-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński6
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać9
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2016-05-05
2016-02-13
W swoim debiucie literackim Corey Taylor obala teorię siedmiu grzechów głównych. Skoro wszystko podlega prawom ewolucji, każdy element tego świata musi ulec nieustępliwemu postępowi, to „grzeszna siódemka” też powinna zostać uaktualniona. Zdaniem Corey’a samo pożądanie, gniew czy chciwość nie są grzechami. Mogą być co najwyżej skazami charakteru. Wszystko zależy do jakich czynów doprowadzą. Jeżeli obiektem naszej chciwości będzie rozwój, ciągłe doskonalenie, głód wiedzy i osiągnięć, to co w tym złego? Gniew nie zawsze jest jednoznaczny z przemocą. Nieraz potrafi przeistoczyć się w siłę napędową do działania. Pożądanie natomiast nie zawsze oznacza gwałt, zdradę czy molestowanie. Grzechem jest efekt, nie samo uczucie. Możemy nie zgadzać się z tą książką – to nasze święte prawo – ale nie można powiedzieć, że nie daje ona do myślenia.
Sięgnęłam po tę książkę, bo chciałam poznać bliżej artystę, którego podziwiam od wielu lat. Slipknot był pierwszym metalowym zespołem w moim życiu. Stone Sour poznałam dopiero później. Zastanawiałam się jaki jest Corey Taylor. Z jednaj strony mamy „Through Glass”, a z drugiej „The Heretic Anthem”. Na osobowość Corey’a Taylora składa się również wszystko, co jest pomiędzy. Mimo, że „Siedem Grzechów…” nie jest pamiętnikiem, jak zapewnia autor, pozwala czytelnikom zbliżyć się do niego. Poznajemy kilka faktów z jego życiu, ale przede wszystkim jego sposób myślenia i postrzegania świta.
„Siedem Grzechów…” to lektura obowiązkowa nie tylko dla każdego fana Stone Sour, Slipknot i samego Corey’a Taylora, ale przede wszystkim dla wszystkich osób o ciasnym światopoglądzie, które oskarżają muzykę metalową o całe zło tego świata. Metal nie wzbudza agresji w młodych ludziach, jak wielu próbuje nam wmówić. Metal pozwala się jej pozbyć. To wspaniałe, gdy młodzież potrafi wyrzucić swój ból i gniew czy to tworząc muzykę czy ją przyjmując zamiast niszczyć cudzą własność i wyżywać się na słabszych. W społeczności metalowej nie ma nienawiści ani nietolerancji. Wystarczy spojrzeć na to, co spotkało Phila Anselmo po jego ostatnich wybrykach na Dimebash. Mimo, że jest wielkim artystą jego zachowanie zostało jednoznacznie potępione.
W ostatnim rozdziale Corey napisał, że niektórzy jego kumple nie wierzyli, że nikt mu nie pomagał podczas pisania. Mnie też trudno było w to uwierzyć. Większość tak zwanych gwiazd rocka edukację zakończyło na szkole średniej. Wielu nie dotarło nawet do tego etapu. Powinni więc być głupi. Ich wypowiedzi powinny wprawiać nas w zażenowanie. Czasem rzeczywiście tak jest. Tą książką Corey Taylor przedstawił siebie jako człowieka świadomego własnych wad i zalet, błyskotliwego, oczytanego, inteligentnego, kreatywnego, pracowitego, nieraz naiwnego jak dziecko, czasem pozbawionego skrupułów, ale przede wszystkim uczciwego.
W swoim debiucie literackim Corey Taylor obala teorię siedmiu grzechów głównych. Skoro wszystko podlega prawom ewolucji, każdy element tego świata musi ulec nieustępliwemu postępowi, to „grzeszna siódemka” też powinna zostać uaktualniona. Zdaniem Corey’a samo pożądanie, gniew czy chciwość nie są grzechami. Mogą być co najwyżej skazami charakteru. Wszystko zależy do jakich...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-26
Nie przepadam za audiobookami. Monotonny głos lektora zazwyczaj sprawia, że nie mogę się skupić i odpływam myślami gdzieś daleko. "Gra o tron" jest jednak niezwykłą powieścią, a ten audiobook przypomina bardziej słuchowisko, od którego nie sposób się oderwać.
Zanim wysłuchałam "Gry o tron" obejrzałam serial dwa razy. Mimo to książka trzymała mnie w napięciu. Wiedziałam, co za chwilę się zdarzy. kto umrze, kto wywinie się sprawiedliwości, kto popełni błąd, kto zdradzi czyjeś zaufanie. Jednak głosy wspaniałych polskich aktorów sprawiały, że słuchałam z zapartym tchem. Lord Eddard Stark już zawsze będzie miał dla mnie głos Roberta Więckiewicza, a Tyrion Lannister będzie szydził z tych, którzy na to zasługują ustami Jacka Braciaka. Wycie wilkorów, trzask ognia w kominku i odgłos krzyżujących się mieczy sprawia, że ten audiobook jest bardzo realistyczny. Nie raz miałam wrażenie, jakbym uczestniczyła w wydarzeniach: brała udział w naradzie wojennej Robba lub oglądała turniej u boku Sansy.
Ktoś mógłby zapytać po co marnować czas na książkę, skoro poznało się już historię ze szklanego ekranu. Ten audiobook pozwolił mi lepiej zrozumieć bohaterów. Wewnętrzne rozterki Jona Snow usprawiedliwiają ten wiecznie udręczony wyraz twarzy, który Kit Harington serwuje nam już od sześciu sezonów. Wspaniale było zajrzeć w błyskotliwy umysł ironicznego, przebiegłego Tyriona. Choć nadal nie zapałałam sympatią do Daenerys i Catelyn Stark, to odkryłam wreszcie co takiego lubię w Ogarze. Największym zaskoczeniem okazał się dla mnie jednak Robb Stark. Zaimponował mi bardzo, choć w serialu był dla mnie właściwie obojętnym bohaterem. Gdy stał się Lordem Starkiem był nastolatkiem, ale błyskawicznie przeistoczył się w głowę rodu. Okazał się Starkiem z krwi i kości. Twardym człowiekiem Północy. Nie dał się zwieść pochlebstwami ani przestraszyć groźbami starych lordów. Scenariusz serialu bardzo zubożył tę postać.
W książce jeszcze wyraźniej niż w serialu zaznaczona jest rola wilkorów Starków. Są one symbolem ich domu, tak jak smoki symbolizują Targaryenów. Duch, Szary Wicher, Lato, Kudłacz, Dama i Nymeria wykazują wręcz nadprzyrodzone, jak na dzikie zwierzęta, oddanie swoim młodym opiekunom. Mam przeczucie, że i smoki i wilkory są swego rodzaju klamrą, która ostatecznie zepnie całą "Pieść Lodu i Ognia".
George R.R. Martin przywiązuje ogromną wagę do szczegółów. Stworzył historię wielkich rodów, krainy geograficzne, mity i legendy. Wykazał się też niesamowitą logiką, przebiegłością i błyskotliwością. Drobne, pozornie nic nie znaczące epizody uczynił źródłami kluczowych konfliktów. Nie można też odmówić autorowi odwagi. Bez mrugnięcia okiem uśmierca bohaterów darzonych przez czytelników szczególnym szacunkiem i sympatią. Nie wiem czy należałoby go za to kochać czy nienawidzić.
Choć wiem z serialu jak dalej potoczą się losy bohaterów, nie mogę doczekać się "Starcia królów". Niestety następny audiobook nagrany jest już w innej formie, więc tym razem sięgnę po książkę.
Nie przepadam za audiobookami. Monotonny głos lektora zazwyczaj sprawia, że nie mogę się skupić i odpływam myślami gdzieś daleko. "Gra o tron" jest jednak niezwykłą powieścią, a ten audiobook przypomina bardziej słuchowisko, od którego nie sposób się oderwać.
Zanim wysłuchałam "Gry o tron" obejrzałam serial dwa razy. Mimo to książka trzymała mnie w napięciu. Wiedziałam, co...
2016-12-30
Słyszeliście o tym szalonym pomyśle Rosjan, by w tundrze zorganizować survivalowe reality show inspirowane "Igrzyskami śmierci"? Fajna alternatywa dla gniotów typu "Bar" i "Big Brother". Oczywiście nikt nikomu nie pozwoli rzucać w uczestników oszczepami i nie poszczuje ich zmiechami, ale samo wspomnienie bestsellera Suzanne Collins w opisie programu wzbudza silne emocje i przykuwa uwagę. Naprawdę doczekaliśmy się czasów, gdy literatura będzie wyznaczać kierunek telewizji?
Przed przeczytaniem książki byłam na "Igrzyskach śmierci" w kinie. Oglądając ten film miałam potężne wyrzuty sumienia. Ekranizacja była dobra. Nie jakoś szczególnie zachwycająca czy powalająca na kolana. Po prostu dobra. Książka jednak jest wspaniała! Wszystkie różnice między scenariuszem a powieścią działają na korzyść pierwowzoru. Przede wszystkim mam wrażenie, że ta historia rozgrywa się głównie w głowie głównej bohaterki. Film nie może oddać tego, co dziewczyna myśli o swojej matce, jak tęskni za ojcem, ile znaczy dla niej siostra, jak trudne jest wyżywienie rodziny i co dzieje się w jej głowie, gdy musi udawać szaleńczą miłość do kogoś, kto czuje to do niej naprawdę. Choć Jennifer Lawrence jest wspaniałą aktorką, samymi gestami i mimiką twarzy nie była w stanie przekazać widzom tego, jak Katniss w myślach opracowuje strategię działania, jak stopniowo zaczyna wierzyć, że jest w stanie wrócić do domu wraz z Peetą. W książce relacje Katniss i Peety podczas Igrzysk są bardziej intymne. Niemal czuje się na własnej skórze jego radość, nadzieję, zawód i złamane serce. Przeczytanie książki po obejrzeniu filmu było jak założenie okularów: wszystko nagle stało się wyraźniejsze i intensywniejsze.
Myślę, że popularność "Igrzysk śmierci" wynika stąd, że można odnaleźć tu wiele zawoalowanych odniesień do rzeczywistości. Walka z systemem. Podział świata na równych i równiejszych. Bezsilność jednostki wobec okrucieństwa ludzi, którzy siedzą na szczycie piramidy społecznej. Na Igrzyskach władze Panem testują trybutów. Cały kraj obserwuje jak przekraczają swoje granice tak długo aż tracą swoje człowieczeństwo. Ile wytrzymają w roli zwierzyny zanim staną się łowcami? Jednak nawet triumf na arenie nie gwarantuje przeżycia, bo czy można nazwać życiem marną egzystencję Haymitcha? Mimo, że od jego udziału w Głodowych Igrzyskach minęło wiele lat, on wciąż tkwi w tym koszmarze.
"Igrzyska śmierci" okazały się wielkim bestsellerem i jak większość bestsellerów doczekał się dobrej ekranizacji. Czytelicy i widzowie na całym świecie pokochali Katniss Everdeen i z zapartym tchem śledzili jej walkę o życie i trójkąt miłosny między nią a Peetą i Gale'em. Film jednak wypada blado w porównaniu z książką. Tylko słowa zapisane przez Suzanne Collins mogą oddać cały dramatyzm tej historii.
Słyszeliście o tym szalonym pomyśle Rosjan, by w tundrze zorganizować survivalowe reality show inspirowane "Igrzyskami śmierci"? Fajna alternatywa dla gniotów typu "Bar" i "Big Brother". Oczywiście nikt nikomu nie pozwoli rzucać w uczestników oszczepami i nie poszczuje ich zmiechami, ale samo wspomnienie bestsellera Suzanne Collins w opisie programu wzbudza silne emocje i...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-02
Jak nazwać człowieka takiego jak Janusz Leon Wiśniewski? Kogoś, kto jest doktorem habilitowanym chemii, doktorem informatyki, magistrem ekonomii i fizyki a do tego potrafi TAK PISAĆ. Geniuszem? Czy to wystarczy?
"Moja bliskość największa" to zbiór krótkich historii, z których każda jest na swój sposób wyjątkowa. Skąd ta wyjątkowość, skoro takie rzeczy dzieją się bez przerwy wokół nas? Chodzi właśnie o tą bliskość między autorem a jego bohaterami. Jakby potrafił zajrzeć w ich dusze. Wywlec ich najgłębiej skrywane marzenia, lęki i fobie.
Jak nazwać człowieka takiego jak Janusz Leon Wiśniewski? Kogoś, kto jest doktorem habilitowanym chemii, doktorem informatyki, magistrem ekonomii i fizyki a do tego potrafi TAK PISAĆ. Geniuszem? Czy to wystarczy?
"Moja bliskość największa" to zbiór krótkich historii, z których każda jest na swój sposób wyjątkowa. Skąd ta wyjątkowość, skoro takie rzeczy dzieją się bez...
2016-04-10
Cieszy mnie, że ktoś pisze w ten sposób dla młodzieży. Żałuję trochę, że sama nie czytałam takich powieści jako nastolatka.
Przede wszystkim zwróciłam uwagę na to, że bohaterowie są zdecydowanie zbyt mądrzy i dojrzali jak na swój wiek. Zupełnie jak w „Gwiazd naszych wina”. Z doświadczenia wiem, że część dzisiejszych nastolatków ma pstro w głowach. Nie mają ambicji, bo to wymaga zbyt wiele wysiłku. Bohaterowie powieści Greena są inteligentni i spostrzegawczy. Nawet wśród dorosłych ludzi trudno czasem znaleźć takie osoby.
„Papierowe miasta” to powieść o poszukiwaniu życiowej drogi u progu dorastania. Bohaterowie właśnie kończą szkołę średnią i lada moment rozjadą się po całym kraju by rozpocząć studia. Ten ostatni miesiąc jest dla nich czasem pierwszych i ostatnich razów. Niektórzy debiutują jako wagarowicze i biją rekordy w piciu piwa, inni robią pożegnalne numery swoim znajomym. To ostatni moment, by zdobyć najładniejszą dziewczynę w szkole, utrzeć nosa dawnym prześladowcom i obalić wszystkie mity.
Quentin, Ben i Radar różnią się od siebie i właściwie nie wiadomo dlaczego się przyjaźnią. Zakolegowali się pewnie tylko dlatego, że nikt „fajny” nie chciał przyjąć ich do swojej paczki. Ben jest trochę płytki i ma swoją traumatyczną historię z infekcją nerek. Radar to zaskakująco poukładany i dojrzały chłopak z lekką obsesją na punkcie pewnej encyklopedii internetowej. A Q, to po prostu Q. Tę trójkę łączy jednak coś na kształt braterstwa. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Przyjaciel to nie osoba, z którą dzielisz wspólne poglądy, zainteresowania i plany na przyszłość. Przyjaciel to wrzód na tyłku, który doprowadza cię do szału, wpędza w kłopoty i zawstydza, ale przejedzie z tobą dwa tysiące kilometrów żeby odnaleźć dziewczynę, na której ci zależy.
W trakcie poszukiwań Margo, bohaterowie odkrywają, że prawdziwy świat kryje się pod kilkoma warstwami pozorów. Ludzie, którzy na pierwszy rzut oka wydają się próżni, często w głębi duszy marzą o tym, by ktoś docenił ich wnętrze. Popularne dzieciaki maskują brak pewności siebie, gnębiąc słabszych. Szkolni outsiderzy okazują się zabawnymi i lojalnymi przyjaciółmi, z którymi można konie kraść. Prawdziwa Margo Roth Spiegelman to nie ta sama osoba, która jest przyjaciółką Lacey, ani dziewczyną Jace’a, ani niespełnioną miłością Quentina, ani sprawiającą zawód córką.
Choć „Papierowe miasta” to raczej powieść dla młodzieży, poleciłabym ją też dorosłym czytelnikom. Znajdziemy w niej wiele refleksji, które nie tracą na aktualności wraz z wiekiem. Warto jest wrócić pamięcią do czasów nastoletnich i zastanowić jak bardzo się zmieniliśmy. Czy jesteśmy tam, gdzie mieliśmy być? Czy te wielkie miłości naprawdę były takie wielkie? I czy prawdziwa przyjaźń jest w stanie przetrwać próbę czasu?
Cieszy mnie, że ktoś pisze w ten sposób dla młodzieży. Żałuję trochę, że sama nie czytałam takich powieści jako nastolatka.
Przede wszystkim zwróciłam uwagę na to, że bohaterowie są zdecydowanie zbyt mądrzy i dojrzali jak na swój wiek. Zupełnie jak w „Gwiazd naszych wina”. Z doświadczenia wiem, że część dzisiejszych nastolatków ma pstro w głowach. Nie mają ambicji, bo to...
2016-06-08
Istnienie Jodi Picoult jakoś mi do tej pory umknęło. Okazuje się, że jest dość poczytną (całkiem słusznie, bo ma niesamowity talent) autorką powieści obyczajowych. Zazwyczaj dobieram sobie lektury na chybił trafił i na nią trafiło dopiero teraz.
W każdej rodzinie dochodzi do nieporozumień. Tak już po prostu jest i tyle. Rodzina to grupa osób, które łączy przede wszystkim wspólne pochodzenie, nie zawsze dzielą jednak te same poglądy i zainteresowania. Dzieci starają się na siłę być w opozycji do rodziców i są zazdrosne o siebie nawzajem. Tak jest w każdej rodzinie. Szczególnie w tej, która się do tego nie przyznaje.
Głównym bohaterem powieści jest Luke Warren. Mimo, że niemal przez cały czas leży nieprzytomny w szpitalu, cala fabuła zbudowana jest wokół niego. Poznajemy go dzięki jego wspomnieniom oraz relacji jego dzieci i byłej żony. Każde z nich widzi go inaczej. Każde z nich zna innego Luke’a Warrena. Dla jednych był istnym bogiem, dla innych rozczarowaniem. Przez dwa lata mieszkał z dziką watahą wilków, czego nie udało się dokonać żadnemu innemu biologowi. Nikt nie zna zwyczajów tych zwierząt lepiej niż on. Po powrocie do cywilizacji dostał swój własny program przyrodniczy, w którym opowiadał o swoim życiu w kanadyjskiej puszczy i nowej watasze, którą udało mu się stworzyć w założonym przez siebie parku przyrody. To jednak nie jest jedyna twarz naszego bohatera. Luke był wybitnym biologiem, ale absolutnie nie nadawał się na męża ani ojca. Nie potrafił wprowadzić w życie wartości, które tak bardzo cenił u swoich obiektów obserwacji. Wciąż jednak w moich oczach jest niezwykłym człowiekiem. Może tylko niektórym powinno się zabraniać zakładania rodzin…
„Pół życia” to niezwykła powieść. Jej fabuła jest utkana misternie niczym koronkowa serwetka złożona z mnóstwa drobnych elementów. Podczas czytania niemal do samego końca ma się świadomość, że to jeszcze nie wszystko. Nie wszystkie karty są odkryte. Nie każdy bohater wyjawił swoje tajemnice.
Istnienie Jodi Picoult jakoś mi do tej pory umknęło. Okazuje się, że jest dość poczytną (całkiem słusznie, bo ma niesamowity talent) autorką powieści obyczajowych. Zazwyczaj dobieram sobie lektury na chybił trafił i na nią trafiło dopiero teraz.
W każdej rodzinie dochodzi do nieporozumień. Tak już po prostu jest i tyle. Rodzina to grupa osób, które łączy przede wszystkim...
2016-03-17
Też chciałabym mieć takie problemy jak bohaterowie tej powieści. Śmiać mi się chciało, gdy to czytałam. Rozumiem, że J.D. trzymał się z dala od bogatych kobiet po tym, co zrobił jego ojciec, ale bez przesady. Nie popadajmy ze skrajności w skrajność, bo to tylko krok od choroby umysłowej. Dostanie spadku to powód do rozwodu? Na miejscu głównej bohaterki dałabym mu ten rozwód i żyła własnym życiem. Jak on ją w ogóle traktował? Jak przedmiot! Z jednej strony mówi o równouprawnieniu i wojujących o prawa kobiet feministkach, a z drugiej traktuje dziewczynę jak szmatę. Co to za związek, gdzie partnerzy nie są sobie równi. Trudno mi uwierzyć, że napisała to kobieta. Naprawdę bycie uległą to nasze największe marzenie?
Pomijając fabułę, która jest niemal obrazą dla współczesnych kobiet, wciąż uważam, że Diana Palmer jest dobrą pisarką. Trzeba mieć talent, żeby uczynić protagonistą romansu faceta tak niesympatycznego jak J.D. i opisać tę historię tak, by dało się ją czytać.
Też chciałabym mieć takie problemy jak bohaterowie tej powieści. Śmiać mi się chciało, gdy to czytałam. Rozumiem, że J.D. trzymał się z dala od bogatych kobiet po tym, co zrobił jego ojciec, ale bez przesady. Nie popadajmy ze skrajności w skrajność, bo to tylko krok od choroby umysłowej. Dostanie spadku to powód do rozwodu? Na miejscu głównej bohaterki dałabym mu ten rozwód...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-01-24
Z okazji Czarnego Piątku zaszalałam w mojej ulubionej księgarni internetowej. Tym razem postanowiłam, że nie będę ograniczała się tylko do przyjemności i rozrywki, ale wreszcie zainwestuję w siebie.
Męczyłam tę książkę kilka tygodni. Czytanie jej miało w sobie coś z masochizmu. Pierwsze rozdziały odczuwałam jak ciosy pięścią w nos. Potem przyzwyczaiłam się do bólu i nie było tak źle. Katarzyna Bonda nie cacka się ze swoimi uczniami. Krótko i zwięźle opowiada o procesie obmyślania protagonisty, antagonisty, bohaterów pobocznych, narracji, świata przedstawionego, budowy fabuły i dialogów. Odziera zawód pisarza z tych wszystkich wyssanych z palca mitów. Ktoś, kto dopiero zaczyna przygodę z pisaniem może się przestraszyć. Ten, kto już coś napisał "na żywioł", bez wcześniejszego przygotowania zapewne poczuje się jak idiota. Dokładnie tak jest teraz ze mną.
Jednak po tym, jak już poznamy wszystkie suche fakty, wiemy gdzie szukać inspiracji, jak uchronić się przed syndromem "białej kartki" i jak ćwiczyć warsztat, Katarzyna Bonda udziela nam kilka rad na odchodne. Przede wszystkim przekonuje, by ciągle iść do przodu. Nie zatrzymywać się i nie patrzeć wstecz. Nie osiadać na laurach, nie rzucać swojego marzenia z powodu jednej niepochlebnej recenzji.
"Bo wszystko mija. Tylko książki zostaną. Nie trać czasu. Za mało go masz, by dłużej się wahać. Żyj, myśl, opowiadaj."
Z okazji Czarnego Piątku zaszalałam w mojej ulubionej księgarni internetowej. Tym razem postanowiłam, że nie będę ograniczała się tylko do przyjemności i rozrywki, ale wreszcie zainwestuję w siebie.
Męczyłam tę książkę kilka tygodni. Czytanie jej miało w sobie coś z masochizmu. Pierwsze rozdziały odczuwałam jak ciosy pięścią w nos. Potem przyzwyczaiłam się do bólu i nie...
2016-04-19
Ze wstydem przyznaję, że "Uwikłanie" jest pierwszą powieścią Zygmunta Miłoszewskiego, jaką przeczytałam. Nie mogę uwierzyć, że tyle mnie ominęło.
"Uwikłanie" to kryminał, a ja o tego typu literaturze wiem niewiele, ponieważ zwykle czytam powieści obyczajowe. Jednak nawet taki laik jak ja (czy raczej przede wszystkim) może docenić poprowadzoną intrygę. Gdy Teodor Szacki przyjeżdża na miejsce zbrodni, mamy wrażenie, że to zwyczajne morderstwo (o ile morderstwo może być zwyczajne). Mężczyzna w średnim wieku z problemami natury emocjonalnej zostaje znaleziony martwy w miejscu, gdzie poddawał się grupowej terapii. Prokuratura i policja zaczynają śledztwo. Przesłuchują potencjalnych świadków, podejrzanych i bliskich denata. Zbierają materiał dowodowy, konsultują się z biegłymi i obalają postawione hipotezy jedna po drugiej. Każdego dnia zdobywają nowe informacje, ale sprawa zdaje się wciąż stać w miejscu.
Zygmuntowi Miłoszewskiemu udało się stworzyć bardzo realnego protagonistę. Teodor Szacki nie jest tylko papierową postacią z kart kolejnego szablonowego kryminału. Co kilka stron zmieniałam o nim zdanie. W końcu sama nie wiem czy go lubię czy nie. Z jednej strony odmawia przyjmowania łapówek mimo, że pracuje za psie pieniądze i nie zawsze czuje satysfakcję z wykonywanego zawodu. Zdarza mu się interpretować prawo na korzyść oskarżonego, ale tylko wtedy, gdy jego moralność nie pozwala mu postąpić inaczej. Z drugiej jednak strony, gdzie podziewało się jego poczucie przyzwoitości, gdy obściskiwał się po parkach z jakąś małolatą? Teodor Szacki zdaje się przechodzić klasyczny kryzys wieku średniego. Choć właściwie jego małżeństwo można uznać za udane, wplątuje się w romans z kilkanaście lat młodszą dziewczyną. Monika nie jest ani zachwycająco piękna, ani szczególnie inteligentna. Gdyby drążyć ten temat dalej, można by uznać, że nie dorasta Weronice do pięt. Więc dlaczego? „Jakie to podłe, dumał Szacki, że mamy tylko jedno życie, a ono tak szybko nas nuży.” Ot i cała filozofia.
Poza wątkiem kryminalnym warto zwrócić uwagę na Warszawę widzianą oczami prokuratora Szackiego. Autor bardzo wyraźnie zarysował miejsce akcji, ale i obraz społeczeństwa. Natomiast te fakty, które podaje na początku każdego rozdziału sprawdzają, że powieść staje się bardziej realna. Realności dodaje również dokładność, z jaką Zygmunt Miłoszewski przygotował się do pisania tej powieści. Dzięki niemu poznajemy kulisy pracy prokuratora. Wygląda to trochę inaczej niż w filmach i serialach, gdzie bohaterowie skupiają całą swoją uwagę na jednej sprawie. Okazuje się, że w ciągu jednego dnia trzeba napisać akt oskarżenia w jednej sprawie, przesłuchać podejrzanych w drugiej i iść na ogłoszenie wyroku w trzeciej.
Na koniec nie mogę się powstrzymać, żeby nie napisać kilku słów o filmie. Nie jest zły, jednak po przeczytaniu książki ma się wrażenie, jakby ta historia po przeniesieniu na ekran została kompletnie zrujnowana. Wszystkie najciekawsze elementy zostały zamienione i cała atmosfera powieści przepadła.
Mogłabym polecić „Uwikłanie” nie tylko tym, którzy zazwyczaj sięgają na półkę z kryminałami. Ta powieść to też portret polskiego społeczeństwa. Może trochę gorzki, ale uderzająco prawdziwy.
Ze wstydem przyznaję, że "Uwikłanie" jest pierwszą powieścią Zygmunta Miłoszewskiego, jaką przeczytałam. Nie mogę uwierzyć, że tyle mnie ominęło.
"Uwikłanie" to kryminał, a ja o tego typu literaturze wiem niewiele, ponieważ zwykle czytam powieści obyczajowe. Jednak nawet taki laik jak ja (czy raczej przede wszystkim) może docenić poprowadzoną intrygę. Gdy Teodor Szacki...
2016-05-03
To moje drugie spotkanie z Zygmuntem Miłoszewskim. Trochę mniej szałowe niż "Uwikłanie", ale wciąż bardzo dobre.
Nie mam bladego pojęcia o malarstwie i nawet trochę mi wstyd z tego powodu. Nie wiedziałam, które z opisywanych przez autora dzieł sztuki są prawdziwe, a które zmyślone na potrzeby tej historii, ale wszystkie wydawały mi się realistyczne.
O ile akcja miejscami ciągnęła się i trochę mnie usypiała, to sami bohaterowie warci byli każdej minuty poświęconej na tą powieść.
Karol Boznański. Z jednej strony cyniczny marszand handlujący sztuką, którą nie zawsze darzy szacunkiem. Lubi stwarzać pozory, budować swoją własna legendę. Pozuje na wielkiego znawcę i twardego negocjatora. Z drugiej jednak strony w życiu prywatnym nie przywiązuje tak dużej wagi do przepychu. W przeciwieństwie do Zofii nie wierzy, że te kilka bohomazów ma aż takie znaczenie dla polskiej kultury. Dla Karola liczą się proste rzeczy. Dzieci, rodzina, jego wiejski domek. No i pewna zołza.
Doktor Zofia Lorenz. Jest jednoosobową komórką Ministerstwa Spraw Zagranicznych zajmującą się odzyskiwaniem zaginionych polskich dzieł sztuki. Traktuje swoją pracę jak misję i można powiedzieć, że stała się ona całym jej życiem. Zofia jest zimna, dumna i wyniosła, ale gdzieś w środku wciąż pozostaje małą dziewczynką, która tropi skarby, posługując się wskazówkami kochanego dziadka.
Major Anatol Gmitruk. Do bólu uczciwy, prawy i honorowy. Nie wiem czy to cechy wrodzone czy nabyte w trakcie służby wojskowej. Na zewnątrz prawdziwy twardziel, w środku wciąż przeżywa chorobę żony i jej nagłe odejście. Strzeże swojej prywatności i wpada w szał, gdy ktoś próbuje w niej grzebać. Polubiłam go bardzo i wolałabym, by był odrobinę mniej bohaterski.
No i Lisa Tolgfors. Lisa to najprawdziwsza księżniczka. Jej przyszłość zapowiadała się bardzo obiecująco. Miała objąć katedrę na uniwersytecie w Uppsali. Niestety (bądź stety) na jej drodze stanął dwukrotnie starszy od niej Sten Borg. Był jej nauczycielem i zawrócił jej w głowie opowieściami o tajemniczej kolekcji obrazów, której nikt nie widział i o której nikt nie słyszał. Tak Lisa stała się jedną z najskuteczniejszych złodziejek dzieł sztuki na świecie. Czasem, gdy mówiła tą polską więzienną grypserą, trudno było pamiętać o jej arystokratycznych korzeniach.
Ta czwórka częściej przypominała suicide squad niż dream team, ale wspólne unikanie śmierci i poszukiwanie skarbów zbliżyło ich do siebie. „Bezcenny” to taki miks przygód Jamesa Bonda, Indiany Jonesa, Lary Croft i Nocnego Lisa, ale to bardzo udane połączenie. Mimo miejscami ślimaczego tępa, warto dotrwać do zaskakującego zakończenia.
To moje drugie spotkanie z Zygmuntem Miłoszewskim. Trochę mniej szałowe niż "Uwikłanie", ale wciąż bardzo dobre.
Nie mam bladego pojęcia o malarstwie i nawet trochę mi wstyd z tego powodu. Nie wiedziałam, które z opisywanych przez autora dzieł sztuki są prawdziwe, a które zmyślone na potrzeby tej historii, ale wszystkie wydawały mi się realistyczne.
O ile akcja miejscami...
2016-12-01
Trafiłam na Cecelię Ahern już jakiś czas temu. Zaczęłam od bardzo popularnej „Love, Rosie”, ale to „Porę na życie” pokochałam najbardziej. Wreszcie zabrałam się za debiutancką powieść jednej z moich ulubionych autorek.
Każdy z nas prędzej czy później traci kogoś bliskiego. Wszyscy tego doświadczmy. Chowamy swoich rodziców, rodzeństwo, współmałżonków, bliskich przyjaciół. Przez całe nasze życie stykamy się z ludźmi, którzy kogoś stracili. Widzimy ich cierpienie i wydaje nam się, że gdy los wymierzy nam ten cios, będziemy gotowi. Nic bardziej mylnego. Choćbyśmy zabezpieczyli się na wszelkie możliwe sposoby, to zawsze zwala z nóg. Ktoś powiedział mi kiedyś, że śmierć, której się spodziewamy jest mniej bolesna i łatwiej się z nią pogodzić. Nie ma w tym ani grama prawdy.
Holly Kennedy jest pogrążoną w żałobie trzydziestoletnią wdową. Straciła nie tylko męża, ale też najbliższego przyjaciela. Po czymś takim nie jest łatwo się podnieść. Gerry był ogromną częścią jej życia i bez niego Holly czuje się bardzo zagubiona. Światełkiem w tunelu okazują się listy, które mąż napisał do niej na kilka tygodni przed śmiercią. Gerry znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć jak bardzo będzie potrzebowała jego obecności w tym trudnym okresie. Jego miłość była tak wielka, że mimo własnej choroby, znalazł sposób, by pomóc żonie przejść żałobę po swojej śmierci.
„P.S. Kocham Cię” nie jest jednak łzawą historią. To opowieść o stawaniu na nogi. Holly jest zwyczajną dziewczyną, która przeżywa wzloty i upadki, cieszy się z drobiazgów i czasem wyolbrzymia małe potknięcia. Los bardzo ciężko ją doświadczył, ale niestety nie wszyscy to rozumieją. Jedni każą jej się natychmiast pozbierać i iść dalej, inni lamentują nad jej tragedią, znaleźli się też tacy, którzy mówią, co w jej sytuacji wypada, a co nie. Holly musi wsłuchać się w głos swojego serca znaleźć własną drogę do szczęścia.
Trudno mi jest wyobrazić sobie lepszy debiut niż „P.S. Kocham Cię”. Dwudziestotrzyletnia Cecelia Ahern stworzyła niezwykle dojrzałą, ciepłą, mądrą i pełną nadziei powieść.
Trafiłam na Cecelię Ahern już jakiś czas temu. Zaczęłam od bardzo popularnej „Love, Rosie”, ale to „Porę na życie” pokochałam najbardziej. Wreszcie zabrałam się za debiutancką powieść jednej z moich ulubionych autorek.
Każdy z nas prędzej czy później traci kogoś bliskiego. Wszyscy tego doświadczmy. Chowamy swoich rodziców, rodzeństwo, współmałżonków, bliskich przyjaciół....
2016-12-22
2016-12-20
Od jakiegoś czasu rozglądam się za „Miłością bez końca” Scotta Spencera, ale stało się tak, że najpierw w moje ręce trafiła powieść „Mężczyzna z lasu”. Nigdy wcześniej nie czytałam niczego tego autora, więc nie wiedziałam czego się spodziewać. Choć już opis na okładce sugeruje główny wątek, mnie takie teksty zwykle robią w balona. Zawsze dostaję zupełnie coś innego niż się spodziewałam. W tym przypadku chyba każdy jest w stanie przewidzieć przebieg wypadków. Myślę jednak, że nie o ciąg wydarzeń chodzi w tej książce, a o emocje. Fabuła jest tylko tłem dla wewnętrznych przeżyć głównego bohatera.
Wierzę w to, że świadczą o nas nasze czyny. Możemy czuć zazdrość i gniew, rozpaczliwie pragnąć czyjejś śmierci, a mimo to być uczynnymi, wartościowymi ludźmi. Nie wcielanie w życie naszych mrocznych pragnień jest chyba nawet bardziej godne podziwu niż bycie dobrym z natury. Paul był porządnym facetem. Każdy, kto go znał opisałby go właśnie w taki sposób. Paul ciężko pracuje, jest wierny swojej kobiecie i dobry dla jej dziecka. Pewnego dnia trafia w parku na mężczyznę, który bije psa. Paul i tak ma zły dzień. Spotkał się z klientem, który kolejny raz wymigał się od płacenia i nie może uwolnić się od wspomnień o zmarłym ojcu. Gdy widzi tego faceta kopiącego bezbronnego psa nie może tego tak zostawić. Czy to nie świadczy o Paulu jak najlepiej? Początkowo grzecznie upomina mężczyznę, ale ten zdaje się być coraz bardziej agresywny. Nic dziwnego, że Paulowi puszczają nerwy. Jedno niefortunne uderzenie kończy jedno życie, a drugie naznacza na zawsze.
Poza tym tragicznym wydarzeniem akcja powieści właściwie toczy się bardzo spokojnie. Paul stopniowo pogrąża się w mroku, zabierając po drodze Kate. Ona zdaje się nie mieć wątpliwości, ale on nie jest do końca pewien, czy jest dobrym człowiekiem. Czy to był tylko incydent, czy morderczy instynkt jest nieodłączną częścią jego natury? Niby nic się nie dzieje. Fabuła jest jak lepka maź, w której tapla się czytelnik. Wciąż jednak ma się wrażenie, że za chwilę coś się wydarzy. Coś spektakularnego. Może nawet już na następnej stronie.
Od jakiegoś czasu rozglądam się za „Miłością bez końca” Scotta Spencera, ale stało się tak, że najpierw w moje ręce trafiła powieść „Mężczyzna z lasu”. Nigdy wcześniej nie czytałam niczego tego autora, więc nie wiedziałam czego się spodziewać. Choć już opis na okładce sugeruje główny wątek, mnie takie teksty zwykle robią w balona. Zawsze dostaję zupełnie coś innego niż się...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-13
Czy można napisać optymistyczną powieść o samobójcy? Tak, jeżeli jest to niedoszły samobójca, a pisze ją Cecelia Ahern. Zaczynam wierzyć w to, że ta autorka potrafi wyprostować wszystkie życiowe zakręty.
Czytałam kiedyś o ludziach uzależnionych od poradników. Pochłaniają je nałogowo w nadziei, że odmienią one ich życie. Nie stosują się do wskazówek, po prostu je kolekcjonują. Główna bohaterka „Zakochać się” szuka w takich książkach rozwiązania swoich problemów. Przykładowo całymi nocami czyta o tym, jak pokonać bezsenność. Choć Christine nienajlepiej radzi sobie z własnym życiem, całkiem nieźle wychodzi jej naprawianie sytuacji innych ludzi. Angażuje się w problemy klientów swojej agencji pośrednictwa pracy i wykracza poza zawodowe obowiązki. Pomaga im rzucić palenie i pokonać lęk przed użytkowaniem komunikacji miejskiej. To szczęście trafić na osobę, której tak bardzo zależy.
Pewnego wieczoru los rzuca Christine wyzwanie. Po raz kolejny czyni ją świadkiem próby samobójczej. Tym razem dziewczyna ma zamiar stanąć na wysokości zadania. Przekonuje Adama do zejścia z mostu, ale to jeszcze nie koniec. Najtrudniejsze zadanie Christine ma dopiero przed sobą.
Adam nie chce żyć. Po prostu wszystko zaczęło mu się w życiu sypać i uznał, że nie da się poskładać tego do kupy. Nie mógł liczyć na wsparcie rodziny ani przyjaciół, więc postanowił, że najlepiej ze sobą skończyć. Na szczęście w porę pojawiła się Christine. Dziewczyna za pomocą swoich poradników robiła wszystko, żeby przekonać Adama, że życie jest piękne. Jak to u Cecelii Ahern zwykle bywa, im bardziej się starała, tym więcej kłopotów ściągała na swojego podopiecznego.
Powieści Cecelii Ahern zazwyczaj (a może nawet zawsze) mają w sobie przesłanie. Myślę, że przez tą powieść autorka chciała nam powiedzieć, że nie pokochamy swojego życia dopóki nie pokochamy samych siebie. Czasem warto spojrzeć na świat z dystansem i przestać traktować wszystko tak śmiertelnie poważnie.
Czy można napisać optymistyczną powieść o samobójcy? Tak, jeżeli jest to niedoszły samobójca, a pisze ją Cecelia Ahern. Zaczynam wierzyć w to, że ta autorka potrafi wyprostować wszystkie życiowe zakręty.
Czytałam kiedyś o ludziach uzależnionych od poradników. Pochłaniają je nałogowo w nadziei, że odmienią one ich życie. Nie stosują się do wskazówek, po prostu je...
2016-12-06
Cecelia Ahern jest kobietą o niesamowitej wyobraźni. Łączy realny świat z elementami fantasy w taki sposób, że czasem ma się wrażenie, jakby znów miało się dziesięć lat i czytało piękną i pouczającą baśń.
Na pierwszy rzut oka Elizabeth Egan wydaje się zimna i nieprzyjemna. Profesjonalizm zdaje się nie tylko jej dominującą cechą w życiu zawodowym, ale też prywatnym. Postępuje twardo ze swoimi pracownikami oraz sześcioletnim siostrzeńcem, którego adoptowała. Ten chłód to jednak tylko bariera ochronna, za którą ukrywa się empatyczna, wrażliwa Elizabeth. Prawdziwa Elizabeth Egan stawia potrzeby swoich bliskich ponad własnymi marzeniami i bierze odpowiedzialność za ich decyzje. Nie przepada za swoim życiem, choć wiele osób mogłoby zazdrościć jej sukcesów. Potrzebuje kogoś, kto by ją lekko nakierował. Kogoś, kto nauczyłby ją ignorować te bzdury, którymi się zadręcza. Kogoś, kto pokazałby jej jak cieszyć się życiem. Idealną osobą do tego zadania jest zawodowy najlepszy przyjaciel.
„Gdybyś mnie teraz zobaczył” nie jest „love story”, jak przeczytać można na okładce. Przynajmniej nie w typowym znaczeniu. Ta historia opowiada o tym, że każdy człowiek, którego spotykamy na swej drodze wywiera na nas wpływ. Niektórzy nas łamią, sprawiają, że stajemy się gorszą wersją samych siebie. Są też tacy, którzy wydobywają z nas pozytywne cechy. Motywują do działania i spełniania skrywanych głęboko marzeń. Nieszczęśliwa miłość nie musi oznaczać końca naszego życia. Złamane serce boli, ale można z nim żyć. Możliwe, że gdy się pozbieramy i pójdziemy dalej, znajdziemy kogoś, kto to serce poskleja.
Cecelia Ahern jest kobietą o niesamowitej wyobraźni. Łączy realny świat z elementami fantasy w taki sposób, że czasem ma się wrażenie, jakby znów miało się dziesięć lat i czytało piękną i pouczającą baśń.
Na pierwszy rzut oka Elizabeth Egan wydaje się zimna i nieprzyjemna. Profesjonalizm zdaje się nie tylko jej dominującą cechą w życiu zawodowym, ale też prywatnym....
2016-11-22
2016-11-21
2016-11-09
W jednej ze swoich najnowszych powieści Nora Roberts znów bierze na warsztat seryjnych morderców i ich ofiary. Autorka świetnie radzi sobie w łączeniu thrillera i romansu, co już nieraz udowodniła. W „Obsesji” Roberts przedstawia nam niesamowicie dzielną i silną bohaterkę, która zmaga się ze spuścizną swojego ojca.
Jedenastoletnia Naomi Bowes nie może doczekać się dnia swoich urodzin. Tygodniami rozmyśla o tym, co dostanie w prezencie. Czy to będzie wymarzony czerwony rower? A może szczeniaczek, o którego tak prosiła rodziców? Gdy pewnej nocy przypadkiem widzi jak jej ojciec ukradkiem wymyka się do lasu, postanawia pójść za nim i sprawdzić, co tam ukrywa. Tak bardzo chce zobaczyć swój urodzinowy prezent, że gotowa jest nawet zaryzykować złość rodziców za chodzenie nocą po lesie. To, co dziewczynka odkrywa w starej piwnicy pod szczątkami spalonego domu nie jest żadną z jej wymarzonych zabawek. Ta piwnica to plac zabaw jej ojca – najokrutniejszego seryjnego mordercy nowego stulecia.
Czy możemy powiedzieć, że naprawdę znamy osoby, z którymi żyjemy? Każdy ma swoje tajemnice. Dzieci ukrywają przed rodzicami wagary. Mężowie nie mówią swoim żonom o ładnych koleżankach z pracy. Żony nie spowiadają się mężom ze swoich wydatków na kosmetyki i ciuchy. Jeżeli się postaramy, możemy zatuszować przed domownikami nasze drobne grzeszki, ale czy da się skutecznie ukryć przed rodziną fakt, że od kilkunastu lat porywa się, gwałci i torturuje młode kobiety? Czy można żyć pod jednym dachem z potworem i nawet tego nie zauważyć?
Po kilkunastu latach od tej tragicznej nocy Naomi przyzwyczaiła się już do myśli, że nigdy nie ucieknie przed przeszłością. Może zmienić nazwisko, fryzurę, akcent, przenosić się z miejsca na miejsce, ale i tak po pewnym czasie ludzie wpadną na to, że Naomi Carson, Naomi Bowes i Córka Zła to ta sama osoba. Gdy zobaczyła ten zrujnowany stary dom na skarpie z pięknym widokiem na zatokę, postanowiła spróbować osiąść na stałe w jednym miejscu. Każdego dnia jej pokręcone korzenie zagłębiały się w skaliste podłoże. Włożyła całe serce w renowację domu, poznała przemiłych ludzi, przygarnęła zabłąkanego kundla i związała się z mężczyzną, który miał w nosie skazę w jej drzewie genealogicznym. I gdy Naomi już zaczyna wierzyć, że jest tego wszystkiego warta, koszmar powraca. Pojawia się ktoś, kogo ambicją jest przebicie wszystkich zbrodni Thomasa Bowesa, a jego ostatecznym celem, wisienką na torcie jest właśnie Naomi.
„Obsesja” to bardzo dobra powieść z pogranicza romansu i thrillera. Nora Roberts umiejętnie buduje napięcie. Po dość intensywnym wstępie następuje spokojne rozwinięcie. Autorka usypia czujność czytelników skupiając naszą uwagę na romansie głównych bohaterów. Potem znów rzuca w nas lawiną trupów. Tożsamość antagonisty można odkryć dopiero tuż przed punktem kulminacyjnym, który niestety przebiega błyskawicznie. I to właściwie jedyna wada tej powieści.
W jednej ze swoich najnowszych powieści Nora Roberts znów bierze na warsztat seryjnych morderców i ich ofiary. Autorka świetnie radzi sobie w łączeniu thrillera i romansu, co już nieraz udowodniła. W „Obsesji” Roberts przedstawia nam niesamowicie dzielną i silną bohaterkę, która zmaga się ze spuścizną swojego ojca.
Jedenastoletnia Naomi Bowes nie może doczekać się dnia...
2016-11-05
Na brodę Merlina! Wiedziałam, że to nie może być koniec. Choć „Przeklęte Dziecko” nie jest „prawdziwą” kontynuacją przygód Harry’ego Pottera, to i tak cieszę się, że ta książka została wydana. Miliony dzieci i dorosłych przez lata z zapartym tchem śledziły historię Chłopca, Który Przeżył. J. K. Rowling stworzyła jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci w dziejach literatury. Świadczy o tym fakt, że po blisko dwudziestu latach od wydania „Kamienia Filozoficznego” wciąż tak bardzo chcemy wiedzieć, co było dalej. Harry Potter nie jest tylko chwilową modą. Harry Potter jest ponadczasowy i nieśmiertelny.
Opis na tylnej stronie okładki mówi: „Harry Potter nigdy nie miał łatwego życia,…” Zdaje się, że jego problemy nigdy się nie kończą. Uporał się z trudnym dzieciństwem, znalazł prawdziwych przyjaciół, z pomocą których uratował świat. Założył rodzinę i prowadził proste życie urzędnika Ministerstwa Magii. Największym wyzwaniem stało się dla niego rodzicielstwo. Harry kompletnie nie potrafi porozumieć się ze swoim młodszym synem i zastanawia, czy aby nie poniósł porażki jako ojciec.
Albus Severus Potter na pierwszy rzut oka bardzo różni się od reszty swojej rodziny. Gdy zawitał do Hogwartu, wszyscy doszukiwali się w nim podobieństwa do jego sławnego ojca. On tymczasem już w pociągu zaprzyjaźnił się z synem Dracona Malfoy’a, byłego śmierciożercy. Tiara przydziału przydzieliła go do Slytherinu. Czarodziejem też okazał się nienajlepszym. O niechęci do quidditcha nawet nie ma co wspominać. Ludzie mówili, że Albus Potter to zakała rodziny. Rówieśnicy nazywali go ślizgońskim charłakiem. Albus Potter nienawidził Hogwartu równie mocno jak jego ojciec go kochał. Te mroczne lata prześladowań i drwin przetrwał tylko dzięki najlepszemu przyjacielowi Scorpiusowi Malfoy’owi. Myślę, że kluczowe dla tej historii są słowa, które Draco wypowiada do Harry’ego: „Moim zdaniem w pewnym momencie trzeba dokonać wyboru, kim chcesz zostać. I powiem ci, że w takim właśnie momencie potrzebujesz albo rodzica, albo przyjaciela. Jeśli zdążyłeś znienawidzić rodzica i nie masz przyjaciół, jesteś zupełnie sam, a taka samotność jest bardzo trudna. Ja byłem sam, przez co na długo pogrążyłem się w ciemności.”
W „Przeklętym Dziecku” unicestwione przed laty zło dostaje szansę, żeby znów się odrodzić. Harry kolejny raz stawia czoło sile, która odebrała mu rodzinę i dzieciństwo. Na szczęście nie jest sam. Może liczyć na przyjaciół i syna, którego wychował lepiej niż mu się wydaje.
Ta książka jest przeznaczona przede wszystkim dla fanów Harry’ego Pottera. Ktoś, kto nigdy nie miał w rękach żadnej z poprzednich części na pewno się zagubi w gąszczu wydarzeń, bo niemal wszystko nawiązuje do przeszłości. W tej historii podobało mi się praktycznie wszystko. Bohaterowie są wielowymiarowi. Nikt nie jest ideałem, każdy ma mniejsze lub większe wady, z którymi usiłuje sobie poradzić. Akcja jest wartka. Jedna błędna decyzja bohaterów uwalnia lawinę zdarzeń. Nic nie jest czarne ani białe. Jak dla mnie jedynym minusem jest forma, w jakiej historia została spisana. Wolałabym powieść. Nie ukrywam, że bardzo liczę na kontynuację. Nie wierzę, że Albus i Scorpius niczego więcej nie zmalują.
Na brodę Merlina! Wiedziałam, że to nie może być koniec. Choć „Przeklęte Dziecko” nie jest „prawdziwą” kontynuacją przygód Harry’ego Pottera, to i tak cieszę się, że ta książka została wydana. Miliony dzieci i dorosłych przez lata z zapartym tchem śledziły historię Chłopca, Który Przeżył. J. K. Rowling stworzyła jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci w dziejach...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kto w tym kraju nie słyszał o Muńku? Sam Zygmunt Staszczyk jest tak samo popularny jak jego zespół, a może nawet bardziej. Muniek jest ikoną polskiej muzyki rockowej, choć nie jest wybitnym wokalistą i teksty też czasem pisze obciachowe. Jest za to autentyczny, a o to właśnie chodzi w rock and rollu. Tylko to, co prawdziwe ma szansę przetrwać próbę czasu i zmieniające się mody.
„Muniek” to bardzo przystępnie zredagowany wywiad rzeka. Przede wszystkim podobało mi się to, że rozmowa toczyła się w porządku chronologicznym. Dzięki temu nawet osoba, która nie jest zagorzałym fanem T.Love i samego Zygmunta Staszczyka nie gubi się w opowieści bohatera. Z drugiej strony wszystko przebiegało płynnie i podczas czytania nie ma się wrażenia, że Grzegorz Brzozowicz kierował rozmową i na siłę tę chronologię wprowadzał.
Pozytywnie zaskoczyło mnie to, że opowieść Muńka pozbawiona jest tej martyrologii wszechobecnej we wspomnieniach polskich rockmanów z czasów PRLu. Nie było rozprowadzania bibuły, nawalanek z ZOMO i przesłuchań przez SB. Nastoletni Zygmunt Staszczyk miał podobne problemy jak miliony dzisiejszych nastolatków. Tylko czasy były inne. Z jednej strony mniej kolorowe, ale z drugiej sprzyjały kreatywności bardziej niż współczesne realia.
W tej książce poznajemy melancholijne oblicze Muńka. Okazuje się, że popularność i życie gwiazdy rocka ma nie tylko jasną, ale też ciemną stronę. Dom, dzieci, rachunki do zapłacenia, wypalenie. Nikt nie myśli o takich sprawach, gdy w radiu puszczają „Chłopaki nie płaczą”. Muniek mówi nie tylko o balangach z zaprzyjaźnionymi zespołami, ale też o manipulacji mediów, nieuczciwych wydawcach, pokusach show biznesu i dylematach pomiędzy łatwą kasą a czystym sumieniem.
Z tej książki dowiemy się kto nadał Zygmuntowi Staszczykowi jego pseudonim, skąd wzięła się nazwa jego zespołu i jak przez lata zmieniał się jego skład. Poznamy kulisy powstania przebojów znanych wszystkim Polakom. Jednak to nie jest książka o T.Love. To książka przede wszystkim o Muńku. Zygmunt Staszczyk opowiada w niej o rzeczach, z których jest dumny i o tych, których dziś się wstydzi. O swoich sukcesach i porażkach.
Kto w tym kraju nie słyszał o Muńku? Sam Zygmunt Staszczyk jest tak samo popularny jak jego zespół, a może nawet bardziej. Muniek jest ikoną polskiej muzyki rockowej, choć nie jest wybitnym wokalistą i teksty też czasem pisze obciachowe. Jest za to autentyczny, a o to właśnie chodzi w rock and rollu. Tylko to, co prawdziwe ma szansę przetrwać próbę czasu i zmieniające się...
więcej Pokaż mimo to