-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1173
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać419
Biblioteczka
2015-03-06
Po przeczytaniu znakomitego "Kamienia Księżycowego" postanowiłam zapoznać się również z pozostałymi dziełami Wilkiego Collinsa. Pisarz, który był bardzo bliskim przyjacielem Charlesa Dickensa napisał w ciągu swego życia aż 30 powieści, z czego w Polsce wydanych zostało jedynie 3! Collins, który był jednym z najbardziej znanych, najbardziej lubianych, a przez pewien czas nawet najlepiej opłacanych wiktoriańskich beletrystów, teraz wydaje się być pogrążony w mroku zapomnienia. Niestety, jak już wcześniej wspomniałam u nas w kraju zdobyć można tylko 3 książki tego autora - "Kamień Księżycowy" (świetna powieść kryminalna w starym stylu), "Tajemnicę pałacu w Wenecji", która ma niecałe 200 stron i przypomina bardziej przerośnięte opowiadanie, niż powieść z prawdziwego zdarzenia oraz w końcu "Kobietę w bieli", którą po usilnych staraniach również udało mi się zdobyć.
Akcja utworu toczy się w połowie XIX wieku. Młody nauczyciel rysunku, Walter Hartright, zostaje zatrudniony w roli nauczyciela dwóch sióstr Laury Fairlie i Marian Halcombe w dworze Limmeridge. W trakcie swojej podróży spotyka tajemniczą kobietę w bieli. To spotkanie już na zawsze odmienia jego życie.
Muszę przyznać, że po przeczytaniu mam mieszane uczucia. Sądziłam, że zakończenie będzie bardziej zaskakujące, tak jak to miało miejsce w "Kamieniu Księżycowym". Niestety pod tym względem książka mnie zawiodła. Nie oznacza to jednak, że powieść Collinsa mi się nie spodobała, bo było wręcz przeciwnie. Wydaje mi się tylko, że wszystkie te tajemnice i intrygi, które autor tak skrupulatnie budował na przestrzeni całej historii na końcu zostały potraktowane po macoszemu i zostały wyjaśnione w zbyt prosty i oczywisty sposób. Potencjał był naprawdę spory, ale widocznie panu Collinsowi zabrakło kreatywności, by go w pełni wykorzystać.
Innym mankamentem są zbyt długie opisy, które mogą troszeczkę pomęczyć, ale taki już czar klasyki.
"Kobieta w bieli" to bardzo obszerna (moje wydanie miało ponad 600 stron małym druczkiem) powieść obyczajowa. Obyczajowa powtarzam, a nie kryminalna jak często jest nazywana. Jest tu co prawda pewna tajemnica, która pojawia się na początku i zostaje wyjaśniona na końcu. Co nie czyni jednak tej książki od razu kryminałem. Mimo wszystko to utwór prekursorski, który miał olbrzymi wpływ na wykształcenie się powyższego gatunku. Na łamach powieści możemy znaleźć, co prawda jeszcze niezbyt rozwinięte, ale mimo wszystko wszelkie podstawowe elementy prozy detektywistycznej. Mówi się również, że Wilkie Collins i jego imitatorzy przenieśli grozę gotyckich powieści z starych Włoskich zamków do ciemnych salonów wiktoriańskiej Anglii. Rzeczywiście klimat tajemnicy i dreszczyk emocji towarzyszą nam już od pierwszej strony. Jednak ostrzegam, że osoby spodziewające się czegoś bardzo mrocznego i mocno przesiąkniętego grozą mogą się poczuć rozczarowane.
Podobnie jak w "Kamieniu Księżycowym" narracja składa się z opisów poszczególnych postaci. Autor przyznał, że chciał by jego bohaterowie relacjonowali zdarzenia, w których brali udział, podobnie jak czynią świadkowie zeznający w sadzie.
Jak już wspominałam w recenzji do poprzedniej książki Wielkie Collins jest niedoścignionym mistrzem w kreowaniu bohaterów. Opisani barwnie, zachowując się bardzo często w dość specyficzny i niecodzienny sposób są prawdopodobnie największym plusem całej książki.
W tym utworze brytyjskiego pisarza zachwycają dwie osoby: panna Halcombe i hrabia Fosco. Marian Halcombe jest kobietą silną, rezolutną, pomysłową i gotową do poświęceń dla osób, które kocha. Jest to na pewno jedna z najciekawszych postaci kobiecych epoki królowej Wiktorii. Bohaterka ta tak spodobała się ówczesnym czytelnikom, że Wilkie Collins otrzymywał wiele listów od mężczyzn, którzy chcieli poznać jej prawdziwe dane, by się z nią ożenić. Warto nadmienić, że siostra Laury opisana jest jako raczej nieatrakcyjna kobieta. Jeszcze ciekawiej nakreślona została postać hrabiego. Główny czarny bohater nie jest zwykłym typkiem spod ciemnej gwiazdy, ale bardzo ekscentryczną osobą. Jest sprytny, inteligentny, spokojny, sympatyczny, opanowany i kocha zwierzęta, szczególnie swoje białe myszy. Bohaterowie tej książki zrobili furorę wśród brytyjskiej społeczności. Rodzice lubiący głównego bohatera nadawali swoim dzieciom imię Walter. Główny czarny charakter był również uwielbiany. Fosco stało się ulubioną nazwą dla kotów - a kilka lat później - pseudonimem Oscara Wilde.
Podsumowując "Kobieta w bieli" to ciekawa i wciągająca wiktoriańska powieść zwracająca uwagę na los kobiet tamtej epoki. To utwór napisany pięknym językiem wymagający cierpliwości i sporej ilości czasu. Historia trzyma w napięciu, a niespodziewane zwroty akcji co rusz nas zaskakują. To pozycja dla miłośników starych książek. Nie mogę jej polecić każdemu, gdyż zdaję sobie sprawę, że dla co po niektórych przebrnięcie przez nią mogło by być drogą przez mękę. Mi się podobała. Lubię prozę Wilkiego Collinsa i klimat XIX wieku. Czytanie zajęło mi nieco ponad 2 tygodnie. I żałuję, że tak szybko skończyłam, bo nie prędko będę mogła znów przeczytać coś tego autora. A tak na zakończenie dodam jeszcze jako ciekawostkę, że autor był tak dumny ze swojego dzieła, że kazał je sobie wyryć na nagrobku.
Po przeczytaniu znakomitego "Kamienia Księżycowego" postanowiłam zapoznać się również z pozostałymi dziełami Wilkiego Collinsa. Pisarz, który był bardzo bliskim przyjacielem Charlesa Dickensa napisał w ciągu swego życia aż 30 powieści, z czego w Polsce wydanych zostało jedynie 3! Collins, który był jednym z najbardziej znanych, najbardziej lubianych, a przez pewien czas...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-10
"Shirley" to już moje trzecie spotkanie z twórczością słynnych XIX wiecznych pisarek. Pierwszy raz miałam okazję się z nimi zapoznać czytając chyba najsłynniejszą z ich książek - "Wichrowe Wzgórza" Emily Bronte. Potem w moje ręce trafiła feministyczna powieść Anne - "Lokatorka z Wildfell Hall". A teraz w końcu udało mi się przeczytać "Shirley" autorstwa Charlotte, najpłodniejszej pisarki z całego rodzeństwa. Wielu z was pewnie dziwi fakt, że nie sięgnęłam najpierw po "Jane Eyre", która jest przecież powszechnie zachwalana i określana jako ta "naj" w dorobku najstarszej z sióstr Bronte. Postanowiłam bowiem postąpić na odwrót i najpierw zapoznać się z tymi mniej znanymi utworami, by "Jane Eyre" zostawić sobie na sam deser ;)
"Shirley" to druga wydana powieść angielskiej autorki. Opublikowana została pod pseudonimem Currer Bell w 1849 roku. Polskiego wydania doczekaliśmy się dopiero w roku 2011! Tak po 162 latach! Czy tylko ja uważam, że to skandal? I mimo, że ja czytałam tą książkę w oryginalne, to nie wyobrażam sobie nie pochwalić wydawnictwa MG, które jako pierwsze pozwoliło polskim czytelnikom poznać całą twórczość tego niezwykłego rodzeństwa. Bo możliwe, że na polskie tłumaczenia musielibyśmy jeszcze długo poczekać.
Akcja powieści toczy się w Yorkshire, w latach 1811-12. Są to czasy depresji przemysłowej spowodowanej wojnami napoleońskimi. Powieść dotyka również problemu powstań luddystycznych w przemyśle tekstylnym w Yorkshire. Młoda i nieśmiała Caroline zakochuje się w przystojnym przedsiębiorcy Robercie Moorze, jednak dzieląca ich przepaść majątkowa stoi na drodze do ich szczęścia.
"Shirley" to powieść której akcja toczy się nieśpiesznie, lekko, powoli. Autorka pozwala nam delektować się słowem, treścią i bohaterami. Bez pośpiechu, stopniowo wdraża nas w temat swojego utworu. A problematyka, którą podejmuje jest naprawdę bogata: konflikt pokoleń, płci i klas. Wszystko to umiejętnie wykreowane i przedstawione w bardzo przejrzysty sposób sprawia, że książkę czyta się z prawdziwą przyjemnością. Bronte równie dobrze poradziła sobie ze szczegółowym odmalowaniem epoki, w której toczy się akcja powieści. Doskonałe oddanie klimatu burzliwych lat wojen napoleońskich sprawia, że czytelnikowi wydaje się jakby był naocznym świadkiem wszystkich wydarzeń. Pani Bronte to spostrzegawczy obserwator, który świetnie potrafi sportretować różnorodnych bohaterów. Podobnie jak u Jane Austen, są to postacie często groteskowe, pełne wad, którym autorka nie szczędzi krytyki.
Oczywiście jak to u większości pisarzy XIX wieku bywa styl autorki nie pozostawia nic do zarzucenia, a powiem nawet więcej - jest doskonały. Lekki, bogaty i wysmakowany sposób pisania autorki, to coś co sprawia, że nawet te nudniejsze fragmenty czyta się z przyjemnością. Bronte wtrąca również niekiedy własne uwagi i przemyślenia, komentując i krytykując tym samym niektóre cechy charakteru, czy poglądy. Za pomocą bohaterów wyraża swoje głębokie niezadowolenie z roli kobiet w tamtych czasach, dlatego podziwiam ją za odwagę, bo wtedy takie poglądy były zupełnie nie do pomyślenia. I zapewne wielu było zniesmaczonych tą książką.
Akcja książki toczy się bardzo nierówno. Fragmenty nudne przeplatają się z tymi ciekawszym. I moim zdaniem pierwsza połowa książki jest znacznie wolniejsza, i muszę przyznać, że trochę się wymęczyłam zanim dobrnęłam do połowy, bo wtedy na szczęście akcja zaczęła toczyć się znacznie szybciej. "Shirley" to bardzo obszerna powieść obyczajowa (moje wydanie miało prawie 700 stron), więc jeśli nie lubicie takich grubych książek, to ta jest raczej nie dla was.
A i jeśli myślicie, że Shirley to główna bohaterka, to niestety muszę was uświadomić, że jesteście w błędzie. Postać ta pojawia się w książce znacznie później, a najważniejszą osobą w powieści jest nieśmiała i niepewna Caroline Helstone. Niestety żadna z postaci nie zdobyła jakoś szczególnie mojej sympatii i, mimo że lubiłam Shirley za jej niezależność i odwagę, jednakże ona również mnie niekiedy irytowała. Co ciekawe popularność tej powieści sprawiła, że Shirley stało się imieniem żeńskim. W czasach Bronte było to typowe imię męskie, jednak zdarzały się nieliczne przypadki kobiet o tym imieniu. Tytułowa bohaterka została tak nazwana przez ojca, ponieważ spodziewał się on narodzin syna. Obecnie Shirley stało się dzięki powieści bardziej żeńskim imieniem, nadawanym coraz rzadziej chłopcom.
Autorka już na samym początku ostrzega nas byśmy nie oczekiwali, ze jej dzieło to romans pełen pasji, emocji i sentymentu. Faktycznie, ja odebrałam ta książkę jako powieść obyczajową pokazującą życie w początkach XIX wieku, przedstawiającą problemy z jakimi borykali się ówcześni ludzie a przede wszystkim pozycję kobiet w tamtych czasach.
Jeśli mam być szczera to ze wszystkich trzech przeczytanym przeze mnie utworów sióstr Bronte ta wywarła na mnie najmniejsze wrażenie. Mimo to się nie zniechęcam i z przyjemnością sięgnę po pozostałe książki Charlotte. Może i ta powieść odbiega nieco poziomem od "Wichrowych Wzgórz" i "Lokatorki z Wildfell Hall", ale i tak jest to utwór na wysokim poziomie. Nie bez znaczenia jest na pewno fakt, że książka powstawała w bardzo ciężkich dla autorki czasach: trójka z jej rodzeństwa wtedy zmarła. Podobno postać Caroline Helstone była luźno wzorowana na Anne Bronte, Shirley z kolei na drugiej siostrze - Emily. Co więcej Charlotte planowała zakończyć powieść w bardziej dramatyczny sposób, jednakże po rodzinnej tragedii jaka ją spotkała zdecydowała się zakończyć "Shirley" w bardziej pozytywny sposób. Tak więc jeżeli nie jesteście uczuleni na klasykę i słowo XIX wieczna powieść nie wywołuje u was spazmów bólu, to jak najbardziej zachęcam do zapoznania się z wymienioną wyżej pozycją. A jeśli nie mieliście jeszcze kontaktu z prozą sióstr Bronte, to raczej nie radzę zaczynać od tej książki, bo możecie się niepotrzebnie zniechęcić do twórczości tego wybitnego rodzeństwa.
"Shirley" to już moje trzecie spotkanie z twórczością słynnych XIX wiecznych pisarek. Pierwszy raz miałam okazję się z nimi zapoznać czytając chyba najsłynniejszą z ich książek - "Wichrowe Wzgórza" Emily Bronte. Potem w moje ręce trafiła feministyczna powieść Anne - "Lokatorka z Wildfell Hall". A teraz w końcu udało mi się przeczytać "Shirley" autorstwa Charlotte,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-12-21
Utwory znajdujące się w niniejszej książce powstały na przestrzeni XIX wieku. Jedne na początku, inne zaś na końcu owego stulecia. Jak można się przekonać patrząc na powyższą listę wśród autorów, których dzieła zostały wybrane, znajdują się same tuzy epoki wiktoriańskiej. Jest to antologia, więc wiadomo, że nie wszystkie prace tutaj zebrane są napisane na równym poziomie. Jedne podobały mi się bardziej, inne mniej, ale ogólnie cały zbiór oceniam dobrze. Myślę też, że tytuł tej książki jest adekwatny do jej zawartości. Są to rzeczywiście opowieści z lekkim "dreszczykiem" i mimo wszystko nie należy się po nich spodziewać, że wystraszą nas aż tak bardzo, że nie będziemy mogli w nocy zmrużyć oka. Są to bardziej lekkie i nastrojowe opowiadania przesiąknięte klimatem tajemnicy. Najbardziej podobał mi się "Markheim" Roberta Louisa Stevensona - za ciekawe spojrzenie w psychikę przestępcy. To było moje pierwsze spotkanie z tym autorem i już się nie mogę doczekać, kiedy w końcu będę miała okazję przeczytać jego najsłynniejsze dzieło - "Doktora Jekyll'a i pana Hyde". Na uwagę zasługują moim zdaniem również: "Przeraźliwe łoże" Wilkie Collinsa, "Okno biblioteki" Margaret Oliphant, "Trzej nieznajomi" Thomasa Hardy'ego oraz "Sir Edmund Orme" Henry'ego Jamesa. I to nie dlatego, że są najstraszniejsze, tylko ja po prostu lubię powyższych autorów i styl tych opowiadań najbardziej przypadł mi do gustu.
Polecam. Zwłaszcza pasjonatom XIX wieku i starych opowieści o duchach. Najprzyjemniej czytałoby się tą antologię w pochmurny jesienny wieczór, siedząc przy kominku i pozwolić, by każdy kolejny autor mógł snuć swoją własną opowieść...
Utwory znajdujące się w niniejszej książce powstały na przestrzeni XIX wieku. Jedne na początku, inne zaś na końcu owego stulecia. Jak można się przekonać patrząc na powyższą listę wśród autorów, których dzieła zostały wybrane, znajdują się same tuzy epoki wiktoriańskiej. Jest to antologia, więc wiadomo, że nie wszystkie prace tutaj zebrane są napisane na równym poziomie....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Ostatnio po przeczytaniu kilku grubszych książek miałam ochotę na coś lżejszego. Zważywszy na pogodę jaka panuje za oknem postanowiłam poszukać sobie jakiegoś krótkiego utworu grozy. Tak właśnie trafiłam na nowelę Elizabeth Gaskell "Szara dama" (ang. "The Grey Woman"). O autorce już wcześniej słyszałam i zastanawiałam się nad przeczytaniem którejś z jej książek, więc uznałam, że będę mogła ten krótki utwór potraktować jako próbkę jej stylu.
Jakie są moje wrażenia? Całkiem dobre. Dostałam dokładnie to czego chciałam. Klimatyczna i mroczna gotycka historia sprawdziła się wybornie na panującą teraz deszczową aurę. Autorka pisząc "Szarą damę" inspirowała się legendą o Sinobrodym i prozą Ann Radcliffe. Opowiadanie klimatem może trochę przypominać Wichrowe Wzgórza Emily Brontё czy "Kobietę w bieli" Wilkie Collinsa. Jak na prawdziwą wiktoriańską opowieść grozy przystało nie brakuje tu podstawowych cech czarnego romansu. Jest oczywiście niecny łotr, niewinna dama w opałach i złowrogie zamczysko. Autorka w fantastyczny sposób zbudowała napięcie, które ani na chwilę nie pozwala nam na oderwanie się od czytania. Miło spędziłam czas czytając tą nowelę. Na pewno zachęciła mnie do zapoznania się z całą twórczością Elizabeth Gaskell. Jedynym mankamentem może się okazać ciut archaiczny język, ale mi nie przeszkadzał on aż tak bardzo. Polecam miłośnikom klasycznych opowieści grozy, w których najważniejszą rolę odgrywa klimat i uczucie narastającego niepokoju. Wielbicielom współczesnych krwawych horrorów odradzam czytania, gdyż mogą się poczuć rozczarowani. Jeżeli więc macie ochotę na taką nastrojową historię i nie boicie się klasyki to zachęcam do przeczytania.
Ostatnio po przeczytaniu kilku grubszych książek miałam ochotę na coś lżejszego. Zważywszy na pogodę jaka panuje za oknem postanowiłam poszukać sobie jakiegoś krótkiego utworu grozy. Tak właśnie trafiłam na nowelę Elizabeth Gaskell "Szara dama" (ang. "The Grey Woman"). O autorce już wcześniej słyszałam i zastanawiałam się nad przeczytaniem którejś z jej książek, więc...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Lokatorka Wildfell Hall" to powieść angielskiej pisarki Anne Bronte powstała w 1848 roku. To moje drugie spotkanie z twórczością sióstr Bronte. Wcześniej miałam przyjemność przeczytać "Wichrowe Wzgórza" Emily Bronte, które bardzo mi się spodobały i zachęciły do zapoznania się również z twórczością pozostałych sióstr.
Autorka opowiada historię Helen Graham, tajemniczej wdowy, której pojawienie się w opuszczonym dworze Wildfell Hall wywołuje huragan plotek wśród okoliczne ludności. Okazuje się, że kobieta skrywa mroczny sekret. Jaki to sekret musicie doczytać już sami.
Książka oczarowuje nas od początku wykwintnym językiem. Pani Bronte pisze w sposób lekki, przyjemny a jej uwagi są celne i trafne. To prawdziwa mistrzyni pióra! Bardzo mnie dziwi, że jej utwory są w naszym kraju tak mało znane. Dzieło najmłodszej ze sióstr ma budowę szkatułkową - w jednej historii ukryta jest druga. Pisarka zastosowała różne formy narracji (list, pamiętnik).
Powieść Anne Bronte to prawdziwa gratka dla miłośników klimatu XIX wiecznej Anglii. Mamy tu bowiem wszystko - duże wiejskie posiadłości, eleganckie damy, szlachetnych dżentelmenów i surowe zasady towarzyskie tak charakterystyczne dla epoki królowej Wiktorii. Ale to wszystko tylko pozór. Autorka daje nam wgląd w mniej sielską rzeczywistość epoki wiktoriańskiej, niż ta do której przywykliśmy. Pod fasadą dobrych manier i uprzejmości ukryte są ludzkie dramaty. Tutaj romantyczne patrzenie na świat zostaje zastąpione przez realistyczne podejście do życia.
Autorka wyprzedza swoją epokę. W swoich utworach obnaża niesprawiedliwość z jaką były traktowane kobiety w tamtych czasach. Wtedy żona należała tylko i wyłącznie do męża. Nie mogła mieć własnego majątku ani sama o sobie decydować. Jej życie było całkowicie uzależnione od decyzji jej małżonka.
"Lokatorka Wildfell Hall" to gorzka lektura z której mamy wynieść pouczające wnioski. Uznana została za pierwszą powieść feministyczną, gdyż w tamtych czasach postępowanie jakiego dopuściła się bohaterka było niedopuszczalne. Nam jednak oburzenie jakie towarzyszyło wtedy treści tej książki może się wydać dziwne, ponieważ przywykliśmy juz do znacznie gorszych rzeczy.
Początek jest trudny, jak to zawsze w przypadku klasyki bywa. Jednak gdy się wejdzie głębiej w całą historie nie można się oderwać od czytania, a gdy już przewrócimy ostatnią stronę czujemy pustkę i tęsknotę za tamtym światem. Anne Bronte stworzyła historię porywającą i dającą wiele do myślenia. To dzieło ponadczasowe. Warte przeczytania.
"Lokatorka Wildfell Hall" to powieść angielskiej pisarki Anne Bronte powstała w 1848 roku. To moje drugie spotkanie z twórczością sióstr Bronte. Wcześniej miałam przyjemność przeczytać "Wichrowe Wzgórza" Emily Bronte, które bardzo mi się spodobały i zachęciły do zapoznania się również z twórczością pozostałych sióstr.
Autorka opowiada historię Helen Graham, tajemniczej...
Fanką kryminałów jestem od dawna. Przeczytałam ich już naprawdę sporo. W końcu postanowiłam zapoznać się z utworami, które określiły podstawy i zasady prozy detektywistycznej. Tak w moje ręce trafiła książka Wilkiego Collinsa "Księżycowy Kamień". Było to moje pierwsze spotkanie z prozą brytyjskiego pisarza i muszę przyznać spotkanie nad wyraz udane. Jestem naprawdę zachwycona tą książką! Ale po kolei...
Akcja utworu toczy się w XIX wieku. Młoda Angielka - Rachel Verinder dostaje podczas swoich 18 urodzin diament zapisany jej w spadku przez wujka. Na klejnocie rzekomo ciąży klątwa. Dziewczyna nie zważając na przesądy nosi kryształ podczas przyjęcia urodzinowego. Następnego dnia okazuje się, że w nocy diament został wykradziony. Rozpoczyna się emocjonujące śledztwo.
Co więc sprawiło, że jestem tak mocno zafascynowana Księżycowym Kamieniem? Na pewno styl w jakim jest napisany. Pan Collins posługuje się bogatym i wysmakowanym językiem XIX wiecznej Anglii, którego próżno szukać we współczesnych powieściach, a który nadaje książce wiele uroku. Dialogi zostały napisane w ciekawy i inteligentny sposób. Opisy, co prawda niekiedy ciut przydługawe są potrzebne, by zrozumieć całą tą zagmatwaną historię. Autor doskonale poradził sobie również z budowaniem napięcia. Na każdej stronie czytelnik jest zaskakiwany nowymi okolicznościami, które zamiast nas przybliżyć do rozwiązania jeszcze bardziej gmatwają całą sprawę. Spodobało mi się również to, że pisarzowi udało się mnie przechytrzyć i do samego końca nie odgadłam zagadki zniknięcia diamentu.
Jedyną wadą tej książki jest zbyt długi początek. Naprawdę mocno się wynudziłam zanim doszło do dnia kradzieży księżycowego kamienia. Ale warto było się trochę pomęczyć, gdyż dalsza część w pełni rekompensuje słaby początek.
Historię poznajemy dzięki chronologicznie ułożonym relacją świadków wydarzeń. Był to zabieg na prawdę dobrze przemyślany, gdyż dzięki temu możemy spojrzeć na wszystkie wydarzenia z różnych punktów widzenia. Każdy bohater pisze w swoim specyficznym stylu. Co tylko mnie utwierdziło w przekonaniu jak dużym talentem był obdarzony autor.
Wilkie Collins jest też w mistrzem w kreowaniu bohaterów. W książce nie brakuje interesujących i barwnie opisanych postaci. Prym tu wiedzie bezsprzecznie panna Clark, która pragnie wszystkich nawracać poprzez rozdawanie ludziom swoich religijnych broszurek. Na uwagę zasługuje też stary, poczciwy Betteredge, który od początku jest mocno zaangażowany w prowadzone dochodzenie, a gdy trapią go jakieś wątpliwości szuka porady w swojej ulubionej powieści - Robinsonie Crusoe. Istotną rolę odgrywają także służący, którzy sportretowani zostali jako oddani i wierni członkowie rodziny.
Kamień Księżycowy to porywająca i wciągająca wielowątkowa opowieść, w której obok intrygi kryminalnej występuje rozbudowany wątek obyczajowy. Jest też dokładnym opisem Anglii epoki królowej Wiktorii, norm i obyczajów jakie wówczas panowały.
Komu mogę polecić? Na pewno miłośnikom starych powieści i tym, którzy podobnie jak ja chcą się przekonać jakie były początki tak popularnego gatunku jakim jest teraz niewątpliwe kryminał. Do przeczytania tej obszernej księgi niezbędna jest cierpliwość i wytrwałość, dlatego odradzam czytanie ludzią przyzwyczajonym do współczesnych utworów sensacyjnych, w których wszystkie wydarzenia następują po sobie w błyskawicznym tempie.
Fanką kryminałów jestem od dawna. Przeczytałam ich już naprawdę sporo. W końcu postanowiłam zapoznać się z utworami, które określiły podstawy i zasady prozy detektywistycznej. Tak w moje ręce trafiła książka Wilkiego Collinsa "Księżycowy Kamień". Było to moje pierwsze spotkanie z prozą brytyjskiego pisarza i muszę przyznać spotkanie nad wyraz udane. Jestem naprawdę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Wiosna już prawie nadeszła. Za oknem coraz dłużej gości słońce, a dni robią się coraz cieplejsze. I mimo, że najlepszym czasem na czytanie grubych wiktoriańskich powieści wydaje się być zima, kiedy to wieczorami mocno otuleni kocami możemy odbywać podróż do świata, który już dawno nie istnieje, ja właśnie teraz skusiłam się na zapoznanie z twórczością jednej z XIX angielskich pisarek. Ostatnie ferie spędziłam w Anglii. Skuszona niskimi cenami dorwałam tam kilka książek, a jedną z nich jest właśnie ta autorstwa Elizabeth Gaskell o tytule "Panie z Cranford". Co prawda powieść ta nie jest zbyt obszerna (około 220 stron), to mimo wszystko jest bardzo "wiktoriańska". A, że ja miłośniczka starych książek słyszałam nazwisko pisarki wiele razy i nawet kiedyś udało mi się przeczytać jedno z jej opowiadań (Szara dama), tak więc wiedziałam, że mogę spodziewać się naprawdę dobrej lektury.
Cała historia ma miejsce w tytułowym Cranford. Jest to jedno z miasteczek w Anglii. Tym co niewątpliwie wyróżnia je od pozostałych jest fakt, że jego mieszkańcy składają się z praktycznie samych kobiet. Wdowy i stare panny dominują w tym miejscu, a postaci mężczyzn, choć bardzo nieliczne także przewijają się na kartach książki. Społeczność Cranford spędza swoje dni głownie na wizytach, plotkowaniu i zakupach.
Muszę przyznać, że jestem szczerze zaskoczona tą książką. Wiedziałam, że będzie dobra, lecz nie spodziewałam się, że jej lektura pochłonie mnie w aż takim stopniu. Zupełnie nie przewidywałam, że historia wymyślona przez autorkę aż tak mnie porwie. W końcu akcja nie pędzi jak w jakimś thrillerze, a mimo to nie mogłam się oderwać od czytania. Wydawać by się mogło, że akcja toczyć się będzie bardzo spokojnie i tak też jest w pewnym sensie, a mimo to dzieje się bardzo wiele. jeśli rozumiecie o co mi chodzi. Któżby pomyślał, że czytanie o kilku starych pannach z jakiegoś prowincjalnego miasteczka okaże się aż tak fascynujące. A mówią, że klasyka jest nudna. Bzdura.
"Panie z Cranford" to tak naprawdę zbiór scenek z życia społeczności w Cranford. Autorka w sposób niepozbawiony ironii i krytyki, ale również pełnej ciepła sympatii opisała codzienność, sposób zachowania, mentalność i problemy ludności tego miejsca, w którym wydaje się jakby czas stanął w miejscu, niezależnie od pędzącemu ku rozwojowi światu. Pani Gaskell przedstawia w swoim dziele hierarchię i konwenanse jakie obowiązywały w tamtym czasie. Jest przy tym bardzo odważna, nie boi się podejmować także tematyki równouprawnienia i tego jaka była ówczesna sytuacja kobiet. Jednym z wyrazów tego jest przydzielenie roli narratora młodej i zaradnej Mary Smith. To oczami właśnie tej niezależnej bohaterki oglądamy niecodzienne sytuacje jakie mają miejsce w Cranford i to dzięki niej mamy bieżących dostęp do najświeższych plotek. Co również zwraca uwagę podczas czytania, to świetny styl autorki. Gaskell pisze bardzo lekko i przyjemnie. Nie przynudza i tworzy opowieść ciekawą, nie przekombinowaną w bardzo dobrym starym stylu. Ciekawie prezentuje się także zarys postaci, które karykaturalne i niekiedy też stereotypowe są znakomitym ubarwieniem powieści. Ich zachowanie czasami śmieszy, niekiedy dziwi, ale ogólnie wzbudzają one naszą sympatię, przynajmniej moją wzbudziły.
Jest coś w tej niewielkiej książce, że oczarowuje nas ona od początku. Nie mogę się wprost doczekać, kiedy będę mogła sięgnąć po inne książki autorki, a wam całym sercem polecam powyższy tytuł. Myślę, że nawet tym cierpiącym na alergię względem klasyki ten utwór może całkiem przypaść do gustu. Warto, bo to kawał naprawdę dobrej literatury.
Wiosna już prawie nadeszła. Za oknem coraz dłużej gości słońce, a dni robią się coraz cieplejsze. I mimo, że najlepszym czasem na czytanie grubych wiktoriańskich powieści wydaje się być zima, kiedy to wieczorami mocno otuleni kocami możemy odbywać podróż do świata, który już dawno nie istnieje, ja właśnie teraz skusiłam się na zapoznanie z twórczością jednej z XIX...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to