-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
-
Artykuły„Dwie splecione korony”: mroczna baśń Rachel GilligSonia Miniewicz1
-
ArtykułyZbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie! Oto najważniejsze informacjeLubimyCzytać2
-
ArtykułyUrban fantasy „Antykwariat pod Salamandrą”, czyli nowy cykl Adama PrzechrztyMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2018-11-02
2018-02-19
Czytałam tę książkę bite dwa tygodnie. Nie dlatego, że jest nieciekawa czy źle napisana. Po prostu nie jestem zagorzałą fanką metalu. Z drugiej strony kompletnym laikiem też nie jestem. Co kilka stron musiałam wygoogować sobie jakiegoś wykonawcę lub przypomnieć kogoś, kogo kiedyś kochałam na zabój. Ze względu na formę ta książka powinna być chaotyczna, a nie jest. Mimo, że to sześćset stron prawie samych cytatów, całość jest zaskakująco spójna.
Gdy czytałam wstęp napisany przez Scotta Iana, myślałam: „To o mnie!” Ja też większość mojego dorastania spędziłam w swoim pokoju słuchając płyt w przeświadczeniu, że nikt mnie nie rozumie. Jeżeli chodzi o muzykę, to nadal nikt mnie nie rozumie (nic dziwnego, skoro sama siebie rozumiem tylko raz na jakiś czas). Talentu w tej materii niestety nie mam, więc mogę o niej tylko pisać, ale jak powiedział Frank Zappa: „Pisanie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze”, więc jestem na straconej pozycji.
„Głośno jak diabli” pełna jest ekscesów, na wieść o których włos jeży się na głowie. Niektóre z tych historii znałam, ale sporej części jednak nie. Nie miałam pojęcia (lub zapomniałam), że Jonathan Davis uczęszczał do szkoły pogrzebowej (jest w ogóle coś takiego?) i był uczniem balsamisty, a potem pracował jako grabarz i lubił (!) to zajęcie.
Ta książka zwraca delikatnie uwagę na pewne oblicze gwiazd metalu, o którym się nie mówi. To często i gęsto historie twardzieli, którzy na scenie są niszczycielską siłą z piekła rodem, gdy z niej schodzą wciągają masę koki, wypijają skrzynkę Jacka Danielsa, zaliczają po pięć lasek, a gdy trasa się kończy wracają spłukani do domów swoich matek lub dziewczyn i przechowują w ich lodówkach świńskie łby. Może przemawia przeze mnie solidarność jajników, ale czy ktoś zastanawiał się, gdzie byliby dziś bogowie metalu, gdyby nie kobiety, które ich niańczyły, wspierały i finansowały? Gdzie byłby dziś Ozzy, gdyby Sharon nie pozbierała go z podłogi, gdy wyleciał z Black Sabbath? Gdzie byliby ci lalusie z natapirowanymi włosami gdyby nie striptizerki z LA? I czy Avenged Sevenfold wybiliby się gdyby nie miłość, wiara i oddanie Valary Dibenedetto (o której nie wspomniano w tej książce nawet słowem)? O nich też ktoś powinien napisać książkę. „Pierwsze damy heavy metalu”. To mogłoby być dobre.
Największym plusem tej książki jest to, że historia opowiedziana jest słowami muzyków i ludzi z branży. To nie są suche fakty opisane przez jakiegoś gryzipiórka siedzącego w klimatyzowanym gabineciku za stylowym biureczkiem. Mam tylko takie wątpliwości co do tego, czy to na pewno „kompletna historia metalu”. Myślę, że każdy fan nu metalu, crossover czy black metalu po przeczytaniu fragmentów poświęconych swoim faworytom czuł niedosyt. Metal jest tak rozległym gatunkiem, że nie sposób opowiedzieć jego historii na sześciuset stronach. Właściwie każdy rozdział „Głośno jak diabli” można rozwinąć w oddzielnych książkach.
Czytałam tę książkę bite dwa tygodnie. Nie dlatego, że jest nieciekawa czy źle napisana. Po prostu nie jestem zagorzałą fanką metalu. Z drugiej strony kompletnym laikiem też nie jestem. Co kilka stron musiałam wygoogować sobie jakiegoś wykonawcę lub przypomnieć kogoś, kogo kiedyś kochałam na zabój. Ze względu na formę ta książka powinna być chaotyczna, a nie jest. Mimo, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-30
2018-12-17
2018-12-16
2018-12-16
2018-12-16
2018-12-16
2018-12-16
2018-12-16
2018-12-16
2018-12-16
2018-12-16
2018-12-04
2018-12-02
2018-11-26
2018-11-28
2018-11-25
2018-11-24
Bohatera tej książki nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Od kilku lat na całym świecie ludzie nucą jego piosenki. Rozbrajająco bezpretensjonalny rudzielec z gitarą akustyczną podbił serca milionów. Moje też, choć nigdy nie przepadałam za muzyką pop.
Pierwsze, o czym pomyślałam, kiedy w moje ręce trafiła ta książka to: dlaczego jest taka cieniutka? Nie wróżyło to dobrze i moje przeczucia się sprawdziły. Nolan opisał historię Eda Sheerana zbyt pobieżnie. Zastanawiam się nawet czy panowie kiedykolwiek spotkali się i rozmawiali ze sobą. Wątpię, bo autor powołuje się jedynie na wypowiedzi swojego bohatera z wywiadów przeprowadzonych przez innych dziennikarzy. Szybko przeskakuje z jednego faktu na drugi, mimo, że niektóre aż proszą się o rozwinięcie. Ogólnie mało wnikliwe to wszystko. Lepiej wypada tekst Jakuba Kozłowskiego. Jest bardziej szczegółowy, pojawiają się opisy setlist poszczególnych koncertów, wzmianka o akcji polskich fanów podczas pierwszego koncertu Eda w naszym kraju.
Książka opisuje (za krótko i zbyt pobieżnie!!!) drogę, jaką przebył Ed Sheeran od niepozornego rudzielca, który był źródłem kpin kolegów z klasy do międzynarodowej supergwiazdy. Nolan mocno podkreśla, że sukces jego bohatera nie jest dziełem przypadku. Ed ciężko na niego zapracował. Jako autor niezależny wydawał swoją muzykę na własną rękę i dystrybuował ją ze swojego plecaka, a ponadto grał za darmo gdzie się da, nawet po 300 koncertów rocznie. Nic, co osiągnął nie spadło mu z nieba i dlatego nie ma osoby, która zasługiwałaby na taki sukces bardziej niż on.
Może i Ed Sheeran ma tylko 27 lat i 3 oficjalne płyty na koncie, ale na londyńskiej scenie funkcjonuje od ponad 10 lat i jego historia zasługuje na więcej niż 265 stron. Przez tą powierzchowność przypomina mi trochę biografię Kings of Leon „Sex on fire”, której autor też się nie popisał przesadną wnikliwością.
Bohatera tej książki nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Od kilku lat na całym świecie ludzie nucą jego piosenki. Rozbrajająco bezpretensjonalny rudzielec z gitarą akustyczną podbił serca milionów. Moje też, choć nigdy nie przepadałam za muzyką pop.
więcej Pokaż mimo toPierwsze, o czym pomyślałam, kiedy w moje ręce trafiła ta książka to: dlaczego jest taka cieniutka? Nie wróżyło to dobrze i...