-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2023-05-21
2021-07-11
2021-06-07
2021-05-29
Może w głowie autora wszystko to miało jakiś sens, było zadziwiające i prowokujące do przemyśleń. Na papierze wyszedł bełkot przyodziany w okropny warsztat, drętwe i wymuszone dialogi, urywane wątki i bohaterów o których losy i naciągane motywacje nie dbałem mimo chęci.
Ślepowidzenie jest dla mnie do dziś jedną z najważniejszych lektur science-fiction, niestety po kolejnej książce Petera Wattsa mam wrażenie, że było również przypadkowym sukcesem pisarza, niczym ta jedna świetna piosenka zespołu, który poza nią nie stworzył nic dobrego i został zapomniany po wakacjach. Ja postaram się zapomnieć Echopraksję, dla mnie Ognisty Deszcz skończył się wraz z historią Siriego Keetona.
Może w głowie autora wszystko to miało jakiś sens, było zadziwiające i prowokujące do przemyśleń. Na papierze wyszedł bełkot przyodziany w okropny warsztat, drętwe i wymuszone dialogi, urywane wątki i bohaterów o których losy i naciągane motywacje nie dbałem mimo chęci.
Ślepowidzenie jest dla mnie do dziś jedną z najważniejszych lektur science-fiction, niestety po kolejnej...
2021-04-13
2018-07-13
"Miasto i miasto" to najlepszy popis światotworzenia jaki od dawna miałem w rękach. China Mieville nie mógł dla książki wybrać lepszego tytułu, ponieważ o tym właśnie ona jest - o dwóch miastach najniezwyklejszych ze wszystkich, jak obiecuje tył okładki.
Dwa miasta, Beszel i Ul Qoma, fizycznie znajdują się w tym samym miejscu, jednak obywatele jednego z nich nie mogą zauważać obywateli drugiego, pomimo ulic, które się krzyżują, pomimo budynków, gdzie na jednym piętrze może pracować urzędnik z Beszel a na drugim nacjonalistyczny bojówkarz z Ul Qomy. Autor zbudował te niezwykłe miasta, w których ludzie się "przeoczają" nawet w sytuacji ulicznego wypadku i z nich uczynił głównego bohatera powieści. Wątek detektywistyczny - sam w sobie dobrze poprowadzony, choć nie wybitny - jest tutaj wymówką aby poddać eksploracji konsekwencje polityczne, społeczne, ekonomiczne oraz kulturalne możliwości zaistnienia takich miast. Co do tego wszystkiego ma tajemnicza Przekroczeniówka, pojawiająca się zawsze kiedy ktoś celowo przekroczy granicę miast i czy pomiędzy miastami znajduje się coś więcej?
Swoje pierwsze starcie z Panem Mieville jak i gatunkiem New Weird uważam za bardzo udane i mogę polecić książkę wszystkim chcącym na nowo odkryć w sobie fascynację płynącą z eksploracji fantastycznych światów a mogą przymknąć oko na to, że faktyczna historia schodzi nieco (ale tylko nieco) w cień przesłonięta popisem worldbuildingu.
"Miasto i miasto" to najlepszy popis światotworzenia jaki od dawna miałem w rękach. China Mieville nie mógł dla książki wybrać lepszego tytułu, ponieważ o tym właśnie ona jest - o dwóch miastach najniezwyklejszych ze wszystkich, jak obiecuje tył okładki.
Dwa miasta, Beszel i Ul Qoma, fizycznie znajdują się w tym samym miejscu, jednak obywatele jednego z nich nie mogą...
2018-06-28
2018-05-24
2017-07-14
2017-05-18
Nie da się ukryć że Wieczny Grunwald imponuje językową szermierką, począwszy od całych akapitów w języku tak staropolskim, że niemal niezrozumiałym, po wstawki z języków innych, przez współczesną mowę do wybiegającego w przyszłość słowotwórstwa. Ta zabawa formą to zdecydowanie najmocniejszy punkt książki. I w moim odczuciu niestety jedyny naprawdę mocny.
Cała reszta to prosta historyjka, która zmieściłaby się na kilkunastu (w najlepszym wypadku kilkudziesięciu) stronach, przez większość stron po prostu przeplatana rozwleczonymi, banalnymi, silącymi się na bycie filozoficznymi opisami ludzkiej natury czy polsko-niemieckich antagonizmów. Może gdyby była to krótka nowelka na pięćdziesiąt stron byłoby to znośne, natomiast w formie w jakiej dzieło powstało sprawia wrażenie że słowa z trzydziestu pierwszych stron zostały po prostu dziesięć razy powtórzone przy pomocy innych form gramatycznych, co pod koniec było męczące i po prostu... nudzące.
Książka głównie dla tych których bardziej niż treść interesują eksperymenty z formą, gdyż opowieści praktycznie tu nie ma.
Nie da się ukryć że Wieczny Grunwald imponuje językową szermierką, począwszy od całych akapitów w języku tak staropolskim, że niemal niezrozumiałym, po wstawki z języków innych, przez współczesną mowę do wybiegającego w przyszłość słowotwórstwa. Ta zabawa formą to zdecydowanie najmocniejszy punkt książki. I w moim odczuciu niestety jedyny naprawdę mocny.
Cała reszta to...
2017-03-11
2017-02-01
2016-10-18
2016-09-28
2016-09-09
Zawiodłem się na ostatnim tomie cyklu o robotach.
Byłem przygotowany na przegadaną akcję, drętwe dialogi i naiwną wizję świata - wszystkie poprzednie książki miały te wady. Mimo wszystko stanowiły całkiem przyjemną lekturę, zapewne dlatego, że przygody Elijaha Bayleya miały sens. W "Robotach i imperium" sensu jest niewiele, za to wiele jest rozmów robotów, które muszą ściszać głos i czekać aż ludzie pójdą spać żeby porozmawiać, chociaż już w "Ja, Robot" potrafiły komunikować się bezprzewodowo i niesłyszalnie dla ludzi. Wiele jest czynienia robotów na siłę bardziej ludzkimi, co wyszło fatalnie, potęgując typowe w poprzednich książkach poczucie naiwności i rozwlekając niemiłosiernie akcję, która zmieściłaby się na połowie stron które "Roboty..." sobie liczą. Wiele jest łamania słynnych Trzech Praw Robotyki - pojawiające się w książce prawo zerowe wydaje się być desperacką próbą uszczknięcia jeszcze odrobiny z pomysłu, który de facto przyniósł Asimovowi rozpoznawalność lub próbą - nieudaną - uzasadnienia jakoś nietrzymającej się kupy akcji. Niestety jedyne co udało się moim zdaniem osiągnąć, to zgrzyt zębów czytelnika, który świadomy jest jak bardzo prawo to jest naciągane i jak bardzo stoi w sprzeczności z innymi prawami. Wiele jest tutaj wydarzeń, które zostały ewidentnie wymyślone tylko po to, by pozwolić w głupi sposób uzasadnić motywacje bohaterów, same w sobie jednak nie mają żadnego sensu lub gorzej - odbierają wręcz sens i logikę reszcie wydarzeń.
Przygody Elijaha potrafiły zaskoczyć i mimo swoich wad były wewnętrznie spójne i logiczne. "Roboty i Impreium" ma być łącznikiem między cyklem o Robotach a cyklem o Fundacji, wszystko w książce jednak jest podporządkowane temu celowi - mamy niewyjaśnione wątki, bezsensowną i szytą grubymi nićmi, męczącą intrygę, która zresztą jest posuwana dziwnymi, najmniej prawdopodobnymi domysłami Daneela, mamy kiepsko podany wątek romantyczny (nie oczekiwałem od Asimova rewelacji w tej kwestii, jednak poprzednie romanse Gladii miały w sobie odrobinę subtelności, której tutaj nie ma absolutnie) i wszystko to na siłę przedstawione tak, by mogło uzasadnić przyszłe wydarzenia.
Zamysłem było stworzenie "brakującego ogniwa" pomiędzy dwoma słynnymi cyklami, brakujące ogniwo jednak okazało się upośledzone i lepiej byłoby, gdyby nigdy nie powstało, pozwalając fanom na domysły, niepewność była lepsza niż rozczarowanie.
Postaram się jak najszybciej zapomnieć ten nieudany wypełniacz, jako że poprzednie tomy wciąż są warte przeczytania - ten jednak nie i o ile ktoś nie jest fanatycznym fanem Daneela, Giskarda i błędów logicznych, to nie ma czego tutaj szukać.
Zawiodłem się na ostatnim tomie cyklu o robotach.
Byłem przygotowany na przegadaną akcję, drętwe dialogi i naiwną wizję świata - wszystkie poprzednie książki miały te wady. Mimo wszystko stanowiły całkiem przyjemną lekturę, zapewne dlatego, że przygody Elijaha Bayleya miały sens. W "Robotach i imperium" sensu jest niewiele, za to wiele jest rozmów robotów, które muszą...
2016-08-26
2016-08-21
2016-06-03
Sześć Światów Hain - sześć powieści dziejących się na sześciu różnych planetach. Odległość w czasie i przestrzeni pozwoliła na poruszenie sześciu różnych problemów, podczas gdy wspólny mianownik powoli acz konsekwentnie nadawał całemu zbiorowi rys epickiej historii, opowieści rozłożonej na wiele pokoleń. Ale od początku...
Książka ta jest zbiorem sześciu powieści, przypisanych zwykle do gatunku science fiction. Warto jednak od razu podkreślić, że jest to soft science fiction - podróże międzygwiezdne, naukowe przełomy czy przyszłościowe technologie posłużyły tu głównie jako tło, krajobraz do odmalowania powieści skoncentrowanych na zagadnieniach tożsamości, funkcjonowania i rozwoju społeczeństw czy tolerancji. Socjologia i antropologia odciskają tu znacznie większe piętno niż matematyka i fizyka. Nie jest to wadą zbioru, lecz czytelnik, któremu Sześć Światów Hain reklamuje się jako klasykę sf powinien wiedzieć, że jest to sf dalece inne niż sf Lema, można by zaryzykować twierdzenie, że jest to fantastyka socjologiczna, która powinna spodobać się fanom Zajdla.
Wszystkie powieści umieszczone w Sześciu Światach łączy wspólny mianownik - choć nawet tył okładki mówi, że mianownikiem tym jest Ekumena, dobrowolny związek światów nastawiony na wymianę wiedzy i idei, skłaniałbym się jednak do zdania, że mianownikiem tym jest starożytna rasa Hain, której potomkami są wszystkie inne przedstawione w książce społeczeństwa. Sześć powieści pokazuje nam bardzo duży kawałek historii Hainów i innych ras - w przedziale tym mieści się czas kiedy żaden związek - Ekumena - jeszcze nie istniał, przez jego powstanie, funkcjonowanie i upadek, odrodzenie i złoty wiek. Książki nie są ułożone chronologią wydarzeń świata przedstawionego - dwie ostatnie zabiorą nas w czasy sprzed pierwszej, jednak taka kolejność czytania jest bardzo satysfakcjonująca, domknięcie całej historii poprzez wskazanie jej początków w ostatniej powieści jest trzymającym w napięciu, ciekawym przeżyciem. Tak rysuje się całość, jak jednak prezentują się poszczególne "Światy" każdy z osobna? Cóż, niestety bardzo nierówno.
"Świat Roccanona", powieść otwierająca zbiór jest... rozczarowujący. Banalny, naiwny, napisany topornym stylem. Historia sprowadza się do moralizatorskich przemyśleń głównego bohatera i okazjonalnej walki z wrogami. Dodajmy do tego kilka bezsensownych, nie znajdujących nigdy wyjaśnienia wątków (jakaś przepowiednia, dorzucona "bo tak", bo to fajnie brzmi). Niestety Świat Rocannona wprowadza nas nie tylko na tytułową planetę, ale również daje podwaliny pod cały wszechświat, który przyjdzie nam eksplorować w dalszych, dużo lepszych powieściach. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że najgorszy ze światów jest też najkrótszym.
Kolejne powieści - "Planeta wygnania" i "Miasto złudzeń" są całkiem dobre, choć w żadnym aspekcie nie są wybitne. Czyta się je jednak przyjemnie, historie są ciekawe i dostarczają nam mnóstwo informacji o świecie, w którym krążą odległe od siebie miejsca akcji kolejnych książek zbioru, o jego historii, która sama w sobie jest wielką, intrygującą opowieścią.
Kiedy jesteśmy więc już w połowie, trafiamy na pierwszą z dwóch perełek. "Lewa ręka ciemności" zachowując tempo i napięcie odrobinę przygodowej powieści, odmalowanej w ciekawych, plastycznych sceneriach jest też głęboką analizą społeczeństwa, w którym niezauważenie główną rolę odgrywa dwupłciowość. Jest to analiza naszych zachowań, Lewa ręka pokazuje jak ta dychotomia - mężczyzna i kobieta - wpływa na nasze codzienne małe sprawy jak i wielkie sprawy ważące na losach całych narodów (czy wręcz światów jak w powieści). Pojawiają się też tutaj, jak i w innych tytułach, wątki autorytarnej władzy. Jednocześnie nic nie jest czarno-białe, nie ma tu ani odrobiny irytującego moralizatorstwa czy prób wciskania nam jedynych słusznych poglądów, co było dla mnie miłym zaskoczeniem.
Po "Lewej ręce" złapiemy chwilę oddechu z "Słowo las znaczy świat". Jest to krótkie i przyjemne opowiadanie o którym nie ma co się zbytnio rozpisywać, wprowadza kolejne elementy do świata przedstawionego i jest dobrym przerywnikiem przed drugą perełką, czy wręcz perłą całego zbioru, powieścią dla której samej warto przeczytać wszystkie pozostałe aby móc ją w pełni zrozumieć.
"Wydziedziczeni" to historia naukowca Szeveka, jego podróży pomiędzy dwoma planetami, ich zupełnie odmiennymi rzeczywistościami. Jest to przede wszystkim opowieść o społeczeństwach, o podejściu do wspólnego dobra, do władzy. O tym jak jesteśmy kształtowani przez świat w którym żyjemy, przez filozofię otaczających nas ludzi. Jest to historia o potrzebie wolności i spełnienia, akceptacji. Jest to też kolejna dogłębna, trafna analiza dzisiejszych społeczeństw. A dodatkowo cała ta treść nie przytłacza zajmującej historii, której rozwiązanie dopełnia zarówno samych "Wydziedziczonych" jak i cały zamknięty w "Sześciu Światach" cykl.
Czy ostatecznie warto? Pierwsza powieść mnie odrzuciła, ostatnia zachwyciła. Nie żałuję czasu spędzonego w światach Ekumeny, tym bardziej że pozostawiły one po sobie ostatecznie dobre wrażenie, natomiast przez większość czasu cykl jest raczej przeciętny, momentami wręcz słaby, szczególnie na początku, ostateczna ocena więc jest wypadkową ocen od 3/10 dla "Świata Roccanona" do 8/10 dla dwóch perełek zbioru. Gdyby ktoś mnie zapytał czy polecam, poleciłbym, natomiast sam raczej już nie wrócę do pani Ursuli, chociaż to co przeczytałem, na pewno zapamiętam.
Sześć Światów Hain - sześć powieści dziejących się na sześciu różnych planetach. Odległość w czasie i przestrzeni pozwoliła na poruszenie sześciu różnych problemów, podczas gdy wspólny mianownik powoli acz konsekwentnie nadawał całemu zbiorowi rys epickiej historii, opowieści rozłożonej na wiele pokoleń. Ale od początku...
Książka ta jest zbiorem sześciu powieści,...
2016-08-07
Okropnie infantylna i nudna.
Nie ma tu żadnej przygody, a jedynie ciąg rozwleczonych scen i głupawych dialogów nie wnoszących nic do fabuły, którą da się opisać jednym akapitem. W świecie Dalekiej drogi wszyscy są dla siebie cukierkowo mili, a każdy zalążek konfliktu jaki tylko się pojawia zostaje w ciągu góra trzech stron rozwiązany słodką mocą tolerancji, akceptacji, zrozumienia i miłości. Wszelkie szkody jakie przytrafiają się raz czy dwa statkowi bohaterów zawsze pokrywa dobroduszna i wspaniałomyślna Wspólnota Galaktyczna, a wszystkie te niesamowite gatunki obcych to po prostu ludzie z łuskami, ludzie z dodatkowymi kończynami, ludzie ze srebrnym kolorem skóry i bez nosa, ludzie z...
Ta książka to mentalna bańka grzecznej nastolatki, dla której największą przygodą jest kupowanie przypraw z mamą. Pozbawiona głębi i akcji, topornie napisana i w sumie o niczym.
Okropnie infantylna i nudna.
więcej Pokaż mimo toNie ma tu żadnej przygody, a jedynie ciąg rozwleczonych scen i głupawych dialogów nie wnoszących nic do fabuły, którą da się opisać jednym akapitem. W świecie Dalekiej drogi wszyscy są dla siebie cukierkowo mili, a każdy zalążek konfliktu jaki tylko się pojawia zostaje w ciągu góra trzech stron rozwiązany słodką mocą tolerancji, akceptacji,...