-
ArtykułySztuczna inteligencja już opanowuje branżę księgarską. Najwięksi wydawcy świata korzystają z AIKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyNie jestem prorokiem. Rozmowa z Nealem Shustermanem, autorem „Kosiarzy” i „Podzielonych”Magdalena Adamus9
-
ArtykułyEdyta Świętek, „Lato o smaku miłości”: Kocham małomiasteczkowy klimatBarbaraDorosz3
-
ArtykułyWystarczająco szalonychybarecenzent0
Biblioteczka
2015-05-22
2015
2015-05-11
2015-02-05
2013-06-27
2014-10-12
2014-09-17
2014-08-08
2014-07-06
2014-01-04
2013-08-20
Zdradziecki plan to już piąta, a zarazem przedostatnia część serii Odkrycia Riyrii autorstwa Michaela J. Sullivana. Dotychczas wydawnictwo publikowało po dwa tomy w jednej księdze, więc jakże wielkie było moje zaskoczenie (i zawód), kiedy okazało się, że dwa ostatnie ukażą się osobno. Moje odczucia spotęgowało jeszcze zakończenie, jakie zaserwował autor. Powiem nawet więcej, dołączyła do nich także irytacja…
Przeciwnicy Nowego Imperium zostali zmiażdżeni, a osoby sprawujące władzę „w imieniu” Imperatorki już zacierają ręce z zadowolenia i planują, jak uczcić swoje zwycięstwo. Doskonała okazja nadarza się podczas zimonaliów, w czasie których ma się także odbyć wesele Modiny z Ethelredem. Zaraz po zakończeniu uroczystości na dziewczynę planowany jest zamach, wszystko powinno wyglądać jak niespodziewany wypadek. W jego wyniku Modina ma stracić życie. Wraz z nią zginą jeszcze dwie osoby skazane na ścięcie – słynna wiedźma z Melengaru oraz spadkobierca Novrona. Jednak plany nie obejmowały tego, że w ich wypełnieniu może przeszkodzić jeden z najsłynniejszych duetów złodziejskich, a także osoba, ze strony której nikt nie spodziewa się żadnego działania…
Autor bez najmniejszego problemu ponownie wciągnął mnie do świata, gdzie magia i elfy są tępione i uważane za największe zło. Gdzie tylko dwójka złodziei może wyzwolić kraj spod władzy uzurpatorów chcących wykorzystać do swoich planów biedną i „złamaną” dziewczynę. Po raz kolejny oczarował mnie historią, która mnie rozśmieszyła, zaskoczyła, zmroziła krew w żyłach, a także dała do myślenia. Standard w przypadku tego autora i tej serii, jednak tym razem okraszony mroczniejszym klimatem.
Fabuła, na pierwszy rzut oka, jest mało skomplikowana, zwłaszcza że autor wcale nie kryje się z tym, co stanowi główny trzon jego opowieści. Powiem więcej, sam zdradza go już na samym początku. Jednak niech to Was nie zwiedzie i nie kusi, aby uznać Zdradziecki plan za lekturę nudną i przewidywalną. Nic z tych rzeczy, jest zupełnie odwrotnie. Sullivan rozbudowuje bowiem fabułę poprzez wprowadzanie do niej wątków pobocznych, które z pozoru dotyczą zupełnie innych spraw, a jednak mają jeden wspólny czynnik (nie zdradzę jaki). Przeplatają się one ze sobą, a co za tym idzie także i uzupełniają, tworząc w ten sposób na czytelnika istną pajęczą sieć, w którą ja wpadłam bez wahania. Jedyne, co mi nie pasowało, to fakt, że dwójka głównych bohaterów – Royce i Hadrian – została zepchnięta na dalszy plan. Fakt, mają swój udział w większości wydarzeń, ale mimo to nie od nich zależy rozwiązanie głównych wątków. Tym razem Sullivan skupił się na postaci Modiny oraz jej pomocnicy Amili.
Pozostając jeszcze przy fabule, muszę napisać o pewnej ciekawostce. Naprawdę podoba mi się fakt, że Zdradziecki plan stanowi co prawda element serii, ale jednocześnie może być także odbierany jako zupełnie odrębna historia. Zresztą jak każda pozostała część, nawet pomimo tego, że były wydawane po dwa w jednej księdze. Nawiązania do poprzednich tomów są bardzo luźne oraz mgliste, zupełnie tak, jakby autor nie chciał odbierać frajdy z czytania, a po prostu rozbudzić ciekawość względem nich. Wierzcie mi, gdyby nie fakt, że już je znam, to na pewno dałabym się skusić.
Akcja, a raczej jej tempo, jest dużo spokojniejsze niż to miało miejsce w poprzednich tomach. Tym razem autor postawił bardziej na życiowe rozważania moralne, a nie na sytuacje skutkujące niespodziewanymi zwrotami (chociaż tych także nie zabrakło).
Podsumowując. Zdradziecki plan to naprawdę dobra i ciekawa powieść, która trzyma ogólny poziom całej serii. Pewnie zastanawiacie się więc skąd moja irytacja wspominana w pierwszym akapicie. Ano stąd, że zakończenie pozostawia nas z jeszcze większą ilością pytań niż mieliśmy na początku książki. Polecam.
Zdradziecki plan to już piąta, a zarazem przedostatnia część serii Odkrycia Riyrii autorstwa Michaela J. Sullivana. Dotychczas wydawnictwo publikowało po dwa tomy w jednej księdze, więc jakże wielkie było moje zaskoczenie (i zawód), kiedy okazało się, że dwa ostatnie ukażą się osobno. Moje odczucia spotęgowało jeszcze zakończenie, jakie zaserwował autor. Powiem nawet...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-04-09
Nów to bardzo szczególna faza Księżyca. Noc nie jest mącona jego światłem, więc na Ziemi panują nieprzeniknione ciemności. To właśnie tym czasie wszelkiej maści demony i otchłańce są najsilniejsze, a z najdalszych kątów Otchłani przybywają najgroźniejsi z książąt mroku, chcący położyć kres rebelii, jaką, w ich mniemaniu, rozpoczęli ludzie. Zadanie to wcale nie okaże się takie proste, jak myślały potwory. Na ich drodze los postawi bowiem Arlena Balesa – Naznaczonego, który ponownie posiadł wiedzę na temat zapomnianych runów wojennych, ale nie tylko…
Nim dojdzie jednak do starcia w Zakątku Drwali będą miały miejsce jeszcze inne ważne wydarzenia, mogące znacznie wpływać na późniejszą sytuację. Przede wszystkim, trójka przyjaciół spotyka się ponownie po długiej rozłące, tylko że nic już nie jest takie samo. Leesha skrywa tajemnicę, która może doprowadzić do tego, iż kobieta straci swoją wysoką pozycję w Zakątku. Rojer poślubił dwie Krasjanki, a Arlen zjawił się w osadzie z narzeczoną – Renną Tanner. Także w Lennie Everama sytuacja nie będzie się miała zbyt ciekawie.
Peter’a V. Brett’a mało komu trzeba przedstawiać. Już od pierwszego tomu Cyklu demonicznego zdobył rzesze fanów, których z każdą kolejną wydaną częścią tylko przybywa. Jednak Wojna w Blasku Dnia t. 2 w Polsce (bo tylko u nas poszczególne księgi zostały podzielone na dwie części) była tą najbardziej wyczekiwaną. Szczególnie po zakończeniu, jakie zostało zaserwowane w poprzedniej księdze. Przyznaję, że nie mogłam się doczekać lektury kontynuacji i chociaż powinnam już przyzwyczaić się do tego, jak bardzo historie serwowane przez tegoż autora wciągają mnie w swoje sidła, to i tym razem byłam pod ogromnym wrażeniem. Nie dałam rady się od niej oderwać. Do tego stopnia, że w ogóle nie odczuwałam ubywających stron, które następnie zmieniały się w całe rozdziały. Najlepsze jest jednak to, iż do książki zajrzałam z ciekawości, tylko na chwilkę, aby przypomnieć sobie, w jakim momencie historia została urwana. No i wsiąkłam.
Fabuła to po prostu doskonały przykład tego, jak powinno się pisać książkę. Autor, chociaż nie narzuca szybkiego i dynamicznego tempa akcji, to i tak potrafi oczarować czytelnika poprzez łączenie wątków, nie mających na pierwszy rzut oka ze sobą nic wspólnego. Dzięki temu wytwarza się także niesamowite napięcie przez które lektura powieści jest jeszcze bardziej gorączkowa i niecierpliwa, aby jak najprędzej dowiedzieć się co się dalej wydarzy. Szczególnie, że autor „upstrzył” wszystko kilkoma niespodziankami wbijającymi w fotel lepiej niż niejeden film sensacyjny. Co więcej, doskonale wyczuwa, kiedy powinno się to ze sobą mieszać, tak aby nikogo nie znudzić. W moim przypadku działało to naprawdę znakomicie.
Jeżeli chodzi o akcję, to tak jak już wspominałam w akapicie wyżej, nie ma ona zastraszającego tempa, ale potrafi zaskoczyć niespodziewanymi zwrotami. Początkowo autor skupił się głównie na emocjonalnej, a dokładniej, miłosnej stronie historii. Co ciekawe, właśnie do tego fragmentu doskonale pasuje mi okładka, w której przeważa kolor czerwony, a jest on przecież uznawany właśnie za barwę odpowiadającą miłości. To taka mała dygresja. Wracając do tematu, akcja zaczyna nabierać rumieńców wraz z nadejściem nowiu i hord otchłańców. Napięcie powstałe już na samym początku, a następnie systematycznie podsycane przez pisarza, uderzyło we mnie niczym bomba. Poczułam się jak pędem wrzucona do jadącego pociągu, z którego nie sposób wyskoczyć, dopóki nie dojedzie się do stacji docelowej, w przypadku Wojny w Blasku Słońca t.2 jest nią, oczywiście, zakończenie.
W tym temacie mam spory dylemat. Myślałam bowiem, że Peter wyjaśni niektóre kwestie, dzięki czemu ze spokojem przyjdzie mi czekać na kolejny tom. Próżne nadzieje. Fakt, niektóre wątki zostały wyjaśnione i przez to także zamknięte, ale co z tego, skoro na ich miejsce wskoczyły nowe, równie ciekawe. A zakończenie urywa się w takim momencie. Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok. No ale cóż, nie pozostaje mi nic innego jak tylko zacisnąć zęby i z narastającą niecierpliwością wyczekiwać najpierw momentu, kiedy prace nad The Skull Throne (tytuł roboczy) zostaną ukończone przez autora, a potem na wyznaczenie daty polskiej premiery.
Warto również wspomnieć o bohaterach. Dopiero bowiem w tej części trzeciego tomu widać dwoistość ich natury. Autor od samego początku nie kreował żadnego z nich w jednoznacznym przydziale – ten dobry, a to ten zły. Dzięki temu zyskują oni na realności i dużo łatwiej jest wyobrazić sobie, że ktoś taki mógłby naprawdę żyć oraz funkcjonować w naszym społeczeństwie.
Podsumowując. Wojna w Blasku Dnia t.2 w moim przypadku okazała się najlepszym tomem z całego cyklu. Nie tylko utwierdziła mnie w tym, że jest to jedna z bardziej udanych serii fantastycznych, ale także jeszcze podsyciła ciekawość względem całej twórczości Pana Brett’a. Gorąco polecam.
Nów to bardzo szczególna faza Księżyca. Noc nie jest mącona jego światłem, więc na Ziemi panują nieprzeniknione ciemności. To właśnie tym czasie wszelkiej maści demony i otchłańce są najsilniejsze, a z najdalszych kątów Otchłani przybywają najgroźniejsi z książąt mroku, chcący położyć kres rebelii, jaką, w ich mniemaniu, rozpoczęli ludzie. Zadanie to wcale nie okaże się...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to