-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel12
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać1
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2013-12-21
2014-01-12
2014-01-06
2013-12-18
2013-11-28
2013-11-10
2013-11-02
2013-10-27
2013-10-06
2013-09-29
2013-09-22
Uważam rze nie.
Pisząc moją recenzję poprzedniej książki Ziemkiewicza "Myśli nowoczesnego endeka", wyraziłem na końcu chęć sięgnięcia po inne jego publikacje. Po przeczytaniu "Uwarzałem że" muszę się jednak od tego odżegnać (sarkazm zamierzony).
We wstępie autor pisze, że zbiór felietonów jest starannie wyselekcjonowany i nigdy treści te nie były zamieszczone w jego poprzednich książkach. Zapomniał jednak wspomnieć, że kilka z nich zostało już, słowo w słowo, wplecionych do "Myśli nowoczesnego endeka". Nawet jednak gdyby tak nie było, to i tak czytelnik odniósłby wrażenie, że już to gdzieś widział. Na tym właśnie polega problem - Ziemkiewicz pisze w kółko, wtem i nazad to samo. Jego zapiekłość i niezdrowa fascynacja Michnikiem niczym nie różni się od ataków Leppera na Balcerowicza, a wręcz byłyby dobrą podstawą do analizy psychologicznej (czy nawet psychopatologicznej). Nie ma chyba jednej strony w "Uwarzam..." na której Michnik, michnikowszczyzna czy Gazeta Wyborcza nie byłaby wymieniona i odmieniona przez kilka przypadków.
Faktycznie jednak w tej książce wyłania się też bardziej osobisty obraz Ziemkiewicza. Ale nie jest to obraz ani ciekawy ani przyjemny. Charakterystyczny cięty język, który zupełnie wypacza czasem nawet interesujące spostrzeżenia coraz bardziej plasuje go na półce prawicowych figur pokroju Cejrowskiego czy Korwina-Mikke. I tak jak radykalizm tego pierwszego był na początku lat 90-tych potrzebny, żeby ludzie nie zapominali, że Kwaśniewski to najzwyklejszy w świecie komunista i pijak, tak teraz wykrzykiwanie tych samych haseł (które wciąż są prawdą - tego nie podważam) wywołuje już tylko uśmieszek na twarzy. I tak niestety prorokuję przyszłość Ziemkiewicza - w oparach absurdu, popijając yerba mate i dyskutując o tym, że w wolnej Polsce każdy ma prawo dać się przejechać przez czołg.
Rozumiem, że Ziemkiewiczowi nie musi się podobać twórczość Głowackiego (inna liga). Generalnie jeśli coś nie wpisuje się w nurt polskiej fantastyki z Fabryki Słów to dla niego, może czasem ciekawie skonstruowane stylistycznie, ale puste słowa, a niekiedy grafomaństwo. Faktycznie, fantastyka bardzo wzbogaca duchowo - zwłaszcza absolutnie fatalny cykl o Jakubie Wędrowyczu. Przyznam, że z prozy Ziemkiewicza próbowałem przeczytać "Żywinę" i "Ciało obce" ale przy obu poległem na drugim rozdziale - dla mnie jest to napisane zbyt topornie, bardziej jak wypracowanie w szkole niż poważna literatura. To tak trochę w obronie polskich pisarzy, których sam też nie jestem wielkim koneserem ale jednak jakieś słowo sprzeciwu się należy. Każdy ma prawo kontestować wszystko co mu się jawnie podoba, tylko że w tej kontestacji to już się autorowi czasem wszystko miesza. Wrzucanie do jednego wora Lisa i Masłowskiej jest zwyczajnie głupie, a zarzuty pod adresem Smarzowskiego jakoby tworzył antypolskie filmy są wręcz idiotyczne - "Róża" jest jednym z najbardziej patriotycznych obrazów w historii polskiego kina.
Podsumowując: wbrew temu co napisałem w recenzji poprzedniej książki Ziemkiewicza, jest to ostatnia pozycja jego autorstwa po którą sięgam. To nie jest żadna umiarkowana prawica tylko to samo wariactwo, przed którym Polacy uciekają, głosując czasem wbrew sobie, na Tuska i jego popleczników.
Uważam rze nie.
Pisząc moją recenzję poprzedniej książki Ziemkiewicza "Myśli nowoczesnego endeka", wyraziłem na końcu chęć sięgnięcia po inne jego publikacje. Po przeczytaniu "Uwarzałem że" muszę się jednak od tego odżegnać (sarkazm zamierzony).
We wstępie autor pisze, że zbiór felietonów jest starannie wyselekcjonowany i nigdy treści te nie były zamieszczone w jego...
2013-09-19
Lalka II. Powrót subiekta.
Cóż za urocza książka. Rasowy reportaż płynnie przechodzący w fabularyzowaną historię rodziny Jabłkowskich. Duża ilość zdjęć. Napisana przyjemnym, stylizowanym językiem spodoba się zapewne głównie mieszkańcom Warszawy, dla których gmach przy Brackiej 25 i mieszczący się tam obecnie Traffic Club jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w stolicy.
Historia powstania Domu Towarowego Braci Jabłkowskich to w "Sześciu piętrach..." również historia całej Warszawy ostatnich stu lat, tocząca się wokół trzech ulic: Widok, Chmielnej i Brackiej. To tam powstawały i kolejno otwierały się sklepy, będące prekursorami budynku ostatecznie wybudowanego w 1913 r. w miejscu, gdzie stoi po dziś dzień. Nazywany niegdyś polskim Harrodsem, po wojnie zrujnowany przez komunistów, a obecnie okupowany przez Jerzego Kowalewskiego - prezesa Traffic Clubu, który korzystając z dobrodziejstw inżynierii finansowej opiera się kolejnym wyrokom sądu nakazującym zwrot kamienicy prawowitym właścicielom.
Ale to także historia... marketingu. Już pod koniec XIX w. Józef Jabłkowski junior doszedł do wniosku, że trzeba zacząć szyć ubrania gotowe, ponieważ ludzie nie mają czasu chodzić do krawca. DTBJ był także pionierem w zakresie standardów obsługi klienta - "Sprzedawczyni nie może: poprawiać włosów, trzymać rąk w kieszeniach, czyścić paznokci, jeść i pić przy kliencie ani wpatrywać się w niego, jakby był złodziejem". Zapraszam do TK Maxx.
Miłośnikom historii polecam. Zakochanym w Warszawie także. Najbardziej jednak klientom Trafficu, którzy robiąc zakupy składają się na kolejny przekręt i nowe auto prezesa.
Lalka II. Powrót subiekta.
Cóż za urocza książka. Rasowy reportaż płynnie przechodzący w fabularyzowaną historię rodziny Jabłkowskich. Duża ilość zdjęć. Napisana przyjemnym, stylizowanym językiem spodoba się zapewne głównie mieszkańcom Warszawy, dla których gmach przy Brackiej 25 i mieszczący się tam obecnie Traffic Club jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w...
2013-09-18
Bogurodzico, przegoń Putina.
Na początek anegdotka. Uczyłem się rosyjskiego 8 lat, z czego ostatnie dwa jeszcze na studiach. Kiedy większość wybierała modne języki typu niemiecki, francuski czy hiszpański, ja musiałem zgodnie ze swoją naturą iść pod prąd (pomógł mi w decyzji naturalny wschodni akcent, który ciągle ktoś mi wypominał). A przyznać trzeba, że język ten po tylu latach komuny nie jest u nas zbyt popularny i pewnie już nie będzie. Z sentymentem wspominam naukę rosyjskich piosenek puszczanych z magnetofonu na lekcjach - "Ciunga-Cianga", "Cieburaszka" albo "Kanikuły" zanim stały się kultowym hitem klubowym. Niestety z powodu braku możliwości używania rosyjskiego na co dzień, oprócz alfabetu i kilku podstawowych zwrotów typu "Izwinitie pażałujsta, gdie nachodzitsa metro" (Przepraszam, jak trafię do metra) moja dość dobra swego czasu znajomość tego języka stopniała jak odwilż w Moskwie. Kilka lat wstecz, wracając nocnym autobusem wdałem się w nieprzyjemną rozmowę z pijanym Rosjaninem, której tematu nie jestem w stanie sobie już nawet przypomnieć. W pewnym momencie chcąc mnie sprowokować, rzucił pod moim adresem kolorowe obelgi, więc ja nie pozostając mu dłużny odparłem po rosyjsku: "I twaja matka toże". Zamiast jednak rzucić się na mnie z rękami, zaczął się śmiać, poklepał po ramieniu, pożegnał i wysiadł na najbliższym przystanku. Matka bowiem po rosyjsku znaczy macica. Tak więc uczcie się języków (albo i nie), bo może wam to kiedyś uratować życie.
Przechodząc jednak do samej książki, jestem nieco rozczarowany. Autor wychodząc z założenia "od ogółu do szczegółu" postanowił opisać Rosję w każdym aspekcie. Problem polega na tym, że nigdy poza ten ogół nie wyszedł. Wszystko jest zbyt oczywiste i znane, chyba że ktoś ostatnie kilkanaście lat spędził w puszczy. Kiedy tradycyjną część reportażową czyta się jeszcze całkiem znośnie, to fabularyzowane wstawki o wujku Borce są dla mnie nieprzystające i infantylne.
Dużo tekstu Maciej Jastrzębski poświęcił Putinowi, trochę go wybielając - zapomniał pochylić się np. nad śmiercią Politkowskiej, brak też jest tematu stosunków z Ukrainą, Białorusią i USA. Doskonale natomiast nakreślił kwestię wzajemnych antagonizmów w stosunkach polsko-rosyjskich, której sedno zawiera się w zdaniu: "Mamy do was żal o to, że wy ciągle macie żal do nas". Rosjanie przyznają się też do tego, że Polacy dzierżą palmę pierwszeństwa w piciu - odwieczny spór, który naród ma mocniejszą głowę w końcu został rozstrzygnięty, a Polska może się w końcu pochwalić czymś innym niż Chopin i Wałęsa. Tak więc "Za nas, za was i za gaz".
Nie jest to z całą pewnością literatura na miarę publikacji z Wydawnictwa Czarne, niemniej jednak reportaży o Rosji nie ma aż tylu aby kolejna pozycja mogła w tej sprawie zaszkodzić.
Bogurodzico, przegoń Putina.
Na początek anegdotka. Uczyłem się rosyjskiego 8 lat, z czego ostatnie dwa jeszcze na studiach. Kiedy większość wybierała modne języki typu niemiecki, francuski czy hiszpański, ja musiałem zgodnie ze swoją naturą iść pod prąd (pomógł mi w decyzji naturalny wschodni akcent, który ciągle ktoś mi wypominał). A przyznać trzeba, że język ten po tylu...
2013-09-15
"Trybunał z dekretem, Radziwiłł z muszkietem".
Rafał Ziemkiewicz przypomina mi swoją retoryką nieżyjącego już Christophera Hitchensa. Generalnie jego rozumowanie ma racjonalne podstawy i jest klarowne, tylko że nikt nie będzie słuchał nawet najlepszych pomysłów z ust kogoś, najzwyczajniej w świecie, mało przyjemnego.
Sam jestem w swoich poglądach gdzieś pośrodku, więc byłem ciekaw na ile mój osąd pokryje się z tym, co autor przedstawia w "Myślach...". To, że nie ma wielkiego narodu europejskiego, a kraje takie jak Francja, Niemcy czy Wielka Brytania (generalnie większość poza Polską) dbają przede wszystkim o swoje interesy - zgoda. Banda Tuska okrada Polskę i przejada pieniądze na rozwój - pełna zgoda. Nieinteresowanie się polityką jest luksusem obywateli państw bogatych - oczywiście. Nieliczenie się ze zdaniem Polski, zwłaszcza przez Rosję, na arenie międzynarodowej z powodu porównywania do "brzydkiej panny bez posagu" - odfajkowane. I tak przez pierwszych 9 rozdziałów wszystko mi się zgadzało, aż nie mogłem uwierzyć. Oczywiście do czasu, kiedy dotarłem do ostatniego i... wszystko się rozsypało. Całe to udawanie, jakoby autor był człowiekiem bez żadnych uprzedzeń, który każdemu poda rękę, po prostu wzięło i się udusiło. A szkoda.
Pewnie, że Wojewódzki to ostatni pajac i cham. Jasne, że "salon" indoktrynuje młodych ludzi, narzucając jedynie słuszną zachodnią wizję społeczeństwa. Ale Ziemkiewicz proponuje odwrócić się na pięcie i realizować cudowne, klasyczne ideały narodowe z czasów dwudziestolecia międzywojennego. To nic, że świat się rozwija i poglądy na różne kwestie społeczne ewoluują. Geje to w jego książce "perwersi", a od Agnieszki Holland domaga się aby założyła wór pokutny i wzięła odpowiedzialność za zbrodnie swojego ojca. Po co? Czy dzieci odpowiadają za błędy swoich rodziców? Według Ziemkiewicza tak i dopóki nie rozstrzygniemy tej kwestii, dopóty Rzeczpospolita marazmem stała będzie. I nie jestem tu żadnym obrońcą mniejszości seksualnych, które jak słusznie zauważa autor, domagają się tolerancji same mając często w pogardzie resztę Ciemnogrodu. To znak czasów, że każdy może teraz walczyć o swoje położenie - problem polega nie na samej walce, tylko na tym w jaki sposób słuszność tej walki są w stanie udowodnić. Niestety takimi tezami, jakie na końcu serwuje Ziemkiewicz, wcale nie przyczynia się on do ocieplenia wizerunku szeroko pojmowanej prawicy, chociaż jemu wydaje się, że pewnie tak jest.
Porzucenie ostrej retoryki wyszłoby Ziemkiewiczowi na dobre i pomimo, że jestem po tej lekturze w swoich poglądach wciąż gdzieś pośrodku to z chęcią sięgnę po kolejne jego książki.
"Trybunał z dekretem, Radziwiłł z muszkietem".
Rafał Ziemkiewicz przypomina mi swoją retoryką nieżyjącego już Christophera Hitchensa. Generalnie jego rozumowanie ma racjonalne podstawy i jest klarowne, tylko że nikt nie będzie słuchał nawet najlepszych pomysłów z ust kogoś, najzwyczajniej w świecie, mało przyjemnego.
Sam jestem w swoich poglądach gdzieś pośrodku, więc...
2013-12-07
2013-10-29
Oczy czarne, życie marne
Bo Panie Januszu Pan to opisał tego Kosińskiego w tej swojej książce tak jakby mu nóż w plecy wbić i co z tego że on tam miał te swoje upodobania a kto z nas nie ma? No i skąd Pan tyle wiedział o tych różnych porno klubach tajnych jakby w nich Pan nie był to by Pan tak nie znał dokładnie szczegółów i to dla mnie już jest podejrzane a jeszcze to co znowu Panu te różne krytykanckie hieny zarzucają że znowu siebie najwięcej Pan promuje a po Dżerzim to się Pan tylko nomen omen przeleciał. I takiego sadystę z niego zrobił a to przecież jednak wszystko było dla weny żeby udowodnić wszystkim że może i ma talent już nie wspominam nawet o tym że umiejętnie kopiuje różne najlepsze pomysły kradnie albo pożycza jak kto woli i z której strony patrzy to przecież taki Tarantino ciągle i wszyscy pieją z zachwytu a na Dżerzim psy wieszali ale to na pewno dlatego że Żyd i to z Polski. A jeszcze Panu powiem że w ogóle to się zawiodłem momentami bo te fragmenty niektóre takie powymyślane to mi się nie podobały ale to już nawet nie o treść chodzi tylko o styl no jak nie Pan nieraz to wyglądało. Tak czy owak ja Panu daję jednak kredyt zaufania i podobało mi się że Pan tak pomieszał te czasy i tła że wyszła z tego taka pomysłowa historia oryginalna całkiem jak w jakimś halucynogennym widzie. A jak Pan będzie pisał powieść kiedyś ale taką prawdziwą od początku do końca zmyśloną cha cha jakby ta przecież nie była a może i była ale to już nie wnikam bo po co to niech Pan w koncu coś napisze takiego mądrego głębokiego a nie ciągle te brudy i syfy i podłość ludzką Pan wyciąga ile można to czytać?
Oczy czarne, życie marne
Bo Panie Januszu Pan to opisał tego Kosińskiego w tej swojej książce tak jakby mu nóż w plecy wbić i co z tego że on tam miał te swoje upodobania a kto z nas nie ma? No i skąd Pan tyle wiedział o tych różnych porno klubach tajnych jakby w nich Pan nie był to by Pan tak nie znał dokładnie szczegółów i to dla mnie już jest podejrzane a jeszcze to co...
Lepiej płakać w BMW niż śmiać się na rowerze*
Przeciętny Polak o Chinach wie mniej więcej tyle, że nosi chińskie bokserki i że ogólnie kiedyś to oni klepali biedę, a teraz podgryzają łydki USA. Wypada więc dowiedzieć się czegoś więcej o mocarstwie, które w ciągu kilku najbliższych lat stanie się najpotężniejszym państwem świata - z pomocą miała przyjść książka "Za Chiny ludowe". Ale nie przyszła.
Tytuł przyznam, chwytliwy. Początek bardzo obiecujący - słowniczek pojęć przybliżający współczesną mentalność Chińczyków z perspektywy Polki mieszkającej dłuższy czas w Państwie Środka, przez co wartościowy. Na tym część o zaletach pragnę zakończyć.
Styl nie powala. Pomimo, że charakter książki niejako usprawiedliwia osobiste wynurzenia autorki to jednak cała pierwsza część o jej uczelnianych zmaganiach z niedobrymi autochtonami i wszelkich rozterkach całkowicie po mnie spłynęły jak sos sojowy z kaczki po pekińsku. Historia, polityka czy reformy Deng Xiaopinga są zaledwie muśnięte. Druga, dłuższa część traktuje o podróżach autorki po wiejskich obszarach Chin. Potencjał - ogromny. Wykonanie - nigdy w życiu nie pomyślałbym, że można znurzyć i obrzydzić komuś ewentualną wycieczkę na Wielki Mur Chiński. W pewnym momencie Katarzyna Pawlak opisuje jak blisko była granicy z Koreą Północną ale jej wnioski ograniczają się jedynie do tego, że mieszkańcy odrzucają turystom jedzenie z powodu dumy, a może złości.
Kończąc jednak na poły optymistyczną nutą, uważny czytelnik jest w stanie wynieść z lektury "Za Chiny..." kilka interesujących obserwacji. Przede wszystkim bardzo szybko postępująca westernizacja kultury chińskiej, zwłaszcza w największych aglomeracjach miejskich, która zderza się z tradycyjnymi wartościami. Prowadzi to do znanych i z naszego podwórka zjawisk takich jak np. niewolnicy własnego m2. Ponieważ przez wiele lat polityka dzietności w Chinach spowodowała znaczną dysproporcję płci męskiej nad żeńską, wyrasta tam pokolenie sfrustrowanych mężczyzn, z których ogromna ilość nie ma najmniejszych szans na znalezenie partnerki. Trzeba bowiem wyjaśnić, że w Chinach obowiązek posiadania posagu spoczywa na mężczyznach, oni też muszą opiekować się na starość swoimi rodzicami - stąd do tej pory powszechną praktyką jest usuwanie ciąż, gdy znana jest płeć dziecka. Chińskie kobiety oczywiście wykorzystują tą sytuację, przebierając w kandydatach jak w ulęgałkach i pozostając w komfortowej sytuacji przez jeszcze wiele lat.
Zainteresowanych Chinami odsyłam do lektury książki Anny Jaklewicz "Niebo w kolorze indygo. Chiny z dala od wielkiego miasta". Jest to dużo lepszy, sprawniej napisany i bogatszy o zdjęcia reportaż.
*przysłowie chińskie (naprawdę)
Lepiej płakać w BMW niż śmiać się na rowerze*
więcej Pokaż mimo toPrzeciętny Polak o Chinach wie mniej więcej tyle, że nosi chińskie bokserki i że ogólnie kiedyś to oni klepali biedę, a teraz podgryzają łydki USA. Wypada więc dowiedzieć się czegoś więcej o mocarstwie, które w ciągu kilku najbliższych lat stanie się najpotężniejszym państwem świata - z pomocą miała przyjść książka "Za Chiny...