-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2007
2019-04-10
2023-05-12
2019-04-17
„Brud” to kultowa autobiografia kultowego zespołu. Mötley Crüe nie byli zwykłą kapelą, o której z czasem się zapomina, dlatego ich wybryki też nie należą do tej kategorii. Witajcie w zwariowanym świecie tej Różnobarwnej Ekipy.
Początek lat osiemdziesiątych. Nikki Sixx postanawia założyć kapelę, która zmiecie wszystkie nijakie zespoliki z Sunset Strip. Ma jasną wizję i szuka ludzi, którzy pomogą mu ją zrealizować. Przypadkiem trafia na chudego małolata, który wystukuje rytm na każdej dostępnej powierzchni. Znajdują w gazecie ogłoszenie „głośnego i agresywnego” gitarzysty, który okazuje się zaginionym członkiem rodziny Adamsów, ale gra tak, jak nikt, kogo do tej pory słyszeli. Potrzeba im jeszcze tylko przebojowego frontmana. Małolat zna ze szkoły blond surfera, który mógłby się nadać, ale koleś wcale nie ma ochoty na śpiewanie w kapeli z takimi czubkami. Nikki, Tommy, Mick i Vince są tak różni, że to nie powinno się udać, ale jednak się udało. Wizja Sixxa zostaje zrealizowana. Mötley Crüe stają się królami Sunset, a potem rzucają na kolana cały świat.
„Brud” to wehikuł czasu, który przenosi nas w sam środek rockandrollowego szaleństwa. Mötley Crüe to prawdopodobnie najostrzej imprezujacy zespół w dziejach, więc ich historia naszpikowana jest niewiarygodnymi wybrykami. Mamy tu groupies gotowe na wszystko by dorwać się do ich spodni, mamy hektolitry alkoholu, masę najróżniejszych narkotyków, szybkie samochody, demolowanie hoteli, problemy z prawem, ale przede wszystkim muzykę. Bo to muzyka ich połączyła i trzymała razem mimo, że nie zawsze się lubili. I to dzięki muzyce pozbierali się do kupy i nadal żyją.
Wielką zaletą tej książki jest to, że tworzą ją rozdziały napisane przez kilka osób. Wszyscy oni opowiadają jedną historię, ale ich punkty widzenia nie zawsze się pokrywają. Dlatego „Brud” jest szczery. Choć panowie wybielacza w niektórych fragmentach też nie żałują.
Po lekturze tej książki pozostaje pewien niedosyt. Może gdyby zrealizowano obietnicę daną na koniec i powstałaby druga część, znalazłabym w niej odpowiedź na pytanie, które nie daje mi spokoju. Mötley Crüe to magia, która występuje tylko między oryginalnym składem. Kiedy Vince zniknął, razem z nim zniknęła ta magia. I nie pojawiła się kiedy wrócił. Coś wtedy między nimi zaszło. Coś o czym nie chcą mówić publiczne. I to coś właśnie zabiło magię . Tommy Lee powiedział kiedyś, że każdy z członków Mötley Crüe jest niezastąpiony. Że siła zespołu to synergia czterech indywidualistów. Szkoda, że sam o tym zapomniał.
„Brud” to kultowa autobiografia kultowego zespołu. Mötley Crüe nie byli zwykłą kapelą, o której z czasem się zapomina, dlatego ich wybryki też nie należą do tej kategorii. Witajcie w zwariowanym świecie tej Różnobarwnej Ekipy.
Początek lat osiemdziesiątych. Nikki Sixx postanawia założyć kapelę, która zmiecie wszystkie nijakie zespoliki z Sunset Strip. Ma jasną wizję i szuka...
2022-02-23
2016-03-29
Jedna z czterech największych tragedii Szekspira. Połączenie intrygi godnej samej Lady Makbet i miłości prawdziwszej niż ta Romea i Julii. Ponadczasowość tej tragedii tkwi w tym, że ukazuje najsilniejsze uczucia, jakie targają ludźmi - nie ma znaczenia czy w XVII czy XXI wieku. Wciąż jesteśmy tak samo zawistni, pragniemy władzy i tracimy rozum z miłości. Możemy iść z postępem, ale nie wyrzekniemy się własnej natury.
Jedna z czterech największych tragedii Szekspira. Połączenie intrygi godnej samej Lady Makbet i miłości prawdziwszej niż ta Romea i Julii. Ponadczasowość tej tragedii tkwi w tym, że ukazuje najsilniejsze uczucia, jakie targają ludźmi - nie ma znaczenia czy w XVII czy XXI wieku. Wciąż jesteśmy tak samo zawistni, pragniemy władzy i tracimy rozum z miłości. Możemy iść z...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-17
To jedna z najpiękniejszych książek w moim życiu. Niesamowicie czuła. Aż nie chcę oglądać filmu, bo boję się, że zrujnuje mi to wrażenie.
To jedna z najpiękniejszych książek w moim życiu. Niesamowicie czuła. Aż nie chcę oglądać filmu, bo boję się, że zrujnuje mi to wrażenie.
Pokaż mimo to2014-07-15
To jedna z najlepszych powieści, jakie w życiu przeczytałam. Sprawiła, że się śmiałam, płakałam i zastanawiałam nad własnym życiem.
Przede wszystkim zachwyciła mnie szczegółowość. Te wszystkie miasta, uliczki, hotele, turyści i klienci Alice, tatuażyści i organiści. Niemal każda z tych przypadkowo poznanych postaci zasługiwała na swoją własną historię. Na przykład Bawidamek Lars (kiepski tatuażysta zniechęcony do rodzinnego rybiego biznesu) albo gigantyczna prostytutka Els czy nawet lekko zwichrowany na umyśle specjalista od religijnego tatuażu z Amsterdamu. I te genialne nazwiska i pseudonimy (Aberdeen Bill, Córka Alice, Sami Salo, Kurze Skrzydełko itd)!
Przez pierwszą połowę książki chyba każdy wierzy, że William to wierutny łotr, który skrzywdził Jacka i Alice. Jakim zdziwieniem okazuje się, że czarnym charakterem tej historii jest jednak matka głównego bohatera! Po prostu nie mogłam w to uwierzyć. Ale raczej z własnej winy, bo autor stopniowo przygotowywał czytelnika na tą rewelację (ochłodzenie stosunków z synem, romanse Alice i odesłanie go do szkoły z internatem za granicą).
Pierwszą łzę uroniłam, gdy umarła Emma. Uwielbiałam ją! Byłam pod wrażeniem jej sprytnej intrygi związanej z pisarstwem Jacka. Nikt (poza kilkorgiem najbliższych) po jej śmierci nie kwestionował, że autorem scenariusza do adaptacji "Recenzentki bzdur" jest właśnie Jack Burns. W końcu przez tyle lat pisał do szuflady, prawda? Jak mogła umrzeć? I to jeszcze w taki sposób! Jak Irving mógł dać jej tak niegodną, upokarzającą wręcz śmierć. Moim zdaniem zasługiwała na coś więcej.
A gdy już jesteśmy przy adaptacji książki Emmy, to muszę przyznać, że te wszystkie sztuki, filmy i powieści, które opisuje Irving nadają się do wystawienia, sfilmowania i opisania. Szczególnie spodobała mi się właśnie "Recenzentka bzdur" i ten film o sparaliżowanym modelu. "Poeta miłości"?
Nie można też pominąć kwestii trudnego dzieciństwa Jacka. Nie chodzi o nieobecność jego ojca, ale o molestowanie. Zastanawiam się, co chłopiec takiego w sobie miał, że przyciągał tego typu nieszczęścia? Czy to opinia kobieciarza, jaką miał jego ojciec (w końcu wszyscy spodziewali się, że Jack będzie taki sam), brak opieki (nie oszukujmy się, Alice nie była wzorową matką) a może jego "dziewczęca uroda"? O kwestiach psychologicznych nie powinnam się wypowiadać, bo się zwyczajnie nie znam.
Rozpłakałam się natomiast jak bóbr w ostatnim rozdziale. Jack poznaje ojca i na dodatek od razu nazywa go "tatkiem". William Burns okazał się wspaniałym ojcem, nawet na odległość. Uczestniczył w życiu syna nawet aktywniej niż matka.
O "Zanim Cię znajdę" mogłabym napisać jeszcze wiele pozytywnych rzeczy, ale nie widzę w tym sensu. Każdy powinien przeczytać tę poruszającą powieść sam, żeby znaleźć w niej to, co go wzrusza, śmieszy i złości.
To jedna z najlepszych powieści, jakie w życiu przeczytałam. Sprawiła, że się śmiałam, płakałam i zastanawiałam nad własnym życiem.
Przede wszystkim zachwyciła mnie szczegółowość. Te wszystkie miasta, uliczki, hotele, turyści i klienci Alice, tatuażyści i organiści. Niemal każda z tych przypadkowo poznanych postaci zasługiwała na swoją własną historię. Na przykład Bawidamek...
Czytałam tą powieść ładnych parę lat temu, więc trudno jest mi ją ocenić z perspektywy czasu. To było moje pierwsze spotkanie z Agatą Christie i już wtedy wiedziałam, że nie będzie ostatnie. Pamiętam, że zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Genialna intryga - zostać seryjnym mordercą tylko po to by ukryć jedno zabójstwo.
Czytałam tą powieść ładnych parę lat temu, więc trudno jest mi ją ocenić z perspektywy czasu. To było moje pierwsze spotkanie z Agatą Christie i już wtedy wiedziałam, że nie będzie ostatnie. Pamiętam, że zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Genialna intryga - zostać seryjnym mordercą tylko po to by ukryć jedno zabójstwo.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-03-29
Długo zwlekałam z tą książką. Mam wrażenie, że wszyscy już ją dawno przeczytali. Gdybym wiedziała, co mnie czeka, zabrałabym się za nią dużo wcześniej.
Akcja powieści rozpoczyna się już od pierwszych stron. Bez zbędnych wstępów, które zazwyczaj rozpoczynają książki porównywalne objętościowo. W ogóle Don Brown stosuje niewiele zapychaczy. Żadnych opisów na siłę, niepotrzebnych dialogów czy zbędnych postaci. Między innymi dlatego tę powieść czyta się tak dobrze. Następnym powodem są króciutkie rozdziały. Człowiek wciąż powtarza sobie: Jeszcze tylko jeden. Przecież to zaledwie trzy czy cztery strony. A potem jeszcze jeden i jeszcze mimo, że jest już pierwsza w nocy, a budzik nastawiony jest na szóstą rano. Po prostu nie sposób się oderwać. Don Brown stworzył jedną scenę bardziej niewiarygodną od poprzedniej. Jeżeli coś nie ma prawa się wydarzyć, masz w banku, że się wydarzy. Poza tym akcja jest tak intensywna, że aż trudno uwierzyć, że autor opisał zaledwie jeden dzień z życia profesora Roberta Langdona. To dopiero była przygoda.
Najbardziej zachwycającą rzeczą w tej książce było dla mnie połączenie nauki, historii, sztuki i religii. Autor musi mieć ogromną i do tego wszechstronną wiedzę. Albo tak dobrze udaje, że ją ma. Wszystkie wydarzenia opisane są tak żywym językiem, że zapragnęłam zobaczyć te miejsca na własne oczy. Za chwilę dopiszę przejście Ścieżki Oświecenia do listy swoich marzeń.
Długo zwlekałam z tą książką. Mam wrażenie, że wszyscy już ją dawno przeczytali. Gdybym wiedziała, co mnie czeka, zabrałabym się za nią dużo wcześniej.
Akcja powieści rozpoczyna się już od pierwszych stron. Bez zbędnych wstępów, które zazwyczaj rozpoczynają książki porównywalne objętościowo. W ogóle Don Brown stosuje niewiele zapychaczy. Żadnych opisów na siłę,...
2012
2016-01-28
Od dawna chciałam przeczytać tę książkę, ale jakoś tak się nie składało. Wytrwale wstrzymywałam się też przed obejrzeniem filmu. Spodziewałam się łzawej historii o człowieku skrzywdzonym przez los, ale dostałam coś innego. Coś lepszego.
Mateusz pod względem intelektualnym rozwijał się jak każde inne dziecko. Miał swoje ulubione zabawy, czcił ojca niczym bohatera i był złośliwy wobec starszej siostry. Zachowywali się jak zupełnie zwyczaje rodzeństwo. Matylda wyłączała Mateuszowi telewizor, a on nabijał się z niej, gdy przed randką wypychała sobie stanik watą. Jestem jedynaczką, ale podejrzewam, że wszystkie rodzeństwa to robią. Za to z Tomkiem było inaczej. Tomek był najlepszym starszym bratem, jakiego Mateusz mógł sobie wymarzyć. Nigdy mu nie dokuczał, stawał w jego obronie i jako jedyny w domu rozumiał sprawę z "hormonami".
Te rodzinne sytuacje sprawiały, że mimo nieszczęścia, jakie dotknęło Rosińskich, atmosfera powieści nie jest łzawa i poważna. Zdarzały się jednak sceny, gdy razem z Mateuszem płakałam z bezsilności. Jak wtedy, gdy "doktor specjalistka" porównała naszego bohatera do psa. Niestety wielu lekarzy i pracowników medycznych szybko uodparnia się na ludzkie cierpienie i stają się właśnie tacy, jak ona: zimni i zdystansowani. Chcą jak najszybciej pozbyć się pacjenta i wziąć kolejny przypadek, najlepiej dobrze rokujący.
Chwilami Mateusz jest jak Pat z "Poradnika pozytywnego myślenia". Choć wszyscy spisali go na straty, on wciąż walczył. Poznawał świat dzięki programom popularnonaukowym i obserwował życie z parapetu w swoim pokoju. Wciąż rozwijał swój umysł. "Jeśli coś w ogóle umiem, to myśleć", powtarzał sobie. Mateusz wierzył, że jeżeli bardzo się postara, będzie chodził i wreszcie powie wszystkim, że nie jest rośliną.
Czy wyobrażacie sobie taką samotność? Kiedy wokół jest masa ludzi, ale nie możecie się z nimi porozumieć? Jakbyście byli niewidzialni. Macie tyle do powiedzenia, ale nikt nie słucha. Ludzie próbują wam pomóc, ale nie wiedzą jak i przez to robią tylko krzywdę. To tak jakby funkcjonować w szklanej bańce obok życia, w którym tak bardzo chciałoby się brać udział. Ilu z nas poddałoby się już na starcie? Mateusz Rosiński to prawdziwy Bohater.
Od dawna chciałam przeczytać tę książkę, ale jakoś tak się nie składało. Wytrwale wstrzymywałam się też przed obejrzeniem filmu. Spodziewałam się łzawej historii o człowieku skrzywdzonym przez los, ale dostałam coś innego. Coś lepszego.
Mateusz pod względem intelektualnym rozwijał się jak każde inne dziecko. Miał swoje ulubione zabawy, czcił ojca niczym bohatera i był...
2015-10-31
Co to było? To znaczy, że z wiekiem nie spłynie na mnie olśnienie niosące odpowiedzi na wszystkie pytania? Za 15 lat będę tak samo głupia jak jestem teraz i byłam 15 lat temu? Andrzej Saramonowicz pozbawił mnie złudzeń. Jak mam teraz żyć?
Boże, spraw żebym nigdy nie była jak te kobiety i nigdy nie miała do czynienia z takimi mężczyznami.
Jakub Solański jest na półmetku. Jego poczynania skwitować można popularnym dość porzekadłem: Głowa siwieje, d*pa szaleje. Oj, szaleje ten Kuba, szaleje. W dodatku wcale nie myśli o konsekwencjach. Jego rozum skurczył się niespodziewanie i zjechał kilka pięter w dół. Ośmiesza nie tylko siebie, ale też swojego syna i byłą żonę. Stał się osiedlowym "bzykaczem", jak nazwała go jedna z koleżanek Mateusza, ale Agnieszkę traktuje jak oznakowanego sokoła. Niby żyje na wolności, ale zawsze można skontrolować. W pewnym momencie byłam pewna, że Solańscy do siebie wrócą. Nawet wtedy, gdy Aga spiknęła się z napompowanym trollem.
"Wiecie, jaki jest nasz największy problem? Że nasi starzy są takimi samymi idiotami jak my, tylko więcej mogą! Przecież gdybyśmy my się zachowywali jak oni, byłaby nieustanna zjebka!"
To było podłe, wstrętne, obrzydliwe, brutalne, przerysowane, dołujące...
Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałam tak dobrą powieść.
Co to było? To znaczy, że z wiekiem nie spłynie na mnie olśnienie niosące odpowiedzi na wszystkie pytania? Za 15 lat będę tak samo głupia jak jestem teraz i byłam 15 lat temu? Andrzej Saramonowicz pozbawił mnie złudzeń. Jak mam teraz żyć?
Boże, spraw żebym nigdy nie była jak te kobiety i nigdy nie miała do czynienia z takimi mężczyznami.
Jakub Solański jest na półmetku....
2022-08-28
2014-08-09
Jestem rozdarta. Z jednej strony uwielbiam tą historię – dwoje ludzi spotyka się po ponad dwudziestu latach rozłąki, a ich uczucie jest tak samo silne jak wtedy, gdy się rozstawali. Z drugiej jednak strony NIENAWIDZĘ GDY DOBRZY LUDZIE UMIERAJĄ!!! Jedno jest pewne – ta powieść naprawdę poruszyła moje serce.
W powieściach Spraksa podoba mi się to, że nie wszyscy bohaterowie są bogaci i świetnie wykształceni. Są zwykłymi ludźmi. Można spotkać wśród nich kelnerki, byłych żołnierzy, ujeżdżaczy byków, studentów nie przyszłościowych kierunków małomiasteczkowe bibliotekarki i pomocników wiertaczy na platformach wiertniczych.
Wszystko to, co spotkało Dawsona Cole’a od samego momentu jego poczęcia było podłe i niesprawiedliwe. Był członkiem rodziny, z którą się nie utożsamiał, ale mimo to przylepiono mu łatkę wyrzutka. Matka go porzuciła, ale nie miał jej tego za złe, bo był dobrym i wyrozumiałym człowiekiem. Oddawał rodzinie pieniądze, które zarabiał, bo nie chciał kłopotów. Porzucił Amandę, żeby dać jej szansę na lepsze życie. Poszedł do więzienia za nieumyślne spowodowanie śmierci, bo czuł się winny, a poza tym był Cole’em. Pozwolił Amandzie wrócić do rodziny, mimo, że wiedział, iż zawsze będzie cierpiał bez niej. A na koniec zginął z ręki tego kretyna, Szalonego Teda, żeby spłacić dług wobec rodziny doktora Bonnera. „Miłość zawsze mówi więcej o tych, którzy ją odczuwają niż o tych, którzy są jej obiektem.”
Trudno wyobrazić sobie to, co po tym wszystkim czuła Amanda. Śmierć miłości jej życia oznaczała życie jej syna. Cieszę się jednak, że cząstka Dawsona pozostała przy niej. „Dałem ci to co miałem najlepszego, powiedział jej kiedyś i każde uderzenie serca w piersi jej syna potwierdzało to z całą mocą.”
„… nagle ogarnęło ją dziwne wrażenie, że wszystko, co przeżyli razem w przeszłości, stanowiło pierwsze rozdziały książki, której zakończenie nie zostało jeszcze napisane.” To zakończenie było do bani. Po ostatnim rozdziale wybuchnęłam takim płaczem, że sama siebie nie rozumiałam. Przecież to tylko książka. Okazuje się, że nawet w książkach życie potrafi być podłe. I nawet na Sparksa nie zawsze można w tej kwestii liczyć.
Jestem rozdarta. Z jednej strony uwielbiam tą historię – dwoje ludzi spotyka się po ponad dwudziestu latach rozłąki, a ich uczucie jest tak samo silne jak wtedy, gdy się rozstawali. Z drugiej jednak strony NIENAWIDZĘ GDY DOBRZY LUDZIE UMIERAJĄ!!! Jedno jest pewne – ta powieść naprawdę poruszyła moje serce.
W powieściach Spraksa podoba mi się to, że nie wszyscy bohaterowie...
2014-12-09
Niewiele jest w życiu rzeczy pewnych. Pewne jest na przykład to, że każda powieść Nory Roberts (przynajmniej te, które do tej pory wpadły mi w ręce) jest co najmniej bardzo dobra.
Dom na Skarpie jest odbiciem rodziny Landonów. Każde pokolenie zmienia w nim coś, aby zaznaczyć tam swoją obecność. Co prawda widziałam go oczami wyobraźni, ale to za mało. Chciałabym, żeby powieść została sfilmowana, choć przypuszczam, że budynek zostałby potraktowany jako nieistotny dodatek tej historii. W końcu nie każdy kocha stare domy tak jak ja.
Wątek kryminalny jest niezły, choć Roberts to nie Christie - w pewnym momencie zawsze można się domyślić zakończenia. W tym przypadku było podobnie. Autorka daje czytelnikom dość oczywiste wskazówki i założę się, że większość z nas znała zakończenie co najmniej w 29. rozdziale, a może i wcześniej.
Zaraz za samym Domem na Skarpie, najcudowniejszym elementem tej powieści jest Abrakadabra:) Ta kobieta naprawdę jest magiczna. Nikt bez nadprzyrodzonych zdolności nie jest tak pracowity, zorganizowany, silny, uparty, pomocny i wytrwały. Czy ktoś próbował policzyć jej wszystkie zajęcia? To niewiarygodne!
W życiu nic nie dzieje się bez przyczyny. Każdy nasz wybór jest ważny i prowadzi nas na kolejny etap. Gdyby Eli nie ożenił się z Lindsay, gdyby ona go nie zdradziła, gdyby nie została zamordowana i gdyby całe jego dotychczasowe życie nie legło w gryzach, on nie uczyniłby z pisania swojego głównego zajęcia. Nie wyjechałby też do Domu na Skarpie i nie poznałby Abry. To samo tyczy się Abry i jej traumatycznej przeszłości. Jak powiedział Eli: "Jesteś, gdzie miałaś być, bo miałaś być, gdzie jesteś."
Niewiele jest w życiu rzeczy pewnych. Pewne jest na przykład to, że każda powieść Nory Roberts (przynajmniej te, które do tej pory wpadły mi w ręce) jest co najmniej bardzo dobra.
Dom na Skarpie jest odbiciem rodziny Landonów. Każde pokolenie zmienia w nim coś, aby zaznaczyć tam swoją obecność. Co prawda widziałam go oczami wyobraźni, ale to za mało. Chciałabym, żeby...
2022-03-06
2023-05-19
2022-02-01
2021-11-07
Anna Gacek po prostu chwyciła mnie za rękę i wciągnęła w wehikuł czasu. Oczarowała mnie swoimi opowieściami o grunge'u i modzie. Nawet te znane mi dobrze fakty z historii Nirvany przedstawiła z innej perspektywy. Znów wróciłam do tej muzyki. Jestem rocznikiem "Nevermind", "Ten", "Achtung Baby", "Use Your Illusion", "Gish", "Pretty on the inside", "Blood Sugar, Sex Magic", "Badmotherfinger" i czarnego albumu Metalliki. I zaczynam myśleć, że moja miłość do muzyki nie wzięła się znikąd. To był po prostu fenomenalny rok.
Anna Gacek po prostu chwyciła mnie za rękę i wciągnęła w wehikuł czasu. Oczarowała mnie swoimi opowieściami o grunge'u i modzie. Nawet te znane mi dobrze fakty z historii Nirvany przedstawiła z innej perspektywy. Znów wróciłam do tej muzyki. Jestem rocznikiem "Nevermind", "Ten", "Achtung Baby", "Use Your Illusion", "Gish", "Pretty on the inside", "Blood Sugar, Sex...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Dzienniki heroinowe” to rok z życia Nikki’ego Sixxa, czy raczej jego toksycznego alter ego, Sikkiego Nixxsa. To historia człowieka, który spadł na samo dno, a mimo to za każdym razem udawało mu się znaleźć jeszcze niżej. Witajcie w gotyckiej posiadłości w Van Nuys, heroinowej samotni największej ikony glam metalu.
Nasza przygoda z Nikkim zaczyna się w Boże Narodzenie 1986 roku. Jest sam w swoim domu. Jest na haju po heroinie i wypluwa jad w swoim dzienniku. Przelewa na papier swoje myśli, do których nigdy nikomu by się nie przyznał. Wpuszcza nas do swojej głowy i zatrzaskuje drzwi na rok. Jesteśmy z nim, gdy pisze piosenki na album „Girls, Girls, Girls”, daje w kanał, dostaje ataków psychozy i biega po domu z dubeltówką dziadka. Towarzyszymy mu, gdy próbuje okiełznać heroinę metadonem, a potem jedzie w jedną z najbardziej szalonych tras koncertowych w dziejach i gdy ląduje w areszcie. Jesteśmy z nim też, gdy umiera i dzięki zawziętości pewnego paramedyka i nieprzepisowej dawce adrenaliny zmartwychwstaje. Nikki Sixx spowiada się ze swoich najbrudniejszych myśli, ze swojej zazdrości o szczęście rodzinne kolegów z zespołu, z żalu do rodziców, którzy nigdy chyba nie chcieli być jego rodzicami. W końcu przyznaje się też do strachu przed heroiną, która zatopiła w nim szpony i przejęła kontrolę nad jego życiem i twórczością.
Wszyscy wróżyli mu, że nie dożyje trzydziestki. Dziś ma 60 lat, czworo pięknych dzieci (i właśnie oczekuje piątego), audycję radiową, której słuchają miliony, wciąż tworzy nową muzykę i odkrył w sobie pasję do fotografii. Przede wszystkim jednak wciąż jest po prostu sobą - rockandrollowym skurczybykiem, który nadal potrafi brać życie garściami.
To chyba najmroczniejsza rzecz jaką w życiu przeczytałam. Towarzyszenie Nikki’emu przez piekło roku 1987 nie było łatwe. Jest to jednak też najbardziej inspirująca rzecz jaką przeczytałam. Bo Nikki Sixx to prawdziwy twardziel. Zszedł do ostatniego kręgu piekła i wyszedł na powierzchnię.
„Dzienniki heroinowe” to rok z życia Nikki’ego Sixxa, czy raczej jego toksycznego alter ego, Sikkiego Nixxsa. To historia człowieka, który spadł na samo dno, a mimo to za każdym razem udawało mu się znaleźć jeszcze niżej. Witajcie w gotyckiej posiadłości w Van Nuys, heroinowej samotni największej ikony glam metalu.
więcej Pokaż mimo toNasza przygoda z Nikkim zaczyna się w Boże Narodzenie 1986...