-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik253
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2014-03-04
2015-12-24
O tej książce zostało napisane wszystko co tylko można. Pozwala na tyle interpretacji, że każdy znajdzie w sobie jakąś strunę, którą "Władca Much" poruszy. W czasie kiedy czytałam tę książkę, znalazłam gdzieś cytat o tym, że "Cywilizacja to krucha warstwa lodu na oceanie chaosu". Tak się też złożyło, że w tym samym czasie mieliśmy w Polsce kryzys konstytucyjny. Uchwalenie ustawy o TK zbiegło się w czasie z momentem, w którym na wyspie odwrócono się od wcześniej ustalonych praw. Przerażająco aktualna lektura.
O tej książce zostało napisane wszystko co tylko można. Pozwala na tyle interpretacji, że każdy znajdzie w sobie jakąś strunę, którą "Władca Much" poruszy. W czasie kiedy czytałam tę książkę, znalazłam gdzieś cytat o tym, że "Cywilizacja to krucha warstwa lodu na oceanie chaosu". Tak się też złożyło, że w tym samym czasie mieliśmy w Polsce kryzys konstytucyjny. Uchwalenie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-03
Książka została mi pożyczona: nieoczekiwanie przyszła pocztą z Wiednia, z dopiskiem "musisz przeczytać". Przeczytałam więc, pożarłam, w trzy dni. Hemon pisze autobiografię - o Sarajewie, o lokalnej społeczności, która może tak wyglądać chyba tylko na Bałkanach, o wykorzenieniu, wojnie, budowaniu się na nowo gdzieś indziej. O swojej rodzinie, rodzicach, partnerkach, córkach. O latach dziewięćdziesiątych, które sama pamiętam przez mgłę, bo byłam jeszcze mała. Piękna książka, napisana lekko, językiem który trafia w punkt. Absolutnie uwielbiam kunszt Hemona, precyzję w dobieraniu porównań, inteligentny humor i to, że o poważnych rzeczach potrafi pisać boleśnie prosto i bez sztucznego dramatyzowania. Książka do Wiednia nie wróci prędko, bo jest czytana po kolei przez wszystkich domowników.
Książka została mi pożyczona: nieoczekiwanie przyszła pocztą z Wiednia, z dopiskiem "musisz przeczytać". Przeczytałam więc, pożarłam, w trzy dni. Hemon pisze autobiografię - o Sarajewie, o lokalnej społeczności, która może tak wyglądać chyba tylko na Bałkanach, o wykorzenieniu, wojnie, budowaniu się na nowo gdzieś indziej. O swojej rodzinie, rodzicach, partnerkach, córkach....
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05
Bardzo lubię książki, które rozbierają dwa przeciwstawne sposoby myślenia na czynniki pierwsze tak, że czytelnik zaczyna rozumieć oba stanowiska. Maciej Czarnecki zakłada, że czytelnik polską mentalność już zna, więc dobrał się do norweskiej. Pięknie tłumaczy fundamenty norweskiej kultury i płaszczyzny tarć między polskimi imigrantami a Norwegami. Co najważniejsze - pokazuje też że żadna ze stron nie jest zupełnie bez winy. Barnevernet ma nieobiektywne kryteria oceny rodziców, stosuje środki nieadekwatne do sytuacji, brakuje im wrażliwości kulturowej, zgoda, ale z niuansów książki widać też, że spora część imigrantów z Polski to karyny i sebiksy, które nie wytrzymają bez wstawienia "k...." w co drugim zdaniu, nie mają problemu z przemytem alkoholu czy jazdą po pijaku. Przeprowadzają się do kraju który świetnie sobie radzi między innymi ze względu na swoją praworządność, po czym nagminnie łamią prawo. Miałam trochę do czynienia z polską emigracją w Norwegii i niestety są to w dużej mierze budowlańcy, co to uważają że jak się baby nie bije to jej wątroba gnije, albo że straszenie dzieci przemocą to świetna metoda wychowawcza.
Życzyłabym sobie, żeby polska imigracja wdrożyła to, czego tak oczekuje od imigracji z Bliskiego Wschodu, a mianowicie dostosowała się do lokalnych warunków albo wracała do siebie.
Bardzo lubię książki, które rozbierają dwa przeciwstawne sposoby myślenia na czynniki pierwsze tak, że czytelnik zaczyna rozumieć oba stanowiska. Maciej Czarnecki zakłada, że czytelnik polską mentalność już zna, więc dobrał się do norweskiej. Pięknie tłumaczy fundamenty norweskiej kultury i płaszczyzny tarć między polskimi imigrantami a Norwegami. Co najważniejsze -...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-12
Przerażająca lektura. Mam wrażenie, że na co dzień marginalizujemy to, jak bardzo kuriozalna jest Mateczka Rosja. Przerażające jest to, jak ten kraj nie jest w stanie funkcjonować inaczej niż przez bezczelną korupcję i łamanie prawa, które jest tak oczywiste i tak bezwzględne, że nie mieści się to w głowie. Tak naprawdę najbardziej przerażający jest ostatni rozdział, o tym jak Rosja uprawia swój bajzel nie tylko u siebie, ale jak eksportuje swoją gangsterkę w białych rękawiczkach również do Londynu, centrum europejskiej cywilizacji, jak londyńskie od wieków elitarne dzielnice, stały się no-go zone dla przedstawicieli brytyjskich elit.
Przerażająca lektura. Mam wrażenie, że na co dzień marginalizujemy to, jak bardzo kuriozalna jest Mateczka Rosja. Przerażające jest to, jak ten kraj nie jest w stanie funkcjonować inaczej niż przez bezczelną korupcję i łamanie prawa, które jest tak oczywiste i tak bezwzględne, że nie mieści się to w głowie. Tak naprawdę najbardziej przerażający jest ostatni rozdział, o tym...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-10-04
Uczeni wyliczyli, że szansa na to, że pojawi się taki ktoś jak Pratchett jest jedna na bilion. Uczeni wyliczyli też, że szansa jedna na bilion lubi sprawdzać się w dziewięciu przypadkach na dziesięć. Że tak pozwolę sobie sparafrazować.
Pratchett jest chyba jedynym pisarzem, któremu wychodzą morały. Jak się bliżej wczytać, to każda książka ze Świata Dysku ma morał, ale nienachalny, dlatego trzeba się wczytywać. Na przykład taki, że ludzie widzą wybiórczo, głównie to, co chcą widzieć. Poza tym, książki nie da się ocenić, bo Świat Dysku jest kategorią samą w sobie, nie da się go z niczym porównać, na pewno nie jest to fantasy, to osobny gatunek, na pewno warty poznania.
Uczeni wyliczyli, że szansa na to, że pojawi się taki ktoś jak Pratchett jest jedna na bilion. Uczeni wyliczyli też, że szansa jedna na bilion lubi sprawdzać się w dziewięciu przypadkach na dziesięć. Że tak pozwolę sobie sparafrazować.
Pratchett jest chyba jedynym pisarzem, któremu wychodzą morały. Jak się bliżej wczytać, to każda książka ze Świata Dysku ma morał, ale...
2015-12-11
Naprawdę, tej książki nie da się komentować.
W 3/4 książki, wszystkie historie zaczęły się zlewać w jedną, w której dominował strach, trauma i tęsknota za rodzicami, uniwersalne uczucia dziecka czasu wojny. Przypomniałam sobie jak byłam mała i, jak wszystkie dzieci żyjące w Polsce, mając głowę napakowaną wojennymi historiami, myślałam o tym, co by było, gdyby nagle mamy zabrakło. Robiło mi się słabo, to było coś nie do pomyślenia. A dla bohaterów Aleksijewicz to był zwykle początek znacznie gorszych rzeczy. Przeczytałam tę książkę w dwa dni, ale śniła mi się jeszcze długo potem.
Naprawdę, tej książki nie da się komentować.
W 3/4 książki, wszystkie historie zaczęły się zlewać w jedną, w której dominował strach, trauma i tęsknota za rodzicami, uniwersalne uczucia dziecka czasu wojny. Przypomniałam sobie jak byłam mała i, jak wszystkie dzieci żyjące w Polsce, mając głowę napakowaną wojennymi historiami, myślałam o tym, co by było, gdyby nagle mamy...
2014-06-01
Totalnie nie rozumiem innych zamieszczonych tu opinii o tym, że "książka nie porwała" i że jest "sucho napisana". Na litość boską, ludzie, kataklizm zmiótł z powierzchni ziemi połowę populacji regionu, władze pokazały jak totalnie w d***** mają swój kraj, macie to podane w danych jak na tacy i was to nie "porywa"? Noż kuźwa, to nie "Przeminęło z wiatrem", to nie ma się podobać tylko wywołać wasz sprzeciw! Jeśli to nie wywołuje takiej reakcji to nie wiem, albo szwankuje u was czytanie ze zrozumieniem albo ludzkie odruchy, w obu przypadkach współczuję. Nie wiem czego oczekiwaliście, obrazków poglądowych z martwymi ludźmi, żeby łatwiej było zrozumieć?
Uważam, że takie książki jak ta mają nieocenioną wartość poznawczą, bo dają kontekst i krzyczą o tym, co specjaliści są w stanie wyczytać spomiędzy wierszy ONZ-owskich raportów i medialnych doniesień. Dodatkowo akurat ta pozycja pokazuje jak bardzo bezsilne jest ONZ, jak wywala kasę w błoto i jak przerośnięta biurokracja sprawia, że zjada ono swój ogon. Mieszkamy sobie w Polsce, myślimy, że wszędzie z małymi różnicami aparat państwa działa podobnie - jest katastrofa, jest sztab zarządzania kryzysowego, jest pomoc, mniej lub bardziej skuteczna. To co się zdarzyło w Birmie po cyklonie jest niepojęte, jeży włos na głowie i woła o pomstę do nieba i to właśnie jest treścią tej książki. Zastanówcie się dwa razy czy chcecie jechać na wakacje do Birmy, bo każdy dzień wakacji białasów nabija kieszeń juncie.
Totalnie nie rozumiem innych zamieszczonych tu opinii o tym, że "książka nie porwała" i że jest "sucho napisana". Na litość boską, ludzie, kataklizm zmiótł z powierzchni ziemi połowę populacji regionu, władze pokazały jak totalnie w d***** mają swój kraj, macie to podane w danych jak na tacy i was to nie "porywa"? Noż kuźwa, to nie "Przeminęło z wiatrem", to nie ma się...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-01
W Polsce od polskich autorów można dostać trzy rodzaje literatury podróżniczej - hardkorowe niszowe reportaże, wypociny trawelebrytów i pop-travel-lit. Dwie ostatnie kategorie zdecydowanie dominują i z reguły są straszne. Na szczęście jest jeszcze Michniewicz, który jest kategorią samą w sobie. To chyba jedyny trawelebryta, który się nie nadyma, nie próbuje moralizować ani nie uczy innych jak mają żyć. Pokazuje jakiś wycinek świata, ale nie wciska go ludziom do gardeł.
Nie będę tu streszczać książki, bo to zrobili inni. Mam parę zastrzeżeń - nie lubię książek podróżniczych w twardej okładce i na kredowym papierze, bo im nie ufam, książka podróżnicza powinna być na tyle lekka, żeby można było ją wziąć w (duh!) podróż i na tyle dobrze napisana, że opisy powinny być w stanie zastąpić fotki - no, ale wiemy, że rynek wydawniczy jest jaki jest i że musi być z obrazkami jak ma się sprzedać.
Mimo tych i paru mniejszych uwag, uważam, że największą wartością książki jest to, że jest uczciwa. Inne książki mówią ci "tak, weź plecak, podróżuj, podróżowanie zmieni twoje życie, podróżowanie jest zajebiste, rzuć pracę w korpo i spędź resztę życia na Bali" - bo karmią tęsknoty korposzczurów, lemingów z Domaniewskiej i innych gryzoni, uważających, że trawa jest superzielona po tej drugiej stronie płotu. Michniewicz pisze uczciwie - podróże są ekstra, ale podróżując stale płaci się za to cenę (i płacą za to cenę bliscy). Podróże są ekstra, ale nie załatwią wszystkich problemów. Podróże są ekstra, ale ekstra jest też to, do czego się wraca. Po prostu, bez ściemy.
Wartością dodaną jest też wiedza. Rozdział o Arabii Saudyjskiej w bardzo umiejętny (i w sumie zwięzły) sposób opisuje ten kraj tak, że przeciętny europejski czytelnik zaczyna dostrzegać logikę (a w każdym razie przyczyny) rządzące ich totalnie dla nas kosmicznymi zwyczajami. Podobnie rozdział o dżungli - masa wiedzy bardzo strawnie podanej. Generalnie uważam Michniewicza za rewelacyjnego autora, obdarzonego fantastycznym zmysłem obserwacji i dogłębnej analizy zjawisk. Każda książka skrzy się błyskotliwym humorem, jest inna i lepsza od poprzedniej. Widać jak się ten pan pięknie literacko rozwija.
W Polsce od polskich autorów można dostać trzy rodzaje literatury podróżniczej - hardkorowe niszowe reportaże, wypociny trawelebrytów i pop-travel-lit. Dwie ostatnie kategorie zdecydowanie dominują i z reguły są straszne. Na szczęście jest jeszcze Michniewicz, który jest kategorią samą w sobie. To chyba jedyny trawelebryta, który się nie nadyma, nie próbuje moralizować ani...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-30
Romans, political/historical fiction i to wszystko jeszcze przeniesione w czasie. Wydawałoby się, że nie można z takiej kombinacji wyjść obronną ręką, a jednak, udało się. Po pierwsze - świetnie opisane to, co by było gdybyśmy jednak nie trafili za Żelazną Kurtynę. Bylibyśmy Europą A? Nie sądzę, jednak jesteśmy zaściankiem, taki nasz geopolityczny los. Świetnie pomyślane realia nigdy nie istniejącej epoki - od urbanistyki po język i obyczaje.
Ale w gruncie rzeczy, dla mnie osobiście ta książka była idealnym prezentem na 30 urodziny, moment kiedy definitywnie przestaje się być podlotkiem, a ważne decyzje są tuż za rogiem i nie ma jak już odwlekać dorosłości. Ot, takie przypomnienie, że życie ma się jedno i nie warto tracić czasu na głupoty, ale też że to właśnie bycie w okolicach trzydziestki to jest ten złoty czas dla bohaterów. Dzięki, Panie Zygmuncie, jakoś mi lepiej : )
Romans, political/historical fiction i to wszystko jeszcze przeniesione w czasie. Wydawałoby się, że nie można z takiej kombinacji wyjść obronną ręką, a jednak, udało się. Po pierwsze - świetnie opisane to, co by było gdybyśmy jednak nie trafili za Żelazną Kurtynę. Bylibyśmy Europą A? Nie sądzę, jednak jesteśmy zaściankiem, taki nasz geopolityczny los. Świetnie pomyślane...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-04-10
Po przeczytaniu tej książki uderzyły mnie dwie kwestie:
Po pierwsze: kiedyś, te biedne dziewczyny były wyzyskiwane, mogły zmienić dom, ale wyzysk zostawał ten sam. Do tego ze względu na niskie zarobki, własne życie szło w odstawkę, małżeństwo, rodzina, żyło się życiem pracodawcy.
Patrzę na młode dziewczyny-prekariuszki i widzę to samo. Praca po godzinach, niska płaca, można zmienić pracę, ale sama praca się nie zmieni, własne życie, rodzina, własne mieszkanie odkładane na nie wiadomo kiedy. Wcale wiele się nie zmieniło, tyle, że nie mieszka się już w pracy, choć w sumie...
Po drugie: tak samo jak kiedyś, nie szanujemy pracy domowej i usług opiekuńczych. To nie przypadek, że strajkują pielęgniarki i nauczyciele (a właściwie nauczycielki, bo to sfeminizowany zawód). To nie przypadek, że sprzątaczki i nianie pracują na czarno bez żadnej ochrony prawa pracy. To nie przypadek, że kobietom harującym całe życie w domu nie przysługuje żadna emerytura po latach ciężkiej pracy. Praca w domu i opieka to "powołanie". Tak nam się wmawia teraz i tak się wmawiało służącym przed wojną. Nauczyciele mają do garnka wrzucić etos, a pielęgniarki powołanie. Za to służące mają służyć rodzinie tak, jak by samemu Jezusowi służyły.
Co do samej książki, to na pewno była ciekawa, choć doszukałam się w niej nieścisłości. Myślę też, że byłaby bardziej przystępna, gdyby napisano ją z jakimś kluczem - może historycznym a może etapów kariery takiej dziewczyny. Teraz wątki są dość chaotycznie porozrzucane po całej książce. Tym niemniej, cieszy mnie że z autorką zgadzamy się w lekkiej irytacji - w zabytkowych pałacach i kamienicach nigdy prawie nie ma informacji o życiu codziennym i o tym jak radzono sobie z całą logistyką (a radzono sobie dzięki służbie, oczywiście).
Po przeczytaniu tej książki uderzyły mnie dwie kwestie:
Po pierwsze: kiedyś, te biedne dziewczyny były wyzyskiwane, mogły zmienić dom, ale wyzysk zostawał ten sam. Do tego ze względu na niskie zarobki, własne życie szło w odstawkę, małżeństwo, rodzina, żyło się życiem pracodawcy.
Patrzę na młode dziewczyny-prekariuszki i widzę to samo. Praca po godzinach, niska płaca,...
2017-01-03
Ta książka jest taka, jaka powinna być - wciągająca i wartka, pisana tak, że nie widać w tej literackiej robocie szwów (co ważne, bo przy "Bezcennym" ta sztuka autorowi nie wyszła). Nie udaje wielkiej literatury, ale intryga jest dobrze zawiązana i dobrze rozwiązana. Postaci autorowi też się udały. Nadaje im głębi to ich, nomen omen, uwikłanie - każda z postaci ma swoje życie, z brudami, zachwytami, znojem, marzeniami, każda ma swoją historię. Jest takie wymyślone przez internety słowo: sonder. Oznacza nagłe uzmysłowienie sobie, że każdy przechodzeń ma życie równie skomplikowane i kompleksowe jak nasze własne. Tak się właśnie czułam czytając "Uwikłanie" (mimo, trzeba przyznać, czasem zbyt sztucznych, filmowych dialogów).
Wartością dodaną jest dla mnie spojrzenie wstecz, na warszawę sprzed 10 lat, na knajpy których już nie ma, na wydarzenia którymi się wtedy, piękni i o 10 lat młodsi, emocjonowaliśmy. I jak bardzo te modne knajpy (kto jeszcze pamięta "Szpulkę"?), nie mają teraz znaczenia. (Czy za 10 lat wspomnienie o Zbawixie będzie tak samo trąciło naftaliną?). W ogóle, to jest bardzo warszawsko-letnia książka. Jest tam taka codzienna czerwcowa warszawska bieganina, jest kurz, jest milion spraw i różne Bemowa i tramwaje, które zawsze psują się w Alejach Jerozolimskich. Bardzo lubię tę letnią Warszawę i bardzo lubię Miłoszewskiego za to, że udało mu się ją tak precyzyjnie uchwycić.
Ta książka jest taka, jaka powinna być - wciągająca i wartka, pisana tak, że nie widać w tej literackiej robocie szwów (co ważne, bo przy "Bezcennym" ta sztuka autorowi nie wyszła). Nie udaje wielkiej literatury, ale intryga jest dobrze zawiązana i dobrze rozwiązana. Postaci autorowi też się udały. Nadaje im głębi to ich, nomen omen, uwikłanie - każda z postaci ma swoje...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-13
Trylogia o Szackim to jakiś fenomen, kompletnie inna liga niż pozostałe książki Miłoszewskiego. Nie mogłam się od niej oderwać do tego stopnia, że odwołałam moje plany na weekend, byle ją skończyć.
Znów plus dla autora za zmysł obserwacji. Tutaj akurat stworzył sobie Miłoszewski szerokie pole do popisu, temat samograj, a mianowicie "Warszawa kontra reszta świata", przy czym sfrustrowaną (własną sytuacją życiową i prowincjonalną mentalnością) Warszawę reprezentuje, jakże by inaczej, Teodor Szacki. Oprócz głównego wątku, mamy też więc snującą się refleksję o życiowych wyborach, kryzysach w pewnym wieku, wartościach. Z drugiej strony, ja, rodowita warszawianka, zastanawiałam się gdzieś z tyłu głowy jak by mi się żyło w małym mieście, jakie miałabym podejście do życia bedąc sandomierzanką (Kaliszanką? Kutnianką?). Temat neurotycznego, aroganckiego gliny z metropolii, który prowadzi sprawę w małym mieście z lokalnymi służbami niby ograny, ale jednak się nie nudzi. Intryga jest jak zwykle u Szackiego świetnie poprowadzona, wiarygodna i doskonale osadzona w lokalnej rzeczywistości.
Trylogia o Szackim to jakiś fenomen, kompletnie inna liga niż pozostałe książki Miłoszewskiego. Nie mogłam się od niej oderwać do tego stopnia, że odwołałam moje plany na weekend, byle ją skończyć.
Znów plus dla autora za zmysł obserwacji. Tutaj akurat stworzył sobie Miłoszewski szerokie pole do popisu, temat samograj, a mianowicie "Warszawa kontra reszta świata", przy...
2019-02-21
Nie sposób pisać o tych książkach osobno, bo to de facto jedna gigantyczna powieść, wydana w czterech częściach - tak też będę ją traktować. Skończyłam ją głównie dlatego, że miałam ostatnio trochę podróży, był czas na czytanie, ale gdyby nie to - nie wiem czy bym dobrnęła, bo wymaga czasu (oczywiście).
W skrócie, nikogo nie zaskoczę - to historia przyjaźni dwóch dziewczynek, potem nastolatek, kobiet i staruszek, opisana z perspektywy jednej z nich, bardzo BARDZO dokładnie. Jakieś 70 lat życia opisane ze szczegółami i niuansami kobiecej przyjaźni. Kiedy teraz to piszę, brzmi to sielankowo, ale nie dajmy się zwieść. Ta przyjaźń jest pełna napięć, to rollercoaster. Jest tam autentyczne przywiązanie i miłość, ale też zazdrość, autentyczna niechęć, próby kontroli zakrawające o sabotaż, pięcie się po drabinie społecznej. Nie ma zawiązania wątku ani punktu kulminacyjnego - jak w życiu. Są górki, dołki, ciąże, narodziny, śmierci, historia życia codziennego, wszystko na tle burzliwej historii Włoch. Przyjaciółka (nomen omen) powiedziała mi, że naprawdę nie potrzeba było czterech tomów na tę książkę, ja też nie nazwałabym jej arcydziełem, ale jest udana. Gdyby była krótsza raczej nie przywiązałabym się do postaci, zarówno głównych jak i drugoplanowych. Nie znamy autora/autorki, zastanawiam się czy aby nie dlatego, że to po prostu autobiografia. Kto miał znać tożsamość i rozpoznać bohaterów, ten zna i rozpoznał.
To dobra tetralogia na wakacje - takie leniwe, gdzie odpoczywa się z książką, albo objazdowe, kiedy spędza się czas w pociągach i samolotach. To książka z kategorii slow reading - nie na połknięcie w całości i dostanie czkawki, tylko na zanurzenie się w nurcie cudzego, długiego życia. (A przy okazji zrobienie małego podsumowania własnego - gdzie jestem, ile mi zostało, co się jeszcze zdarzy?)
Nie sposób pisać o tych książkach osobno, bo to de facto jedna gigantyczna powieść, wydana w czterech częściach - tak też będę ją traktować. Skończyłam ją głównie dlatego, że miałam ostatnio trochę podróży, był czas na czytanie, ale gdyby nie to - nie wiem czy bym dobrnęła, bo wymaga czasu (oczywiście).
W skrócie, nikogo nie zaskoczę - to historia przyjaźni dwóch...
2019-02-21
Nie sposób pisać o tych książkach osobno, bo to de facto jedna gigantyczna powieść, wydana w czterech częściach - tak też będę ją traktować. Skończyłam ją głównie dlatego, że miałam ostatnio trochę podróży, był czas na czytanie, ale gdyby nie to - nie wiem czy bym dobrnęła, bo wymaga czasu (oczywiście).
W skrócie, nikogo nie zaskoczę - to historia przyjaźni dwóch dziewczynek, potem nastolatek, kobiet i staruszek, opisana z perspektywy jednej z nich, bardzo BARDZO dokładnie. Jakieś 70 lat życia opisane ze szczegółami i niuansami kobiecej przyjaźni. Kiedy teraz to piszę, brzmi to sielankowo, ale nie dajmy się zwieść. Ta przyjaźń jest pełna napięć, to rollercoaster. Jest tam autentyczne przywiązanie i miłość, ale też zazdrość, autentyczna niechęć, próby kontroli zakrawające o sabotaż, pięcie się po drabinie społecznej. Nie ma zawiązania wątku ani punktu kulminacyjnego - jak w życiu. Są górki, dołki, ciąże, narodziny, śmierci, historia życia codziennego, wszystko na tle burzliwej historii Włoch. Przyjaciółka (nomen omen) powiedziała mi, że naprawdę nie potrzeba było czterech tomów na tę książkę, ja też nie nazwałabym jej arcydziełem, ale jest udana. Gdyby była krótsza raczej nie przywiązałabym się do postaci, zarówno głównych jak i drugoplanowych. Nie znamy autora/autorki, zastanawiam się czy aby nie dlatego, że to po prostu autobiografia. Kto miał znać tożsamość i rozpoznać bohaterów, ten zna i rozpoznał.
To dobra tetralogia na wakacje - takie leniwe, gdzie odpoczywa się z książką, albo objazdowe, kiedy spędza się czas w pociągach i samolotach. To książka z kategorii slow reading - nie na połknięcie w całości i dostanie czkawki, tylko na zanurzenie się w nurcie cudzego, długiego życia. (A przy okazji zrobienie małego podsumowania własnego - gdzie jestem, ile mi zostało, co się jeszcze zdarzy?)
Nie sposób pisać o tych książkach osobno, bo to de facto jedna gigantyczna powieść, wydana w czterech częściach - tak też będę ją traktować. Skończyłam ją głównie dlatego, że miałam ostatnio trochę podróży, był czas na czytanie, ale gdyby nie to - nie wiem czy bym dobrnęła, bo wymaga czasu (oczywiście).
W skrócie, nikogo nie zaskoczę - to historia przyjaźni dwóch...
2019-02-21
Nie sposób pisać o tych książkach osobno, bo to de facto jedna gigantyczna powieść, wydana w czterech częściach - tak też będę ją traktować. Skończyłam ją głównie dlatego, że miałam ostatnio trochę podróży, był czas na czytanie, ale gdyby nie to - nie wiem czy bym dobrnęła, bo wymaga czasu (oczywiście).
W skrócie, nikogo nie zaskoczę - to historia przyjaźni dwóch dziewczynek, potem nastolatek, kobiet i staruszek, opisana z perspektywy jednej z nich, bardzo BARDZO dokładnie. Jakieś 70 lat życia opisane ze szczegółami i niuansami kobiecej przyjaźni. Kiedy teraz to piszę, brzmi to sielankowo, ale nie dajmy się zwieść. Ta przyjaźń jest pełna napięć, to rollercoaster. Jest tam autentyczne przywiązanie i miłość, ale też zazdrość, autentyczna niechęć, próby kontroli zakrawające o sabotaż, pięcie się po drabinie społecznej. Nie ma zawiązania wątku ani punktu kulminacyjnego - jak w życiu. Są górki, dołki, ciąże, narodziny, śmierci, historia życia codziennego, wszystko na tle burzliwej historii Włoch. Przyjaciółka (nomen omen) powiedziała mi, że naprawdę nie potrzeba było czterech tomów na tę książkę, ja też nie nazwałabym jej arcydziełem, ale jest udana. Gdyby była krótsza raczej nie przywiązałabym się do postaci, zarówno głównych jak i drugoplanowych. Nie znamy autora/autorki, zastanawiam się czy aby nie dlatego, że to po prostu autobiografia. Kto miał znać tożsamość i rozpoznać bohaterów, ten zna i rozpoznał.
To dobra tetralogia na wakacje - takie leniwe, gdzie odpoczywa się z książką, albo objazdowe, kiedy spędza się czas w pociągach i samolotach. To książka z kategorii slow reading - nie na połknięcie w całości i dostanie czkawki, tylko na zanurzenie się w nurcie cudzego, długiego życia. (A przy okazji zrobienie małego podsumowania własnego - gdzie jestem, ile mi zostało, co się jeszcze zdarzy?)
Nie sposób pisać o tych książkach osobno, bo to de facto jedna gigantyczna powieść, wydana w czterech częściach - tak też będę ją traktować. Skończyłam ją głównie dlatego, że miałam ostatnio trochę podróży, był czas na czytanie, ale gdyby nie to - nie wiem czy bym dobrnęła, bo wymaga czasu (oczywiście).
W skrócie, nikogo nie zaskoczę - to historia przyjaźni dwóch...
2019-02-21
Nie sposób pisać o tych książkach osobno, bo to de facto jedna gigantyczna powieść, wydana w czterech częściach - tak też będę ją traktować. Skończyłam ją głównie dlatego, że miałam ostatnio trochę podróży, był czas na czytanie, ale gdyby nie to - nie wiem czy bym dobrnęła, bo wymaga czasu (oczywiście).
W skrócie, nikogo nie zaskoczę - to historia przyjaźni dwóch dziewczynek, potem nastolatek, kobiet i staruszek, opisana z perspektywy jednej z nich, bardzo BARDZO dokładnie. Jakieś 70 lat życia opisane ze szczegółami i niuansami kobiecej przyjaźni. Kiedy teraz to piszę, brzmi to sielankowo, ale nie dajmy się zwieść. Ta przyjaźń jest pełna napięć, to rollercoaster. Jest tam autentyczne przywiązanie i miłość, ale też zazdrość, autentyczna niechęć, próby kontroli zakrawające o sabotaż, pięcie się po drabinie społecznej. Nie ma zawiązania wątku ani punktu kulminacyjnego - jak w życiu. Są górki, dołki, ciąże, narodziny, śmierci, historia życia codziennego, wszystko na tle burzliwej historii Włoch. Przyjaciółka (nomen omen) powiedziała mi, że naprawdę nie potrzeba było czterech tomów na tę książkę, ja też nie nazwałabym jej arcydziełem, ale jest udana. Gdyby była krótsza raczej nie przywiązałabym się do postaci, zarówno głównych jak i drugoplanowych. Nie znamy autora/autorki, zastanawiam się czy aby nie dlatego, że to po prostu autobiografia. Kto miał znać tożsamość i rozpoznać bohaterów, ten zna i rozpoznał.
To dobra tetralogia na wakacje - takie leniwe, gdzie odpoczywa się z książką, albo objazdowe, kiedy spędza się czas w pociągach i samolotach. To książka z kategorii slow reading - nie na połknięcie w całości i dostanie czkawki, tylko na zanurzenie się w nurcie cudzego, długiego życia. (A przy okazji zrobienie małego podsumowania własnego - gdzie jestem, ile mi zostało, co się jeszcze zdarzy?)
Nie sposób pisać o tych książkach osobno, bo to de facto jedna gigantyczna powieść, wydana w czterech częściach - tak też będę ją traktować. Skończyłam ją głównie dlatego, że miałam ostatnio trochę podróży, był czas na czytanie, ale gdyby nie to - nie wiem czy bym dobrnęła, bo wymaga czasu (oczywiście).
W skrócie, nikogo nie zaskoczę - to historia przyjaźni dwóch...
2019-02
Daję 7 gwiazdek, trochę na wyrost, za ważność tematu.
Spodziewałam się rozpracowania tematu mansplainingu, tymczasem to po prostu zbiór esejów o tym, dlaczego feminizm jest potrzebny. Przekonanym nie jest potrzebny, nieprzekonani nie przebrną przez często abstrakcyjne rozważania. Solnit pisze dość ogólnie - o odmawianiu kobietom głosu, o traktowaniu ich (nas) jak wariatki, kiedy to jest przydatne, o reakcjach mężczyzn na odmowę seksu, o kobietobójstwie. Być może warto jest mieć rozważania z zakresu współczesnej krytyki feministycznej spisane w jednym miejscu, jednak myślę, że gdyby te zagadnienia były spisane jako reportaże a nie eseje, to miałyby większą siłę rażenia. Myślę, że to jednak trochę zmarnowana okazja.
Daję 7 gwiazdek, trochę na wyrost, za ważność tematu.
Spodziewałam się rozpracowania tematu mansplainingu, tymczasem to po prostu zbiór esejów o tym, dlaczego feminizm jest potrzebny. Przekonanym nie jest potrzebny, nieprzekonani nie przebrną przez często abstrakcyjne rozważania. Solnit pisze dość ogólnie - o odmawianiu kobietom głosu, o traktowaniu ich (nas) jak wariatki,...
Po przeczytaniu "Dostatku" miałam książkowego kaca. I to powinno starczyć za całą recenzję, bo ja książkowego kaca mam rzadko. Do tej pory byłam zdania, że przenoszenie realizmu magicznego poza Macondo to nieporozumienie i żałosne jechanie na dorobku Marqueza, ale Crummey po mistrzowsku pożenił ze sobą magię, surowe kanadyjskie wybrzeże, historię i opowieści nie z tej ziemi. Przeczytałam i dodałam Nową Fundlandię do mojej listy miejsc do odwiedzenia. W skrócie - to opowieść o dziejach osady i ludzi w niej żyjących, od zamierzchłych czasów bodaj XVIII wieku po lata dwudzieste wieku XX. Na smaganym falami zimnego Atlantyku wybrzeżu ludzie kultywują przesądy, kochają się, nienawidzą, jedne pokolenia następują po drugich a ich losy splatają się tworząc historię, która niby snuje się bez konkretnego celu, ale jednak nie można się od niej oderwać, tym bardziej, że w porównaniu z Marquezem mniej jest tu melodramatu a więcej błyskotliwego humoru. Zdecydowanie wchodzi do mojego kanonu najulubieńszych, daję pełną dychę.
Po przeczytaniu "Dostatku" miałam książkowego kaca. I to powinno starczyć za całą recenzję, bo ja książkowego kaca mam rzadko. Do tej pory byłam zdania, że przenoszenie realizmu magicznego poza Macondo to nieporozumienie i żałosne jechanie na dorobku Marqueza, ale Crummey po mistrzowsku pożenił ze sobą magię, surowe kanadyjskie wybrzeże, historię i opowieści nie z tej...
więcej Pokaż mimo to