-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1173
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać419
Biblioteczka
2015-03-31
2015-03-21
Jako, że rok szkolny trawa w najlepsze mam zamiar podzielić się z wami moimi odczuciami po ostatniej lekturze szkolnej jaką dane mi było przeczytać. Wiem, że u większości ludzi, czy to czytających książki, czy też zupełnie stroniących od słowa pisanego wyrazy "lektura szkolna" wywołują grymas bólu, jednakże czasem zdarza się, że nawet w tym nielubianym przez nas kanonie natrafimy na utwór, który o dziwo przypadnie nam do gustu. Ja również miłośniczką czytania pod przymusem nie jestem, jednak niekiedy zdarzają się książki, których czytanie już tak nie boli, a niektóre z nich okazują się nawet czymś bardzo dobrym. Tak też było i w tym przypadku.
Myślę, że nazwisko autora każdemu obiło się przynajmniej o uszy. Jeśli jednak uchował się ktoś, w co szczerze wątpię, kto o Szekspirze nigdy nie słyszał muszę napisać, że jest on chyba najsłynniejszym dramaturgiem jaki kiedykolwiek żył, a takie tytuły jak "Romeo i Julia", "Hamlet" i "Makbet" to jedne z największych arcydzieł światowej literatury.
To było moje drugie spotkanie z wielkim Anglikiem i zdecydowanie bardziej udane niż wcześniejsze. Za pierwszym razem czytałam "Romeo i Julię" i ta tragedia zupełnie nie przypadła mi do gustu. Część z was zapewne uzna mnie za całkowicie wyzutą z uczuć i niewrażliwą, ale niestety ten "romans wszechczasów" w ogóle mnie nie wzruszył i nic na to nie poradzę. Nie mogłam współczuć bohaterom, bo ich zachowanie uważałam za kompletnie pozbawione sensu. Ale nie o tym miało tu być... Na szczęście Makbet, to zupełnie inna historia. Co prawda nie jestem wielką miłośniczką dramatów, właściwie poza szkołą ich nie czytam, bo uważam, że powinno się je oglądać wystawiane na scenie, a nie czytać, niemniej jednak coraz bardziej zaczynam się przekonywać do tego drugiego. Dzieło Szekspira przeczytałam błyskawicznie nie tylko ze względu na małą liczbę stron, ale również ze względu na bardzo wciągającą akcję, która nie pozwala nam się oderwać od początku do samego końca. Napięcie nie opuszcza nas ani na krok, a trup ściele się gęsto, więc jeżeli ktoś lubi takie klimaty, to jak najbardziej zachęcam do przeczytania.
"Makbet" to po prostu opowieść o tym do czego doprowadzić może nadmierna ambicja i chęć władzy. Klasyka.
Jako, że rok szkolny trawa w najlepsze mam zamiar podzielić się z wami moimi odczuciami po ostatniej lekturze szkolnej jaką dane mi było przeczytać. Wiem, że u większości ludzi, czy to czytających książki, czy też zupełnie stroniących od słowa pisanego wyrazy "lektura szkolna" wywołują grymas bólu, jednakże czasem zdarza się, że nawet w tym nielubianym przez nas kanonie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-06
Wiosna już prawie nadeszła. Za oknem coraz dłużej gości słońce, a dni robią się coraz cieplejsze. I mimo, że najlepszym czasem na czytanie grubych wiktoriańskich powieści wydaje się być zima, kiedy to wieczorami mocno otuleni kocami możemy odbywać podróż do świata, który już dawno nie istnieje, ja właśnie teraz skusiłam się na zapoznanie z twórczością jednej z XIX angielskich pisarek. Ostatnie ferie spędziłam w Anglii. Skuszona niskimi cenami dorwałam tam kilka książek, a jedną z nich jest właśnie ta autorstwa Elizabeth Gaskell o tytule "Panie z Cranford". Co prawda powieść ta nie jest zbyt obszerna (około 220 stron), to mimo wszystko jest bardzo "wiktoriańska". A, że ja miłośniczka starych książek słyszałam nazwisko pisarki wiele razy i nawet kiedyś udało mi się przeczytać jedno z jej opowiadań (Szara dama), tak więc wiedziałam, że mogę spodziewać się naprawdę dobrej lektury.
Cała historia ma miejsce w tytułowym Cranford. Jest to jedno z miasteczek w Anglii. Tym co niewątpliwie wyróżnia je od pozostałych jest fakt, że jego mieszkańcy składają się z praktycznie samych kobiet. Wdowy i stare panny dominują w tym miejscu, a postaci mężczyzn, choć bardzo nieliczne także przewijają się na kartach książki. Społeczność Cranford spędza swoje dni głownie na wizytach, plotkowaniu i zakupach.
Muszę przyznać, że jestem szczerze zaskoczona tą książką. Wiedziałam, że będzie dobra, lecz nie spodziewałam się, że jej lektura pochłonie mnie w aż takim stopniu. Zupełnie nie przewidywałam, że historia wymyślona przez autorkę aż tak mnie porwie. W końcu akcja nie pędzi jak w jakimś thrillerze, a mimo to nie mogłam się oderwać od czytania. Wydawać by się mogło, że akcja toczyć się będzie bardzo spokojnie i tak też jest w pewnym sensie, a mimo to dzieje się bardzo wiele. jeśli rozumiecie o co mi chodzi. Któżby pomyślał, że czytanie o kilku starych pannach z jakiegoś prowincjalnego miasteczka okaże się aż tak fascynujące. A mówią, że klasyka jest nudna. Bzdura.
"Panie z Cranford" to tak naprawdę zbiór scenek z życia społeczności w Cranford. Autorka w sposób niepozbawiony ironii i krytyki, ale również pełnej ciepła sympatii opisała codzienność, sposób zachowania, mentalność i problemy ludności tego miejsca, w którym wydaje się jakby czas stanął w miejscu, niezależnie od pędzącemu ku rozwojowi światu. Pani Gaskell przedstawia w swoim dziele hierarchię i konwenanse jakie obowiązywały w tamtym czasie. Jest przy tym bardzo odważna, nie boi się podejmować także tematyki równouprawnienia i tego jaka była ówczesna sytuacja kobiet. Jednym z wyrazów tego jest przydzielenie roli narratora młodej i zaradnej Mary Smith. To oczami właśnie tej niezależnej bohaterki oglądamy niecodzienne sytuacje jakie mają miejsce w Cranford i to dzięki niej mamy bieżących dostęp do najświeższych plotek. Co również zwraca uwagę podczas czytania, to świetny styl autorki. Gaskell pisze bardzo lekko i przyjemnie. Nie przynudza i tworzy opowieść ciekawą, nie przekombinowaną w bardzo dobrym starym stylu. Ciekawie prezentuje się także zarys postaci, które karykaturalne i niekiedy też stereotypowe są znakomitym ubarwieniem powieści. Ich zachowanie czasami śmieszy, niekiedy dziwi, ale ogólnie wzbudzają one naszą sympatię, przynajmniej moją wzbudziły.
Jest coś w tej niewielkiej książce, że oczarowuje nas ona od początku. Nie mogę się wprost doczekać, kiedy będę mogła sięgnąć po inne książki autorki, a wam całym sercem polecam powyższy tytuł. Myślę, że nawet tym cierpiącym na alergię względem klasyki ten utwór może całkiem przypaść do gustu. Warto, bo to kawał naprawdę dobrej literatury.
Wiosna już prawie nadeszła. Za oknem coraz dłużej gości słońce, a dni robią się coraz cieplejsze. I mimo, że najlepszym czasem na czytanie grubych wiktoriańskich powieści wydaje się być zima, kiedy to wieczorami mocno otuleni kocami możemy odbywać podróż do świata, który już dawno nie istnieje, ja właśnie teraz skusiłam się na zapoznanie z twórczością jednej z XIX...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02-22
Opis powieści obiecuje nam bardzo dużo. Zaginięcie, to temat który w thrillerach zawsze lubię najbardziej, ponieważ nigdy nie wiadomo co tak naprawdę stało się z osobą zaginioną. Czy żyje? A może została zamordowana, a jej ciało leży gdzieś dobrze ukryte? Taka masa tajemnic i niedopowiedzeń daje dużo możliwości dla autora. Może on stworzyć trzymającą w napięciu historię, w której dopiero na końcu dowiemy się co się stało. Powieść Charlotte Link miała wszelkie zadatki na to, by stać się jednym z najlepszych kryminałów, jakie w życiu przeczytałam. Mimo wielkich możliwości autorka nie wykorzystała potencjału swojej historii i stworzyła jeden z najnudniejszych thrillerów jakie w życiu dane mi było spotkać.
I nawet nie będę się rozwodzić na temat bohaterów przejawiających się w książce, bo są niestety jak to zwykle u tej pisarki bywa - mdli do bólu. Chociaż muszę przyznać, że główna bohaterka na początku wydawała mi się postacią całkiem interesującą, jednakże później, gdy zaczęła tak zażarcie bronić pewnej osoby (Ci, co czytali wiedzą o kogo chodzi) wydała mi się bardzo naiwna, a jej zachowanie odebrałam jako nad wyraz irracjonalne. Ale to, że bohaterowie w książce są irytujący nie sprawia, że musi być ona zła, ponieważ może się zawsze uratować pomysłową fabułą. Ale z przykrością odkryłam, że autorka zawiodła i na tym polu. Strasznie brakowało mi jakiejkolwiek akcji, szybszego rytmu wydarzeń, w moim odczuciu jak na thriller powieść była zbyt statyczna, a co gorsze - absolutnie nudna! Ciężko mi się czytało, oj ciężko. Potrafiłam ją odłożyć na dłuższy czas i wcale mi się nie śpieszyło, by do niej wrócić. Ach jak można zniszczyć tak dobry pomysł! I na dodatek te wątki obyczajowe. Nie zrozumcie mnie źle, w większości przypadkach wcale mi one nie przeszkadzają, a bardzo często są ciekawym urozmaiceniem fabuły kryminału, jednak w tym przypadku było ich tak dużo, że całkowicie zdominowały książkę. I jeszcze ta psychologia postaci, która moim skromnym zdaniem autorce kompletnie nie wyszła. Co się zaś tyczy zagadki kryminalnej, to pod tym względem również nie będę zbyt litościwa dla autorki. Zakończenie raczej przewidywalne, brak zaskoczenia.
Podsumowując "Ostatni ślad" jest książką nudną, nieciekawą, niewnoszącą nic nowego do literatury kryminalnej. Nie polecam. Jest dużo innych lepszych thrillerów, które mogą dostarczyć nam sporo emocji i rozrywki. Powieść niemieckiej pisarki to całkowita strata czasu.
Opis powieści obiecuje nam bardzo dużo. Zaginięcie, to temat który w thrillerach zawsze lubię najbardziej, ponieważ nigdy nie wiadomo co tak naprawdę stało się z osobą zaginioną. Czy żyje? A może została zamordowana, a jej ciało leży gdzieś dobrze ukryte? Taka masa tajemnic i niedopowiedzeń daje dużo możliwości dla autora. Może on stworzyć trzymającą w napięciu historię, w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Po przeczytaniu znakomitego "Kamienia Księżycowego" postanowiłam zapoznać się również z pozostałymi dziełami Wilkiego Collinsa. Pisarz, który był bardzo bliskim przyjacielem Charlesa Dickensa napisał w ciągu swego życia aż 30 powieści, z czego w Polsce wydanych zostało jedynie 3! Collins, który był jednym z najbardziej znanych, najbardziej lubianych, a przez pewien czas nawet najlepiej opłacanych wiktoriańskich beletrystów, teraz wydaje się być pogrążony w mroku zapomnienia. Niestety, jak już wcześniej wspomniałam u nas w kraju zdobyć można tylko 3 książki tego autora - "Kamień Księżycowy" (świetna powieść kryminalna w starym stylu), "Tajemnicę pałacu w Wenecji", która ma niecałe 200 stron i przypomina bardziej przerośnięte opowiadanie, niż powieść z prawdziwego zdarzenia oraz w końcu "Kobietę w bieli", którą po usilnych staraniach również udało mi się zdobyć.
Akcja utworu toczy się w połowie XIX wieku. Młody nauczyciel rysunku, Walter Hartright, zostaje zatrudniony w roli nauczyciela dwóch sióstr Laury Fairlie i Marian Halcombe w dworze Limmeridge. W trakcie swojej podróży spotyka tajemniczą kobietę w bieli. To spotkanie już na zawsze odmienia jego życie.
Muszę przyznać, że po przeczytaniu mam mieszane uczucia. Sądziłam, że zakończenie będzie bardziej zaskakujące, tak jak to miało miejsce w "Kamieniu Księżycowym". Niestety pod tym względem książka mnie zawiodła. Nie oznacza to jednak, że powieść Collinsa mi się nie spodobała, bo było wręcz przeciwnie. Wydaje mi się tylko, że wszystkie te tajemnice i intrygi, które autor tak skrupulatnie budował na przestrzeni całej historii na końcu zostały potraktowane po macoszemu i zostały wyjaśnione w zbyt prosty i oczywisty sposób. Potencjał był naprawdę spory, ale widocznie panu Collinsowi zabrakło kreatywności, by go w pełni wykorzystać.
Innym mankamentem są zbyt długie opisy, które mogą troszeczkę pomęczyć, ale taki już czar klasyki.
"Kobieta w bieli" to bardzo obszerna (moje wydanie miało ponad 600 stron małym druczkiem) powieść obyczajowa. Obyczajowa powtarzam, a nie kryminalna jak często jest nazywana. Jest tu co prawda pewna tajemnica, która pojawia się na początku i zostaje wyjaśniona na końcu. Co nie czyni jednak tej książki od razu kryminałem. Mimo wszystko to utwór prekursorski, który miał olbrzymi wpływ na wykształcenie się powyższego gatunku. Na łamach powieści możemy znaleźć, co prawda jeszcze niezbyt rozwinięte, ale mimo wszystko wszelkie podstawowe elementy prozy detektywistycznej. Mówi się również, że Wilkie Collins i jego imitatorzy przenieśli grozę gotyckich powieści z starych Włoskich zamków do ciemnych salonów wiktoriańskiej Anglii. Rzeczywiście klimat tajemnicy i dreszczyk emocji towarzyszą nam już od pierwszej strony. Jednak ostrzegam, że osoby spodziewające się czegoś bardzo mrocznego i mocno przesiąkniętego grozą mogą się poczuć rozczarowane.
Podobnie jak w "Kamieniu Księżycowym" narracja składa się z opisów poszczególnych postaci. Autor przyznał, że chciał by jego bohaterowie relacjonowali zdarzenia, w których brali udział, podobnie jak czynią świadkowie zeznający w sadzie.
Jak już wspominałam w recenzji do poprzedniej książki Wielkie Collins jest niedoścignionym mistrzem w kreowaniu bohaterów. Opisani barwnie, zachowując się bardzo często w dość specyficzny i niecodzienny sposób są prawdopodobnie największym plusem całej książki.
W tym utworze brytyjskiego pisarza zachwycają dwie osoby: panna Halcombe i hrabia Fosco. Marian Halcombe jest kobietą silną, rezolutną, pomysłową i gotową do poświęceń dla osób, które kocha. Jest to na pewno jedna z najciekawszych postaci kobiecych epoki królowej Wiktorii. Bohaterka ta tak spodobała się ówczesnym czytelnikom, że Wilkie Collins otrzymywał wiele listów od mężczyzn, którzy chcieli poznać jej prawdziwe dane, by się z nią ożenić. Warto nadmienić, że siostra Laury opisana jest jako raczej nieatrakcyjna kobieta. Jeszcze ciekawiej nakreślona została postać hrabiego. Główny czarny bohater nie jest zwykłym typkiem spod ciemnej gwiazdy, ale bardzo ekscentryczną osobą. Jest sprytny, inteligentny, spokojny, sympatyczny, opanowany i kocha zwierzęta, szczególnie swoje białe myszy. Bohaterowie tej książki zrobili furorę wśród brytyjskiej społeczności. Rodzice lubiący głównego bohatera nadawali swoim dzieciom imię Walter. Główny czarny charakter był również uwielbiany. Fosco stało się ulubioną nazwą dla kotów - a kilka lat później - pseudonimem Oscara Wilde.
Podsumowując "Kobieta w bieli" to ciekawa i wciągająca wiktoriańska powieść zwracająca uwagę na los kobiet tamtej epoki. To utwór napisany pięknym językiem wymagający cierpliwości i sporej ilości czasu. Historia trzyma w napięciu, a niespodziewane zwroty akcji co rusz nas zaskakują. To pozycja dla miłośników starych książek. Nie mogę jej polecić każdemu, gdyż zdaję sobie sprawę, że dla co po niektórych przebrnięcie przez nią mogło by być drogą przez mękę. Mi się podobała. Lubię prozę Wilkiego Collinsa i klimat XIX wieku. Czytanie zajęło mi nieco ponad 2 tygodnie. I żałuję, że tak szybko skończyłam, bo nie prędko będę mogła znów przeczytać coś tego autora. A tak na zakończenie dodam jeszcze jako ciekawostkę, że autor był tak dumny ze swojego dzieła, że kazał je sobie wyryć na nagrobku.
Po przeczytaniu znakomitego "Kamienia Księżycowego" postanowiłam zapoznać się również z pozostałymi dziełami Wilkiego Collinsa. Pisarz, który był bardzo bliskim przyjacielem Charlesa Dickensa napisał w ciągu swego życia aż 30 powieści, z czego w Polsce wydanych zostało jedynie 3! Collins, który był jednym z najbardziej znanych, najbardziej lubianych, a przez pewien czas...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Strach to jeden z najstarszych i najsilniejszych uczuć oddziałujących na człowieka. Niesamowite opowieści o duchach, wampirach i innych upiorach wciąż żywo działają na naszą wyobraźnię. Świadczyć o tym może niesłabnące zainteresowanie horrorami. Pomimo wielkiego postępu nauki wciąż lubimy odrywać się od rzeczywistości do świata, w którym nie wszystko da się wytłumaczyć w sposób racjonalny, a budzące grozę opowieści dalej nas fascynują.
Ale czy zastanawialiście się kiedykolwiek jakie są początki literatury grozy? Okazuje się, że pierwszy utwór, który możemy uznać za prekursora tego gatunku jest "Zamczysko w Otranto". Autorem tej powieści jest brytyjski arystokrata Horace Walpoe. Był on najmłodszym synem pierwszego premiera Wielkiej Brytanii. Sam również parał się polityką, ale do historii przeszedł z całkiem innych względów.
Walpole żył w XVIII wieku, czyli w dobie pełnego rozkwitu oświecenia. W wieku odwrotu od przesądów i zabobonów. W czasach kiedy umysł ludzki uważano za nieograniczony, a filozofowie postulowali by wszystko postrzegać w sposób racjonalny. Brytyjski pisarz znudzony tymi poglądami żywo interesował się historią średniowiecza, epoki tak potępianej przez ówczesnych myślicieli. Jego fascynacja wiekami średnimi doprowadziła do tego, że przebudował swoją rodową rezydencję Strawberry Hill w stylu nawiązującym do gotyku. W ten sposób powstał nowy styl w architekturze - neogotyk, który szybko rozprzestrzenił się po Europie. Ale do rzeczy. W 1764 roku Walpole wydał powieść, która już na zawsze zapisała się na kartach historii jako pierwsza powieść grozy - "Zamczysko w Otranto. Powieść gotycka". Podtytuł nadany przez Walpole'a stał się nazwą dla całej rodziny tego typu powieści. Od tego momentu określenie "gotycki" zaczęło być utożsamiane ze światem nadprzyrodzonym i obecną w nim grozą. Autor na początku wydał książkę anonimowo, gdyż obawiał się krytyki (termin "gotycyzm" kojarzono w tamtych czasach z "ciemnotą" i "barbarzyństwem"). Mimo to powieść zrobiła furorę (pierwszy nakład wyczerpał się już po paru dniach). Pisarz przekonany tym sukcesem trzecie wydanie zasygnował już własnym nazwiskiem.
Książka rozpoczyna się w momencie, gdy na zamku Otranto trwają przygotowania do ślubu Konrada, jedynego syna księcia Manfreda. Uroczystość nie dochodzi jednak do skutku, ponieważ pan młody ginie wskutek zmiażdżenia przez spadający z nieba hełm (?). Rodzina jest wstrząśnięta tym faktem. Wielu zaczyna podejrzewać, że przyczyną tej tragedii jest stara legenda mówiąca, że: "Dobra i zamek Otranto przestaną należeć do rodu, który je posiada, gdy prawy właściciel wyrośnie zbyt wielki, aby mógł w nim mieszkać".
Cóż, mimo wszystko to nie jest straszna książka. Może kiedyś wzbudzała w czytelnikach lęk, ale dla współczesnych odbiorców pewne wydarzenia w niej opisane mogą wydać się śmieszne i groteskowe, ale na pewno nie przerażające. No bo kto teraz bałby się olbrzymiej ręki pojawiającej się znikąd, albo zjaw wychodzących z portretów? Według mnie powieść Walpoe to bardziej melodramat z lekką domieszką nadprzyrodzonych wydarzeń, niż horror. Książka napisana jest przystępnym językiem, trochę nieudolnie stylizowanym na średniowieczny. Fabuła na początku rozkręca się bardzo szybko, potem następuje kilka nudnawych fragmentów, by znów pod koniec przyśpieszyć. Początkowe tajemnicze zachowanie księcia Manfreda zostaje szybko wyjaśnione, a cała intryga zaczyna się robić przewidywalna. Postacie mało oryginalne, jasno podzielone na te dobre i złe. Nie należy jednak brać tego utworu całkiem na poważnie, a raczej potraktować jako wytwór zbyt wybujałej wyobraźni znudzonego arystokraty. Sam autor przyznał, że powieść tą pisał dla rozrywki. W jednym z listów pisał: "Stare zamki, malowidła, historie, gawędy sędziwych ludzi pozwalają człowiekowi żyć w dawnych czasach, które nie mogą nam sprawić zawodu. Pozwoliłem, aby rządziła mną nieskrępowana imaginacja, niekontrolowane wizje i namiętności. Pisałem wbrew prawidłom, krytykom i filozofom." Nie zależnie od tego, trzeba pamiętać, że utwór ten, jakkolwiek naiwny był kamieniem milowym w rozwoju literatury grozy. Walpoe zawarł bowiem w swoim dziele wszystkie podstawowe elementy, które były potem wielokrotnie naśladowane przez innych twórców. W "Zamczysku..." nie brakuje oczywiście wydarzeń nadprzyrodzonych (duchy), jest także klątwa, gotycki łotr (książę Manfred), dręczone dziewice (Matylda i Isabela) oraz stary zamek pełen ukrytych przejść i mrocznych lochów. Całą powieść można pochłonąć w jeden wieczór, jako, że ma ona jedynie 106 stron. To książkę można przeczytać z ciekawości, ale nie polecam ją wszystkim, gdyż wiem, że jest nieco zbyt archaiczna, by móc się spodobać współczesnym czytelnikom.
Strach to jeden z najstarszych i najsilniejszych uczuć oddziałujących na człowieka. Niesamowite opowieści o duchach, wampirach i innych upiorach wciąż żywo działają na naszą wyobraźnię. Świadczyć o tym może niesłabnące zainteresowanie horrorami. Pomimo wielkiego postępu nauki wciąż lubimy odrywać się od rzeczywistości do świata, w którym nie wszystko da się wytłumaczyć w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-30
Niestety w dalszym ciągu mam strasznie dużo rzeczy na głowie i cierpię na chroniczny brak czasu na czytanie i pisanie nowych postów. Na szczęście ferie zbliżają się wielkimi krokami, tak więc mam nadzieje, że uda mi się wtedy nadrobić wszystkie zaległości. Mimo to staram się znaleźć trochę czasu, by przeczytać chociaż parę stron dziennie. Nie mam czasu na jakąś poważniejszą lekturę, dlatego sięgnęłam po "Lisią dolinę" Charlotte Link. Książka co prawda do bardzo cienkich nie należy (488 stron), a mimo to czyta się ją całkiem szybko.
Było to moje drugie spotkanie z prozą autorki. Charlotte Link to niemiecka pisarka, autorka cieszących się dużą popularnością kryminałów. W swoich utworach łączy wątki detektywistyczne, obyczajowe i psychologiczne. Wydała 17 powieści. "Lisia dolina" swoją premierę miała w roku 2012, a polskie wydanie ukazało się w 2013 roku nakładem wydawnictwa Sonia Draga.
"Lisia dolina" to powieść dość nietypowa. Nie jest to klasyczny kryminał, w którym na początku dostajemy trupa, później detektywa, który będzie usiłował wyjaśnić przyczyny zbrodni i w końcu rozwiązanie zagadki, która nagle wyda nam się banalnie prosta. Nie, w tym przypadku mamy do czynienia z czymś innym, znacznie odbiegającym od utartych norm i powtarzanych zagrywek. Charlotte Link tworzy swoją powieść w sposób można by rzec oryginalny i nowatorski, zamiast skupiać się na samej sprawie rozbudowuje także część obyczajową swojej książki poprzez wnikliwe zarysowanie bohaterów i relacji ich łączących. Dlatego też skłaniam się bardziej ku stwierdzeniu, że dziełu niemieckiej pisarki znacznie bliżej do ciekawej powieści psychologicznej, niż do utworu detektywistycznego. Co znacznie odbiega od typowego thrillera, to fakt, że nie tylko śledzimy losy winnego od samego początku, ale na dodatek dokładnie wiemy kim jest. Chociaż i to nie jest do końca całą prawdą, bowiem im dalej zabrniemy w fabule, tym więcej nowych nietypowych wydarzeń zniszczy nasze wszelkie domysły.
Prawdę mówiąc żaden z bohaterów (mimo że jest ich całkiem sporo) przewijających się na kartach powieści nie zdobył mojej sympatii. Autorka wykreowała tak irytujące postacie, że nie znalazłam ani jednej, której bym mogła kibicować. Powieść jest wielowątkowa, ale i tak nie ma się co obawiać, że pogubimy się w fabule. Pisarka wykazała się dużym kunsztem pisarskim i nie przytłacza czytelnika nadmiarem zbytecznych informacji. Język utworu jest jak to w literaturze popularnej bywa jest prosty i zrozumiały.
Co prawda czytało mi się tą książkę szybko, jednak nie porwała mnie aż tak jak tego oczekiwałam. Pierwsza połowa była zdecydowanie nudniejsza, na szczęście od połowy książki akcja zdecydowanie przyśpieszyła. Może było to spowodowane tym, że jestem bardziej zwolenniczką klasycznych kryminałów. Niemniej jednak jestem zadowolona z lektury. Więc jeśli lubicie czytadła tego typu, to na pewno się nie zawiedziecie. W "Lisiej dolinie" znajdziecie wszystko co najlepsze we współczesnych kryminałach: nietypową historię, skomplikowanych bohaterów, wiele zwrotów akcji i dużo napięcia.
Niestety w dalszym ciągu mam strasznie dużo rzeczy na głowie i cierpię na chroniczny brak czasu na czytanie i pisanie nowych postów. Na szczęście ferie zbliżają się wielkimi krokami, tak więc mam nadzieje, że uda mi się wtedy nadrobić wszystkie zaległości. Mimo to staram się znaleźć trochę czasu, by przeczytać chociaż parę stron dziennie. Nie mam czasu na jakąś poważniejszą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-10
"Shirley" to już moje trzecie spotkanie z twórczością słynnych XIX wiecznych pisarek. Pierwszy raz miałam okazję się z nimi zapoznać czytając chyba najsłynniejszą z ich książek - "Wichrowe Wzgórza" Emily Bronte. Potem w moje ręce trafiła feministyczna powieść Anne - "Lokatorka z Wildfell Hall". A teraz w końcu udało mi się przeczytać "Shirley" autorstwa Charlotte, najpłodniejszej pisarki z całego rodzeństwa. Wielu z was pewnie dziwi fakt, że nie sięgnęłam najpierw po "Jane Eyre", która jest przecież powszechnie zachwalana i określana jako ta "naj" w dorobku najstarszej z sióstr Bronte. Postanowiłam bowiem postąpić na odwrót i najpierw zapoznać się z tymi mniej znanymi utworami, by "Jane Eyre" zostawić sobie na sam deser ;)
"Shirley" to druga wydana powieść angielskiej autorki. Opublikowana została pod pseudonimem Currer Bell w 1849 roku. Polskiego wydania doczekaliśmy się dopiero w roku 2011! Tak po 162 latach! Czy tylko ja uważam, że to skandal? I mimo, że ja czytałam tą książkę w oryginalne, to nie wyobrażam sobie nie pochwalić wydawnictwa MG, które jako pierwsze pozwoliło polskim czytelnikom poznać całą twórczość tego niezwykłego rodzeństwa. Bo możliwe, że na polskie tłumaczenia musielibyśmy jeszcze długo poczekać.
Akcja powieści toczy się w Yorkshire, w latach 1811-12. Są to czasy depresji przemysłowej spowodowanej wojnami napoleońskimi. Powieść dotyka również problemu powstań luddystycznych w przemyśle tekstylnym w Yorkshire. Młoda i nieśmiała Caroline zakochuje się w przystojnym przedsiębiorcy Robercie Moorze, jednak dzieląca ich przepaść majątkowa stoi na drodze do ich szczęścia.
"Shirley" to powieść której akcja toczy się nieśpiesznie, lekko, powoli. Autorka pozwala nam delektować się słowem, treścią i bohaterami. Bez pośpiechu, stopniowo wdraża nas w temat swojego utworu. A problematyka, którą podejmuje jest naprawdę bogata: konflikt pokoleń, płci i klas. Wszystko to umiejętnie wykreowane i przedstawione w bardzo przejrzysty sposób sprawia, że książkę czyta się z prawdziwą przyjemnością. Bronte równie dobrze poradziła sobie ze szczegółowym odmalowaniem epoki, w której toczy się akcja powieści. Doskonałe oddanie klimatu burzliwych lat wojen napoleońskich sprawia, że czytelnikowi wydaje się jakby był naocznym świadkiem wszystkich wydarzeń. Pani Bronte to spostrzegawczy obserwator, który świetnie potrafi sportretować różnorodnych bohaterów. Podobnie jak u Jane Austen, są to postacie często groteskowe, pełne wad, którym autorka nie szczędzi krytyki.
Oczywiście jak to u większości pisarzy XIX wieku bywa styl autorki nie pozostawia nic do zarzucenia, a powiem nawet więcej - jest doskonały. Lekki, bogaty i wysmakowany sposób pisania autorki, to coś co sprawia, że nawet te nudniejsze fragmenty czyta się z przyjemnością. Bronte wtrąca również niekiedy własne uwagi i przemyślenia, komentując i krytykując tym samym niektóre cechy charakteru, czy poglądy. Za pomocą bohaterów wyraża swoje głębokie niezadowolenie z roli kobiet w tamtych czasach, dlatego podziwiam ją za odwagę, bo wtedy takie poglądy były zupełnie nie do pomyślenia. I zapewne wielu było zniesmaczonych tą książką.
Akcja książki toczy się bardzo nierówno. Fragmenty nudne przeplatają się z tymi ciekawszym. I moim zdaniem pierwsza połowa książki jest znacznie wolniejsza, i muszę przyznać, że trochę się wymęczyłam zanim dobrnęłam do połowy, bo wtedy na szczęście akcja zaczęła toczyć się znacznie szybciej. "Shirley" to bardzo obszerna powieść obyczajowa (moje wydanie miało prawie 700 stron), więc jeśli nie lubicie takich grubych książek, to ta jest raczej nie dla was.
A i jeśli myślicie, że Shirley to główna bohaterka, to niestety muszę was uświadomić, że jesteście w błędzie. Postać ta pojawia się w książce znacznie później, a najważniejszą osobą w powieści jest nieśmiała i niepewna Caroline Helstone. Niestety żadna z postaci nie zdobyła jakoś szczególnie mojej sympatii i, mimo że lubiłam Shirley za jej niezależność i odwagę, jednakże ona również mnie niekiedy irytowała. Co ciekawe popularność tej powieści sprawiła, że Shirley stało się imieniem żeńskim. W czasach Bronte było to typowe imię męskie, jednak zdarzały się nieliczne przypadki kobiet o tym imieniu. Tytułowa bohaterka została tak nazwana przez ojca, ponieważ spodziewał się on narodzin syna. Obecnie Shirley stało się dzięki powieści bardziej żeńskim imieniem, nadawanym coraz rzadziej chłopcom.
Autorka już na samym początku ostrzega nas byśmy nie oczekiwali, ze jej dzieło to romans pełen pasji, emocji i sentymentu. Faktycznie, ja odebrałam ta książkę jako powieść obyczajową pokazującą życie w początkach XIX wieku, przedstawiającą problemy z jakimi borykali się ówcześni ludzie a przede wszystkim pozycję kobiet w tamtych czasach.
Jeśli mam być szczera to ze wszystkich trzech przeczytanym przeze mnie utworów sióstr Bronte ta wywarła na mnie najmniejsze wrażenie. Mimo to się nie zniechęcam i z przyjemnością sięgnę po pozostałe książki Charlotte. Może i ta powieść odbiega nieco poziomem od "Wichrowych Wzgórz" i "Lokatorki z Wildfell Hall", ale i tak jest to utwór na wysokim poziomie. Nie bez znaczenia jest na pewno fakt, że książka powstawała w bardzo ciężkich dla autorki czasach: trójka z jej rodzeństwa wtedy zmarła. Podobno postać Caroline Helstone była luźno wzorowana na Anne Bronte, Shirley z kolei na drugiej siostrze - Emily. Co więcej Charlotte planowała zakończyć powieść w bardziej dramatyczny sposób, jednakże po rodzinnej tragedii jaka ją spotkała zdecydowała się zakończyć "Shirley" w bardziej pozytywny sposób. Tak więc jeżeli nie jesteście uczuleni na klasykę i słowo XIX wieczna powieść nie wywołuje u was spazmów bólu, to jak najbardziej zachęcam do zapoznania się z wymienioną wyżej pozycją. A jeśli nie mieliście jeszcze kontaktu z prozą sióstr Bronte, to raczej nie radzę zaczynać od tej książki, bo możecie się niepotrzebnie zniechęcić do twórczości tego wybitnego rodzeństwa.
"Shirley" to już moje trzecie spotkanie z twórczością słynnych XIX wiecznych pisarek. Pierwszy raz miałam okazję się z nimi zapoznać czytając chyba najsłynniejszą z ich książek - "Wichrowe Wzgórza" Emily Bronte. Potem w moje ręce trafiła feministyczna powieść Anne - "Lokatorka z Wildfell Hall". A teraz w końcu udało mi się przeczytać "Shirley" autorstwa Charlotte,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-12-21
Utwory znajdujące się w niniejszej książce powstały na przestrzeni XIX wieku. Jedne na początku, inne zaś na końcu owego stulecia. Jak można się przekonać patrząc na powyższą listę wśród autorów, których dzieła zostały wybrane, znajdują się same tuzy epoki wiktoriańskiej. Jest to antologia, więc wiadomo, że nie wszystkie prace tutaj zebrane są napisane na równym poziomie. Jedne podobały mi się bardziej, inne mniej, ale ogólnie cały zbiór oceniam dobrze. Myślę też, że tytuł tej książki jest adekwatny do jej zawartości. Są to rzeczywiście opowieści z lekkim "dreszczykiem" i mimo wszystko nie należy się po nich spodziewać, że wystraszą nas aż tak bardzo, że nie będziemy mogli w nocy zmrużyć oka. Są to bardziej lekkie i nastrojowe opowiadania przesiąknięte klimatem tajemnicy. Najbardziej podobał mi się "Markheim" Roberta Louisa Stevensona - za ciekawe spojrzenie w psychikę przestępcy. To było moje pierwsze spotkanie z tym autorem i już się nie mogę doczekać, kiedy w końcu będę miała okazję przeczytać jego najsłynniejsze dzieło - "Doktora Jekyll'a i pana Hyde". Na uwagę zasługują moim zdaniem również: "Przeraźliwe łoże" Wilkie Collinsa, "Okno biblioteki" Margaret Oliphant, "Trzej nieznajomi" Thomasa Hardy'ego oraz "Sir Edmund Orme" Henry'ego Jamesa. I to nie dlatego, że są najstraszniejsze, tylko ja po prostu lubię powyższych autorów i styl tych opowiadań najbardziej przypadł mi do gustu.
Polecam. Zwłaszcza pasjonatom XIX wieku i starych opowieści o duchach. Najprzyjemniej czytałoby się tą antologię w pochmurny jesienny wieczór, siedząc przy kominku i pozwolić, by każdy kolejny autor mógł snuć swoją własną opowieść...
Utwory znajdujące się w niniejszej książce powstały na przestrzeni XIX wieku. Jedne na początku, inne zaś na końcu owego stulecia. Jak można się przekonać patrząc na powyższą listę wśród autorów, których dzieła zostały wybrane, znajdują się same tuzy epoki wiktoriańskiej. Jest to antologia, więc wiadomo, że nie wszystkie prace tutaj zebrane są napisane na równym poziomie....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Agaty Christie chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Wydaje mi się, że każdy, nawet ktoś kto wcale nie czyta literatury kryminalnej natknął się gdzieś przypadkiem na jej nazwisko. Angielska pisarka stworzyła ponad 90 powieści i sztuk teatralnych. Na świecie wydano ponad miliard egzemplarzy jej książek w języku angielskim oraz drugi miliard przetłumaczonych na 45 języków obcych. Trzeba przyznać, że te liczby robią wrażenie. Królowa prozy detektywistycznej znana jest z zaskakujących zakończeń i fantastycznego czarnego humoru, który stanowi świetną przeciwwagę dla mrocznych historii opowiadanych na łamach jej utworów. Stworzyła także dwójkę bardzo ciekawych detektywów: Herculesa Poirot i pannę Marple. Jakiś czas temu postawiłam sobie za zadanie przeczytanie wszystkich powieści tej pisarki. Od razu pochłonęłam kilka jej książek. Potem przez dłuższy czas czytałam bardziej współczesne kryminały. Ale ostatnio uznałam, że czas najwyższy na kontynuowanie powziętego postanowienia. Po przerwie mój wybór padł na "Spotkanie w Bagdadzie"...
Victoria nudzi się na swojej posadzie niewykwalifikowanej maszynistki, marząc tylko o podróżach i przygodach. Jednak kiedy los nieoczekiwanie rozdziela ją z niezwykle przystojnym Edwardem, a zdumiewający talent do parodiowania żony szefa pozbawia ją źródła zarobków, dziewczyna podąża za ukochanym do Bagdadu. Nie spodziewa się, że ryzykując życiem wraz z nim odegra główną rolę w likwidacji międzynarodowej organizacji przestępczej.
No tak. Już po opisie możemy zauważyć, że nie jest to typowy klasyczny kryminał, do jakich przyzwyczaiła nas autorka. Sięgając po jej książki mam zwykle nadzieję na ciekawie skonstruowaną intrygę z trupem na początku, błyskotliwym detektywem rozwiązującym zagadkę i oczywiście nieprzewidzianym zakończeniem. Ta książka to jednak zupełnie co innego. Bo tak w ogóle to nie jest powieść detektywistyczna, ale sensacyjna. I niestety nie zbyt dobra. Fabuła jak dla mnie zbyt chaotyczna, akcja dość nierówna po początkowym nudnym wstępie dochodzi później do "trzęsienia ziemi" jak u Hitchcocka, po czym znowu wieje nudą. I jeszcze ci bohaterowie. Jakoś niespecjalnie mnie przekonali. Trochę zbyt przerysowani jak dla mnie. O bardzo naiwnej historii nie będę się już rozpisywać.
Niestety, to nie był zbyt udany powrót. Bardzo długo czytałam tą książkę, mimo, że ma raptem 260 stron. Potrafiłam ją odłożyć i wcale nie ciągnęło mnie, by dowiedzieć się jak potoczą się dalej losy głównej bohaterki. Na pewno nie jest to najbardziej udany utwór królowej kryminału i tym którzy dopiero zamierzają rozpocząć swoją przygodę z tą autorką odradzam rozpoczynanie od tej książki.
Agaty Christie chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Wydaje mi się, że każdy, nawet ktoś kto wcale nie czyta literatury kryminalnej natknął się gdzieś przypadkiem na jej nazwisko. Angielska pisarka stworzyła ponad 90 powieści i sztuk teatralnych. Na świecie wydano ponad miliard egzemplarzy jej książek w języku angielskim oraz drugi miliard przetłumaczonych na 45 języków...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jakiś rok temu miałam okazję przeczytać książkę "Siostra" autorstwa angielskiej pisarki Rosamund Lupton. Muszę przyznać, że powieść ta wywarła na mnie spore wrażenie, ponieważ była napisana w dość nietypowy sposób. Z wielką więc chęcią sięgnęłam po jej kolejny utwór - "Potem". Nie pożałowałam, bowiem i w tym przypadku trafiłam na pasjonującą lekturę, która wywołała we mnie wiele emocji.
Rosamund Lupton (urodzona w 1964 roku) jest brytyjską pisarką. Studiowała literaturę na Cambridge University. Jest znana ze swoich powieści: "Siostra" (2010) i "Potem" (2013). Jej pierwsza powieść okazała się olbrzymim sukcesem wydawniczym i została sprzedana w ponad 1.3 milionach kopii. Autorka zanim zajęła się pisaniem powieści była scenarzystką.
Książka brytyjskiej pisarki to znakomicie opowiedziana historia miłości matki do jej dzieci. To wzruszająca historia, wywołująca w nas rozmaite emocje: radość, smutek, złość, współczucie. Nietypowy pomysł na fabułę sprawia, że utwór ten czyta się z olbrzymią przyjemnością, na co wpływ miał też bez wątpienia nienaganny styl autorki. Muszę przyznać, że byłam pozytywnie zaskoczona warsztatem pisarki, tym jak bogatym operuje słownictwem i tym jak potrafiła zbudować tę wciągającą i pełną napięcia powieść. Gdybym musiała przypisać to dzieło do jakiegoś konkretnego gatunku, to zapewne moja decyzja padłaby na thriller psychologiczny, ze szczególnym podkreśleniem na słowo "psychologiczny". Myślę, że to właśnie strona psychologiczna zdominowała większość lektury. Podobnie jak to było w przypadku "Siostry" również i tutaj bohaterowie zostali poddani bardzo wnikliwej analizie. Postacie wykreowane przez pisarkę to osoby niezwykle skomplikowane. Nie jesteśmy do końca w stanie ich rozgryźć, ponieważ nie wszyscy są tacy, jacy się wydają, a to jaki ich obraz widzimy, zależy od tego jak ich postrzega główna bohaterka - Grace, bo to ona jest narratorem. W książce pojawia się także wątek kryminalny, który jednak został zepchnięty na dalszy plan i posłużył tylko jako pretekst do ukazania do czego jest zdolna matka, która chce uratować swoje dzieci. Wciągnęła mnie ta powieść niemiłosiernie i pomimo ciężkiego tematu jaki porusza czytało mi się ją bardzo przyjemnie, bez najmniejszych trudności, po prostu nie mogłam się od niej oderwać. Zakończenie nie okazało się co prawda zaskakujące, ale i tak mną porządnie wstrząsnęło. Przejmująca, inteligentna i straszna. Polecam.
Jakiś rok temu miałam okazję przeczytać książkę "Siostra" autorstwa angielskiej pisarki Rosamund Lupton. Muszę przyznać, że powieść ta wywarła na mnie spore wrażenie, ponieważ była napisana w dość nietypowy sposób. Z wielką więc chęcią sięgnęłam po jej kolejny utwór - "Potem". Nie pożałowałam, bowiem i w tym przypadku trafiłam na pasjonującą lekturę, która wywołała we mnie...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to