-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2018-09-21
2017-10-27
2017-03-07
2016-04-10
2017-01-03
2016-07-17
2015-08-02
2014-07-09
2014-11-29
2014-11-28
2013-09-15
2013-09-15
2014-02-09
Drogi Czytelniku! Czy kiedykolwiek udało Ci się ubrać w słowa własne myśli? Nie tak o prostu, jak zwykle przekazujemy je w kilku zdaniach, w formie niezwykle uproszczonej, komunikatywnie poprawnej, acz pozbawionej tych zawiłości, ozdobników, jakie towarzyszą im, zanim jeszcze wypełzną na powierzchnię rzeczywistości? Udało Ci się? Mi chyba nie. A nawet jeśli gdzieś, kiedyś, może przypadkiem, to jednak nie pamiętam tego, a więc nie było to zdarzenie na tyle dosadne. A w istocie - gdy komuś udaje się wręcz wyjąć własny mózg (albo też duszę, wierzę, głęboko wierzę, że duszę, myśli muszą pochodzić z miejsca nieposiadającego cielesności, same w sobie są tak cudownie niematerialne) i rozsupłać jego skomplikowane struktury na ciąg, potok słów, zachowując przy tym tę esencję, nie zmieniając formy, nie gubiąc niezauważalnych wręcz przejść pomiędzy wątkami, łącząc fakty i emocje, wspomnienia i plany, skojarzenia i absurdy - gdy komuś taki wyczyn się uda, mam ochotę paść na ziemię i bić mu pokłony.
Myśliwski w "Widnokręgu" opowiada mi o swoich myślach. Nie. On opowiada mi nie o myślach, ale WŁASNIE TE MYŚLI MI OPOWIADA, a to zasadnicza różnica. Od pierwszego zdania do ostatniego, poprzez każdy przerywnik, nawet znak interpunkcyjny - wszystko to jest słodko-gorzkim szlakiem myśli, w którym utopić się można, zapominając przy tym o swoich własnych myślach. Mało tego - gdy ma się do czynienia z taką literaturą (aż korci mnie, by napisać Literatura z dużej litery - w tym wypadku jest to jej wyższy poziom, zdecydowanie), te nasze własne, codzienne myśli czerwienią się ze wstydu, blakną, jednocześnie jednocząc się z czytanym słowem, bo przecież pan Myśliwski opowiada o czymś tak dobrze znanym, wspomina w sposób tak nam bliski, a przeważa nad nami właśnie tym jednym - udało mu się (nawet jeśli tylko fikcyjnie) przelać myśli na papier, ubrać je w słowa.
Dla takich książek się żyje. Brnie się przez całkiem przyjemną drogę czytania, natrafiając na czasami nudne pozycje, czasami całkiem zadowalające, momentami świetne, aż nagle, w nasze ręce trafia taka, dla której rezygnujemy ze snu, jedzenia, obowiązków i której zbliżający się koniec powoduje panikę. Ja "Widnokrąg" kończę z łzami na policzkach. Nie tylko dlatego, iż ciężko mi się z nim rozstać. Autor słowem dotknął te najgłębiej chowane emocje, poruszył, zatrząsł, łzy więc nie były niczym dziwnym.
Wciąż jednak rzuca mi się w oczy pewien fenomen - chcąc opowiedzieć komuś, o czym jest ten utwór, brak mi odpowiednich słów i, może będzie to nietakt, lecz jest on poniekąd też o niczym, w najlepszym tego znaczeniu, jeżeli takowe istnieje. Brak określeń na treść i wydźwięk tego dzieła, jest spójną opowieścią, jest odbiciem duszy w lustrze, czymś nieokreślonym, może nawet nie nazwanym.
Będę do "Widnokręgu" wracać. Dla wielu aspektów. Pięknej gry polszczyzny, cytatów, treści, emocji towarzyszących czytaniu. Będę wracać i odkrywać kolejne dzieła autora - bo warto.
Drogi Czytelniku! Czy kiedykolwiek udało Ci się ubrać w słowa własne myśli? Nie tak o prostu, jak zwykle przekazujemy je w kilku zdaniach, w formie niezwykle uproszczonej, komunikatywnie poprawnej, acz pozbawionej tych zawiłości, ozdobników, jakie towarzyszą im, zanim jeszcze wypełzną na powierzchnię rzeczywistości? Udało Ci się? Mi chyba nie. A nawet jeśli gdzieś, kiedyś,...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-09-15
Dotykam ostatniej strony. Zamykam okładkę, a potem robię serię długich wdechów i wydechów. Tak się składa, że kończę "Gesty"w pociągu. Ten kołacze do znanego sobie rytmu i to pomaga mi się uspokoić. Być może nie powinnam czytać takiej literatury. Literatury arcydzieł. Wywołuje ona u mnie szereg trudnych do opanowania reakcji, fale gorąca i zimna i - nieodzownie - żal. Żal, bo to koniec. Ostatnia strona, słowo, kropka. Potem takie dzieło długo siedzi mi w głowie i plączę się jeszcze przy kolejnych lekturach. I wiem, wiem wtedy na pewno - przeczytałam genialną książkę.
"Gesty" to historia o spacerowaniu po ulicach własnej osobowości. Monolog, albo bardziej autodialog, odkrywający złożoność i zawiłość ludzkiej psychiki, jej kontrastowość. Karpowicz wzrusza, bawi, irytuje i podsyca. Bawi się emocjami czytelnika (a może swoimi?) i lubi go zaskakiwać niecodziennością wyznań. Czasami tylko wpada w zawiłość trudną do rozsupłania (za co gwiazdka w dół), lecz wypełza z tego niezmiernie umiejętnie. Wirtuoz. Wirtuoz słów. Artysta.
Cudowna książka, choć nie dla każdego i nie o każdym. Perełka, dla nich właśnie warto przeszukiwać biblioteki i brnąć przez dziesiątki książek. Dla takich warto. Dla chwili, gdy lekkim dźwiękiem zamykamy okładkę, a dźwięk ten jak echo odbija się od naszych emocji. Wzruszenie napływa do oczu. "Przeczytałam arcydzieło", myślę. Pociąg kołacze do rytmu.
Dotykam ostatniej strony. Zamykam okładkę, a potem robię serię długich wdechów i wydechów. Tak się składa, że kończę "Gesty"w pociągu. Ten kołacze do znanego sobie rytmu i to pomaga mi się uspokoić. Być może nie powinnam czytać takiej literatury. Literatury arcydzieł. Wywołuje ona u mnie szereg trudnych do opanowania reakcji, fale gorąca i zimna i - nieodzownie - żal. Żal,...
więcej Pokaż mimo to