-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel16
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
więcej na stanzaczytany.pl
Cukrzyca. To choroba, o której każdy z nas słyszał. Autorka porusza również ten temat w swojej powieści. Właściwie jest to główny składnik fabuły, gdyż Ada na nią choruje, a przez to, jakie są z nią związane ograniczenia życiowe, główna bohaterka zaczęła myśleć całkiem inaczej. Popadła w depresję, miała myśli samobójcze i odliczała dni do dnia swojej śmierci. Chciała umrzeć. Jak możemy ją więc zrozumieć?
Tutaj było ciężko. Z początku negatywnie postrzegałam charakter głównej bohaterki, gdyż... Cukrzyca nie jest wyrokiem śmierci. Przynajmniej ja tak myślałam. Nie wiedziałam natomiast, że cukrzyca odkłada się również w sferze psychologicznej. Narzucone musy, ciągły strach, lęk przed swoimi pragnieniami. Tak łatwo jest powiedzieć, tak łatwo powierzchownie ocenić, tak trudno wejść w głąb choroby, czy toteż chorego, tak trudno zrozumieć. Autorka pokazała nam fikcyjny świat, który nie tylko zabawia, ale również - a może przede wszystkim? - uczy. Dominika Smoleń poprzez swoją powieść wspiera w chorobie, w problemach. Pokazuje, że zawsze jest światełko w tunelu. Pokazuje, jak ważne jest mieć osoby, które wesprą Cię nawet przy najczarniejszych scenariuszach. A nade wszystko ukazuje, że nigdy nie możemy być pewni jutrzejszego dnia, bo... To życie pisze za nas życiorys, my tylko podążamy swoją ścieżką.
Przyjaźń. Miłość. Ból i cierpienie. Jak zaprzyjaźnić się z ludźmi, jak znaleźć miłość swojego życia, skoro w swoim kalendarzu zbliża się dzień naszej śmierci?
Jak już wyżej napisałam, Ada cierpi na depresję i nie może doczekać się swojego ,,dnia ostatecznego". Jednak jeden, wyjątkowy list od nieżyjącej już babci zmienił jej nastawienie. Postanowiła korzystać z uroków życia, nawiązać znajomości i przynajmniej chociaż trochę cieszyć się z tego, że żyje. Ani ja, ani ona nie przypuszczałyśmy, że w tak krótkim czasie będzie potrafiła tyle w sobie zmienić. Byłam zauroczona tym, jak autorka skrupulatnie zmienia charakter głównej bohaterki, a tym samym zmienia bieg wydarzeń. Zmienia świat. Każdy drugo- i trzecio-planowy bohater, który staje na naszej drodze, ma w sobie iskrę nadziei. Czy zmieni Adę? Czy zmieni nasz świat?
Nigdy nie możemy być niczego pewni. A już na pewno nie przy lekturach Dominiki Smoleń...
Ale nie myślcie sobie, że to na tyle. Autorka skomponowała nie tylko powieść pełną bólu, łez i cierpienia, ale również radości, łez szczęścia i zaraźliwego humoru. No i pełną facetów... Och! Tak, nie byłabym sobą, gdybym o tym nie wspomniała. Tym razem to nie kobietki będą ruszać biodrami, tylko mężczyźni! Będzie szał ciał, Ola (czyli ja!) przy tancerze i dużo chwil ochów i achów. Wielka dawka dobrej rozrywki. Nie wiem jak Wy, ale ja na samo wspomnienie szczerzę się jak głupia do monitora...
Chciałam uwzględnić jakieś negatywy tej powieści... Ale choć usilnie starałam się znaleźć jakąś wadę, nie mogłam jej znaleźć. Dlaczego? Dominika Smoleń kierowała się zasadą, którą najbardziej lubię w powieściach - życiem. W rzeczywistości nie jesteśmy pewni tego, co stanie się jutro. Co stanie się za minutę. Zegar wciąż tyka, a my pędzimy dalej. Uczymy się, widzimy nowe rzeczy, które później zmieniają nasz światopogląd. Zmieniają naszą przyszłość, nasze nastawienie. I tutaj, w Biegu do gwiazd również jesteśmy świadkami tego, jak życie bywa przewrotne. Kiedy już myślałam, że wiem, co nastąpi - jak na przykład miłość, bo zawsze bywa tak w powieściach... Nie! Trzeba było pójść w tył zwrot, bo na miłość było trzeba poczekać jeszcze chwilę. Bo ta książka okazała się życiem, a nie kolejną nudną obyczajówką. Autorka tak umiejętnie zakręciła losem bohaterów, że w końcu nie byłam pewna tego, co się stanie. To było jak jazda bez trzymanki. Bałam się, że w końcu wypadnę z wagonika, ale... Cóż. Do tej pory nie wiem, czy przypadkiem tego nie zrobiłam.
Co by tu jeszcze dodać? Nadal ciężko mi ugryźć ten temat. ,,Bieg do gwiazd" miał być dla mnie zwykłą obyczajówką, która pozwoli mi przez chwilę zrelaksować się przy lekturze, ale tak nie było. Zdecydowanie nie. Weszłam do powieści, żyłam w niej, a kiedy wyszłam, stałam się całkowicie inną osobą. Dominika Smoleń pozwoliła mi nie tylko dosięgnąć gwiazd, ale i również pokazać, że życie wygląda piękniej, kiedy na chwilę się zatrzymamy. Bo nie zawsze widzimy to, co nas otacza. Uciekamy przed koszmarami nie zważając na to, że za rogiem może czaić się szczęście. Uciekamy przed samym sobą. Uciekamy przed życiem. Uciekamy przed gwiazdami, które wskazują nasz los.
Więc przestańmy uciekać. Przystańmy. Chwyćmy ,,Bieg do gwiazd" i pozwólmy sobie na moc wrażeń. I przede wszystkim cieszmy się z każdego dnia, niezależnie jaki on ma kolor.
więcej na stanzaczytany.pl
Cukrzyca. To choroba, o której każdy z nas słyszał. Autorka porusza również ten temat w swojej powieści. Właściwie jest to główny składnik fabuły, gdyż Ada na nią choruje, a przez to, jakie są z nią związane ograniczenia życiowe, główna bohaterka zaczęła myśleć całkiem inaczej. Popadła w depresję, miała myśli samobójcze i odliczała dni do dnia...
Psychicznie byłam nastawiona na kolejną niesamowitą przygodę z Panem Wilkiem. Po przeczytaniu dwóch poprzednich części, które miały swoje elementy wspólne, ale dostarczały czytelnikowi całkowicie innych emocji, wiedziałam, czego mogę się spodziewać - emocji, chwil wzlotów i upadków oraz oczywiście... pieprzenia. Zapoznając się z fragmentami powieści, domyślałam się, na co mam być przygotowania. Jednakże... Nic nie mogło przygotować mnie na to, co zastałam. Myślicie, że poprzednie książki były dobre? Że jedna drugą pokonała? Usiądźcie wygodnie, zanim weźmiecie trzecią część do dłoni, bo ta z kolei powali Was z nóg. Ale o tym za moment...
Pan Wilk to mężczyzna po czterdziestce, który od pierwszego tomu pokazuje nam swoje losy. Przy ,,Pan Wilk i kobiety" poznajemy typowego samca, który lubi się pieprzyć i z tym się nie kryje. Osoba poboczna, widząc jego poczynania, zapewne będzie wyrabiała o nim złe zdanie, ale czytelnik oraz osoby z jego otoczenia wiedzą, że to po prostu prawdziwy facet. Nie pizduś-plastuś, wylizany maminsynek, czy inne typowe ,,dolegliwości" fikcyjnego (i nie tylko) bohatera literackiego. To mężczyzna z krwi i kości, a poznając jego historię, możemy wejść do jego umysłu. A poznając jego psychikę, sami poznajemy swoją...
To nie typowy erotyk. To nie typowa obyczajówka, która wchodzi na chwilę do życia czytelnika, aby po przeczytaniu historii wyparować z naszego umysłu. Koncentrując się na dwóch pierwszych częściach, nigdy nie przypuszczałam, że Jarosław Wilk przy trzeciej podniesie swoją poprzeczkę o trzy stopnie wyżej. Jak nie więcej! Psychicznie byłam przygotowana, że autor dostarczy nam sporą dawkę emocji, ale to... To była niewyobrażalna przygoda. Przygoda usłana pragnieniami, marzeniami, snami oraz wadami i zaletami, dzięki czemu Wilcza historia nie staje się surrealistyczna, a rzeczywista. Bliska naszym codziennym problemom. Czego chcieć więcej?
Gdybym miała sklasyfikować tę powieść, musiałabym wypisać chyba każdy gatunek. Nawet koncentrując się na samej trzeciej części... Tego jest mnóstwo. Jest ogrom historii, emocji i... życia. Tak, wiem - powtarzam się. Ale nie da się inaczej tego określić. Ta cała Wilcza magia jest na tyle niesamowita, że aż zapiera dech w piersiach. Przenosimy się do fikcyjnego świata, obyczajówka bajeruje nasze czytelnicze zmysły, romans gdzieś tam się unosi, erotyk miażdży nasze serca (i nie tylko), a potem... Powieść historyczna? Powieść psychologiczna? Fantasy? Och, tak... Tego jest tak wiele, że nie sposób jest pomieścić w jednej książce. Ale czy aby na pewno? Powiem (a raczej napiszę) jedno... Jarkowi to się udało!
Po przeczytaniu poprzednich części, z niecierpliwością czekałam na trzeci tom przygód Pana Wilka. Myślałam, że wiem czego mogę się spodziewać, ale nic nie przygotowało mnie na to, co w istocie zastałam. Jarosław Wilk kolejny już raz dopieścił czytelnika, dostarczając mu więcej, niżby się spodziewał. Z prywatnych źródeł wiem, że autor chciał, aby powieść ta odniosła wielki sukces. Nie chodzi mi oczywiście o ilość sprzedanych egzemplarzy - chociaż to i tak jest ważne - ale o to, żeby czytelnik był jeszcze bardziej usatysfakcjonowany tą częścią - bardziej niż poprzednimi. I chyba biedny pisarz nie zdawał sobie sprawy, że jego marzenie spełni się ponad to, co sobie zażyczył. ,,Pan Wilk tam i z powrotem" powala na kolana. Styl autora jest elastyczny. Pisarz powinien odnaleźć się w każdej sytuacji, a Jarosław Wilk idealnie to nam pokazał. Czułam się jak na rollercoasterze, bo płakałam i śmiałam się naprzemiennie. Strach również znalazł swoje miejsce w moim krwiobiegu. Adrenalina, tak bardzo wyczuwalna podczas czytania książki... To było niesamowite. Niesamowite przeżycie, które będę na pewno miło wspominać za każdym razem, kiedy usłyszę o Wilczych powieściach.
Emocje to główna cecha, o której chciałabym wspomnieć. Chyba każdy z Was wie, jak kobiety przed ,,krwawym okresem" są zazwyczaj rozregulowane emocjonalnie, prawda? Podczas czytania trzeciego tomu tak właśnie się czułam - płakałam, wzruszałam się, aby po chwili śmiać się i przeklinać zarazem. Nie dostajemy samych pustych słów, nudnej historyjki na dobranoc dla kur domowych. To emocjonalny pakiet, który przeniesie każdego czytelnika do literackiego świata, z którego niekoniecznie chce się wyjść. Właściwie to w ogóle nie chcemy odłożyć książki, dopóki nie dobrniemy do ostatniej strony. Otrzymujemy mądrości życiowe, czas na chwilę namysłu. Dryfujemy po przestworzach wspomnień, po przestworzach życia. Widzimy teraźniejszość, przeszłość, a nawet... Przyszłość. Czego chcieć więcej?
Czuję się jak na narkotykowym odlocie. Jarosław Wilk stworzył powieści, które przemawiają do czytelnika w każdym aspekcie. Jako czytelniczka czuję się dopieszczona. I choć wcześniej przygotowałam się na niesamowitą jazdę, nigdy nie przypuszczałam, że Wilk zaserwuje nam takie danie.
Czy polecam? Jak najbardziej!
Psychicznie byłam nastawiona na kolejną niesamowitą przygodę z Panem Wilkiem. Po przeczytaniu dwóch poprzednich części, które miały swoje elementy wspólne, ale dostarczały czytelnikowi całkowicie innych emocji, wiedziałam, czego mogę się spodziewać - emocji, chwil wzlotów i upadków oraz oczywiście... pieprzenia. Zapoznając się z fragmentami powieści, domyślałam się, na co...
więcej mniej Pokaż mimo to
www.stanzaczytany.pl
Pół roku temu recenzowałam dla Was ,,Przeszłość Violet i Luke'a" (KLIK), którą oceniłam naprawdę pozytywnie. Już wcześniej wyznałam, że poprzednie książki aż tak bardzo nie zachwyciły mnie swoją historią, jednak nie mogłabym nie zauważyć, że Jessica Sorensen z każdą kolejną książką podnosi swoją poprzeczkę coraz wyżej. Poprzednią część tego cyklu oceniłam bardzo dobrze - pochłonęła mnie doszczętnie, sprawiając, że autorka stała się jedną z moich ulubionych pisarek. Jednak to nie znaczy, że z góry będę osądzać jej kolejne powieści. Jak oceniam więc tę część?
Och. Och. Po prostu: OCH! Czuję się, jak podczas jazdy bez trzymanki kolejką górską. Już dawno żadna książka nie sprawiła, że moje serce tak szalenie uderzało w moją klatkę piersiową. Emocje wzbierały się we mnie, kumulując się aż do ostatniej strony. Tylko że... Nie każda emocja była dobra. Na samym szczycie królowało ból i cierpienie...
To nie jest kolejna bajeczka z cukierkowym love story, która sprawi, że na niebie ukaże się tęcza. Chyba najbardziej wyczuwalną pozytywną emocją jest tutaj nadzieja, jaka pojawia się nie tylko w historii dwójki bohaterów, ale i w sercach czytelnika. To dzięki niej jakoś odparowujemy atak tych wszystkich negatywnych emocji, które i tak sprawiają, że nasze łzy mienią się w oczach, a ból w klatce piersiowej staje się nieznośny.
Jessica Sorensen ma lekkie pióro, które wciąga już od pierwszej strony. Autorka koncentruje się na psychologii, a dokładniej na tych silnych emocjach, przez co nie możemy zapomnieć o jej wykreowanej historii przed długi czas. Chociaż jestem osobą, która zwykle nie przyjmuje dosadnie książek do siebie, to powieści autorki mocno wkodowały mi się w pamięć. ,,Przeszłość Violet i Luke'a" była dla mnie... katalizatorem myśli. Niełatwo mnie zaskoczyć, a jednak Sorensen to się udało. Nie zapomnę nigdy zwrotu akcji, a już na pewno nie wyrzucę z pamięci tego, czego byłam świadkiem w ,,Przyszłości Violet i Luke'a". Ja po prostu... Brakuje mi słów, aby opisać to, co działo się podczas czytania książki.
Główni bohaterowie to młodzi dorośli, których los nie oszczędził, jednak o tym możecie przekonać się podczas czytania lektury. Chciałabym tutaj skoncentrować się na całokształcie fabuły. Jak już sami mogliście przeczytać, w tej historii nie brakuje emocji. Ale jak zbudowana jest fabuła?
Autorka skomponowała powieść, która jest od A do Z przemyślana. Jesteśmy świadkami tego, że przeszłość nigdy nie daje o sobie zapomnieć. Druzgocąca historia oparta jest na wydarzeniach, które mogłyby zaistnieć w rzeczywistości. Nie ma naciągań. Nie ma nawet idealnej miłości. Jest tylko prawda i przeszłość, która jest nieodłączną naszą przeszkodą w przyszłości.
Zwykle podczas czytania powieści tego typu czytelnik ma widoczną jakąś pozytywną drogę - nie tylko nadzieję, że losy bohaterów pozytywnie się zakończą, ale i również wiarę, że tak będzie. Jednak tutaj... Wiarę porzucamy już na początku książki. Widzimy tylko ciemność. Ciemność oświetlona jedynie nadzieją, która umiera również jako pierwsza, ale... Uch. Sami widzicie, że mam problem z klasyfikacją tej książki. To po prostu lektura, która rozbija czytelnika na każdy możliwy sposób.
I jestem rozbita. Nawet jeśli minął już jakiś czas od momentu przeczytania powieści, nadal czuję ją w sercu. Przy kolejnych stycznościach z książkami Sorensen będę musiała pamiętać o zaparzeniu sobie melisy na swoje stargane nerwy. Z każdą kolejną książką Jessica pokazuje nam swoje możliwości, podnosząc sobie coraz wyżej poprzeczkę. A my? My, biedni czytelnicy, choć zostajemy skazani na pękające serce, chcemy jeszcze więcej historii, która porusza nas dogłębnie. Czy polecam? To chyba pytanie retoryczne. Jeśli jesteście miłośnikami takiej literatury, koniecznie musicie sięgnąć po tę książkę!
www.stanzaczytany.pl
Pół roku temu recenzowałam dla Was ,,Przeszłość Violet i Luke'a" (KLIK), którą oceniłam naprawdę pozytywnie. Już wcześniej wyznałam, że poprzednie książki aż tak bardzo nie zachwyciły mnie swoją historią, jednak nie mogłabym nie zauważyć, że Jessica Sorensen z każdą kolejną książką podnosi swoją poprzeczkę coraz wyżej. Poprzednią część tego cyklu...
Chciałabym opisać tę książkę, jednakże wciąż brakuje mi odpowiednich słów. Autorka umiejętnie weszła do czytelniczego umysłu, dając nam dużą dawkę... Czego? Zamieszania? Obłędu? Pozytywnych emocji? Nie wiem, jak to do końca określić, ale gwarantuję Wam, że fikcyjna rzeczywistość, do której wchodzicie, będzie pozbawiona barier. A co najważniejsze, po skończeniu lektury nie będziecie mogli dokładnie zidentyfikować prawdziwych realiów. Czy to rzeczywistość okazała się prawdą, czy raczej fikcja weszła do życia?
Lisa to normalna kobieta - choć jej życie koncentruje się na sławie, nie jest jakąś toksyczną bohaterką, typową gwiazdeczką, która liczy kalorie i wciąga biały proszek w ramach osobliwej diety. Realizuje się w aktorstwie i dobrze sobie z tym radzi. Co najważniejsze, kiedy poznajemy jej historię, autorka wprowadza nas w świat aktorów i scenarzystów. Cała ta ,,produkcja" jest niesamowita. Zresztą... K.C. Hiddenstorm pokazała nam pełną klasę - jej wykreowani bohaterowie są dobrze zbudowani. Każda z postaci ma nie tylko ciało, ale i duszę, charakter i... życie. Życie, do którego i my wchodzimy. Fikcja kształtuje swoją materię, przybierając twarz realiów. Po prostu... WOW! Brak słów.
To taki... Matrix. Jeśli jesteście fanami twórczości braci Wachowskich, albo macie przynajmniej podstawową wiedzę na temat fabuły, raczej powinniście wiedzieć, co mam na myśli. Wachowscy stworzyli świat, z którego wychodzi się całkowicie odmienionym. Przynajmniej większość z Was zadawało sobie pytanie: a jeśli jest to prawda? Jeśli żyjemy w świecie Matrixa, a nawet o tym nie wiemy?
To samo tyczy się twórczości K.C. Hiddenstorm. Jak już z opisu możecie wywnioskować, autorka napisała powieść, w której głównym motywem jest alternatywna rzeczywistość. Jak już wyżej wspomniałam, z początku wchodzimy do normalnego świata, gdzie możemy zapoznać się z życiem dwudziestodziewięcioletniej aktorki. Po zapoznaniu się z nietuzinkowym, a właściwie psychodelicznym prologiem, wzburzone morze myśli nieco się uspokaja, kiedy wczytujemy się w historię Lisy. Czarny humor, spokojny bieg zdarzeń fałszywie daje nam do zrozumienia, że na akcję na razie nie możemy liczyć. Jednak, kiedy ona już nadejdzie (szybciej, niż się spodziewasz)... Och. Znowu braknie mi słów.
Króliczku...
Kiedy reżyser wypowie swoje klasyczne ,,Gotowi? Kamera, akcja!", nie jesteśmy pewni, czy przypadkiem już wcześniej nie padł pierwszy klaps na planie literacko-filmowym ,,Po złej stronie lustra", a my nie jesteśmy świadkami tego, jak skomplikowana może być rzeczywistość. Ba! Nie jesteśmy tylko świadkami, ale również uczestniczymy w całym tym maratonie alternatywnej rzeczywistości. Kiedy bohaterka próbuje wybudzić się z nie-snu, kiedy próbuje wmówić sobie, że to wszystko fikcja i niedługo wybudzi się, wracając do realistycznego świata, my staramy się pamiętać, że ,,to tylko książka". Nic nas nie przygotuje na to, w jakim stopniu powieść wciągnie nas w swoje sidła. Nawet nie wiem kiedy puściłam tę linę, którą zwykle trzymam, aby móc być przynajmniej jedną nogą w prawdziwym życiu. Czułam się jak Alicja w Krainie Czarów, która wpadła do króliczej nory i była świadkiem niesamowitych zdarzeń. Niesamowitych? Raczej powinnam napisać: upiornych. Okropnych. Nierealistyczno realistycznych. A przede wszystkim: świetnych.
Jestem zdumiona piórem autorki. Tkwiąc przy tym punkcie recenzji nie jestem pewna, czy to jej pióro nas zaczarowało, czy raczej cała fabuła? Chyba obstawiałabym oba czynniki. Dziwię się, że autorka nie stała się po tym wszystkim obłąkana, bo ja... Ja raczej normalna z tej lektury nie wyszłam. Po tym wszystkim zastanawiam się, czy podejmując dosłownie każdą decyzję, w alternatywnym świecie wyglądalibyśmy inaczej? Ile jest tych światów? Dziennie podejmujemy miliony decyzji - nie tylko pod względem zawodowym, czy prywatnym, ale także kierując się drobnostkami, takimi jak zjedzenie kromki chleba zamiast bułki. To po prostu... Surrealistyczne. Prawdziwe. A zarazem... Och. Sami musicie to przeczytać, aby wiedzieć, o czym mówię.
,,Po złej stronie lustra" to mieszanka wybuchowa. Autorka skoncentrowała się na ludzkiej psychologii, ale nie tylko to zagwarantowało jej pozytywną ocenę. K.C. Hiddenstorm charakteryzuje się czarnych humorem, niekonsekwentnym budowaniem nastroju (cholera, nawet w powieści znajdziemy epizod z nekrofilem!), czy psychodeliczną wizją świata - oczywiście w sensie pozytywnym. Ponadto strach i adrenalina buzują w naszych żyłach. Kobieta w Bieli to postać, której za cholerę nie chciałabym spotkać na swojej drodze. Prędzej królik by mnie kopnął.
Oczywiście nie mogłoby zabraknąć romansu, który rozgrzewa nasze serca w tych chłodnych chwilach. To miłość przyczynia się do nadziei, aby główna bohaterka wyszła cało z ,,dziwnej przypadłości" - że tak to określę. K.C. Hiddenstorm buduje napięcie i emocje stopniowo, aby czytelnik ostatecznie był całkowicie rozgrzany od nadmiaru endorfin.
Mamy również do czynienia ze snami, z przeszłością głównej bohaterki i niezbadaną teraźniejszością. Oj, tak - tutaj nie ma błędu. To teraźniejszość stoi pod znakiem zapytania, nie przyszłość. Opisywana powieść jest po prostu wulkanem, który wybucha w momencie, gdy tylko zaczynamy czytać pierwszą stronę książki. Nic więc dziwnego, że wyszłam z fabuły nie do końca taka sama. I wątpię, żebym kiedykolwiek zapomniała o tym, w jakim stopniu historia weszła do mojego krwiobiegu...
więcej na: www.stanzaczytany.pl
Chciałabym opisać tę książkę, jednakże wciąż brakuje mi odpowiednich słów. Autorka umiejętnie weszła do czytelniczego umysłu, dając nam dużą dawkę... Czego? Zamieszania? Obłędu? Pozytywnych emocji? Nie wiem, jak to do końca określić, ale gwarantuję Wam, że fikcyjna rzeczywistość, do której wchodzicie, będzie pozbawiona barier. A co najważniejsze, po skończeniu lektury nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
www.stanzaczytany.pl
Ostatnio nabrałam ogromnego zaufania do Wydawnictwa Albatros - nie zawiodłam się na żadnej ich wydanej powieści, po którą sięgnęłam. Owszem, niektóre bardziej przypadły mi do gustu, inne mniej, lecz mimo wszystko fabularnie zawsze oceniałam pozytywnie książkę. Jednak kiedyś musi być to potknięcie, prawda? Jak więc będzie tym razem?
Tym razem... Znowu dostają ode mnie wielki plus. Nowa powieść Alex Marwood (która była ostatnio w Polsce!) pozytywnie mnie zaskoczyła. Ale o tym za chwilę...
Jak to już u mnie zwykle bywa - z powieścią miałam na początku wielki problem. Może i umiejętnie autorka poprowadziła czytelnika w głąb historii, ale miałam niemały problem z odbiorem wszystkich bohaterów. Jestem osobą, która zwykle nie pamięta imion (nawet w życiu prywatnym), więc kiedy weszłam do powieści, nie mogłam się odnaleźć. Imiona mieszały się ze sobą i zajęło mi kilkadziesiąt stron dopasowanie imion do bohaterów. No oczywiście nie licząc Coco - piękne imię dla dziewczynki, której los nie oszczędził.
Ponadto historia przebiega dwutorowo - jesteśmy najpierw w 2004 roku. Opijamy pięćdziesiąte urodziny Seana, ojca trzyletnich bliźniaczek oraz dwóch nastoletnich córek. To właśnie w tym czasie wszystko nabiera złego tempa. Zaginięcie Coco nie zwiastuje niczego dobrego - przede wszystkim, jeśli zamiast otrzymywać więcej odpowiedzi, otrzymujemy jedynie większą ilość pytajników.
Później natomiast, a dokładniej kilkanaście lat później, widzimy życie Milly - jedną z dwóch córek Seana z pierwszego małżeństwa. Dwudziestosiedmiolatka, dowiedziawszy się o śmierci ojca, jakoś nie bardzo zasmuciła się tą informacją. Niemniej jednak była skazana na to, aby zająć się ojcem - zidentyfikować zwłoki oraz zabrać jego najmłodszą córkę, z którą ona sama nie utrzymywała kontaktu, na pogrzeb. Nikt jednak nie pomyślał, że ten ,,zwyczajny" czas okaże się dla nich powrotem do czasów dzieciństwa i tragicznej sytuacji sprzed kilkunastu lat...
Z początku miałam wrażenie, że byłam obserwatorem - dopóki nie połapałam się w czasie i nie dopasowałam imion do twarzy. Później zaś stałam się nie tylko obserwatorem wszystkich zdarzeń dziejących się w książce, ale także uczestnikiem. Wczuwałam się w postać bohaterów, przeżywając to, co oni. Jednak na końcu... Na sam koniec zostałam wykopana z tego miejsca. Dosłownie. Zmiażdżona prawdą, zmiażdżona dziejącymi się zdarzeniami byłam w jakimś odległym miejscu i przypatrywałam się temu wszystkiemu z daleka, lecz nadal widząc wszystko wyraźnie. Choć ciężko mnie zaskoczyć, autorce to się udało. Rozbiła mój umysł i pomimo tego, że wcześniej czułam się komfortowo, znowu poczułam się jak gość. Jednak z jedną małą różnicą...
Poznałam najmroczniejszy sekret...
Do tej pory miałam okazję zapoznać się tylko z jednym jej dziełem, o którym aktualnie jest mowa, ale teraz zdecydowanie sięgnę po poprzednie jej książki. Zauważyłam, że Alex Marwood dopracowuje każdy szczegół i czasami daje ślepe poszlaki (o których wspomnę niżej), więc w większej mierze nasze domysły się nie sprawdzają.
Ślepe poszlaki... Wiedząc, że muszę skoncentrować się na szczegółach, bo przy takich książkach trzeba na wszystko zwrócić uwagę, czasami chwytałam za kurczowo za (jak przypuszczałam) pewniaka, który okazywał się być po prostu ślepakiem. To kolejny dowód na to, że każdy miłośnik thrilleru psychologicznego powinien sięgnąć po tę lekturę.
Jak sami widzicie, książkę oceniam bardzo dobrze. Choć z początku miałam niemały problem z odnalezieniem się w tekście, później nie potrafiłam z historii wyjść. Gorąco polecam tę powieść osobom, które gustują w tego typu literaturze.
www.stanzaczytany.pl
Ostatnio nabrałam ogromnego zaufania do Wydawnictwa Albatros - nie zawiodłam się na żadnej ich wydanej powieści, po którą sięgnęłam. Owszem, niektóre bardziej przypadły mi do gustu, inne mniej, lecz mimo wszystko fabularnie zawsze oceniałam pozytywnie książkę. Jednak kiedyś musi być to potknięcie, prawda? Jak więc będzie tym razem?
Tym razem......
www.stanzaczytany.pl
Nie czytałam pierwszej części, więc miałam niemałe obawy, że będę odczuwała pewne braki. Owszem, braki były odczuwalne, jednak pod względem czytania nie wpływało to jakoś na całokształt interpretowanej fabuły. Czytało się szybko, autorka w umiejętny sposób prowadziła historię tak, że nawet jeśli zabraliście się tak jak ja od drugiej części, nie musieliście zapoznawać się z jej poprzedniczką. Jednak były wzloty i upadki względem mojej oceny, o których wspominam niżej. Dlatego serdecznie zapraszam do przeczytania recenzji.
Powieść napisana jest formą pamiętnika - widzimy daty, dni tygodnia, dzięki czemu mamy wrażenie, jakby główna bohaterka odsłaniała się przed nami. Ponadto pojawiają się dialogi, więc nie mamy samych opisów (których jest mnóstwo - ogromny plus za to!). Poznajemy umysł bohaterki, który jest... naprawdę niesamowity. Pamiętnik zajętej wróżki to powieść, która bawi czytelnika, a zarazem daje powody do rozważań życiowych.
Przyznaję, niekiedy było nudno - przede wszystkim na początku. Nie mogłam się wbić w fabułę. Nie za bardzo byłam zainteresowana losem kobiety, która pracuje jako wróżka i ma rozterki życiowe - nowy etap życiowy, związek, mieszkanie z facetem. Brakowało mi czegoś... Szczypty magii? Nie potrafię do końca tego określić. Jednak akcja zaczęła powoli się rozwijać, dając czytelnikowi nie tylko rozrywkę, ale i także chwilę relaksu. Z każdą kolejną stroną w magiczny sposób czytelnik wciąga się w fabułę, a zainteresowanie tematem się wzmaga.
Dodatkowym atutem książki są dodawane fragmenty twórczości fikcyjnego bohatera Jurka, który opisywał losy wampirze rodziny. Szczerze powiedziawszy na początku nie bardzo wiedziałam, jaki był w tym cel, jednak aż do ostatniej strony te opowiastki osiadały w moich myślach i nie chciały stamtąd wyjść.
Psychologia... Oj, tak! Pod aspektem psychologicznym Ewa Zdunek, autorka książki, bardzo się postarała. Nie mamy tutaj mdłej książki o kobiecie, która zarazem pisząc o sobie, koncentruje się na innych ludziach - sytuacjach, czy przypadkach. Jak już sami wiecie, główna bohaterka jest wróżką - może i nie ma szklanej kuli, ale jednak żyje kartami. Rozstawiając tarota pomaga ludziom w mniejszym i większy sposób. Ale czy to wszystko jest prawdą?
Tutaj działa psychologia i znajomość ludzkiego umysłu. Sama interesuję się takimi sprawami, więc miło było, że autorka również pokazała znajomość w tej dziedzinie. Owszem, z początku byłam sceptycznie do tego wszystkiego nastawiona - nie lubię czytać czyichś pamiętników, nawet jeśli mamy do czynienia z fikcyjną postacią, niemniej jednak... To nie mój klimat. Ale po każdej kolejnej stronie wszystko nabierało barw. Autorka wciągnęła mnie w swój świat, gdzie Emilia - główna bohaterka - odkrywa przed nami tajniki życia.
Powieść polecam dla kobiet, które lubią lekkie i zabawne powieści. Oprócz tego w książce można znaleźć wiele morałów, ciekawych zdarzeń i - uwaga! - skoków ciśnienia. Może i na początku książka mnie nie porwała, ale z biegiem czasu nabrała ona tempa, przez co zainteresowanie się wzmogło. Z chęcią zapoznam się z poprzednim tomem, natomiast Was już teraz zachęcam do zapoznania się z powieściami Ewy Zdunek.
Ocena: 5/6
www.stanzaczytany.pl
Nie czytałam pierwszej części, więc miałam niemałe obawy, że będę odczuwała pewne braki. Owszem, braki były odczuwalne, jednak pod względem czytania nie wpływało to jakoś na całokształt interpretowanej fabuły. Czytało się szybko, autorka w umiejętny sposób prowadziła historię tak, że nawet jeśli zabraliście się tak jak ja od drugiej części, nie...
www.stanzaczytany.pl
Dużo słyszałam o powieści Adriana Bednarka, lecz dopiero teraz po nią sięgnęłam. Myślałam, że akcja będzie prowadzona stopniowo, ale już przy pierwszych stronach miałam zderzenie z fikcyjną rzeczywistością. Autor rzuca nas na głęboką wodę, bazując na ludzkiej psychologii. Jednak wiedza w tym aspekcie nie wystarcza, aby zainteresować czytelnika historią inteligentnego mordercy. Czy autorowi udało się wprowadzić dreszczyk grozy? Czy udało mu się nas zaskoczyć?
Mamy tutaj dwóch mężczyzn w jednym ciele. Jeden - popularny facet, bawidamek, bogaty student, lubiący pokazywać się publicznie. Drugi zaś to... psychopatyczny morderca. Kuba - ku mojemu zdziwieniu - nie cierpi na rozdwojenie jaźni, jednak ze względu na swoje przejścia w młodzieńczych latach ma zaburzenia psychiczne. Potrafi normalnie poruszać się po świecie, umiejętnie nawiązuje nowe znajomości i jest (prawie) duszą towarzystwa, lecz raz do czasu włącza się jego druga osobowość.
Interesuję się psychologią, wiec takie tematy jak najbardziej przypadają mi do gustu. Co najważniejsze, bardziej interesowała mnie jego zła strona, niż ta pierwsza. Kibicowałam mu, byłam ciekawa, jak rozwinie się jego mordercza działalność. I przyznaję, że kiedy główny bohater prowadził normalne życie, nieco się nudziłam. Owszem, historia sama w sobie jest ciekawa, lecz ta główna cecha fabuły była dla mnie na tyle intrygująca, że sama próbowałam szepnąć Kubie do ucha, co powinien zrobić. A mianowicie... zabijać dalej. Stałam się jego diabłem, co jest irracjonalne, bo w końcu to on postanowił zarządzać piekłem, które jest na ziemi.
,,Cudowne chwile są cudowne, bo trwają krótko."
Adrian Bednarek, ,,Pamiętnik Diabła"
Ciężko opisać Kubę Sobańskiego. Jak to zwykle bywa przy portretach psychopatycznych morderców, niełatwo sklasyfikować jego charakter. Co jest pewne, widzimy charyzmatycznego człowieka, który złożony został z najmocniejszych cech. Kiedy w środku ma lawinę myśli, na zewnątrz jest oazą spokoju. Nie dopuszcza do siebie ludzi, pokazuje siebie takiego, jakiego chce pokazać. Każdy jego ruch, krok, gest jest zrealizowany z rozmysłem. Najpierw myśli, potem robi.
Jednak, kiedy poznajemy jego przeszłość- pierwszą styczność z diabelskim pazurem, który przeciął jego duszę, Kuba wydaje się nam... kruchy. Owszem, jest mądry oraz nadal zadziwia nas jego silny charakter, jednak... Postrzegamy go jako pokrzywdzonego człowieka. Chorego. Nie jest już diabłem, który lubi rozcinać ciała kobiet, tylko człowiekiem, który sam został rozcięty i umysłowo skażony. I chociaż stracił chwilowo ten ,,czar", morderczy błysk w oku, nie jest to negatywna cecha. Autor umiejętnie poprowadził czytelnika przez wykreowaną przez siebie historię, dbając o to, aby realne cechy zaczerpnięte z życia, a co za tym idzie walka dobra ze złem, były wprowadzone do powieści, tym samym ją urzeczywistniając.
Ciągłe zwroty akcji, pozytywne namieszania fabularne są jeszcze większym atutem książki. To nie powieść, którą łatwo jest przewidzieć. Fabuła jest przemyślana i dopracowana. Autor wpadł na genialny pomysł, który zrealizował z jak największym profesjonalizmem. I choć niekiedy, jak wyżej wspomniałam, nie mogłam wczuć się w normalne życie bohatera, fragmenty jego złej strony osobowości nadgoniły pozytywną ocenę.
Pióro autora jest lekkie i choć nie za bardzo lubię powieści pisane w czasie teraźniejszym (to już zależy od gustu), niezmiernie szybko mi się czytało. Przeniesiona z rzeczywistości do fikcyjnego Krakowa stałam się świadkiem tego, jak nasze przeżycia z przeszłości moją kształtować naszą osobowość. Mądrość, przesłanie, a przy okazji rozrywka? ,,Pamiętnik diabła" to idealny pakiet dla czytelników, którzy cenią sobie ,,inteligentne" powieści.
Moim zdaniem debiut Adriana Bednarka należy do udanych. Jeśli lubicie czytać o mordercach, wgłębiać się w tajniki ludzkiego umysłu, jak najbardziej powieść jest dla Was odpowiednia. Jestem ciekawa dalszych losów Rzeźnika Niewiniątek, więc na pewno w najbliższym czasie sięgnę po kolejne części historii Kuby Sobańskiego.
www.stanzaczytany.pl
Dużo słyszałam o powieści Adriana Bednarka, lecz dopiero teraz po nią sięgnęłam. Myślałam, że akcja będzie prowadzona stopniowo, ale już przy pierwszych stronach miałam zderzenie z fikcyjną rzeczywistością. Autor rzuca nas na głęboką wodę, bazując na ludzkiej psychologii. Jednak wiedza w tym aspekcie nie wystarcza, aby zainteresować czytelnika historią...
www.stanzaczytany.pl
Powieść na pograniczu romansu i powieści obyczajowej to coś, co może wydawać się czymś pospolitym, jednakże Beata Majewska (znana również pod pseudonimem Augusta Docher) kolejny raz pozytywnie mnie zaskoczyła.
Mamy do czynienia z klasycznym wzorem - bogacz, dla którego jego własne potrzeby górują nad rozsądkiem, oraz oczywiście nieskazitelna niewiasta, którą prawnik, czyli nasz główny bohater, porywa w wir miłości. Niby schemat oklepany, ale... To coś nowego. Świeże i prawdziwe spojrzenie na sprawę. Na życie. Ale o tym za chwilę. Przekonacie się zaraz, jak ciekawa jest to historia.
Jak już wyżej wspomniałam, poznajemy Hugona - prawnika, działającego w USA, ale z powodu własnych pobudek wrócił do Krakowa, aby zająć się testamentem wujka; a właściwie sprawami, które musi wypełnić, aby nie stracić majątku, który mu się należy.
Spotykamy również Łucję - młodą niewiastę, która dopiero wkracza w życie. Studiując, nie ma większej perspektywy na przyszłość. Odniosłam wrażenie, że ona tkwi w czasie tu i teraz. Może i owszem, troszczy się o dalsze swe kroki, ale na tym koniec. Przede wszystkim życie towarzyskie jest u niej bezbarwne. Ma przyjaciółki - szalone i spontaniczne kobiety z krwi i kości, są jej całkowitą odmiennością - ale na tym kończy się jej prywatne życie. Nie ma mężczyzny, a nawet nie miała (bo nie możemy przecież wliczać chwilowej ,,miłostki"). Tak więc niedoświadczona dziewczyna, spotykająca mężczyznę pragnącego czegoś więcej...
O! I tu Was zdziwię! Nie chodziło wcale o seks. To nie Grey. Owszem, dla Hugona seks jest ważny, ale dla niego bardziej liczy się związek, ślub, a nie sprawy łóżkowe. Bowiem uparcie poszukuje żony, aby móc nadal robić to, co kocha.
Dlatego wraz ze swoim przyjacielem urządzają Konkurs na żonę - konkurs pod przykrywką. Konkurs, który sprawi, że dwoje kochanków spotykają się ze sobą i rozpoczynają swoją powieść miłosną, która - w zależności od punktu widzenia - nie jest aż tak prawdziwa, jak druga strona mogłaby uważać.
Łucja to... wieśniaczka. Pochodzi ze wsi, straciła rodziców (daję ogromnego plusa - naprawdę niespotykana w książkach przyczyna śmierci), wychowała ją babcia. To w skrócie. Chciałabym Wam tylko przybliżyć wizję głównej bohaterki. Dużo rozmawia, popełnia błędy, a z racji młodego wieku jej monolog jest dość... skomplikowany. Właściwie to urozmaicony. Nietypowy, choć typowy dla jej rówieśników.
Hugo za to jest prawdziwym biznesmenem, z żelazną ręką i pokerową twarzą. Potrafi doskonale łgać i w ciągu nanosekundy wymyśleć idealną śpiewkę dla swojej ,,ukochanej". Nic więc dziwnego, że Łucja - niedoświadczona dziewczyna - szybko porywa się w taniec miłości i ufa mężczyźnie, którego tak krótko zna. Choć wątpliwości się wkradają, serce wciąż bije dla Hugona.
Poznajemy dwie perspektywy, dzięki czemu z chwili uniesień spadamy z impetem na ziemię. Do tej pory mam sprzeczne uczucia w stosunku co do Hugona - przez całą książkę zastanawiałam się, czy chciałabym, aby do ich związku wkradła się prawdziwa miłość (a właściwie, żeby Hugo w końcu poczuł to, co czuje do niego Łucja), czy żeby główna bohaterka przejrzała na oczy i zauważyła tę całą fasadę kłamstw. Dlatego też daję ogromny plus za to, że nie wiemy, po której stronie stoimy. Czy po stronie miłości, czy po stronie prawdy? W tej powieści są pokazane dwie zupełnie inne perspektywy.
Beata Majewska kolejny raz zachwyciła mnie swoim piórem. Spowodowała, że nie tylko świetnie bawiłam się podczas czytania książki, ale i również doświadczyłam wielu sprzecznych emocji, dzięki czemu moja ocena jest naprawdę wysoka. Z niecierpliwością czekam na kolejną jej powieść, a Was w międzyczasie zachęcam do sięgnięcia po tę lekturę. Gorąco polecam.
www.stanzaczytany.pl
Powieść na pograniczu romansu i powieści obyczajowej to coś, co może wydawać się czymś pospolitym, jednakże Beata Majewska (znana również pod pseudonimem Augusta Docher) kolejny raz pozytywnie mnie zaskoczyła.
Mamy do czynienia z klasycznym wzorem - bogacz, dla którego jego własne potrzeby górują nad rozsądkiem, oraz oczywiście nieskazitelna niewiasta,...
Przed dostaniem książki do recenzji zostałam poinformowana, że jest to książka dla dojrzałych czytelników. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że niektóre powieści mają ciężkie brzmienie i kiedy nastolatki sięgają po takie pozycje, inaczej zostają one zinterpretowane. Tym bardziej to mnie zaciekawiło - nie należę do osób, które odwracają wzrok nawet przy najokropniejszych scenach. Wyciągam czytelnicze wnioski nawet przy scenach erotycznych. Do diabła, oglądałam nawet ,,Srpski film" (którego nie polecam osobom o słabych nerwach!) od początku do końca, bez odwracania wzroku. Czemu o tym wspominam? Bo mimo że człowiek jest przygotowany na coś mocniejszego, powaga sytuacji zawsze nas zaskoczy. Tak samo jak było to w ,,Sapere Aude".
Przyznaję bez bicia - nie mogłam doczekać się książki, jednak przeczytawszy pierwsze dwie strony, musiałam ją natychmiast odłożyć. Leżała na moim biurku przez jakiś tydzień, dopóki nie przemogłam się, aby czytać dalej. Czemu odłożyłam? Nikt nie chce czytać o tym, jak gwałcą jedenasto- czy dwunastolatkę. Nikt nie chce wyobrażać sobie takich okrucieństw, które popełniane są w Meksyku. Gangi to dla nas chleb powszedni - każdy z nas słyszał o mafiosach, o nieustannych walkach między prawem państwa a prawem ludu, który posługuje się swoimi prawami. Kokaina, amfetamina, dziwki, gwałty (nawet na niepełnoletnich)... Brzmi tragicznie, ale dla niektórych to codzienność, którą starają się nie zauważać.
Na początku swojej recenzji wspomniałam o dojrzałych czytelnikach, dla których skierowana jest ta powieść. I choć zwykle jestem sceptycznie nastawiona do takich odniesień, myślę, że tutaj autorka ma rację. Powieść może nie ma takiego makabrycznego ciężaru, jak przy wyżej wspomnianym filmie, jednak na pewno wizja świata wykreowanego przez Małgorzatę Sambor-Cao nie należy do lekkich. Mamy młodego bohatera, który chciałby zmienić świat - stworzył specjalne azyle dla dzieci, aby ochronić ich przed złem świata. Chroni dzieci, nie zważając nawet na swoje życie. Jesteśmy świadkami tego, jak drogą ceną jest niesienie ludziom dobra. Ile trzeba mieć w sobie siły, aby sprzeciwić się tak poważnej organizacji mafiosów. Ludzie drżą, gdy widzą jakiegokolwiek członka gangu, zaś Michael van Horn nie patrzy na to, kto kim jest. Myślę, że nawet sam diabeł nie powstrzymałby go przed pomaganiem tym, którzy tego potrzebują.
Sylwetki bohaterów są nadzwyczaj wyraźne. Nie ma problemu z wizualizacją scen, ani z wyobrażeniem sobie reakcji postaci. Każda strona daje nam dozę emocji, adrenaliny i strachu. W moim mniemaniu książka ta należy z początku do lektur, które czyta się jedynie dla rozrywki. Dopiero po przeczytaniu widzimy całą mądrość, jaką autorka chciała nam przekazać. To wtedy przysiadamy spokojnie z kubkiem gorącej herbaty i rozmyślamy o tym, co w życiu jest tak naprawdę ważne. Spełnienie fizyczne, czy spełnienie wewnętrzne? Może i bogactwo pomaga w prowadzeniu normalnego życia, ale nie to jest tak naprawdę ważne...
To już kolejna powieść niepodparta wydawnictwem, po którą sięgam. Self-publishing nigdy nie skreślam - doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że mogą być pewne niedociągnięcia w tekście, jednak dla mnie powieść to powieść - najważniejszy jest dla mnie środek, nie logo. I tutaj ze środkiem nie miałam najmniejszego problemu - owszem, miałam pewne sprzeciwy w odniesieniu do zachowania bohatera (w końcu facet wykazuje się mądrością, czemu nie postąpił inaczej?), ale głównie akcja bardzo mi się podobała. Co innego z niedopracowaniem tekstu - nie ma wielkich byków, ale jednak przydałaby się profesjonalna korekta i do tego usunięcie odstępów po każdym akapicie. Nie ma 1,5-wierszowej interlinii, które są zwykle używane przy drukach książek.
Jednak, przymykając oczy na powyższe czytelnicze niedogodności, moim zdaniem powieść zasługuje na uwagę. To debiut autorki, który zaliczam do udanych. Z tego, co widzę, jest kontynuacja powieści - drugi tom został podzielony na dwie części, jedna o objętości zbliżonej do pierwszego tomu, zaś druga przekraczająca 500 stron. Jestem ciekawa, co wyniknie z całej historii.
,,Sapere Aude" to powieść, która ma w sobie wiele cech realistycznych. Zwroty akcji, które kompletnie pozbawiły mnie gruntu, zdecydowanie podniosły ocenę książki. Drugie dna, pokazanie czytelnikom, w jaki sposób dobro walczy ze złem - jak dla mnie to najważniejsze cechy Sapere Aude. Wszystkim miłośnikom kryminałów/sensacji/thrillerów zdecydowanie polecam tę powieść.
Przed dostaniem książki do recenzji zostałam poinformowana, że jest to książka dla dojrzałych czytelników. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że niektóre powieści mają ciężkie brzmienie i kiedy nastolatki sięgają po takie pozycje, inaczej zostają one zinterpretowane. Tym bardziej to mnie zaciekawiło - nie należę do osób, które odwracają wzrok nawet przy najokropniejszych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Powieść, która zaczyna się niepozornie. Z początku mamy zbyt dużo ,,naukowych" informacji. Akcja toczy się wolno - jesteśmy świadkami tego, jak kochające się i zdesperowane małżeństwo pragnie dać zdrowe i normalne życie swojemu jeszcze niepoczętemu dziecku. Widzimy możliwości nauki, widzimy to, co w naszym rzeczywistym świecie jest nie do pomyślenia. Jednak mimo tego, jak bardzo eksperyment jest ciekawy, czytelnik przez pierwsze strony siedzi i zastanawia się ,,czy tak będzie przez całą książkę? Czy będę tak siedział i czytał o prawdopodobieństwach prawdopodobieństw i niezrozumiałych dla mnie sprawach genetyki?". Prawda jest taka, że chcemy wejść do książki. Chcemy wejść do historii, która sprawi, że oderwiemy się od rzeczywistości. I choć temat genetyki i ludzi doskonałych jest dobry, to czy Peter James wprowadzi czytelników w literacki trans?
Jak już wspomniałam, kiedy wchodzimy na statek i odbywamy razem z głównymi bohaterami podróż ich życia, gdzie doktor Dettore modyfikuje kod DNA niepoczętego dziecka w ten sposób, że może zmienić nie tylko wygląd, ale i cechy charakteru, nie jest za bardzo interesująco. Właściwie interesująca jest tylko sama ta modyfikacja DNA, bo nic innego się nie dzieje. Dlatego jedynie dryfujemy, ze znużeniem wyczytujemy kolejne informacje o naukowych osiągnięciach w fikcyjnym świecie i... I czekamy. Nie wiem na co, ale czekamy na cokolwiek.
Przełom następuje nagle. Przyznaję, że nie skoncentrowałam się na lekturze - owszem, przyswajałam do świadomości historię i najpotrzebniejsze informacje, ale mimo to myślami nie tkwiłam w powieści. Dlatego też, kiedy młode małżeństwo wraca na ląd i rozpoczyna nowe życie... Wszystko się zmienia. Co najważniejsze, czytelnik raptem rozbudza się i mówi ,,hej, co jest grane?". Byliśmy pewni wszystkiego - Peter James postanowił uśpić naszą czujność i zdecydował się na drastyczny krok: postanowił dać nam wszystkie pewniaki, aby później naszą wiedzę unicestwić - i tak do samego końca powieści. W rezultacie sprawa wyglądała tak: wiedziałam wszystko i nagle nie wiem nic. Musiałam zacząć podróż od nowa, tak samo jak zaczęli prowadzić NIEspokojne życie główni bohaterowie.
Mam wrażenie, że Peter James skoncentrował się na głównej problematyce ludzkości. Idealizm - mówi Wam to coś? Każdy z nas poszukuje idealnego partnera, pracownika, czy nawet idealnego pomidora do sałatki. Chcemy być idealni w pracy, perfekcyjnie nałożyć make-up oraz w szkole otrzymywać same celujące oceny. Ludzkość za każdym razem zmierza do perfekcjonizmu i autor postanowił skoncentrować się na tej potrzebie. Stworzył powieść, stworzył idealnie zaprogramowane genetycznie dziecko... Czego rodzice mogą chcieć więcej? Czego, my ludzie, po nich oczekujemy?
Ideałów nie ma, bo każda idealna rzecz musi mieć swoje wady. To właśnie zaprezentował nam Peter James. Kiedy już czytelnik usiądzie wygodnie i sięgnie po lekturę, zapozna się z pewnikami - dziecko będzie wysokie, idealne, mądre, bystre, (...). Będzie to chłopiec z małą potrzebą snu i pożywienia. Stawiając się na miejscu rodzica, czy pewien ciężar nie spadnie nam z barków? Czy nie będziemy zadowoleni z tego, że nasz syn nie będzie pyskował, nie będzie przynosił samych jedynek lub dwójek ze szkoły do domu? Będzie pięknym, mądrym chłopcem, z którego będziemy dumni na każdym kroku. I nie będziemy użerać się z ludzkimi wadami!
A ktoś pomyślał o tym, jakie wady ma idealizm? Bo Peter James o tym pomyślał. Co najważniejsze, pokazuje nam, co jest niedobrego w tym wszystkim. Czy perfekcjonizm przewyższy nasze wymagania? Jakie cechy będzie posiadało dziecko, które nawet przed wyjściem na świat ma wszystko, co usilnie pragniemy osiągnąć w naszym życiu?
Powieść nie daje nam tylko mądrości, ale gwarantuje nam również niesamowite napięcie. Jak już wyżej wspomniałam, Pater James na samym początku książki dał nam na tacy pewien zestaw informacji, który w późniejszym etapie historii wcale nie był nam aż tak potrzebny. Kluczową rolę odgrywa tutaj niewiedza - jak na szpilkach czytamy, starając się sami domyśleć przyszłości, jednak nie posiadamy każdego elementu układanki. Ponadto w książce pojawia się sekta, która zabija ,,szatańskie pomioty" - czyli zmutowane, idealne dzieci oraz ich ludzkich rodziców. Czy rodzina Klaesson będzie potrafiła zagwarantować sobie bezpieczeństwo? Komu ufać, komu można powierzyć tajemnice?
Powieść, choć z początku nie przypadła mi do gustu, jest po prostu... Niesamowita. Doskonały temat, który został zapakowany w fikcyjną, trzymającą w napięciu historię. Możemy od niej czegoś się nauczyć oraz spędzić przyjemnie czas z lekturą w dłoni. Idealna dla miłośników thrillerów!
Yrukel d iwoto?
(po przeczytaniu powieści będziecie wiedzieć, co napisałam)
Powieść, która zaczyna się niepozornie. Z początku mamy zbyt dużo ,,naukowych" informacji. Akcja toczy się wolno - jesteśmy świadkami tego, jak kochające się i zdesperowane małżeństwo pragnie dać zdrowe i normalne życie swojemu jeszcze niepoczętemu dziecku. Widzimy możliwości nauki, widzimy to, co w naszym rzeczywistym świecie jest nie do pomyślenia. Jednak mimo tego, jak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ostatnio mam pecha z początkami - tutaj również nie było inaczej. Chociaż zostałam zachęcona słowami ,,idealna dla fanów Więźnia Labiryntu", oczekiwałam czegoś innego. Co zastałam? Początek był naprawdę podobny do wspominanej wcześniej książki. Utrata pamięci, spotkania z nowopoznanymi osobami, zagadki, niebezpieczeństwo... Miałam wrażenie, że autorka za bardzo wzorowała się na Więźniu Labiryntu - którego jestem wielką fanką. Chociaż podobał mi się klimat powieści, nie miałam zamiaru wchodzić drugi raz do tej samej rzeki. Chciałam coś innego, ale o tym samym brzmieniu - jakkolwiek to zabrzmi. Z uporem przechodziłam od strony do strony, aż w końcu Projekt Królowa nabrała innego znaczenia. Jakiego? Zapraszam do przeczytania recenzji.
Jak już na początku napomknęłam, pierwsze spotkanie z powieścią nie należało do udanych. Kręciłam nosem z każdą stroną i naprawdę czułam się rozczarowana. Nie zrozumcie mnie źle - autorka posiada dobre pióro, które idealnie wprowadza czytelnika w literacki wymiar. Widać, że debiutantka również posiada najważniejszą z cech pisarzy - wyobraźnię, bo świat przez nią przedstawiony stał się wyrazisty i realny. Niemniej jednak chyba za dużo wywąchałam tu cech wspólnych ,,Więźnia Labiryntu", przez co... Czułem zniesmaczenie. Byłam gotowa wejść do kolejnego niebezpiecznego świata i choć OGROMNIE podobało mi się to, że tym razem lądujemy w zakładzie psychiatrycznym, to i tak nie odczułam w stu procentach klimatu książki.
Jak już wspomniałam, autorka ma dobre pióro - cały przedstawiony świat posiadał kolory, emocje oraz dużą dawkę tajemnic. Chociaż przebywaliśmy w szpitalu psychiatrycznym, byliśmy świadkami całego eksperymentu, fabuła nie do końca wciągnęła mnie tak, jak powinna. Byłam obserwatorem, nie uczestniczką, a to dla mnie zasadnicza kwestia, gdy pochłaniam takie książki. Czułam się jak gość, który ogląda wszystko zza weneckiego lustra. Brakowało mi przez to dostatecznej rozrywki - nie bałam się, miałam czas na analizowanie, bo wszystko zostało rozegrane na moich oczach, a nie w umyśle czy sercu. Jakbym oglądała film dokumentalny.
Opisy są barwne - a przede wszystkim rozbudowane, za co daję ogromny plus. Dzięki temu czytelnik bez problemu potrafi wyobrazić sobie literacki świat autorstwa Dominiki Rosik. Mimo że autorka jest debiutantką, potrafi pisać. Dialogi są również dobrze skonstruowane - lekkie, naturalne, choć może przy dwóch przypadkach mogłabym się do czegoś przyczepić. Niemniej jednak, jeśli chodzi o kwestię pisania - autorka spisała się na medal.
,,Lecz wszystko okazało się złudzeniem.
Kłamstwem zrodzonym z ludzkiej niedoskonałości."
,,Projekt Królowa", Dominika Rosik
Byłoby świetnie, gdyby był dodany w historii ten składnik X, który powoduje, że wchodzę do powieści jako uczestniczka, nie jako obserwatorka. Przez to niekiedy się nudziłam. Czułam tę tajemnicę - za każdym razem wyostrzałam zmysły, gdy mowa była o ogrodzie zimowym, bo to miejsce mnie zaczarowało, jednak czytałam tylko dla samego czytania, nie dla emocji.
Jest dużo plusów w powieści - mimo że pomysł został zaczerpnięty z Więźnia Labiryntu, późniejsze kwestie są innowacyjne, jak na przykładzie: gra w szachy. Pierwszy raz spotykam się z takim motywem przewodnim. W książce ponadto są ilustracje, które ułatwiają czytelnikom wizualizację ruchów danych pionków, dzięki czemu dla takiej blondynki jak ja, która ma zerowe pojęcie o tej grze, było to naprawdę wielkim ułatwieniem.
Reasumując - książka do mnie nie trafiła, jednak nie porzucam jej w najciemniejszy kąt. Fabuła jest dobrze wykreowana, ale jako obserwator nie potrafiłam wczuć się w akcję. Zakończenie nie powaliło mnie na kolana, chociaż główny motyw pozytywnie mnie zaskoczył. Jeśli interesujecie się tą książką - sięgnijcie, bo nie jest ona zła, ale jeśli oczekujecie czegoś mocnego, to - przynajmniej w moim przypadku - należy zmniejszyć nieco swoje wymagania. Jeśli o mnie chodzi, z czystej ciekawości sięgnę po kolejne książki autorki.
Ocena: 4+/6
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka
Ostatnio mam pecha z początkami - tutaj również nie było inaczej. Chociaż zostałam zachęcona słowami ,,idealna dla fanów Więźnia Labiryntu", oczekiwałam czegoś innego. Co zastałam? Początek był naprawdę podobny do wspominanej wcześniej książki. Utrata pamięci, spotkania z nowopoznanymi osobami, zagadki, niebezpieczeństwo... Miałam wrażenie, że autorka za bardzo wzorowała...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-04-07
www.stanzaczytany.pl
Colton!
Nie mogłabym inaczej rozpocząć recenzji. Colton to... To bohater literacki, który w tej części niesamowicie mnie zaskoczył. Co prawda, uwielbiam serię zapoczątkowaną od Driven, ale jednak miałam pewien opór względem czwartej części. Przeczytawszy, że akcja dzieje się po sześciu latach... Czy nie będzie to przypadkiem naciąganie historii? Mimo że wcześniej czułam okropny niedosyt (spowodowany rzecz jasna Coltonem - wybaczcie, jestem tylko kobietą), to i tak miałam wrażenie, że K. Bromberg zrobiła fałszywy krok. Krok, który nie będzie pozytywnym krokiem w kierunku dobrych ocen Aced. Uwikłani. I chociaż ogromnie cieszyłam się, że mam okazję przeczytać tę powieść, to i tak... Obawiałam się tego, co tam znajdę. A co znalazłam? Przeczytajcie sami.
Cholerne love story, które zawładnęło moim sercem już od pierwszej strony. Colton to ucieleśnienie seksu, marzeń (prawie) każdej kobiety. Bogaty, przystojny, zabawny - klasyczny bad boy, który jednak wyróżnia się na tle innych bohaterów literackich. Jest tak rzeczywisty, że za każdym razem przy czytaniu lektury, niemal płakałam z zazdrości, że autorka, pisząc powieści, miała okazję dogłębnie go wymacać. Oczyma wyobraźni widziałam jego - każdą jego minę, każde zachowanie, każdy ruch, jakbym oglądała film w VR, a nie czytała książkę. To chyba główny powód, dlaczego za każdym razem przy czytaniu książek K. Bromberg nie mogę oderwać wzroku od stronic. Pochłania mnie fikcyjny świat, z którego nawet nie mam ochoty wyjść, chociaż rzeczywistość wzywa. I choć tej części, jak już wcześniej wspomniałam, nieco się obawiałam, to...
Nie nadążałam za emocjami. Miałam wrażenie, że powoli wkroczyłam do ich życia, do historii, w której dwójka zakochanych w sobie bez pamięci bohaterów tańczą w miłosnym uścisku. JEDNAK w ciągu ułamku sekundy wszystko się zmieniło. Światło zgasło, zasłony zostały zaciągnięte, a pozytywna energia, którą można było wyczuć, gdzieś wyparowała. Czułam, jakbym była w samym sercu III wojny światowej. Eksplozja za eksplozją, opary dymu unoszące się w powietrzu. Nie potrafiłam nawet przerwać lektury, bo za każdym razem, kiedy na chwilę wszystko cichło, katastrofa znowu pukała do drzwi. Nie miałam czasu nawet zapłakać, bo w moich myślach ciągle interpretowałam to, co właśnie przeczytałam. I owszem... Wzruszałam się wielokrotnie. Płakałam, bo już psychicznie nie dałam rady. Chciałam, żeby ten koszmar w końcu się skończył, żeby był happy ending i wszyscy (czyt. ja i Colton) żyli długo i szczęśliwie, ale... Czy to było im pisane?
K. Bromberg wprowadza za każdym razem czytelnika do innego świata - gdzie może i miłość z pożądaniem stawiane jest na pierwszym miejscu, niemniej jednak rozgrywa się to wszystko w świecie pozbawionym hamulców. Czytelnik siada po stronie pasażera do auta i modli się przez całą jazdę, aby się nie rozbić. Nie znamy rezultatu spraw; nigdy nie jesteśmy pewni zakończenia. Autorka dała nam powieść, w której rzeczywistość miesza się z fikcją, a jak sami wiemy, nikt nie zna przeznaczenia. Nikt nie zna przyszłości.
Sześć lat. Sześć lat ciszy przed burzą. Miłość, która powinna uleczać każdy problem, każdą depresję i każdy zły nastrój. Ale czy na pewno miłość ma taką siłę? Czy miłość Rylee i Coltona zdoła przetrwać, mimo że każdy ich dzień zbliża ich do piekła? Czy zaufanie i determinacja nie wypalą się?
Polecam tę powieść całym swoim sercem. Nawet na chwilę nie mogłam oderwać się od lektury. Choć poprzednie części bardzo mi się podobały, to jednak ten tom sprawił, że wszystkie moje emocje zmieniły się w tornado, unicestwiając całkowicie rzeczywistość. Jednak nie jest to tylko pusta książka, która zapewnia nam dobrą rozrywkę - nauki, które można z niej wyciągnąć, są dodatkowym atutem. Rylee w tej części pokazuje nam naszą kobiecą ciemną stronę, a z kolei Colton to osoba, dzięki której widzimy to małe światełko w tunelu. Mam ogrom myśli, ogrom wiary, ogrom chaosu w głowie. Na pewno tej lektury nie zapomnę.
A na zakończenie dodam:
Chcę Coltona.
www.stanzaczytany.pl
Colton!
Nie mogłabym inaczej rozpocząć recenzji. Colton to... To bohater literacki, który w tej części niesamowicie mnie zaskoczył. Co prawda, uwielbiam serię zapoczątkowaną od Driven, ale jednak miałam pewien opór względem czwartej części. Przeczytawszy, że akcja dzieje się po sześciu latach... Czy nie będzie to przypadkiem naciąganie historii? Mimo...
www.stanzaczytany.pl
Jak Romeo może być zły? Już sam tytuł przywołuje w naszych myślach wizerunek typowego bad boy-a, jakich pełno w romansach erotycznych. Z takim też nastawieniem zaczęłam pochłaniać powieść, która okazała się być zupełnie inna, niż na początku sądziłam. Jesteście ciekawi?
Zapraszam do przeczytania recenzji.
Ethan to mężczyzna, który nie dorósł jeszcze do bycia w poważnym związku. Z kolei główna bohaterka jest typową Julią, która chciałaby napisać szczęśliwy scenariusz.
Ale to było wcześniej...
Zdziwiona byłam tym, że poznajemy teraźniejsze losy bohaterów, będąc tym samym w środku akcji, ale jednocześnie autorka cofa nas do ich wspomnień i możemy poznać powoli ich losy. Przedstawienie, które miało odzwierciedlić jedynie dramaturgię Szekspira, weszło również do ich krwiobiegu. Romeo i Julia - dwie zupełnie różnorodne postacie, łączą się we wspólnym tańcu miłości. Jak każdy z nas zapewne wie, dramat angielskiego poety nie kończy się klasycznym happy ending-iem. Jak więc zakończy się nasza współczesna powieść?
Emocje były tak gwałtowne, że aż nie wiedziałam, po której stronie stoję. Czy po stronie poszkodowanej kobiety, czy poszkodowanego mężczyzny? Wiem na pewno, że ,,Zły Romeo" dostarczył mi mnóstwo emocji - począwszy od śmiechu, aż po łzy smutku. Serce niejednokrotnie zatrzymywało swój bieg, aby po chwili ruszyć galopem.
Nałożenie maski to jedno - bohaterowie są aktorami, którzy muszą wcielić się w postaci. W bohaterów zakochanych w sobie bez pamięci. W romans, z którego nie może wyniknąć nic dobrego, oprócz miłości.
Realizm to drugie - prawdziwe życie, którym nie kieruje scenariusz. Doskonale znamy to prawdziwe przedstawienie - przedstawienie w reżyserii życia, gdzie nie znamy rozwinięcia ani zakończenia. Nie wiemy, czy nasz fikcyjny Romeo będzie naszym realnym mężczyzną marzeń. Pozostajemy więc nadal w świecie fantazji, gdzie główna bohaterka próbuje wyobrazić sobie związek, który nie może zaistnieć, z powodu sytuacji swojego wybranka.
Dużo o tej książce myślałam - w śnie i na jawie. Wiele czasu spędziłam na rozmyśleniu o tym, co mogłoby być, a co było. Zły Romeo to powieść, która wciąga niemalże od samego początku. Przenosi nas z marzeń na jawę, aby zaistnieć w rzeczywistym świecie. Polecam więc książkę, która odgoni smutki, a przyciągnie emocje.
Autorka ma lekkie pióro, które sprawi, że uważnie będziemy śledzić losy bohaterów, nie śledząc tym samym wskazówek zegara. Minuty zamienią się w godziny, a my będziemy trwać w bezruchu, z książką w dłoniach i z nadzieją na pozytywny koniec. Ale jaki będzie? Czy Romeo i Julia skończy się katastrofą, czy może w końcu szczęśliwym zakończeniem?
Polecam tę powieść. Jeśli jesteście miłośnikami pozycji, które dostarczają łzy, śmiech i dużą dozę miłości, koniecznie sięgnijcie po tę książkę.
www.stanzaczytany.pl
Jak Romeo może być zły? Już sam tytuł przywołuje w naszych myślach wizerunek typowego bad boy-a, jakich pełno w romansach erotycznych. Z takim też nastawieniem zaczęłam pochłaniać powieść, która okazała się być zupełnie inna, niż na początku sądziłam. Jesteście ciekawi?
Zapraszam do przeczytania recenzji.
Ethan to mężczyzna, który nie dorósł...
www.stanzaczytany.pl
Już na wstępie chciałabym napisać, że niełatwo mnie wzruszyć. Nie łatwo zaskoczyć, nie łatwo wprawić mnie w tak zwaną ,,euforię". Przede wszystkim, jeśli chodzi o tak lekkie lektury, jak zdawało się być ,,Carpe Diem". Bo umierająca dziewczyna to jedno - nie wystarczy napisać o śmierci, żeby poruszyło się serce. Nie wystarczy napisać ckliwą historię romantyczną, aby czytelnik ją poczuł. I choć dawałam szansę Carpe Diem, dawałam szansę autorce, to... Zresztą, przeczytajcie sami.
Mało dni. Odliczanie czas zacząć. Przyznaję, że na początku miałam pewne opory z przyswojeniem sobie charakteru bohaterów. Wszystko odbierali lekko, chociaż dało się wyczytać i poczuć ciężar, który niosą w sercu. Ich czarne humory na początku na mnie nie działały, choć sama takowy posiadam. Trwało to jednak zaledwie dwadzieścia stron, aż w końcu powieść wciągnęła mnie do tego stopnia, że nie byłam w stanie oderwać wzroku od latający liter. Sama również się wznosiłam, chwytając słowa i chowając je sobie głęboko do swojego serca...
Humor jest zaraźliwy. Zapewne każdy z nas chciałby mieć takie bliskie osoby, jakie ma przy sobie główna bohaterka. Dzięki temu życie, choć spisane na czarno-białych kartkach, wydaje się być kolorowe. To dzięki temu życie nabiera sensu. Byłam wzruszona ich działaniami, ich wzajemnym wsparciem psychicznym i tym, że znajdują w tej całej przykrej sytuacji miejsce na uśmiech. Czytelnik odbiera pozytywny nastrój i lokuje informacje o chorobie bohaterki gdzieś głęboko w umyśle, starając się być optymistą i nie zamartwiać się na przyszłość. Chwyta dzień, chwyta książkę w dłoń i spędza z historią miły czas... Lecz nawet i optymistyczne nastawienie nie przygotowuje nas na takie zakończenie. Niełatwo mnie zaskoczyć, niełatwo wzruszyć, ale autorce to się udało. W każdym aspekcie.
Przeznaczenie, miłość, przewrotny los... Moje serce unosiło się i upadało, aż w końcu nie byłam pewna, czy to główna bohaterka ma problemy z sercem, czy może ja. Znalazłam tutaj nie tylko humor i łzy skryte za fasadą dobrego ducha, ale i... Pożyteczne lekcje dla czytelników. Kiedy byłam po lekturze, przyznaję bez wstydu, że duuużo przeklinałam. Przeklinałam, bo nie wiedziałam, jak obrać w słowa to, co przeżyłam podczas czytania Carpe Diem. Płakałam jak bóbr, a czytanie podczas gdy kompletnie nic się nie widzi, jest cholernie trudne. Byłam w takiej rozsypce, że nie wiedziałam, jaką myśl najpierw uchwycić. Czy tą, że książka pokazuje nam przewrotność losu i każdy z nas może nauczyć się tego, jak ważne jest życie? Że należy cieszyć się dniem i korzystać nawet z najgorszej pogody, bo nie wiadomo, co stanie się za sekundę? Czy może chodzi o doznania, które przeżyłam podczas czytania tego debiutu? Czy przez łzy, a może przez wiecznie towarzyszący śmiech?
Napiszę Wam tylko jedno... Choć minął spory czas od przeczytania książki, wciąż nie wiem, jak mogę wyrazić swoje emocje, które nawet do dzisiejszego dnia mi towarzyszą. Mam łzy w oczach, kiedy przypominam sobie o pewnej sytuacji. Zresztą! Mam łzy w oczach, kiedy przypominam sobie całą powieść. Czasami nie warto płakać tylko ze smutku. Ja płaczę ze szczęścia. Ze szczęścia, że autorka zaprezentowała nam tak bogatą i wartościową lekturę, po którą koniecznie musicie sięgnąć. Poza tym zawarte jest w książce wiele, wiele dobrego, jak na przykład sprawa z dawcą organów. Nasz mały gest może uratować czyjeś życie. Dając cząstkę siebie, możemy przyczynić się do życia drugiej osoby. To właśnie ta szlachetność, ta dobroć, powinna znajdować się na pierwszym miejscu w naszych życiowych priorytetach.
Diane Rose to nie tylko pisarka, ale i recenzentka. Z tego, co wyczytałam na jej stronie autorskiej zaczęła pisać już za czasów gimnazjum. Ma lekkie pióro, które pochłania czytelnika do ostatniej strony. Fikcję literacką, która ma na celu zabawiać czytelników, miesza z ważną problematyką dnia codziennego. Jestem oczarowana jej twórczością. Jestem pozytywnie zaskoczona, przede wszystkim, że to jej literacki debiut, który jest na miarę zawodowych pisarzy. Gratuluję autorce pomysłu na książkę.
Są minusy! O, tak... Mam wiele zastrzeżeń nie tylko co do powieści, ale i co do autorki. Przede wszystkim... Chusteczki. Gdzie, u diabła, są moje chusteczki? Powinno się je dodawać do powieści, jako niezbędnik do przetrwania. Bez nich ani rusz!!!
Po drugie... Kiedy mogę oczekiwać kolejną powieść autorki? Już po pierwszej książce ufam Diane Rose bezgranicznie. Jej pióro jest lekkie, jak już wcześniej wspomniałam, przez co nie sposób nie pochłonąć jej twórczości. Minusem więc jest na pewno to, że mamy do dyspozycji tylko jej debiutancką powieść. TYLKO. Chcę więcej książek Diane. Jedna mi nie wystarczy. Chcę na już.
Po trzecie - kto teraz pozszywa moje serce? Carpe Diem to powieść, która podwędziła moje serce i nie chciała oddać. Wracając myślami do tej powieści, moje serce nadal nie jest w najlepszej kondycji. Tyle emocji, tyle radości, tyle cierpienia, tyle... Rozrywki. To chyba powód, abyście wrócili do drugiego punktu.
Debiut? Wolne żarty. Diane Rose pokazała nam, jak powinna wyglądać wartościowa książka. Choć przyznaję, że boję się wrócić jeszcze raz do lektury, bo nie wiem, czy moje serce to zniesie, to i tak będę do niej wracać w trudnych dla mnie dniach.
www.stanzaczytany.pl
Już na wstępie chciałabym napisać, że niełatwo mnie wzruszyć. Nie łatwo zaskoczyć, nie łatwo wprawić mnie w tak zwaną ,,euforię". Przede wszystkim, jeśli chodzi o tak lekkie lektury, jak zdawało się być ,,Carpe Diem". Bo umierająca dziewczyna to jedno - nie wystarczy napisać o śmierci, żeby poruszyło się serce. Nie wystarczy napisać ckliwą historię...
2016-01-10
http://facebook.com/StanZaczytany
Czego można spodziewać się po erotyku napisanego z perspektywy mężczyzny? Myśląc stereotypowo: zapewne prostackiego zachowania. Seks, seks, seks i żadnych innych atrakcji. Zero uczuć, brak jakiejś ujmującej fabuły, bo wszystko kręci się wokół istotnej męskiej części ciała.
Jeśli faktycznie tak myślicie, jesteście w wielkim błędzie. Sięgając po tę książkę nie byłam nastawiona na to, co zastałam. Ale o tym później...
Książka przedstawia nam Pana Wilka - czterdziestolatka, który wyłapuje swoje kobiety na portalu randkowym. Po druzgocącym zerwaniu z ,,Nią" postanawia w jakiś sposób zapełnić to puste miejsce, które Ona zostawiła po swoim odejściu. Wilk nie ukrywa, że kocha kobiety, seks i gotowanie. Łączy więc swoje pasje i dzięki temu możemy być świadkami jego wcale nie nudnego życia...
Z początku, zanim sięgnęłam po książkę, miałam różne myśli. Było właściwie tak samo, jak mam z dowcipami. Kiedy człowiek mówi ,,Stary, opowiem Ci taki dowcip, że aż padniesz ze śmiechu! No po prostu rewelka! Pół godziny się z tego śmiałem! (...)" i zanim zacznie już go opowiadać, twoje myśli wędrują wokół pytania ,,a co, jeśli ja tego kawału nie zrozumiem?". Koniec końców dowcip może okazać się rewelacyjny, ale ty się nie zaśmiejesz, bo już umysł zatwierdził fakt, iż go nie zrozumiesz.
Tyle słyszałam dobrego o tej książce... Tyle pozytywnych recenzji, tyle osób mi ją polecało. Z początku nie mogłam się doczekać, aż wezmę ją w ręce, ale z każdą kolejną minutą, godziną, dniem po prostu wkradały się do mojej głowy wątpliwości. A co, jeśli mi się nie spodoba? Jeśli styl autora nie przypadnie mi do gustu? Wiedziałam, że takie myśli nie są wskazane. Ocena mogła się przez takie myślenie znacznie obniżyć, ale... Nie miałam powodów do obaw. Okazało się, że już pierwsza strona rozwiała wszystkie moje wątpliwości.
,,Pan i Suka to nie papier i długopis, to mózg i bat"
,,Pan Wilk i kobiety", Jarosław Wilk
Najistotniejszą - choć właściwie nie jedyną - sprawą jest oczywiście seks. Czytam dużo romansów erotycznych oraz zwykłych erotyków i miałam wielkie obawy, że autor zastosuje tutaj okropne sformułowania, jakie często bywają w literaturze erotycznej. W końcu to facet. Okazało się, że Jarosław Wilk ma lekkie pióro, dobry język i zajebistą wyobraźnię. Z czegoś naturalnego, zwykłego, stworzył obraz bardzo kreatywny. Zdominował nie tylko kobiety pojawiające się w książce, ale i również wszystkie czytelniczki.
A propos dominacji: facet - zarówno autor, jak i główny bohater - opisał sceny seksu używając wyobraźni, nie tylko korzystając z samego kutasa. Już za to należy mu się ogromny plus.
Akcja toczy się w różnych miejscach, ale zazwyczaj jest to mała miejscowość/wieś Wilczków, położona niedaleko Wrocławia. To tam główny bohater często sprowadza swoje kobiety, które wpraszają się do niego dobrowolnie. Sam zawsze jest szczery, nie toleruje kłamstwa i z góry uprzedza, że nie jest gotowy na związek. Niektóre to rozumieją - a niektóre nie...
Jest także kot... Tak, kot. Właściwie to kocur, który idealnie pasuje do naszego Pana Wilka. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam rozdział napisany oczami zwierzęcia! To takie nietypowe, tym bardziej że Mruk - bo tak ma na imię - jest strasznym chamem i erotomanem. Mądrym skurczybykiem, który przeklina co drugi wyraz. Po prostu go uwielbiam! Za każdym - prawie - razem powodował u mnie salwy śmiechu.
Ale nie tylko to było w tej książce zabawne. Niektóre sytuacje, odzywki bohaterów po prostu są mistrzowskim wykonaniem! Często się śmiałam, szczerzyłam zęby do stronic, jak jakaś popaprana laska. Książka posiada raptem trzysta stron, ale czyta się naprawdę szybko. Po prostu wciąga i czyta się na bezdechu.
,,Pan Wilk i kobiety" to nie tylko opis perwersyjnego seksu, ale i również opis całego życia. Wzloty i upadki. Rozmowy, ukazanie wartości rodziny i odczytywanie zachowań kobiet. Wewnętrzny konflikt ze sobą i... Gotowanie - o, tak. To przede wszystkim. Autor oraz główny bohater kochają spędzać czas w kuchni tak samo, jak kochają się pieprzyć. Oboje znają się na wyborze win oraz na przyrządzaniu dobrego jedzenia.
Zagadka... Powieść sama w sobie jest jedną, wielką zagadką. Już zaczynając czytać ma się wrażenie, że czytamy czyjś pamiętnik. Ja natomiast po przeczytaniu całości czułam się, jakbym siedziała z autorem przy stoliku w kawiarni, a on opowiadał mi o własnym życiu, prowadząc ze mną monolog. Wiadomo, że każdy pisarz wzoruje się niekiedy na własnej postaci. Dodaje fragmenty z życia wzięte. Ale ile w tej książce jest prawdy? Czy Jarosław Wilk jest tym samym Wilkiem, który opisany jest w książce? To jest właśnie zagadka. Zagadka z magią niewiedzy.
Muszę jedynie ostrzec, że książka nie jest dla wszystkich. Wiadomo, że jest to pornos - jak to autor uwzględnił - co wiąże się z tym, że odbiorca powinien dorosnąć do tej pozycji. Ale chodzi tu także o coś innego. W powieści jest dużo przekleństw i ukazanie dominującego charakteru. Wiadomo, że niektóre osoby są zbyt wrażliwe, aby to wszystko ,,przełknąć". To właśnie dla wrażliwców nie jest dobra pozycja.
Długo zastanawiałam się nad oceną. Naprawdę. Minęło osiem godzin od zakończenia lektury, a ja wciąż próbuję ustalić, co takiego tutaj dać, Jaką liczbę. Dałabym pięć z plusem, ale rozmyślając o całej fabule, o wszystkich moich reakcjach i myślach, po prostu jest to za słaba ocena. Ale żeby dać sześć?
Jak wiecie, nigdy nie oceniłam książki celująco. Zostawiam tę ocenę na coś wartego uwagi, na coś, co mnie zaskoczy pozytywnie. Na coś nowego. Coś, o czym jeszcze nie czytałam - a wiecie przecież, że erotyki są moją ulubionym gatunkiem. Jednak po głębokim namyśle ,,Pan Wilk i kobiety" jest kompletnie innym erotykiem. Nie tylko odstępstwem od normy jest pióro faceta, ale również... szczerość. Realny świat. Świat, w którym my żyjemy, a którego właściwie już nie zauważamy. W książce zawarte są momenty podniecenia, momenty śmiechu i bólu. Momenty wkurzenia się i żalu. Chwile na refleksje i zastanowienie się, czy autor i główny bohater nie są przypadkiem tą samą osobą. Po prostu...
Rewelacja.
Z radością i czystym sercem oświadczam, że ta książka zasługuje na pierwszą szóstkę w naszych recenzjach.
Gorąco polecam!
6/6
Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorowi
http://facebook.com/StanZaczytany
Czego można spodziewać się po erotyku napisanego z perspektywy mężczyzny? Myśląc stereotypowo: zapewne prostackiego zachowania. Seks, seks, seks i żadnych innych atrakcji. Zero uczuć, brak jakiejś ujmującej fabuły, bo wszystko kręci się wokół istotnej męskiej części ciała.
Jeśli faktycznie tak myślicie, jesteście w wielkim błędzie....
www.stanzaczytany.pl
Usłyszałam o tej książce od jednej z czytelniczek. Pozytywne oceny na tyle mnie zachęciły, że z upragnieniem wypatrywałam daty ,,29 marca", aby móc w końcu zakupić tę powieść i przekonać się, czy fabuła jest równie dobra, co sam opis. Chociaż słodka okładka i dobre recenzje wystarczyły, aby zakupić tę książkę, obawiałam się, że na tym skończy się moje szczęście. Ostatnio mam problemy z czytaniem - nawet z tymi lekkimi. Brak czasu, brak chęci i nagrom pracy zachęcały mnie jedynie do tego, aby przytulić się do kołdry i zasnąć, niżeli otworzyć książkę i czytać. Jednak kiedy parę dni temu otrzymałam ,,Złapać milionera" (dziękuję empik.com, że wysyłacie wcześniej!), z ciekawości przeczytałam pierwszą stronę...
... i 550 innych...
Bohaterka, która często się spóźnia - nie miałam więc problemu z utożsamieniem się z tą postacią. Jej charakterystyczny temperament bawił mnie do łez. Poza tym sam Kline Brooks również nie należy do tych ,,nudnych" milionerów. Kiedy oboje pojawiali się na fabularnej scenie, musiałam uważać na to, aby nie obudzić domowników, więc w rezultacie dławiłam się śmiechem. Już dawno nie sięgnęłam po książkę, która jest tak... pozytywnie nastawiona. Już dawno tak się nie śmiałam.
Nie ma takiego ognia - nie ma silnej problematyki, która sprawi, że czytelnik będzie bał się o rozwój sytuacji. Tutaj mamy do czynienia z lekką literaturą - bajkowym romansem erotycznym. Zwykle takie lekkie pozycje mnie nudzą - powieści, w których nie ma takiego wielkiego ,,BUM!", dlatego też byłam pozytywnie zaskoczona, gdy ,,Złapać milionera" wciągnęło mnie aż do ostatniej strony.
Jedyną problematyką była niewiedza bohaterów (a właściwie bohaterki), że to ze sobą piszą wiadomości na portalu internetowym.
Cóż za zbieżność zdarzeń - ona założyła sobie konto, wstawiając na profilowe zdjęcie swojej zwariowanej przyjaciółki, a on założył sobie konto, wstawiając na profilowe zdjęcie swojego zwariowanego przyjaciela. Ogromnym plusem w tej powieści jest to, że główny Kline nie jest typowym literackim milionerem - nie charakteryzuje się brakiem poczucia humoru, twardym nastawieniem, czy mottem ,,włóż - wyłóż, znajdź inną dziurkę". On poszukuje normalnej kobiety, z którą mógłby miło spędzić czas. Georgia za to nie pęka, jeśli on zbliży się do jej serca, czy ciała. Miło spędzają ze sobą czas, chcą więcej siebie, więcej zbliżenia.
A co najważniejsze... Georgia ma dwadzieścia sześć lat. I jest dziewicą. Wyobrażacie sobie cały ten humor? Ja sobie nie wyobrażałam. Teraz na samo wspomnienie usta rozszerzają się w uśmiechu. Pokochałam Georgie i Kline'a, co nie zdarza się za często. Nie mam do nich żadnych uwag - są tak entuzjastyczni, błyskotliwi, inteligentni, a zarazem... świrnięci, że nie sposób ich nie lubić.
Wczoraj opowiadałam mamie całą książkę - trwało to około godziny. Wcześniej naszła do mnie myśl, aby zacząć kręcić vlog, ale zważając na moje gderanie, zdecydowanie muszę odpuścić - przede wszystkim, jeśli chodzi o takie pozycje, jak te. Jest tyle śmiechu, tyle PRZYJEMNOŚCI z czytania, że buzia nie zamknęłaby mi się nawet na sekundę. To powieść, która postawiła moje czytelnictwo na nogi.
Tak więc... Kochani, wracam. I postaram się wszystko nadrobić.
,,Złapać milionera" to lekka powieść, po której na niebie pojawia się słońce. Pozytywna energia emanująca od tej książki jest po prostu zaraźliwa. Co najlepsze, a zarazem najgorsze, zważywszy na mój brak czasu, pięć minut po skończeniu książki miałam ochotę przeczytać ją od początku. Książka nie trafia na najwyższą półkę - trafia na półkę tuż obok mnie, abym sięgnęła po nią w najbliższym czasie.
JA CHCĘ JESZCZE RAZ! Ale teraz Wasza kolej.
Ocena: 5+/6
www.stanzaczytany.pl
Usłyszałam o tej książce od jednej z czytelniczek. Pozytywne oceny na tyle mnie zachęciły, że z upragnieniem wypatrywałam daty ,,29 marca", aby móc w końcu zakupić tę powieść i przekonać się, czy fabuła jest równie dobra, co sam opis. Chociaż słodka okładka i dobre recenzje wystarczyły, aby zakupić tę książkę, obawiałam się, że na tym skończy się moje...
www.stanzaczytany.pl
K.N. Haner zadebiutowała na polskim rynku wydawniczym książką ,,Na szczycie". Jej kolejna seria, zapoczątkowana ,,Snami Morfeusza", zyskała wielu fanów. Niestety też, z racji mocnego brzmienia powieści, pojawiły się niepochlebne opinie. Dlatego też już na początku recenzji chciałabym zaznaczyć, że pierwsza część trylogii przypadła mi do gustu. Pomyślałam również o tym, aby przedstawić Wam swoje zdanie na temat podzielności opinii. Jeśli więc jesteście zainteresowani moim monologiem, zapraszam Was do przeczytania recenzji.
Zakończenie pierwszej części wstrząsnęło mnie do takiego stopnia, że nie byłam w stanie nie sięgnąć po drugą część. Niesamowite było to, w jaki sposób historia co chwilę rzuca nas na głęboką wodę. Bohaterowie nie są ckliwymi postaciami, które wyznają sobie miłość na każdym kroku. To nie love story, jakie zwykle poznajemy. Tutaj charakterystyczną rzeczą jest ból, strach, niewiedza i determinacja w dążeniu do lepszego zakończenia. Ale czy aby na pewno jest to w tej sytuacji możliwe?
Czytałam z wypiekami na twarzy, z otwartą buzią i zapominałam nawet niekiedy mrugać, obawiając się tego, że zgubię ważną w fabule część. Z jednej strony nienawidziłam bohaterów - byli irytujący, emocjonalnie nie mogłam zrozumieć ich działań, ich problemów i braku rozwiązań, ale zarazem wiedziałam, że ich historii nie da rady inaczej ułożyć. Adam to Adam - Morfeusz, który mógł być naszym kochankiem tylko w snach. Gdyby poznali się wcześniej, całkiem możliwe, iż ich miłość inaczej by się potoczyła, ale teraz...? Teraz, kiedy cyrograf już dawno został podpisany?
Bohaterka jednak się nie poddaje. Trwa dalej przy boku swojej miłości, bierze sprawy w swoje ręce i nie patrzy się tylko o swoje dobro, ale o dobro ich miłości. Bo chociaż ich uczucia są niezdrowe, to... W końcu często mówią, że miłość to choroba, prawda?
Emocje potęgowały się z każdą stroną. Jak zwykle, K.N. Haner pozytywnie zaskoczyła mnie kolejnym zakończeniem, po którym przyglądałam się kartkom papieru i nie wiedziałam co dalej mam robić. Jak to mogło się stać? Dlaczego? Dlaczego nie mogłam wejść do książki, zabrać Cassandrę i Adama do naszego świata, gdzie zaczęliby wieść w końcu spokojne życie?
Bo ich życie to nie bajka. To romans erotyczny, który ma bardzo mocne brzmienie.
Mocne brzmienie? Może przy tym powróćmy do tematu podzielności zdań. O gustach się nie dyskutuje, jak sami wiecie. Są pozytywne i negatywne recenzje, więc niekiedy nowy czytelnik, który nie miał jeszcze w dłoniach powieści Haner, nie jest zdecydowany, czy ma sięgnąć po tę lekturę. Dlatego też chciałabym zaznaczyć, że seria nie jest odpowiednia dla - z braku lepszego słowa - ,,grzecznych" kobiet - dla tych, które gustują w cukierkowych romansach. Tutaj będziemy mieli do czynienia z wieloma wylanymi łzami, ze złamanym (kilkukrotnie) sercem i ostrym - czasami aż za mocnym - seksem. Autorka funduje nam ostrą przejażdżkę, podczas której trzeba się trzymać, aby nie wypaść z wagonika. To Koszmar, z którego każda romantyczka chciałaby się wybudzić. Nie ma cenzury, nie można zasłonić oczu, żeby uniknąć stresowych dla nas sytuacji. Nasze serce albo się zatrzymuje, albo wyrywa z piersi. Puls skacze, ciśnienie się podwyższa, a w naszych umysłach powoli umiera nadzieja na lepsze jutro.
Dlatego też dla fanek takiej ekstremalnej jazdy, gorąco polecam powieści K.N. Haner.
Jakie jest moje zdanie? Och, pierwsza część była dobra, druga jeszcze lepsza. Aż strach pomyśleć, co autorka ma dla nas w przygotowaniu w trzecim tomie.
www.stanzaczytany.pl
K.N. Haner zadebiutowała na polskim rynku wydawniczym książką ,,Na szczycie". Jej kolejna seria, zapoczątkowana ,,Snami Morfeusza", zyskała wielu fanów. Niestety też, z racji mocnego brzmienia powieści, pojawiły się niepochlebne opinie. Dlatego też już na początku recenzji chciałabym zaznaczyć, że pierwsza część trylogii przypadła mi do gustu....
Po poprzedniej części, gdzie wszystko zakończyło się tragicznie dla czytelników, nie mogłam opuścić kolejnego tomu, w którym Saint mógłby przywrócić naszą wiarę w lepsze zakończenie. Autorka dopiero przy Real zadebiutowała na polskim rynku, więc nie każdy z nas jest w stanie określić, co dzieje się w jej umyśl. Poprzednia seria różni się od tej, które Wydawnictwo Kobiece dało nam do rąk. Czy lubi zaskakiwać czytelnika niespodziewanym, a może i złym zakończeniem? Czy lubi happy ending? W jaki sposób druga część będzie wyróżniać się od pierwszej?
Zapraszam do przeczytania recenzji.
Przyznam szczerze, że nie wiedziałam czego się spodziewać. Romanse erotyczne zwykle mają charakterystyczną cechę, bowiem zazwyczaj spotykamy klasyczny wzór: seksowny mężczyzna, pożądanie, obsesja, miłość, problematyka i pierścionek lub nieplanowana ciąża. Zachwyt nad zachwytami. Na rynku możemy spotkać tysiące takich książek, więc autorki muszą dobrze zastanowić się nad unikatową fabułą. Muszą dać nam na tacy coś, czego jeszcze nie próbowałyśmy. Coś, czego jeszcze nie zwiedziliśmy. I choć Manwhore nie dało nam z początku czegoś nowego - ,,seksiak" i dziennikarka (przyp.) - to i tak pierwsza część miała coś w sobie. Coś takiego, co nie pozwoliło nam oderwać się od lektury i powstrzymywaliśmy się ostatkiem sił od tego, aby odwiedzić Wydawnictwo Kobiece i zażądać natychmiastowego wydania kolejnej części. W końcu wydały. Jaka więc jest druga część?
Właściwie to trzymająca w napięciu. Jak cholera. Z powodu pierwszej części bałam się, że w drugiej znowu znajdą u siebie nawzajem jakiś powód, dla którego będą chcieli się rozdzielić. Nie ufałam nikomu. Śmierdziało mi podejrzliwością, intrygą. Rozmyślałam nawet o tym, czy Saint (czyt. mój mąż) przypadkiem nie chce się zemścić. Dodatkowym bonusem był jego ojciec, który również pojawił się w książce. Rozsadzało mnie. Niby to lekka lektura, lekki romans, ale siedziałam jak na szpilkach, obawiając się tego, co mogę zastać dalej. Taki niby thriller.
Ale było również kolorowo. Cukierki, kwiatki, barwy tęczy fruwały, kiedy czytałam o tym, jak ich serca zbliżały się do siebie. Tak bardzo pragnęłam, aby oboje zobaczyli w sobie przyszłość. Dlatego też przy każdym zbliżeniu mój wzrok pieścił kartki. Moje serce się uśmiechało.
Powieść napisana jest lekkim piórem, dzięki czemu szybko pochłania nas świat Manwhore. Zarówno pierwsza, jak i druga część należą do grupy powieści, które mogłabym czytać wielokrotnie. I z całą pewnością to uczynię, bo historia niesamowicie mnie wciągnęła. Spędzony wieczór z Manwhore to idealny powód, przez który musiałam oczyścić się z nerwów dnia codziennego. Odizolowana od zewnętrznego świata żyłam w fikcyjnym świecie.
Wiem, że pojawiły się różne opinie - między innymi na temat głównej bohaterki. Co prawda, trochę była irytująca, ale każde jej działanie uzasadniałam napływającymi emocjami. Dlatego też nie miałam żadnych uwag odnośnie charakterystyki postaci. Każda strona była dla mnie intrygująca. Mało się działo, jedynie (jak już wcześniej wspomniałam) obawiałam się o rozwój sytuacji, ale mimo wszystko bardzo podobało mi się zestawienie wydarzeń. Po nerwach przy pierwszej części, druga stanowczo uciszyła nasze serce.
Szczerze polecam miłośniczkom romansów erotycznych.
Ocena: 5+/6
Po poprzedniej części, gdzie wszystko zakończyło się tragicznie dla czytelników, nie mogłam opuścić kolejnego tomu, w którym Saint mógłby przywrócić naszą wiarę w lepsze zakończenie. Autorka dopiero przy Real zadebiutowała na polskim rynku, więc nie każdy z nas jest w stanie określić, co dzieje się w jej umyśl. Poprzednia seria różni się od tej, które Wydawnictwo Kobiece...
więcej mniej Pokaż mimo to
Echo. Po prostu echo głowy, sumienia, czucia. Już kolejny raz po przeczytaniu jakiejkolwiek twórczości Kai Kowalewskiej, mam taki... chaos. Pozytywny chaos. Chociaż nie wiem jeszcze, jak się z tym czuję. Jak mam napisać recenzję, zrozumiałe dla Was słowa, jeśli nie potrafię skleić jeszcze jakiegoś normalnego zdania? Chciałabym Wam tyle opowiedzieć, z tyloma rzeczami się podzielić, ale... Nie wiem. Po prostu nie wiem. Nie wiem od czego zacząć, co napisać, co pomyśleć. Po prostu... Zostałam już kolejny raz rozłożona na łopatki... Leżę. Leżę i patrzę się na słowa, które fruwają mi po suficie.
O czym książka? Jest kobieta. Jest sukienka. Czerwona sukienka, której nie ma. Jest kobieta, sukienka, których właściwie nie ma. Jest chaos.
Ale może powróćmy do bardziej racjonalnych słów...
Poznajemy Kasandrę - młodą kobietę, która ma problemy psychiczne. Widzi coś, czego nie ma. Słyszy głos, który - choć pojawia się w jej głowie - nie istnieje. Jej przeszłość nie jest kolorowa, mimo że plami teraźniejszość i przyszłość na czerwono. Nic więc dziwnego, że czytelnik ma istny chaos w głowie. Główna bohaterka nie myśli racjonalnie (chociaż...? O tym za chwilę). Kurczowo trzyma się tych smaków dzieciństwa, które skosztowała. Wprowadzając się do Sary, nowej współlokatorki, wkracza nie tylko do nowego życia, ale i do dorosłości. Późnej dorosłości. Jej chaos staje w czerwonych płomieniach.
Sara z kolei to normalna kobieta, która umie żyć, umie się ubrać, wypić, pogadać, myśleć. Fakt faktem, każdy potrafi myśleć, ale nie każdy potrafi swoje myśli zaszufladkować. Mimo że mamy do czynienia z dwoma innymi kobietami, dwoma innymi nie tylko względem fizycznym, ale i psychicznym, Kaja Kowalewska pokazuje nam, że każdy z nas ma jeden umysł. Ten sam, choć używamy go całkiem inaczej. W powieści widzimy różnorodność postaci - mamy boga seksu, dobrą duszę, złą duszę, średnią duszę, duszę nieznaną, duszę obłąkaną, duszę niekoniecznie trafioną. Ale... Która dusza trafi do ciała? Która do nieba, która do piekła? Którą zobaczymy?
To pierwsze, co chciałabym opisać. Wiecie, że uwielbiam psychologiczne aspekty. Aspekty osobowości. Lubię widzieć coś, czego nie widać. Lubię zauważać dusze, które przed nami się chowają. Kaja Kowalewska trafiła w celny punkt, bowiem jak możemy scharakteryzować człowieka? Postawmy tutaj na przykładzie Jana Kowalskiego. Jest sobie mężczyzna, który pomaga żonie, pomaga dzieciom, pomaga nawet staruszce przejść przez ulicę. Jednak czy będziemy klasyfikować go do tych dobrych? Każdy z nas ma wady. Nasz Jan często morduje szefa w myślach i raz nawet specjalnie zepsuł jego zszywacz, leżący na biurku. My nie widzimy w tym nic złego, ale stawiając się na miejscu szefa, który musiał nadwyrężyć swoje ciało, aby się pochylić i wyciągnąć z szuflady zapasowe narzędzie pracy, bylibyśmy źli. Gdyby szef dowiedział się, że Jan tak go potraktował, Jan dla niego byłby wzorem zła. A przecież zepsucie zszywacza to nic takiego, prawda?
Podałam przykład, żebyście widzieli, że choć wspólnie żyjemy na tej planecie, każdy z nas ma inną wizję społeczeństwa. Każdy inaczej patrzy na człowieka. Ktoś, kto jest dobry dla większości świata, nie zawsze jest ideałem dla innego. Tak samo w odwrotną stronę - ktoś, kto źle Cię traktuje, niekoniecznie jest zły dla innego osobnika.
Kaja Kowalewska wymieszała dusze. Bohaterowie stoją na okręcającej się platformie, dzięki czemu widzimy ich każdą stronę. Widzimy ich dobre i złe strony. Widzimy każdy zakamarek umysłu, choć niekoniecznie jesteśmy świadomi tego, jaki wniosek możemy z tego wyciągnąć. Bo umysłu nie da się zbadać. Dopóki żyjemy, zmieniamy się. Zmieniamy swoje myśli, postępowanie, zachowanie. Każdy dzień, każda spędzona z życiem godzina, minuta, sekunda kształtuje nasz umysł w inny sposób. To chaos. Codziennie widzimy swoje siedem grzechów. Głuchych na wołania. Wołania duszy.
,,- Cukier? - pytam.
- Do zmywania depresji? Poproszę dwie łyżeczki"
,,Siedem grzechów głuchych", Kaja Kowaleska, str. 40
Chaos. Ha, to słowo będę chyba ciągle powtarzać. Kiedy piszę tę recenzję i staram się wylać choć kroplę z oceanu własnych myśli, ciągle kręcę z niedowierzaniem głową. Jestem psychicznie rozbita. Tak jak w przypadku Play listów - czyli nie wszystkie fobie są o miłości, tak samo tutaj słowa dźwięczą mi w duszy. Nie wiem które są głośniejsze. Które bardziej treściwe, a które mniej. Powieść ta przeniosła mnie w zupełnie inny wymiar czytelnictwa. Przy książkach Kai Kowalewskiej odkrywam kompletnie inne rejony umysłu. Umysłu czytelnika, umysłu człowieka i umysłu życia. To tak, jakbym kupiła sobie wycieczkę krajoznawczą do nieba i piekła. Zwiedzała rejony, które są odizolowane od siebie jedynie cienką ścianą. Ścianą złożoną z ludzi, z ich dusz i czynów.
,,(...) Fałsz ubiera się w długi, ciemny płaszcz. Wychodzi w kapturze, aby oszukać d(r)eszcz. Wychodzi w masce, aby omamić gwiazdy."
,,Siedem grzechów głuchych", Kaja Kowalewska, str. 276
Postanowiłam dać Wam tylko dwa cytaty, ale uwierzcie mi, że... Gdybym miała wybrać swoje ulubione słowa, musiałabym przepisać całą książkę. Kaja posługuje się lekkim językiem, jednak ma ono w sobie taki... pierwiastek poetycki. Im dalej w las, tym bardziej rozumiemy drzewa. Słowa, które na pierwszy rzut oka są niezrozumiałe, nabierają swoją krwistą barwę po ich przeczytaniu. Zrozumiemy wtedy, że oczy nie muszą rozumieć. To dusza musi skonsumować tekst.
Autorka dołączyła wiersze, słowa piosenek, ale i przede wszystkim... dziecięce wyliczanki. To całkowicie odmieniło tę powieść - a właściwie nasze zrozumienie tekstu. Widzimy Kasandrę, która boryka się z własnymi problemami. Problemami psychicznymi, które zostały spowodowane wydarzeniami w dzieciństwie. Teraz łaknie każdego dotyku, każdego zrozumienia, tańca, łez, słońca. Z początku miała opory przed poznaniem świata, ale kiedy już wyszła ze swojego prowizorycznego, umysłowego więzienia, jej mózg zaczął inaczej relacjonować wydarzenia. Chciała dużo. Chciała wszystko. Zarazem nie chcąc nic.
To powrót do dzieciństwa. Do wyliczanek. Do tego, jak ciekawe jest dziecko. Każdy z nas ma w sobie tego małego szkraba, który chciał kolorową gałkę z lodziarki. Który pragnął grać w klasy, biegać po tęczy i smakować chmur. Autorka pokazana nam, że dziecięcy umysł wciąż w nas tkwi. Czasami bardziej, czasami mniej. Czasami tymi dziećmi jesteśmy. Czasami bardziej, czasami zawsze.
Ene, due, rike, fake...
Czy polecam? Książki Kai Kowalewskiej mają to w sobie, że mogę po nie sięgać z zamkniętymi oczami. Dusza i tak odczyta słowa. Dusza zawsze będzie chciała pragnąć coś, co w końcu do niej przemówi. Coś, co zaburzy naszą koncepcję myślenia i sprawi, że spojrzymy na to wszystko pod innym kątem. Z innej strony. Z każdego serca, duszy i umysłu.
Ocena: 6/6
Tym bardziej miło mi ogłosić, że Stan: Zaczytany jest patronatem medialnym powieści. Za ten zaszczyt oraz możliwość przeczytania książki dziękuję Autorce oraz Wydawnictwu Novatorja
Echo. Po prostu echo głowy, sumienia, czucia. Już kolejny raz po przeczytaniu jakiejkolwiek twórczości Kai Kowalewskiej, mam taki... chaos. Pozytywny chaos. Chociaż nie wiem jeszcze, jak się z tym czuję. Jak mam napisać recenzję, zrozumiałe dla Was słowa, jeśli nie potrafię skleić jeszcze jakiegoś normalnego zdania? Chciałabym Wam tyle opowiedzieć, z tyloma rzeczami się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Recenzja: www.stanzaczytany.pl
Samantha Young podbiła moje serce cyklem On Dublin Street, dlatego też mogę brać jej książki w ciemno. Jej pióro jest lekkie, bez problemu mogę trafić do wykreowanego przez nią świata, aby choć na chwilę oderwać się od szarej codzienności i zawędrować w tak dobrze nam znany świat literacki. Niemniej jednak wiemy, że nie zawsze książka trafi nam do serca. Nawet jeśli napisała ją jedna z naszych ulubionych autorek. Jaka więc jest moja ocena odnośnie ,,Nieznośny ciężar tajemnic"?
Przyznaję bez bicia, że nie tego oczekiwałam. Podczas czytania książki miałam wrażenie, że styl autorki jest nieco... inny. Czy to źle? Sama nie wiem. Z jednej strony brakowało mi tego piorunującego uderzenia w serce, kiedy czytałam o miłości dwójki ludzi. W ,,Nieznośny ciężar tajemnic" z kolei naszą czytelniczą uwagę przykuwa... przyjaźń. Oczywiście na głównej scenie również występuje miłość, a właściwie elektryzująca miłość, jak to bywa w tego typu powieściach, ale jeśli mielibyśmy skoncentrować się na fabule... Tutaj zdecydowanie priorytety są inne.
Przyjaźń. Zaufanie. Tajemnice. Główna bohaterka jest zmuszona porzucić swoich przyjaciół i przede wszystkim swoją popularność, aby rozpocząć nowe życie w zupełnie innym miejscu. Mieszkając teraz w jednej z najbogatszych dzielnic Bostonu musi od nowa budować swoją reputację, ale... Ciężko jest zaczynać od zera. Nikt nie powie, że nie. India, główna bohaterka, nadal musi ukrywać swoje tajemnice i nie może pozwolić, aby ktokolwiek dowiedział się o jej ciemnej przeszłości. Jednak z biegiem czasu poznaje osoby, które... Również dźwigają na barkach swoje - i cudze - sekrety. Czytelnik, poznając każdą jedną historię, naprawdę może poczuć nieznośny ciężar tajemnic. Czy to dobre uczucie?
Owszem. Z początku byłam nieco zdegustowana, gdyż nie mogłam wygodnie ,,ułożyć się" przy lekturze. Byłam przygotowana na miłosne, dorosłe uniesienia, nie nastoletnie miłostki i ich problemy. W końcu na rynku wydawniczym powstało wiele tego typu powieści, które mają w sobie te same składniki - sekrety, problemy i wewnętrzne konflikty, więc rozpoczynając podróż z nową książką Samanthy Young, jakoś... Nie potrafiłam dokładnie wejść w tę historię. Dopiero w połowie powieści zrozumiałam, że chociaż moje odczucia są inne, ja nie mogę oderwać wzroku od kartek papieru. Książka mnie tak zainteresowała, że nawet po dobie spędzonej w pracy zasnęłam późnym wieczorem, dopóki nie dobrnęłam do ostatniej strony.
Jak wyżej napisałam, z początku historia mnie nie zainteresowała. Jednak teraz, przeczytawszy całą powieść, zrozumiałam, że byłam przyzwyczajona do innych historii owej pisarki. Bardziej dorosłych. Dlatego też ciężko było mi uchwycić tę fabułę, skoro oczekiwałam czegoś innego.
Ale powieść mnie wciągnęła... I to bardzo!
Życie Indii się zmienia, kiedy jej mama ogłasza, iż przeprowadzają się do jednej z najbogatszych dzielnic Bostonu - do narzeczonego rodzicielki, który ma wielką posiadłość. Kiedy tam trafia, poznaje Eloise, swoją przyszłą siostrę przyrodnią. Eloise wraz ze swoją popularną grupką przyjaciół nie ułatwia jej zadania w odnalezieniu się w nowym środowisku. India ma wrażenie, że trafiła do króliczej nory, gdzie pieniądze są traktowane jak... coś, co każdy powinien posiadać i to w dużej ilości. Torebka z Diora? W porządku, kupię ją sobie, jak tylko skoczę za chwilę po perfumy Chanel. Co to dla mnie! - rozumiecie? India nie pasuje do tego miejsca. Czuje się jak śmieć, który omyłkowo trafił do złotego pałacu. Tutaj ludzie byli uporządkowani, a najgorszym ich problemem było to, że Justin Timberlake nie odpisał na ich wiadomość prywatną.
Ale czy na pewno?
Z biegiem czasu India dowiaduje się, że ten niby ,,idealny" świat jest tylko jedną wielką fasadą kłamstw i wcale żadne z nich nie ma łatwego życia, jak mogłoby się z początku wydawać. Główna bohaterka nie jest jedyną osobą, która pilnie strzeże swoje tajemnice. Tych osób jest o wiele więcej, a ciężar kłamstw robi się z każdym kolejnym oddechem coraz to cięższy...
Jak już wspomniałam, chociaż na głównej scenie występuje miłość, jest przyćmiona przez silne cechy fabuły - tajemnice i moc przyjaźni. Przyznaję się bez bicia, że uwielbiam romanse i nie przypuszczałabym, że coś innego w tego typu powieściach mnie zainteresuje, ale... Tak się stało. Tym razem romans odszedł na bok, aby móc zobaczyć, jak przyjaźń jest ważna w życiu. Bo, wybierając swojego życiowego partnera, nie myślimy tylko o tym, aby nas kochał. Chcemy, żeby był przyjacielem, kompanem na całe życie i aby nie oceniał nas przez pryzmat naszych zalet, tylko wad. Żeby akceptował.
A my chcemy być akceptowani we wszechświecie. Chcielibyśmy, aby nasze wady były dla kogoś zaletami.
,,Nieznośny ciężar tajemnic" nie tylko zabawia, ale również uczy. Uczy tego, jak ważne w życiu jest zaufanie i przyjaźń. Pokazuje nam, że pieniądze i pozycja szczęścia nie dają, a najważniejszymi priorytetami w życiu są rodzina i przyjaciele - oraz oczywiście emocje, uczucia, którymi darzymy drugiego człowieka. Tajemnice potrafią zepsuć każdą silną więź, ale... Kiedy one już wyjdą na jaw, tylko ci prawdziwi przyjaciele zostaną z nami do końca.
Pióro Samanthy pozostaje więc niezmienne - nadal pochłaniam każdą napisaną przez nią stronę i w rezultacie jestem zadowolona z wyniku. ,,Nieznośny ciężar tajemnic" nie tylko zabawia czytelnika, pozwala przenieść się do innego świata, ale i również naucza o tym, co jest najważniejsze w życiu. Bohaterowie mają silne charaktery, są zbudowani od samych podstaw, a ich historię - nawet postaci drugoplanowych - pochłaniają czytelnika bez reszty. Chociaż widać pewne składniki fabuły, które już wcześniej przewijały się w literaturze tego pokroju, myślę, że tutaj Samantha wzbogaciła swoją powieść o dodatkowy składnik - dała swojej książce duszę, dzięki której inaczej odbieramy historię.
Reasumując, książkę... Połknęłam i chciałabym więcej tego typu powieści. Chociaż oczekiwałam czegoś innego, zastałam zupełnie inną, ale bardziej wartościową literaturę. India zaczęła nowe życie i każdy dzień był dla niej kolejną niewiadomą. Ja z kolei mogę Was zapewnić, że przeżyjecie z nią wiele emocjonalnych momentów, przy których na pewno oderwiecie się od rzeczywistego świata. Szczerze polecam!
Recenzja: www.stanzaczytany.pl
więcej Pokaż mimo toSamantha Young podbiła moje serce cyklem On Dublin Street, dlatego też mogę brać jej książki w ciemno. Jej pióro jest lekkie, bez problemu mogę trafić do wykreowanego przez nią świata, aby choć na chwilę oderwać się od szarej codzienności i zawędrować w tak dobrze nam znany świat literacki. Niemniej jednak wiemy, że nie zawsze książka trafi...