wiele emocjonalnych momentów, przy których na pewno oderwiecie się od rzeczywistego świata. Szczerze polecam!
Recenzja: www.stanzaczytany.pl
Samantha Young podbiła moje serce cyklem On Dublin Street, dlatego też mogę brać jej książki w ciemno. Jej pióro jest lekkie, bez problemu mogę trafić do wykreowanego przez nią świata, aby choć na chwilę oderwać się od szarej codzienności i zawędrować w tak dobrze nam znany świat literacki. Niemniej jednak wiemy, że nie zawsze książka trafi...
więcej na stanzaczytany.pl
Cukrzyca. To choroba, o której każdy z nas słyszał. Autorka porusza również ten temat w swojej powieści. Właściwie jest to główny składnik fabuły, gdyż Ada na nią choruje, a przez to, jakie są z nią związane ograniczenia życiowe, główna bohaterka zaczęła myśleć całkiem inaczej. Popadła w depresję, miała myśli samobójcze i odliczała dni do dnia swojej śmierci. Chciała umrzeć. Jak możemy ją więc zrozumieć?
Tutaj było ciężko. Z początku negatywnie postrzegałam charakter głównej bohaterki, gdyż... Cukrzyca nie jest wyrokiem śmierci. Przynajmniej ja tak myślałam. Nie wiedziałam natomiast, że cukrzyca odkłada się również w sferze psychologicznej. Narzucone musy, ciągły strach, lęk przed swoimi pragnieniami. Tak łatwo jest powiedzieć, tak łatwo powierzchownie ocenić, tak trudno wejść w głąb choroby, czy toteż chorego, tak trudno zrozumieć. Autorka pokazała nam fikcyjny świat, który nie tylko zabawia, ale również - a może przede wszystkim? - uczy. Dominika Smoleń poprzez swoją powieść wspiera w chorobie, w problemach. Pokazuje, że zawsze jest światełko w tunelu. Pokazuje, jak ważne jest mieć osoby, które wesprą Cię nawet przy najczarniejszych scenariuszach. A nade wszystko ukazuje, że nigdy nie możemy być pewni jutrzejszego dnia, bo... To życie pisze za nas życiorys, my tylko podążamy swoją ścieżką.
Przyjaźń. Miłość. Ból i cierpienie. Jak zaprzyjaźnić się z ludźmi, jak znaleźć miłość swojego życia, skoro w swoim kalendarzu zbliża się dzień naszej śmierci?
Jak już wyżej napisałam, Ada cierpi na depresję i nie może doczekać się swojego ,,dnia ostatecznego". Jednak jeden, wyjątkowy list od nieżyjącej już babci zmienił jej nastawienie. Postanowiła korzystać z uroków życia, nawiązać znajomości i przynajmniej chociaż trochę cieszyć się z tego, że żyje. Ani ja, ani ona nie przypuszczałyśmy, że w tak krótkim czasie będzie potrafiła tyle w sobie zmienić. Byłam zauroczona tym, jak autorka skrupulatnie zmienia charakter głównej bohaterki, a tym samym zmienia bieg wydarzeń. Zmienia świat. Każdy drugo- i trzecio-planowy bohater, który staje na naszej drodze, ma w sobie iskrę nadziei. Czy zmieni Adę? Czy zmieni nasz świat?
Nigdy nie możemy być niczego pewni. A już na pewno nie przy lekturach Dominiki Smoleń...
Ale nie myślcie sobie, że to na tyle. Autorka skomponowała nie tylko powieść pełną bólu, łez i cierpienia, ale również radości, łez szczęścia i zaraźliwego humoru. No i pełną facetów... Och! Tak, nie byłabym sobą, gdybym o tym nie wspomniała. Tym razem to nie kobietki będą ruszać biodrami, tylko mężczyźni! Będzie szał ciał, Ola (czyli ja!) przy tancerze i dużo chwil ochów i achów. Wielka dawka dobrej rozrywki. Nie wiem jak Wy, ale ja na samo wspomnienie szczerzę się jak głupia do monitora...
Chciałam uwzględnić jakieś negatywy tej powieści... Ale choć usilnie starałam się znaleźć jakąś wadę, nie mogłam jej znaleźć. Dlaczego? Dominika Smoleń kierowała się zasadą, którą najbardziej lubię w powieściach - życiem. W rzeczywistości nie jesteśmy pewni tego, co stanie się jutro. Co stanie się za minutę. Zegar wciąż tyka, a my pędzimy dalej. Uczymy się, widzimy nowe rzeczy, które później zmieniają nasz światopogląd. Zmieniają naszą przyszłość, nasze nastawienie. I tutaj, w Biegu do gwiazd również jesteśmy świadkami tego, jak życie bywa przewrotne. Kiedy już myślałam, że wiem, co nastąpi - jak na przykład miłość, bo zawsze bywa tak w powieściach... Nie! Trzeba było pójść w tył zwrot, bo na miłość było trzeba poczekać jeszcze chwilę. Bo ta książka okazała się życiem, a nie kolejną nudną obyczajówką. Autorka tak umiejętnie zakręciła losem bohaterów, że w końcu nie byłam pewna tego, co się stanie. To było jak jazda bez trzymanki. Bałam się, że w końcu wypadnę z wagonika, ale... Cóż. Do tej pory nie wiem, czy przypadkiem tego nie zrobiłam.
Co by tu jeszcze dodać? Nadal ciężko mi ugryźć ten temat. ,,Bieg do gwiazd" miał być dla mnie zwykłą obyczajówką, która pozwoli mi przez chwilę zrelaksować się przy lekturze, ale tak nie było. Zdecydowanie nie. Weszłam do powieści, żyłam w niej, a kiedy wyszłam, stałam się całkowicie inną osobą. Dominika Smoleń pozwoliła mi nie tylko dosięgnąć gwiazd, ale i również pokazać, że życie wygląda piękniej, kiedy na chwilę się zatrzymamy. Bo nie zawsze widzimy to, co nas otacza. Uciekamy przed koszmarami nie zważając na to, że za rogiem może czaić się szczęście. Uciekamy przed samym sobą. Uciekamy przed życiem. Uciekamy przed gwiazdami, które wskazują nasz los.
Więc przestańmy uciekać. Przystańmy. Chwyćmy ,,Bieg do gwiazd" i pozwólmy sobie na moc wrażeń. I przede wszystkim cieszmy się z każdego dnia, niezależnie jaki on ma kolor.
więcej na stanzaczytany.pl
Cukrzyca. To choroba, o której każdy z nas słyszał. Autorka porusza również ten temat w swojej powieści. Właściwie jest to główny składnik fabuły, gdyż Ada na nią choruje, a przez to, jakie są z nią związane ograniczenia życiowe, główna bohaterka zaczęła myśleć całkiem inaczej. Popadła w depresję, miała myśli samobójcze i odliczała dni do dnia...
Psychicznie byłam nastawiona na kolejną niesamowitą przygodę z Panem Wilkiem. Po przeczytaniu dwóch poprzednich części, które miały swoje elementy wspólne, ale dostarczały czytelnikowi całkowicie innych emocji, wiedziałam, czego mogę się spodziewać - emocji, chwil wzlotów i upadków oraz oczywiście... pieprzenia. Zapoznając się z fragmentami powieści, domyślałam się, na co mam być przygotowania. Jednakże... Nic nie mogło przygotować mnie na to, co zastałam. Myślicie, że poprzednie książki były dobre? Że jedna drugą pokonała? Usiądźcie wygodnie, zanim weźmiecie trzecią część do dłoni, bo ta z kolei powali Was z nóg. Ale o tym za moment...
Pan Wilk to mężczyzna po czterdziestce, który od pierwszego tomu pokazuje nam swoje losy. Przy ,,Pan Wilk i kobiety" poznajemy typowego samca, który lubi się pieprzyć i z tym się nie kryje. Osoba poboczna, widząc jego poczynania, zapewne będzie wyrabiała o nim złe zdanie, ale czytelnik oraz osoby z jego otoczenia wiedzą, że to po prostu prawdziwy facet. Nie pizduś-plastuś, wylizany maminsynek, czy inne typowe ,,dolegliwości" fikcyjnego (i nie tylko) bohatera literackiego. To mężczyzna z krwi i kości, a poznając jego historię, możemy wejść do jego umysłu. A poznając jego psychikę, sami poznajemy swoją...
To nie typowy erotyk. To nie typowa obyczajówka, która wchodzi na chwilę do życia czytelnika, aby po przeczytaniu historii wyparować z naszego umysłu. Koncentrując się na dwóch pierwszych częściach, nigdy nie przypuszczałam, że Jarosław Wilk przy trzeciej podniesie swoją poprzeczkę o trzy stopnie wyżej. Jak nie więcej! Psychicznie byłam przygotowana, że autor dostarczy nam sporą dawkę emocji, ale to... To była niewyobrażalna przygoda. Przygoda usłana pragnieniami, marzeniami, snami oraz wadami i zaletami, dzięki czemu Wilcza historia nie staje się surrealistyczna, a rzeczywista. Bliska naszym codziennym problemom. Czego chcieć więcej?
Gdybym miała sklasyfikować tę powieść, musiałabym wypisać chyba każdy gatunek. Nawet koncentrując się na samej trzeciej części... Tego jest mnóstwo. Jest ogrom historii, emocji i... życia. Tak, wiem - powtarzam się. Ale nie da się inaczej tego określić. Ta cała Wilcza magia jest na tyle niesamowita, że aż zapiera dech w piersiach. Przenosimy się do fikcyjnego świata, obyczajówka bajeruje nasze czytelnicze zmysły, romans gdzieś tam się unosi, erotyk miażdży nasze serca (i nie tylko), a potem... Powieść historyczna? Powieść psychologiczna? Fantasy? Och, tak... Tego jest tak wiele, że nie sposób jest pomieścić w jednej książce. Ale czy aby na pewno? Powiem (a raczej napiszę) jedno... Jarkowi to się udało!
Po przeczytaniu poprzednich części, z niecierpliwością czekałam na trzeci tom przygód Pana Wilka. Myślałam, że wiem czego mogę się spodziewać, ale nic nie przygotowało mnie na to, co w istocie zastałam. Jarosław Wilk kolejny już raz dopieścił czytelnika, dostarczając mu więcej, niżby się spodziewał. Z prywatnych źródeł wiem, że autor chciał, aby powieść ta odniosła wielki sukces. Nie chodzi mi oczywiście o ilość sprzedanych egzemplarzy - chociaż to i tak jest ważne - ale o to, żeby czytelnik był jeszcze bardziej usatysfakcjonowany tą częścią - bardziej niż poprzednimi. I chyba biedny pisarz nie zdawał sobie sprawy, że jego marzenie spełni się ponad to, co sobie zażyczył. ,,Pan Wilk tam i z powrotem" powala na kolana. Styl autora jest elastyczny. Pisarz powinien odnaleźć się w każdej sytuacji, a Jarosław Wilk idealnie to nam pokazał. Czułam się jak na rollercoasterze, bo płakałam i śmiałam się naprzemiennie. Strach również znalazł swoje miejsce w moim krwiobiegu. Adrenalina, tak bardzo wyczuwalna podczas czytania książki... To było niesamowite. Niesamowite przeżycie, które będę na pewno miło wspominać za każdym razem, kiedy usłyszę o Wilczych powieściach.
Emocje to główna cecha, o której chciałabym wspomnieć. Chyba każdy z Was wie, jak kobiety przed ,,krwawym okresem" są zazwyczaj rozregulowane emocjonalnie, prawda? Podczas czytania trzeciego tomu tak właśnie się czułam - płakałam, wzruszałam się, aby po chwili śmiać się i przeklinać zarazem. Nie dostajemy samych pustych słów, nudnej historyjki na dobranoc dla kur domowych. To emocjonalny pakiet, który przeniesie każdego czytelnika do literackiego świata, z którego niekoniecznie chce się wyjść. Właściwie to w ogóle nie chcemy odłożyć książki, dopóki nie dobrniemy do ostatniej strony. Otrzymujemy mądrości życiowe, czas na chwilę namysłu. Dryfujemy po przestworzach wspomnień, po przestworzach życia. Widzimy teraźniejszość, przeszłość, a nawet... Przyszłość. Czego chcieć więcej?
Czuję się jak na narkotykowym odlocie. Jarosław Wilk stworzył powieści, które przemawiają do czytelnika w każdym aspekcie. Jako czytelniczka czuję się dopieszczona. I choć wcześniej przygotowałam się na niesamowitą jazdę, nigdy nie przypuszczałam, że Wilk zaserwuje nam takie danie.
Czy polecam? Jak najbardziej!
Psychicznie byłam nastawiona na kolejną niesamowitą przygodę z Panem Wilkiem. Po przeczytaniu dwóch poprzednich części, które miały swoje elementy wspólne, ale dostarczały czytelnikowi całkowicie innych emocji, wiedziałam, czego mogę się spodziewać - emocji, chwil wzlotów i upadków oraz oczywiście... pieprzenia. Zapoznając się z fragmentami powieści, domyślałam się, na co...
więcej mniej Pokaż mimo to
www.stanzaczytany.pl
Pół roku temu recenzowałam dla Was ,,Przeszłość Violet i Luke'a" (KLIK), którą oceniłam naprawdę pozytywnie. Już wcześniej wyznałam, że poprzednie książki aż tak bardzo nie zachwyciły mnie swoją historią, jednak nie mogłabym nie zauważyć, że Jessica Sorensen z każdą kolejną książką podnosi swoją poprzeczkę coraz wyżej. Poprzednią część tego cyklu oceniłam bardzo dobrze - pochłonęła mnie doszczętnie, sprawiając, że autorka stała się jedną z moich ulubionych pisarek. Jednak to nie znaczy, że z góry będę osądzać jej kolejne powieści. Jak oceniam więc tę część?
Och. Och. Po prostu: OCH! Czuję się, jak podczas jazdy bez trzymanki kolejką górską. Już dawno żadna książka nie sprawiła, że moje serce tak szalenie uderzało w moją klatkę piersiową. Emocje wzbierały się we mnie, kumulując się aż do ostatniej strony. Tylko że... Nie każda emocja była dobra. Na samym szczycie królowało ból i cierpienie...
To nie jest kolejna bajeczka z cukierkowym love story, która sprawi, że na niebie ukaże się tęcza. Chyba najbardziej wyczuwalną pozytywną emocją jest tutaj nadzieja, jaka pojawia się nie tylko w historii dwójki bohaterów, ale i w sercach czytelnika. To dzięki niej jakoś odparowujemy atak tych wszystkich negatywnych emocji, które i tak sprawiają, że nasze łzy mienią się w oczach, a ból w klatce piersiowej staje się nieznośny.
Jessica Sorensen ma lekkie pióro, które wciąga już od pierwszej strony. Autorka koncentruje się na psychologii, a dokładniej na tych silnych emocjach, przez co nie możemy zapomnieć o jej wykreowanej historii przed długi czas. Chociaż jestem osobą, która zwykle nie przyjmuje dosadnie książek do siebie, to powieści autorki mocno wkodowały mi się w pamięć. ,,Przeszłość Violet i Luke'a" była dla mnie... katalizatorem myśli. Niełatwo mnie zaskoczyć, a jednak Sorensen to się udało. Nie zapomnę nigdy zwrotu akcji, a już na pewno nie wyrzucę z pamięci tego, czego byłam świadkiem w ,,Przyszłości Violet i Luke'a". Ja po prostu... Brakuje mi słów, aby opisać to, co działo się podczas czytania książki.
Główni bohaterowie to młodzi dorośli, których los nie oszczędził, jednak o tym możecie przekonać się podczas czytania lektury. Chciałabym tutaj skoncentrować się na całokształcie fabuły. Jak już sami mogliście przeczytać, w tej historii nie brakuje emocji. Ale jak zbudowana jest fabuła?
Autorka skomponowała powieść, która jest od A do Z przemyślana. Jesteśmy świadkami tego, że przeszłość nigdy nie daje o sobie zapomnieć. Druzgocąca historia oparta jest na wydarzeniach, które mogłyby zaistnieć w rzeczywistości. Nie ma naciągań. Nie ma nawet idealnej miłości. Jest tylko prawda i przeszłość, która jest nieodłączną naszą przeszkodą w przyszłości.
Zwykle podczas czytania powieści tego typu czytelnik ma widoczną jakąś pozytywną drogę - nie tylko nadzieję, że losy bohaterów pozytywnie się zakończą, ale i również wiarę, że tak będzie. Jednak tutaj... Wiarę porzucamy już na początku książki. Widzimy tylko ciemność. Ciemność oświetlona jedynie nadzieją, która umiera również jako pierwsza, ale... Uch. Sami widzicie, że mam problem z klasyfikacją tej książki. To po prostu lektura, która rozbija czytelnika na każdy możliwy sposób.
I jestem rozbita. Nawet jeśli minął już jakiś czas od momentu przeczytania powieści, nadal czuję ją w sercu. Przy kolejnych stycznościach z książkami Sorensen będę musiała pamiętać o zaparzeniu sobie melisy na swoje stargane nerwy. Z każdą kolejną książką Jessica pokazuje nam swoje możliwości, podnosząc sobie coraz wyżej poprzeczkę. A my? My, biedni czytelnicy, choć zostajemy skazani na pękające serce, chcemy jeszcze więcej historii, która porusza nas dogłębnie. Czy polecam? To chyba pytanie retoryczne. Jeśli jesteście miłośnikami takiej literatury, koniecznie musicie sięgnąć po tę książkę!
www.stanzaczytany.pl
Pół roku temu recenzowałam dla Was ,,Przeszłość Violet i Luke'a" (KLIK), którą oceniłam naprawdę pozytywnie. Już wcześniej wyznałam, że poprzednie książki aż tak bardzo nie zachwyciły mnie swoją historią, jednak nie mogłabym nie zauważyć, że Jessica Sorensen z każdą kolejną książką podnosi swoją poprzeczkę coraz wyżej. Poprzednią część tego cyklu...
www.stanzaczytany.pl
Wchodząc do świata wykreowanego przez Monikę Fudali, dowiadujemy się o zaginięciu chłopca. To właśnie wtedy azjatyccy bracia wkraczają do życia poszkodowanej rodziny. Z racji szybkiego wstępu raczej nie jest to tajemnicą, że chłopczyk jednak nie żyje. Bowiem jeden z nich widział duszę, która nie należała do najspokojniejszych. Widząc gniew ducha, postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce i przyjrzeć się tej sytuacji dokładnie. Zaproszenie na grill jest idealnym sposobem na to, aby wgłębić się w tajniki okultyzmu - a raczej ponownie w to się wgłębić, gdyż bracia nie są normalnymi ludźmi. Charakteryzują się darem widzenia duchów...
Mam mieszane uczucia w odniesieniu do tej książki - tak jak w przypadku jej poprzedniczki. Lubię, gdy w literaturze przejawia się motyw spirytystyczny, dlatego z niecierpliwością oczekiwałam na Book Tour z powieściami Moniki Fudali. Niemniej jednak wiedząc, że liczba stron tomiku jest przerażająca niewielka... Obawiałam się tego, w jaki sposób autorka rozkręci fabułę. Wcześniej dostałam za mało informacji, teraz zaś tych stron jest (niewiele) więcej, ale mimo wszystko strach przed "nieznanym" - jeśli tak to mogę określić, zawsze się pojawia.
Jak już wyżej wspomniałam, miałam niemałą obawę, że historia szybko się skończy. Książka jest naprawdę mała, a do tego posiada zaledwie siedemdziesiąt dwie strony. Co może się wydarzyć w tak krótkim czasie? Ano wiele! Jest początek, rozwinięcie, zakończenie. Nie odniosłam wielkiego wrażenia, że akcja dzieje się w przyspieszeniu, choć nie ukrywam, że brakowało mi takich... ,,spokojniejszych" epizodów, dzięki którym moglibyśmy trwać bardziej w napięciu. Opowiadanie przeczytałam w zaledwie dwadzieścia pięć minut, co samo w sobie jest nieco przerażające.
Brakowało mi tu profesjonalnej korekty. Autorka posiada dobre pióro i bez problemu potrafi zobrazować nam swój świat, niemniej jednak pojawiały się literówki i błędy, które nieco raziły mnie w oczy. Nie mowa tu oczywiście o błędach ortograficznych, bo na pierwszy rzut oka wszystko wygląda na starannie dopięte, ale niestety pojawiają się błędy interpunkcyjne oraz sytuacje, w których autorka rozdzieliła litery, choć w danej sytuacji powinny być połączone, jak np. w niebo wzięty - wniebowzięty. W poprzedniej części tego nie było.
Ale, koncentrując się na fabule... Jestem usatysfakcjonowana. Choć stanowczo za szybko wszystko się rozkręca, tematyka bardzo mi odpowiadała. Jak już wyżej wspomniałam, Monika Fudali posiada dobre pióro, które bez problemu wciąga czytelnika do literackiego świata. Nie podejrzewałam, że będzie taki obrót spraw. Tak samo jak u poprzedniczki, zakończenie bardzo mnie zdziwiło. Gdyby pomijając błędy, o których napisałam wyżej, myślę, że ta część bardziej podobała mi się od poprzedniej, co jest rzadkością. Zwykle to pierwsza do mnie przejawia, a nie na odwrót. Dlatego chciałabym przeczytać jeszcze jakieś powieści Moniki Fudali, które zobrazują nam świat duchów, demonów i innych istot nadprzyrodzonych.
Reasumując, książkę oceniam pozytywnie, niemniej jednak brakowało tutaj profesjonalnej korekty oraz rozszerzenia biegu zdarzeń. Polecam tę powieść osobom gustującym w tym klimacie.
www.stanzaczytany.pl
Wchodząc do świata wykreowanego przez Monikę Fudali, dowiadujemy się o zaginięciu chłopca. To właśnie wtedy azjatyccy bracia wkraczają do życia poszkodowanej rodziny. Z racji szybkiego wstępu raczej nie jest to tajemnicą, że chłopczyk jednak nie żyje. Bowiem jeden z nich widział duszę, która nie należała do najspokojniejszych. Widząc gniew ducha,...
www.stanzaczytany.pl
Historia jest naprawdę krótka. Wersja tomiku jest przerażająco mała, więc nic dziwnego, że obawiałam się wejścia do tej historii. Stali czytelnicy powinni wiedzieć, że uwielbiam szerokie opisy, które spowodują, że wejdę do książki i nie będę potrafiła z niej wyjść. ,,Kumulacja cierpień" ma tylko trzydzieści dwie strony. TYLKO TRZYDZIEŚCI DWIE STRONY. Wiedząc o tym, że jest to debiut pisarki oraz pierwsza część cyklu o braciach, którzy ratują ludzi przed demonami i złymi duchami, nie bardzo potrafiłam uwierzyć w to, że powieść - a raczej opowiadanie, zważywszy na objętość - będzie potrafiła przenieść mnie do literackiego wymiaru. Czy to się jednak udało?
Mam sprzeczne odczucia. Owszem, cała fabuła bardzo mi się podobała - tkwiłam w świecie, gdzie dwaj azjatyccy bracia z niesamowitym darem postanawiają wziąć byka za rogi. A właściwie demona, gdyż to o nim mamy okazję czytać... Jednak... Zresztą, o tym za chwilę opowiem.
Cierpienie, ból i inne negatywne emocje są nam doskonale znane, prawda? Jednak choć są nam znane, nie jesteśmy zaznajomieni z tym, jakie konsekwencje za sobą ciągną. Gdybyśmy mogli widzieć barwy emocji, nasz świat byłby skażony bardziej, niż moglibyście to sobie wyobrazić. Czarna sadza gniewu, cierpienia i bólu są osadzane na każdej ścianie i choć tego nie widzimy, przeszłość (nawet ta bliska teraźniejszości) sprawia, że nasz oddech staje się mniej spokojny. Przyszłość już nigdy nie będzie taka przejrzysta.
Ogromny plus należy się autorce za to, że poruszyła tak ważne tematy. Ponadto jej pióro jest lekkie i czytelnik szybko przyswaja do siebie słowa. Nie ma najmniejszego problemu z przeniesieniem się do literackiego świata i zobaczeniem tych drastycznych sytuacji, o których mowa jest w książce. Jednak... Muszę przyznać, że odczułam braki. Książka jest stanowczo za krótka - akcja zbyt szybko się dzieje. Napięcie jest odczuwalne, ale ono trzyma od niemalże samego początku do końca, a zważywszy na objętość powieści, jest to ulotne odczucie. Gdyby tak rozbudować tę historię... Książka byłaby naprawdę genialna i wręcz kazałabym Wam ją przeczytać. Ale teraz to tylko krótka opowiastka, idealna na ogniskowe wieczory ze strasznymi historiami. Jak sami widzicie - mam sprzeczne odczucia.
Mimo wszystko książkę oceniam pozytywnie z powodów tematów poruszanych w tej historii i z powodu świetnego pióra autorki. Powieść czyta się lekko, przyjemnie i szybko. Myślę, że jest ona idealna dla osób, które lubią trzymające w napięciu historie, gdzie pojawiają się byty nadprzyrodzone.
www.stanzaczytany.pl
Historia jest naprawdę krótka. Wersja tomiku jest przerażająco mała, więc nic dziwnego, że obawiałam się wejścia do tej historii. Stali czytelnicy powinni wiedzieć, że uwielbiam szerokie opisy, które spowodują, że wejdę do książki i nie będę potrafiła z niej wyjść. ,,Kumulacja cierpień" ma tylko trzydzieści dwie strony. TYLKO TRZYDZIEŚCI DWIE STRONY....
Chciałabym opisać tę książkę, jednakże wciąż brakuje mi odpowiednich słów. Autorka umiejętnie weszła do czytelniczego umysłu, dając nam dużą dawkę... Czego? Zamieszania? Obłędu? Pozytywnych emocji? Nie wiem, jak to do końca określić, ale gwarantuję Wam, że fikcyjna rzeczywistość, do której wchodzicie, będzie pozbawiona barier. A co najważniejsze, po skończeniu lektury nie będziecie mogli dokładnie zidentyfikować prawdziwych realiów. Czy to rzeczywistość okazała się prawdą, czy raczej fikcja weszła do życia?
Lisa to normalna kobieta - choć jej życie koncentruje się na sławie, nie jest jakąś toksyczną bohaterką, typową gwiazdeczką, która liczy kalorie i wciąga biały proszek w ramach osobliwej diety. Realizuje się w aktorstwie i dobrze sobie z tym radzi. Co najważniejsze, kiedy poznajemy jej historię, autorka wprowadza nas w świat aktorów i scenarzystów. Cała ta ,,produkcja" jest niesamowita. Zresztą... K.C. Hiddenstorm pokazała nam pełną klasę - jej wykreowani bohaterowie są dobrze zbudowani. Każda z postaci ma nie tylko ciało, ale i duszę, charakter i... życie. Życie, do którego i my wchodzimy. Fikcja kształtuje swoją materię, przybierając twarz realiów. Po prostu... WOW! Brak słów.
To taki... Matrix. Jeśli jesteście fanami twórczości braci Wachowskich, albo macie przynajmniej podstawową wiedzę na temat fabuły, raczej powinniście wiedzieć, co mam na myśli. Wachowscy stworzyli świat, z którego wychodzi się całkowicie odmienionym. Przynajmniej większość z Was zadawało sobie pytanie: a jeśli jest to prawda? Jeśli żyjemy w świecie Matrixa, a nawet o tym nie wiemy?
To samo tyczy się twórczości K.C. Hiddenstorm. Jak już z opisu możecie wywnioskować, autorka napisała powieść, w której głównym motywem jest alternatywna rzeczywistość. Jak już wyżej wspomniałam, z początku wchodzimy do normalnego świata, gdzie możemy zapoznać się z życiem dwudziestodziewięcioletniej aktorki. Po zapoznaniu się z nietuzinkowym, a właściwie psychodelicznym prologiem, wzburzone morze myśli nieco się uspokaja, kiedy wczytujemy się w historię Lisy. Czarny humor, spokojny bieg zdarzeń fałszywie daje nam do zrozumienia, że na akcję na razie nie możemy liczyć. Jednak, kiedy ona już nadejdzie (szybciej, niż się spodziewasz)... Och. Znowu braknie mi słów.
Króliczku...
Kiedy reżyser wypowie swoje klasyczne ,,Gotowi? Kamera, akcja!", nie jesteśmy pewni, czy przypadkiem już wcześniej nie padł pierwszy klaps na planie literacko-filmowym ,,Po złej stronie lustra", a my nie jesteśmy świadkami tego, jak skomplikowana może być rzeczywistość. Ba! Nie jesteśmy tylko świadkami, ale również uczestniczymy w całym tym maratonie alternatywnej rzeczywistości. Kiedy bohaterka próbuje wybudzić się z nie-snu, kiedy próbuje wmówić sobie, że to wszystko fikcja i niedługo wybudzi się, wracając do realistycznego świata, my staramy się pamiętać, że ,,to tylko książka". Nic nas nie przygotuje na to, w jakim stopniu powieść wciągnie nas w swoje sidła. Nawet nie wiem kiedy puściłam tę linę, którą zwykle trzymam, aby móc być przynajmniej jedną nogą w prawdziwym życiu. Czułam się jak Alicja w Krainie Czarów, która wpadła do króliczej nory i była świadkiem niesamowitych zdarzeń. Niesamowitych? Raczej powinnam napisać: upiornych. Okropnych. Nierealistyczno realistycznych. A przede wszystkim: świetnych.
Jestem zdumiona piórem autorki. Tkwiąc przy tym punkcie recenzji nie jestem pewna, czy to jej pióro nas zaczarowało, czy raczej cała fabuła? Chyba obstawiałabym oba czynniki. Dziwię się, że autorka nie stała się po tym wszystkim obłąkana, bo ja... Ja raczej normalna z tej lektury nie wyszłam. Po tym wszystkim zastanawiam się, czy podejmując dosłownie każdą decyzję, w alternatywnym świecie wyglądalibyśmy inaczej? Ile jest tych światów? Dziennie podejmujemy miliony decyzji - nie tylko pod względem zawodowym, czy prywatnym, ale także kierując się drobnostkami, takimi jak zjedzenie kromki chleba zamiast bułki. To po prostu... Surrealistyczne. Prawdziwe. A zarazem... Och. Sami musicie to przeczytać, aby wiedzieć, o czym mówię.
,,Po złej stronie lustra" to mieszanka wybuchowa. Autorka skoncentrowała się na ludzkiej psychologii, ale nie tylko to zagwarantowało jej pozytywną ocenę. K.C. Hiddenstorm charakteryzuje się czarnych humorem, niekonsekwentnym budowaniem nastroju (cholera, nawet w powieści znajdziemy epizod z nekrofilem!), czy psychodeliczną wizją świata - oczywiście w sensie pozytywnym. Ponadto strach i adrenalina buzują w naszych żyłach. Kobieta w Bieli to postać, której za cholerę nie chciałabym spotkać na swojej drodze. Prędzej królik by mnie kopnął.
Oczywiście nie mogłoby zabraknąć romansu, który rozgrzewa nasze serca w tych chłodnych chwilach. To miłość przyczynia się do nadziei, aby główna bohaterka wyszła cało z ,,dziwnej przypadłości" - że tak to określę. K.C. Hiddenstorm buduje napięcie i emocje stopniowo, aby czytelnik ostatecznie był całkowicie rozgrzany od nadmiaru endorfin.
Mamy również do czynienia ze snami, z przeszłością głównej bohaterki i niezbadaną teraźniejszością. Oj, tak - tutaj nie ma błędu. To teraźniejszość stoi pod znakiem zapytania, nie przyszłość. Opisywana powieść jest po prostu wulkanem, który wybucha w momencie, gdy tylko zaczynamy czytać pierwszą stronę książki. Nic więc dziwnego, że wyszłam z fabuły nie do końca taka sama. I wątpię, żebym kiedykolwiek zapomniała o tym, w jakim stopniu historia weszła do mojego krwiobiegu...
więcej na: www.stanzaczytany.pl
Chciałabym opisać tę książkę, jednakże wciąż brakuje mi odpowiednich słów. Autorka umiejętnie weszła do czytelniczego umysłu, dając nam dużą dawkę... Czego? Zamieszania? Obłędu? Pozytywnych emocji? Nie wiem, jak to do końca określić, ale gwarantuję Wam, że fikcyjna rzeczywistość, do której wchodzicie, będzie pozbawiona barier. A co najważniejsze, po skończeniu lektury nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
www.stanzaczytany.pl
Ostatnio nabrałam ogromnego zaufania do Wydawnictwa Albatros - nie zawiodłam się na żadnej ich wydanej powieści, po którą sięgnęłam. Owszem, niektóre bardziej przypadły mi do gustu, inne mniej, lecz mimo wszystko fabularnie zawsze oceniałam pozytywnie książkę. Jednak kiedyś musi być to potknięcie, prawda? Jak więc będzie tym razem?
Tym razem... Znowu dostają ode mnie wielki plus. Nowa powieść Alex Marwood (która była ostatnio w Polsce!) pozytywnie mnie zaskoczyła. Ale o tym za chwilę...
Jak to już u mnie zwykle bywa - z powieścią miałam na początku wielki problem. Może i umiejętnie autorka poprowadziła czytelnika w głąb historii, ale miałam niemały problem z odbiorem wszystkich bohaterów. Jestem osobą, która zwykle nie pamięta imion (nawet w życiu prywatnym), więc kiedy weszłam do powieści, nie mogłam się odnaleźć. Imiona mieszały się ze sobą i zajęło mi kilkadziesiąt stron dopasowanie imion do bohaterów. No oczywiście nie licząc Coco - piękne imię dla dziewczynki, której los nie oszczędził.
Ponadto historia przebiega dwutorowo - jesteśmy najpierw w 2004 roku. Opijamy pięćdziesiąte urodziny Seana, ojca trzyletnich bliźniaczek oraz dwóch nastoletnich córek. To właśnie w tym czasie wszystko nabiera złego tempa. Zaginięcie Coco nie zwiastuje niczego dobrego - przede wszystkim, jeśli zamiast otrzymywać więcej odpowiedzi, otrzymujemy jedynie większą ilość pytajników.
Później natomiast, a dokładniej kilkanaście lat później, widzimy życie Milly - jedną z dwóch córek Seana z pierwszego małżeństwa. Dwudziestosiedmiolatka, dowiedziawszy się o śmierci ojca, jakoś nie bardzo zasmuciła się tą informacją. Niemniej jednak była skazana na to, aby zająć się ojcem - zidentyfikować zwłoki oraz zabrać jego najmłodszą córkę, z którą ona sama nie utrzymywała kontaktu, na pogrzeb. Nikt jednak nie pomyślał, że ten ,,zwyczajny" czas okaże się dla nich powrotem do czasów dzieciństwa i tragicznej sytuacji sprzed kilkunastu lat...
Z początku miałam wrażenie, że byłam obserwatorem - dopóki nie połapałam się w czasie i nie dopasowałam imion do twarzy. Później zaś stałam się nie tylko obserwatorem wszystkich zdarzeń dziejących się w książce, ale także uczestnikiem. Wczuwałam się w postać bohaterów, przeżywając to, co oni. Jednak na końcu... Na sam koniec zostałam wykopana z tego miejsca. Dosłownie. Zmiażdżona prawdą, zmiażdżona dziejącymi się zdarzeniami byłam w jakimś odległym miejscu i przypatrywałam się temu wszystkiemu z daleka, lecz nadal widząc wszystko wyraźnie. Choć ciężko mnie zaskoczyć, autorce to się udało. Rozbiła mój umysł i pomimo tego, że wcześniej czułam się komfortowo, znowu poczułam się jak gość. Jednak z jedną małą różnicą...
Poznałam najmroczniejszy sekret...
Do tej pory miałam okazję zapoznać się tylko z jednym jej dziełem, o którym aktualnie jest mowa, ale teraz zdecydowanie sięgnę po poprzednie jej książki. Zauważyłam, że Alex Marwood dopracowuje każdy szczegół i czasami daje ślepe poszlaki (o których wspomnę niżej), więc w większej mierze nasze domysły się nie sprawdzają.
Ślepe poszlaki... Wiedząc, że muszę skoncentrować się na szczegółach, bo przy takich książkach trzeba na wszystko zwrócić uwagę, czasami chwytałam za kurczowo za (jak przypuszczałam) pewniaka, który okazywał się być po prostu ślepakiem. To kolejny dowód na to, że każdy miłośnik thrilleru psychologicznego powinien sięgnąć po tę lekturę.
Jak sami widzicie, książkę oceniam bardzo dobrze. Choć z początku miałam niemały problem z odnalezieniem się w tekście, później nie potrafiłam z historii wyjść. Gorąco polecam tę powieść osobom, które gustują w tego typu literaturze.
www.stanzaczytany.pl
Ostatnio nabrałam ogromnego zaufania do Wydawnictwa Albatros - nie zawiodłam się na żadnej ich wydanej powieści, po którą sięgnęłam. Owszem, niektóre bardziej przypadły mi do gustu, inne mniej, lecz mimo wszystko fabularnie zawsze oceniałam pozytywnie książkę. Jednak kiedyś musi być to potknięcie, prawda? Jak więc będzie tym razem?
Tym razem......
www.stanzaczytany.pl
Nie czytałam pierwszej części, więc miałam niemałe obawy, że będę odczuwała pewne braki. Owszem, braki były odczuwalne, jednak pod względem czytania nie wpływało to jakoś na całokształt interpretowanej fabuły. Czytało się szybko, autorka w umiejętny sposób prowadziła historię tak, że nawet jeśli zabraliście się tak jak ja od drugiej części, nie musieliście zapoznawać się z jej poprzedniczką. Jednak były wzloty i upadki względem mojej oceny, o których wspominam niżej. Dlatego serdecznie zapraszam do przeczytania recenzji.
Powieść napisana jest formą pamiętnika - widzimy daty, dni tygodnia, dzięki czemu mamy wrażenie, jakby główna bohaterka odsłaniała się przed nami. Ponadto pojawiają się dialogi, więc nie mamy samych opisów (których jest mnóstwo - ogromny plus za to!). Poznajemy umysł bohaterki, który jest... naprawdę niesamowity. Pamiętnik zajętej wróżki to powieść, która bawi czytelnika, a zarazem daje powody do rozważań życiowych.
Przyznaję, niekiedy było nudno - przede wszystkim na początku. Nie mogłam się wbić w fabułę. Nie za bardzo byłam zainteresowana losem kobiety, która pracuje jako wróżka i ma rozterki życiowe - nowy etap życiowy, związek, mieszkanie z facetem. Brakowało mi czegoś... Szczypty magii? Nie potrafię do końca tego określić. Jednak akcja zaczęła powoli się rozwijać, dając czytelnikowi nie tylko rozrywkę, ale i także chwilę relaksu. Z każdą kolejną stroną w magiczny sposób czytelnik wciąga się w fabułę, a zainteresowanie tematem się wzmaga.
Dodatkowym atutem książki są dodawane fragmenty twórczości fikcyjnego bohatera Jurka, który opisywał losy wampirze rodziny. Szczerze powiedziawszy na początku nie bardzo wiedziałam, jaki był w tym cel, jednak aż do ostatniej strony te opowiastki osiadały w moich myślach i nie chciały stamtąd wyjść.
Psychologia... Oj, tak! Pod aspektem psychologicznym Ewa Zdunek, autorka książki, bardzo się postarała. Nie mamy tutaj mdłej książki o kobiecie, która zarazem pisząc o sobie, koncentruje się na innych ludziach - sytuacjach, czy przypadkach. Jak już sami wiecie, główna bohaterka jest wróżką - może i nie ma szklanej kuli, ale jednak żyje kartami. Rozstawiając tarota pomaga ludziom w mniejszym i większy sposób. Ale czy to wszystko jest prawdą?
Tutaj działa psychologia i znajomość ludzkiego umysłu. Sama interesuję się takimi sprawami, więc miło było, że autorka również pokazała znajomość w tej dziedzinie. Owszem, z początku byłam sceptycznie do tego wszystkiego nastawiona - nie lubię czytać czyichś pamiętników, nawet jeśli mamy do czynienia z fikcyjną postacią, niemniej jednak... To nie mój klimat. Ale po każdej kolejnej stronie wszystko nabierało barw. Autorka wciągnęła mnie w swój świat, gdzie Emilia - główna bohaterka - odkrywa przed nami tajniki życia.
Powieść polecam dla kobiet, które lubią lekkie i zabawne powieści. Oprócz tego w książce można znaleźć wiele morałów, ciekawych zdarzeń i - uwaga! - skoków ciśnienia. Może i na początku książka mnie nie porwała, ale z biegiem czasu nabrała ona tempa, przez co zainteresowanie się wzmogło. Z chęcią zapoznam się z poprzednim tomem, natomiast Was już teraz zachęcam do zapoznania się z powieściami Ewy Zdunek.
Ocena: 5/6
www.stanzaczytany.pl
Nie czytałam pierwszej części, więc miałam niemałe obawy, że będę odczuwała pewne braki. Owszem, braki były odczuwalne, jednak pod względem czytania nie wpływało to jakoś na całokształt interpretowanej fabuły. Czytało się szybko, autorka w umiejętny sposób prowadziła historię tak, że nawet jeśli zabraliście się tak jak ja od drugiej części, nie...
www.stanzaczytany.pl
Dużo słyszałam o powieści Adriana Bednarka, lecz dopiero teraz po nią sięgnęłam. Myślałam, że akcja będzie prowadzona stopniowo, ale już przy pierwszych stronach miałam zderzenie z fikcyjną rzeczywistością. Autor rzuca nas na głęboką wodę, bazując na ludzkiej psychologii. Jednak wiedza w tym aspekcie nie wystarcza, aby zainteresować czytelnika historią inteligentnego mordercy. Czy autorowi udało się wprowadzić dreszczyk grozy? Czy udało mu się nas zaskoczyć?
Mamy tutaj dwóch mężczyzn w jednym ciele. Jeden - popularny facet, bawidamek, bogaty student, lubiący pokazywać się publicznie. Drugi zaś to... psychopatyczny morderca. Kuba - ku mojemu zdziwieniu - nie cierpi na rozdwojenie jaźni, jednak ze względu na swoje przejścia w młodzieńczych latach ma zaburzenia psychiczne. Potrafi normalnie poruszać się po świecie, umiejętnie nawiązuje nowe znajomości i jest (prawie) duszą towarzystwa, lecz raz do czasu włącza się jego druga osobowość.
Interesuję się psychologią, wiec takie tematy jak najbardziej przypadają mi do gustu. Co najważniejsze, bardziej interesowała mnie jego zła strona, niż ta pierwsza. Kibicowałam mu, byłam ciekawa, jak rozwinie się jego mordercza działalność. I przyznaję, że kiedy główny bohater prowadził normalne życie, nieco się nudziłam. Owszem, historia sama w sobie jest ciekawa, lecz ta główna cecha fabuły była dla mnie na tyle intrygująca, że sama próbowałam szepnąć Kubie do ucha, co powinien zrobić. A mianowicie... zabijać dalej. Stałam się jego diabłem, co jest irracjonalne, bo w końcu to on postanowił zarządzać piekłem, które jest na ziemi.
,,Cudowne chwile są cudowne, bo trwają krótko."
Adrian Bednarek, ,,Pamiętnik Diabła"
Ciężko opisać Kubę Sobańskiego. Jak to zwykle bywa przy portretach psychopatycznych morderców, niełatwo sklasyfikować jego charakter. Co jest pewne, widzimy charyzmatycznego człowieka, który złożony został z najmocniejszych cech. Kiedy w środku ma lawinę myśli, na zewnątrz jest oazą spokoju. Nie dopuszcza do siebie ludzi, pokazuje siebie takiego, jakiego chce pokazać. Każdy jego ruch, krok, gest jest zrealizowany z rozmysłem. Najpierw myśli, potem robi.
Jednak, kiedy poznajemy jego przeszłość- pierwszą styczność z diabelskim pazurem, który przeciął jego duszę, Kuba wydaje się nam... kruchy. Owszem, jest mądry oraz nadal zadziwia nas jego silny charakter, jednak... Postrzegamy go jako pokrzywdzonego człowieka. Chorego. Nie jest już diabłem, który lubi rozcinać ciała kobiet, tylko człowiekiem, który sam został rozcięty i umysłowo skażony. I chociaż stracił chwilowo ten ,,czar", morderczy błysk w oku, nie jest to negatywna cecha. Autor umiejętnie poprowadził czytelnika przez wykreowaną przez siebie historię, dbając o to, aby realne cechy zaczerpnięte z życia, a co za tym idzie walka dobra ze złem, były wprowadzone do powieści, tym samym ją urzeczywistniając.
Ciągłe zwroty akcji, pozytywne namieszania fabularne są jeszcze większym atutem książki. To nie powieść, którą łatwo jest przewidzieć. Fabuła jest przemyślana i dopracowana. Autor wpadł na genialny pomysł, który zrealizował z jak największym profesjonalizmem. I choć niekiedy, jak wyżej wspomniałam, nie mogłam wczuć się w normalne życie bohatera, fragmenty jego złej strony osobowości nadgoniły pozytywną ocenę.
Pióro autora jest lekkie i choć nie za bardzo lubię powieści pisane w czasie teraźniejszym (to już zależy od gustu), niezmiernie szybko mi się czytało. Przeniesiona z rzeczywistości do fikcyjnego Krakowa stałam się świadkiem tego, jak nasze przeżycia z przeszłości moją kształtować naszą osobowość. Mądrość, przesłanie, a przy okazji rozrywka? ,,Pamiętnik diabła" to idealny pakiet dla czytelników, którzy cenią sobie ,,inteligentne" powieści.
Moim zdaniem debiut Adriana Bednarka należy do udanych. Jeśli lubicie czytać o mordercach, wgłębiać się w tajniki ludzkiego umysłu, jak najbardziej powieść jest dla Was odpowiednia. Jestem ciekawa dalszych losów Rzeźnika Niewiniątek, więc na pewno w najbliższym czasie sięgnę po kolejne części historii Kuby Sobańskiego.
www.stanzaczytany.pl
Dużo słyszałam o powieści Adriana Bednarka, lecz dopiero teraz po nią sięgnęłam. Myślałam, że akcja będzie prowadzona stopniowo, ale już przy pierwszych stronach miałam zderzenie z fikcyjną rzeczywistością. Autor rzuca nas na głęboką wodę, bazując na ludzkiej psychologii. Jednak wiedza w tym aspekcie nie wystarcza, aby zainteresować czytelnika historią...
www.stanzaczytany.pl
Powieść na pograniczu romansu i powieści obyczajowej to coś, co może wydawać się czymś pospolitym, jednakże Beata Majewska (znana również pod pseudonimem Augusta Docher) kolejny raz pozytywnie mnie zaskoczyła.
Mamy do czynienia z klasycznym wzorem - bogacz, dla którego jego własne potrzeby górują nad rozsądkiem, oraz oczywiście nieskazitelna niewiasta, którą prawnik, czyli nasz główny bohater, porywa w wir miłości. Niby schemat oklepany, ale... To coś nowego. Świeże i prawdziwe spojrzenie na sprawę. Na życie. Ale o tym za chwilę. Przekonacie się zaraz, jak ciekawa jest to historia.
Jak już wyżej wspomniałam, poznajemy Hugona - prawnika, działającego w USA, ale z powodu własnych pobudek wrócił do Krakowa, aby zająć się testamentem wujka; a właściwie sprawami, które musi wypełnić, aby nie stracić majątku, który mu się należy.
Spotykamy również Łucję - młodą niewiastę, która dopiero wkracza w życie. Studiując, nie ma większej perspektywy na przyszłość. Odniosłam wrażenie, że ona tkwi w czasie tu i teraz. Może i owszem, troszczy się o dalsze swe kroki, ale na tym koniec. Przede wszystkim życie towarzyskie jest u niej bezbarwne. Ma przyjaciółki - szalone i spontaniczne kobiety z krwi i kości, są jej całkowitą odmiennością - ale na tym kończy się jej prywatne życie. Nie ma mężczyzny, a nawet nie miała (bo nie możemy przecież wliczać chwilowej ,,miłostki"). Tak więc niedoświadczona dziewczyna, spotykająca mężczyznę pragnącego czegoś więcej...
O! I tu Was zdziwię! Nie chodziło wcale o seks. To nie Grey. Owszem, dla Hugona seks jest ważny, ale dla niego bardziej liczy się związek, ślub, a nie sprawy łóżkowe. Bowiem uparcie poszukuje żony, aby móc nadal robić to, co kocha.
Dlatego wraz ze swoim przyjacielem urządzają Konkurs na żonę - konkurs pod przykrywką. Konkurs, który sprawi, że dwoje kochanków spotykają się ze sobą i rozpoczynają swoją powieść miłosną, która - w zależności od punktu widzenia - nie jest aż tak prawdziwa, jak druga strona mogłaby uważać.
Łucja to... wieśniaczka. Pochodzi ze wsi, straciła rodziców (daję ogromnego plusa - naprawdę niespotykana w książkach przyczyna śmierci), wychowała ją babcia. To w skrócie. Chciałabym Wam tylko przybliżyć wizję głównej bohaterki. Dużo rozmawia, popełnia błędy, a z racji młodego wieku jej monolog jest dość... skomplikowany. Właściwie to urozmaicony. Nietypowy, choć typowy dla jej rówieśników.
Hugo za to jest prawdziwym biznesmenem, z żelazną ręką i pokerową twarzą. Potrafi doskonale łgać i w ciągu nanosekundy wymyśleć idealną śpiewkę dla swojej ,,ukochanej". Nic więc dziwnego, że Łucja - niedoświadczona dziewczyna - szybko porywa się w taniec miłości i ufa mężczyźnie, którego tak krótko zna. Choć wątpliwości się wkradają, serce wciąż bije dla Hugona.
Poznajemy dwie perspektywy, dzięki czemu z chwili uniesień spadamy z impetem na ziemię. Do tej pory mam sprzeczne uczucia w stosunku co do Hugona - przez całą książkę zastanawiałam się, czy chciałabym, aby do ich związku wkradła się prawdziwa miłość (a właściwie, żeby Hugo w końcu poczuł to, co czuje do niego Łucja), czy żeby główna bohaterka przejrzała na oczy i zauważyła tę całą fasadę kłamstw. Dlatego też daję ogromny plus za to, że nie wiemy, po której stronie stoimy. Czy po stronie miłości, czy po stronie prawdy? W tej powieści są pokazane dwie zupełnie inne perspektywy.
Beata Majewska kolejny raz zachwyciła mnie swoim piórem. Spowodowała, że nie tylko świetnie bawiłam się podczas czytania książki, ale i również doświadczyłam wielu sprzecznych emocji, dzięki czemu moja ocena jest naprawdę wysoka. Z niecierpliwością czekam na kolejną jej powieść, a Was w międzyczasie zachęcam do sięgnięcia po tę lekturę. Gorąco polecam.
www.stanzaczytany.pl
Powieść na pograniczu romansu i powieści obyczajowej to coś, co może wydawać się czymś pospolitym, jednakże Beata Majewska (znana również pod pseudonimem Augusta Docher) kolejny raz pozytywnie mnie zaskoczyła.
Mamy do czynienia z klasycznym wzorem - bogacz, dla którego jego własne potrzeby górują nad rozsądkiem, oraz oczywiście nieskazitelna niewiasta,...
www.stanzaczytany.pl
Usłyszawszy o tym tytule, pomyślałam sobie ,,cholera, co to jest passada?". Nigdy o tym nie słyszałam, dlatego niemalże od razu przeczytałam o niej wszystko, co można było wyczytać. Jest to styl tańca, portugalska muzyka (choć są wyjątki) i dużo, dużo odczuwalnego przez widza pożądania. To taniec zmysłów - zmysłowe ruchy, które łączą partnerów w niesamowity sposób. Przyznaję, że zanim sięgnęłam po lekturę, sama na własną rękę starałam się nauczyć kroków związanych z tym tańcem. I powiem (czyt. napiszę) Wam jedno... Kizomba to nie tylko taniec zmysłów, ale i uczuć oraz... charakteru. Takie odniosłam wrażenie, ale nie na tym chciałabym oprzeć swoją recenzję. Powracajmy więc do książki.
Anna Dąbrowska (wcześniej Laven Rose) zadebiutowała powieścią ,,Stalowe serce", które spowodowało. że wiłam się na fotelu z powodu nerwów. Wielokrotnie rzucałam książką o ścianę, a kiedy moje serce nieco się uspokoiło, wchodziłam znowu do historii. Książkę przepełniało tyle emocji, że moje serce odmawiało posłuszeństwa.
Później autorka odkryła przed nami swoją twarz, a raczej nazwisko, wydając swój drugi ,,debiut" o tytule ,,Nakarmię Cię miłością". Tutaj akcji stanowczo było mniej, ale ponownie Anna chwyciła mnie za serce, z powodu swojego wykreowanego świata.
Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać w jej następnej powieści. Niby już po pierwszej książce wiem, na co stać autora i w jaki sposób przygotować się na rozwinięcie historii, ale przy Annie Dąbrowskiej naprawdę ciężko mi cokolwiek stwierdzić. To jedyne, co wywnioskowałam po przeczytaniu książek jej autorstwa.
Powieść zaczyna się... niewinnie. Biedny przystojniak, który poszukuje pieniędzy dla śmiertelnie chorej matki. Jeszcze biedniejsza nastolatka, która z powodu swoich przeżyć, nie jest w stanie do kogokolwiek się zbliżyć. Ich historie może i są fascynujące, ale bardziej ciekawiła mnie problematyka, jaką wymyśliła dla ich losu autorka. Nie mogłam zaprzestać snuć własnych podejrzeń, mimo że w głębi duszy wiedziałam, iż po Annie Dąbrowskiej wszystkiego można się spodziewać. Sądziłam, że pogmatwa sprawy, ale wszystko dobrze się ułoży. Sądziłam również, że niektóre sprawy dobrze się ułożą, a inne gorzej. Już pod koniec książki sto scenariuszy przelatywało przez mój umysł, ale w rezultacie i tak nigdy, za żadne skarby, nie przypuszczałam, że tak będzie wyglądać cała historia.
I... Płakałam. To chyba odpowiedni moment, abym przyznała się, że rzadko kiedy płaczę - nie tylko w życiu, ale także przy książce, czy przy filmie. Anna Dąbrowska wydała na świat książkę, która moje stalowe nerwy rozpuściła w chemicznej mieszance. Rzadko kiedy udaje się to autorom, dlatego opisywana pozycja już po pierwszym przeczytaniu zajęła miejsce w moim sercu. I pragnę także zauważyć, że płacz nie jest związany z fabułą. Po trochu tak, ale...
Prawda ukryta jest w znaczeniach. W tym drugim dnie, który jest tak rzadko kiedy zauważalny. To dlatego tak bardzo kładę nacisk na dopracowaną, na mądrą fabułę. Kobiety kochają przystojnych bohaterów, ale czytając taką powieść, nic do naszego życia taka pozycja nie wnosi. ,,W rytmie passady" właśnie to się zmienia. Czytamy powieść, przy której szybko i przyjemnie płynie czas. Spędzamy interesujący wieczór z ,,lekką" literaturą o cięższym (w odniesieniu do fabuły) brzmieniu, jednak po przeczytaniu lektury książka nabiera innego znaczenia. Zdajemy sobie sprawę, że muzyka dźwięcząca na kartkach papieru, to puls życia. Że to nie rytm passady, tylko rytm trwającego żywota.
Kiedy przeczytałam całość, zalałam się łzami, bo nie potrafiłam pozbierać swoich szczątek duszy. Dusza wróciła na miejsce dopiero, gdy mój umysł do końca przeanalizował powieść. Przeanalizował ,,nauczkę" - z braku lepszego słowa - jaką zafundowała nam autorka.
Mogłabym napisać o barwnych postaciach, niesamowitej i bolesnej historii, o tym, jak przyjemnie mi się to czytało, ale stwierdziłam, że to nie ma sensu. Takich recenzji na pewno napłynie, bo książka chwytająca za serce z całą pewnością i do Was dojdzie. Ja zaś chciałabym Was przekonać tym, że... Do tej pory jestem wewnętrznie rozbita. Od momentu czytania minęło sporo czasu i choć mam ochotę jeszcze raz sięgnąć po tę powieść... Strasznie się boję. Boję się, że ponownie rozbije mnie na kawałki. Boję się, że tak jak oglądając ,,Pamiętnik", przy którym płaczę przy napisach początkowych, tak jak i przy ,,W rytmie passady" zamienię się w miękką kluchę, która przez łzy nie będzie w stanie przeczytać tytułu. Bo prawda jest taka, że trafiło to wszystko do mojej duszy. Przebiło się przez moje zewnętrzne i wewnętrzne bariery. Myślałam, że sama zatańczę passadę, ale prawda jest taka, że passada zatańczyła ze mną. I to ona prowadziła.
Podsumowanie również jest zbyteczne. Polecam duszą. Polecam sercem. Polecam samą sobą.
www.stanzaczytany.pl
Usłyszawszy o tym tytule, pomyślałam sobie ,,cholera, co to jest passada?". Nigdy o tym nie słyszałam, dlatego niemalże od razu przeczytałam o niej wszystko, co można było wyczytać. Jest to styl tańca, portugalska muzyka (choć są wyjątki) i dużo, dużo odczuwalnego przez widza pożądania. To taniec zmysłów - zmysłowe ruchy, które łączą partnerów w...
Przed dostaniem książki do recenzji zostałam poinformowana, że jest to książka dla dojrzałych czytelników. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że niektóre powieści mają ciężkie brzmienie i kiedy nastolatki sięgają po takie pozycje, inaczej zostają one zinterpretowane. Tym bardziej to mnie zaciekawiło - nie należę do osób, które odwracają wzrok nawet przy najokropniejszych scenach. Wyciągam czytelnicze wnioski nawet przy scenach erotycznych. Do diabła, oglądałam nawet ,,Srpski film" (którego nie polecam osobom o słabych nerwach!) od początku do końca, bez odwracania wzroku. Czemu o tym wspominam? Bo mimo że człowiek jest przygotowany na coś mocniejszego, powaga sytuacji zawsze nas zaskoczy. Tak samo jak było to w ,,Sapere Aude".
Przyznaję bez bicia - nie mogłam doczekać się książki, jednak przeczytawszy pierwsze dwie strony, musiałam ją natychmiast odłożyć. Leżała na moim biurku przez jakiś tydzień, dopóki nie przemogłam się, aby czytać dalej. Czemu odłożyłam? Nikt nie chce czytać o tym, jak gwałcą jedenasto- czy dwunastolatkę. Nikt nie chce wyobrażać sobie takich okrucieństw, które popełniane są w Meksyku. Gangi to dla nas chleb powszedni - każdy z nas słyszał o mafiosach, o nieustannych walkach między prawem państwa a prawem ludu, który posługuje się swoimi prawami. Kokaina, amfetamina, dziwki, gwałty (nawet na niepełnoletnich)... Brzmi tragicznie, ale dla niektórych to codzienność, którą starają się nie zauważać.
Na początku swojej recenzji wspomniałam o dojrzałych czytelnikach, dla których skierowana jest ta powieść. I choć zwykle jestem sceptycznie nastawiona do takich odniesień, myślę, że tutaj autorka ma rację. Powieść może nie ma takiego makabrycznego ciężaru, jak przy wyżej wspomnianym filmie, jednak na pewno wizja świata wykreowanego przez Małgorzatę Sambor-Cao nie należy do lekkich. Mamy młodego bohatera, który chciałby zmienić świat - stworzył specjalne azyle dla dzieci, aby ochronić ich przed złem świata. Chroni dzieci, nie zważając nawet na swoje życie. Jesteśmy świadkami tego, jak drogą ceną jest niesienie ludziom dobra. Ile trzeba mieć w sobie siły, aby sprzeciwić się tak poważnej organizacji mafiosów. Ludzie drżą, gdy widzą jakiegokolwiek członka gangu, zaś Michael van Horn nie patrzy na to, kto kim jest. Myślę, że nawet sam diabeł nie powstrzymałby go przed pomaganiem tym, którzy tego potrzebują.
Sylwetki bohaterów są nadzwyczaj wyraźne. Nie ma problemu z wizualizacją scen, ani z wyobrażeniem sobie reakcji postaci. Każda strona daje nam dozę emocji, adrenaliny i strachu. W moim mniemaniu książka ta należy z początku do lektur, które czyta się jedynie dla rozrywki. Dopiero po przeczytaniu widzimy całą mądrość, jaką autorka chciała nam przekazać. To wtedy przysiadamy spokojnie z kubkiem gorącej herbaty i rozmyślamy o tym, co w życiu jest tak naprawdę ważne. Spełnienie fizyczne, czy spełnienie wewnętrzne? Może i bogactwo pomaga w prowadzeniu normalnego życia, ale nie to jest tak naprawdę ważne...
To już kolejna powieść niepodparta wydawnictwem, po którą sięgam. Self-publishing nigdy nie skreślam - doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że mogą być pewne niedociągnięcia w tekście, jednak dla mnie powieść to powieść - najważniejszy jest dla mnie środek, nie logo. I tutaj ze środkiem nie miałam najmniejszego problemu - owszem, miałam pewne sprzeciwy w odniesieniu do zachowania bohatera (w końcu facet wykazuje się mądrością, czemu nie postąpił inaczej?), ale głównie akcja bardzo mi się podobała. Co innego z niedopracowaniem tekstu - nie ma wielkich byków, ale jednak przydałaby się profesjonalna korekta i do tego usunięcie odstępów po każdym akapicie. Nie ma 1,5-wierszowej interlinii, które są zwykle używane przy drukach książek.
Jednak, przymykając oczy na powyższe czytelnicze niedogodności, moim zdaniem powieść zasługuje na uwagę. To debiut autorki, który zaliczam do udanych. Z tego, co widzę, jest kontynuacja powieści - drugi tom został podzielony na dwie części, jedna o objętości zbliżonej do pierwszego tomu, zaś druga przekraczająca 500 stron. Jestem ciekawa, co wyniknie z całej historii.
,,Sapere Aude" to powieść, która ma w sobie wiele cech realistycznych. Zwroty akcji, które kompletnie pozbawiły mnie gruntu, zdecydowanie podniosły ocenę książki. Drugie dna, pokazanie czytelnikom, w jaki sposób dobro walczy ze złem - jak dla mnie to najważniejsze cechy Sapere Aude. Wszystkim miłośnikom kryminałów/sensacji/thrillerów zdecydowanie polecam tę powieść.
Przed dostaniem książki do recenzji zostałam poinformowana, że jest to książka dla dojrzałych czytelników. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że niektóre powieści mają ciężkie brzmienie i kiedy nastolatki sięgają po takie pozycje, inaczej zostają one zinterpretowane. Tym bardziej to mnie zaciekawiło - nie należę do osób, które odwracają wzrok nawet przy najokropniejszych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ostatnio mam pecha z początkami - tutaj również nie było inaczej. Chociaż zostałam zachęcona słowami ,,idealna dla fanów Więźnia Labiryntu", oczekiwałam czegoś innego. Co zastałam? Początek był naprawdę podobny do wspominanej wcześniej książki. Utrata pamięci, spotkania z nowopoznanymi osobami, zagadki, niebezpieczeństwo... Miałam wrażenie, że autorka za bardzo wzorowała się na Więźniu Labiryntu - którego jestem wielką fanką. Chociaż podobał mi się klimat powieści, nie miałam zamiaru wchodzić drugi raz do tej samej rzeki. Chciałam coś innego, ale o tym samym brzmieniu - jakkolwiek to zabrzmi. Z uporem przechodziłam od strony do strony, aż w końcu Projekt Królowa nabrała innego znaczenia. Jakiego? Zapraszam do przeczytania recenzji.
Jak już na początku napomknęłam, pierwsze spotkanie z powieścią nie należało do udanych. Kręciłam nosem z każdą stroną i naprawdę czułam się rozczarowana. Nie zrozumcie mnie źle - autorka posiada dobre pióro, które idealnie wprowadza czytelnika w literacki wymiar. Widać, że debiutantka również posiada najważniejszą z cech pisarzy - wyobraźnię, bo świat przez nią przedstawiony stał się wyrazisty i realny. Niemniej jednak chyba za dużo wywąchałam tu cech wspólnych ,,Więźnia Labiryntu", przez co... Czułem zniesmaczenie. Byłam gotowa wejść do kolejnego niebezpiecznego świata i choć OGROMNIE podobało mi się to, że tym razem lądujemy w zakładzie psychiatrycznym, to i tak nie odczułam w stu procentach klimatu książki.
Jak już wspomniałam, autorka ma dobre pióro - cały przedstawiony świat posiadał kolory, emocje oraz dużą dawkę tajemnic. Chociaż przebywaliśmy w szpitalu psychiatrycznym, byliśmy świadkami całego eksperymentu, fabuła nie do końca wciągnęła mnie tak, jak powinna. Byłam obserwatorem, nie uczestniczką, a to dla mnie zasadnicza kwestia, gdy pochłaniam takie książki. Czułam się jak gość, który ogląda wszystko zza weneckiego lustra. Brakowało mi przez to dostatecznej rozrywki - nie bałam się, miałam czas na analizowanie, bo wszystko zostało rozegrane na moich oczach, a nie w umyśle czy sercu. Jakbym oglądała film dokumentalny.
Opisy są barwne - a przede wszystkim rozbudowane, za co daję ogromny plus. Dzięki temu czytelnik bez problemu potrafi wyobrazić sobie literacki świat autorstwa Dominiki Rosik. Mimo że autorka jest debiutantką, potrafi pisać. Dialogi są również dobrze skonstruowane - lekkie, naturalne, choć może przy dwóch przypadkach mogłabym się do czegoś przyczepić. Niemniej jednak, jeśli chodzi o kwestię pisania - autorka spisała się na medal.
,,Lecz wszystko okazało się złudzeniem.
Kłamstwem zrodzonym z ludzkiej niedoskonałości."
,,Projekt Królowa", Dominika Rosik
Byłoby świetnie, gdyby był dodany w historii ten składnik X, który powoduje, że wchodzę do powieści jako uczestniczka, nie jako obserwatorka. Przez to niekiedy się nudziłam. Czułam tę tajemnicę - za każdym razem wyostrzałam zmysły, gdy mowa była o ogrodzie zimowym, bo to miejsce mnie zaczarowało, jednak czytałam tylko dla samego czytania, nie dla emocji.
Jest dużo plusów w powieści - mimo że pomysł został zaczerpnięty z Więźnia Labiryntu, późniejsze kwestie są innowacyjne, jak na przykładzie: gra w szachy. Pierwszy raz spotykam się z takim motywem przewodnim. W książce ponadto są ilustracje, które ułatwiają czytelnikom wizualizację ruchów danych pionków, dzięki czemu dla takiej blondynki jak ja, która ma zerowe pojęcie o tej grze, było to naprawdę wielkim ułatwieniem.
Reasumując - książka do mnie nie trafiła, jednak nie porzucam jej w najciemniejszy kąt. Fabuła jest dobrze wykreowana, ale jako obserwator nie potrafiłam wczuć się w akcję. Zakończenie nie powaliło mnie na kolana, chociaż główny motyw pozytywnie mnie zaskoczył. Jeśli interesujecie się tą książką - sięgnijcie, bo nie jest ona zła, ale jeśli oczekujecie czegoś mocnego, to - przynajmniej w moim przypadku - należy zmniejszyć nieco swoje wymagania. Jeśli o mnie chodzi, z czystej ciekawości sięgnę po kolejne książki autorki.
Ocena: 4+/6
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka
Ostatnio mam pecha z początkami - tutaj również nie było inaczej. Chociaż zostałam zachęcona słowami ,,idealna dla fanów Więźnia Labiryntu", oczekiwałam czegoś innego. Co zastałam? Początek był naprawdę podobny do wspominanej wcześniej książki. Utrata pamięci, spotkania z nowopoznanymi osobami, zagadki, niebezpieczeństwo... Miałam wrażenie, że autorka za bardzo wzorowała...
więcej mniej Pokaż mimo to
Powieść, która zaczyna się niepozornie. Z początku mamy zbyt dużo ,,naukowych" informacji. Akcja toczy się wolno - jesteśmy świadkami tego, jak kochające się i zdesperowane małżeństwo pragnie dać zdrowe i normalne życie swojemu jeszcze niepoczętemu dziecku. Widzimy możliwości nauki, widzimy to, co w naszym rzeczywistym świecie jest nie do pomyślenia. Jednak mimo tego, jak bardzo eksperyment jest ciekawy, czytelnik przez pierwsze strony siedzi i zastanawia się ,,czy tak będzie przez całą książkę? Czy będę tak siedział i czytał o prawdopodobieństwach prawdopodobieństw i niezrozumiałych dla mnie sprawach genetyki?". Prawda jest taka, że chcemy wejść do książki. Chcemy wejść do historii, która sprawi, że oderwiemy się od rzeczywistości. I choć temat genetyki i ludzi doskonałych jest dobry, to czy Peter James wprowadzi czytelników w literacki trans?
Jak już wspomniałam, kiedy wchodzimy na statek i odbywamy razem z głównymi bohaterami podróż ich życia, gdzie doktor Dettore modyfikuje kod DNA niepoczętego dziecka w ten sposób, że może zmienić nie tylko wygląd, ale i cechy charakteru, nie jest za bardzo interesująco. Właściwie interesująca jest tylko sama ta modyfikacja DNA, bo nic innego się nie dzieje. Dlatego jedynie dryfujemy, ze znużeniem wyczytujemy kolejne informacje o naukowych osiągnięciach w fikcyjnym świecie i... I czekamy. Nie wiem na co, ale czekamy na cokolwiek.
Przełom następuje nagle. Przyznaję, że nie skoncentrowałam się na lekturze - owszem, przyswajałam do świadomości historię i najpotrzebniejsze informacje, ale mimo to myślami nie tkwiłam w powieści. Dlatego też, kiedy młode małżeństwo wraca na ląd i rozpoczyna nowe życie... Wszystko się zmienia. Co najważniejsze, czytelnik raptem rozbudza się i mówi ,,hej, co jest grane?". Byliśmy pewni wszystkiego - Peter James postanowił uśpić naszą czujność i zdecydował się na drastyczny krok: postanowił dać nam wszystkie pewniaki, aby później naszą wiedzę unicestwić - i tak do samego końca powieści. W rezultacie sprawa wyglądała tak: wiedziałam wszystko i nagle nie wiem nic. Musiałam zacząć podróż od nowa, tak samo jak zaczęli prowadzić NIEspokojne życie główni bohaterowie.
Mam wrażenie, że Peter James skoncentrował się na głównej problematyce ludzkości. Idealizm - mówi Wam to coś? Każdy z nas poszukuje idealnego partnera, pracownika, czy nawet idealnego pomidora do sałatki. Chcemy być idealni w pracy, perfekcyjnie nałożyć make-up oraz w szkole otrzymywać same celujące oceny. Ludzkość za każdym razem zmierza do perfekcjonizmu i autor postanowił skoncentrować się na tej potrzebie. Stworzył powieść, stworzył idealnie zaprogramowane genetycznie dziecko... Czego rodzice mogą chcieć więcej? Czego, my ludzie, po nich oczekujemy?
Ideałów nie ma, bo każda idealna rzecz musi mieć swoje wady. To właśnie zaprezentował nam Peter James. Kiedy już czytelnik usiądzie wygodnie i sięgnie po lekturę, zapozna się z pewnikami - dziecko będzie wysokie, idealne, mądre, bystre, (...). Będzie to chłopiec z małą potrzebą snu i pożywienia. Stawiając się na miejscu rodzica, czy pewien ciężar nie spadnie nam z barków? Czy nie będziemy zadowoleni z tego, że nasz syn nie będzie pyskował, nie będzie przynosił samych jedynek lub dwójek ze szkoły do domu? Będzie pięknym, mądrym chłopcem, z którego będziemy dumni na każdym kroku. I nie będziemy użerać się z ludzkimi wadami!
A ktoś pomyślał o tym, jakie wady ma idealizm? Bo Peter James o tym pomyślał. Co najważniejsze, pokazuje nam, co jest niedobrego w tym wszystkim. Czy perfekcjonizm przewyższy nasze wymagania? Jakie cechy będzie posiadało dziecko, które nawet przed wyjściem na świat ma wszystko, co usilnie pragniemy osiągnąć w naszym życiu?
Powieść nie daje nam tylko mądrości, ale gwarantuje nam również niesamowite napięcie. Jak już wyżej wspomniałam, Pater James na samym początku książki dał nam na tacy pewien zestaw informacji, który w późniejszym etapie historii wcale nie był nam aż tak potrzebny. Kluczową rolę odgrywa tutaj niewiedza - jak na szpilkach czytamy, starając się sami domyśleć przyszłości, jednak nie posiadamy każdego elementu układanki. Ponadto w książce pojawia się sekta, która zabija ,,szatańskie pomioty" - czyli zmutowane, idealne dzieci oraz ich ludzkich rodziców. Czy rodzina Klaesson będzie potrafiła zagwarantować sobie bezpieczeństwo? Komu ufać, komu można powierzyć tajemnice?
Powieść, choć z początku nie przypadła mi do gustu, jest po prostu... Niesamowita. Doskonały temat, który został zapakowany w fikcyjną, trzymającą w napięciu historię. Możemy od niej czegoś się nauczyć oraz spędzić przyjemnie czas z lekturą w dłoni. Idealna dla miłośników thrillerów!
Yrukel d iwoto?
(po przeczytaniu powieści będziecie wiedzieć, co napisałam)
Powieść, która zaczyna się niepozornie. Z początku mamy zbyt dużo ,,naukowych" informacji. Akcja toczy się wolno - jesteśmy świadkami tego, jak kochające się i zdesperowane małżeństwo pragnie dać zdrowe i normalne życie swojemu jeszcze niepoczętemu dziecku. Widzimy możliwości nauki, widzimy to, co w naszym rzeczywistym świecie jest nie do pomyślenia. Jednak mimo tego, jak...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-04-07
www.stanzaczytany.pl
Colton!
Nie mogłabym inaczej rozpocząć recenzji. Colton to... To bohater literacki, który w tej części niesamowicie mnie zaskoczył. Co prawda, uwielbiam serię zapoczątkowaną od Driven, ale jednak miałam pewien opór względem czwartej części. Przeczytawszy, że akcja dzieje się po sześciu latach... Czy nie będzie to przypadkiem naciąganie historii? Mimo że wcześniej czułam okropny niedosyt (spowodowany rzecz jasna Coltonem - wybaczcie, jestem tylko kobietą), to i tak miałam wrażenie, że K. Bromberg zrobiła fałszywy krok. Krok, który nie będzie pozytywnym krokiem w kierunku dobrych ocen Aced. Uwikłani. I chociaż ogromnie cieszyłam się, że mam okazję przeczytać tę powieść, to i tak... Obawiałam się tego, co tam znajdę. A co znalazłam? Przeczytajcie sami.
Cholerne love story, które zawładnęło moim sercem już od pierwszej strony. Colton to ucieleśnienie seksu, marzeń (prawie) każdej kobiety. Bogaty, przystojny, zabawny - klasyczny bad boy, który jednak wyróżnia się na tle innych bohaterów literackich. Jest tak rzeczywisty, że za każdym razem przy czytaniu lektury, niemal płakałam z zazdrości, że autorka, pisząc powieści, miała okazję dogłębnie go wymacać. Oczyma wyobraźni widziałam jego - każdą jego minę, każde zachowanie, każdy ruch, jakbym oglądała film w VR, a nie czytała książkę. To chyba główny powód, dlaczego za każdym razem przy czytaniu książek K. Bromberg nie mogę oderwać wzroku od stronic. Pochłania mnie fikcyjny świat, z którego nawet nie mam ochoty wyjść, chociaż rzeczywistość wzywa. I choć tej części, jak już wcześniej wspomniałam, nieco się obawiałam, to...
Nie nadążałam za emocjami. Miałam wrażenie, że powoli wkroczyłam do ich życia, do historii, w której dwójka zakochanych w sobie bez pamięci bohaterów tańczą w miłosnym uścisku. JEDNAK w ciągu ułamku sekundy wszystko się zmieniło. Światło zgasło, zasłony zostały zaciągnięte, a pozytywna energia, którą można było wyczuć, gdzieś wyparowała. Czułam, jakbym była w samym sercu III wojny światowej. Eksplozja za eksplozją, opary dymu unoszące się w powietrzu. Nie potrafiłam nawet przerwać lektury, bo za każdym razem, kiedy na chwilę wszystko cichło, katastrofa znowu pukała do drzwi. Nie miałam czasu nawet zapłakać, bo w moich myślach ciągle interpretowałam to, co właśnie przeczytałam. I owszem... Wzruszałam się wielokrotnie. Płakałam, bo już psychicznie nie dałam rady. Chciałam, żeby ten koszmar w końcu się skończył, żeby był happy ending i wszyscy (czyt. ja i Colton) żyli długo i szczęśliwie, ale... Czy to było im pisane?
K. Bromberg wprowadza za każdym razem czytelnika do innego świata - gdzie może i miłość z pożądaniem stawiane jest na pierwszym miejscu, niemniej jednak rozgrywa się to wszystko w świecie pozbawionym hamulców. Czytelnik siada po stronie pasażera do auta i modli się przez całą jazdę, aby się nie rozbić. Nie znamy rezultatu spraw; nigdy nie jesteśmy pewni zakończenia. Autorka dała nam powieść, w której rzeczywistość miesza się z fikcją, a jak sami wiemy, nikt nie zna przeznaczenia. Nikt nie zna przyszłości.
Sześć lat. Sześć lat ciszy przed burzą. Miłość, która powinna uleczać każdy problem, każdą depresję i każdy zły nastrój. Ale czy na pewno miłość ma taką siłę? Czy miłość Rylee i Coltona zdoła przetrwać, mimo że każdy ich dzień zbliża ich do piekła? Czy zaufanie i determinacja nie wypalą się?
Polecam tę powieść całym swoim sercem. Nawet na chwilę nie mogłam oderwać się od lektury. Choć poprzednie części bardzo mi się podobały, to jednak ten tom sprawił, że wszystkie moje emocje zmieniły się w tornado, unicestwiając całkowicie rzeczywistość. Jednak nie jest to tylko pusta książka, która zapewnia nam dobrą rozrywkę - nauki, które można z niej wyciągnąć, są dodatkowym atutem. Rylee w tej części pokazuje nam naszą kobiecą ciemną stronę, a z kolei Colton to osoba, dzięki której widzimy to małe światełko w tunelu. Mam ogrom myśli, ogrom wiary, ogrom chaosu w głowie. Na pewno tej lektury nie zapomnę.
A na zakończenie dodam:
Chcę Coltona.
www.stanzaczytany.pl
Colton!
Nie mogłabym inaczej rozpocząć recenzji. Colton to... To bohater literacki, który w tej części niesamowicie mnie zaskoczył. Co prawda, uwielbiam serię zapoczątkowaną od Driven, ale jednak miałam pewien opór względem czwartej części. Przeczytawszy, że akcja dzieje się po sześciu latach... Czy nie będzie to przypadkiem naciąganie historii? Mimo...
www.stanzaczytany.pl
Jak Romeo może być zły? Już sam tytuł przywołuje w naszych myślach wizerunek typowego bad boy-a, jakich pełno w romansach erotycznych. Z takim też nastawieniem zaczęłam pochłaniać powieść, która okazała się być zupełnie inna, niż na początku sądziłam. Jesteście ciekawi?
Zapraszam do przeczytania recenzji.
Ethan to mężczyzna, który nie dorósł jeszcze do bycia w poważnym związku. Z kolei główna bohaterka jest typową Julią, która chciałaby napisać szczęśliwy scenariusz.
Ale to było wcześniej...
Zdziwiona byłam tym, że poznajemy teraźniejsze losy bohaterów, będąc tym samym w środku akcji, ale jednocześnie autorka cofa nas do ich wspomnień i możemy poznać powoli ich losy. Przedstawienie, które miało odzwierciedlić jedynie dramaturgię Szekspira, weszło również do ich krwiobiegu. Romeo i Julia - dwie zupełnie różnorodne postacie, łączą się we wspólnym tańcu miłości. Jak każdy z nas zapewne wie, dramat angielskiego poety nie kończy się klasycznym happy ending-iem. Jak więc zakończy się nasza współczesna powieść?
Emocje były tak gwałtowne, że aż nie wiedziałam, po której stronie stoję. Czy po stronie poszkodowanej kobiety, czy poszkodowanego mężczyzny? Wiem na pewno, że ,,Zły Romeo" dostarczył mi mnóstwo emocji - począwszy od śmiechu, aż po łzy smutku. Serce niejednokrotnie zatrzymywało swój bieg, aby po chwili ruszyć galopem.
Nałożenie maski to jedno - bohaterowie są aktorami, którzy muszą wcielić się w postaci. W bohaterów zakochanych w sobie bez pamięci. W romans, z którego nie może wyniknąć nic dobrego, oprócz miłości.
Realizm to drugie - prawdziwe życie, którym nie kieruje scenariusz. Doskonale znamy to prawdziwe przedstawienie - przedstawienie w reżyserii życia, gdzie nie znamy rozwinięcia ani zakończenia. Nie wiemy, czy nasz fikcyjny Romeo będzie naszym realnym mężczyzną marzeń. Pozostajemy więc nadal w świecie fantazji, gdzie główna bohaterka próbuje wyobrazić sobie związek, który nie może zaistnieć, z powodu sytuacji swojego wybranka.
Dużo o tej książce myślałam - w śnie i na jawie. Wiele czasu spędziłam na rozmyśleniu o tym, co mogłoby być, a co było. Zły Romeo to powieść, która wciąga niemalże od samego początku. Przenosi nas z marzeń na jawę, aby zaistnieć w rzeczywistym świecie. Polecam więc książkę, która odgoni smutki, a przyciągnie emocje.
Autorka ma lekkie pióro, które sprawi, że uważnie będziemy śledzić losy bohaterów, nie śledząc tym samym wskazówek zegara. Minuty zamienią się w godziny, a my będziemy trwać w bezruchu, z książką w dłoniach i z nadzieją na pozytywny koniec. Ale jaki będzie? Czy Romeo i Julia skończy się katastrofą, czy może w końcu szczęśliwym zakończeniem?
Polecam tę powieść. Jeśli jesteście miłośnikami pozycji, które dostarczają łzy, śmiech i dużą dozę miłości, koniecznie sięgnijcie po tę książkę.
www.stanzaczytany.pl
Jak Romeo może być zły? Już sam tytuł przywołuje w naszych myślach wizerunek typowego bad boy-a, jakich pełno w romansach erotycznych. Z takim też nastawieniem zaczęłam pochłaniać powieść, która okazała się być zupełnie inna, niż na początku sądziłam. Jesteście ciekawi?
Zapraszam do przeczytania recenzji.
Ethan to mężczyzna, który nie dorósł...
www.stanzaczytany.pl
Już na wstępie chciałabym napisać, że niełatwo mnie wzruszyć. Nie łatwo zaskoczyć, nie łatwo wprawić mnie w tak zwaną ,,euforię". Przede wszystkim, jeśli chodzi o tak lekkie lektury, jak zdawało się być ,,Carpe Diem". Bo umierająca dziewczyna to jedno - nie wystarczy napisać o śmierci, żeby poruszyło się serce. Nie wystarczy napisać ckliwą historię romantyczną, aby czytelnik ją poczuł. I choć dawałam szansę Carpe Diem, dawałam szansę autorce, to... Zresztą, przeczytajcie sami.
Mało dni. Odliczanie czas zacząć. Przyznaję, że na początku miałam pewne opory z przyswojeniem sobie charakteru bohaterów. Wszystko odbierali lekko, chociaż dało się wyczytać i poczuć ciężar, który niosą w sercu. Ich czarne humory na początku na mnie nie działały, choć sama takowy posiadam. Trwało to jednak zaledwie dwadzieścia stron, aż w końcu powieść wciągnęła mnie do tego stopnia, że nie byłam w stanie oderwać wzroku od latający liter. Sama również się wznosiłam, chwytając słowa i chowając je sobie głęboko do swojego serca...
Humor jest zaraźliwy. Zapewne każdy z nas chciałby mieć takie bliskie osoby, jakie ma przy sobie główna bohaterka. Dzięki temu życie, choć spisane na czarno-białych kartkach, wydaje się być kolorowe. To dzięki temu życie nabiera sensu. Byłam wzruszona ich działaniami, ich wzajemnym wsparciem psychicznym i tym, że znajdują w tej całej przykrej sytuacji miejsce na uśmiech. Czytelnik odbiera pozytywny nastrój i lokuje informacje o chorobie bohaterki gdzieś głęboko w umyśle, starając się być optymistą i nie zamartwiać się na przyszłość. Chwyta dzień, chwyta książkę w dłoń i spędza z historią miły czas... Lecz nawet i optymistyczne nastawienie nie przygotowuje nas na takie zakończenie. Niełatwo mnie zaskoczyć, niełatwo wzruszyć, ale autorce to się udało. W każdym aspekcie.
Przeznaczenie, miłość, przewrotny los... Moje serce unosiło się i upadało, aż w końcu nie byłam pewna, czy to główna bohaterka ma problemy z sercem, czy może ja. Znalazłam tutaj nie tylko humor i łzy skryte za fasadą dobrego ducha, ale i... Pożyteczne lekcje dla czytelników. Kiedy byłam po lekturze, przyznaję bez wstydu, że duuużo przeklinałam. Przeklinałam, bo nie wiedziałam, jak obrać w słowa to, co przeżyłam podczas czytania Carpe Diem. Płakałam jak bóbr, a czytanie podczas gdy kompletnie nic się nie widzi, jest cholernie trudne. Byłam w takiej rozsypce, że nie wiedziałam, jaką myśl najpierw uchwycić. Czy tą, że książka pokazuje nam przewrotność losu i każdy z nas może nauczyć się tego, jak ważne jest życie? Że należy cieszyć się dniem i korzystać nawet z najgorszej pogody, bo nie wiadomo, co stanie się za sekundę? Czy może chodzi o doznania, które przeżyłam podczas czytania tego debiutu? Czy przez łzy, a może przez wiecznie towarzyszący śmiech?
Napiszę Wam tylko jedno... Choć minął spory czas od przeczytania książki, wciąż nie wiem, jak mogę wyrazić swoje emocje, które nawet do dzisiejszego dnia mi towarzyszą. Mam łzy w oczach, kiedy przypominam sobie o pewnej sytuacji. Zresztą! Mam łzy w oczach, kiedy przypominam sobie całą powieść. Czasami nie warto płakać tylko ze smutku. Ja płaczę ze szczęścia. Ze szczęścia, że autorka zaprezentowała nam tak bogatą i wartościową lekturę, po którą koniecznie musicie sięgnąć. Poza tym zawarte jest w książce wiele, wiele dobrego, jak na przykład sprawa z dawcą organów. Nasz mały gest może uratować czyjeś życie. Dając cząstkę siebie, możemy przyczynić się do życia drugiej osoby. To właśnie ta szlachetność, ta dobroć, powinna znajdować się na pierwszym miejscu w naszych życiowych priorytetach.
Diane Rose to nie tylko pisarka, ale i recenzentka. Z tego, co wyczytałam na jej stronie autorskiej zaczęła pisać już za czasów gimnazjum. Ma lekkie pióro, które pochłania czytelnika do ostatniej strony. Fikcję literacką, która ma na celu zabawiać czytelników, miesza z ważną problematyką dnia codziennego. Jestem oczarowana jej twórczością. Jestem pozytywnie zaskoczona, przede wszystkim, że to jej literacki debiut, który jest na miarę zawodowych pisarzy. Gratuluję autorce pomysłu na książkę.
Są minusy! O, tak... Mam wiele zastrzeżeń nie tylko co do powieści, ale i co do autorki. Przede wszystkim... Chusteczki. Gdzie, u diabła, są moje chusteczki? Powinno się je dodawać do powieści, jako niezbędnik do przetrwania. Bez nich ani rusz!!!
Po drugie... Kiedy mogę oczekiwać kolejną powieść autorki? Już po pierwszej książce ufam Diane Rose bezgranicznie. Jej pióro jest lekkie, jak już wcześniej wspomniałam, przez co nie sposób nie pochłonąć jej twórczości. Minusem więc jest na pewno to, że mamy do dyspozycji tylko jej debiutancką powieść. TYLKO. Chcę więcej książek Diane. Jedna mi nie wystarczy. Chcę na już.
Po trzecie - kto teraz pozszywa moje serce? Carpe Diem to powieść, która podwędziła moje serce i nie chciała oddać. Wracając myślami do tej powieści, moje serce nadal nie jest w najlepszej kondycji. Tyle emocji, tyle radości, tyle cierpienia, tyle... Rozrywki. To chyba powód, abyście wrócili do drugiego punktu.
Debiut? Wolne żarty. Diane Rose pokazała nam, jak powinna wyglądać wartościowa książka. Choć przyznaję, że boję się wrócić jeszcze raz do lektury, bo nie wiem, czy moje serce to zniesie, to i tak będę do niej wracać w trudnych dla mnie dniach.
www.stanzaczytany.pl
Już na wstępie chciałabym napisać, że niełatwo mnie wzruszyć. Nie łatwo zaskoczyć, nie łatwo wprawić mnie w tak zwaną ,,euforię". Przede wszystkim, jeśli chodzi o tak lekkie lektury, jak zdawało się być ,,Carpe Diem". Bo umierająca dziewczyna to jedno - nie wystarczy napisać o śmierci, żeby poruszyło się serce. Nie wystarczy napisać ckliwą historię...
Myślałam, że będzie to zwykła obyczajówka, która pokaże nam interesującą historię rodziny. Myślałam, że to powieść dla młodzieży - coś na kształt Akademii Pana Kleksa (naprawdę - taka myśl przebiegła mi po głowie). Myślałam nawet, że może i będzie coś o magii, wnioskując po magicznie cudownej okładce książki. Jeśli jeszcze mnie nie poznaliście, przypominam Wam, że zazwyczaj nie czytam opisów - lubię być zaskakiwana. Lubię, kiedy sama poznaję historię, nie będąc na nic przygotowana. Ciężko jest więc wybrać powieść, która ,,w ciemno" mi się spodoba. Zaryzykowałam... Czy to się opłaciło?
Opis:
Porywająca epicka opowieść o miłości i stracie – pierwsza z wyjątkowej serii siedmiu książek, osnutych wokół legendy o konstelacji Siedmiu Sióstr.
Na wieść o śmierci bajecznie bogatego i otoczonego aurą tajemniczości ojca Maia D'Aplièse i jej pięć sióstr, wszystkie adoptowane przez Pa Salta jako małe dziewczynki, spotykają się w domu, w którym spędzały dzieciństwo. „Atlantis” – to wspaniały zamek położony nad brzegiem Jeziora Genewskiego. Każda z dziewcząt otrzymuje wskazówkę, która pozwoli jej odkryć istotę dziedzictwa otrzymanego w spadku po ukochanym ojcu. Maię tropy wiodą do zrujnowanej willi w Rio de Janeiro, gdzie poznaje historię swojej przodkini z czasów Belle Époque, pełnej pasji Izabeli Bonifacio. Elementy zagadkowej układanki zaczynają powoli tworzyć całość."
źródło opisu i okładki: materiały wydawnictwa
Pierwsze pytanie: w tytule jest siedem sióstr. A wiecie, że w powieści jest ich tylko sześć? Tak, sześć. To pierwsza interesująca namiastka historii, która mnie zainteresowała. Ojciec, a właściwie mężczyzna, który adoptował dzieci, przyprowadził do swojego domu sześć dziewczynek. Już od początku wiemy, że nawet wybierając im imiona, kierował się najjaśniejszymi gwiazdami w gwiazdozbiorze Byka - nazywane Plejadami, a inaczej Siedmioma Siostrami. Kiedy siostry czekały na przyjazd siódmej siostry, ojciec powiedział im, że niestety jej nie znalazł. To właśnie ten fragment zainteresował mnie, bo w końcu coś musiało być na rzeczy, prawda? Dlaczego nie mógł wybrać pierwszego lepszego dziecka i nazwać kolejną dziewczynkę następną - a zarazem ostatnią - nazwą gwiazdy? Czym się kierował, wybierając swoje dzieci? Dlaczego tak bardzo interesował się Plejadami? Jaki związek mają dziewczynki z jego historią? I przede wszystkim... Kim był ich ojciec?
Dużo pytań, prawda? A zapewniam Was, że te pytania napłynęły po pierwszych stronach powieści. Czytając dalej, mogłabym ze swoich pytań stworzyć swój osobisty gwiazdozbiór. Brnęłam w historię, która do końca mnie pochłonęła.
,,Miłości nie ogranicza odległość ani żaden kontynent. Oczyma sięga gwiazd."
,,Siedem sióstr", Lucinda Riley
Poznajemy Maię - jedną z sióstr, które Pa Salta adoptował i przygarnął do swojej bajecznej rodziny. Po śmierci ojca, Maia otrzymała skrawek swojego poprzedniego życia - wskazówki na to, kim była przed adopcją. Sprawa wyglądała na prostą - ona wyjedzie, zwiedzi miasto, zobaczy swój stary dom, a może i nawet pozna swoją rodzinę. Nikt jednak nie domyśla się, że jej historia jest bardziej obszerna, niż można byłoby przypuszczać. Trop ciągnie za kolejnym tropem i nie tylko poznajemy jej przeszłość - jej dzieciństwo, ale również cofamy się do dziejów jej prababki. Co można znaleźć w tym fascynującego?
Czytam każdą książkę, którą upoluję. Nie liczy się dla mnie gatunek, tylko przekaz, jaki za sobą niesie. Niemniej jednak... Nigdy nie przypadła mi do gustu powieść historyczna. Nie lubię, kiedy bohaterowie cofają się w czasie, a razem z nimi ja. Lubię teraźniejszość. Jednak...
Tutaj, chociaż wracamy do drugiej dekady XX wieku, nie odczułam żadnego ,,dyskomfortu". Co najważniejsze, poczułam się, jakbym faktycznie tam była. Autorka umiejętnie przeplatała fikcję literacką z prawdziwymi wydarzeniami - chociażby budowa słynnego pomnika Cristo w Rio de Janeiro. W historii jej prababki pojawiają się nazwiska, na przykładzie podaję: Landowskiego, francuskiego rzeźbiarza polskiego pochodzenia, który był twórcą jednego z nowych siedmiu cudów świata. Dzięki takiej mieszaninie miałam wrażenie, że czytam pamiętnik obcej, a zarazem bliskiej mi osoby. Straciłam czytelniczy grunt pod nogami. Słowa dosłownie wciągnęły mnie do powieści. Podczas czytania książki siedziałam z włączonym Internetem i przeglądałam co jakiś czas wyszukiwarkę, aby zobaczyć, czy kolejna ciekawostka naprawdę wydarzyła się w naszym realnym świecie. I chociaż niejednokrotnie zostałam oszukiwana przez autorkę, bo ubarwiała rzeczywistość, to jestem jej wdzięczna za to, co zrobiła z moim umysłem.
Choć nie mam ulubionego gustu muzycznego, tak samo jak i czytelniczego, od chwili, kiedy skończyłam czytać książkę, wciąż puszczam muzykę klasyczną. Jednak gdy to robię, przypomina mi się piękna historia, która wzrusza i pozostawia niedosyt. To jedna z tych powieści, po których czytelnik ubolewa nad faktem, iż nie może wejść do książki i na własnej skórze poczuć chociażby powietrze, którym oddychają bohaterowie. Chociaż klasyfikuję ,,Siedem sióstr" do tych bardziej lekkich powieści, czuję ciężar jej wartości. To piękna historia, którą będę wspominać czule i z radością będę do niej wracać, gdy tylko moje serce wróci na swoje miejsce.
,,Siedem sióstr" to piękna powieść, która nie tylko zabawia czytelnika, ale i wnosi coś magicznego do serca. Jest to pierwsza z siedmiu części serii (sześć z nich opowiada o innej siostrze) i aż nie mogę się doczekać, aż przeczytam kolejną powieść autorstwa Lucindy Riley. Już sama okładka zabrała mnie w inny czytelniczy wymiar, jednak historia... Ach. Nawet po kilku dniach po przeczytaniu jestem wciąż tak samo zauroczona powieścią, co wcześniej. To właśnie z tego powodu daję jej maksymalną ocenę.
Myślałam, że będzie to zwykła obyczajówka, która pokaże nam interesującą historię rodziny. Myślałam, że to powieść dla młodzieży - coś na kształt Akademii Pana Kleksa (naprawdę - taka myśl przebiegła mi po głowie). Myślałam nawet, że może i będzie coś o magii, wnioskując po magicznie cudownej okładce książki. Jeśli jeszcze mnie nie poznaliście, przypominam Wam, że zazwyczaj...
więcej mniej Pokaż mimo to
,,Gwiazdy nadziei" to nie powieść, którą porzuca się po paru stronach, lub wywala się z pamięci od razu po przeczytaniu. Opowiedziana historia trafia do serc, wzbogacając je emocjami, które aż biją od książki. I.M. Darkss ma talent nie tylko do kreowania fikcyjnego świata, gdzie bohaterzy niemal urealniają się, dając nam wrażenie, że żyją obok nas, ale także autorka potrafi przekazać czytelnikom tyle emocji - zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych - że nie sposób spokojnie usiedzieć w fotelu. I choć wielokrotnie miałam do czynienia z tego typu książkami (w końcu to jeden z moich ulubionych gatunków), to i tak... nie byłam na nic przygotowana. Śmiem nawet stwierdzić, że I.M. Darkss brutalnie bawi się czytelnikiem. Historia, niby tak lekko złożona, która na pozór (!) prowadzi do tylko jednego zakończenia, wbija nas w siedzisko. Miażdży nie tylko serce, ale i mózg. I choć poczułam się tak brutalnie potraktowana, nie sposób nie przyznać autorce tego, że odwaliła kawał dobrej roboty. Nie tylko zapewniła mi mile spędzony czas z lekturą, ale i sprawiła, że słowo ,,Przeznaczenie" nabiera realnego, niemal namacalnego znaczenia. Zwrot akcji tak zakręcił mi w głowie, że długo nie zapomnę tej historii. Nie jest to kolejna pusta historia, jakich pełno na rynku. Emocje, morały, wiara i miłość... Istny przykład na to, jak powinno traktować się czytelnika. Jeśli sięgniecie po tę książkę zapewniam Was, że dostarczy Wam ona wszystkiego, czego oczekujecie od lektury.
Polecam! Na pewno książka wyląduje na nawyższej, ulubionej półce, kiedy tylko poczuję ją w dłoniach. :)
Ola
,,Gwiazdy nadziei" to nie powieść, którą porzuca się po paru stronach, lub wywala się z pamięci od razu po przeczytaniu. Opowiedziana historia trafia do serc, wzbogacając je emocjami, które aż biją od książki. I.M. Darkss ma talent nie tylko do kreowania fikcyjnego świata, gdzie bohaterzy niemal urealniają się, dając nam wrażenie, że żyją obok nas, ale także autorka potrafi...
więcej Pokaż mimo to