-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant3
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać73
Biblioteczka
2013-12-18
2013-12-07
2013-10-29
2013-10-27
"Tego co napiszesz piórem, nie wyrąbiesz nawet siekierą"
Kto czytał poprzednie książki Głowackiego, ten będzie wiedział czego się spodziewać i po tej. Specyficzne, cyniczne poczucie humoru miesza się z autopromocją autora oraz ciekawymi anegdotami z życia znanych i mniej znanych. No, ale w sumie, jeśli kogoś to dziwi - niech jeszcze raz spojrzy na tytuł książki.
O Wałęsie też jednak coś tam jest. Głowacki płynnie przechodzi ze wspomnień o pracy nad scenariuszem do scen, które ostatecznie nie znalazły się w filmie Wajdy, a całość bardzo przypomina stylem "Good night, Dżerzi", co mi akurat nie przeszkadza bo bardzo mi się taka narracja podoba. Jeśli jednak ktoś chce znaleźć ostateczną odpowiedź na pytanie: Bolek czy nie Bolek, trzeba poszukać gdzie indziej. Głowacki co prawda skłania się w jedną stronę (tą bardziej bohaterską), jednak jedynej prawdy się od niego nie dowiemy, a i on sam wątpi w jej istnienie. To jednak jest raczej wina samego Wałęsy, który jak słusznie zauważa autor, tak długo wszystkich kiwał, że aż sam siebie wykiwał.
Szczerze mówiąc, największą zaletą filmu "Wałęsa. Człowiek z nadziei" są absolutnie wiarygodne dialogi, które odcięły go trochę od generycznej reżyserii. I za to chwała Głowackiemu. Gdyby udało się jeszcze kilka ze scen opisanych w tej książce włączyć do ostatecznej wersji obrazu, bez wątpienia zyskałby on na realizmie i podniósł poziom artystyczny. Wajda chyba przestraszył się reakcji Wałęsy, który miał jednak ostateczny głos i wyszło średnio. Nie mam złudzeń, że historia upadku komunizmu w Polsce będzie poruszana jeszcze wiele razy i w końcu komuś uda się trafić w złoty środek.
Póki co, historię byłego prezydenta można podsumować za pomocą przytoczonego w książce przy innej okazji cytatu: Całe życie marzył o miłości, a dostał tylko Nobla.
"Tego co napiszesz piórem, nie wyrąbiesz nawet siekierą"
Kto czytał poprzednie książki Głowackiego, ten będzie wiedział czego się spodziewać i po tej. Specyficzne, cyniczne poczucie humoru miesza się z autopromocją autora oraz ciekawymi anegdotami z życia znanych i mniej znanych. No, ale w sumie, jeśli kogoś to dziwi - niech jeszcze raz spojrzy na tytuł książki.
O Wałęsie...
2013-10-25
2013-09-22
- Halo?
- Cześć Dorota.
- Cześć Aga.
- Wpadniesz do mnie na ploty?
- Jasne, tylko odprowadzę córkę do szkoły.
Czytając "Duszę..." wyobraziłem sobie siebie, leżącego rankiem pod stołem u Agnieszki Drotkiewicz, po bliżej nieokreślonej, całonocnej imprezie. Udając, że wciąż śpię, przysłuchuję się rozmowom dwóch psiapsiółek o "życiu, wszechświecie i całej reszcie". A najbardziej wstydliwe nie jest to, że na koszuli mam być może "pawia królowej", ale że nie mogę przestać podsłuchiwać.
Spektrum tematów szerokie - jest i o najnowszej książce Masłowskiej, o współczesnej kondycji wielkiego miasta i zagubieniu ludzi, jest też o życiu rodzinnym i zmianie jakiej dokonało pojawienie się w nim córki. Co szczególnie przyjemne w odbiorze to fakt, że nie jest to wywiad na zasadzie kontrastu, gdzie jedna strona próbuje drugą złapać na hipokryzji albo wytknąć jej radykalną zmianę poglądów, tylko luźny dialog dwóch dobrze znających się pań, a kierunek rozmowy toczy się naturalnie w wyniku jej przebiegu. Pozostając więc w ogólnym zarysie hasłowym takim jak "podróże", Masłowska i Drotkiewicz zbaczają nieraz z odgórnego toru na wątki poboczne, które akurat im przyszły do głowy w danym kontekście.
Po przeczytaniu "Duszy..." musiałem nieco zweryfikować moją recenzję ostatniej powieści "Kochanie, zabiłam nasze koty" (na lepsze) i to chyba jest największa zasługa tej książki. Nie ma co bowiem ukrywać, że taka forma "biografii" szybko wylatuje z pamięci, a jeszcze szybciej się starzeje - Masłowska zwraca na to uwagę w dopisanym tuż przed publikacją ostatnim rozdziale, gdzie w zasadzie przyznaje (ha, ha), że wszystko o czym rozmawiały wcześniej to już w zasadzie nieaktualne - łącznie z jej starą nokią 123.
Bardzo przyjemna, lekkostrawna lektura ale poruszająca interesujące tematy i pokazująca, że obserwacja rzeczywistości jest wciąż mocną stroną Doroty Masłowskiej.
- Halo?
- Cześć Dorota.
- Cześć Aga.
- Wpadniesz do mnie na ploty?
- Jasne, tylko odprowadzę córkę do szkoły.
Czytając "Duszę..." wyobraziłem sobie siebie, leżącego rankiem pod stołem u Agnieszki Drotkiewicz, po bliżej nieokreślonej, całonocnej imprezie. Udając, że wciąż śpię, przysłuchuję się rozmowom dwóch psiapsiółek o "życiu, wszechświecie i całej reszcie". A...
2013-09-20
Masłowska, M.D.
Jest taka bajka o wnuczku, dziadku i osiołku (istnieje też wersja z młynarzem). Pewnego dnia wnuczek z dziadkiem postanawiają wybrać się na targ. Dziadek wsiada więc na osiołka, a wnuczek idzie za nimi. Kiedy docierają na miejsce, ludzie patrzą na nich spode łba i mówią do siebie: "Taki stary, a pozwala by małe dziecko za nim szło". Kolejnym razem więc dziadek sadza wnuczka na osła - "Taki młody, a staremu człowiekowi pozwala iść piechotą". Nauczeni doświadczeniem, następnego dnia obaj idą pieszo, prowadząc osiołka obok siebie: "Mają osła, a na nim nie jeżdżą". Morał tej historii jest taki, że nie ważne co zrobisz, zawsze znajdzie się ktoś kto to skrytykuje. Wystawiają się na nią więc także i pisarze.
Podobno sama Masłowska powiedziała, że jest to jej najbardziej przemyślana powieść. W takim razie myślenie musiało zaszkodzić jej na wenę. Istnieje też możliwość, że po prostu wydoroślała.
Czytając "Kochanie...", mniej więcej do połowy odnosiłem wrażenie, że jest to sprytna satyra na tłumaczenia książek amerykańskich autorów. To byłoby oryginalne, a do tego nas przyzwyczaiła. Później pomyślałem, że to działa w drugą stronę - książka napisana jest tak jakby była przygotowana do tłumaczenia na angielski, wpisując się w nurt tamtejszej literatury postmodernistycznej w stylu Chucka Palahniuka. Kiedy jednak narracja zmienia się z trzeciej osoby w pierwszą, oddając głos autorce (która jak zawsze niby śmieje się z siebie ale bardziej broni przed ewentualnymi zarzutami krytyków), wiedziałem już, że to na serio. Przebywając przez jakiś czas w Stanach z okazji promocji swoich książek i wykładów, poobserwowała sobie sąsiadów, dopisała do tego historię i postanowiła stworzyć powieść o współczesnym społeczeństwie konsumpcyjnym. I faktycznie, jest tam kilka ciekawych spostrzeżeń, zawoalowanych żartów, a warsztat literacki bardzo się wzbogacił. Jest też, najważniejsza dla mnie w każdej książce płynność, którą rzadko znajduję. Niestety na koniec, "Kochanie..." można porównać do rozgazowanego piwa.
Oczywiście w żadnym wypadku nie skreślam Masłowskiej, każdemu zdarzają się lepsze i gorsze dzieła. Obawiam się tylko, że padła ofiarą znanej w środowisku pisarzy klątwy pierwszej książki. Jak się startuje z wysokiego pułapu to ciężko później przebić swoje magnum opus. Zabawne jednak w tym wszystkim jest to, że im bardziej na lewo kieruje swoje uwagi autorka tym mocniej jej ta lewa strona przyklaskuje ("Paw królowej" zdobył przecież Nike). Widocznie krytykować mogą tylko Ci, którzy się wywodzą z tego samego środowiska. Reszta pozostaje ciemnogrodem.
//////////////
Sprostowanie do recenzji.
Po przeczytaniu książki "Dusza światowa" będącej wywiadem-rzeką z Dorotą Masłowską i uchylającą rąbka tajmnicy powstawania "Kochanie...", okazało się, że trafnie rozszyfrowałem klucz i stylistykę powieści, a więc forma "złego tłumaczenia" była zamierzona. Do tego autorka opisała fikcyjne miasto przypominające Nowy Jork zanim się pierwszy raz do niego udała - wobec tego muszę dodać jedną gwiazdkę za pomysł i wyobraźnię. I tym bardziej czekam na kolejną książkę.
Masłowska, M.D.
Jest taka bajka o wnuczku, dziadku i osiołku (istnieje też wersja z młynarzem). Pewnego dnia wnuczek z dziadkiem postanawiają wybrać się na targ. Dziadek wsiada więc na osiołka, a wnuczek idzie za nimi. Kiedy docierają na miejsce, ludzie patrzą na nich spode łba i mówią do siebie: "Taki stary, a pozwala by małe dziecko za nim szło". Kolejnym razem więc...
2013-09-16
Zgaga po gulaszu.
Tęsknota za utraconym imperium, pochwała martyrologii, widoczne gołym okiem rozwarstwienie społeczne, wyraźny podział na stolicę i "całą resztę" - brzmi znajomo? Pewnie dlatego, że jest. Czytając książkę nieraz zapominałem, że to nie o Polsce. Może ze względu na rodzimy cynizm, który jest tu serwowany jak gorące leczo. A może dlatego, że dumny turul jest równie mityczny co biały orzeł.
Książka Vargi to dobra lektura. Ze względu na to, że autor jest w połowie Węgrem, wytłumaczenie pewnych niuansów dotyczących madziarskiej historii i mentalności przychodzi mu łatwiej. Ciekawe i dokładne opisy codziennego życia, kuchni, topografii, a także w dużej mierze polityki składają się na wierną projekcję w którą łatwo się wczuć. Bardzo plastyczny opis Budapesztu pozwala nieomal na spacer ulicami miasta.
Co w takim razie sprawia, że po przeczytaniu "Gulaszu..." zaczęło mi się odbijać? Bo jest to książka, która ma konstrukcję właśnie jak węgierska kuchnia - tłusto, dużo i do syta. Pod koniec zaczyna to już przytłaczać, a zabrakło nawet serwetki. W jednej z poprzednich recenzji ktoś narzeka, że autor stoi za bardzo z lewej strony - ja tego w ten sposób nie odczułem, uważam wręcz, że w poglądach jest on akurat dość wyważony. Nie podobało mi się natomiast zupełnie niepotrzebne zaostrzanie języka np. kiedy pisze o kobietach.
Mimo wszystko, smacznego.
Zgaga po gulaszu.
Tęsknota za utraconym imperium, pochwała martyrologii, widoczne gołym okiem rozwarstwienie społeczne, wyraźny podział na stolicę i "całą resztę" - brzmi znajomo? Pewnie dlatego, że jest. Czytając książkę nieraz zapominałem, że to nie o Polsce. Może ze względu na rodzimy cynizm, który jest tu serwowany jak gorące leczo. A może dlatego, że dumny turul jest...
2013-09-14
Dissonans
"Do napisania tej piosenki zostały użyte wyrazy oraz litery. Możesz je znaleźć w internecie, możesz zamówić esemesem. Przestrzegamy przed prawdziwych liter podróbkami, te fałszywe znaki nie mają nic wspólnego z prawdziwymi literami."
Grafomania, książka nie dla każdego, objawienie, głos pokolenia - banały. Czym naprawdę jest "Paw królowej"? To najzwyczajniejszy w świecie diss, tylko odnoszący się nie do konkretnej osoby, a do polskiej mentalności i zachłannego konsumpcjonizmu pokolenia urodzonego po roku '80. Tak się tym Zachodem opychamy, że aż nam część wylatuje i spływa po brodzie. Najważniejsze to żeby się nażreć, a później ponarzekać, że ten schabowy był za mało schabowy. Rozczula mnie świadomość Masłowskiej, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ, a w Polsce to już szczególnie i cała ta książka od początku jest jednym wielkim żartem/eksperymentem - a nuż znowu mnie okrzykną odkryciem?
W myśl żelaznej polskiej wartości "nie znam się więc się wypowiem", która do mnie też się wszak odnosi (w końcu jestem patriotą, czego mam się wstydzić?), zauważam następujące tendencje: postępującą degradację młodych japiszonów opisanych przez Masłowską w "Pawiu..."; bigbraderyzacja środowiska artystów (celebrytów - poprawić? - aut.) oraz coraz bardziej oddalający się peleton takich abstrakcyjnych zawodników jak szacunek do siebie, altruizm i niedościgniony niczym Usain Bolt kontekst.
Jesteś teraz w związku z Anią/Basią? Wylatujesz za tydzień do Kambodży? Właśnie dołączasz do grupy "Słoiki precz z Warszawy"? Nie zapomnij się tym pochwalić na "fejsie" bo może kogoś akurat będzie to obchodzić, przecież nikt nie pisze komentarzy ani nie "lubi" zdjęć bo się akurat nudzi jadąc autobusem.
"Ta piosenka powstała za z Unii Europejskiej pieniądze. Zawiera wiele ułatwień i udogodnień. Napisana została w taki sposób, aby nieprzeczytanie jej nie uniemożliwiało zabrania w jej sprawie głosu i wypowiedzenia się na forum."
Dissonans
"Do napisania tej piosenki zostały użyte wyrazy oraz litery. Możesz je znaleźć w internecie, możesz zamówić esemesem. Przestrzegamy przed prawdziwych liter podróbkami, te fałszywe znaki nie mają nic wspólnego z prawdziwymi literami."
Grafomania, książka nie dla każdego, objawienie, głos pokolenia - banały. Czym naprawdę jest "Paw królowej"? To najzwyczajniejszy...
2013-09-12
Prosto, trudno, nieprzyjemnie.
"(...)Siwy: - Nie powiem ojcu: Daj dziesięć złotych na browara. On złotówki nie może mi dać! Tutaj się żyje od wypłaty do wypłaty. Trzeba pożyczać albo się idzie pier*olnąć. Skąd była kiełbasa wczoraj na ognisko? I browary? Jak Polak nie za*ebie to nie ma.(...)".
"(...)W dodatku ma znajomych w SLD, z Oleksym przy kolacji rozmawia o dupach. Bogdana tu nikt nie ruszy, mocny jest.(...)".
"(...)Ludzie gadali, że po mieście w czarnym samochodzie krąży diabeł i szuka dziewic. Ale nie znalazł, wkurzył się i pojechał na Białoruś.(...)".
Zbiór reportaży zamieszczonych niegdyś przez autorkę w Gazecie Wyborczej charakteryzuje się dwiema rzeczami: zaskakującą obiektywnością i porażającą aktualnością. Gdyby na końcu każdego rozdziału nie było podanej daty publikacji, można byłoby spokojnie przedrukować je w jutrzejszym wydaniu któregokolwiek polskiego dziennika.
"Bolało..." przypomina mi trochę wycieczkę po Auschwitz - zaczyna się ponuro, później jest całkowicie depresyjna kulminacja, a w zakończeniu - znów jest ponuro. Największe wrażenie zrobił na mnie z całą pewnością reportaż, w którym kobieta opowiada o swoim kazirodczym związku z ojcem. Ostatnie zdanie tego artykułu to jedna z najbardziej szczerych refleksji jakie udało mi się kiedykolwiek przeczytać. Z kolei bezstronnością urzekł mnie ten, traktujący o aborcji. Rzadko zdarza się trafić na zbiór opinii zwolenników i przeciwników tego zabiegu napisanych bez stawania po żadnej ze stron.
W dobie baśni o zielonej wyspie, ta książka słusznie sprowadza na ziemię. W przerwach pomiędzy kupowaniem nowych ciuchów, rozbijaniem się po modnych klubach, a robieniem kariery przypomnijmy sobie czasem o bohaterach Polski B - oni też chcą tego samego co my. Mieli po prostu mniej szczęścia.
Prosto, trudno, nieprzyjemnie.
"(...)Siwy: - Nie powiem ojcu: Daj dziesięć złotych na browara. On złotówki nie może mi dać! Tutaj się żyje od wypłaty do wypłaty. Trzeba pożyczać albo się idzie pier*olnąć. Skąd była kiełbasa wczoraj na ognisko? I browary? Jak Polak nie za*ebie to nie ma.(...)".
"(...)W dodatku ma znajomych w SLD, z Oleksym przy kolacji rozmawia o dupach....
2013-09-10
Mój autor widmo.
Zacznę od tego, że autor celował swoją powieścią raczej w mężczyzn, niż w kobiety. Mam przekonanie graniczące z pewnością, iż w życiu większości z nas chociaż na chwilę pojawiła się taka niegrzeczna dziewczynka i równie szybko zniknęła. Gdybym miał pokusić się o metaforę, to przyrównałbym tę książkę do opowieści o wiosce, której spokojne okresy egzystencji są przerywane najazdami szabrowników, którzy niszczą, gwałcą, kradną i odjeżdżają, czekając na to, aż mieszkańcy się odbudują aby znowu wrócić.
W biografii autora czytamy, iż zawsze był wychowywany przez kobiety i pozostał pod ich ogromnym wpływem przez całe życie. "Szelmostwa..." bardzo wyraźnie to ukazują, nie jest to jednak literatura feministyczna. Co prawda bohaterka powieści od najmłodszych lat jest silna, sprytna i nie boi się brać od życia tego, co uważa za swój przywilej ale ma jednak pewną słabość - tak jak większość ludzi szuka swojej bezpiecznej przystani. Jej rolę pełni Ricardo, który bynajmniej nie jest tego nieświadomy. Mamy więc tutaj pochwałę kobiecości ale i moralitet - niegrzeczna dziewczynka przechodzi metamorfozę z silnej kobiety w słabą, a Ricardo dokładnie odwrotnie. Co prawda dużą część fascynacji bohatera odgrywa fizyczność, czego wyrazem są bardzo pikantne opisy scen seksu ale kluczem do "Szelmostw..." jest coś zupełnie innego - nobilitacja niespełnionej nigdy do końca miłości.
W prawdziwym świecie tak zapewne wyglądałoby większość związków z osobami podobnymi mentalnie do Chilijeczki Lily, gdyby tylko ktoś miał na tyle cierpliwości aby to sprawdzić.
Mój autor widmo.
Zacznę od tego, że autor celował swoją powieścią raczej w mężczyzn, niż w kobiety. Mam przekonanie graniczące z pewnością, iż w życiu większości z nas chociaż na chwilę pojawiła się taka niegrzeczna dziewczynka i równie szybko zniknęła. Gdybym miał pokusić się o metaforę, to przyrównałbym tę książkę do opowieści o wiosce, której spokojne okresy egzystencji...
2013-08-28
Dziuniorecenzja.
"Dziunia" to w zasadzie taka postmodernistyczna bajka dla dorosłych (prawie tak postmodernistyczna jak sama Dziunia). Infantylny i momentami absurdalny język użyty do napisania historii dziecka urodzonego w głębokim PRL-u, którego życie jest jedną wielką traumą od momentu wydania na świat pierwszego krzyku, to literacko-relaksacyjna uczta.
Autorka kreśli nam taktowny, a jednocześnie zabawny obraz zjawisk takich jak: pedofilia, nastoletnie ciąże, przemoc domowa, aborcja, zaściankowość - patologia pociągnięta do granic absolutu.
W zasadzie cała książka to jeden wielki dialog wewnętrzny zbyt inteligentnej jak na swój wiek dziewczynki, która miota się między postępowaniem zgodnie ze swoim sercem/sumieniem (niewłaściwe skreślić), a normami społecznymi. Cytując słowa autorki - "Dziunia urodziła się zbyt wcześnie", zarówno w wymiarze cielesnym, mentalnym jak i historycznym. A piękna metafora Babuni Dziuni, o sercu jak o ogrodzie, w którym rosną zarówno piękne kwiaty jak i chwasty, więc nie można pozwolić aby wiatr je rozsiał bo później się ich nie wypleni - niczego nie ułatwia w Dziuniożyciu.
Najważniejszym elementem każdej bajki jest jednak morał - a w tej brzmi on następująco: Jak ktoś ma miękkie serce to musi mieć twardą d... Tyle tylko, że Dziunia jedno i drugie ma miękkie, jak to artystka.
Dziuniorecenzja.
"Dziunia" to w zasadzie taka postmodernistyczna bajka dla dorosłych (prawie tak postmodernistyczna jak sama Dziunia). Infantylny i momentami absurdalny język użyty do napisania historii dziecka urodzonego w głębokim PRL-u, którego życie jest jedną wielką traumą od momentu wydania na świat pierwszego krzyku, to literacko-relaksacyjna uczta.
Autorka kreśli...
Nawet jeżeli uznamy, że anegdoty i wspomnienia zawarte w tej autobiografii są przejaskrawione to i tak mnie przeraziły, bo w każdym żarcie tkwi w końcu ziarno prawdy. A ta prawda, o znanych gębach z telewizji/pierwszych stron gazet, czy ogólnie o tzw. polskiej elicie jest libertariańska, dekadencka i generalnie po prostu smutna. Gdyby "Z głowy" nie było napisane charakterystycznym dla Głowackiego ironiczno-cynicznym językiem to byłoby nie do zniesienia.
Momentami ta ironia to już chyba nawet przestaje być ironią. Kiedy czytamy więc o prostytutkach z Chmielnej, narzekających na ówczesnych mężczyzn, że Ci płacą grosze za "smoczka", a o koleżankach opłacanych w dolarach mówią z zawiścią to już nie wiadomo czy się śmiać czy płakać bo polska mentalność się niewiele zmieniła. Dużo współczesnych problemów wyrosło przecież właśnie z komunizmu. W tym momencie zabawna historia o tym, jak na finały mistrzostw świata w piłce nożnej przyjechał milioner z Ameryki i obiecał Orłom Górskiego, że jak wygrają to da im tyle pieniędzy ile tylko będą chcieli, a oni się trzęśli żeby nie powiedzieć za mało - przestaje być zabawna. Poprawność polityczna też się wiele do dzisiaj nie zmieniła, o czym Głowacki przypomina przy okazji anegdoty o przewodniczącym Mao, który zapytany o rewolucję francuską stwierdził, że jest za wcześnie żeby wydawać opinie.
Nie mogę się zgodzić z kilkoma poprzednimi recenzjami, że za dużo jest w tej książce o tym, czego to autor nie osiągnął, kogo zna albo z kim pił. Jego święte prawo, skoro pisze historię o sobie (chociaż wielu ludzi uważa, że pisanie jakiejkolwiek biografii za życia zainteresowanego jest w złym smaku). Bo generalnie Głowacki wielkim pisarzem jest. Ale i świnią.
Nawet jeżeli uznamy, że anegdoty i wspomnienia zawarte w tej autobiografii są przejaskrawione to i tak mnie przeraziły, bo w każdym żarcie tkwi w końcu ziarno prawdy. A ta prawda, o znanych gębach z telewizji/pierwszych stron gazet, czy ogólnie o tzw. polskiej elicie jest libertariańska, dekadencka i generalnie po prostu smutna. Gdyby "Z głowy" nie było napisane...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-08-03
"Japoński wachlarz. Powroty" to ciekawa ale miejscami nierówna i niespójna książka. Z jednej strony bogate opisy, które pozwalają poczuć klimat Japonii, a z drugiej obszerne fragmenty pełne niezamierzonych powtórzeń i dziwnych porównań, które aż kłują w oczy np. cały rozdział o teatrze Takarazuka. Nie jestem co prawda specjalistą od kultury japońskiej ale w mojej ocenie większość najważniejszych aspektów została przedstawiona, przez co książka stanowi kopalnię wiedzy dla osób, które chcą bliżej poznać ten, bądź co bądź, fascynujący obszar świata. Zabrakło jedynie opisu życia na wsi, czym podejrzewam nie tylko ja byłbym zainteresowany - Japonia to przecież nie tylko Tokio.
Doceniam personalny styl autorki, ograniczanie do minimum suchych faktów i bardzo estetyczne pokazanie sfery seksualnej. Najlepszym fragmentem książki jest rozdział o "Wodnych Dzieciach" - warto go przeczytać, nawet jeżeli ktoś nie ma zamiaru zapoznać się z resztą esejów. Jedynie epilog o kanibalu nie pasuje do całości, burząc i tak już mocno pomieszaną konstrukcję. Mimo to warta polecenia.
"Japoński wachlarz. Powroty" to ciekawa ale miejscami nierówna i niespójna książka. Z jednej strony bogate opisy, które pozwalają poczuć klimat Japonii, a z drugiej obszerne fragmenty pełne niezamierzonych powtórzeń i dziwnych porównań, które aż kłują w oczy np. cały rozdział o teatrze Takarazuka. Nie jestem co prawda specjalistą od kultury japońskiej ale w mojej ocenie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Oczy czarne, życie marne
Bo Panie Januszu Pan to opisał tego Kosińskiego w tej swojej książce tak jakby mu nóż w plecy wbić i co z tego że on tam miał te swoje upodobania a kto z nas nie ma? No i skąd Pan tyle wiedział o tych różnych porno klubach tajnych jakby w nich Pan nie był to by Pan tak nie znał dokładnie szczegółów i to dla mnie już jest podejrzane a jeszcze to co znowu Panu te różne krytykanckie hieny zarzucają że znowu siebie najwięcej Pan promuje a po Dżerzim to się Pan tylko nomen omen przeleciał. I takiego sadystę z niego zrobił a to przecież jednak wszystko było dla weny żeby udowodnić wszystkim że może i ma talent już nie wspominam nawet o tym że umiejętnie kopiuje różne najlepsze pomysły kradnie albo pożycza jak kto woli i z której strony patrzy to przecież taki Tarantino ciągle i wszyscy pieją z zachwytu a na Dżerzim psy wieszali ale to na pewno dlatego że Żyd i to z Polski. A jeszcze Panu powiem że w ogóle to się zawiodłem momentami bo te fragmenty niektóre takie powymyślane to mi się nie podobały ale to już nawet nie o treść chodzi tylko o styl no jak nie Pan nieraz to wyglądało. Tak czy owak ja Panu daję jednak kredyt zaufania i podobało mi się że Pan tak pomieszał te czasy i tła że wyszła z tego taka pomysłowa historia oryginalna całkiem jak w jakimś halucynogennym widzie. A jak Pan będzie pisał powieść kiedyś ale taką prawdziwą od początku do końca zmyśloną cha cha jakby ta przecież nie była a może i była ale to już nie wnikam bo po co to niech Pan w koncu coś napisze takiego mądrego głębokiego a nie ciągle te brudy i syfy i podłość ludzką Pan wyciąga ile można to czytać?
Oczy czarne, życie marne
więcej Pokaż mimo toBo Panie Januszu Pan to opisał tego Kosińskiego w tej swojej książce tak jakby mu nóż w plecy wbić i co z tego że on tam miał te swoje upodobania a kto z nas nie ma? No i skąd Pan tyle wiedział o tych różnych porno klubach tajnych jakby w nich Pan nie był to by Pan tak nie znał dokładnie szczegółów i to dla mnie już jest podejrzane a jeszcze to co...