-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant23
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać420
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
2016
2013-03
2015-03-21
2015-09
2015-09
2015-09
2015-11-14
2015-11-14
2015-04-03
2015-01-02
2014-09-18
2014-06-10
John Green ostatnimi czasy znajduje się u szczytu popularności. Niedawno premierę miał film oparty na jego najbardziej popularnej książce, zostały wykupione prawa do ekranizacji dwóch kolejnych. Wydaje się jednak, że na przestrzeni tych kilku lat, nie zmieniło się jedno – jego rozumienie nastolatków, brak przesadnego moralizatorstwa, jednak niezmienna chęć wciśnięcia kilku banałów i złotych myśli.
Ponieważ jest to już czwarta książka tego autora, z którą mam okazję się zapoznać, jestem w stanie powiedzieć nieco więcej o jego stylu. Choć uważam Greena za ogromnie ciekawego, oczytanego i inteligentnego człowieka (wynika to z mojej nikłej aktywności z środowisku nerdfighterii), to mam wrażenie, że cały czas pisze jedną książkę. Dość smutne jest to, że człowiek, który na przestrzeni kilku lat wydał kilka książek, w żadnej z nich zdaje się nie rozwijać swojego stylu, nie wychodzi poza pewne ramy, nie porusza innych tematów. Oczywiście, w jakiś sposób jest to związane z typem literatury, którą uprawia (a zdecydowanie jego podejście do młodocianego czytelnika, danie mu pole do popisu interpretacyjnego, uważanie go za rozumną istotę, jest na rynku pewnym novum), w końcu każdy nastolatek musi zmierzyć się z tym przerażającym zadaniem odkrycia własnej drogi, określenia siebie, swojej przyszłości, jednak wykorzystanie po raz kolejny motywu podróży, drogi (choć w każdej kolejnej książce odległości te są coraz to bardziej imponujące) nie nęcą już tak bardzo.
Podobnie sprawa ma się z głównym bohaterem. Colin to nieco zdziwaczały nastolatek, który uwielbia anagramy, jest cudownym dzieckiem, które twierdzi, że nie ma w sobie jednak tego pierwiastka genialności i przeraża go fakt, że z każdym dniem jego wspaniały umysł daje mu coraz mniejszą przewagę nad rówieśnikami. Uwielbia matematykę oraz dziewczęta o imieniu Katherine. Jego, niezbyt lubianym, jednak konsumującym sporą ilość czasu, zajęciem jest bycie przez owe Katarzyny porzucanym. Jego dotychczasowe znajomości były przelotne, jednak ostatni, dość poważny, bo trwający rok, związek zostawił zdecydowaną wyrwę w sercu, którą mogło uratować tylko wyruszenie w podróż z najlepszym przyjacielem.
Co tu dużo mówić, Colina jest dość ciężko polubić. To irytujący chłopak, który pozjadał wszystkie rozumy, mający głowę pełną, wbrew pozorom, naprawdę ciekawych faktów, jednak wypowiadający je w całkowicie nieodpowiednich chwilach, ze sporymi brakami w poczuciu humoru, które nadrabia w dziedzinie matematyki. To typowy Greenowski bohater, inteligentny, oczytany, z niewielkim, lecz oddanym, gronem przyjaciół. Mimo przywar, w gruncie rzeczy to jednak chłopak o dobrym sercu jest. Podobnie sprawa ma się z jego kompanami, którzy nadrabiają za niego poczuciem humoru, umiejętnością wyczucia sarkazmu oraz użycia ironii.
Podoba mi się jednak inna kwestia poruszana przez Greena, i uwaga, ponieważ tutaj może nadejść część nieco psująca zabawę, innymi słowy MOŻLIWE SPOJLERY, DLATEGO UCIEKAĆ KTO MOŻE, a mianowicie, jest nią szufladkowanie. Warto zwrócić uwagę na to, jak Colin charakteryzuje samego siebie – jako cudowne dziecko (choć nim od dawna już nie jest) oraz tego, od bycia porzucanym przez Katarzyny, oraz przede wszystkim to, jak bardzo te cechy determinują jego życie. Colin od siódmego roku życia czyta te czterysta stron dziennie (oczywiście jak najbardziej pochwalam akurat ten reżim narzuconemu samemu sobie, bo zdecydowanie nie byłoby nim niejedzenie słodyczy), ma plany na dalsze życie, oczywiście związane z jego umysłem, jednym z jego większym marzeń jest dostanie Nobla, związuje się tylko z Katarzynami. Sposób, w jaki próbuje zrozumieć i poukładać sobie swój świat, poprzez zakwalifikowanie siebie do jakiejś konkretnej kategorii i postępowanie według pewnego kodu i wzoru zachowań, narzucenie sobie ram, według których powinien postępować, jest czymś ogromnie nastoletnim. Próba poukładania sobie świata, który w pewnym momencie zwala się na głowę, bo przecież cały czas jesteśmy ukochanym dzieckiem, ale jednocześnie wymaga się od nas podjęcia decyzji, które w jakiś sposób ukształtują nasze całe życie, jest momentami wręcz nie do ogarnięcia i tylko próba takiego uproszczenia, schematyzacji, szufladek może pomóc. Wspaniałe jest też to, w jaki sposób Colin dorasta i z tych szuflad wychodzi. Oczywiście, cały czas gdzieś w duchu będąc tym nieco irytującym dzieckiem, ale jednak z nieco lepszym rozumieniem otaczającego go świata.
To wszystko nie zmienia tego dość smutnego faktu, że czytając po raz czwarty taką samą książkę, nie sposób zachwycić się nią podobnie, jak przy pierwszej lekturze. Stąd ta dość niska ocena
John Green ostatnimi czasy znajduje się u szczytu popularności. Niedawno premierę miał film oparty na jego najbardziej popularnej książce, zostały wykupione prawa do ekranizacji dwóch kolejnych. Wydaje się jednak, że na przestrzeni tych kilku lat, nie zmieniło się jedno – jego rozumienie nastolatków, brak przesadnego moralizatorstwa, jednak niezmienna chęć wciśnięcia kilku...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-05
"Czasem czytasz książkę i wypełnia cię ona tą dziwną gorliwością i nabierasz pewności, że tego świata, który właśnie roztrzaskał się na kawałki, nigdy nie pozbierasz już w jedną całość, chyba że do czasu, gdy każdy żyjący człowiek tę książkę przeczyta."
Hazel i Gus to para nastolatków. Oczywiście, nie taka zwyczajna - każdy z nich doświadczył w swoim życiu więcej cierpienia, niż niejeden dorosły człowiek. Każde z nich ma pewne doświadczenia związane z rakiem, Gus stracił z tego powodu nogę, a nieodłączną towarzyszką Hazel jest butla z tlenem. Spotykają się - dosłownie! - w sercu Jezusa, w grupie wsparcia dla tych, dla których każdy kolejny dzień jest błogosławieństwem, bo udało im się przedłużyć, jak twierdzi Hazel, marny żywot, wypełniony chemioterapią i obawą o to, że choroba powróci.
"Bo jesteś piękna. A ja lubię patrzeć na pięknych ludzi i już jakiś czas temu zdecydowałem, że nie będę odmawiać sobie tych najprostszych przyjemności związanych z egzystencją."
Ta książka jest emocjonalnym szantażem. John Green idealnie gra na emocjach czytelnika. Programuje go, wie z góry, w którym momencie będzie się on śmiał, w którym płakał, a w którym będzie robił obie te rzeczy. Czy przeszkadza mi to? Nie. Bo Green steruje nami w mądry sposób i z chęcią mu się poddałam. Poruszył każdą cząstkę mnie, każda część mojego ciała śmiała się, płakała bądź robiła obie te rzeczy naraz. Tego wymagam od literatury - aby nie był to tylko zlepek stron. Aby poruszył najgłębsze pokłady mojego człowieczeństwa. W błędzie są ci, którzy uważają, że aby ta książka przypadła komuś do gustu, trzeba być nastolatkiem, który przeciw wszystkiemu się buntuje i który wszystkiego nienawidzi. Jest wręcz przeciwnie - żeby prawdziwie zrozumieć i pokochać tę książkę, nie można być ludzkim humanoidem.
"To nie Ty decydujesz o tym, że zostaniesz zraniony... Masz jednak coś do powiedzenia w wyborze tego, kto Cię będzie ranił. Jestem zadowolony z moich wyborów"
Ja też, Johnie Green
Ja też.
"Czasem czytasz książkę i wypełnia cię ona tą dziwną gorliwością i nabierasz pewności, że tego świata, który właśnie roztrzaskał się na kawałki, nigdy nie pozbierasz już w jedną całość, chyba że do czasu, gdy każdy żyjący człowiek tę książkę przeczyta."
Hazel i Gus to para nastolatków. Oczywiście, nie taka zwyczajna - każdy z nich doświadczył w swoim życiu więcej...
2013-12-01
2013-12-27
2013-12-01
2013-03-01
Książka ta została najlepszym thrillerem 2012 roku według użytkowników strony goodreads.com - nie lubuję się w tym gatunku i nie jestem na bieżąco z nowościami, ale myślę, że nie bez powodu.
Amy jest pierwowzorem literackim uwielbianej przez Amerykanów serii książek dla dzieci - Amazing Amy. Całe jej życie zostało naznaczone przez postać wymyśloną przez jej rodziców, wybitnych psychologów. Jest piękną, mądrą dziewczyną, której rodzice zapewnili dostatnie życie. Poznaje Nicka, który zostaje jej mężem.
Ale w dniu piątej rocznicy Amy znika, zapada się pod ziemię. Od tego momentu (czyli w sumie od początku książki :) ) zaczyna się tak zwana jazda bez trzymanki.
Książkę czyta się jednym tchem, nie da się jej odłożyć na półkę (bądź wyłączyć czytnika). Narracja prowadzona jest z dwóch stron - Nicka komentującego bieżące wydarzenia oraz Amy, a konkretniej jej wpisy z dziennika. Język jest mało skomplikowany, ale można znaleźć kilka nowych, interesujących wyrażeń (dla tych, którzy może skuszą się na przeczytanie książki po angielsku? :) ). Jak dla mnie same plusy, ale nie jestem skłonna dać jej więcej niż siedmiu gwiazdek - książka bardzo dobra, ale nic poza tym, czytadło.
PS czy tylko mi się wydaje, że polska okładka jest strzałem w stopę? Angielska ma w sobie pewną... klasę, tajemniczość, tutaj ręce złożone jakby do modlitwy - kraj jest coraz bardziej laicki, a okładka ta spogląda na mnie w każdym Empiku i wcale nie zachęca do kupna
Książka ta została najlepszym thrillerem 2012 roku według użytkowników strony goodreads.com - nie lubuję się w tym gatunku i nie jestem na bieżąco z nowościami, ale myślę, że nie bez powodu.
Amy jest pierwowzorem literackim uwielbianej przez Amerykanów serii książek dla dzieci - Amazing Amy. Całe jej życie zostało naznaczone przez postać wymyśloną przez jej rodziców,...
To nie jest moje pierwsze spotkanie z Rainbow Rowell. Wcześniej oczarowała mnie udanym 'Eleanor & Park', przeniosła znów do świata Harry'ego Pottera dzięki 'Fangirl', a 'Landline' została uznana za najlepszą książkę 2014 roku według czytelników Goodreads.
I mam za swoje. Bo pod żadnym pozorem, z całym szacunkiem, nie polegałabym na rankingu stworzonym przez użytkowników lubimyczytać za poprzedni rok, szczególnie nie bez przeczytania żadnej opinii. A tak dostałam książkę idealną na leniwy dzień, którą czyta się bez większego przekonania, klikając na kolejne strony w czytniku bez większego poczucia związania z bohaterami.
Georgie jest twórcą sitcomów. Jej dotychczasowe prace są doceniane, ale ona zdaje sobie sprawę z tego, że to nie są szczyty jej możliwości, a sam serial robiony jest pod publikę, która kupiła chłam. Aż do momentu, w którym ktoś chce kupić scenariusz autorskiego tworu jej i Setha - najlepszego przyjaciela Georgie - pomysł, który kiełkował w ich głowach od studiów, ale nie nabrał nigdy zmaterializowanej formy. Teraz, do spotkania z tym wielkim serialowego półświatka, mają tydzień i muszą napisać scenariusze do kilku odcinków. Problem w tym, że nadchodzą święta, a razem ze swoim mężem, Nealem, od dawna zaplanowali wyjazd w jego rodzinne strony, podczas gdy Georgie czeka nawał pracy. Dlatego postanawiają spędzić święta osobno, ale dla ich małżeństwa od pewnego czasu przechodzącego kryzys bardziej niż słowo 'wyjazd', pasują 'rozstanie' i 'prawdopodobny rozwód'
Widzicie już, dlaczego żałuję, że nie przeczytałam wcześniej żadnych opinii?
Jeśli szukacie książki oferującej wam rozważania kobiety w średnim wieku na temat miłości, jej sensu, tym, czym jest - pewnie to będzie książka dla was. Na temat walki, jaką musi stoczyć kobieta w świecie rozrywki, gdy jest tam jedyna, jednocześnie będąc matką dwójki małych córek - z którymi, nawiasem mówiąc, nie łączy jej chyba żadna głębsza więź (a przynajmniej zostało to bardzo powierzchownie pokazane w książce). Na temat gonitwy za marzeniami, jednocześnie podporządkowując to tym ważniejszym w życiu rzeczom.
Powodem tak niskiej oceny są chyba zawyżone oczekiwania - to po prostu przyjemne czytadło na dzień spędzony z kubkiem herbaty w łóżku. Nie zmieni życia, kilka rzeczy polukruje, rzuci kilka banałów, trudnych decyzji, całkiem ciekawych charakterów pobocznych (wątek siostry Georgie), jednak przy okazji nie mogąc pozbyć się wrażenie chaosu, jakby na tych trzystu stronach Rowell chciała upchać wszystko, jednocześnie nie dając nam powodu, aby zżyć się z postaciami i im kibicować.
Do tego wątek tytułowego "telefonu stacjonarnego" - jakie to było okropne. Rozumiem symbolizm i zamknięcie klamry czasowej, odbicie lustrzane sytuacji, w których znaleźli się bohaterowie, bijąc się z myślami, będąc po drugiej stronie kraju, ale nie. Po prostu nie.
Może przemawia przeze mnie cynizm. Może. Ale mam nadzieję, że największe czytelnicze rozczarowanie roku mam już za sobą
To nie jest moje pierwsze spotkanie z Rainbow Rowell. Wcześniej oczarowała mnie udanym 'Eleanor & Park', przeniosła znów do świata Harry'ego Pottera dzięki 'Fangirl', a 'Landline' została uznana za najlepszą książkę 2014 roku według czytelników Goodreads.
więcej Pokaż mimo toI mam za swoje. Bo pod żadnym pozorem, z całym szacunkiem, nie polegałabym na rankingu stworzonym przez użytkowników...