-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant12
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński8
Biblioteczka
2015
2014-12-01
2015-03-09
2015-03-16
2015-04-01
2015-04-11
2015-05-06
2015-05-06
2015-05-20
2015-05-22
2015-05-26
2015-06-22
2015
2015-06-27
2015-05-28
Cyberpunk to nurt przynależący do literatury science fiction. Opiera się on głównie na zależności pomiędzy człowiekiem, a otaczającej go zaawansowanej technologii komputerowej i informacyjnej. Dość często łączone są one z różnymi zawirowaniami w społeczeństwie (np. stan wojenny). Esencję tego podgatunku literackiego stanowi główna zasada, a właściwie to jej elementy, głoszona przez futurystów: 3M – Miasto, Masa, Maszyna.
Akcja takich historii rozgrywa się najczęściej w ogromnych, przeludnionych miastach-molochach, gdzie ludzie są zdemoralizowani przez technikę, a społeczeństwo modyfikuje swe ciała od sztucznych oczu po sztuczne mięśnie i wzmocnione organy wewnętrzne.
Zastanawiacie się pewnie co powyższa definicja ma wspólnego z Martyną Raduchowską, dzięki której mieliśmy okazję poznać przygody Idy – sarkastycznej szamanki od umarlaków o ciętym języku? Ano ma, ponieważ autorka napisała i wydała książkę właśnie w takim klimacie. „Czarne światła. Łzy Mai” to cyberpunkowy kryminał z lekką domieszką wątków rodem z psychologicznych thrillerów, ale zacznę może po kolei…
Rok 2037. Trzy lata minęły od jednej z najkrwawszych rebelii, jaką zgotowały maszyny, a w czasie, której porucznik Jared Quinn stracił wszystkich kolegów i sam o mało co nie stracił życia. Po długiej rekonwalescencji mężczyzna może wrócić wreszcie do ponownej służby w wydziale zabójstw. Jednak nie może się pogodzić z tym, jak przez te trzy lata zmienił się nie tylko on sam, ale także świat wokół niego. Od samego początku nie przepadał za androidami, ale po tym, co przeszedł, po prostu je znienawidził.
Quinn musi jednak jakoś sobie z tym poradzić i zakasać rękawy. Wszystko z powodu tajemniczego mordercy, który wymyka się nawet najnowocześniejszemu cybernetycznemu stróżowi prawa. Jedynym sposobem na jego ujęcie jest zastosowanie starych metod śledczych. Porucznik angażuje się w to, tym bardziej że od początku po głowie snują mu się pewne przypuszczenia odnośnie do tożsamości przestępcy. Czy słuszne?
Przyznaję, do tej pory nie miałam styczności z cyberpunkiem i ciut obawiałam się lektury tej powieści. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Zwłaszcza że cała ta otoczka science fiction to raczej nie moje klimaty. No, ale jak tu nie spróbować, kiedy autorką jest kobieta, która „kupiła” mnie swoimi Idowymi opowieściami. No nie da się! Dlatego odłożyłam wszelkie obawy i opory na bok i zasiadłam do lektury… Szybko okazało się, że to była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć.
Fabuła wciąga od samego początku, a ilość zaskakujących zwrotów po prostu wbija w fotel. Fakt jest tu sporo technicznych elementów, tak bardzo charakterystycznych dla tego gatunku, a mimo to nie ma żadnego problemu ze zrozumieniem, o co w nich chodzi. Być może zasługą tego jest fakt, iż autorka posługuje się naprawdę prostym, a zarazem nad wyraz plastycznym językiem, przez co wszystko wydaje się łatwiejsze do zrozumienia i z wizualizowania. Poza tym, także w „Czarnych światłach” nie mogło zabraknąć ciętego i sarkastycznego humoru z którego autorka zasłynęła.
No właśnie jak już przy tym jesteśmy, bo trzeba Wam wiedzieć, iż u Raduchowskiej nie ma tego znajomego i rozpoznawalnego humoru, bez odpowiedniego bohatera. W dwóch poprzednich powieściach pisarki prym wiodła Ida, a tutaj mamy porucznika Jareda Quinna. Zresztą nie tylko on, każda z postaci jaka została powołana do życia na kartach tej powieści, zasługuje na uwagę i docenienie. Żadna z nich nie została pozbawiona wad, a co za tym idzie, jest realna aż do bólu.
„Czarne światła. Łzy Mai” to naprawdę niesamowita powieść. Pełna tajemnic, niedopowiedzeń, niespodziewanych zwrotów akcji i mrocznego klimatu, w której gatunki mieszają się ze sobą tak bardzo, że ciężko się w nich rozeznać. To lektura praktycznie obowiązkowa nie tylko dla fanów cyberpunku, ale także fanów twórczości Raduchowskiej oraz ogólnie wielbicieli fantastyki. Powiecie, że to nie Wasze klimaty? Czasem warto przełamać swoje opory i spróbować czegoś nowego. Ja tak zrobiłam i jestem z tego naprawdę ogromnie zadowolona. Gorąco polecam!
Cyberpunk to nurt przynależący do literatury science fiction. Opiera się on głównie na zależności pomiędzy człowiekiem, a otaczającej go zaawansowanej technologii komputerowej i informacyjnej. Dość często łączone są one z różnymi zawirowaniami w społeczeństwie (np. stan wojenny). Esencję tego podgatunku literackiego stanowi główna zasada, a właściwie to jej elementy,...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-06-01
2015-05-11
2013-05-07
Mrok to wróg
Słońce zachodzi za horyzontem. Nad ziemię zaczynają podnosić się opary tajemniczej mgły, które w następnej chwili formują się w przerażające postacie otchłańców wychodzących na żer z samych trzewi podziemnego królestwa. Nam nie pozostaje nic innego jak skryć się we własnych domach, chronionych przez runiczne znaki, i modlić się do Wybawiciela o możliwość przetrwania kolejnej nocy. Czy potraficie wyobrazić sobie taką wizję naszego świata? Nie? To może sięgnięcie po powieści Peter’a V. Brett’a tworzące Cykl demoniczny chociaż trochę wam tę sprawę uproszczą. Malowany człowiek cz.1 rozpoczyna tę niesamowitą przygodę.
Osobę pisarza już Wam przybliżałam, przy okazji recenzji dalszego tomu wyżej wspomnianego cyklu, dlatego po prostu przejdę do przybliżenia (chociaż trochę) ogólnego zarysu fabuły.
Ludzie boją się nocy. Wszystko z powodu otchłańców wychodzących na powierzchnię ziemi wraz z zapadającym zmrokiem. Ludzkość została przez nie zdziesiątkowana, a odległości pomiędzy wszystkimi miastami i osadami są coraz większe, więc zamierają także chęci do podróży. Każdy woli trzymać się blisko domu, aby wraz z nocą schronić się za barierami runicznymi i modlić się o jak najszybsze nadejście świtu. W takim właśnie świecie dorasta trójka młodych ludzi, którzy nie wiele mają ze sobą wspólnego. Tym najważniejszym jest młody Arlen, który przekonuje się na własnej skórze, że od otchłańców dużo gorszy jest strach gnieżdżący się w ludzkich sercach. Leesha to młoda dziewczyna wyczekująca dnia, w którym stanie się kobietą i będzie mogła wreszcie uciec od matki. Jednak małe kłamstwo zaprzepaszcza wszystkie jej plany i popycha dziewczynę w stronę zielarstwa, do którego, według swojej mentorki, ma naturalny talent. Najmłodszym, ale wcale nie najgorszym, ani nie ostatnim jest Rojer, który jako jedyny z całej rodziny przeżył przełamanie bariery runicznej w ich domu. Od tamtego czasu jego życie splata się z życiem pewnego mistreal, który w końcu odkrywa niesamowity talent chłopaka do gry na skrzypcach.
Trzy tak różne osobowości, a mają ze sobą coś wspólnego. Cała trójka została ciężko doświadczona przez los, ale zamiast ich to złamać, tylko wzmocniło. Z uporem walczą o lepsze życie i odkrywają, że świat to coś więcej niż przekazywanie mrocznych informacji.
Powieść miałam okazję czytać już spory czas temu, jednak z powodu premiery „Wojny w Blasku Dnia”, postanowiłam odświeżyć sobie historię o początkach przygody Arlena i jego przyjaciół. Z ogromną przyjemnością powróciłam do mrocznego świata wykreowanego przez Peter’a V. Brett’a. Co ciekawe, dopiero czytając powieść powtórnie, zwróciłam uwagę na to, że pisarz wplótł w fabułę delikatne wątki antyutopijnej. Pewnie zachodzicie w głowę, w którym miejscu się one pojawiają. Jednak ja wam tego nie zdradzę, sami spróbujcie je odnaleźć w takcie czytania Malowanego człowieka cz.1.
Co do świata przedstawionego w książce, to musze powiedzieć, że autor zrobił naprawdę kawał dobrej roboty. Doskonałym pomysłem okazało się podzielenie fabuły na trzy, w których płynie ona swoim własnym torem. Dzięki temu, chociaż narracja jest w trybie trzecioosobowym, odniosłam wrażenie, że każdy z bohaterów sam opowiada swoją własną historię. Po prostu fabuła to niejako wprowadzenie, ale nie do świata w jakim rozgrywa się powieść, a do ich życia. Poznajemy charakter każego z nich na samym początku „drogi”, a także możemy równocześnie śledzić jak ulegają one przemianie wraz z kolejnymi, nieprzyjemnymi wydarzeniami, którymi doświadczył ich los. Akcja rozwija się w miarowym i spokojnym tempie, chociaż nie brakuje w niej także niespodziewanych zwrotów, które odpowiadają za ciągłe podwyższanie ciekawości czytelniczej względem tego, co dalej może się jeszcze wydarzyć.
Podsumowując. Gdyby nie fakt, że kolejna część Malowanego człowieka spokojnie sobie czeka na mojej półce, to po przeczytaniu zakończenia części pierwszej, z całą pewnością popłakałabym się ze złości, że nie wiadomo ile będę musiała czekać na dorwanie kolejne, aby poznać zakończenie tej historii.
Mrok to wróg
Słońce zachodzi za horyzontem. Nad ziemię zaczynają podnosić się opary tajemniczej mgły, które w następnej chwili formują się w przerażające postacie otchłańców wychodzących na żer z samych trzewi podziemnego królestwa. Nam nie pozostaje nic innego jak skryć się we własnych domach, chronionych przez runiczne znaki, i modlić się do Wybawiciela o możliwość...
2015-05-01
Tajemnicza okładka, od której ciężko oderwać wzrok… Interesujący blurb… Wysokie oceny na Goodreads… Pozytywne recenzje innych powieści, jakie wyszły spod palcy autorów… Intrygujący tytuł trylogii… i całego uniwersum… To były główne czynniki, przez które moja ochota na zapoznanie się z Lotem sowy, rosła z każdym dniem. Jak to jednak naprawdę wyszło? Zaraz się przekonacie.
Darian terminuje u miejscowego czarodzieja. Nie jest to jednak zajęcie, którym chciałby się zajmować. Chłopak wolałby bowiem tak jak jego rodzice, zajmować się myślistwem. Łapać niesamowite stworzenia z lasu Pelagirskiego dla ich skór, za które mógłby dostawać spore kwoty pieniędzy. Niestety możliwość nauki tego fachu została mu odebrana wraz ze śmiercią rodziców, którzy z tego się utrzymywali. Po ich zaginięciu, Darianem zajęła się cała społeczność Zagajniki Errolda. To oni zadecydowali u kogo chłopak ma pobierać nauki. Mało tego, na każdym kroku starają się oczernić jego rodziców. Niestety to wraz z ciągłym strofowaniem chłopaka odnosi zupełnie odwrotny skutek. Darian często się buntuje i wymiguje od powierzonych zadań oraz nauki. Podczas odbywania kary za jeden z takich wyskoków dochodzi do napaści na Zagajnik. Chłopak na rozkaz Justyna ucieka do lasu, w którym żyją Jastrzębi bracia. Kto zaatakował wioskę? W jakim celu to zrobił? Co się stanie z Darianem?
Mercedes Lackley i Larry Dixon to amerykańscy pisarze, którzy duet tworzą nie tylko w pracy, ale i także w życiu prywatnym. Razem zaczęli tworzyć jeden z najobszerniejszych cykli fantastycznych, jakie się do tej pory pojawiły – Kroniki Valdemaru. Trylogia Sowiego Maga, ze swoim pierwszym tomem noszącym tytuł Lot sowy, jest jego częścią.
Przyznam, że byłam naprawdę zaintrygowana, kiedy brałam książkę do ręki. Wszystko z powodu blurbu, który niczego nie zdradza, a także okładki, która wręcz mnie hipnotyzowała. Dlatego z tym większym zapałem zabierałam się za lekturę. Niestety już na początku mój zapał został dość mocno ostudzony. Wszystko z powodu samego początku, przez który dość ciężko jest przebrnąć, ponieważ czytamy przede wszystkim o ciągłych żalach i złościach Dariana wobec mieszkańców jego wioski i ogólnie do całego świata, bo jego życie nie potoczyło się tak, jakby sobie tego życzył.
Właśnie, jeżeli jesteśmy już przy protagoniście. Chłopak jest raczej bohaterem, którego ciężko polubić. Ja rozumiem, że stracił rodziców w młodym wieku, a ludzie z wioski nie dają mu możliwości na żałobę po nich, a co za tym idzie ma prawo zachowywać się tak jak to ciągle robi. No ale ile razy można czytać w kółko o jednym i tym samym? To jego ciągłe wściekanie się bez powodu, wyżywanie na jedynej osobie, która nie starała się go traktować jak nastoletniego przestępcy, niewywiązywanie się ze swoich obowiązków, a przede wszystkim ciągłe użalanie się nad sobą, doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Często, gęsto miałam ochotę albo sama walić głową w ścianę ze złości lub raz po raz zdzielić Dariana trzymaną w rękach książką. Trzeba Wam wiedzieć, że nie zdarzył mi się to od czasów Gena z Polowania Andrew Fukudy.
Na szczęście to jedyne minusy, choć dość istotne, jakie znalazłam w powieści, a na które w końcu przestałam zwracać uwagę, kiedy na pierwszy plan wysunęły się opisy miejsca akcji. Muszę przyznać, że świat Valdenmaru jest naprawdę zachwycający, chociaż dane mi było poznać jedynie niewielką jego część. Różnorodność istot magicznych, jakie możemy spotkać (np. gryfy lub dyheli), legendy, ukształtowanie, polityka, to wszystko zostało doskonale przemyślane i dopracowane w najdrobniejszych szczegółach.
Fabuła, choć początek jest dość ciężki, z czasem mocno wciąga. Autorzy mieli na nią naprawdę fajny pomysł i trzeba przyznać, iż w dużej mierze udało im się wykonać go i przekazać praktycznie w pełni. Na to naprawdę nie można narzekać, zwłaszcza kiedy weźmie się pod uwagę fakt, że jest to pierwszy tom trylogii, którego głównym zadaniem jest wprowadzenie czytelnika nie tylko w historię Dariana, ale także jako takie zaznajomienie ze światem, w jakim żyje protagonista. Dlatego tym bardziej byłam zachwycona momentami, w których Lackley i Dixon wtrącali w fabułę fragmenty historii Valdenmaru oraz lasu, jaki otacza osadę, w jakiej mieszka Darian.
Lot sowy budzi we mnie naprawdę mieszane uczucia. Z jednej strony wkurzający bohater i ciężko do przebrnięcia początek jakoś nie nastrajają do ponownego sięgnięcia po dalsze części tej trylogii. Z drugiej – cudownie rozbudowany świat pełen magii i niespotykanych istot, zarówno tych dobrych, jak i tych najbardziej mrocznych, sprawia, że czuję ogromny niedosyt i nie mogę się doczekać, kiedy będzie mi dane dalej go zgłębiać. U mnie ta druga strona bierze jednak górę, dlatego z chęcią sięgnę po dalsze losy Dariana. Być może wszystko się rozwinie i lektura stanie się większą przyjemnością. Was natomiast zachęcam do samodzielnego rozważenia, czy chcecie na własnej skórze przekonać się, jak odbierzecie opowieść zamkniętą na kartach Lotu sowy.
Tajemnicza okładka, od której ciężko oderwać wzrok… Interesujący blurb… Wysokie oceny na Goodreads… Pozytywne recenzje innych powieści, jakie wyszły spod palcy autorów… Intrygujący tytuł trylogii… i całego uniwersum… To były główne czynniki, przez które moja ochota na zapoznanie się z Lotem sowy, rosła z każdym dniem. Jak to jednak naprawdę wyszło? Zaraz się...
więcej Pokaż mimo to